środa, marca 23, 2016

O kozich synach, kurduplach i innych wyrafinowanych przyjemnościach

Mam dla was ludzie ważną wiadomość do oznajmienia, która was powinna ucieszyć. Otóż, wbrew temu co mogłoby się poniektórym wydawać, ja naprawdę nie mam do nikogo większych pretensji, jeśli sobie prywatnie nazywa powiedzmy "kozimi synami"... Kogo właściwie? Islamskich bojowników? Islamistów, choćby nawet (na razie) z terrorem nic wspólnego nie mieli? Muzułmanów ogółem? Całą ludność Bliskiego Wschodu? Egzotycznych imigrantów, skądkolwiek by nie przybywali? No i dlaczego w takim razie nie np. "wielbłądzie syny", skoro już faktycznie "lisy pustyni" zajęte?

Przyznam, że naprawdę nie mam pojęcia. Nie kojarzę co to miano konkretnie oznacza i z czego się wzięło, choć z pewnością mógłbym to dość łatwo ustalić, gdyby mi na tym bardzo zależało. Daruję to sobie jednak, a wy mi wybaczycie, bo w sumie to nie o to nam teraz chodzi. (Swoją drogą dzisiaj na CNN widziałem eksperta od terroryzmu, którego broda była o wiele bardziej "kozia" od bród tych islamistów. Jakkolwiek paskudne by one nie były. Bo to chyba o brody chodzi?)

W każdym razie powtórzę, że ani mi ci ludzie bracia, ani swaty ("swacia" by się ładnie rymowało, ale cóż!) - bojownicy chcący nam tu wprowadzić różne tam szariaty i zagnać nas, wraz z naszymi ew. kobietami, do haremów, choć nie wszystkich w tej samej roli, wyjątkowo mało mi pasują, a potem już stopniowo niechęci do poszczególnych wymienionych tu kategorii czuję mniej i mniej, choć islam ogólnie mnie nie zachwyca, nawet wtedy, kiedy czułe słówka wygłasza o nim któryś z kolejnych katolickich (ponoć) Papieży. Z czego też wynika, że gorliwi islamiści, różni tam wahhabici i temuż podobnież, pasują mi znacznie mniej, od jakichś nikomu nie wadzących, spokojnie sobie żyjących, muzułmanów.

Tyle, że tak czy tak ich w Polsce nie chcę. (Mówię o nowych, nie o naszych odwiecznych Tatarach.) Przyczyna nie jest taka, że jakoś nimi pogardzam, tylko po prostu tu jest NASZ (@#$%^) kraj, innego nie mamy, człowiek to istota terytorialna i społeczna, więc rozbijanie społecznej struktury i zajmowanie mi mojego terytorium naprawdę cholernie mi nie pasuje. Może trochę jakichś egzotycznych chrześcijan by się tu nawet przydało - gadki-szmatki różnych Obamów i Clintonowych, że to "dzielenie ludzi ze wzgl. na religię to podłość", uważam za podłość właśnie i kłamstwo...

Bowiem to, czego oni, te Obamy i Clintonowe, chcą, to żeby religia nie miała dla nas żadnego istotnego znaczenia, podczas gdy ja chcę dokładnie inaczej. MA mieć znaczenie! Nieagresywny, tolerujący katolicyzm ateista, jak ja sam zresztą, jest raczej całkiem OK, ale narzucony przez Merkele i Sorosy muzułmanin - NIE jest i tyle! Te lewackie mendy chciałyby, żeby po "antysemityźmie", pojęcie "rasizmu" i "faszyzmu" rozszerzyło się na zwracanie uwagi na czyjąś religię - nasza, nie nasza, a może po prostu naszej jednoznacznie wroga? nieważne! - oraz niechęć do dzielenia z kimś całkiem obcym łóżka i żony. Niedoczekanie! Na drzewo lewizno!

Tośmy sobie to wyjaśnili - ważna sprawa, choć właściwie nie to jest naszym tu zasadniczym tematem... A więc, wracają do głównego wątku, wymyślajcie sobie Państwu Islamskiemu, Al Kaidzie i komu tam do woli, jeśli poprawia wam to humor... Jeśli dobrze wpływa to na wasze trawienie... Popęd seksualny... Chęć płacenia alimentów... Instynkt macierzyński... Produkcję mleka... Śmietany... Masła... Mięsa, wełny i otrąb jęczmiennych. Dixi!

Lub też jeśli zwiększa to na przykład waszą kreatywność przy wycinaniu kogutków z papieru. W długie zimowe wieczory. Lub hołubców. W remizie. W każdy sobotni wieczór. To wasza prywatna przyjemność (ach jakże wzniosła!). Nie będę was jej przecie pozbawiał. Ale nawet gdybyśmy mieli cieszyć się tym wszyscy, co do jednego, gdyby te wszystkie "kozie syny" miały być chóralnie przez wszystkich bez wyjątku Polaków wyśpiewywane 24/7... Gdyby miało to wyglądać i brzmieć tak, jak u lemurów z Madagaskaru w bezchmurną noc z piękną pełnią księżyca.

(Te lemury, swoją drogą, to są b. interesujące stworzonka i bliskie nam, bo nasz ukochany Ardrey głosi, że właśnie od czegoś takiego pochodzimy. Z karłowatym szympansem Bonobo mamy wprawdzie te same niemal garniturki, ale nasz przodek, to żadna tam "małpa", ino lemur właśnie. Pra-lemur, żeby być super-ścisłym, ale chyba niewiele się różnił. Nie to co my!)

Więc choćbyśmy wszyscy sobie... Prywatnie... Jako te lemury, tymi "kozimi synami" i czym tam jeszcze mieli rzucać, to i tak nie będzie to żadna "walka" z agresywnym islamem; nie będzie to żadne rozwiązywanie naszych, ach jakże licznych, problemów; nie będzie to absolutnie nic sensownego - a tylko zbiorowe bicie piany, tym gorsze, że zbiorowe; zbiorowe się brenzlowanie, tym gorsze od autentycznego, że z tego opluwania...

Naszego, zgoda, wroga, choć jeszcze na szczęście nie aż tak na dziś, choć na pewno na bliższą lub dalszą przyszłość - żadnej formy autentycznego, przez Bozię i Naturę Matkę zgodnie dla nas przewidzianego, spełnienia nie potrafię dostrzec. Tylko to nasze (!@#$ odwieczne, niestety) zakompleksione "wyśmiewanie się" z oprawcy, który nas oprawia, robienie głupich min za plecami zbira, który nas katuje, a akurat się odwrócił, wątlutkie "kpiny" z mendy, która nas poniża i szykuje nasze ew. wnuki na swoich niewolników. (Teraz konkretnie o komuchach mówiłem, i różnych tam .Nowoczesnych agenturach.)

Podobnie z "kurduplami". Putin mnie zdecydowanie nie zachwyca, ale zwalczanie go na różnych Fejsbukach i blogaskach za pomocą epitetów w rodzaju "kurdupla", wydaje mi się wyjątkowo wprost żałosne. Albo trza to zrobić porządnie, to zwalczanie znaczy - albo, moim skromnym, wypadałoby się jednak nieco hamować.

Dałoby się jeszcze sporo, nawet czasem zabawnych, rzeczy o Putinie powiedzieć, o Rosji jeszcze więcej, a nawet to i owo o zaletach niewielkiego wzrostu, tylko że to kiedyś, ewentualnie, innym razem. (Sam mam 185 cm, więc proszę mnie nie podejrzewać o ew. w tym temacie kompleksy.) I jeszcze mamy to robić zbiorowo, wmawiając sobie, że w ten sposób bronimy Polski, bronimy chrześcijaństwa, bronimy "cywilizacji łacińskiej". Czy może być coś żałośniejszego? (I akurat nie o tę wmawianą sobie bez sensu "łacińskość" mi tu chodzi.)

W każdym razie te wszystkie "kozie syny" i "kurduple", jak również radosne pokazywanie w sieci jak to muzułmański imigrant wywraca się na schodach ruchomych, których wyraźnie wcześniej nie widział i nie zdołał rozgryźć, jest, w moich modrych oczach, żałosne. Może faktycznie jakiś przygłup - u nas takich brak? Może naćpany, albo coś. Może bomba, którą niósł pod pachą, była za ciężka?

Oni naprawdę nie są wszyscy tacy durni, jak sobie chcecie wmawiać! Widać to gołym okiem, a kto nie widzi, musi być poważnie wzrokowo upośledzony, albo może siedzi gdzieś od pół wieku w jakimś lesie i nic nie wie. Kiedy się taki gość wypróżnia na peronie w Sztokholmie, to jednak co innego, bo to ostentacyjne, choć paskudne, zgoda, zachowanie w kraju okupowanym. Zapewniam, że u siebie oni tego nie robią. My też, jeśli kiedyś Bóg da nam zająć np. Berlin, nie będziemy się przesadnie wysilać z elegancją, choć jednak wolałbym, byśmy się aż do tego nie posuwali.

Lekceważenie wroga - choćby i przyszłego, ale za to GWARANTOWANEGO w przyszłości - to nie jest mądra strategia. "Optymizm jest tchórzostwem", jak mawiał pewien niegłupi gość, a trudno znaleźć jaskrawszy na to przykład, niż pocieszanie się... No bo chyba w niczyich oczach nie jest to coś, co by, nawet przy najlepszej woli, dało się nazwać "zwalczaniem", prawda? Na pewno nie jest to zwalczanie, jest natomiast wzbudzanie w sobie całkiem nieuzasadnionego poczucia wyższości... Z czego, spytam, ta wyższość?

Z tego, że wciąż rządzi nami Merkela? Że Putin robi z tą "naszą cywilizacją", z tą "naszą Europą", niemal co zechce? (I podobnie owi brzydcy chuligani od "Allach akhbar!" i całej reszty, nic oczywiście z prawdziwym islamem, którego Prorokiem i Jedynym Uprawnionym Interpretatorem jest niejaki Hollande, wspólnego nie mający.)

Oczywiście - coś się (w tej nieszczęsnej) Polsce ostatnio zmieniło, i to na plusa (dodatniego). Jednak, nie oszukujmy się, na razie to dopiero malutki kawałek pierwszego kroku, nasza w tym zasługa była naprawdę niewielka (zasługa Merkeli i "uchodźców" znacznie większa!)... Fakt, że Adaś i reszta ludzi sprawdzających wybory uniemożliwiła tym razem taki szwindel, jak już bywało, a, jak oglądałem to na własne oczy, Adaś tyrał przy tym jak szalony i chudzieńki był już tak, że go prawie nie było widać - ale też jaki to jest procent nas wszystkich?

Tak że zalecałbym nieco więcej POWAGI, godności też, sporo więcej pomyślunku, zaczęcie od siebie i własnych niedoskonałości, przypomnienie sobie (kto już zna) lub przeczytanie (reszta) tego, co na tym blogu Pan T. mówi o rodzajach agresji i "naszym narodowym kalectwie"... Bowiem cały czas kręcimy się wokół TYCH SAMYCH narodowych, czy jakichś może innych, ale paskudnie nam szkodzących, wad. I nie są to bynajmniej te wady, o których się stale słyszy!

Dałoby się, tuszę, dzięki tamu uzyskać pewien całościowy obraz i zacząć cokolwiek z tego co się wokół dzieje rozumieć. I może znaleźć dzięki temu dla siebie jakieś sensowniejsze zajęcie od powielania i wskrzeszania wzniosłej idei NAJWESELSZEGO BARACZKU. Co wy na to?

triarius

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz