Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Barbarzyńcy A i B. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Barbarzyńcy A i B. Pokaż wszystkie posty

wtorek, marca 04, 2014

Nie ma tego złego, czyli Ukraina

Jeśli się ktoś spodziewał niezwykle głębokich analiz na temat ostatnich wydarzeń, to się rozczaruje. Albo przynajmniej będzie musiał nieco przewinąć w dół. Zacznę bowiem od czegoś raczej figlarnego niż głębokiego: od wyrażenia (głosem nabrzmiałym niską satysfakcją) radości faktu, że w wyniku tych wydarzeń może przez jakiś czas mniej pismaków (także tych "prawicowych", bo w innym przypadku skąd bym wiedział?) będzie używało określenia "Żelazna Kanclerz" w odniesieniu do tej tam Merkeli. Szczerze mnie to określenie wkurwiało.

* * *

Tak mi przyszło do głowy, kiedym się, jak tak często niestety, wciąż, czuł zmuszony zastanowić nad Rosją. A konkretnie nad tym, co z nią jest nie tak. Immanentnie. No i przyszła mi do głowy taka szpęgleryczna myśl, że być może spora część tego, co z nią jest nie tak, wynika z faktu, że (szpęglerycznie, a kto nie rozumie, niech wyciągnie wnioski!)... Rosja to PSEUDOMORFOZA sama w sobie. W sensie, że ona ma tę pseudomorfozę wbudowaną w samą swoją naturę.

Poniekąd jest to cecha wszelkich, jak myśmy to sobie tutaj zdefiniowali, Barbarzyńców. Zarówno typu A, czyli NAiwnych, jak i typu B, czyli ZBlazowanych. Czyli by to także, w jakimś stopniu, mogło dotyczyć Chin czy Arabów. (O tych co wiadomo, ale nielzia wspominać, nawet nie wspominając. Of course.) Rosja jednak ma to jakoś inaczej (choć ci ostatni... nieważne!).

Może z tego, że się znajduje na innym etapie cywilizacyjnego rozwoju? Czyli w tej (szpęglerycznie) przedkulturowej fazie? W każdym razie bardzo niesympatycznie to u niej wygląda. Choć przecież... 1. u tych co wiadomo też za fajnie nie wygląda, n'est-ce pas? 2. poszczególni ruscy wcale nie muszą być źli, nawet twarze niektórzych tych tam nieoznakowanych spetnazowców wydają się być całkiem dorzeczne. A jednak, skutek w przypadku Rosji, jest zaiste obrzydliwy.

A może Coryllus ma rację - Iwana IV Anglicy naprawdę podmienili i to by była taka HIPER-PSEUDOMORFOZA...? Co by poniekąd tłumaczyło, dlaczego to jest aż tak... Sami wiecie.

* * *

Znowu wspomniałem Coryllusa. Paranoja - gość nawet mnie nie czyta (choć parę razy zaszczycił mnie rozmową), a ja bez przerwy o nim... Jeśli ktoś z tego wnioskuje, że ja się uważam za odeń gorszego czy mniej wybitnego, to niech lepiej pomyśli raz jeszcze! Albo, alternatywnie, daruje sobie myślenie całkowicie.

Nie da się jednak ukryć, że tutaj, na tym gruncie - publicystycznym niejako - on naprawdę walczy, i to nie byle jak, a ja sobie jednym palcem lewej dłoni manipuluję od niechcenia szpadką, drugą ręką wysyłając esemesy i oglądając gołe baby (poniekąd ulubiony temat także i Coryllusa, choć w inny sposób) w sieci. Trudno więc się porównywać, bo z jednej strony autentyczny (publicystyczno-pisarsko-sieciowy) WOJOWNIK... Czy może raczej ROBOTNIK...

Gość, w każdym razie, który działa jak... Nie wiem co, ale imponujące jak cholera. I z niebylejakim skutkiem. A z drugiej zblazowany (jak Barbarzyńca B) dyletant, który ma to co robi w przysłowiowej dupie. (Swoją drogą, kto tu jest "niepiśmiennym francuskim baronem"? Hłe hłe! Nie żeby to w tym kontekście była akurat wielka zaleta, of course. Albo żeby wielu rozumiało o co chodzi.)

Skoro jednak już żeśmy znowu o Coryllusie napisali, i to, nie oszukujmy się, sporo, to może jeszcze. W kontekście Ukrainy...

* * *

Co do Ukrainy, to moje wrażenie, iż Coryllus mówi rzeczy bardzo interesujące i potencjalnie naprawdę istotne, ale jednak nie domyśla się nawet sedna zagadnienia, czyli w sumie grubo chybia, jeszcze się w ostatnich dniach, i po dwóch następnych jego tekstach, pogłębiło. No bo genetycznie modyfikowana żywność i firma Monsanto (o której, nawiasem, istnieniu dowiedziałem się dopiero z niedawnego tekstu Coryllusa)... Zgoda! Żywność w ogóle, słynne ukraińskie łany zboża... Jasne!

Różne tam inne sprawy geopolityczne... Swoją drogą, wczoraj u Kuraka znalazłem b. ciekawy linek do b. ciekawej analizy geopolitcznej jednego gościa co chodzi w sieci jako Zezorro. Polecam! Chodzi o te wizje i plany Brzezińskiego, który jako "Polak" zapewne psu na buty by się nie zdał, ale jeśli to naprawdę on wymyślił (a kto mógłby inny?), to głupi on jednak nie jest. (Inna sprawa, że Kurak na ten linek od razu się wykrzywił, mówiąc coś o "stręczeniu teorii maskirowski", czy jakoś tak. Paranoja! No a ja całkiem bym się od "teorii maskirowki" nie odcinał. Mimo wsio.)

Wracając do głównego wątku... Zgoda, wszystkie te sprawy (Monsanto, żywność, zachodni geszefciarze itd. itd.) są istotne, a my nie powinniśmy znowu się głupio napalać, podniecać, grzyźć sercem... Do czego mamy taką dziwną skłonność nie od dziś. (Plus grupy rekonstrukcyjne i inna martyrologia.) Jednak to nie zmienia sprawy, że, w moim przynajmniej rozumieniu, bez uwzględnienia - i to raczej jako NAJWAŻNIEJSZEGO - aspektu "wojny cywilizacji" (bez żadnego konkretnie Huntingtona, którego nawet nie czytałem, bo i  po co) się nie da.

Czyli odwiecznej - od czasu co najmniej tego nieszczęsnego Iwana IV zwanego Groźnym... Podmienionego przez Anglików czy też nie - TOTALNEJ WOJNY (nie)wypowiedzianej Zachodowi i wszystkim praktycznie jego wartościom (nie mówię oczywiście o Merkeli, Barrosie i "prawach gejów"!). Przez Rosję.

Totalna wojna od stuleci, totalna nienawiść i, co może najistotniejsze, TOTALNA POGARDA. I założenie, iż "szlachetniość to będzie to, co sami o sobie będziemy opowiadać, kiedy już zdobędziemy świat i nikt nie odważy się pisnąć nic, co by nam nie pasowało". (Może ktoś by chciał ten wątek sobie luźno kiedyś przemyśleć? Zachęcam!)

Monsanto to zapewne wyjątkowe dno, moja młodzieńcza miłość do US of A całkiem już wychudła (co najmniej od czasu Wojny Rozporkowej Clintona), co do dzisiejszej "Europy" i jej (?) Unii to chyba każdy, kto coś tu czytał, wie jakie jest moje na ten temat zdanie...

Ale jednak, o ile bardzo się w tej sprawie nie mylę... (A nie zwykłem się mylić - może dlatego, że tak kategorycznych opinii jak często Coryllus z reguły nie wygłaszam... Co może zresztą mieć tę przyczynę, iż nie mam aż tylu ślepo we mnie wpatrzonych wielbicieli i wyznawców.)

Więc jeśli się nie mylę, to jednak aspekt ten, że oto Rosja (która, nawiasem, jest dokładnie tak samo "lewicowa" czy "prawicowa", jak CCCP od czasów Stalina, to tak dla naszych licznych teoretyków) wyciągnęła kilka sporych kamieni tuż przy samym fundamencie tej, zaiste niezbyt już pięknej, ŚWIECKIEJ KATEDRY, w której cieniu toczy się całe Zachodnie życie. (Choć ta katedra powinna być post-gotycka, a więc raczej z cegieł.)

I oczywiście wszystkie te teksty o tym, jaki to Putin idiota, jak oderwany od rzeczywistości, jak na naszych oczach przegrywa, to albo skrajny idiotyzm, albo też robota ewidentnie agenturalna. (I akurat nie mówimy o CIA, choć właściwie, kto to może wiedzieć? Ale nie głównie o nich tym razem.) Putin rozegrał tę zgraję degeneratów, zwaną "Zachodnimi Elitami" jak chciał. Nie powiem "jak mistrz", bo nawet trudno to ocenić, wobec klasy przeciwników. Ale ograł tych żałosnych pedałów dokumentnie i bez większego wysiłku. Jak szczery profesjonalista.

A że wojny, jak Coryllus głosi, nie będzie...? Zależy jak ktoś definiuje "wojnę". Może być coś wyraźnie od jakiejś tam sobie wojny gorszego, szczególnie tu w Polsce. Zresztą, niezależnie od definicji - pewnie wprost porządnej wojny, światowej i takiej, która by sobie akurat u nas najbardziej, jak to one lubią, pohulała, na razie nie będzie, ale też bym na to miliona juanow przeciw czapce śliwek nie postawił.

Może głupi jestem, pewnie czegoś nie zrozumiałem w tej sfabularyzowanej przez Llosę biografii Casamenta, homoseksualnego konsula, co go potem Anglicy powiesili, a którą nam Coryllus, bardzo zresztą zgrabnie i interesująco, streścił, ale zaprawdę nie rozumiem - SKĄD można mieć tego typu pewności, jak to na przykład, że tam na pewno nie chodzi o ruskich imperialne zapędy i pragnienie wolności Ukraińców (do których mam zresztą swoje rodzinno-prywatne pretensje, a ja łatwo nie zapominam).

I jeśli to naprawdę jednoznacznie wynika z przygód tego nieszczęsnego Casamenta, to, cholera, dlaczego nikt mi tego nie umiał, przez dobrze ponad pół wieku życia i niemal tyle samo lat edukacji, wyjaśnić? Jak to się robi, żeby jedno z drugiego wynikało, i to tak zgrabnie, i to z taką absolutną, stuprocentową pewnością?

* * *

Swoją drogą (choć tego tematu już tu nie będę rozwijał tak, jak on na to, moim skromnym, zasługuje) największym problemem z większością TEORII SPISKOWYCH... Nie żeby teorie spiskowe były złe same w sobie, tego chyba nikt tutaj dotąd nie wyczytał.... Więc największym ich problemem jest zazwyczaj to, że zakładają one o wiele większe UPORZĄDKOWANIE tego świata, niż to w istocie ma miejsce.

Ci spiskowcy w wielu przypadkach musieliby mieć, w trudnych przeważnie warunkach, o wiele większą skuteczność od tego, co się na tym ziemskim padole osiąga. I tak na przykład... (Nie uwolnię się już od Coryllusa!) Kiedy w coryllusowym Misiu czyta się o ogromnych zaiste środkach, jakich wymagał taki marsz dzielnych husytów - z tysiącami wozów, znakomicie wyposażonych itd. - to każdy się zgodzi, że to wymagało sporych inwestycji, które, jak to inwestycje, musiały się jakoś, także w czysto finansowych kategoriach, "próbować" zwrócić. C'est la vie!

Tutaj Coryllus mówi rzeczy OGROMNE i na pewno ma rację. Jednak założenie, że KAŻDA herezja, że każda ludowa rewolucja czy choćby bunt, ma swoje źródło w machinacjach mafijnych finansistów, czy finansowych mafii, to, jak mi się widzi, gruba przesada! Różnica optyki między mną i Coryllusem jest taka, że on widzi historię jako partię rozgrywaną przez nielicznych potężnych (a do tego brutalnych i cynicznych, z czym się bez trudu zgodzę) graczy - NA GŁADKIEJ SZACHOWNICY...

Ja natomiast (ach, jakie to konserwatywne!) widzę raczej kotłującą się lawę, stałe zagrożenie, iż dany porządek szybko stoczy się do poziomu poniżej poziomu zdegenerowanego plemienia ludożerców, a wszelkie bunty, powstania, wojny i rewolucje nawet - mnie wydają się przedziwnie naturalne i oczywiste, i jeśli potrzebują jakichś przyczyn, to raczej nieco nieuwagi policji (tajnych, widnych i dwupłciowych), odrobinę sklerozy władzy (o którą, sklerozę, choć o władzę też zresztą, nie jest aż tak trudno)... I takie sprawy.

W związku z tym, choć szukanie finansowych przyczyn i wielkich, ukrytych za kulisami, graczy, uważam za bardzo celowe, użyteczne i sensowne, to jednak nie ograniczałbym się do tych jedynie przyczyn buntów, wojen czy rewolucji, a często właśnie koncentrowałbym się na tych o wiele "oczywistszych" - choćby nawet akurat były one oczywiste także i dla najnaiwniejszego "prawicowego" leminga.

Ale oczywiście mogę się mylić - co najmniej w rozłożeniu akcentów. Może rzeczywiście nawet i ja jestem bardziej naiwnym "prawicowym" lemingiem, niż mi się wydaje? (Nie spytam "jak sądzicie?", bo i tak żadnej prawie interaktywności tu już nie ma. Ale fakt - chętnie bym się dowiedział.)

triarius

środa, lutego 29, 2012

Nieco o Tygrysiźmie i Pospolitych Ogrodowych Odmianach Prawicowości

Gdyby ktoś - liberał, albo ktoś skwaśniały, przemądrzały, z zaciśniętym tyłkiem, czyli "prawicowiec" ze złego snu lewaka - miał się przyczepić do tego tytułu, że "bolszewicki" itd., to mówię durniowi wprost: TO JEST TYTUŁ ŻARTOBLIWY! Zresztą (na razie) sama nazwa "Tygrysizm" jest w sumie żartem. Będę dziko szczęśliwy, jeśli jedynie żartem być przestanie i przerodzi się w coś o wiele większego, ale przecież na to nawet nie liczę.

* * *

Śmy się nieco poprzekomarzali z Nickiem i Timmym (plus kto tam jeszcze chciał się łaskawie dołączyć do zabawy w szufladkowanie i pouczanie Pana Tygrysa) - o tutaj się chłopcy rozdokazywali: http://nicek.info/2012/02/27/manifest-wkurwionego-kaczysty (choć zaczęło się wcześniej).

Te przekomarzanki to by nie był nawet prawdziwy ostry sieciowy spór, ale wygląda to nieco ostrzej z dość mało istotnego powodu - takiego mianowicie, że ja, choć z Nickiem się kochamy jak brat i siostra (no, prawie), to ja u niego w zasadzie nie komętam. Dlaczego? Ktoś jeszcze tu tego nie wie?!

Dlatego, że swego czasu Nicek na moje jeżdżenie po Korwinie w komętach na jego blogu rzekł coś w duchu, że "Korwin to jednak całkiem inna klasa od ciebie". Cóż, są różne gusta i każdy może mieć swoją opinię - ja się o to nie obrażam. Nicek może sobie kochać Korwina und go podziwiać - cóż wtedy dziwnego, że ktoś taki jak ja, piszący lewą ręką nieskładne kawałki na przedziwne często tematy, jest nieco niżej?

Przecież ja, choć cholernie mi się podoba większość z tego, co Nicek pisze, np. w komętach u Timmy'ego na swoim blogu - chodzi mi głównie właśnie o te rzeczy, które dałoby się może nazwać "Ardreyizmem" (choć takiego wydźwięku u Ardreya za cholerę nie ma!), ale na pewno nie "Tygrysizmem" - to też, zapytany wprost i ew. z lampą w oczy, nie powiem, że dla mnie Nicek to absolutnie najwyższa światowa półka.

Do Ardreya nieco mu, dla mnie, brakuje, a o Spenglerze to w ogóle szkoda gadać! Tyle że obaj ci panowie (niestety) już nie żyją, a nawet gdyby żyli, to i tak na naszych polskojęzycznych blogach pewnie by nie komętowali, więc to nie jest całkiem to samo. Ja sobie z Nickiem wesoło rozmawiam, więc o żadnym tam "obrażeniu się" mowy nie ma - tylko po prostu nie raczę mu dostarczać komętów, które dla niego i tak będą marną imitacją komętów Korwina, podczas gdy dla mnie to jednak jest inaczej.

Ktoś tego nie potrafi pojąć? Sorry w takim razie, ale ja faktycznie mam niektóre nastawienia całkiem nie z tej epoki. Także na przykład w kwestii wielkich bryk, ale o tym może kiedyś. (Choć może i nie, bo w końcu my sobie tu uprawiamy gawędę i nikt nie wie, gdzie nas inwencja, czy inny dyabeł, zaprowadzi.)

W każdym razie ta zdalna dyskusja, ten, skądinąd zabawny, sparring na odległość, sprawiła, że padło tam nieco dodatkowych argumencików... O które, mam niepłonną, nikt się na dłużej nie obrazi, ale które mogą właśnie pomóc nam wyjaśnić sobie parę z tytułowych kwestii. A więc, jak niemal zawsze - nie ma tego złego itd.!

Na razie ustaliliśmy sobie, tuszę, że Nicek b. sensownie gada o tych naszych krwiożerczych, źwierzęcych instynktach, choć niepotrzebnie nazywa to "Tygrysizmem"... To nawet nie jest takie złe, że ja miałbym swoim imieniem te sprawy firmować, bo na to się chętnie zgodzę, tylko że ludzie biorą to za jakąś kompletną ideologię, jakąś utopię, którą można postawić w jednym szeregu z np. liberalizmem. A potem sobie w to kopią, jak w słomianego chochoła, wrzeszcząc obelgi.

Ja się tej naszej drapieżnej natury nie wypieram, bo to jest absolutna prawda! Pewnym przegięciem jest po prostu robienie z mojego światopoglądu WYŁĄCZNIE tego. W końcu Monteverdiego, łacinę i inne takie sprawy może sobie Nicek ignorować - nie jest doktorantem piszącym intelektualną biografię Pana Tygrysa, i takich blogów jak mój ma do ew. czytania sporo - ale to są jednak fakty, że ja także i te rzeczy głoszę.

Dla mnie w tej kwestii cholernie jest ważne, żeby - nawet uwzględniając coś "wyższego" w naszej naturze, jakąś, czemu nie, "Bożą iskrę" - jednak NIE MIESZAĆ tego wszystkiego, znaczy źwierzcej natury z Bożą iskrą, w jakiś paskudny KLUMP (sorry, szwedzkie słowo, ale też cudna onomatopeja), bo za każdym razem wylęgną się potworki w rodzaju "Świętej Świeckości Jacka Kuronia" i "człowiek jest z natury dobry".

A więc - tę źwierzęcą naturę trza analizować samą w sobie, do końca i bez ckliwych przekłamań, to "wyższe coś" też, no i ich wyrafinowane połączenie także. Trzy osobne sprawy, które się, oczywiście, jakoś łączą, ale na pewno NIE POWINNY tworzyć żadnego post-oświeceniowego, godnego gazowniczej propagandy, KLUMPA!

A niestety masa prawicowych katolików dokładnie tego KLUMPA tworzy i produkuje takie coś, gdzie nic się już nie da sensownie i trzeźwo analizować, bo wszystko daje się wedle chwilowej potrzeby podsztukować, przyfastrygować, lub zlepić, jak śliną, mętnym leberalnym chciejstwem. Rozumiecie mnie, Ludu Prawicowy?

Powie ktoś, że "tak, ale bez religijności!" Z czym się nie zgodzę, bo o tej waszej religijności, dobrzy ludzie, to można by sporo, ale mnie ona raczej słabo imponuje. I chyba nikomu postronnemu też zbytnio nie. Niestety! Nie macie pojęcia, jak mnie to martwi. Co może daje mi jakąś drobną przepustkę do elitarnego klubu "Polaków katolików", czy innych tam dzieci "cywilizacji łacińskiej". W każdym razie wrogiem autentycznego katolicyzmu naprawdę trudno mnie nazwać!

Co to w ogóle jest ten "Tygrysizm" - żeby tak chwycić byka za rogi? Zakładając oczywiście, że takie coś w ogóle istnieje, że to nie w stu procentach żart. Albo że istnieć powinno, w opinii niektórych przynajmniej spośród nas. No więc, pierwsza, odruchowa niejako, odpowiedź, będzie, że to jest światopogląd wyrażany na tym właśnie blogu.

Czyli na blogu triariusa, znanego jako (Pan) Tygrys, o adresie http//bez-owijania.blogspot.com i przekierowaniu (dopóki mi np. forsy na tę domenę nie zbraknie) z http://triarius.pl. (Domenę triarius.com też mógłbym przekierować, ale jakoś mi się nie chce dłubać.)

Jest to niezła odpowiedź, ale nie wyczerpująca. Nie zawiera bowiem np. aspektu historycznego. (Coś jak, nie przymierzając, Koneczny.) No więc historycznie, to na początku był "Spengleryzm Stosowany". To określenie wydawało się mnie, jego ojcu i jedynemu we Wszechświecie przedstawicielowi w tej naszej epoce, celne i wystarczające.

Ta nazwa miała różne swoje warianty - już to spolszczaliśmy "Spengleryzm" na "Szpęgleryzm" (aspekt ludyczny też nie jest tu bez znaczenia); już to, w nadziei przyciągnięcia młodych, nazywaliśmy to "Młody Spengleryzm";  już to przypominaliśmy sobie o wielkiej roli, jaką w poglądach Pana Tygrysa ma Robert Ardrey, w wyniku czego mieliśmy Spengleryzm-Ardreyizm... I tak dalej. W końcu nikt tego metodycznie i naukowo nie robił, a większość tych nazw była, w jakimś tam przynajmniej stopniu, żartobliwa.

W końcu przyszli Barbarzyńcy A i B (nie żeby te nazwy były szczególnie udane i czytelne, ale chyba już zostaną i dodadzą nam nieco ezoteryki, co także ma swój czar). Kto nie wie, o jakich Barbarzyńców chodzi, wiele stracił. Może sobie zresztą poszukać. Tutaj, albo nawet w całej sieci. Owi Barbarzyńcy to była pewna kontynuacja historiozoficznej i "futurystycznej" myśli Spenglera, pewne wyjście z jego konstatacji i zastosowanie jego metody do epoki, kiedy on sam już nie żył, nie mógł więc sam tego analizować i rozwijać swojego opisu.

I takich spraw, jak owi Barbarzyńcy, pojawiało się wciąż więcej i więcej. Wbrew temu bowiem, co się niektórym wydaje, Pan Tygrys nie zajmuje się jakimś kultem jednostki i interpretacją Świętych Ksiąg - choćby to nawet było Magnum Opus tego ober-genialnego Prusaka (po prostu genialnym był np. Clausewitz) - tylko znalazł sobie gość bardzo genialnego myśliciela, z bardzo oryginalną i płodną metodą, z bardzo oryginalnymi i sensownymi wnioskami... I sobie, częściowo właśnie korzystając z tego dorobku, własnoręcznie kompinuje.

Żadnego obowiązku, żeby to się ze Spenglerem koniecznie zgadzało tu nie ma. Po prostu się zgadza, a tam, gdzie Spengler nad czymś nie popracował, czy popracował tylko trochę - bo na przykład po drodze umarł - to sobie Pan Tygrys kompinuje sam, biorąc różne użyteczne "memy" skąd się da,  ale jednak głównie z własnej mózgowej kory i własnych obserwacji. (Co nie zmienia faktu, że Spengler JEST NAJWIĘKSZY!)

No więc, skoro w światopoglądzie wypracowywanym i lansowanym na tym blogu, przez Tygrysa (Pana), było, jednak, procentowo coraz mniej "czystego Spenglera", to i nazwa tego intelektualnego prądu (hłe hłe!) też się, w naturalny sposób, zmieniała i zmienić powinna. Zafascynowana publiczność otrzymała więc Spengleryzm-Ardreyizm-Tygrysizm (w skrócie SAT)... Z czego już tylko mały skok do po prostu "Tygrysizmu".

W którym, oczywiście, Spengler(yzm) i Ardrey(izm) się jak najbardziej zawierają! Lub, ściślej, my ich tam staramy się zawrzeć, ich myśl znaczy - nie dlatego, że to święte księgi, tylko po prostu znajdujemy tam wielkie pokłady użytecznej (i bezinteresownej też) mądrości. Nie mamy jednak, oczywiście, żadnego monopolu na tych facetów, każdy inny może sobie ich czytać i interpretować... (Co by nawet było bardzo dobrą rzeczą.) Więc nawet ta nazwa nie jest całkiem i na wieki nam jakoś przypisana.

Tak więc, naturalne stało się niejako, że w końcu doszliśmy do czystego "Tygrysizmu". Czyli kompleksu poglądów - w znacznej mierze w jakimś tam szerokim sensie związanych z polityką... Bo, choć pewne tygrysie argumenta za Monteverdem i "przeciw" Fryckom tego świata mają, jak sądzę, swoją intelektualną wagę - to jednak w sumie to jest kwestia gustu i trudno komuś tego typu preferencje wprost, ex cathedra, narzucać, prawda? Tak więc, mówiąc o "Tygrysiźmie", mówimy o sprawach w jaki tam sposób związanych z polityką, a co najmniej z historiozofią.

Wracając zaś do owej uroczej przekomarzanki z chłopakami na prawicy, dodam, że robienie z Tygrysa jakiegoś kanapowego wilkołaka jest nieco bez sensu. No bo? No bo, moi ludkowie rostomili, ani on taki kanapowy, skoro musi być jednym z najstarszych, jakby nie było (niezależnie od poziomu) grapplerów w tym (nieszczęsnym) kraju.

I w dodatku ma skórę delikatniejszą od tej na pupie niejednej bizantyjskiej księżniczki, więc niemal zawsze krew się leje, progi bólu są cały czas przekraczane... Chcielibyście tak, tylko musicie tyrać na kafelki, bo żona was spławi. Naprawdę chłopaki - wasze jeżdżenie wielką bryką i zadawanie szyku wśród post-prlowskich kmiotków jest jednak sporo łatwiejsze i bardziej kanapowe!

Swoją drogą o wielkich brykach jako formy walki z liberalizmem, jako wyrazu patriotyzmu i prawicowości, można by sporo powiedzieć. I pewnie byłoby warto, bo wydaje mi się, że jest to sfera pełna, jak mało która, zabawnych qui pro quo, i w ogóle paranoja! W dodatku wiąże się to ściśle z kwestią PIENIĄDZA, a niewiele jest, przynajmniej w tej epoce, ważniejszych kwestii! No, ale to, Deo volente, weźmiemy sobie może na warsztat jakimś następnym razem.

Na razie wykrzyknijmy jeszcze tylko "Niech Żyje Tygrysizm - Niezłomny Oręż Walki o Lepszą Przyszłość!" i rozejdźmy się w spokoju, do swoich zajęć, nie budząc nadmiernego zainteresowania. Otrząsając się przy okazji ze sprośnych (i po prostu dziecinnie naiwnych) błędów Prawicowości Pospolita Odmiana Ogrodowa. (Dlaczego mielibyśmy, spyta ktoś? Bo "od mądrego wroga gorszy głupi przyjaciel", a dla prawicy nawet kropla głupoty jest śmiertelna - oto dlaczego!)

triarius

P.S. Ludzie, wy naprawdę wierzycie w "równouprawnienie kobiet" i inne tego typu pedalskie pierdoły?

czwartek, grudnia 09, 2010

Systemy takie i inne (część 2)

I żeby, ludkowie, nie mówić mi tu, że ja się puszę i nad wami wynoszę, że te wszystkie książki czytałem, a wy nie! Powiadam i przyznaję wam skwapliwie: kiedy ja je czytał, wyście robili inne rzeczy, o niebo lepsze, sensowniejsze, wznioślejsze!

Ście, całkowicie o własnych siłach, zarabiali miliardy... Ście uratowali Polskę i przepędzili jej wrogów, że wpadli do Morza Chińskiego, potopili się i zjadły ich te ryby, co z nich Japończycy robią sushi... Ście jeździli wte i wewte, dniem i nocą, brykami za pięć milionów złotych krugerandów, zaprzężonymi w skrzydlate rumaki, z turbosprężarką i dopalaczem...

To w dni powszednie, bo w święta to jeździliście bryką zaprzężoną w strusie, pantery i gołe kurtyzany na dodatek. Chwała wam za to! A ja wam, ludzieńki, przyznaję, tego wszystkiego tylko mogę zazdrościć, bo ja w tym czasie czytał o tej historii, plus oczywiście jeszcze książki jak być bogatym. Teraz mi się płakać oczywiście chce nad tym zmarnowanym życiem, ale co zrobić?

Tyle, że - czy ja się wam, ludkowie rostomili, mądrzę, że spytam naiwnie, na tematy w rodzaju "kiedy do takiej bryki trza dolać oleju, kiedy dosypać owsa, a kiedy przywalić batem, żeby się kurtyzany nie znarowiły"?! Nie mądrzę się, prawda? (Choć faktycznie na ten ostatni temat cośtam mógłbym chyba powiedzieć.)

Więc dlaczego wy, ludkowie, mądrzycie się na temat tej historii, o której nic przecie tak naprawdę nie wiecie? (Bo nie zmarnowaliście życia!) Słyszę protesty? Darujcie rostomili, ale ani martyrologia ojczyźniana, ani duszoszczipatielnyje historyjki o przewagach przodków nad wszelkimi innymi nacjami na polach bitew i gdzie się tylko dało, to nie jest naprawdę historia. Albo, w każdym razie, tylko drobna i bardzo specjalna jej część.

Mówimy przecież cały czas o historiozofii, a więc o mechanizmach rządzących historią - hipotetycznych, nikt tak do końca nie udowodnił, że one w ogóle istnieją (to wam przyznaję ja, szpęglerysta) - więc zamykanie się w kręgu karabeli i kontusza, podkręcanego wąsa i podgolonego łba, tutaj nie wystarcza. (Zresztą, skoro było tak dobrze, to dlaczego teraz jest tak źle?)

Dobra, to była inwokacja (do was, ludkowie) i apologia (moja, w sensie pierwotnym tego słowa), a teraz będzie powrót do głównego wątku. Otóż - zastanówcie się chwilę, a chyba mi przyznacie rację... ALBO cywilizacje (używam tego słowa w powszechnie stosowanym sensie) SĄ jakimiś tam "organizmami" - organicznymi, quasi-organicznymi, czy też cybernetycznymi - ALBO też nie są. Tertium, jak mawiali Rzymianie, non datur.

Jeśli to pierwsze, to byłoby to jedno z absolutnie największych odkryć naukowych w historii. I nie mówcie mi, ludkowie moi rostomili, że to oczywiste, każdy wie i żadne odkrycie. Wyście napisali na ten temat dziewięćset stronicową knigę, że spytam? No właśnie! A ktoś taką knigę napisał, i to niemal sto lat temu. I rozejrzycie się, przyłóżcie ucho do ziemi, jak na tę "oczywistą prawdę" reaguje ordodoksyjna, znająca z której strony chleb posmarowany, nauka!

Powiedziałem jednak "jeśli", zgoda? No bo może być prawdziwa ta druga możliwość - ta, że to bzdura i cywilizacje żadnych organizmów w żadnym sensownym sensie nie przypominają. Wtedy szpęgleryzm oczywiście należy w całości odrzucić. A już z pewnością jego historiozofię, bo ew. coś tam jeszcze z filozofii może by się dało uratować. A Spenglerowi ew. można by co najwyżej pogratulować zabawnej intelektualnej sztuczki, którą on sam zapewne traktował poważnie, ale wyszedł z tego tylko interesujący i absurdalny paradoks.

W którymże z tych przypadków, ludkowie rostomili, należałoby te Spenglera teorie uzupełniać zgrzebnymi, zdroworozumkowymi teoryjkami Toynbee'ego? (Że spytam.) Albo to jest WIELKA KONCEPCJA, prawdziwa "kopernikańska rewolucja w historii", jak chciał sam jej autor...

A wtedy setki drobnych i przyziemnych teoryjek pana T. naprawdę niewiele tutaj będą znaczyć, albo też jest to wierutna bzdura, lub może wyrafinowany intelektualny żart, ale w każdym razie nic, z czego przy pomocy paru zdroworoządkowych uogólnień dałoby się zrobić poważną teorię. Tertium, jako się rzekło, nie jest dane.

Oczywiście - szpęgleryczna teoria nie obejmuje wszystkiego, bo ani nie może, ani się nie stara - i można do niej sporo dodać, twórczo ją rozwijać (zakładając oczywiście, że ona jest słuszna), a nawet to czy owo poprawić. Ale dlaczego, spytam, musi to być akurat Toynbee, a nie choćby nasze własne przemyślenia i obserwacje?

Tak czy tak nie da się postawić teorii Toybee'ego na tym samym poziomie co teorii Spenglera, bo albo jest ona o wiele poważniejsza (choć żałośnie, w mojej opinii, trywialna i bezpłodna), albo też, jeśli Spengler ma rację i naprawdę dokonał "kopernikańskiej rewolucji", po prostu nie wypada tych dwóch nazwisk stawiać obok siebie. (To ostatnie właśnie jest zgodne z moją prywatną opinią.)

Co do rozwijania, czy miejscami nawet poprawiania - to co w końcu robią Młodzi Szpęgleryści? Co robię ja sam, że spytam? (Oprócz, oczywiście, palenia kadzidełek i bicia ukłonów z twarzą zwróconą w stronę miasteczka Blankernbug.) Spengler nie znał, jako się rzekło, cybernetyki (choć ją poniekąd cudownie odgadł). Spengler nie znał baz danych i internetu. Spengler nie znał prawie komunizmu, a putinowskiego postkomunizmu to już na pewno. Sam uzupełniam go pojęciami w rodzaju "Barbarzyńców A" i "Barbarzyńców B"... I wy też to możecie robić. To znaczy nie dokładnie może to samo, ale coś w tym duchu.

Nikt tu nie twierdzi, że S. był absolutnie nieomylny w każdej najmniejszej kwestii. (W końcu jeśli się, jak on, woli Beethovena od Monteverdiego, no to widać, że jednak nawet ktoś tak genialny ma swoje ograniczenia.)

No i to by było, ludzieńki słodkie, tyle na ten raz. Jeśli Bóg zechce, i ja zechcę, to może jeszcze będą jakieś odcinki. A na razie pa, słodkich marzeń! Oraz dużo zdrowia und pomyślności.


triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?