... Duduś znowu będzie pierdolił swoje ckliwe "patriotyczne" kawałki... Co za czasy! Co za kraj!
triarius
Bratem mi każda ludzka istota, o ile nie przyłożyła ręki do Postępu i Szczęścia Ludzkości. (Triarius the Tiger)
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą III RP. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą III RP. Pokaż wszystkie posty
wtorek, grudnia 04, 2018
A zaraz potem...
słowa kluczowe:
Bolek,
Duduś,
III RP,
Lech Wałęsa,
pogrzeb G. W. Busha,
Prezydent Duda
czwartek, grudnia 31, 2015
Refleksje na koniec roku (mam nadzieję, że nieco mniej banalne od większości tego typu elukubracji)
Kończy się właśnie rok, który, po krótkim lecz dogłębnym zważeniu tej kwestii, muszę uznać za najlepszy dla Polski od roku 1918, czy może 1920. W każdym razie druga połowa tego roku jest zdecydowanie na plusa, a dynamika też (odpukać) rysuje się, jak na to co mamy na świecie, pozytywnie. Z tej tezy wynika kilka innych interesujących wniosków, z których niektóre pokrótce zasygnalizuję.
Po pierwsze, Tygrysizm Stosowany znowu wygrał z różnymi takimi podejściami, które - jak szczerze patriotyczne by w zamiarach nie były i jak znaczącymi by się nie podpierały autorytetami (choć dla mnie Józef Mackiewicz na przykład to żaden autorytet w sowietologii i podobnych sprawach, czy zresztą czymkolwiek; niech mu ziemia lekką itd., ale nie), jedynie gryzą sercem, masują sobie te ślicznie, mimo lat komuny i III RP, zachowane cnotki, i czekają na gen. Andersa na białym koniu.
Kto wie do kogo piję, ten wie, inni mogą się łaskawie domyślać, jeśli łaskawie zechcą. III RP może być równie, lub niemal tak samo, obrzydliwa jak PRL, ale jednak działało to całkiem inaczej. W tym na pewno inaczej działały i w innym miejscu tego systemu były umiejscowione wybory.
Gadki-szmatki na przykład, że to niby głosowanie w III RP (niech szczeźnie, tutaj całkowita zgoda!) jest całkiem tym samym wygłupem bez najmniejszego przełożenia na rzeczywistość, co w PRL, zawsze były (sorry, jeśli komuś kaleczę nabrzmiałe ego!) głupie; najczęściej, jak podejrzewam, zdradzały lenistwo umysłowe i wygodnictwo w realu; a to co się w roku 2015 stało wykazało ten fakt tak dobitnie, że uciekanie od tej prawdy odbiera chyba po prostu prawo nazywania się polskim patriotą i człowiekiem myślącym.
Wyrażę tę myśl raz jeszcze, w cholernie przystępnej i jasnej formie: O ile w PRL wybory faktycznie były żałosną farsą bez znaczenia i udzial w nich zawsze był jakąś formą osobistego upokorzenia, to w PRL bis, inaczej zwanej III RP, (która wciąż jeszcze nam niestety panuje, choć już nieco mniej) jedynym mądrym i (jednocześnie) przyzwoitym zachowaniem jest jednak głosowanie, a przez ostatnich z grubsza 10 lat - głosowanie na PiS.
Oczywiście jeden głos o niczym nie może przesądzić itd., zgoda, ale tę kwestię sobie już tu kiedyś dyskutowaliśmy. Pascal rzekł credo quiam absurdum est, no to wy możecie sobie rzec eligo quia absurdum est i jazda na wybory! Takie to proste - żeby każde patriotyczne działanie zawsze było tak proste, oczywiste i w dodatku bezpieczne!
Co powiedziawszy, dodać jednak muszę, że porównanie roku 2015 - dla Polski, bo nie dla Francji i USA przecież, ale też Polska nas najbardziej przecie obchodzi - do lat 1918 i 1920 jest jednak jakoś kulawe i, jak się głęboko zamyślić, nieco przygnębiające. No bo wtedy - wiadomo: niepodległość, która zaraz się sprawdziła i potwierdziła w starciach z agresorami, skuteczne, jakby nie było, zjednoczenie rozbitych społeczeństw z trzech zaborów itd.
Teraz zaś po prostu do władzy - tej dzisiejszej, "demokratycznej" (jak to się oficjalnie wabi, choć jakakolwiek realna demokracja to dziś przecie "populizm", młodszy brat terroryzmu), w kraju zniszczonym, lekceważonym i semi-kolonialnym, gdzie władza w związku z tym wszystkim b. niewiele może... no chyba, żeby z czasem zmieniła różne sytuacje i móc zaczęła... - doszła ekipa mająca, na odmianę, dobro Polski na względzie...
Nie mówię, że jest jakaś gwarancja, że ci ludzie zawsze będą mieli rację, a nawet na pewno zawsze jej nie mają, ale jednak w porównaniu z platfąsami od ośmiorniczek i poklepywania się z Merkelą to jest niebo a ziemia... A więc dobro Polski, to raz, plus dwa, czyli to, że na razie - o dziwo i Deo gratias! - zdają się postępować nieoczekiwanie sprawnie i sensownie.
No i jeszcze trzy, czyli to, że ta ekipa ma już całkiem niemałe poparcie w naszym dzielnym ludzie, a jeśli jeszcze to się trochę pokręci, to ten lud - jak doszczętnie nie byłby chwilowo rozbrojony, pozbawiony wpływu na cokolwiek, zatomizowany i poznawczo/intelektualnie zagubiony - nie da już tego po prostu gładko odkręcić.
"Arabska Wiosna" w Polsce to nie jest jakaś przeurocza perspektywa dla polskiego patrioty, w tym oczywiście dla Stosowanego Tygrysisty, ale ona nie jest urocza także dla naszych ukochanych sąsiadów, przyjaciół, sponsorów i całej tej @#$%^ reszty, która kręci tym nieszczęsnym bantustanem z krzywdą dla tubylców i innych głowonogów. Nieco się jednak zastanowią, zanim zagrają z nami naprawdę ostro - i tym bardziej będą mieli powód się zastanawiać, im dłużej PiS będzie tak fajnie sobie radził, jak to czyni na razie.
Natomiast granie nieostro jakoś im wyraźnie słabo wychodzi - trybuni ludu żałośni nie do uwierzenia, lemingi w demonstracjach antyrządowych gonią w piętkę machając narodowymi flagami i wznosząc patriotyczne na odmianę (!) hasła, ale to są dowcipasy dobre na jakieś lewackie forum, bo, nawet sądząc po różnych szalomach (których linia partyjna, nawiasem, wydaje się ostatnio dość paskudna i targowicka), gdzie patrioci z lewizną bez sensu (chyba głównie dla ilości wejść) gadają, widać, że to nikogo naprawdę nie rusza. A jeśli nie rusza na szalomie, to już nie wiem gdzie by mogło.
I znowu mi wyszło optymistycznie, co za checa! Jednak to, co chciałem na zakończenie rzec, miało być bardziej szpęglerystycznie pesymistyczne. Mianowicie, że o ile kiedyś, te sto lat temu, niecałe, sukces oznaczał, że naprawdę sobie mogliśmy (czas jakiś) robić tak, jak chcieliśmy - mimo wszystkich wrogów i wszystkich dobrze-nam-życzących - to teraz samo w sobie dojście PiS do "władzy" nie oznacza jeszcze prawie nic.
Państwa narodowe nadal zanikają w oczach; globalna biurokracja o jednoznacznie mrówczo-totalitarnych zamiarach, choć ostatnio napotkała pewien opór (sapienti sat), nadal się wzmacnia; przyjaciele i sponsorzy, mimo miliona potencjalnych terrorystów i ich płodnych rodziców w niedalekiej przyszłości, na razie jeszcze zipią; leming nadal jest lemingiem, Obama Obamą, za drzwiami czeka Clintonowa (no bo Trump przecież się nie załapie, choć były milion razy lepszy)... W sumie ten sukces, który z roku Pańskiego 2015 uczynił najlepszy dla Polski i każdego polskiego patrioty od... 95 lat co najmniej, to prawie nic.
Tym niemniej - albo my coś chcemy robić dla TEGO KRAJU (nie do końca rozumiem histerię na temat tego określenia, przyznam), naszego kraju, Polski - albo nie chcemy, kładziemy na wszystko i mamy w dupie. Jeśli to drugie, to nie ma o czym rozmawiać. Dla Tygrysisty może dałoby się znaleźć jakąś inną drogę - od razu jechać globalnie itd., ale bez żartów - to by było jeszcze mniej pewne, jeszcze o wiele trudniejsze... Ktoś to niby realizuje? Wątpię!
A jeśli lagi nie kładziemy i na Polsce (tenkraju) nam zależy - no to sorry, ale ktoś już zrobił jeden mały, jednak zdecydowany i w dobrym kierunku, krok, a my, jeżeli nam zależy - jeżeli tacy z nas junacy, husarze, bataliony Zośka itd. - możemy to pociągnąć dalej. I raczej po prostu powinniśmy.
Zamiast przeżuwać kolejną klęskę swej ukochane wizji świata, i wizji ukochanego patriotyzmu (cnotka, masaż, biały koń, choć istnieją i inne, równie, jeśli nie bardziej absurdalne i szkodliwe) i wymyślać alibi mające kogoś przekonać, że "jednak mieliśmy i tym razem rację, tylko trzeba na to spojrzeć dialektycznie..."
W sumie, żeby ładnie to podsumować, ponownie zakrzyknę (a echo mi zawtóruje): to był bardzo dobry rok, a w dodatku NIEOCZEKIWANIE I W SPOSÓB GWAŁCĄCY RACHUNEK PRAWDOPODOBIEŃSTWA dobry rok. Może jednak Bóg istnieje i w dodatku naprawdę da Polsce jeszcze jakąś szansę? Nie wiem dlaczego miałby być aż tak cierpliwy, ale może ktoś to wymodlił, albo... Co ja o tym mogę wiedzieć.
triarius
P.S. A tak zupełnie bez związku z czymkolwiek, to znalazłem w jednym kursie bicia brzydkich ludzi fajne stwierdzenie. W swobodnym tłumaczeniu brzmi to tak, że "Jeśli gość jest uzbrojony, to na pewno zostaniesz zraniony, ale uwierz, że zupełnie inaczej odczuwa się postrzał czy ranę od noża jeśli to ty go zabijasz, a inaczej jeśli jesteś sam zabijany". Bez związku z naszym dzisiejszym tematem, ale daje do myślenia, i w dodatku chyba warto.
Po pierwsze, Tygrysizm Stosowany znowu wygrał z różnymi takimi podejściami, które - jak szczerze patriotyczne by w zamiarach nie były i jak znaczącymi by się nie podpierały autorytetami (choć dla mnie Józef Mackiewicz na przykład to żaden autorytet w sowietologii i podobnych sprawach, czy zresztą czymkolwiek; niech mu ziemia lekką itd., ale nie), jedynie gryzą sercem, masują sobie te ślicznie, mimo lat komuny i III RP, zachowane cnotki, i czekają na gen. Andersa na białym koniu.
Kto wie do kogo piję, ten wie, inni mogą się łaskawie domyślać, jeśli łaskawie zechcą. III RP może być równie, lub niemal tak samo, obrzydliwa jak PRL, ale jednak działało to całkiem inaczej. W tym na pewno inaczej działały i w innym miejscu tego systemu były umiejscowione wybory.
Gadki-szmatki na przykład, że to niby głosowanie w III RP (niech szczeźnie, tutaj całkowita zgoda!) jest całkiem tym samym wygłupem bez najmniejszego przełożenia na rzeczywistość, co w PRL, zawsze były (sorry, jeśli komuś kaleczę nabrzmiałe ego!) głupie; najczęściej, jak podejrzewam, zdradzały lenistwo umysłowe i wygodnictwo w realu; a to co się w roku 2015 stało wykazało ten fakt tak dobitnie, że uciekanie od tej prawdy odbiera chyba po prostu prawo nazywania się polskim patriotą i człowiekiem myślącym.
Wyrażę tę myśl raz jeszcze, w cholernie przystępnej i jasnej formie: O ile w PRL wybory faktycznie były żałosną farsą bez znaczenia i udzial w nich zawsze był jakąś formą osobistego upokorzenia, to w PRL bis, inaczej zwanej III RP, (która wciąż jeszcze nam niestety panuje, choć już nieco mniej) jedynym mądrym i (jednocześnie) przyzwoitym zachowaniem jest jednak głosowanie, a przez ostatnich z grubsza 10 lat - głosowanie na PiS.
Oczywiście jeden głos o niczym nie może przesądzić itd., zgoda, ale tę kwestię sobie już tu kiedyś dyskutowaliśmy. Pascal rzekł credo quiam absurdum est, no to wy możecie sobie rzec eligo quia absurdum est i jazda na wybory! Takie to proste - żeby każde patriotyczne działanie zawsze było tak proste, oczywiste i w dodatku bezpieczne!
Co powiedziawszy, dodać jednak muszę, że porównanie roku 2015 - dla Polski, bo nie dla Francji i USA przecież, ale też Polska nas najbardziej przecie obchodzi - do lat 1918 i 1920 jest jednak jakoś kulawe i, jak się głęboko zamyślić, nieco przygnębiające. No bo wtedy - wiadomo: niepodległość, która zaraz się sprawdziła i potwierdziła w starciach z agresorami, skuteczne, jakby nie było, zjednoczenie rozbitych społeczeństw z trzech zaborów itd.
Teraz zaś po prostu do władzy - tej dzisiejszej, "demokratycznej" (jak to się oficjalnie wabi, choć jakakolwiek realna demokracja to dziś przecie "populizm", młodszy brat terroryzmu), w kraju zniszczonym, lekceważonym i semi-kolonialnym, gdzie władza w związku z tym wszystkim b. niewiele może... no chyba, żeby z czasem zmieniła różne sytuacje i móc zaczęła... - doszła ekipa mająca, na odmianę, dobro Polski na względzie...
Nie mówię, że jest jakaś gwarancja, że ci ludzie zawsze będą mieli rację, a nawet na pewno zawsze jej nie mają, ale jednak w porównaniu z platfąsami od ośmiorniczek i poklepywania się z Merkelą to jest niebo a ziemia... A więc dobro Polski, to raz, plus dwa, czyli to, że na razie - o dziwo i Deo gratias! - zdają się postępować nieoczekiwanie sprawnie i sensownie.
No i jeszcze trzy, czyli to, że ta ekipa ma już całkiem niemałe poparcie w naszym dzielnym ludzie, a jeśli jeszcze to się trochę pokręci, to ten lud - jak doszczętnie nie byłby chwilowo rozbrojony, pozbawiony wpływu na cokolwiek, zatomizowany i poznawczo/intelektualnie zagubiony - nie da już tego po prostu gładko odkręcić.
"Arabska Wiosna" w Polsce to nie jest jakaś przeurocza perspektywa dla polskiego patrioty, w tym oczywiście dla Stosowanego Tygrysisty, ale ona nie jest urocza także dla naszych ukochanych sąsiadów, przyjaciół, sponsorów i całej tej @#$%^ reszty, która kręci tym nieszczęsnym bantustanem z krzywdą dla tubylców i innych głowonogów. Nieco się jednak zastanowią, zanim zagrają z nami naprawdę ostro - i tym bardziej będą mieli powód się zastanawiać, im dłużej PiS będzie tak fajnie sobie radził, jak to czyni na razie.
Natomiast granie nieostro jakoś im wyraźnie słabo wychodzi - trybuni ludu żałośni nie do uwierzenia, lemingi w demonstracjach antyrządowych gonią w piętkę machając narodowymi flagami i wznosząc patriotyczne na odmianę (!) hasła, ale to są dowcipasy dobre na jakieś lewackie forum, bo, nawet sądząc po różnych szalomach (których linia partyjna, nawiasem, wydaje się ostatnio dość paskudna i targowicka), gdzie patrioci z lewizną bez sensu (chyba głównie dla ilości wejść) gadają, widać, że to nikogo naprawdę nie rusza. A jeśli nie rusza na szalomie, to już nie wiem gdzie by mogło.
I znowu mi wyszło optymistycznie, co za checa! Jednak to, co chciałem na zakończenie rzec, miało być bardziej szpęglerystycznie pesymistyczne. Mianowicie, że o ile kiedyś, te sto lat temu, niecałe, sukces oznaczał, że naprawdę sobie mogliśmy (czas jakiś) robić tak, jak chcieliśmy - mimo wszystkich wrogów i wszystkich dobrze-nam-życzących - to teraz samo w sobie dojście PiS do "władzy" nie oznacza jeszcze prawie nic.
Państwa narodowe nadal zanikają w oczach; globalna biurokracja o jednoznacznie mrówczo-totalitarnych zamiarach, choć ostatnio napotkała pewien opór (sapienti sat), nadal się wzmacnia; przyjaciele i sponsorzy, mimo miliona potencjalnych terrorystów i ich płodnych rodziców w niedalekiej przyszłości, na razie jeszcze zipią; leming nadal jest lemingiem, Obama Obamą, za drzwiami czeka Clintonowa (no bo Trump przecież się nie załapie, choć były milion razy lepszy)... W sumie ten sukces, który z roku Pańskiego 2015 uczynił najlepszy dla Polski i każdego polskiego patrioty od... 95 lat co najmniej, to prawie nic.
Tym niemniej - albo my coś chcemy robić dla TEGO KRAJU (nie do końca rozumiem histerię na temat tego określenia, przyznam), naszego kraju, Polski - albo nie chcemy, kładziemy na wszystko i mamy w dupie. Jeśli to drugie, to nie ma o czym rozmawiać. Dla Tygrysisty może dałoby się znaleźć jakąś inną drogę - od razu jechać globalnie itd., ale bez żartów - to by było jeszcze mniej pewne, jeszcze o wiele trudniejsze... Ktoś to niby realizuje? Wątpię!
A jeśli lagi nie kładziemy i na Polsce (tenkraju) nam zależy - no to sorry, ale ktoś już zrobił jeden mały, jednak zdecydowany i w dobrym kierunku, krok, a my, jeżeli nam zależy - jeżeli tacy z nas junacy, husarze, bataliony Zośka itd. - możemy to pociągnąć dalej. I raczej po prostu powinniśmy.
Zamiast przeżuwać kolejną klęskę swej ukochane wizji świata, i wizji ukochanego patriotyzmu (cnotka, masaż, biały koń, choć istnieją i inne, równie, jeśli nie bardziej absurdalne i szkodliwe) i wymyślać alibi mające kogoś przekonać, że "jednak mieliśmy i tym razem rację, tylko trzeba na to spojrzeć dialektycznie..."
W sumie, żeby ładnie to podsumować, ponownie zakrzyknę (a echo mi zawtóruje): to był bardzo dobry rok, a w dodatku NIEOCZEKIWANIE I W SPOSÓB GWAŁCĄCY RACHUNEK PRAWDOPODOBIEŃSTWA dobry rok. Może jednak Bóg istnieje i w dodatku naprawdę da Polsce jeszcze jakąś szansę? Nie wiem dlaczego miałby być aż tak cierpliwy, ale może ktoś to wymodlił, albo... Co ja o tym mogę wiedzieć.
triarius
P.S. A tak zupełnie bez związku z czymkolwiek, to znalazłem w jednym kursie bicia brzydkich ludzi fajne stwierdzenie. W swobodnym tłumaczeniu brzmi to tak, że "Jeśli gość jest uzbrojony, to na pewno zostaniesz zraniony, ale uwierz, że zupełnie inaczej odczuwa się postrzał czy ranę od noża jeśli to ty go zabijasz, a inaczej jeśli jesteś sam zabijany". Bez związku z naszym dzisiejszym tematem, ale daje do myślenia, i w dodatku chyba warto.
słowa kluczowe:
gen. Anders,
III RP,
masowanie cnotki,
nasi przyjaciele,
ośmiorniczki,
PiS,
Prawo i Sprawiedliwość,
PRL,
ten kraj,
Tygrysizm Stosowany,
wybory
niedziela, października 25, 2015
Wracamy do Średniowiecza!
Wracamy zatem do Średniowiecza! Jakby nie kojarzył jak wygląda Średniowiecze, to poniżej drobna ilustracja...
Chyba nienajgorzej, prawda? Nawet pomijając topory i morgensterny. Teraz sobie możemy luźniutkim truchtem do tygrysicznego Baroku, ale bez pośpiechu, bo jak sobie dłużej pozostaniemy w Średniowieczu, to też będzie bardzo fajnie.
Całkiem na serio, te wybory to - jeśli coś ma się naprawdę poprawić - tylko pierwszy malutki kroczek, ale trzeba było go zrobić, bo osiem lat platfąsów i cztery lata Bula, to naprawdę już przesada. Szkoda że tak późno i takim kosztem.
(Co do Bula, to jego naczelnym zadaniem było, moim skromnym, po prostu kompromitowanie Polaków gdzie się dało, co nawet jak na bantustan jest dość specjalnym traktowaniem małowartościowych tubylców.)
Tak że, jeśli ktoś nie głosował, albo głosował na jakieś twory dla lemingów, to niech mi się łaskawie do tego przez najbliższych parę lat nie przyznaje, i nie pieprzy, że wszyscy politycy to jedna banda, a wybory w III RP nic nie znaczą.
Zgoda, że III RP pod niektórymi względami jest nawet gorsza od PRL (w niektórych okresach), ale rola wyborów parlamentarnych w obu tych pokracznych avatarach jest całkiem inna! I nie sądzę, by ktokolwiek będący w stanie coś zrozumieć z mojego blogasa, nie mówiąc już czerpiący z niego intelektualną przyjemność, mógł jeszcze, na jesieni roku 2015 tego nie rozumieć.
W ostateczności, jeśli naprawdę jest to trudniej niektórym zrozumieć, niż mi się wydaje, to proszę pytać, ale jednak bez przyznawania się do żadnych własnych szczeniackich, z tym wyborami związanych, głupot, dobra?
Oczywiście nie jest idealnie, bo wtedy 80% miejsc mieliby Zjednoczeni Tygrysiści Stosowani, a 20% PiS, jednak jeśli K**win i ZSL się nie załapią, będzie słodko, a jeśli do tego prlowsko-eurokomunistyczna lewizna by także wypadła, byłaby to przysłowiowa wisienka na przysłowiowym torcie. Teraz niedługo zresztą platfąseria powinna się między sobą pożreć, rozpaść i zgnić, więc naprawdę powinno być fajnie.
Ja na przykład mam zamiar od jutra przestać rzucać śmieci gdzie popadnie przed blokiem, jak to robiłem od kiedy mi te miejscowe @#$% zamknęły na głucho blokowy ssyp. Nie wiem, czy długo z tym wytrzymam, ale zamiar przecie wzniosły, n'est-ce pas? (To oczywiście tylko taka narracja und konfabulacja, proszę mnie nie pociągać!)
W dodatku na YT mają więcej Średniowiecza, które serdecznie polecam, a Biedronka ma całkiem niezłe wina za marne grosze. Nie tylko zresztą ci zresztą, ale na początek nowej drogi wystarczy i nie trzeba nawet wiele szukać. Całuję wszystkich serdecznie z dubeltówki, z innej dubeltówki chętnie bym... Milcz serce, ma nie być zemsty! (I tak mówiłem o soli, nie o ołowiu.)
W każdym razie jesteśmy do przodu i możemy zacząć... To co jest do zaczęcia. Niech żyje Jarosław Kaczyński, niech żyje Prawo i Sprawiedliwość, niech żyje Polska! Amen! (I niech żyje Tygrysizm Stosowany, dodam szeptem.)
triarius
P.S. Swoją drogą, będę się nadal upierał, że to nie tyle jakieś "mądrzenie Polaków" i "przeglądanie lemingów na oczy", nie jakieś konkretne działania PiSu czy platfąsów przesądziły o mniejszym niż kiedyś entuzjaźmie ludu dla dotychczasowej światłej i europejskiej władzy, tylko właśnie nieuchronny spadek w oczach ludu, z lemingami na czele, prestiżu Unii i zanik związanych z nią nadziei.
Sorry, ale naprawdę nie potrzeba żadnej większej bystrości, żeby dostrzec, że Unia kompletnie nie spełnia nadziei, które w niej pokładały lemingi! Nie mówiąc już o nadziejach ludzi mniej durnych i podatnych na plewy propagandy od rasowego leminga - z których spora część także od Unii spodziewała się raczej dobra, niż tego @#$%, które otrzymaliśmy, które mamy i które na naszych oczach narasta.
Gdyby nie to, platfąsy rządziłyby w tymkraju do samego końca i nikt by im nie podskoczył, a na pewno już nie PiS. Co nie zmienia faktu, że...Wygraliśwa, kochane ludzie, a te @#$% dostały w dupę!
Chyba nienajgorzej, prawda? Nawet pomijając topory i morgensterny. Teraz sobie możemy luźniutkim truchtem do tygrysicznego Baroku, ale bez pośpiechu, bo jak sobie dłużej pozostaniemy w Średniowieczu, to też będzie bardzo fajnie.
Całkiem na serio, te wybory to - jeśli coś ma się naprawdę poprawić - tylko pierwszy malutki kroczek, ale trzeba było go zrobić, bo osiem lat platfąsów i cztery lata Bula, to naprawdę już przesada. Szkoda że tak późno i takim kosztem.
(Co do Bula, to jego naczelnym zadaniem było, moim skromnym, po prostu kompromitowanie Polaków gdzie się dało, co nawet jak na bantustan jest dość specjalnym traktowaniem małowartościowych tubylców.)
Tak że, jeśli ktoś nie głosował, albo głosował na jakieś twory dla lemingów, to niech mi się łaskawie do tego przez najbliższych parę lat nie przyznaje, i nie pieprzy, że wszyscy politycy to jedna banda, a wybory w III RP nic nie znaczą.
Zgoda, że III RP pod niektórymi względami jest nawet gorsza od PRL (w niektórych okresach), ale rola wyborów parlamentarnych w obu tych pokracznych avatarach jest całkiem inna! I nie sądzę, by ktokolwiek będący w stanie coś zrozumieć z mojego blogasa, nie mówiąc już czerpiący z niego intelektualną przyjemność, mógł jeszcze, na jesieni roku 2015 tego nie rozumieć.
W ostateczności, jeśli naprawdę jest to trudniej niektórym zrozumieć, niż mi się wydaje, to proszę pytać, ale jednak bez przyznawania się do żadnych własnych szczeniackich, z tym wyborami związanych, głupot, dobra?
Oczywiście nie jest idealnie, bo wtedy 80% miejsc mieliby Zjednoczeni Tygrysiści Stosowani, a 20% PiS, jednak jeśli K**win i ZSL się nie załapią, będzie słodko, a jeśli do tego prlowsko-eurokomunistyczna lewizna by także wypadła, byłaby to przysłowiowa wisienka na przysłowiowym torcie. Teraz niedługo zresztą platfąseria powinna się między sobą pożreć, rozpaść i zgnić, więc naprawdę powinno być fajnie.
Ja na przykład mam zamiar od jutra przestać rzucać śmieci gdzie popadnie przed blokiem, jak to robiłem od kiedy mi te miejscowe @#$% zamknęły na głucho blokowy ssyp. Nie wiem, czy długo z tym wytrzymam, ale zamiar przecie wzniosły, n'est-ce pas? (To oczywiście tylko taka narracja und konfabulacja, proszę mnie nie pociągać!)
W dodatku na YT mają więcej Średniowiecza, które serdecznie polecam, a Biedronka ma całkiem niezłe wina za marne grosze. Nie tylko zresztą ci zresztą, ale na początek nowej drogi wystarczy i nie trzeba nawet wiele szukać. Całuję wszystkich serdecznie z dubeltówki, z innej dubeltówki chętnie bym... Milcz serce, ma nie być zemsty! (I tak mówiłem o soli, nie o ołowiu.)
W każdym razie jesteśmy do przodu i możemy zacząć... To co jest do zaczęcia. Niech żyje Jarosław Kaczyński, niech żyje Prawo i Sprawiedliwość, niech żyje Polska! Amen! (I niech żyje Tygrysizm Stosowany, dodam szeptem.)
triarius
P.S. Swoją drogą, będę się nadal upierał, że to nie tyle jakieś "mądrzenie Polaków" i "przeglądanie lemingów na oczy", nie jakieś konkretne działania PiSu czy platfąsów przesądziły o mniejszym niż kiedyś entuzjaźmie ludu dla dotychczasowej światłej i europejskiej władzy, tylko właśnie nieuchronny spadek w oczach ludu, z lemingami na czele, prestiżu Unii i zanik związanych z nią nadziei.
Sorry, ale naprawdę nie potrzeba żadnej większej bystrości, żeby dostrzec, że Unia kompletnie nie spełnia nadziei, które w niej pokładały lemingi! Nie mówiąc już o nadziejach ludzi mniej durnych i podatnych na plewy propagandy od rasowego leminga - z których spora część także od Unii spodziewała się raczej dobra, niż tego @#$%, które otrzymaliśmy, które mamy i które na naszych oczach narasta.
Gdyby nie to, platfąsy rządziłyby w tymkraju do samego końca i nikt by im nie podskoczył, a na pewno już nie PiS. Co nie zmienia faktu, że...Wygraliśwa, kochane ludzie, a te @#$% dostały w dupę!
słowa kluczowe:
III RP,
Josquin des Prez,
polifonia,
Prawo i Sprawiedliwość,
PRL,
średniowiecze,
tygrysizm,
Unia Europejska. lemingi,
wybory
sobota, czerwca 13, 2015
O różnego rodzaju pionach, futbolu i dywanach
Bantustany, takie jak nieszczęsna III RP, mają to do siebie, że niemal nic nie jest tu takie, jak wygląda, i nawet inteligentny człowiek przeważnie nie jest w stanie powiedzieć o tych sprawach nic pewnego. Poza oczywiście sprawami tak ogólnymi, jak "służby z lewa, z prawa i z tropików".
Musi to oczywiście smucić każdego patriotę takich teoretycznych państw, jednak z tzw. "resztą demokratycznego świata" sytuacja jest dokładnie odwrotna i to też wcale nie jest powód do radości dla tamtejszych patriotów. (Zakładamy sobie milcząco, że takowi jeszcze tu i ówdzie istnieją.) Konkretnie - wbrew temu co sobie prawicowcy (i "prawicowcy") próbują wmawiać - tam wcale nie rządzą jakieś "służby", tylko naprawdę te Merkele i Obamy.
Czyli BIUROKRACJA. Oczywiście żadne z nich nie rządzi indywidualnie i suwerennie, ale oni, czyli BIUROKRACJA, a służby, armie i inne takie instytucje, które w historii i w geografii bywały znaczące, nawet nie pisną. Łykają tylko te poniżenia, tych babskich ministrów obrony... Itd. BIUROKRACJA, moi państwo!
Jak w staliniźmie, choć oczywiście o wiele mniej jednoosobowo, z dość oczywistych względów. Jednak trzeba wam, kochani ludkowie, pamiętać, że Stalin też do wielkiej kariery wystartował jako PERSONALNY w Biurze Politycznym, czy czymś takim.
Biurokracja oczywiście ma swoją siłę, swoją skuteczność, ale wystarczy spojrzeć z lotu ptaka na historię ostatnich kilku lat, żeby bez trudu rozpoznać, gdzie to Zachód (wraz z liberalną demokracją i "prawami człowieka") prowadzi. (Nawet Putin obraził się, że jemu pokojowego Nobla na zachętę nie dali i gra laureatowi na nosie aż miło. Niewykluczone, że tak samo jest z Państwem Islamskim, hłe hłe!)
W ramach tej globalnej biurokracji odbywa się oczywiście ciągła walka, ale przeważnie jednak POD dywanem i prolom nic do tego. Choć bywają wyjątki. Jednym była na przykład sprawa tego Strauss-Khana, co nam ją właśnie przypomniano.
Inna taka sprawa to ostatnia awantura wokół korupcji w FIFA. No i właśnie z telewizji (zagranicznej) dowiedziałem się o paru drobiażdżkach, które mnie do napisania niniejszego tekstu zapłodniły. Otóż Francja właśnie pono przegrała z meczu towarzyskim z Albanią, a Portugalia, dzięki hat-trickowi Ronaldo (co zachwyciło komentatorów, nie żartuję!), wygrała 3:2 z Armenią. W nogę.
Kiedyś bym poprosił o komentarz Jareckiego, co się na sporcie zna jak nikt, ale coś się boczy i kręci się chyba w jakiś dziwnych środowiskach, więc sam muszę sobie spointować. (Czy jak to się w końcu pisze.) Wygląda mi to zatem tak, że FIFA nieco oklapła, więc od razu mecze stały się uczciwsze, może nawet całkiem uczciwe...
(Z pewnością nie na bardzo długo, bo komu się opłacają uczciwe mecze?) Więc i wyniki się diametralnie zmieniają, światowa elita zostaje nagle sprowadzona do realnych rozmiarów. Przez czas jakiś kibiców i innych "znawców" (tu pozdrowienia dla red. Wołka), czeka, o ile się bardzo nie mylę, sporo zaskoczeń. W fajnym świecie żyjemy, nie ma co!
A przy okazji, coś mi się przypomniało. Dziś na tasiemce w telewizjach biegało, że wedle jakiegoś matematyka, zapewne autorytetu, skoro się na niego powołują, ten tam samolot co znikł nad oceanem, spadł PIONOWO. Więc wedle mojego rozumienia (a było się kiedyś inżynierem i w młodości b. się lotnictwem podniecałem) drugi...
Jak mu tam było? No ten drugi pilot co rozwalił samolot o Alpy. Lutz mu było? Bo inaczej nie ma chyba sposobu, żeby taki samolot zaczął nagle pionowo pikować. Jeśli mu się coś urwało, to raczej nosem w ocean nie zarył, bo ma przcież cholerny szwung do przodu. Więc trzeba by ten szwung przekierować w dół - to jedyny sposób na pionowość.
Dla samobójcy jednak, jak się chwilę zastanowić, to takie zarycie nosem jest właśnie idealne. No a jeśli to nie było naprawdę pionowo, to po co oni by nam tą wiadomością zawracali głowy? Do tego dodać tego gościa, co dzisiaj samobojczo zaatakował posterunek policji w Dallas, bo mu dziecko odebrali za tłuczenie baby, czy coś takiego.
Nie ma jak nastojaszczij raj na ziemi, który nam stworzyli nasi umiłowani! Tyle, że jednak nie każdy potrafi się na nim poznać, i nie każdy ma w nim ochotę dożyć do samej eutanazji. Niektórzy, i jakby słychać o nich coraz częściej, są nawet tak czegoś wkurwieni, że jeszcze chcą nieco zadziałać, zamiast grzecznie poprosić o eutanazję, albo wziąc kawałek postronka, zamknąć drzwi na wszystkie zamki i spokojnie odejść. Co za ludzie!
I co za dziwny jednak ten raj. Nie wszystko jednak jest na minus. Świat nam, czyli Zachodowi, kurczy się niemal w oczach, ale za to "równouprawnienie płci" ma się świetnie, a nawet coraz lepiej. Z przyległościami. Prorokuję, że będzie ono w najbliższych latach kwitnąć tak, że z trudem uwierzymy własnym oczom. Z pewnością nadąży za kurczeniem się świata, albo nawet lepiej.
Na tym przecież zresztą polega raj ziemski, gdyby ktoś jeszcze nie wiedział. Ciasno, ale za to jak równo! To, że BIUROKRACJE z samej swojej natury taką urawniłowkę uwielbiają, nie ma tu nic do rzeczy i w ogóle nie wypada tego wspominać. Jest RAJ i tak trzymać!
triarius
P.S. Swoją drogą przedziwne, że w brzydkich i gwałcących prawa człowiecze krajach ludzie samobójstw popełniać nie lubią, a jak ich porządnie uszczęśliwić, to zaczynają pasjami. (Pomijając już nawet Weekendowego, któren jest w sumie zjawiskiem lokalnym.) I to jeszcze takie rozszerzone, jak to się fachowo nazywa. Jakby te obie rzeczy położyć na szalkach wagi, no to nie wiem...
Musi to oczywiście smucić każdego patriotę takich teoretycznych państw, jednak z tzw. "resztą demokratycznego świata" sytuacja jest dokładnie odwrotna i to też wcale nie jest powód do radości dla tamtejszych patriotów. (Zakładamy sobie milcząco, że takowi jeszcze tu i ówdzie istnieją.) Konkretnie - wbrew temu co sobie prawicowcy (i "prawicowcy") próbują wmawiać - tam wcale nie rządzą jakieś "służby", tylko naprawdę te Merkele i Obamy.
Czyli BIUROKRACJA. Oczywiście żadne z nich nie rządzi indywidualnie i suwerennie, ale oni, czyli BIUROKRACJA, a służby, armie i inne takie instytucje, które w historii i w geografii bywały znaczące, nawet nie pisną. Łykają tylko te poniżenia, tych babskich ministrów obrony... Itd. BIUROKRACJA, moi państwo!
Jak w staliniźmie, choć oczywiście o wiele mniej jednoosobowo, z dość oczywistych względów. Jednak trzeba wam, kochani ludkowie, pamiętać, że Stalin też do wielkiej kariery wystartował jako PERSONALNY w Biurze Politycznym, czy czymś takim.
Biurokracja oczywiście ma swoją siłę, swoją skuteczność, ale wystarczy spojrzeć z lotu ptaka na historię ostatnich kilku lat, żeby bez trudu rozpoznać, gdzie to Zachód (wraz z liberalną demokracją i "prawami człowieka") prowadzi. (Nawet Putin obraził się, że jemu pokojowego Nobla na zachętę nie dali i gra laureatowi na nosie aż miło. Niewykluczone, że tak samo jest z Państwem Islamskim, hłe hłe!)
W ramach tej globalnej biurokracji odbywa się oczywiście ciągła walka, ale przeważnie jednak POD dywanem i prolom nic do tego. Choć bywają wyjątki. Jednym była na przykład sprawa tego Strauss-Khana, co nam ją właśnie przypomniano.
Inna taka sprawa to ostatnia awantura wokół korupcji w FIFA. No i właśnie z telewizji (zagranicznej) dowiedziałem się o paru drobiażdżkach, które mnie do napisania niniejszego tekstu zapłodniły. Otóż Francja właśnie pono przegrała z meczu towarzyskim z Albanią, a Portugalia, dzięki hat-trickowi Ronaldo (co zachwyciło komentatorów, nie żartuję!), wygrała 3:2 z Armenią. W nogę.
Kiedyś bym poprosił o komentarz Jareckiego, co się na sporcie zna jak nikt, ale coś się boczy i kręci się chyba w jakiś dziwnych środowiskach, więc sam muszę sobie spointować. (Czy jak to się w końcu pisze.) Wygląda mi to zatem tak, że FIFA nieco oklapła, więc od razu mecze stały się uczciwsze, może nawet całkiem uczciwe...
(Z pewnością nie na bardzo długo, bo komu się opłacają uczciwe mecze?) Więc i wyniki się diametralnie zmieniają, światowa elita zostaje nagle sprowadzona do realnych rozmiarów. Przez czas jakiś kibiców i innych "znawców" (tu pozdrowienia dla red. Wołka), czeka, o ile się bardzo nie mylę, sporo zaskoczeń. W fajnym świecie żyjemy, nie ma co!
A przy okazji, coś mi się przypomniało. Dziś na tasiemce w telewizjach biegało, że wedle jakiegoś matematyka, zapewne autorytetu, skoro się na niego powołują, ten tam samolot co znikł nad oceanem, spadł PIONOWO. Więc wedle mojego rozumienia (a było się kiedyś inżynierem i w młodości b. się lotnictwem podniecałem) drugi...
Jak mu tam było? No ten drugi pilot co rozwalił samolot o Alpy. Lutz mu było? Bo inaczej nie ma chyba sposobu, żeby taki samolot zaczął nagle pionowo pikować. Jeśli mu się coś urwało, to raczej nosem w ocean nie zarył, bo ma przcież cholerny szwung do przodu. Więc trzeba by ten szwung przekierować w dół - to jedyny sposób na pionowość.
Dla samobójcy jednak, jak się chwilę zastanowić, to takie zarycie nosem jest właśnie idealne. No a jeśli to nie było naprawdę pionowo, to po co oni by nam tą wiadomością zawracali głowy? Do tego dodać tego gościa, co dzisiaj samobojczo zaatakował posterunek policji w Dallas, bo mu dziecko odebrali za tłuczenie baby, czy coś takiego.
Nie ma jak nastojaszczij raj na ziemi, który nam stworzyli nasi umiłowani! Tyle, że jednak nie każdy potrafi się na nim poznać, i nie każdy ma w nim ochotę dożyć do samej eutanazji. Niektórzy, i jakby słychać o nich coraz częściej, są nawet tak czegoś wkurwieni, że jeszcze chcą nieco zadziałać, zamiast grzecznie poprosić o eutanazję, albo wziąc kawałek postronka, zamknąć drzwi na wszystkie zamki i spokojnie odejść. Co za ludzie!
I co za dziwny jednak ten raj. Nie wszystko jednak jest na minus. Świat nam, czyli Zachodowi, kurczy się niemal w oczach, ale za to "równouprawnienie płci" ma się świetnie, a nawet coraz lepiej. Z przyległościami. Prorokuję, że będzie ono w najbliższych latach kwitnąć tak, że z trudem uwierzymy własnym oczom. Z pewnością nadąży za kurczeniem się świata, albo nawet lepiej.
Na tym przecież zresztą polega raj ziemski, gdyby ktoś jeszcze nie wiedział. Ciasno, ale za to jak równo! To, że BIUROKRACJE z samej swojej natury taką urawniłowkę uwielbiają, nie ma tu nic do rzeczy i w ogóle nie wypada tego wspominać. Jest RAJ i tak trzymać!
triarius
P.S. Swoją drogą przedziwne, że w brzydkich i gwałcących prawa człowiecze krajach ludzie samobójstw popełniać nie lubią, a jak ich porządnie uszczęśliwić, to zaczynają pasjami. (Pomijając już nawet Weekendowego, któren jest w sumie zjawiskiem lokalnym.) I to jeszcze takie rozszerzone, jak to się fachowo nazywa. Jakby te obie rzeczy położyć na szalkach wagi, no to nie wiem...
słowa kluczowe:
bantustan,
biurokracja,
III RP,
korupcja w FIFA,
Nobel na zachętę,
piłka nożna,
raj na ziemi,
równouprawnienie,
samobójstwo,
służby,
stalinizm,
znawcy futbolu
poniedziałek, maja 04, 2015
O wkładaniu kija w szprychy
(W ramach zjadania własnego ogona powiem wam, że) czuję się w obowiązku napisać wam dlaczego, "mimo wszystko", pójdę na te wybory i zagłosuję na tego tam Dudę (choć po prawdzie nawet nie wiem jak on wygląda, a parę jego wypowiedzi wydało mi się nad wyraz mdłymi i z jakimkolwiek tygrysizmem niekompatybilnymi).
I dlaczego uważam, że wy także, kochane ludzięta, powinniście to zrobić, a jeśli któryś nie zrobi, czy jakoś to po swojemu "ulepszy", to, darujcie, idiota i/lub żaden patriota - w dowolnych proporcjach, uzupełniających się do stu procent. Wiem co możecie powiedzieć, sam uważam, że wybory w tym bantustanie (szczególnie tu) niczego same w sobie nie zmienią - bo niby jak? - a w ogóle cała ta dzisiejsza "demokracja" to błazeństwo. Jednak uważam co rzekłem, i to z ogromnym przekonaniem!
Była kiedyś taka dzika dyskusja na jednym hiper-prawicowym portalu, gdzie zostałem zwymyślany od kolaborantów tęskniących za PRLem (co akurat jest wyjątkowo durne w moim przypadku), ponieważ twierdziłem, że, choć III RP to oczywiście żadna "wolna Polska, to jednak głosować (i to, na dzień dzisiejszy, mówiąc urzędniczym żargonem, na PiS, a nie na żadne błazeństwa czy K*winy!) należy i tyle!
Ta dyskusja jest tutaj gdzieś zalinkowana w takim pseudo-tekście pod tytułem. "Masowanie cnotki". (Piękny tytuł, arcydzieło sztuki tytulatorskiej, idalnie pasujący do przekonań i zachowań tamtych moich oponentów - wciąż chyba czekających na Andersa na białym koniu, który ich przeniesie w czasy... Jakie właściwie? Do niektórych z was, panie Amalryk, też się to zresztą odnosi.)
A poza tym gugle i licznie rozsiani erotomani uwielbiają takie tytuły pasjami, z czego ja też mam korzyść. (Choć jaką właściwie, skoro nikt nie tylko mi nie płaci, ale nawet do telewizji zapraszają nie mnie, tylko jakichś...?)
W sumie wyszło, że, jak to ja, tłumacząc dlaczego nie, napisałem już połowę, co najmniej, tego co nie... Więc krótko (jak Bóg da) wam powiem. Otóż tak to widzę... Oczywiście że błazeństwo... Oczywiście że @#$^ III RP to ponury bantustan, niemal już obrażający miano bantustanu... Oczywiście że same wybory nic tu nie zmienią... Jednak zastosujmy mentalny eksperyment: jeśli by 80% uprawnionych do głosowania poszło i zagłosowało na PiS - były to jakiś problem czy zagwozdka dla miłościwie nam tutaj...?
A gdyby tak poszło i zagłosowało 95%, ale na odmianę na miłościwie nam panującą obecnie władzę (to określenie nam wystarczy, niepotrzebne nam nawet zaglądanie za kulisy) - czy to byłby dla tych wszystkich @#$%^ powód do radości? Czy by im nie ułatwiło? I czy by rychło nie zaowocowało następnymi przejawami nas uszczęśliwiania? Jakimś ojro, jakimś tam... Czymś? Prawda?
No to właśnie - kompletnie rozdzielam uznawanie @#$% III RP za moją Polskę, za którą ginęli i tracili majątki (co jest jeszcze gorsze!) moi przodkowie, od wkładania kija w szprychy temu całemu... Co jednak nieco mu utrudnia i psuje humor. Tyle! Przekonywanie dlaczego, mimo wszystko, Duda i PiS już było, a w każdym razie to nie dzisiaj. (Czemu nie K*win, tego tłumaczyć nawet po prostu nie wypada, bo jest w tym założenie umysłowego i/lub moralnego upośledzenia rozmówcy.)
I to by było tego na tyle.
* * *
No to jeszcze coś w rodzaju bonmotu na deser, a raczej dość prozaicznej, lecz za to celnej, myśli, co mi ostatnio przyszła do głowy. Leci to jakoś tak:
Wszystkie te rytualne zachwyty nad "S" uważam za głupotę lub zgrywę (jeśli nie gorzej), ponieważ ogromnej większości z tych "10 milionów" nie tyle chodziło o "wolną Polskę", co o to, żeby z normalnej pensji można było kupić to, co było w Pewexie, i w ilościach podobnych do tego, co może kupić miekszaniec jakiegoś tam zachodniego kraju. Jednak nie ma co przesadzać, bo coś wzniosłego w tym jednak też było, choć nie aż tele, ile się ludziom wmawia.
Co mianowicie? Wzniosłe w "S" było to, iż motywacją wielu ludzi było coś w stylu: "Nie będzie mi jakiś @#$%^ komuch decydował o tym, że ja nie mogę sobie po prostu kupić tego co jest w Pewexie i żyć jak, powiedzmy, zachodnioniemiecki robotnik!"
Jak to się skończyło, to kto wie ten wie. W sumie b. smutno, i, co więcej, można przypuścić, że właśnie to, konsumpcyjne w sumie, nastawienie, gorzej załatwiło Polskę, niż sto lat zaborów, a nawet pół wieku komuny. Ale to już całkiem inna historia (jak mawiał chyba Kipling).
triarius
P.S. Uświadomiłem sobie po fakcie, że zapomniałem wyjaśnić jak się ma oczywisty fakt, że mój głos to jedna wielomilionowa wszystkich głosów, więc żadnego realnego znaczenia nie ma, do faktu, że jednak trzeba wykonać to ćwiczenie z absurdu i zagłosować... Chodzi o to, że nijak, mimo wszystko, jest się modlić i namawiać innych by szli i stawiali te krzyżyki, kiedy samemu się nie raczy. Tylko tyle i AŻ TYLE!
No to jeszcze WAŻNE OGŁOSZENIE parafialne:
Na rynku są długopisy, którymi napisane rzeczy znikają po kilku godzinach. Za marne 10,50 sztuka, więc to nic dla naszych umiłowanych. W dodatku ostro je od pewnego czasu w sieci raklamują. To oczywiście kolejny z tysiąca sposobów, w jakie oni mogą kantować w tych wyborach. (I nie tylko tych, oczywiście.) A więc:
1. Na wybory idziemy Z WŁASNYM DŁUGOPISEM i go oczywiście używamy zamiast tych oszukanych Komóry!
2. Rozgłaszamy tę informację i ten środek zaradczy tak szeroko i tak wiralnie, jak to tylko możliwe!
I dlaczego uważam, że wy także, kochane ludzięta, powinniście to zrobić, a jeśli któryś nie zrobi, czy jakoś to po swojemu "ulepszy", to, darujcie, idiota i/lub żaden patriota - w dowolnych proporcjach, uzupełniających się do stu procent. Wiem co możecie powiedzieć, sam uważam, że wybory w tym bantustanie (szczególnie tu) niczego same w sobie nie zmienią - bo niby jak? - a w ogóle cała ta dzisiejsza "demokracja" to błazeństwo. Jednak uważam co rzekłem, i to z ogromnym przekonaniem!
Była kiedyś taka dzika dyskusja na jednym hiper-prawicowym portalu, gdzie zostałem zwymyślany od kolaborantów tęskniących za PRLem (co akurat jest wyjątkowo durne w moim przypadku), ponieważ twierdziłem, że, choć III RP to oczywiście żadna "wolna Polska, to jednak głosować (i to, na dzień dzisiejszy, mówiąc urzędniczym żargonem, na PiS, a nie na żadne błazeństwa czy K*winy!) należy i tyle!
Ta dyskusja jest tutaj gdzieś zalinkowana w takim pseudo-tekście pod tytułem. "Masowanie cnotki". (Piękny tytuł, arcydzieło sztuki tytulatorskiej, idalnie pasujący do przekonań i zachowań tamtych moich oponentów - wciąż chyba czekających na Andersa na białym koniu, który ich przeniesie w czasy... Jakie właściwie? Do niektórych z was, panie Amalryk, też się to zresztą odnosi.)
A poza tym gugle i licznie rozsiani erotomani uwielbiają takie tytuły pasjami, z czego ja też mam korzyść. (Choć jaką właściwie, skoro nikt nie tylko mi nie płaci, ale nawet do telewizji zapraszają nie mnie, tylko jakichś...?)
W sumie wyszło, że, jak to ja, tłumacząc dlaczego nie, napisałem już połowę, co najmniej, tego co nie... Więc krótko (jak Bóg da) wam powiem. Otóż tak to widzę... Oczywiście że błazeństwo... Oczywiście że @#$^ III RP to ponury bantustan, niemal już obrażający miano bantustanu... Oczywiście że same wybory nic tu nie zmienią... Jednak zastosujmy mentalny eksperyment: jeśli by 80% uprawnionych do głosowania poszło i zagłosowało na PiS - były to jakiś problem czy zagwozdka dla miłościwie nam tutaj...?
A gdyby tak poszło i zagłosowało 95%, ale na odmianę na miłościwie nam panującą obecnie władzę (to określenie nam wystarczy, niepotrzebne nam nawet zaglądanie za kulisy) - czy to byłby dla tych wszystkich @#$%^ powód do radości? Czy by im nie ułatwiło? I czy by rychło nie zaowocowało następnymi przejawami nas uszczęśliwiania? Jakimś ojro, jakimś tam... Czymś? Prawda?
No to właśnie - kompletnie rozdzielam uznawanie @#$% III RP za moją Polskę, za którą ginęli i tracili majątki (co jest jeszcze gorsze!) moi przodkowie, od wkładania kija w szprychy temu całemu... Co jednak nieco mu utrudnia i psuje humor. Tyle! Przekonywanie dlaczego, mimo wszystko, Duda i PiS już było, a w każdym razie to nie dzisiaj. (Czemu nie K*win, tego tłumaczyć nawet po prostu nie wypada, bo jest w tym założenie umysłowego i/lub moralnego upośledzenia rozmówcy.)
I to by było tego na tyle.
* * *
No to jeszcze coś w rodzaju bonmotu na deser, a raczej dość prozaicznej, lecz za to celnej, myśli, co mi ostatnio przyszła do głowy. Leci to jakoś tak:
Wszystkie te rytualne zachwyty nad "S" uważam za głupotę lub zgrywę (jeśli nie gorzej), ponieważ ogromnej większości z tych "10 milionów" nie tyle chodziło o "wolną Polskę", co o to, żeby z normalnej pensji można było kupić to, co było w Pewexie, i w ilościach podobnych do tego, co może kupić miekszaniec jakiegoś tam zachodniego kraju. Jednak nie ma co przesadzać, bo coś wzniosłego w tym jednak też było, choć nie aż tele, ile się ludziom wmawia.
Co mianowicie? Wzniosłe w "S" było to, iż motywacją wielu ludzi było coś w stylu: "Nie będzie mi jakiś @#$%^ komuch decydował o tym, że ja nie mogę sobie po prostu kupić tego co jest w Pewexie i żyć jak, powiedzmy, zachodnioniemiecki robotnik!"
Jak to się skończyło, to kto wie ten wie. W sumie b. smutno, i, co więcej, można przypuścić, że właśnie to, konsumpcyjne w sumie, nastawienie, gorzej załatwiło Polskę, niż sto lat zaborów, a nawet pół wieku komuny. Ale to już całkiem inna historia (jak mawiał chyba Kipling).
triarius
P.S. Uświadomiłem sobie po fakcie, że zapomniałem wyjaśnić jak się ma oczywisty fakt, że mój głos to jedna wielomilionowa wszystkich głosów, więc żadnego realnego znaczenia nie ma, do faktu, że jednak trzeba wykonać to ćwiczenie z absurdu i zagłosować... Chodzi o to, że nijak, mimo wszystko, jest się modlić i namawiać innych by szli i stawiali te krzyżyki, kiedy samemu się nie raczy. Tylko tyle i AŻ TYLE!
No to jeszcze WAŻNE OGŁOSZENIE parafialne:
Na rynku są długopisy, którymi napisane rzeczy znikają po kilku godzinach. Za marne 10,50 sztuka, więc to nic dla naszych umiłowanych. W dodatku ostro je od pewnego czasu w sieci raklamują. To oczywiście kolejny z tysiąca sposobów, w jakie oni mogą kantować w tych wyborach. (I nie tylko tych, oczywiście.) A więc:
1. Na wybory idziemy Z WŁASNYM DŁUGOPISEM i go oczywiście używamy zamiast tych oszukanych Komóry!
2. Rozgłaszamy tę informację i ten środek zaradczy tak szeroko i tak wiralnie, jak to tylko możliwe!
słowa kluczowe:
bantustan,
Duda,
III RP,
Korwin i jego trzódka,
masowanie cnotki,
niezłomna prawicowość,
oszustwa wyborcze,
Pewex,
PiS,
platformiane długopisy,
Solidarność,
wolna Polska,
wybory
piątek, listopada 21, 2014
Takie tam różne
Ludziom się wydaje, że PiS to jest jakiś nasz ochroniarz, który ma możliwość nas bronić i dać w dupę naszym prześladowcom - kiedy w istocie jest to co najwyżej nasz ADWOKAT w tym całym skurwionym do szczętu komuszym sądzie. Domaganie się od PiSu, żeby głośno popierał "protest społeczny" polegający na demonstracji w wykonaniu kilkudziesięciu zawodowców, podczas gdy cały naród milczy i co najwyżej klepie sobie paluszkami po klawiaturach domowych komputerków, to, darujcie, polityczny idiotyzm.
Co do tych "zawodowców", to wcale nie twierdzę, jak niektórzy, że ci każdy z tych ludzi chce się przede wszystkim wylansować. Jednak są to osoby mocno zaangażowane w krajową politykę, nastawione mocno opozycyjnie i mające o wiele większą od średniej krajowej wiedzę o faktach. Nie reprezentują one w związkiu z tym ogółu społeczeństwa, bez którego wszelka myśl o ruszeniu tej @#$% mafii, która nas, z pomocą swych zagranicznych sponsorów, dręczy, jest utopią.
A poza tym, nie da się ukryć, że do tego wczorajszego protestu dołączyło się, w sposób mniej lub bardziej bezpośredni, nieco takich, od których należałoby się trzymać jak najdalej. Przede wszystkim dotyczy to każdego, kto ma cokolwiek wspólnego z Korwinem - złym duchem III RP, oczywiście nie jedynym, ale akurat dzięki niemu przede wszystkim - nie tylko nie ma w Polsce żadnej prawdziwej i sensownej prawicy, ale jeszcze dodatkowo w mózgach wielu na temat samej istoty prawicowości wyhodowano kompletną schizofrenię.
(Co uważam za jeszcze gorsze, bo od mózgu wszystko się zaczyna, nawet w takim boksie, a co dopiero w polityce.) Ruch Narodowy, gdyby był autentyczny i niezdominowany przez dziwnych ludzi i nienasze służby, byłby oczywiście fajną ideą, ale przecież nie ten, który nam stworzono, po to, żeby nie mogło już powstać nic autentycznego na tym motywie. (Podobnie, choć na znacznie mniejszą skalę, jest z zajęciem nazwy "Nowa Prawica" przez utopijną i cholernie podejrzanej proweniencji lewiznę. Szkoda, że ta przyjemna dla ucha nazwa została już na zawsze spalona, choć fakt, że nie czas żałować róż... Itd.)
Tak że PiS niewątpliwie miał rację, odcinając się od takich marnych demonstracji, w których - jak zawsze - jest z pewnością paru porządnych ludzi, ale właśnie tak się prowokacje robi. To nie musiała być koniecznie prowokacja, nawet myślę, że pewnie nie była, ale tak czy tak wobec niesamowitej na razie słabości naszych środków, było to działanie w sumie samobójcze (politycznie) i wynik (zrozumiałej, niestety) histerii. Jak na ulicach będą się spontanicznie pojawiać SETKI TYSIĘCY wkurwionych obywateli (?) PRL bis, sprawa nabierze innego charakteru, ale na to nie ma chyba nawet co liczyć.
W każdym razie, wracając do początku tego wywodu - słowa i działania PiS nijak się przekładają na nastroje, łącznie z "wkurwieniem", przeciętnych obywateli, więc wkładanie przez PiS szyi w tę pętlę byłoby samobójstwem, które nic nikomu z nas by nie dało. PiS - powtarzam - to nie jest nasz ochroniarz, to nie jest żaden nasz, silny jak cholera, starszy brat - to jest nasz ADWOKAT w tym @#$$%% załganym komuszym sądzie. Rola adwokata w czymś takim nie jest specjalnie wzniosła - zgoda - ale zapewniam was, że taki ktoś jest nam, Polakom, ogromnie potrzebny... I oby nie przestał istnieć zbyt wcześnie!
Z konieczności taki adwokat MUSI być w istotnym sensie częścią tego całego (nieciekawego, zgoda) układu. I tak jest właśnie OK. Nie jest to piękne, nie jest to wzniosłe, ale tak się właśnie robi kiełbasę, a już na pewno w kraju tak gruntownie na wszystkie strony wy...nym jak dzisiejsza Polska. Problemem jest natomiast to, że oprócz PiS niewiele u nas jakichkolwiek w miarę ralnych sił, które by miały zdecydowany zamiar ratować Polskę i jej nieszczęsnych mieszkańców.
* * *
Teraz, dla rozluźnienia nastroju, zagadka. (Dedykuję ją najgorszemu chyba propagandziście, jakiego mi się udało ostatnio spotkać - gościowi szalejącemu w sieci pod ksywą GPS. Przydałoby mu się przeszkolenie u Świadków Jehowy, jak mi Bóg miły!) No wiec proszę:
SOCJALDEMOKRACJA ma się tak do KOMUNIZMU, jak X do ANARCHIZMU, gdzie X to:
1. Kościół Zielonoświątkowców? czy może...
2. Libertarianizm? czy może...
3. Wegeterianizm? czy może...
4. Czytelnicy Gazety Wyborczej?
(Niedoinformowanych informuję przy okazji, że Socjaldemokracja, Komunizm i Anarchizm to ideologie par excellence lewicowe, czy nawet gorzej, bo lewackie. Jak więc będzie z naszym X? Zaiste pasjonująca zagwozdka!)
triarius
Co do tych "zawodowców", to wcale nie twierdzę, jak niektórzy, że ci każdy z tych ludzi chce się przede wszystkim wylansować. Jednak są to osoby mocno zaangażowane w krajową politykę, nastawione mocno opozycyjnie i mające o wiele większą od średniej krajowej wiedzę o faktach. Nie reprezentują one w związkiu z tym ogółu społeczeństwa, bez którego wszelka myśl o ruszeniu tej @#$% mafii, która nas, z pomocą swych zagranicznych sponsorów, dręczy, jest utopią.
A poza tym, nie da się ukryć, że do tego wczorajszego protestu dołączyło się, w sposób mniej lub bardziej bezpośredni, nieco takich, od których należałoby się trzymać jak najdalej. Przede wszystkim dotyczy to każdego, kto ma cokolwiek wspólnego z Korwinem - złym duchem III RP, oczywiście nie jedynym, ale akurat dzięki niemu przede wszystkim - nie tylko nie ma w Polsce żadnej prawdziwej i sensownej prawicy, ale jeszcze dodatkowo w mózgach wielu na temat samej istoty prawicowości wyhodowano kompletną schizofrenię.
(Co uważam za jeszcze gorsze, bo od mózgu wszystko się zaczyna, nawet w takim boksie, a co dopiero w polityce.) Ruch Narodowy, gdyby był autentyczny i niezdominowany przez dziwnych ludzi i nienasze służby, byłby oczywiście fajną ideą, ale przecież nie ten, który nam stworzono, po to, żeby nie mogło już powstać nic autentycznego na tym motywie. (Podobnie, choć na znacznie mniejszą skalę, jest z zajęciem nazwy "Nowa Prawica" przez utopijną i cholernie podejrzanej proweniencji lewiznę. Szkoda, że ta przyjemna dla ucha nazwa została już na zawsze spalona, choć fakt, że nie czas żałować róż... Itd.)
Tak że PiS niewątpliwie miał rację, odcinając się od takich marnych demonstracji, w których - jak zawsze - jest z pewnością paru porządnych ludzi, ale właśnie tak się prowokacje robi. To nie musiała być koniecznie prowokacja, nawet myślę, że pewnie nie była, ale tak czy tak wobec niesamowitej na razie słabości naszych środków, było to działanie w sumie samobójcze (politycznie) i wynik (zrozumiałej, niestety) histerii. Jak na ulicach będą się spontanicznie pojawiać SETKI TYSIĘCY wkurwionych obywateli (?) PRL bis, sprawa nabierze innego charakteru, ale na to nie ma chyba nawet co liczyć.
W każdym razie, wracając do początku tego wywodu - słowa i działania PiS nijak się przekładają na nastroje, łącznie z "wkurwieniem", przeciętnych obywateli, więc wkładanie przez PiS szyi w tę pętlę byłoby samobójstwem, które nic nikomu z nas by nie dało. PiS - powtarzam - to nie jest nasz ochroniarz, to nie jest żaden nasz, silny jak cholera, starszy brat - to jest nasz ADWOKAT w tym @#$$%% załganym komuszym sądzie. Rola adwokata w czymś takim nie jest specjalnie wzniosła - zgoda - ale zapewniam was, że taki ktoś jest nam, Polakom, ogromnie potrzebny... I oby nie przestał istnieć zbyt wcześnie!
Z konieczności taki adwokat MUSI być w istotnym sensie częścią tego całego (nieciekawego, zgoda) układu. I tak jest właśnie OK. Nie jest to piękne, nie jest to wzniosłe, ale tak się właśnie robi kiełbasę, a już na pewno w kraju tak gruntownie na wszystkie strony wy...nym jak dzisiejsza Polska. Problemem jest natomiast to, że oprócz PiS niewiele u nas jakichkolwiek w miarę ralnych sił, które by miały zdecydowany zamiar ratować Polskę i jej nieszczęsnych mieszkańców.
* * *
Teraz, dla rozluźnienia nastroju, zagadka. (Dedykuję ją najgorszemu chyba propagandziście, jakiego mi się udało ostatnio spotkać - gościowi szalejącemu w sieci pod ksywą GPS. Przydałoby mu się przeszkolenie u Świadków Jehowy, jak mi Bóg miły!) No wiec proszę:
SOCJALDEMOKRACJA ma się tak do KOMUNIZMU, jak X do ANARCHIZMU, gdzie X to:
1. Kościół Zielonoświątkowców? czy może...
2. Libertarianizm? czy może...
3. Wegeterianizm? czy może...
4. Czytelnicy Gazety Wyborczej?
(Niedoinformowanych informuję przy okazji, że Socjaldemokracja, Komunizm i Anarchizm to ideologie par excellence lewicowe, czy nawet gorzej, bo lewackie. Jak więc będzie z naszym X? Zaiste pasjonująca zagwozdka!)
triarius
środa, sierpnia 13, 2014
O orkiestrze na Titanicu i prawicowym pięknie męskiej szyi grubości ołówka
Dávila stwierdza w jednym ze swoich scholiów coś w tym duchu, że: "Celem liberalnej demokracji jest uczynienie wulgarności dostępną dla każdego", i oczywiście ma tu pełną rację. Gdyby mnie ktoś poprosił o szybkie, a mimo to precyzyjne, kryterium pozwalające odróżnić młodziaczka zabłąkanego chwilowo w "konserwatywnym liberaliźmie" od nastojaszcziego idioty, który już nigdy z tego nie wyjdzie, to zalecałbym skierowanie do takiego gościa prośby o wyjaśnienie nam, w jaki to sposób rozbuchana komercja - czym w końcu jest przecie z definicji "wolny rynek" i ma to być rzekomo bardzo, bardzo dobre - chroni konserwatywne, czyli te prawdziwe, tradycyjne, wartości? Skoro przecież na każdym kroku widzimy coś dokładnie odwrotnego (i tu ew. podać parę konkretnych przykładów).
My się na to dziwnie łatwo łapiemy. A raczej nie tyle "my", co te wszystkie biedne zagubione ludki, chcące się, i slusznie, uważać za "prawicę". Dlaczego? Powodów widzę multum, ale jednym z nich na pewno jest to, iż lewizna, z samej swojej natury przywiązuje ogromną rolę do JĘZYKA - podczas gdy my (i potencjalni "my") język lubimy totalnie lekceważyć. Przykłady na to lewiźniane przywiązywanie roli do jezyka są liczne - weźmy choćby politpoprawność.
No a jaka to "natura" lewizny temu miałaby sprzyjać, spyta ktoś? No to ja odpowiem, iż chodzi tu o to, że dla nas - na ile rzeczywiście jesteśmy tą "prawicą", a nie np. jakimiś korwinicznymi przechrzto-hybrydami - "real", fakty, "prawda" to rzeczy w sumie święte, podczas gdy lewizna jest z samej natury jakaś taka para-gnostycka, czyli organicznie wroga wszelkim obiektywnie danym faktom, wszelkiej obiektywnej naturze... O czym by jeszcze można, a nawet by i należało, długo, tylko że my na razie zamierzamy mówić o czymś innym.
Takim najbardziej klasycznym przykładem działania liberalizmu... No bo, mimo wszelkich "monarchistycznych" i antydemokratycznych bredni wygłaszanych bez przerwy przez piewców liberalizmu i "wolnego rynku" - jeśli mielibyśmy w ogóle te liberalne i "wolnorynkowe" poglądy (bo przecież nie te "monarchistyczne"!) traktować poważnie, to wtedy demokracja to nic innego, niż "wolny rynek" na władzę, a liberalizm bez demokracji to raczej tylko jakaś ubecka ściema, mająca pryszczatego spod trzepaka i nie mającego czasu myśleć przedsiębiorcę łagodną perswazją zaprowadzić do totalitrarnej zagrody...
No więc, takim najbardziej klasycznym przykładem działania libealizmu w kwestii udostępniania wulgarności każdemu - i to właśnie w sferze języka w dodatku, a więc w sferze FRONTOWEJ pomiędzy szalejącą dziś totalitarną (choćby udawała wolnościową, co jest oczywiście bardzo częste) lewizną i nami - to sprawa "orkiestry grającej na Titanicu". Oczywiście - lewizna, z liberarałami na czele, potrzebuje do życia, niemal tak samo jak powietrza, przykładów ludzkiej głupoty i wulgarności. Licznych przykładów, bardzo licznych. (Zadanie do domu dla co pilniejszych uczniów: zastanówcie się dlaczego ona tego tak potrzebuje?)
My z drugiej strony, potrzebujemy przykładów na ludzką wzniosłość, szlachetność, odwagę, heroizm, zdolność do (sensownego, a najlepiej i skutecznego) poświęcenia... Bez tego, bez przykładów na to, że jednak, mimo całego nieuniknionego tragizmu ludzkiego życia, mimo tego, że nigdy nie będzie raju na ziemi... Mimo tego że wszyscy zejdziemy z tego świata w sposób, przeważnie, z takich czy innych względów, mało przyjemny, albo też przeżyjemy naszych najbliższych, co też słodkie nie jest...
Bez tego nie da się po prostu być jakąkolwiek sensowną opozycją wobec całej tej szalejącej lewizny szykującej nam wszystkim chomąta, kółka w nosie, a naszym wnukom status zabawek różnych co wyżej postawionch pedofilów! No i mamy ten Titanic - statek tonie, szalup ratunkowych o wiele za mało dla wszystkich, orkiestra nie ma nawet co o miejscu na takiej marzyć, podłoga w głównym salonie przechylona pod niesamowitym kątem, kawałeczek dalej pluszcze nocny, lodowaty polarny ocean...
Orkiestra gra religijny hymn "Nearer My God to Thee" ("Bliżej mój Boże do Ciebie"). Czyż może być coś bardziej heroicznego, bardziej wzniosłego, piękniejszego? Czy może być coś bardziej, z samej swej natury, bardziej wrogiego i bardziej nienawistnego totalitarnej lewiźnie, pragnącej z ludzi uczynić marną imitację mrówek, i liberałów i pragnących całą ludzkość uświnić w swym pachciarskim "kiedy nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze"? Nie i nie - odpowiadam! A jednak...
A jednak to ONI wciąż wygrywają, prawda? Nikt (dzięki liberalno-lewiźnianej szkole, nawiasem) nie wie już kto to był Sardanapal - może zresztą o to chodzi, żeby nie wiedział, bo, choć to też nie całkiem ilustruje to, co miałoby oznaczać to codzienne "granie orkiestry na Titanicu", jednak lepiej pasuje i, choć jest i w tym pewna wzniosłość, ma się to nijak do wzniosłości i heroizmu orkiestry z Titanica - tej PRAWDZIWEJ! W dodatku, jeśli coś jest w historii Sardanapala mniej wzniosłego, to raczej jego wcześniejszy pacyfizm, życie chwilą i... Well - konsumpcjonizm, które go przecież do upadku doprowadziły. (Sam upadek miał natomiast niewątpliwy styl i wielkość, o jakich żaden liberał nawet zamarzyć by oczywiście nie potrafił po najdłuższym życiu.)
Tak to właśnie jest z tym językiem, do którego my tak małą wagę przywiązujemy, a oni tak dużą, i słusznie. (Jednoznaczna lewizna z powodu swego gnostycyzmu, Gramsciego i Szkoły Frankfurckiej, leberały z powodu choćby tego, że zawsze mają większość mediów w tzw. "wolnym świecie".) Mówiąc to prościej, a newet wulgarniej - oni nam szczają do tej naszej chrzecielnicy, a my albo także, dla towarzystwa, albo co najmniej zaczynamy też majstrować przy własnych rozporkach, zastanawiając się, czy to nie jest właśnie to, co należy czynić. "Może kiedyś nie - ale teraz, czasy się zmieniają..." I te rzeczy. Dla mnie zgroza!
* * *
A co z szyjami grubości ołówka? Miało być głównie o nich, ale sprawa Titanica - naprawdę bardzo, moim zdaniem istotna, dużo od ołówków istotniejsza - zajęła nam tyle czasu i miejsca, że tylko bardzo krótko... (Choć może się nie udać i wyjdzie długo, jak już nie raz było.) Otóż takim przykładem na nasze uleganie lewiźnie (w tym i liberałom) w kwestiach języka jest owo, radośnie powielane przez np. "prawicowych" blogerów gadanie o "karkach". W sensie muskularnych mężczyzn, którzy, jak należy rozumieć, są z definicji be.
Oni są be, z czego oczywisty wniosek, że fajne są karczki grubości ołówka - jeśli nawet z osiągnięciem średnicy wykałaczki jest na razie jeszcze pewien problem. A czemu tak? Nikt tego chyba nie wie, ale skoro tak zaczęto kiedyś pisać w prasie III RP... (Mam zgadywać w jakiej konkretnie? Mnie wtedy tutaj nie było, więc tylko intuicja mi podpowiada, że to była... Prawda?) Powie ktoś - anabole, kulturystyka, te rzeczy moga się prawicowym blogerom nie wydawać aż tak fajne, natomiast różnym tam gansterom czy "gorylom" jak najbardziej.
No to ja wam powiem ludzie, że co do anaboli się w sumie zgadzam, co do kulturystyki raczej zresztą też. Jednak wyjaśnijmy sobie pewne podstawowe sprawy... Po pierwsze - te grube, a przede wszystkim "krótkie" karki, to nie tyle karki, co całkiem inne mięśnie. Trzeba bardzo mocno trenować na siłę (i masę), żeby kark stał się wyraźnie grubszy, a krótszy to on się z tego powodu i tak w żaden sposób nie stanie. Dlaczego więc karki tych panów wydają sie takie krótkie? Przecież nie są garbaci i nie wciągają głowy w ramiona chodząc sobie po ulicy?
One się wydają krótkie z powodu super rozwiniętych mięśni trapezoidalnych, leżących między barkiem i szyją. Są to mięśnie podnoszące barki do góry, potrafiące rzeczywiście "skrócić" szyję (b. użyteczne kiedy nas ktoś chce udusić!), ale także sprawiające, iż optycznie kark zaczyna się o wiele wyżej, a barki o wiele wyżej się kończą. Może się to komuś nie podobać? Może, choć ja tego za bardzo nie rozumiem. (Jeśli oczywiście nie ma jakichś rażących dysproporcji w rozwoju mięśni.) Może ktoś woleć szyję jak ołówek, a do tego dłuuugą? Może, jasne! De gustibus itd. Ale, jeśli TO ma być kryterium "prawicowości", to proszę mnie z takiej "prawicy" łaskawie wyłączyć!
Czy takie hiper-rozwinięte "trapy" to rzeczywście rzecz typowa akurat dla kulturystów? Bo ja się chętnie zgodzę, że kulturystyka (która jeszcze w latach '50 miała sporo sensu, a nawet w późniejszych czasach bywali tam tacy super faceci jak Mike Dayton) dzisiaj jest sprawą dość dziwaczną i jakby mało sensowną. Otóż nie - o wiele bardziej charakterystyczne dla kulturystów są np. ogromnie rozwinięte mięśnie piersiowe. (Swoją drogą, w jakimś badaniu, o którym kiedyś czytałem, wykazali, że obsesja mięśni piersiowych jest typowa dla homoseksualistów. Oczywiście w kulturystyce tak być nie musi, bo tam to jest standard, ale zdaje się procent homo wśród kulturystów jest b. znaczny.)
Dla kogo są zatem typowe te potężne trapezoidy - te "krótkie karki"? Dla zapaśników przede wszystkim. Z powodu mostów, które oni robią na głowie (w odróżnieniu od np. ludzi z BJJ czy submission grapplerów), unikając dotknięcia maty plecami. Mają na to masę różnych niesamowitych ćwiczeń, które im te karki (bo karki też jednak) i te "trapy" rozwijają. Potem np. taki "Farmer" Burns, mistrz w zapasach z czasów międzywojennych, był podobno całkiem nie do uduszenia - wystarczyło mu podnieść barki, napiąć mięśnie i przeciwnik mógł próbować do woli! (A co potrafił zrobić z karkiem i np. stryczkiem wspomniany już Mike Dayton to można sobie poszukać na YouTube.)
Jest w tym coś złego? Coś co by kompromitowało prawicowego blogera? Sorry, ale ja sto razy bym wolał taki karki i takie "trapy" od szyjki o średnicy ołówka! (Na razie jestem jakoś tak pośrodku. No nie, sporo więcej jednak.) Oczywiście - jeśli inne mięśnie nie są podobnie rozwinięte, barki wydają się wtedy dziwnie wąskie. Zresztą widział ktoś kiedyś zapaśnika z szerokimi barkami? Przynajmniej na oko? (Bo może z miarką w dłoni to by nawet i dało znaleźć. choć wcale nie jestem pewien.)
Także powerlifterzy i ciężarowcy mają takie "krótkie grube karki". Karków oni wprawdzie raczej nie trenują, samych w sobie, ale za to masę martwych ciągów z ogromnym obciążeniem, alternatywnie podrywania sztangi z ziemi, co im potężnie rozwija te mięśnie. Także np. noszenie walizek je rozwija. Kiedyś byli tacy faceci na dworcach, a po rusku to się nazywa "nosilszczik" i nawet jest na ten temat polityczny dowcip. Sporo było tych faktów, które pewnie mało kogo aż tak interesują, i które faktycznie można sobie zaraz zapomnieć, ale jednak z maniackim uporem będę powtarzał, że branie słownictwa, określeń, powiedzeń od lewizny (z liberałami włącznie) to dla nas wyjątkowa wprost i samobójcza głupota!
Czy chodzi o sprawę OGROMNĄ - jaką jest w mojej opinii "orkiestra grająca na Titanicu"... Czy o sprawę dość w sumie niewielką (krótką za to i grubaśną) jak te "karki", mające rzekomo być najbardziej wstydliwą rzeczą dla mężczyzny, jaką dałoby się w ogóle znaleźć. Otóż nie - dla mnie to nie "Kościół, Szkoła, Strzelnica" powinno być naszym hasłem i celem... (Dlaczego nie, kiedyś trzeba by może wyjaśnić, na razie powiem, że w połowie to naiwne utopie, w drugiej połowie bezsens.) Tylko już prędzej coś koło: "Monteverdi, Real, Mata". (Może być Uchi-mata albo Mataleo, ale tak całkiem serio to mata w sensie BUDO. Czyli tamte też, ale nie tylko.)
No a wtedy jednak karki się rozwijają, "trapy" też... Liberalnej i wprost lewiźnianej prasie oczywiście to NIGDY nie będzie pasować, bo oni kochają "prawicę" na zabój, ale to musi być prawica "cywilizowana", czyli z szyjką grubości ołówka i bez zająknienia powtarzająca owe - wciąż przecież ach jak celne i od wieku już nie tracące nic na swej przezabawności - powiedzonka o "orkiestrze grającej na Titanicu".
Jako o symbolu bezmyślności i głupoty - bo czegoż by innego?! TAKIEJ "prawicy" - to znaczy tej poczuwającej się do cienkiej szyjki i wyśmiewania się z orkiestry grającej na Titanicu - to oni się absolutnie nie boją. No bo niby czego się bać? Nie dość że cherlawe, to jeszcze bezmyślnie powtarza głupoty.
* * *
Ba, oni nawet ją, tę cienkoszyją "prawicę" całkiem, w porywach, lubią - aż dziw że jeszcze chyba nigdy nie opublikowali w Gazowniku "Poradnika dla prawicowych blogerów jak sobie odchudzić szyjkę do grubości ołówka (a jak dobrze pójdzie to i wykałaczki)". Na pewno sprzedaż gazety bardzo by się wtedy podniosła, bo każdy prawicowy bloger kupiłby co najmniej dwa egzemplarze - dla siebie i dla brata.
Prawda polska blogaskowa prawico? A to przecież nie wszystko, bo są jeszcze i "koktaile Mołotowa" i "generał" o Jaruzelskiej matrioszce... Nie przyszło wam nigdy, ludzie do głowy, że wy, być może, więcej dobrej roboty (?) tym swoim pisaniem często robicie DLA NICH niż dla nas? Choćby dzięki propagowaniu takiego właśnie lewiźniano-liberalnego języka i tych "memów", właśnie. Które, wbrew temu co większość zdaje się sądzić, wcale nie jest mało istotne.
Moim skromnym, wszystkie te, mniej lub bardziej liberalno-lewiźniane, media nas po prostu ZATRUWAJĄ, powinniśmy je ignorować przynajmniej na tyle, żeby nic od nich nie brać bez poważnego zastanowenia - Z JĘZYKIEM WŁĄCZNIE! I pracować nad stworzeniem własnego świata, łącznie z własną frazeologią i słownictwem. Zbyt ambitne? Może i tak być, ale z tego co kojarzę, cele które sobie rodzima "prawica" stawia są jeszcze sporo ambitniejsze, więc albo - albo, moi państwo!
triarius
My się na to dziwnie łatwo łapiemy. A raczej nie tyle "my", co te wszystkie biedne zagubione ludki, chcące się, i slusznie, uważać za "prawicę". Dlaczego? Powodów widzę multum, ale jednym z nich na pewno jest to, iż lewizna, z samej swojej natury przywiązuje ogromną rolę do JĘZYKA - podczas gdy my (i potencjalni "my") język lubimy totalnie lekceważyć. Przykłady na to lewiźniane przywiązywanie roli do jezyka są liczne - weźmy choćby politpoprawność.
No a jaka to "natura" lewizny temu miałaby sprzyjać, spyta ktoś? No to ja odpowiem, iż chodzi tu o to, że dla nas - na ile rzeczywiście jesteśmy tą "prawicą", a nie np. jakimiś korwinicznymi przechrzto-hybrydami - "real", fakty, "prawda" to rzeczy w sumie święte, podczas gdy lewizna jest z samej natury jakaś taka para-gnostycka, czyli organicznie wroga wszelkim obiektywnie danym faktom, wszelkiej obiektywnej naturze... O czym by jeszcze można, a nawet by i należało, długo, tylko że my na razie zamierzamy mówić o czymś innym.
Takim najbardziej klasycznym przykładem działania liberalizmu... No bo, mimo wszelkich "monarchistycznych" i antydemokratycznych bredni wygłaszanych bez przerwy przez piewców liberalizmu i "wolnego rynku" - jeśli mielibyśmy w ogóle te liberalne i "wolnorynkowe" poglądy (bo przecież nie te "monarchistyczne"!) traktować poważnie, to wtedy demokracja to nic innego, niż "wolny rynek" na władzę, a liberalizm bez demokracji to raczej tylko jakaś ubecka ściema, mająca pryszczatego spod trzepaka i nie mającego czasu myśleć przedsiębiorcę łagodną perswazją zaprowadzić do totalitrarnej zagrody...
No więc, takim najbardziej klasycznym przykładem działania libealizmu w kwestii udostępniania wulgarności każdemu - i to właśnie w sferze języka w dodatku, a więc w sferze FRONTOWEJ pomiędzy szalejącą dziś totalitarną (choćby udawała wolnościową, co jest oczywiście bardzo częste) lewizną i nami - to sprawa "orkiestry grającej na Titanicu". Oczywiście - lewizna, z liberarałami na czele, potrzebuje do życia, niemal tak samo jak powietrza, przykładów ludzkiej głupoty i wulgarności. Licznych przykładów, bardzo licznych. (Zadanie do domu dla co pilniejszych uczniów: zastanówcie się dlaczego ona tego tak potrzebuje?)
My z drugiej strony, potrzebujemy przykładów na ludzką wzniosłość, szlachetność, odwagę, heroizm, zdolność do (sensownego, a najlepiej i skutecznego) poświęcenia... Bez tego, bez przykładów na to, że jednak, mimo całego nieuniknionego tragizmu ludzkiego życia, mimo tego, że nigdy nie będzie raju na ziemi... Mimo tego że wszyscy zejdziemy z tego świata w sposób, przeważnie, z takich czy innych względów, mało przyjemny, albo też przeżyjemy naszych najbliższych, co też słodkie nie jest...
Bez tego nie da się po prostu być jakąkolwiek sensowną opozycją wobec całej tej szalejącej lewizny szykującej nam wszystkim chomąta, kółka w nosie, a naszym wnukom status zabawek różnych co wyżej postawionch pedofilów! No i mamy ten Titanic - statek tonie, szalup ratunkowych o wiele za mało dla wszystkich, orkiestra nie ma nawet co o miejscu na takiej marzyć, podłoga w głównym salonie przechylona pod niesamowitym kątem, kawałeczek dalej pluszcze nocny, lodowaty polarny ocean...
Orkiestra gra religijny hymn "Nearer My God to Thee" ("Bliżej mój Boże do Ciebie"). Czyż może być coś bardziej heroicznego, bardziej wzniosłego, piękniejszego? Czy może być coś bardziej, z samej swej natury, bardziej wrogiego i bardziej nienawistnego totalitarnej lewiźnie, pragnącej z ludzi uczynić marną imitację mrówek, i liberałów i pragnących całą ludzkość uświnić w swym pachciarskim "kiedy nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze"? Nie i nie - odpowiadam! A jednak...
A jednak to ONI wciąż wygrywają, prawda? Nikt (dzięki liberalno-lewiźnianej szkole, nawiasem) nie wie już kto to był Sardanapal - może zresztą o to chodzi, żeby nie wiedział, bo, choć to też nie całkiem ilustruje to, co miałoby oznaczać to codzienne "granie orkiestry na Titanicu", jednak lepiej pasuje i, choć jest i w tym pewna wzniosłość, ma się to nijak do wzniosłości i heroizmu orkiestry z Titanica - tej PRAWDZIWEJ! W dodatku, jeśli coś jest w historii Sardanapala mniej wzniosłego, to raczej jego wcześniejszy pacyfizm, życie chwilą i... Well - konsumpcjonizm, które go przecież do upadku doprowadziły. (Sam upadek miał natomiast niewątpliwy styl i wielkość, o jakich żaden liberał nawet zamarzyć by oczywiście nie potrafił po najdłuższym życiu.)
Tak to właśnie jest z tym językiem, do którego my tak małą wagę przywiązujemy, a oni tak dużą, i słusznie. (Jednoznaczna lewizna z powodu swego gnostycyzmu, Gramsciego i Szkoły Frankfurckiej, leberały z powodu choćby tego, że zawsze mają większość mediów w tzw. "wolnym świecie".) Mówiąc to prościej, a newet wulgarniej - oni nam szczają do tej naszej chrzecielnicy, a my albo także, dla towarzystwa, albo co najmniej zaczynamy też majstrować przy własnych rozporkach, zastanawiając się, czy to nie jest właśnie to, co należy czynić. "Może kiedyś nie - ale teraz, czasy się zmieniają..." I te rzeczy. Dla mnie zgroza!
* * *
A co z szyjami grubości ołówka? Miało być głównie o nich, ale sprawa Titanica - naprawdę bardzo, moim zdaniem istotna, dużo od ołówków istotniejsza - zajęła nam tyle czasu i miejsca, że tylko bardzo krótko... (Choć może się nie udać i wyjdzie długo, jak już nie raz było.) Otóż takim przykładem na nasze uleganie lewiźnie (w tym i liberałom) w kwestiach języka jest owo, radośnie powielane przez np. "prawicowych" blogerów gadanie o "karkach". W sensie muskularnych mężczyzn, którzy, jak należy rozumieć, są z definicji be.
Oni są be, z czego oczywisty wniosek, że fajne są karczki grubości ołówka - jeśli nawet z osiągnięciem średnicy wykałaczki jest na razie jeszcze pewien problem. A czemu tak? Nikt tego chyba nie wie, ale skoro tak zaczęto kiedyś pisać w prasie III RP... (Mam zgadywać w jakiej konkretnie? Mnie wtedy tutaj nie było, więc tylko intuicja mi podpowiada, że to była... Prawda?) Powie ktoś - anabole, kulturystyka, te rzeczy moga się prawicowym blogerom nie wydawać aż tak fajne, natomiast różnym tam gansterom czy "gorylom" jak najbardziej.
No to ja wam powiem ludzie, że co do anaboli się w sumie zgadzam, co do kulturystyki raczej zresztą też. Jednak wyjaśnijmy sobie pewne podstawowe sprawy... Po pierwsze - te grube, a przede wszystkim "krótkie" karki, to nie tyle karki, co całkiem inne mięśnie. Trzeba bardzo mocno trenować na siłę (i masę), żeby kark stał się wyraźnie grubszy, a krótszy to on się z tego powodu i tak w żaden sposób nie stanie. Dlaczego więc karki tych panów wydają sie takie krótkie? Przecież nie są garbaci i nie wciągają głowy w ramiona chodząc sobie po ulicy?
One się wydają krótkie z powodu super rozwiniętych mięśni trapezoidalnych, leżących między barkiem i szyją. Są to mięśnie podnoszące barki do góry, potrafiące rzeczywiście "skrócić" szyję (b. użyteczne kiedy nas ktoś chce udusić!), ale także sprawiające, iż optycznie kark zaczyna się o wiele wyżej, a barki o wiele wyżej się kończą. Może się to komuś nie podobać? Może, choć ja tego za bardzo nie rozumiem. (Jeśli oczywiście nie ma jakichś rażących dysproporcji w rozwoju mięśni.) Może ktoś woleć szyję jak ołówek, a do tego dłuuugą? Może, jasne! De gustibus itd. Ale, jeśli TO ma być kryterium "prawicowości", to proszę mnie z takiej "prawicy" łaskawie wyłączyć!
Czy takie hiper-rozwinięte "trapy" to rzeczywście rzecz typowa akurat dla kulturystów? Bo ja się chętnie zgodzę, że kulturystyka (która jeszcze w latach '50 miała sporo sensu, a nawet w późniejszych czasach bywali tam tacy super faceci jak Mike Dayton) dzisiaj jest sprawą dość dziwaczną i jakby mało sensowną. Otóż nie - o wiele bardziej charakterystyczne dla kulturystów są np. ogromnie rozwinięte mięśnie piersiowe. (Swoją drogą, w jakimś badaniu, o którym kiedyś czytałem, wykazali, że obsesja mięśni piersiowych jest typowa dla homoseksualistów. Oczywiście w kulturystyce tak być nie musi, bo tam to jest standard, ale zdaje się procent homo wśród kulturystów jest b. znaczny.)
Dla kogo są zatem typowe te potężne trapezoidy - te "krótkie karki"? Dla zapaśników przede wszystkim. Z powodu mostów, które oni robią na głowie (w odróżnieniu od np. ludzi z BJJ czy submission grapplerów), unikając dotknięcia maty plecami. Mają na to masę różnych niesamowitych ćwiczeń, które im te karki (bo karki też jednak) i te "trapy" rozwijają. Potem np. taki "Farmer" Burns, mistrz w zapasach z czasów międzywojennych, był podobno całkiem nie do uduszenia - wystarczyło mu podnieść barki, napiąć mięśnie i przeciwnik mógł próbować do woli! (A co potrafił zrobić z karkiem i np. stryczkiem wspomniany już Mike Dayton to można sobie poszukać na YouTube.)
Jest w tym coś złego? Coś co by kompromitowało prawicowego blogera? Sorry, ale ja sto razy bym wolał taki karki i takie "trapy" od szyjki o średnicy ołówka! (Na razie jestem jakoś tak pośrodku. No nie, sporo więcej jednak.) Oczywiście - jeśli inne mięśnie nie są podobnie rozwinięte, barki wydają się wtedy dziwnie wąskie. Zresztą widział ktoś kiedyś zapaśnika z szerokimi barkami? Przynajmniej na oko? (Bo może z miarką w dłoni to by nawet i dało znaleźć. choć wcale nie jestem pewien.)
Także powerlifterzy i ciężarowcy mają takie "krótkie grube karki". Karków oni wprawdzie raczej nie trenują, samych w sobie, ale za to masę martwych ciągów z ogromnym obciążeniem, alternatywnie podrywania sztangi z ziemi, co im potężnie rozwija te mięśnie. Także np. noszenie walizek je rozwija. Kiedyś byli tacy faceci na dworcach, a po rusku to się nazywa "nosilszczik" i nawet jest na ten temat polityczny dowcip. Sporo było tych faktów, które pewnie mało kogo aż tak interesują, i które faktycznie można sobie zaraz zapomnieć, ale jednak z maniackim uporem będę powtarzał, że branie słownictwa, określeń, powiedzeń od lewizny (z liberałami włącznie) to dla nas wyjątkowa wprost i samobójcza głupota!
Czy chodzi o sprawę OGROMNĄ - jaką jest w mojej opinii "orkiestra grająca na Titanicu"... Czy o sprawę dość w sumie niewielką (krótką za to i grubaśną) jak te "karki", mające rzekomo być najbardziej wstydliwą rzeczą dla mężczyzny, jaką dałoby się w ogóle znaleźć. Otóż nie - dla mnie to nie "Kościół, Szkoła, Strzelnica" powinno być naszym hasłem i celem... (Dlaczego nie, kiedyś trzeba by może wyjaśnić, na razie powiem, że w połowie to naiwne utopie, w drugiej połowie bezsens.) Tylko już prędzej coś koło: "Monteverdi, Real, Mata". (Może być Uchi-mata albo Mataleo, ale tak całkiem serio to mata w sensie BUDO. Czyli tamte też, ale nie tylko.)
No a wtedy jednak karki się rozwijają, "trapy" też... Liberalnej i wprost lewiźnianej prasie oczywiście to NIGDY nie będzie pasować, bo oni kochają "prawicę" na zabój, ale to musi być prawica "cywilizowana", czyli z szyjką grubości ołówka i bez zająknienia powtarzająca owe - wciąż przecież ach jak celne i od wieku już nie tracące nic na swej przezabawności - powiedzonka o "orkiestrze grającej na Titanicu".
Jako o symbolu bezmyślności i głupoty - bo czegoż by innego?! TAKIEJ "prawicy" - to znaczy tej poczuwającej się do cienkiej szyjki i wyśmiewania się z orkiestry grającej na Titanicu - to oni się absolutnie nie boją. No bo niby czego się bać? Nie dość że cherlawe, to jeszcze bezmyślnie powtarza głupoty.
* * *
Ba, oni nawet ją, tę cienkoszyją "prawicę" całkiem, w porywach, lubią - aż dziw że jeszcze chyba nigdy nie opublikowali w Gazowniku "Poradnika dla prawicowych blogerów jak sobie odchudzić szyjkę do grubości ołówka (a jak dobrze pójdzie to i wykałaczki)". Na pewno sprzedaż gazety bardzo by się wtedy podniosła, bo każdy prawicowy bloger kupiłby co najmniej dwa egzemplarze - dla siebie i dla brata.
Prawda polska blogaskowa prawico? A to przecież nie wszystko, bo są jeszcze i "koktaile Mołotowa" i "generał" o Jaruzelskiej matrioszce... Nie przyszło wam nigdy, ludzie do głowy, że wy, być może, więcej dobrej roboty (?) tym swoim pisaniem często robicie DLA NICH niż dla nas? Choćby dzięki propagowaniu takiego właśnie lewiźniano-liberalnego języka i tych "memów", właśnie. Które, wbrew temu co większość zdaje się sądzić, wcale nie jest mało istotne.
Moim skromnym, wszystkie te, mniej lub bardziej liberalno-lewiźniane, media nas po prostu ZATRUWAJĄ, powinniśmy je ignorować przynajmniej na tyle, żeby nic od nich nie brać bez poważnego zastanowenia - Z JĘZYKIEM WŁĄCZNIE! I pracować nad stworzeniem własnego świata, łącznie z własną frazeologią i słownictwem. Zbyt ambitne? Może i tak być, ale z tego co kojarzę, cele które sobie rodzima "prawica" stawia są jeszcze sporo ambitniejsze, więc albo - albo, moi państwo!
triarius
słowa kluczowe:
BJJ,
Gramsci,
III RP,
język,
karki,
kulturystyka,
liberalizm,
mięśnie trapezoidalne,
Mike Dayton,
pacyfizm,
polska prawica,
powerlifting,
Sardanapal,
Szkoła Frankfurcka,
Titanic,
totalitarna lewizna,
zapasy
środa, lipca 09, 2014
Nowa tajna broń w walce z kelnerską mafią
III RP przechodzi do kontrataku! Nareszcie!
To co widzicie Państwo poniżej, to zrobione najnowszej generacji teleobiektywnem zdjęcie nowej tajnej broni, którą służby min. Sienkiewicza (jr.) mają od jutra stosować wobec wszystkich wrogów Państwa - szczególnie zaś tych najbardziej niebezpiecznych, jak kelnerzy warszawskich restauracji serwujących ośmiorniczki z Biedronki po wygórowanych cenach.
Ni mniej, ni więcej, tylko... (Fanfary, werble!): AGENCI POD PRZYKRYCIEM.
Wdzięczni obywatele chórem wołają BRAWO, dorzucają HIP HIP HURRA, i pokornie proszą o więcej takiej dbałości o nasze wspólne Państwo.
triarius
słowa kluczowe:
afera,
Biedronka,
III RP,
kelnerska mafia,
min. sienkiewicz,
ośmiorniczki,
taśmy
poniedziałek, czerwca 16, 2014
Ludzie, opanujcie się! Jaki znowu "zamach stanu"?!
Czytam w całej sieci, że dokonał się właśnie "zamach stanu". No i
nie mogę uwierzyć w naiwność tych, rzekomo bystrych, komentatorów. I ich
spóźniony, o dobrych kilka co najmniej lat, refleks.
Żeby mógł być "zamach stanu" - musi przecież być jakiś "stan" - prawda? To tutaj to nie jest żaden "zamach stanu". To co najwyżej...
Żeby mógł być "zamach stanu" - musi przecież być jakiś "stan" - prawda? To tutaj to nie jest żaden "zamach stanu". To co najwyżej...
ZAMACH BANTUSTANU
I tego się trzymajmy!
triarius
P.S. Wyjaśnienie dla absolwentów szkół w III RP i podobnych przypadków. Coup d'état, co niezbyt zgrabnie przetłumaczono na "zamach stanu", to dosłownie "zamach na państwo". Jeszcze dosłowniej "uderzenie w państwo". l'Etat to państwo, po francusku. No i tego państwa tutaj od lat już nie ma. Nie potrzeba żadnego tuskowego ministra, żeby o tym wiedzieć. Sprawdźcie sobie choćby na moim blogasku, że to pisalem od dawna. I o bantustanie też.
wtorek, grudnia 31, 2013
Upiorna tajemnica dziadka Tuska
To jest bardzo stary tekst, kiedyś opublikowany tutaj i na szalomie. W odcinkach. Który na specjalną prośbę wielbicielki przywracam do życia. Może będę tego kiedyś gorzko żałował - np. wstydząc się ludziom na oczy pokazać - ale, jak mawiał Karol X Gustaf (ten od Potopu), "man må hasardera allt". (No i faktycznie maszerował na przykład z całą armią do Danii po lodzie, pod gęstym ogniem dział... Fajny był gość, mimo wszystko. A w każdym razie miał fantazję i wyraźnie określony dźender.)
No to, w imię Boże, jedziemy.
* * * * *
III RP oczywiście kocham, ale ze wstydem przyznam, iż czegoś mi w niej wciąż brakuje... Czegoż może brakować w III RP, zapyta słusznie wzburzony i zniesmaczony Czytelnik. Biegnę uspokoić, że już niedługo, już za chwilę, III RP może już być całkiem idealną sprawą, w której niczego brakować nie będzie. Bo właśnie mam zamiar ten drobny, mikroskopijny, ale przez to tym bardziej niejako dysonans do harmonijnej całości wprowadzający, mankament zniwelować.
Krótko i węzłowato - w III RP brakuje mi jakiegoś bohatera, symbolu, kogoś, kto by całą tę wspaniałą i jakże skomplikowaną konstrukcję ucieleśnił, spersonalizował, pozwolił objąć jednym rzutem oka, jednym męskim uściskiem.
Wiem, jest Jacek Kuroń. I jest Adrzej Szczypiorski. I są inni. Ale kto zadał sobie dotychczas trud, by opisać ich codzienne, i to mniej codzienne, życie tak, by przeciętny obywatel III RP został przez te opisy chwycony za gardło, rzucony na ziemię, zdeptany, zdruzgotany, a potem znowu podniesiony, by w chórze milionów głosów śpiewać na chwałę III PR? Nikt, z tego co wiem.
III RP nie ma swego Colasa Bregnon, nie ma swego Gavroche'a, nie ma swego... Nie powiem Zagłoby, bo by to zapachniało Giertychem... Ale powiem za to Münchausena. Że też nie ma. Powiem... Panny z Mokrą Głową. Nie ma też własnego Harry Pottera. Nikodemów Dyzmów ma wprawdzie sporą ilość, ale tu także - czy ktoś kiedykolwiek opisał ich domorosłe filozofowanie? Ich pijackie wyczyny? Ich, zwykłe z pozoru, a przecież pełne głębokich treści, dialogi z sąsiadami?
Nie, nie i jeszcze raz nie. Stety. Postawnowiłem zatem stworzyć takiego syntetycznego bohatera, takie ucieleśnienie III RP, i opisać jego przygody. Będzie tu śmiech, będzie dreszczyk emocji, będzie... Wszystko, za co tak kochamy III RP! I będzie nasze w niej, w tej III RP, oby... (Nieważne!) Życie. Całe! Bez osłonek, ale z łezką wzruszenia. I nie tylko. Obiecuję wam! W zamierzeniu będzie to wielki cykl powieściowy. Tytuł całego cyklu "Upiorna tajemnica dziadka Tuska", tytuł pierwszego tomu "Nie ma nic za darmo". (Tytuł pierwszego rozdziału? "Ghochu, grhchu.")
A więc zaczynam...
Było dość ciepłe i przyjemne jesienne przedpołudnie. Dziadek Tusk szedł osiedlową alejką wesoło pogwizdująć "Keine Grenzen". Mijając stadko gołębi, uśmiechnął się filuternie i przemówił do nich w ich ojczystym narzeczu: "ghochu, ghochu". Wszystkie ptaki jak na komendę odwróciły głowy w bok, tak by swym lepszym okiem móc się dokładnie przyjrzeć temu zadziwiającemu człowiekowi, który gołębim językiem włada, jakby całe życie żadnym innym nie mówił. Potem zaś wzbiły się z łopotem w powietrze, krążąc jeszcze przez chwilę nad głową naszego bohatera.
Zza węgła wyłoniła się pucołowata twarzyczka Bolka, lokalnego urwisa. Bolek był nieco dziwnym dzieckiem, które po całych dniach wystawało pod latarnią, dłubiąc w nosie, zaczepiając przechodniów i coś samemu sobie stale opowiadając. Były to przeważnie jakieś niesamowite kombatanckie historie. Dziadek Tusk puścił do Bolka oko i obaj roześmiali się, bowiem od lat łączyło ich swego rodzaju sekretne porozumienie. Potem Bolek znowu oparł się o latarnię i zaczął dłubać w nosie.
Dziadek Tusk skręcił zaś i skierował się w szczelinę między śmietnikiem a niepokojąco jakoś gęstymi jak na tę szerokość geograficzną zaroślami. Nikogo nie było w zasięgu wzroku, ale gdyby ktokolwiek mógł go teraz ujrzeć, stanąłby z pewnością jak wryty, a potem tygodniami dręczyłyby go koszmary. Dobroduszna bowiem zazwyczaj twarz naszego ulubieńca wyrażała teraz taką zaciętość, taką determinację, że nikt nie mógłby mieć wątpliwości, iż rozgrywają się w tej chwili sprawy życia i śmierci. I to zapewne nie pojedynczych ludzi, ale całych kontynentów, globów, może nawet galaktyk.
Wzrok dziadka Tuska prześlizgnął się uważnie po otoczeniu i nagle, jak za dotknięciem magicznej różdżki, z jego czoła znikła pionowa bruzda, szczęki się rozluźniły, a twarz odzyskała niemal dobroduszny wygląd. Tak przynajmniej sądziłby ktoś, kto się nie bardzo znał na ludziach, a już na pewno nie znał się na dziadku Tusku. Bowiem w tej twarzy nadal była niezłomna determinacja. I było w niej coś jeszcze...
To na razie wszystko, com stworzył w tym podejściu. Co było w twarzy dziadka Tuska? Czego tak szukały jego bystre, choć ciepłe zazwyczaj oczy? Na czym polegało to tajemnicze porozumienie między dziadkiem Tuskiem, a podwórkowym łobuziakiem Bolkiem? O co tu w ogóle, do jasnej i niespodziewanej, chodzi??!
Rzecz w tym, że sam nie mam najmniejszego pojęcia. Mam natomiast tupet, i wiarę w ludzi, więc proszę wszystkich ew. czytelników powyższego (i poniższego też) o pomoc! Proszę zgłaszać sugestie, propozycje, pomysły na rozwiązanie poszczególnych zaplątanych wątków, oraz na zaplątanie tych, które jeszcze dałoby się dodatkowo zaplątać. Tudzież całkiem nowych wątków.
Proszę też o celne zwroty, sformułowania, kalambury, całe zdania, całe akapity, albo tylko kawałki zdań albo ich równoważniki. Mówię całkowicie poważnie - razem możemy zbudować nie tylko Drugą Irlandię (tak jak kiedyś już przecież zbudowaliśmy Drugą Japonię), ale także stworzyć jej Epopeję! No a bez was sobie nie poradzę.
Co zostanie wykorzystane zależy wyłącznie od mojej arbitralnej decyzji - nigdy nie twierdziłem, iż idea demokracji wzbudza we mnie jakiś szczególny entuzjazm - ale postaram się być sprawiedliwym Despotą i na pewno rozumiem, że najlepsze pomysły i sugestie najbardziej zasługują na realizację. (Na tym się w końcu opiera sama idea III RP, czyż nie?)
A więc, błagam - skopiujcie sobie link do tego wątku, bo inaczej za dwa dni najdalej zapomnicie gdzie to jest i nie znajdziecie, i bierzmy się DO ROBOTY! Dalsze losy dziadka Tuska zależą wyłącznie od was!
* * *
odcinek 2
Rozejrzał się nasz bohater, potem zaś poślinił wskazujący palec prawej ręki i podniósł go, by sprawdzić skąd wieje wiatr. Ten kierunek nie był wcale najgorszym z możliwych. "Dobra nasza!", pomyślał dziadek Tusk, "co by tu jeszcze sprawdzić? Można by cenę warzyw na rynku, ale to potem, bo na razie nie do końca podobają mi się te krzaki."
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
No to, w imię Boże, jedziemy.
* * * * *
III RP oczywiście kocham, ale ze wstydem przyznam, iż czegoś mi w niej wciąż brakuje... Czegoż może brakować w III RP, zapyta słusznie wzburzony i zniesmaczony Czytelnik. Biegnę uspokoić, że już niedługo, już za chwilę, III RP może już być całkiem idealną sprawą, w której niczego brakować nie będzie. Bo właśnie mam zamiar ten drobny, mikroskopijny, ale przez to tym bardziej niejako dysonans do harmonijnej całości wprowadzający, mankament zniwelować.
Krótko i węzłowato - w III RP brakuje mi jakiegoś bohatera, symbolu, kogoś, kto by całą tę wspaniałą i jakże skomplikowaną konstrukcję ucieleśnił, spersonalizował, pozwolił objąć jednym rzutem oka, jednym męskim uściskiem.
Wiem, jest Jacek Kuroń. I jest Adrzej Szczypiorski. I są inni. Ale kto zadał sobie dotychczas trud, by opisać ich codzienne, i to mniej codzienne, życie tak, by przeciętny obywatel III RP został przez te opisy chwycony za gardło, rzucony na ziemię, zdeptany, zdruzgotany, a potem znowu podniesiony, by w chórze milionów głosów śpiewać na chwałę III PR? Nikt, z tego co wiem.
III RP nie ma swego Colasa Bregnon, nie ma swego Gavroche'a, nie ma swego... Nie powiem Zagłoby, bo by to zapachniało Giertychem... Ale powiem za to Münchausena. Że też nie ma. Powiem... Panny z Mokrą Głową. Nie ma też własnego Harry Pottera. Nikodemów Dyzmów ma wprawdzie sporą ilość, ale tu także - czy ktoś kiedykolwiek opisał ich domorosłe filozofowanie? Ich pijackie wyczyny? Ich, zwykłe z pozoru, a przecież pełne głębokich treści, dialogi z sąsiadami?
Nie, nie i jeszcze raz nie. Stety. Postawnowiłem zatem stworzyć takiego syntetycznego bohatera, takie ucieleśnienie III RP, i opisać jego przygody. Będzie tu śmiech, będzie dreszczyk emocji, będzie... Wszystko, za co tak kochamy III RP! I będzie nasze w niej, w tej III RP, oby... (Nieważne!) Życie. Całe! Bez osłonek, ale z łezką wzruszenia. I nie tylko. Obiecuję wam! W zamierzeniu będzie to wielki cykl powieściowy. Tytuł całego cyklu "Upiorna tajemnica dziadka Tuska", tytuł pierwszego tomu "Nie ma nic za darmo". (Tytuł pierwszego rozdziału? "Ghochu, grhchu.")
A więc zaczynam...
Było dość ciepłe i przyjemne jesienne przedpołudnie. Dziadek Tusk szedł osiedlową alejką wesoło pogwizdująć "Keine Grenzen". Mijając stadko gołębi, uśmiechnął się filuternie i przemówił do nich w ich ojczystym narzeczu: "ghochu, ghochu". Wszystkie ptaki jak na komendę odwróciły głowy w bok, tak by swym lepszym okiem móc się dokładnie przyjrzeć temu zadziwiającemu człowiekowi, który gołębim językiem włada, jakby całe życie żadnym innym nie mówił. Potem zaś wzbiły się z łopotem w powietrze, krążąc jeszcze przez chwilę nad głową naszego bohatera.
Zza węgła wyłoniła się pucołowata twarzyczka Bolka, lokalnego urwisa. Bolek był nieco dziwnym dzieckiem, które po całych dniach wystawało pod latarnią, dłubiąc w nosie, zaczepiając przechodniów i coś samemu sobie stale opowiadając. Były to przeważnie jakieś niesamowite kombatanckie historie. Dziadek Tusk puścił do Bolka oko i obaj roześmiali się, bowiem od lat łączyło ich swego rodzaju sekretne porozumienie. Potem Bolek znowu oparł się o latarnię i zaczął dłubać w nosie.
Dziadek Tusk skręcił zaś i skierował się w szczelinę między śmietnikiem a niepokojąco jakoś gęstymi jak na tę szerokość geograficzną zaroślami. Nikogo nie było w zasięgu wzroku, ale gdyby ktokolwiek mógł go teraz ujrzeć, stanąłby z pewnością jak wryty, a potem tygodniami dręczyłyby go koszmary. Dobroduszna bowiem zazwyczaj twarz naszego ulubieńca wyrażała teraz taką zaciętość, taką determinację, że nikt nie mógłby mieć wątpliwości, iż rozgrywają się w tej chwili sprawy życia i śmierci. I to zapewne nie pojedynczych ludzi, ale całych kontynentów, globów, może nawet galaktyk.
Wzrok dziadka Tuska prześlizgnął się uważnie po otoczeniu i nagle, jak za dotknięciem magicznej różdżki, z jego czoła znikła pionowa bruzda, szczęki się rozluźniły, a twarz odzyskała niemal dobroduszny wygląd. Tak przynajmniej sądziłby ktoś, kto się nie bardzo znał na ludziach, a już na pewno nie znał się na dziadku Tusku. Bowiem w tej twarzy nadal była niezłomna determinacja. I było w niej coś jeszcze...
To na razie wszystko, com stworzył w tym podejściu. Co było w twarzy dziadka Tuska? Czego tak szukały jego bystre, choć ciepłe zazwyczaj oczy? Na czym polegało to tajemnicze porozumienie między dziadkiem Tuskiem, a podwórkowym łobuziakiem Bolkiem? O co tu w ogóle, do jasnej i niespodziewanej, chodzi??!
Rzecz w tym, że sam nie mam najmniejszego pojęcia. Mam natomiast tupet, i wiarę w ludzi, więc proszę wszystkich ew. czytelników powyższego (i poniższego też) o pomoc! Proszę zgłaszać sugestie, propozycje, pomysły na rozwiązanie poszczególnych zaplątanych wątków, oraz na zaplątanie tych, które jeszcze dałoby się dodatkowo zaplątać. Tudzież całkiem nowych wątków.
Proszę też o celne zwroty, sformułowania, kalambury, całe zdania, całe akapity, albo tylko kawałki zdań albo ich równoważniki. Mówię całkowicie poważnie - razem możemy zbudować nie tylko Drugą Irlandię (tak jak kiedyś już przecież zbudowaliśmy Drugą Japonię), ale także stworzyć jej Epopeję! No a bez was sobie nie poradzę.
Co zostanie wykorzystane zależy wyłącznie od mojej arbitralnej decyzji - nigdy nie twierdziłem, iż idea demokracji wzbudza we mnie jakiś szczególny entuzjazm - ale postaram się być sprawiedliwym Despotą i na pewno rozumiem, że najlepsze pomysły i sugestie najbardziej zasługują na realizację. (Na tym się w końcu opiera sama idea III RP, czyż nie?)
A więc, błagam - skopiujcie sobie link do tego wątku, bo inaczej za dwa dni najdalej zapomnicie gdzie to jest i nie znajdziecie, i bierzmy się DO ROBOTY! Dalsze losy dziadka Tuska zależą wyłącznie od was!
* * *
odcinek 2
Rozejrzał się nasz bohater, potem zaś poślinił wskazujący palec prawej ręki i podniósł go, by sprawdzić skąd wieje wiatr. Ten kierunek nie był wcale najgorszym z możliwych. "Dobra nasza!", pomyślał dziadek Tusk, "co by tu jeszcze sprawdzić? Można by cenę warzyw na rynku, ale to potem, bo na razie nie do końca podobają mi się te krzaki."
Potem nasunęła mu się jednak przelotna myśl, że w mniej skanalizowanych czasach, takie gęste krzaki w środku osiedla mogłyby pełnić pewne istotne funkcje społeczne. Które zresztą z pewnością pełnią w ograniczonym zakresie i teraz. Tyle, że są one niestety zbyt gęste, by nie groziło to poszarpaniem ubrania, względnie - gdyby delikwent był nagi, choćby częściowo - zadrapaniami.
"A w ogóle to dawno nie miałem kobiety", ta myśl przeleciała mu przez głowę, ale zaraz wróciła, by zagnieździć się w niej na dobre kilka minut. I nie musiał dziadek Tusk sięgać do kalendarza, by wiedzieć, że dawno kobiety nie miał - prostata grała mu bowiem niczym janczarska orkiestra, i to z minuty na minutę coraz głośniej. Choć w istocie przypominało to bardziej rzężenie w płucach konia półkrwi angielskiej, z obu stron po zwycięzcach Derby, ale z astmą, zaraz po wygranym biegu handicapowym w dobrej stawce. Znał swoją prostatę, jak niemal nikt na świecie. Znał ją jak własną dłoń. I dlatego wiedział, że musi się spieszyć.
(Dlaczego tu jest akurat ta prostata? Kazali mi o niej pisać na szalomie - serio! Zgodnie z obietnicą wpakowałem ją do naszej Historii. Naszej Epopei III RP.)
(Dlaczego tu jest akurat ta prostata? Kazali mi o niej pisać na szalomie - serio! Zgodnie z obietnicą wpakowałem ją do naszej Historii. Naszej Epopei III RP.)
Kobieta, a najlepiej kilka kobiet, i to nie byle jakich kobiet, a koniecznie bab całą gębą (i nie tylko gębą) stawała się z minuty na minutę coraz bardziej naglącą, coraz bezwzględniejszą i bezlitośniejszą koniecznością. Jeśli miał żyć. Choć tu nie o życie jako takie chodziło, a o realizację pewnych celów, bez których realizacji po prostu się nie da. Na szczęście w domu miał na gazie imbryczek, w którym bulgotał wodny roztwór cukru, z rurki zaś kapał płyn o cudownych właściwościach.
Płyn, pod wpływem którego mężczyźni zaczynają recytować miłosne wiersze i płakać, że nie potrafią szydełkować, kobiety zaś zaczynają opowiadać niewypowiedzianie świńskie dowcipy i bić jedna drugą po pyskach. Te złociste krople będzie teraz można zabrać do słoiczka, słoiczek zaś zanieść do wdowy Paciorkowiec, gdzie na pewno uda się dojść do porozumienia w sprawie wymiany cudownego nektaru na pieszczoty. Tym bardziej, że wdowa Paciorkowiec miała bardzo liczną, jak na te czasy i to budownictwo mieszkaniowe, rodzinę, złożoną jednak wyłącznie z kobiet. Z których większość miała na czym siedzieć i czym oddychać, a zapach nektaru przyprawiał dosłownie każdą z nich o ekstazę.
Tak się oto rozmarzył nasz bohater i omal nie było to ostatnie się rozmarzenie w jego życiu. Coś mu bowiem śmignęło koło ucha, potem zaś...
Ale to już opowiemy w następnym podrozdziale.---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
Donald Tusk,
Druga Irlandia,
Druga Japonia,
dziadek Tusk,
epopeja,
III RP
środa, grudnia 12, 2012
(Poniekąd się wypinając na biężączkę) Ukryty wymiar Ardreyizmu
Wcale nie twierdzę, że się nic ważnego czy interesującego nie dzieje. No bo i: nowe weekendowe samobójstwa... Przedsiębiorcy, w ramach swoich kapitalistycznych narad, mordują się nożami, a mordujący, w ramach czynności wstępnych, obrywa sobie dłoń za pomocą przyniesionych w tym celu cząsteczek wysokoenergetycznych, skutkiem czego nie jest zdolny do złożenia zeznań, choć w zamordowaniu tego drugiego nic mu nie przeszkadzało...
A przed chwilą dowiedziałem się, że gościowi, o którym było swego czasu dość głośno, pono wcześniej autentycznemu więźniowi politycznemu III RP, niejakiemu Klaudiuszowi Wesołkowi (którego nazwisko obijało mi się o u uszy wielokrotnie, kompletnie nie kojarzę o co chodzi i nie wiem, za co go III RP nie lubi, ale przecież nie lubi wielu) spalono właśnie chałupę wraz z psami...
Nie mówię, że to nieistotne, ale ja po prostu nie o tym. A o czym? A o tym, że byłem jakiś czas temu w antykwarni, gdzie wszystko po 5 zł (dzięki Adasiu za inicjatywę i polecam się na przyszłość!), gdzie m.in. kupiłem sobie dwie książki Edwarda T. Halla: "Ukryty wymiar" i "Bezgłośny język". Pamiętam je jeszcze z PRL'u, kiedy to zostały wydane (ta pierwsza w '78, w dziesięć lat po oryginalnym wydaniu) i szczerze sobie cenię, choć dawno mi oczywiście (ach te polskie losy!) tamte dawne egzemplarze przepadły.
W jednej z nich, nie pamiętam której, ale to niezbyt tutaj ważne, jest na przykład sporo o fascynującym zjawisku "bagna behawioralnego" ("behavioral dump" - polskie tłumaczenie nie jest specjalnie dosłowne, choć ma wdzięk). O którym to zjawisku pisałem już tutaj parokrotnie, a można by napisać sporo więcej. Pierwszy raz zetknąłem się zresztą z tym zjawiskiem - wysoce ardreyicznym, żeby tak to określić - właśnie w książce Halla. W sensie intelektualnym pierwszy raz, bo w życiu to niestety człek się dzisiaj spotyka na każdym kroku, a już szczególnie taki (Młody Wykształcony) Z WIELKIEGO MIASTA, jak ja.
No i zacząłem dzisiaj sobie luźno czytać "Ukryty wymiar". No i chciałem wam zacytować tutaj parę drobnych fragmentów. No i to właśnie teraz zrobię.
Już na drugiej stronie "Przedmowy autora" czytamy:
Zaledwie kilka stron dalej znajdujemy zaś te oto słowa:
A na koniec, ponieważ dotąd tylko niewiele stron tej książki (after all these years) przeczytałem, jeszcze tylko jeden cytat. Który wydał mi się jakoś szczególnie soczysty i smakowity. (Choć niepozbawiony żądła, żeby tak to określić.) I nawet nie wiem dlaczego, bo owoce morza akurat nie są moją gastronomiczną miłością. (Może przyszli badacze znajdą jakieś zgrabne wytłumaczenie.)
Wszystkie nasze cytaty dotyczyły źwierząt, a nie ludzi, ale dalej, jak pamiętam, w tych książkach, obu, jest całkiem sporo i o ludziach. Choć, po prawdzie, nie wiem, czy to o ludziach jest równie odkrywcze i ardreyiczne. W każdym razie są to naprawdę ciekawe książki, dające sporo do myślenia i niejedno wyjaśniające. I które, w związku z tym, gorąco wszystkim polecam.
triarius
P.S. Własność bez siły to tylko kolejna leberalna ściema.
A przed chwilą dowiedziałem się, że gościowi, o którym było swego czasu dość głośno, pono wcześniej autentycznemu więźniowi politycznemu III RP, niejakiemu Klaudiuszowi Wesołkowi (którego nazwisko obijało mi się o u uszy wielokrotnie, kompletnie nie kojarzę o co chodzi i nie wiem, za co go III RP nie lubi, ale przecież nie lubi wielu) spalono właśnie chałupę wraz z psami...
Nie mówię, że to nieistotne, ale ja po prostu nie o tym. A o czym? A o tym, że byłem jakiś czas temu w antykwarni, gdzie wszystko po 5 zł (dzięki Adasiu za inicjatywę i polecam się na przyszłość!), gdzie m.in. kupiłem sobie dwie książki Edwarda T. Halla: "Ukryty wymiar" i "Bezgłośny język". Pamiętam je jeszcze z PRL'u, kiedy to zostały wydane (ta pierwsza w '78, w dziesięć lat po oryginalnym wydaniu) i szczerze sobie cenię, choć dawno mi oczywiście (ach te polskie losy!) tamte dawne egzemplarze przepadły.
W jednej z nich, nie pamiętam której, ale to niezbyt tutaj ważne, jest na przykład sporo o fascynującym zjawisku "bagna behawioralnego" ("behavioral dump" - polskie tłumaczenie nie jest specjalnie dosłowne, choć ma wdzięk). O którym to zjawisku pisałem już tutaj parokrotnie, a można by napisać sporo więcej. Pierwszy raz zetknąłem się zresztą z tym zjawiskiem - wysoce ardreyicznym, żeby tak to określić - właśnie w książce Halla. W sensie intelektualnym pierwszy raz, bo w życiu to niestety człek się dzisiaj spotyka na każdym kroku, a już szczególnie taki (Młody Wykształcony) Z WIELKIEGO MIASTA, jak ja.
No i zacząłem dzisiaj sobie luźno czytać "Ukryty wymiar". No i chciałem wam zacytować tutaj parę drobnych fragmentów. No i to właśnie teraz zrobię.
Już na drugiej stronie "Przedmowy autora" czytamy:
Jako antropolog nawykłem cofać się do początków i szukać takich struktur biologicznych, z których wyrasta dany aspekt ludzkiego zachowania. W podejściu tym szczególny nacisk kładzie się na fakt, iż człowiek - jak wszelkie zwierzę - przede wszystkim, zawsze i ostatecznie jest więźniem swego biologicznego organizmu. Przepaść oddzielająca nas od reszty świata zwierzęcego nie jest zresztą tak ogromna, jak mniema większość ludzi. Im więcej dowiadujemy się o zwierzętach i zawiłych mechanizmach adaptacyjnych wytworzonych przez ewolucję, tym istotniejsze stają się owe badania dla rozwiązania niektórych co bardziej kłopotliwych problemów ludzkich.Sam Ardrey mógłby to napisać, zgoda? Nawiasem, w obszernej biografii tej książki nazwiska Ardreya nie znajdziemy, co mnie zresztą ani nie dziwi, ani nie oburza, bowiem Hall to "praktykujący" akademicki naukowiec, antropolog (jak zresztą z wykształcenia też Ardrey), więc powoływanie się na eseistyczną robotę nie pasowałoby mu do konwencji, nawet popularnonaukowej książki. Jest w tej biografii jednak, co mnie dość zaskoczyło i raczej ucieszyło - mianowicie Oswald Spengler ze swym Magnum Opus.
Zaledwie kilka stron dalej znajdujemy zaś te oto słowa:
Terytorialność nie tylko chroni gatunek i środowisko. Związane są z nią pewne funkcje społeczne i jednostkowe. C. R. Carpenter przeprowadzał w związku z terytorialnością testy względnego znaczenia seksualnej potencji i dominacji i stwierdził, że na swoim własnym terytorium nawet wykastrowane gołębie mogą wygrać testową utarczkę z normalnymi samcami, chociaż utrata płci pociąga za sobą utratę pozycji w społecznej hierarchii.Cholernie ardreyiczne - znowu. zgoda? Można by to w dodatku zgrabnie odnieść do tego i owego, westchnąć nad losem emigrantów. I tym, którzy nie wiedzą, uświadomić (na ile może to uczynić blogasek), że los emigranta wcale nie jest aż tak jednoznacznie słodki, jak się wielu wydaje... Ale zaraz przychodzi otrzeźwienie i człek zdaje sobie sprawę, że my tu, w tej III RP, też wcale nie jesteśmy na żadnym "własnym terytorium". Co by można dowolnie długo i owocnie rozwijać, ale chyba każdy tutaj sam może sobie łatwo dośpiewać.
A na koniec, ponieważ dotąd tylko niewiele stron tej książki (after all these years) przeczytałem, jeszcze tylko jeden cytat. Który wydał mi się jakoś szczególnie soczysty i smakowity. (Choć niepozbawiony żądła, żeby tak to określić.) I nawet nie wiem dlaczego, bo owoce morza akurat nie są moją gastronomiczną miłością. (Może przyszli badacze znajdą jakieś zgrabne wytłumaczenie.)
W zimnych wodach Morza Północnego żyje pewien krab zwany Hyas araneus. Wyróżniającą cechą tego gatunku jest fakt, że w pewnych okresach życia poszczególne osobniki stają się bezbronne wobec innych okazów tego samego gatunku i niektóre z nich są składane w ofierze dla utrzymania populacji na niskim poziomie. Gdy okresowo krab zrzuca z siebie skorupę, jego jedyną ochroną przed krabami będącymi w twardej skorupie jest dzieląca go od nich przestrzeń. Jeśli krab z twardą skorupą zbliży się na tyle, że może wyczuć swego kolegę w miękkiej skorupie - gdy tylko przekroczona zostanie granica zapachu - węch wiedzie drapieżnika w twardej skorupie do kolejnego posiłku.Fajne, nie? Lewacko-lebaralni naukawcy szału dostają, żeby nas przekonać, że wewnątrzgatunkowa agresja istnieje tylko u ludzi - a i to tylko u paskudnych prawicowców - i żadne źwierzę swego pobratymca nie utrupi, choćby je kąpano w smole i tarzano w pierzu... A tu patrz pan! - nie tylko, o czym my wiedzieliśmy od zawsze, lwy żrą się między sobą i mordują drug druga aż miło, ale nawet i smakowite kraby, które by na oko muszki nie skrzywdziły.
Wszystkie nasze cytaty dotyczyły źwierząt, a nie ludzi, ale dalej, jak pamiętam, w tych książkach, obu, jest całkiem sporo i o ludziach. Choć, po prawdzie, nie wiem, czy to o ludziach jest równie odkrywcze i ardreyiczne. W każdym razie są to naprawdę ciekawe książki, dające sporo do myślenia i niejedno wyjaśniające. I które, w związku z tym, gorąco wszystkim polecam.
triarius
P.S. Własność bez siły to tylko kolejna leberalna ściema.
niedziela, listopada 04, 2012
Gra w klasy
X podaje taką oto definicję klasy: "Nazywamy klasami duże grupy ludzi różniących się między sobą miejscem zajmowanym w historycznie zdefiniowanym systemie produkcji społecznej, stosunkiem (najczęściej ustalonym i uświęconym przez prawo) do środków produkcji, rolą w społecznej organizacji pracy, a więc sposobami uzyskiwania i wielkością społecznych bogactw, kórymi dysponują. Klasy to grupy ludzi, z których jedna może zawłaszczać pracę innej, dzięki innemu miejscu zajmowanemu w okeślonej strukturze, społecznej ekonomii."
Grupa "kierownicza", taka jaką da się wyróżnić w Y, pasuje do tej definicji X?
Tak, "grupa kierownicza" stanowi liczną grupę ludzi, różniącą się od innych grup społecznych w Y swoim miejscem (decydującym) w systemie produkcji społecznej, swoim stosunkiem do środków produkcji (prawem dysponowania nimi), swoją rolą (kierowniczą) w społecznej organizacji pracy i częścią (znaczną) bogactw społecznych, które zawłaszcza.
Grupa "kierownicza" stanowi w Y bez wątpienia klasę, tę klasę społeczeństwa Y, której istnienie się ukrywa. W takiej mierze, a jakiej ta klasa w systemie produkcji społecznej jest dominująca, i w jakiej dysponuje środkami produkcji, lub w jakiej jej rola w społecznej organizacji pracy jest kierownicza, mamy do czynienia z klasą dominującą społeczeństwa Y - coś co się ukrywa przed światem.Powyższy cytat jest oczywiście, jak na ten blog, napisany dość drętwym i bełkotliwym językiem. Co więcej, jest to wyraźnie marksistowska analiza, w której liczy się tylko praca, produkcja i bogactwo. (Nie, żeby te akurat rzeczy były bez znaczenia, oczywiście!) Czyli te same sprawy, które liczą się także niemal wyłącznie dla liberałów - z miłościwie nam obecnie panującymi liberałami realnymi włącznie - ale tu jednak dość łatwo język marksizmu, a nie liberalny pijarowy bełkot, który słyszymy na codzień.
Mimo to, ten opis sytuacji w owym tajemniczym "Y" nie wydaje mi się pozbawiony sensu, a nawet mógłby być dość intelektualnie płodny, gdyby ktoś się głębiej zastanowił. Co to jest to "Y"? Mogłaby to być " III RP, prawda? Pasowałoby. Albo mogłaby to być "Unia Europejska". Zresztą mógłby to być także "współczesny świat".
Jeśli ktoś łaskawy i nieprzesadnie leniwy, to zachęcam do przeczytania tego cytatu raz jeszcze, wstawiając pod "Y" za każdym razem jedno z zaproponowanych rozwiązań. A potem najlepiej by było jeszcze się drobną chwilę zastanowić, jak to pasuje i jakie ew. refleksje się nasuwają. I jeszcze może ktoś potrafiłby podstawić pod tę zmienną jakieś inne wartości. I także się zastanowić nad rezultatem.
No więc co pracowitsi, intelektualnie, robią o co prosiłem, a leniwce czytają po prostu dalej.
*
*
*
*
*
OK, wyjaśniam... Cały powyższy cytat pochodzi ze znanej książki Michałą Woslesnkiego "Nomenklatura", którą próbuję właśnie czytać (po francusku). Przekład mój własny. "X" to ni mniej, ni więcej, tylko Lenin. (Przecież nie mówię, że go lubię czy uważam za autorytet! Po prostu znalazłem jego definicję pojęcia klasy w tej książce i uznałem, że warto nad tym nieco podeliberować.) "Y" to, jak się niełatwo chyba w tej chwili już domyślić, to "Związek Sowiecki".
A co z tego wszystkiego wynika? Na razie, jak myślę, i to co tu mamy, wystarczy na rozpałkę. (Żeby nie powiedzieć "detonator". Myśli oczywiście.) No bo bez klasowego podejścia ani zrozumienie tego, co się wokół dzieje, ani też, da Bóg, tego zwalczanie czy zmienianie, się chyba nie ma szansy udać. A kwestie klasowe są załgane i zamulone, bo dotąd stanowiły niemal monopol wiadomo kogo, a miłościwie nam panujące leberały robią wszystko, żeby żadne inne do tych spraw podejście się nie pojawiło.
Mówią nam, że pojęcie klas i jakiekolwiek klasowe podejście, to czysty marksizm i czysty komunizm. Ale to kłamstwo, no bo weźmy od drugiej strony - czy arystokracje od zarania dziejów, czy wszelkie warstwy szlachecko-rycerskie - nie widziały świata w kategoriach klasowych? Czy może uważały się samych za dokładnie to samo, co biedota, chłopi, czerń, czy choćby mieszczanie? Takie były znaczy postępowe, humanistyczne und liberalne, tak?
Oczywiście że nie! Dzisiaj oczywiście wielu z ludzi przyznających się, z mniejszym lub większy prawem, do arystokracji, to sam kwiat postępowości i lewicowego humanizmu (inaczej dawno by z nimi zrobiono porządek, choć są i szczerzy, a nawet porzadni i niegłupi arysto pozbawieni czarnego podniebienia, mam takich w rodzinie), ale przecież nie zawsze tak było! Na pewno zaś nie wtedy, kiedy te arystokracje i szlachty dopiero powstawały. Ani wtedy, gdy naprawdę się liczyły.
Tak że nie wmawiajcie mi, leberały i spółka, że klasy to komunistyczny wymysł i tego typu podejście jest kompromitujące i z natury lewicowe! Oczywiście: "klasa robotnicza", "klasa chłopska", "inteligencja pracująca", "kułak", "biedniak"," średniak", "klasa obszarnicza" - to marksistowskie i w dużej części bełkot. Ale "nomenklatura" analizowana we wspomnianej tu przeze mnie książce, to już nie jest to samo, choć świadomie stosuje się tam "marksizujące" metody analizy, mające "zaatakować" Sowiety ich własną niejako bronią. (Książka była wydana w roku 1980.)
No a obecnie, choć oczywiście "klasa robotnicza", "obszarnicy" i wszystkie te kategorie, które kiedyś jakoś mogły być sensowne, na pewno już sensowne i intelektualnie płodne nie są. Co nie zmienia faktu, drogie prole, że jak się jest prolem, a się jest, niestety, to jakiejś tam formy klasowego podejścia do otaczającej nas rzeczysistości uniknąć się nie da. "Prol" to nie to samo co "proletariusz", czyli robotnik albo jakiś jeszcze biedniejszy i mniej wykształcony człowień!
Ja tam, choćbym miał w końcu z głodu zemrzeć pod krzywym płotem ("byle przy tobie"), i tak będę do końca jakąś tam wersją (może wykolejonego i na pewno zrujnowanego) arystokraty, skrzyżownego z wojownikiem od niezliczonej ilości pokoleń. (Choć wcale nie sama szlachta.) Z tym, że wojowników ci u mnie dostatek, natomiast arysto to tylko jedna czwarta i to po kądzieli. Ale charakter akurat taki.
(I na pewno ja zawsze będę panem, tak samo jak cham, który teraz ma moje srebrne łyżki z hrabiowskimi, koronami zawsze będzie chamem. Nawet o wiele bardziej chamem, niż ktoś, kto takiej łyżki nigdy na oczy nie widział.) Może dość bladym odbiciem dawnego arysto jestem, bo "byt kształtuje rzeczywistość", ale jednak ani lemingiem być nie potrafię, ani żadnym autentycznym proletariuszem nigdy nie byłem i na pewno nie będę.
Ale prolem niestety jestem i, jeśli dożyję, to mój status, o ile nie nastąpią rzeczy, o których się filozofom nie śniło, będzie się zmieniał razem ze statusem innych proli. Na coraz bardziej tożsamy ze statusem niewolnika, o ile cokolwiek z czegokolwiek rozumiem. A potem i dalej, bo ludzi jest przecież za dużo itd.
I to oczywiście wcale nie dotyczy tylko mnie. Taki Coryllus, który, jak sam opowiada, jednego dziadka miał robotnikiem rolnym, drugiego małorolnym chłopem, też nie jest żadnym proletariuszem, a nawet wprost przeciwnie - propaguje szlachecki etos i głosi ogromnie pozytywną rolę szlachty w polskiej historii. Ale w tym dzisiejszym świecie, w tych wszystkich @#$% procesach i zmianach, które się na naszych oczach (a częściej na naszych grzbietach) dzieją, to też, niestety - PROL.
Choć korą mózgową mógłby całe stado proletariuszy obdzielić i jeszcze by mu sporo zostało. To nic tu nie zmienia. A raczej może właśnie zmienia, bo tamci się chyba dobierają na zasadzie najmniejszego wspólnego mianownika i tam nikogo wybitniejszego po prostu być nie może. Ale jednak to oni nas gnębią, a nie my ich.
Albo Nicpoń, któren, choć chyba ze szlachty nie pochodzi, to, jako wyjątkowo nieliczny z naszych, jest czymś w rodzaju autentycznego ziemianina. I to nie tylko w sensie życia z dużego gospodarstwa i uciskania chłopa, bo także różne dodatkowe i przeważnie pozytywne sprawy. Jemu się chyba zresztą wydaje, że tak jest i tak już być musi, a jak się wysili, to nas pozostałych do tego mniej więcej stanu podciągnie...
I zostaniemy elitą, a tamci, trafią tam, gdzie ich miejsce... OK, fajnie by było, ale na razie, tak mi się widzi, to PROLE(TY), choć oczywiście żaden tam "proletariat". Słoma z butów to nie my, tylko oni - tylko CO Z TEGO?
My nie jesteśmy żadnym klasycznym "ludem", do którego miałoby sens, czy wdzięk, stosować jakieś dawne ideologie "wyzwolenia ludu" - ani te marksistowskie, ani te lollardów czy innych religijnie natchnionych dawnych "ludowców". (Z pierwszymi chrześcijanami włącznie!) Oni nie są żadną arystokracją czy szlachtą... Są czymś bez porównania gorszym i niejako łączy ich właśnie ta marność, te owadzie cechy... Tylko że oni NIE MUSZĄ być super, nie muszą być szlachtą czy arystokracją, żeby nas gnębić!
Nie muszą także być wojownikami - mniej czy bardziej barbarzyńskimi, ale mającymi realne osobiste i zbiorowe zalety. Od takich spraw to oni mają służby, kamery, podsłuchy, szpicli i manipulatorów (medialnych, naukawych, edukacyjnych itd.) gdzie się tylko spojrzy (tak to się pisze?). Tu naprawdę nie chodzi o wybór, czy mamy się uznać za jakichś czternastowiecznych ciompich, czy jakiś fabryczny proletariat sprzed dwustu lat, czy też uciekać z krzykiem "bolszewizm" na każdą wzmianke o klasach społecznych!
A z tym podciąganiem do ekonomicznego, i jakego tam jeszcze, poziomu Nicka, to jest, tak mi się widzi, skrajny optymizm. Bo to oni ustalają reguły, i obecność jakiegoś Nicka czy mnie w ich "zacnym gronie" wcale by ich nie ucieszyła. A tym mniej zamiana miejsc w społecznej hierarchii. Tym bardziej, że przecież na prostej zamianie miejsc tak czy tak to by się zakończyć nie mogło. Nie dało by się zresztą, nawet gdybyśmy chcieli.
Tak że możemy sobie być elitą - duchową (ach!), intelektualną, patriotyczną - ale w tym dzisiejszym świecie wyżej nerek nie podskoczymy, zależymy od różnych ludzi, instytucji, klas (!), które nam, jak wskazuje doświadczenie, za dobrze nie życzą i mają niezbyt miłe zamiary. Z tego, że jesteśmy od nich, osobiście, pod każdym względem lepsi i o wiele bliżej nam do każdej prawdziwej szlachty czy arystokracji, w praktyce, tej dzisiejszej, niestety nic nie wynika.
Oni, swymi, godnymi robactwa (z jego liczącą 400 milionów lat historią) metodami, ze swym godnym robactwa charakterem, na razie zwyciężają jak chcą i nas coraz bardziej gnębią. Są teraz dwie istotne klasy: ONI I CAŁA RESZTA. (Z Wołkami i Sadurskimi tego świata, próbującymi się do tej "elity" za wszelką cenę załapać, ale ich możemy na razie pominąć.) Do tej reszty należymy my! Ta cała reszta to PROLE.
I żeby sobie to uświadomić, wcale nie musimy się utożsamić akurat z opisanym przez Marksa proletariuszem! W ogóle nie musimy z nikim się utożsamiać, bo sytuacja jest stosunkowo nowa. Marks jej na pewno w szczegółach nie opisał, choć być może dałoby się i u niego coś interesującego i pożytecznego na te tematy znaleźć.
I ja naprawdę nikogo nie namawiam, żeby się nawracał na "materializm historyczny i dialektyczny", żeby się poczuł "klasą robotniczą" czy czymś takim - ja tylko mówię, żeby się raczej nie przejmować za bardzo jazgotem różnego rodzaju agentury i poputczików, wrzeszczących, że "klasy społeczne to kłamstwo i bolszewizm, albo gorzej, bo socjalizm, w dodatku narodowy". Bo im za to płacą, a wy na to będziecie tyrać do śmierci. Choćby dlatego raczej się nie powinniście tym ujadaniem przejmować.
Bez przemyślanej na nowo sprawy klas po prostu nie da się nic zrozumieć ani z PRL bis, ani z całego tego dzisiejszego globalnego... Powiedzmy "świata". Z Unią na czele, choć jest nadzieja, że długo już nie pociągnie.
(Swoją drogą, całkiem nie na temat, martwię się o Putka, któren nam coś niedomaga. Cóż, skończył sześdziesiątkę biedaczyna, a to poważny wiek! Wiem coś o tym. Może gdyby się był z tego judo przerzucił na czas na BJJ.... Albo może ichnie sambo, gdzie chyba też się bardziej tarzają, niż walą drug drugiem o ziemię... Choć w sambo sobie okrutnie wykręcają nogi, na tym to właśnie polega, on chyba właśnie z nóżką ma coś nie tak. W każdym razie biedny!)
triarius
P.S. Od mądrego wroga gorszy głupi przyjaciel.
słowa kluczowe:
Artur M. Nicpoń,
arystokracja,
BJJ,
coryllus,
III RP,
judo,
Karol Marks,
klasy społeczne,
Lenin,
nomenklatura,
prole,
prolety,
sambo,
szlachta,
Unia Europejska,
Władimir Putin,
ziemiaństwo
środa, października 31, 2012
Wąsy i podkoszulki (odc. 1)
Jakiś czas temu ("wstecz", jak mawiano za Gierka) dałem się namówić do kliknięcia na linek do, turpe dictu, Gazownika online, bo obiecali mi tam pokazać, jak to "opinia Niemców o Polakach się poprawia". Klikam więc i czytam. No i stoi tam faktycznie, na samym praktycznie początku, że "opinia Niemców o Polakach się poprawia". Stoi czarno na białym. (Czyli, jak mawiają dawniejsi inteligenci - explicite.)
Stoi i tyle. Żadnych konkretów, żadnych, nie daj Boże (?!), statystyk. Na okrasę, czy może na omastę, żeby było w co wbić zęby, żeby była narracja i human intrest, zacytowano nam jakiegoś Klausa, który stwierdza coś w tym duchu, że "do Polaków nic nie mam, tylko nie bardzo rozumiem, dlaczego oni wszyscy mają wąsy i chodzą w podkoszulkach?"
Tak, że sam ów artykuł całkiem mnie nie powalił i nie przyniósłby swym poziomem ani cienia mołojeckiej sławy najprzeciętniejszemu z prawicowych blogerów... Więc punkt dla nas, minus dla Gazownika. Ale my nie o tym. (A o czym? A o wąsach. I o podkoszulkach też. Tytuł też się liczy i należy nań zwracać uwagę, prawda?)
Od razu po przeczytaniu o tym Klausie mózg zaczął mi ostro pracować. Nad kwestią tych wąsów i podkoszulków oczywiście, bo poza tym naprawdę w owym tekście nie było zupełnie nic. Ja to w ogóle mam jakąś skazę i kiedy się to społeczeństwo lepiej zorganizuje, a ja jeszcze sam z siebie "nie zejdę", ani mnie powszechna eutanazja z powodu metrykalnego wieku nie obejmie, trzeba mnie będzie wyeliminować, bo po po prostu psuję statystyki, nie reaguję jak trzeba na narracje, bodźce, kije i marchewki...
I ci od reklamy i marketingu mają ze mną skaranie Boskie (jakie?!), i ci od politycznej propagandy, i ci od rozrywki i popkultury... "Po cholerę toto żyje, trudno orzec, czy ma szyję, a bez szyi na co komu się przyda?" Żeby zacytować (z pamięci, bo jedno słowo faktycznie mogłem poprawić) Wieszcza.
Najgorsze we wszystkim (i PO CO ja się tak sam z siebie dobrowolnie pogrążam?!) jest to, że tak jakoś mam, iż rządzi mną znana (komu znana, temu znana) maksyma pana de La Rochefoucauld, mówiąca, że: "Kiedy ktoś do ciebie mówi, zastanów się, jaki ma interes, żeby w ogóle mówić, i jaki ma interes, żeby ci powiedzieć prawdę. Uwierz mu tylko jeśli ma interes powiedzieć ci prawdę". (Jakoś tak to szło, cytat z pamięci, ale sens jak najbardziej się zgadza.)
No i ja tak właśnie mam. Pokazują mi na przykład film, a ja od razu się zastanawiam jak mnie chcą tym filmem urobić, kto za tym stoi i jaki ma w tym konkretnie interes. Bywa, że stwierdzę, iż film jest OK, po prostu ktoś lubi opowiadać obrazkowe historie, a przy okazji zarobić. Nie mam raczej paranoi. (Paranoicznego strachu w stosunku do tzw. "teorii spiskowych" też nie mam. W niektórych coś jest, w nielicznych nawet sporo, duża część to brednie. Jak niemal ze wszystkim.)
Nie jest to więc żadna, jak sądzę, paranoja, ale taki zdrowy odruchowy sceptycyzm. Który, gdyby było go więcej w świecie, puściłby większość propagandystów, szmirusów na usługach, postpolitycznych polityków, i podobnego typu trzodę, z torbami. I na pewno byłoby lepiej, ale też nie wpadajmy w utopie! Stoi za tym w końcu pół wieku doświadczeń, myślenia, czytania... A i tak nie każdy jest, intelektualnie, Panem Tygrysem, prawda?
Więc to by raczej musiało działać tak, że istnieje hierarchia, ludzie tym "powyżej" jakoś ufają, pilnie stosując przy tym także i zasadę głoszoną przez La Rochefoucauld... I tak to się kręci. Całkiem inaczej, niż teraz, kiedy wszelkie geszefty i kłamstwa są przez lud łykane niczym ryby przez głodne pelikany. Ech, rozmarzyłem się!
To był wtręt. Długi, zgoda! Wracamy do naszych (CZYICH?!) podkoszulków i wąsów. No więc ja nijak nie mogłem sobie wyobrazić tej, zalewającej rzekomo bratni nam europejski kraj, zgrai rodaków, jednolicie umundurowanych, niczym jakieś chińskie hunwejbiny z okresu niesławnej Rewolucji Kulturalnej, w wąsy i podkoszulki. Mam tu zresztą obok siebie pełno kaszubów, u których ponoć wąsy są w cenie, a mimo to aż tylu wąsatych na ulicach nie oglądam.
Z podkoszulkami zaś jest jeszcze o wiele gorzej. W sensie, że ich wcale nie oglądam. Może gdybym chodził po jakichś proletariackich domach, to bym czasem spotkał gospodarza w podkoszulku. Nie wiem. Tylko czy ów mityczny Klaus bywa w domach aż tylu polskich proletariuszy, rzuconych ręką Losu, Kiszczaka, Tuska & Co., na zaprzyjaźnioną nam europejską ziemię? Śmiem wątpić!
Cały ów tekst zaczyna nam się zatem jawić jako czysty mózgowy figment jakiegoś gazownika... A może jednak? Jednak co? Jednak w tym coś jest? Że co? Jakiś sens znaczy? A jaki to mógłby on być? A na przykład taki, że obraz Polaka ten Klaus wyrobił sobie na podstawie... Czego? A choćby reklam tego tam sklepu z elektroniką, co to pokazuje przygłupich polskich złodziei samochodów... I to by wystarczyło? Czekaj... Pomyślę... No dobra, a Bolek?
Co Bolek? Bolek przecież ma wąsy, tak? No ma, fakt. Wiesz co, coś w tym chyba jest! A do tego ten obecny... Jak mu tam? Bulek? Tak, Bulek! No więc on przecież nawet bez wąsów wyglądałby jak Bolek z wąsami, a i tak je ma własne. To ten sam typ przecież. Typ czego? Cicho! Nie żyjemy w Ameryce, a ja się lubię wyspać. Typ, sam wiesz czego, zresztą, nie udawaj!
Idźmy dalej! Pomiędzy Bolkiem i Bulkiem był ten, jak mu...? Putin? Nie, co ty gadasz! No ten, z golenią, co się kiwał. Ten magister? No ten właśnie! I czy on nie był podobny do Bolka? Był, jasne! A do Bulka niby to nie? Fakt, zgoda! No więc, zgodzisz się chyba, mieliśmy w tej, jak to nazwać...? Po prostu się zaśmieję i odpowiednio skrzywię, a ty kolego przecież zrozumiesz, że to ironia... No więc, mieliśmy w tej (hłe hłe!) "wolnej Polsce", po '89, kiedy to... Wiadomo! W sumie TRZECH Bolków.
I wszyscy z wąsami. Jak to? Ten środkowy chyba nie miał? No fakt, niby nie nie miał, ale wirtualnie, czy jak by to określić, to one tam jak najbardziej są. One nawet KRZYCZĄ SWOJĄ NIEOBECNOŚCIĄ! Krzyczą, że są. Albo, co najmniej, że być powinny. A jak krzyczą, no to są. Quod erat demonstrandum. "Kwot" co? To po łacinie. Nieważne, kiedyś takich rzeczy uczyli. W każdym razie Kartezjusz też tak kompinował i załapał się z tym do encyklopedii, więc to ma sens.
Niech będzie. Mamy więc trzech Bolków. Albo może Bulków. Nie jest pewne, który ma być tym... Chciałeś powiedzieć "eponimem"? Trochę się czepiasz, ale fakt - Bolków albo Bulków. Czy raczej jednocześnie - Bolków I Bulków. No a ten od goleni? Ten ochlaptus? Dlaczego on jest tylko tłem? Fakt, ale wiesz... On był w środku, tamci są skrajni, jakoś się może bardziej rzucają w oczy. Zresztą mówimy o wąsach, a wąsy - FORMALNIE - to mają tylko ci dwaj. Bolek i Bulek.
O podkoszulkach chyba też powinniśmy pogadać! No dobra, pogadajmy. Kiedy patrzysz na Bula, to czy nie widzisz podkoszulka? Albo na Bola? No widzę, fakt! Jakoś człowiek o tym nie pomyśli, ale jak już wspomniałeś, to nie mogę sobie wyobrazić Bolka czy Bulka inaczej, niż w podkoszulku! Takim powyciąganym, niezbyt czystym... Plus oczywiście wąsy. Co za widok!
No a ten środkowy? A co to za różnica? Wygląda dokładnie tak samo, ta sama formacja... "Formacja"? A formacja - polityczna i, choć to zabawnie brzmi, intelektualna. No zgoda. I co teraz z tego dalej wynika? A to, że może ten Klaus, który tak uprzejmie Gazownikowi udzielił wywiadu na temat Polaków, podkoszulków i wąsów, obraz ten wyrobił sobie na podstawie... Już wiem! Telewizji, tak? Gdzie Bolek, Bulek i ten od goleni... Zgoda, właśnie tak by to mogło być. Nie zapominając o reklamach z przygłupimi złodziejami samochodów oczywiście. Jasne!
c.d.n. (albo i nie)
triarius
Stoi i tyle. Żadnych konkretów, żadnych, nie daj Boże (?!), statystyk. Na okrasę, czy może na omastę, żeby było w co wbić zęby, żeby była narracja i human intrest, zacytowano nam jakiegoś Klausa, który stwierdza coś w tym duchu, że "do Polaków nic nie mam, tylko nie bardzo rozumiem, dlaczego oni wszyscy mają wąsy i chodzą w podkoszulkach?"
Tak, że sam ów artykuł całkiem mnie nie powalił i nie przyniósłby swym poziomem ani cienia mołojeckiej sławy najprzeciętniejszemu z prawicowych blogerów... Więc punkt dla nas, minus dla Gazownika. Ale my nie o tym. (A o czym? A o wąsach. I o podkoszulkach też. Tytuł też się liczy i należy nań zwracać uwagę, prawda?)
Od razu po przeczytaniu o tym Klausie mózg zaczął mi ostro pracować. Nad kwestią tych wąsów i podkoszulków oczywiście, bo poza tym naprawdę w owym tekście nie było zupełnie nic. Ja to w ogóle mam jakąś skazę i kiedy się to społeczeństwo lepiej zorganizuje, a ja jeszcze sam z siebie "nie zejdę", ani mnie powszechna eutanazja z powodu metrykalnego wieku nie obejmie, trzeba mnie będzie wyeliminować, bo po po prostu psuję statystyki, nie reaguję jak trzeba na narracje, bodźce, kije i marchewki...
I ci od reklamy i marketingu mają ze mną skaranie Boskie (jakie?!), i ci od politycznej propagandy, i ci od rozrywki i popkultury... "Po cholerę toto żyje, trudno orzec, czy ma szyję, a bez szyi na co komu się przyda?" Żeby zacytować (z pamięci, bo jedno słowo faktycznie mogłem poprawić) Wieszcza.
Najgorsze we wszystkim (i PO CO ja się tak sam z siebie dobrowolnie pogrążam?!) jest to, że tak jakoś mam, iż rządzi mną znana (komu znana, temu znana) maksyma pana de La Rochefoucauld, mówiąca, że: "Kiedy ktoś do ciebie mówi, zastanów się, jaki ma interes, żeby w ogóle mówić, i jaki ma interes, żeby ci powiedzieć prawdę. Uwierz mu tylko jeśli ma interes powiedzieć ci prawdę". (Jakoś tak to szło, cytat z pamięci, ale sens jak najbardziej się zgadza.)
No i ja tak właśnie mam. Pokazują mi na przykład film, a ja od razu się zastanawiam jak mnie chcą tym filmem urobić, kto za tym stoi i jaki ma w tym konkretnie interes. Bywa, że stwierdzę, iż film jest OK, po prostu ktoś lubi opowiadać obrazkowe historie, a przy okazji zarobić. Nie mam raczej paranoi. (Paranoicznego strachu w stosunku do tzw. "teorii spiskowych" też nie mam. W niektórych coś jest, w nielicznych nawet sporo, duża część to brednie. Jak niemal ze wszystkim.)
Nie jest to więc żadna, jak sądzę, paranoja, ale taki zdrowy odruchowy sceptycyzm. Który, gdyby było go więcej w świecie, puściłby większość propagandystów, szmirusów na usługach, postpolitycznych polityków, i podobnego typu trzodę, z torbami. I na pewno byłoby lepiej, ale też nie wpadajmy w utopie! Stoi za tym w końcu pół wieku doświadczeń, myślenia, czytania... A i tak nie każdy jest, intelektualnie, Panem Tygrysem, prawda?
Więc to by raczej musiało działać tak, że istnieje hierarchia, ludzie tym "powyżej" jakoś ufają, pilnie stosując przy tym także i zasadę głoszoną przez La Rochefoucauld... I tak to się kręci. Całkiem inaczej, niż teraz, kiedy wszelkie geszefty i kłamstwa są przez lud łykane niczym ryby przez głodne pelikany. Ech, rozmarzyłem się!
To był wtręt. Długi, zgoda! Wracamy do naszych (CZYICH?!) podkoszulków i wąsów. No więc ja nijak nie mogłem sobie wyobrazić tej, zalewającej rzekomo bratni nam europejski kraj, zgrai rodaków, jednolicie umundurowanych, niczym jakieś chińskie hunwejbiny z okresu niesławnej Rewolucji Kulturalnej, w wąsy i podkoszulki. Mam tu zresztą obok siebie pełno kaszubów, u których ponoć wąsy są w cenie, a mimo to aż tylu wąsatych na ulicach nie oglądam.
Z podkoszulkami zaś jest jeszcze o wiele gorzej. W sensie, że ich wcale nie oglądam. Może gdybym chodził po jakichś proletariackich domach, to bym czasem spotkał gospodarza w podkoszulku. Nie wiem. Tylko czy ów mityczny Klaus bywa w domach aż tylu polskich proletariuszy, rzuconych ręką Losu, Kiszczaka, Tuska & Co., na zaprzyjaźnioną nam europejską ziemię? Śmiem wątpić!
Cały ów tekst zaczyna nam się zatem jawić jako czysty mózgowy figment jakiegoś gazownika... A może jednak? Jednak co? Jednak w tym coś jest? Że co? Jakiś sens znaczy? A jaki to mógłby on być? A na przykład taki, że obraz Polaka ten Klaus wyrobił sobie na podstawie... Czego? A choćby reklam tego tam sklepu z elektroniką, co to pokazuje przygłupich polskich złodziei samochodów... I to by wystarczyło? Czekaj... Pomyślę... No dobra, a Bolek?
Co Bolek? Bolek przecież ma wąsy, tak? No ma, fakt. Wiesz co, coś w tym chyba jest! A do tego ten obecny... Jak mu tam? Bulek? Tak, Bulek! No więc on przecież nawet bez wąsów wyglądałby jak Bolek z wąsami, a i tak je ma własne. To ten sam typ przecież. Typ czego? Cicho! Nie żyjemy w Ameryce, a ja się lubię wyspać. Typ, sam wiesz czego, zresztą, nie udawaj!
Idźmy dalej! Pomiędzy Bolkiem i Bulkiem był ten, jak mu...? Putin? Nie, co ty gadasz! No ten, z golenią, co się kiwał. Ten magister? No ten właśnie! I czy on nie był podobny do Bolka? Był, jasne! A do Bulka niby to nie? Fakt, zgoda! No więc, zgodzisz się chyba, mieliśmy w tej, jak to nazwać...? Po prostu się zaśmieję i odpowiednio skrzywię, a ty kolego przecież zrozumiesz, że to ironia... No więc, mieliśmy w tej (hłe hłe!) "wolnej Polsce", po '89, kiedy to... Wiadomo! W sumie TRZECH Bolków.
I wszyscy z wąsami. Jak to? Ten środkowy chyba nie miał? No fakt, niby nie nie miał, ale wirtualnie, czy jak by to określić, to one tam jak najbardziej są. One nawet KRZYCZĄ SWOJĄ NIEOBECNOŚCIĄ! Krzyczą, że są. Albo, co najmniej, że być powinny. A jak krzyczą, no to są. Quod erat demonstrandum. "Kwot" co? To po łacinie. Nieważne, kiedyś takich rzeczy uczyli. W każdym razie Kartezjusz też tak kompinował i załapał się z tym do encyklopedii, więc to ma sens.
Niech będzie. Mamy więc trzech Bolków. Albo może Bulków. Nie jest pewne, który ma być tym... Chciałeś powiedzieć "eponimem"? Trochę się czepiasz, ale fakt - Bolków albo Bulków. Czy raczej jednocześnie - Bolków I Bulków. No a ten od goleni? Ten ochlaptus? Dlaczego on jest tylko tłem? Fakt, ale wiesz... On był w środku, tamci są skrajni, jakoś się może bardziej rzucają w oczy. Zresztą mówimy o wąsach, a wąsy - FORMALNIE - to mają tylko ci dwaj. Bolek i Bulek.
O podkoszulkach chyba też powinniśmy pogadać! No dobra, pogadajmy. Kiedy patrzysz na Bula, to czy nie widzisz podkoszulka? Albo na Bola? No widzę, fakt! Jakoś człowiek o tym nie pomyśli, ale jak już wspomniałeś, to nie mogę sobie wyobrazić Bolka czy Bulka inaczej, niż w podkoszulku! Takim powyciąganym, niezbyt czystym... Plus oczywiście wąsy. Co za widok!
No a ten środkowy? A co to za różnica? Wygląda dokładnie tak samo, ta sama formacja... "Formacja"? A formacja - polityczna i, choć to zabawnie brzmi, intelektualna. No zgoda. I co teraz z tego dalej wynika? A to, że może ten Klaus, który tak uprzejmie Gazownikowi udzielił wywiadu na temat Polaków, podkoszulków i wąsów, obraz ten wyrobił sobie na podstawie... Już wiem! Telewizji, tak? Gdzie Bolek, Bulek i ten od goleni... Zgoda, właśnie tak by to mogło być. Nie zapominając o reklamach z przygłupimi złodziejami samochodów oczywiście. Jasne!
c.d.n. (albo i nie)
triarius
słowa kluczowe:
Bulek,
Gazownik,
III RP,
jakiś Klaus,
la Rochefoucauld,
obraz Polski w świecie,
podkoszulki,
propaganda,
przyjaźń między narodami,
ten od goleni,
teorie spiskowe,
TW Bolek,
wąsy
poniedziałek, października 22, 2012
Słodka kraina politycznego realizmu
Gdyby Stańczyk ożył i zamieszkał między nami, w III RP, musiałby chyba stwierdzić, że najwięcej wśród rodaków już nie lekarzy (choćby dlatego, że się zostali za gastarbajterów), tylko politycznych realistów. Leming to z definicji niemal realista - polityczny także, choć nie tylko, przynajmniej we własnym mniemaniu... I im się mniej polityką interesuje, tym oczywiście większy zeń realista.
Wszyscy inni też oczywiście polityczni realiści. Lewizna od brukselsko-berlińskiego wymienia - realiści! Lewizna od kacapskiej racicy - realiści! Takoż nowsza ich mutacja, czyli ci od brukselsko-berlińskiej racicy i kacapskiego wymienia jednocześnie. W tym jednak nic specjalnie dziwnego. Ani nawet w tym, że na lewiźnie dzisiaj im większy utopista, tym za większego realistę się uważa. Lewizna to w dużej mierze w końcu kwestia psychopatologii - jeśli oczywiście pominiemy racice, wymiona, haki i inne, brzęczące nierzadko, argumenta.
Znacznie ciekawiej jest z prawicą. Rodzima "prawica" dziwnie często bywa prorosyjska, co zupełnie zalatuje paranoją w kraju leżącym tam, gdzie (poniekąd niestety) leży i ma tyle niemiłych, acz pouczających, historycznych doświadczeń z tym tam czymś po prawej stronie mapy, jak się na nią patrzy na wprost. Przy tym, to już nawet nie jest dziwne, że większość owych realistów to jednocześnie "monarchiści" (nie da się tu tego bez cudzysłowu, sorry!), "minarchiści" (cokolwiek by to miało znaczyć), "libertarianie"... Krótko mówiąc świry (w wersji bez owijania w bawełnę), czy (oględniej) utopiści.
Ciekawa jednak jest także sprawa z tą w miarę z pozoru sensowną naszą prawicą. Tą, która woli Polskę od Rosji, nie czci Towiańskiego (Boy był szują, ale jego "Brązownicy" załatwiają tego kacapskiego agenta na amen, i nikt tego skutecznie nigdy nie zanegował), brzydzi się utopiami (na ile je potrafi rozpoznać), itd. Tam toczą się np. burzliwe dyskusje na tematy w rodzaju tego, czy Polska powinna była w '39 iść z Niemcami, czy też nie.
Jak się ten temat wyczerpie i dojdzie do jakiejś w miarę ortodoksyjnej "prawicowej i patriotycznej" wersji, zajmiemy się z pewnością kwestią w rodzaju tego, czy swego czasu nie należało iść z Dżingis Chanem na Paryż... Albo - co się będziemy ograniczać! - na Dublin! Albo na Pekin. Dookoła świata!
A potem, albo i równolegle, następne coś w tym stylu. Aż do samego końca, czego by to nie miał być koniec. Nie żebym potępiał, nie żebym wyśmiewał! (O "Misiu 2"Coryllusa nie chcę wspominać i nie wspomnę, ale on tylko pozornie jest taką samą rzeczą.)
Cała ta diatryba - ta powyższa i ten dalszy ciąg, który się jeszcze, Deo volente, napisze - wynikła poniekąd z tego, że jakiś czas temu przeczytałem niegłupi tekst na jakimś prawicowym portalu, gdzie już w tytule było, że (luźno cytując z pamięci): "śmierć Lecha Kaczyńskiego miała być nauczką dla przywódców różnych państw, żeby nie próbowali być zbyt aktywni i samodzielni w polityce zagranicznej".
Z treści tego tekstu jednoznacznie wynikało, że ten zamiar się jak najbardziej udał. A także to, że Niemcy też na tym nieźle skorzystały, choć zasady "cui prodest" wprost nie przywołano. Może zresztą przeoczyłem z moją dysleksją, ale chyba nie, bo ten tekst napisany był zabawnie ezopowym i wersalskim językiem. Sowiecka matrioszka "Jaruzelski" to był: "mimo nazwiska i pochodzenia społecznego sowiecki generał" (cytaty z pamięci, nawet linka do tego tekstu chyba nie posiadam, trzeba by poszukać samemu), a Geremek (i to dopiero jest obłęd!) "człowiek o szerokich horyzontach, ale miłośnik Francji". Szok zaiste - Francji miłośnik! Jerum, jerum!
No i po przeczytaniu tego tekstu przyszło mi do głowy, że może jednak warto by było publicznie wspomnieć o tym, co mi od dwóch i pół roku chodzi po głowie, a o czym chyba nikt nigdy nie wspomniał. Niemal na pewno nie wspomniał, bo z mediami jestem na bakier i żadnych codziennych gazet nie czytam, ale sądzę, że by się rozpętała dyskusja, gdyby ktoś był wspomniał. Może nie potępieńcze swary, na odmianę, ale coś by do mnie może dotarło. Ale nie dotarło, więc chyba poruszam tę kwestię pierwszy.
Otóż, skorośmy wszyscy tacy realiści, to może ktoś wreszcie by się zaczął głośno, publicznie zastanawiać (w przerwie np. między rozważaniami, czy Beck z Hitlerem byliby ładną parą), CZY LECH KACZYŃSKI (i tylu innych) W OGÓLE POWINIEN BYŁ DO TEGO TAM SMOLEŃSKA LECIEĆ? Żeby nie było - nie pytam, czy "on miał prawo tam lecieć?" Ani "czy miał powód?" Oczywiście że miał prawo i miał b. dobry powód!
Nie - chodzi mi wyłącznie o to, czy:
1. Nie dało się już przed tym nieszczęsnym lotem określić prawdopodobieństwa takiej "katastrofy", jako naprawdę znacznego?
2. Nie dało się określić strat dla Polski (żeby już nawet pominąć wszystkie osobiste tragedie) w przypadku wystąpienia takiej "katastrofy", jako naprawdę ogromnych?
Mówiłem już wielokrotnie i nawet poniekąd udowadniałem, że mam zadatki na Kassandrę. Ale tutaj to nawet nie o to chodzi, że kiedy się dowiedziałem, poprzedniego dnia chyba to było, że Prezydent Kaczyński leci z delegacją do Katynia, byłem dość przerażony. Serio, nie zgrywam się! Pewnie nie mam tej osobistej odwagi, co członkowie owej delegacji... Tyle, że tu nie o osobistą odwagę chodzi, bo jeśli straty naprawdę były tak ogromne, to już nie jest kwestia prywatnej odwagi, tylko sprawa państwowa. (A w przypadku III RP - narodowa, bo to państwo... Wiadomo.)
I można rzec, że mam zbyt wiele wyobraźni. Co akurat nie jest przesadnie prawdą, a w dodatku miałem przecież rację, prawda? No i można by rzec, że jestem wyjątkowo cyniczny co do polityki (co chyba nie jest po prostu prawdą), a szczególnie co do polityki rosyjskiej (co akurat prawdą jest). Tylko - znowu - kto miał rację? I tu nie chodzi o to, że moje złe przeczucia jakoś mnie nobilitują, czy czynią wyjątkowym mędrcem - naprawdę nie o to!
Po prostu tak sobie pomyślałem, że ja bym na miejscu Prezydenta zrobił niemal wszystko, żeby tam nie jechać. Nie pomyślałem chyba, że już szczególnie lecieć bym nie chciał, choć oczywiście mógłbym i nawet miałoby to sens. Po prostu dużo łatwiej jest zorganizować lotniczą "katastrofę", niż np. kolejową. Mniej postronnych ofiar itd. (I to wcale nie znaczy, że całkowicie przychylam się do Macierewicza "teorii dwóch wybuchów", całkowicie odrzucając "teorię maskirówki"! Po prostu nawet ukryć coś pod przykrywką "lotniczej katastrofy" jest o wiele łatwiej. A "teorii maskirowki" wcale nie uważam za doszczętnie pogrzebaną.)
Jasne - były poważne powody, żeby Prezydent tam jechał. Pewnie nawet żeby leciał. Jasne - gdyby nie pojechał, albo nie chciał lecieć, byłby atakowany przez wrogów i co najmniej niezrozumiany przez "naszych". Wszystko to prawda! Jednak, jeśli ktoś tam analizował globalną polityczną sytuację, a powinien, to chyba także powinien wpaść z grubsza na to, co ten ktoś napisał w przywoływanym tu przeze mnie artykule. Antycypując znaczy.
Czyli że możliwy jest zamach i że jego skutkiem będzie nie tylko zdziesiątkowanie polskich elit politycznych (tych prawdziwych), osłabienie sojuszy, nasza kompromitacja w NATO, ta sytuacja wewnętrzna i międzynarodowa, którą mamy teraz... W szczegółach przewidzieć się tego nie dało, zgoda, ale z grubsza powinno się dać. Plus klapa wszelkich porozumień "mniejszych" i "bardziej wschodnio-europejskich" krajów, których liderzy będą się po prostu teraz bali "podskoczyć" wielkim, a przede wszystkim Putinowi.
I wcale nie przesądzam, jaki powinien być wynik tych analiz, jaką powinno się podjąć decyzję. Razi mnie po prostu fakt, że nikt się nad takimi dylematami - a konkretnie tym akurat - u nas nie zastanawia. Jakby ich po prostu nie było. Mnie natomiast wydaje się ten konkretny dylemat o wiele istotniejszy od sprawy ew. widoków na romans Beck-Hitler i co z tego by wynikło.
Czy, jeśli kiedyś jeszcze będziemy mieli u władzy polityka, za którego nie będziemy się wstydzić, którego nie będziemy uważać za obcego agenta, zdrajcę i/lub sprzedawczyka, także bez zastanowienia wyślemy go w samą paszczę wroga? W dodatku wroga równie mało w zachodnim sensie "cywilizowanego"? (Żeby się już nie babrać w epitetach.) Dlaczego konkretnie?
Bo ewentualne skrzywione buźki paru patriotów, w wersji martyrologicznej, absolutnie i z założenia przeważają wszelkie względy w rodzaju przekreślenia na długie lata - jeśli nie już na zawsze - możliwość powstania jakiejś niezależnej od "wielkich" grupy "małych" państw? Plus osobiste tragedie, ośmieszenie Polski na świecie, pozbawienie nas patriotycznej elity, dowództwa wojskowego... I co tam jeszcze.
Może i tak jest, ale ja bym raczej pragnął, by mnie ktoś z naszych POLITYCZNYCH REALISTÓW, którymi tak nam obrodziło, wytłumaczył jak to działa. I, przy okazji, gdzie TUTAJ, W TEJ SPRAWIE, ten - tak wychwalany, tak słodki i dobroczynny - POLITYCZNY REALIZM?
triarius
Wszyscy inni też oczywiście polityczni realiści. Lewizna od brukselsko-berlińskiego wymienia - realiści! Lewizna od kacapskiej racicy - realiści! Takoż nowsza ich mutacja, czyli ci od brukselsko-berlińskiej racicy i kacapskiego wymienia jednocześnie. W tym jednak nic specjalnie dziwnego. Ani nawet w tym, że na lewiźnie dzisiaj im większy utopista, tym za większego realistę się uważa. Lewizna to w dużej mierze w końcu kwestia psychopatologii - jeśli oczywiście pominiemy racice, wymiona, haki i inne, brzęczące nierzadko, argumenta.
Znacznie ciekawiej jest z prawicą. Rodzima "prawica" dziwnie często bywa prorosyjska, co zupełnie zalatuje paranoją w kraju leżącym tam, gdzie (poniekąd niestety) leży i ma tyle niemiłych, acz pouczających, historycznych doświadczeń z tym tam czymś po prawej stronie mapy, jak się na nią patrzy na wprost. Przy tym, to już nawet nie jest dziwne, że większość owych realistów to jednocześnie "monarchiści" (nie da się tu tego bez cudzysłowu, sorry!), "minarchiści" (cokolwiek by to miało znaczyć), "libertarianie"... Krótko mówiąc świry (w wersji bez owijania w bawełnę), czy (oględniej) utopiści.
Ciekawa jednak jest także sprawa z tą w miarę z pozoru sensowną naszą prawicą. Tą, która woli Polskę od Rosji, nie czci Towiańskiego (Boy był szują, ale jego "Brązownicy" załatwiają tego kacapskiego agenta na amen, i nikt tego skutecznie nigdy nie zanegował), brzydzi się utopiami (na ile je potrafi rozpoznać), itd. Tam toczą się np. burzliwe dyskusje na tematy w rodzaju tego, czy Polska powinna była w '39 iść z Niemcami, czy też nie.
Jak się ten temat wyczerpie i dojdzie do jakiejś w miarę ortodoksyjnej "prawicowej i patriotycznej" wersji, zajmiemy się z pewnością kwestią w rodzaju tego, czy swego czasu nie należało iść z Dżingis Chanem na Paryż... Albo - co się będziemy ograniczać! - na Dublin! Albo na Pekin. Dookoła świata!
A potem, albo i równolegle, następne coś w tym stylu. Aż do samego końca, czego by to nie miał być koniec. Nie żebym potępiał, nie żebym wyśmiewał! (O "Misiu 2"Coryllusa nie chcę wspominać i nie wspomnę, ale on tylko pozornie jest taką samą rzeczą.)
Cała ta diatryba - ta powyższa i ten dalszy ciąg, który się jeszcze, Deo volente, napisze - wynikła poniekąd z tego, że jakiś czas temu przeczytałem niegłupi tekst na jakimś prawicowym portalu, gdzie już w tytule było, że (luźno cytując z pamięci): "śmierć Lecha Kaczyńskiego miała być nauczką dla przywódców różnych państw, żeby nie próbowali być zbyt aktywni i samodzielni w polityce zagranicznej".
Z treści tego tekstu jednoznacznie wynikało, że ten zamiar się jak najbardziej udał. A także to, że Niemcy też na tym nieźle skorzystały, choć zasady "cui prodest" wprost nie przywołano. Może zresztą przeoczyłem z moją dysleksją, ale chyba nie, bo ten tekst napisany był zabawnie ezopowym i wersalskim językiem. Sowiecka matrioszka "Jaruzelski" to był: "mimo nazwiska i pochodzenia społecznego sowiecki generał" (cytaty z pamięci, nawet linka do tego tekstu chyba nie posiadam, trzeba by poszukać samemu), a Geremek (i to dopiero jest obłęd!) "człowiek o szerokich horyzontach, ale miłośnik Francji". Szok zaiste - Francji miłośnik! Jerum, jerum!
No i po przeczytaniu tego tekstu przyszło mi do głowy, że może jednak warto by było publicznie wspomnieć o tym, co mi od dwóch i pół roku chodzi po głowie, a o czym chyba nikt nigdy nie wspomniał. Niemal na pewno nie wspomniał, bo z mediami jestem na bakier i żadnych codziennych gazet nie czytam, ale sądzę, że by się rozpętała dyskusja, gdyby ktoś był wspomniał. Może nie potępieńcze swary, na odmianę, ale coś by do mnie może dotarło. Ale nie dotarło, więc chyba poruszam tę kwestię pierwszy.
Otóż, skorośmy wszyscy tacy realiści, to może ktoś wreszcie by się zaczął głośno, publicznie zastanawiać (w przerwie np. między rozważaniami, czy Beck z Hitlerem byliby ładną parą), CZY LECH KACZYŃSKI (i tylu innych) W OGÓLE POWINIEN BYŁ DO TEGO TAM SMOLEŃSKA LECIEĆ? Żeby nie było - nie pytam, czy "on miał prawo tam lecieć?" Ani "czy miał powód?" Oczywiście że miał prawo i miał b. dobry powód!
Nie - chodzi mi wyłącznie o to, czy:
1. Nie dało się już przed tym nieszczęsnym lotem określić prawdopodobieństwa takiej "katastrofy", jako naprawdę znacznego?
2. Nie dało się określić strat dla Polski (żeby już nawet pominąć wszystkie osobiste tragedie) w przypadku wystąpienia takiej "katastrofy", jako naprawdę ogromnych?
Mówiłem już wielokrotnie i nawet poniekąd udowadniałem, że mam zadatki na Kassandrę. Ale tutaj to nawet nie o to chodzi, że kiedy się dowiedziałem, poprzedniego dnia chyba to było, że Prezydent Kaczyński leci z delegacją do Katynia, byłem dość przerażony. Serio, nie zgrywam się! Pewnie nie mam tej osobistej odwagi, co członkowie owej delegacji... Tyle, że tu nie o osobistą odwagę chodzi, bo jeśli straty naprawdę były tak ogromne, to już nie jest kwestia prywatnej odwagi, tylko sprawa państwowa. (A w przypadku III RP - narodowa, bo to państwo... Wiadomo.)
I można rzec, że mam zbyt wiele wyobraźni. Co akurat nie jest przesadnie prawdą, a w dodatku miałem przecież rację, prawda? No i można by rzec, że jestem wyjątkowo cyniczny co do polityki (co chyba nie jest po prostu prawdą), a szczególnie co do polityki rosyjskiej (co akurat prawdą jest). Tylko - znowu - kto miał rację? I tu nie chodzi o to, że moje złe przeczucia jakoś mnie nobilitują, czy czynią wyjątkowym mędrcem - naprawdę nie o to!
Po prostu tak sobie pomyślałem, że ja bym na miejscu Prezydenta zrobił niemal wszystko, żeby tam nie jechać. Nie pomyślałem chyba, że już szczególnie lecieć bym nie chciał, choć oczywiście mógłbym i nawet miałoby to sens. Po prostu dużo łatwiej jest zorganizować lotniczą "katastrofę", niż np. kolejową. Mniej postronnych ofiar itd. (I to wcale nie znaczy, że całkowicie przychylam się do Macierewicza "teorii dwóch wybuchów", całkowicie odrzucając "teorię maskirówki"! Po prostu nawet ukryć coś pod przykrywką "lotniczej katastrofy" jest o wiele łatwiej. A "teorii maskirowki" wcale nie uważam za doszczętnie pogrzebaną.)
Jasne - były poważne powody, żeby Prezydent tam jechał. Pewnie nawet żeby leciał. Jasne - gdyby nie pojechał, albo nie chciał lecieć, byłby atakowany przez wrogów i co najmniej niezrozumiany przez "naszych". Wszystko to prawda! Jednak, jeśli ktoś tam analizował globalną polityczną sytuację, a powinien, to chyba także powinien wpaść z grubsza na to, co ten ktoś napisał w przywoływanym tu przeze mnie artykule. Antycypując znaczy.
Czyli że możliwy jest zamach i że jego skutkiem będzie nie tylko zdziesiątkowanie polskich elit politycznych (tych prawdziwych), osłabienie sojuszy, nasza kompromitacja w NATO, ta sytuacja wewnętrzna i międzynarodowa, którą mamy teraz... W szczegółach przewidzieć się tego nie dało, zgoda, ale z grubsza powinno się dać. Plus klapa wszelkich porozumień "mniejszych" i "bardziej wschodnio-europejskich" krajów, których liderzy będą się po prostu teraz bali "podskoczyć" wielkim, a przede wszystkim Putinowi.
I wcale nie przesądzam, jaki powinien być wynik tych analiz, jaką powinno się podjąć decyzję. Razi mnie po prostu fakt, że nikt się nad takimi dylematami - a konkretnie tym akurat - u nas nie zastanawia. Jakby ich po prostu nie było. Mnie natomiast wydaje się ten konkretny dylemat o wiele istotniejszy od sprawy ew. widoków na romans Beck-Hitler i co z tego by wynikło.
Czy, jeśli kiedyś jeszcze będziemy mieli u władzy polityka, za którego nie będziemy się wstydzić, którego nie będziemy uważać za obcego agenta, zdrajcę i/lub sprzedawczyka, także bez zastanowienia wyślemy go w samą paszczę wroga? W dodatku wroga równie mało w zachodnim sensie "cywilizowanego"? (Żeby się już nie babrać w epitetach.) Dlaczego konkretnie?
Bo ewentualne skrzywione buźki paru patriotów, w wersji martyrologicznej, absolutnie i z założenia przeważają wszelkie względy w rodzaju przekreślenia na długie lata - jeśli nie już na zawsze - możliwość powstania jakiejś niezależnej od "wielkich" grupy "małych" państw? Plus osobiste tragedie, ośmieszenie Polski na świecie, pozbawienie nas patriotycznej elity, dowództwa wojskowego... I co tam jeszcze.
Może i tak jest, ale ja bym raczej pragnął, by mnie ktoś z naszych POLITYCZNYCH REALISTÓW, którymi tak nam obrodziło, wytłumaczył jak to działa. I, przy okazji, gdzie TUTAJ, W TEJ SPRAWIE, ten - tak wychwalany, tak słodki i dobroczynny - POLITYCZNY REALIZM?
triarius
środa, lutego 29, 2012
Ze sportu - 29-02-2012
Zbliża się Ojro 2012, więc my tutaj wprowadzimy sobie rubrykę sportową. I co pewien czas będziemy podawać und komentować ważne sportowe informacje. Oto pierwsza z nich...
Reprezentacja piłkarska Ubekistanu zremisowała właśnie przed chwilą 0:0 z reprezentacją Portugalii w towarzyskim meczu na nowowybudowanym (i dziesięciokrotnie co najmniej przepłaconym, ale w końcu Miro, Zdzicho, Rycho, Tusko, Barroso i Lato muszą z czegoś żyć!) stadionie. Gdzieśtam. W dużym jakimś, w każdym razie, mieście, gdzie Młodzi Wykształceni.
Wielotysięczne stado lemingów na trybunach, któremu nie przeszkadzała obecność Tuska z ferajną, ani też kamery wszystkich @#$% Polsatów i TVN'ów, zachowało się zgodnie z oczekiwaniami macherów - zarówno tych lokalnych, jak i ich mocodawców zza granicy. Czyli dopingowało i się cieszyło, jak na rasowych niewolników przystało, którym chwilowo Władza pozwoliła odłożyć kilof i się, wraz z Władzą, cieszyć "godziwą rozrywką".
Wszystko oczywiście w jak najbardziej "patriotycznym duchu", bo dla stadnego niewolnika "patriotyzm" to właśnie to, a że pod troskliwym okiem Tuska i "sił porządku", to przecież tym lepiej!
Jezu, jakim trzeba być zerem, żeby dzisiaj traktować kibicowanie jako cokolwiek innego, niż okazję do walenia drug druga po pysku, naparzanek z milicją obywatelską (platformianą) i ew. zwalczania @#$#% Władzy! Jakoś mogę jeszcze zrozumieć kibicowanie małym lokalnym klubom - jakimś Poloniom Golina - ale podniecanie się wyczynami tych tysiąckrotnie przepłacanych pajaców, którzy nie robią absolutnie nic pożytecznego ani interesującego?!
W dodatku, kiedy chodzi o reprezentację kraju tak skurwionego, na każdym kroku okradanego, poniżanego i zniewolonego, jak Ubekistan? Sorry - chciałem powiedzieć "jak III RP". Ale, tak czy tak, różnica przecież żadna. W dodatku kiedy na trybunach pokazują swe zadowolone gębusie właśnie sprawcy tego całego @#$%$% %$##@?!?
I wykorzystują waszą, głupi ludkowie, żałosną "demonstrację patriotyzmu" (rzygać się chce na taki patriotyzm!), jako wyraz poparcia dla samych siebie? I całego tego ojrosyfa, który wszystkich porządnych ludzi coraz bardziej niewoli i wdeptuje w ziemię?!
"Chleba i igrzysk" - jak zawsze! A jak chleba coraz mniej, to i tak durne polactwo da się podpuścić i będzie kwiczeć z radości, że Władza dała - jak nie "Taniec z Gwiazdami", to mecz reprezentacji Ubekistanu. Sorry - III RP.
triarius
P.S. Ludzie, wy naprawdę wierzycie w "równouprawnienie kobiet" i inne tego typu pedalskie pierdoły?
Reprezentacja piłkarska Ubekistanu zremisowała właśnie przed chwilą 0:0 z reprezentacją Portugalii w towarzyskim meczu na nowowybudowanym (i dziesięciokrotnie co najmniej przepłaconym, ale w końcu Miro, Zdzicho, Rycho, Tusko, Barroso i Lato muszą z czegoś żyć!) stadionie. Gdzieśtam. W dużym jakimś, w każdym razie, mieście, gdzie Młodzi Wykształceni.
Wielotysięczne stado lemingów na trybunach, któremu nie przeszkadzała obecność Tuska z ferajną, ani też kamery wszystkich @#$% Polsatów i TVN'ów, zachowało się zgodnie z oczekiwaniami macherów - zarówno tych lokalnych, jak i ich mocodawców zza granicy. Czyli dopingowało i się cieszyło, jak na rasowych niewolników przystało, którym chwilowo Władza pozwoliła odłożyć kilof i się, wraz z Władzą, cieszyć "godziwą rozrywką".
Wszystko oczywiście w jak najbardziej "patriotycznym duchu", bo dla stadnego niewolnika "patriotyzm" to właśnie to, a że pod troskliwym okiem Tuska i "sił porządku", to przecież tym lepiej!
Jezu, jakim trzeba być zerem, żeby dzisiaj traktować kibicowanie jako cokolwiek innego, niż okazję do walenia drug druga po pysku, naparzanek z milicją obywatelską (platformianą) i ew. zwalczania @#$#% Władzy! Jakoś mogę jeszcze zrozumieć kibicowanie małym lokalnym klubom - jakimś Poloniom Golina - ale podniecanie się wyczynami tych tysiąckrotnie przepłacanych pajaców, którzy nie robią absolutnie nic pożytecznego ani interesującego?!
W dodatku, kiedy chodzi o reprezentację kraju tak skurwionego, na każdym kroku okradanego, poniżanego i zniewolonego, jak Ubekistan? Sorry - chciałem powiedzieć "jak III RP". Ale, tak czy tak, różnica przecież żadna. W dodatku kiedy na trybunach pokazują swe zadowolone gębusie właśnie sprawcy tego całego @#$%$% %$##@?!?
I wykorzystują waszą, głupi ludkowie, żałosną "demonstrację patriotyzmu" (rzygać się chce na taki patriotyzm!), jako wyraz poparcia dla samych siebie? I całego tego ojrosyfa, który wszystkich porządnych ludzi coraz bardziej niewoli i wdeptuje w ziemię?!
"Chleba i igrzysk" - jak zawsze! A jak chleba coraz mniej, to i tak durne polactwo da się podpuścić i będzie kwiczeć z radości, że Władza dała - jak nie "Taniec z Gwiazdami", to mecz reprezentacji Ubekistanu. Sorry - III RP.
triarius
P.S. Ludzie, wy naprawdę wierzycie w "równouprawnienie kobiet" i inne tego typu pedalskie pierdoły?
słowa kluczowe:
Donald Tusk,
III RP,
kibicowanie,
leming,
mecz,
Miro Rycho i Zbycho,
Ojro 2012,
patriotyzm,
piłka nożna,
Platforma Obywatelska,
Polsat,
Polska - Portugalia,
reprezentacja,
sport,
TVN,
Ubekistan
poniedziałek, stycznia 30, 2012
Katzenbrenner & Kastraci
Nie szukajcie rock-and-rollowego zespołu z tytułową nazwą na YouTube, bo go nie ma. (Właśnie sprawdziłem w Guglu.) I zapewne nigdy nie będzie. Czemu? Bo zgwałciłoby to prawa autorskie, różne ACTA i inne takie, co pociąga za sobą różne nieprzyjemności. Jeśli Waaadza tak, oczywiście, zechce, bo inaczej to nie.
W jaki jednak sposób by zgwałciło, spyta ktoś, skoro takiego rock-and-rollowego zespołu nie ma? No ale przecież jest taka właśnie partia. Czy jak to nazwać. Gdzie? A no w sejmie III RP. W tym cyrku? Tak, w tym ruskim cyrku właśnie, który niektórzy zwą "polskim sejmem". (I nie mówię o międzynarodowym i tradycją owianym sensie tego słowa. Który także chwały nam, nawiasem, nie przynosi.)
No i ta partia mogłaby np. wystąpić o zgwałcenie im nazwy. Lepiej nie ryzykować! Za to warto może tej nazwy używać, pisząc o owej partii. I o całym tym (z przeproszeniem kurw) kurewskim syfie, który w naszym nieszczęsnym kraju robi za politykę i państwo. Tego typu celne (jak sobie pochlebiam) i lapidarne hasełka są cenne w "publicznym dyskursie", marketingu, pijarze i czym tam jeszcze.
A w tym wciąż jeszcze MY, czyli "druga strona" w stosunku do tego szamba, jesteśmy dupy. Tak więc polecam termin Katzenbrenner & Kastraci na określenie tej partii z jej przyległościami. Dowolnie szerokimi, może być od Brukseli po Władywostok. Alternatywna nazwa: Partia Kastratów.
Jeśli ktoś ma ochotę, proszę używać bez kompleksów i bez lęku o "pogwałcenie praw autorskich"! Moich konkretnie w tym przypadku, bo ja te nazwy właśnie, w genialnym olśnieniu (wywołanym obejrzeniem sobie wczoraj późnym wieczorem na TV Trwam scenki z "polskiego sejmu", wiecie której) odkrył (no bo przecież nie "wynalazł").
Może ktoś wkrótce napisze błyskotliwy tekst pod którymś z tych tytułów. Oby! Może ktoś użyje jednego z tych terminów w swoim błyskotliwym tekście. Może wkrótce pojawią się one na jakimś transparencie, albo na murze. Wtedy, jako ich poniekąd "ojciec", dumny będę jak paw, ale nie tylko to. Po prostu takiego "marketingu" nam potrzeba.
I mam niepłonną, że inni też wytężą umysły, żeby podobnie (jak sobie pochlebiam) celne (albo i celniejsze, jeśli potrafią, oby!) określenia odkryć czy wynaleźć. Dobrze by było! No bo i cóż byśmy robili bez dotychczasowych odkryć: bez "lemingów", "tuskoidów", "europejsów", "waluty ojro", i czego tam jeszcze?
Co byśmy prezentowali w tej "publicznej debacie"? Odwieczne polskie rany, plus "módl się i pracuj"? Na kogo "pracuj"?! Na tych...? Bez żartów! Najpierw ich, tych wszystkich... Sami wiecie. Do uczciwej pracy. Czyli w kamieniołomach. A potem się będzie rozważać kwestię ewentualnego zakasania rękawów.
Żadne tam "pomożecie?", zanim to bractwo weźmie się do uczciwiej roboty. Za miseczkę ryżu dziennie. To tak jak z upadkiem PRL - ja od razu, czyli w głębi "stanu wojennego", mówiłem, że w ten upadek uwierzę, kiedy zawiśnie Urban. Nie zawisł, nie zanosi się nawet by to mu groziło - no to i mamy dalej PRL. W coraz paskudniejszej wersji, niedługo pewnie dojdzie do lat czterdziestych XX w.
I tak samo tutaj - żadnego zakasywania rękawów! Żadnego "módl się i pracuj!", dopóki całą masa rzeczy się ISTOTNIE nie zmieni. A "ISTOTNIE" oznacza tutaj kamieniołom, a co najmniej ciasną celę na długie lata. Nie wykluczając konopnego sznura, w wariancie optymistycznym. I nie chodzi tu tylko o to MIEJSCOWE kurestwo (z przeproszeniem kurw), bo to sprawa dużo bardziej globalna.
OK, wracając na zakończenie do meritum - jak odtąd nazywamy Ruch... Tego tam, nie da się tego nazwiska napisać... No właśnie: Katzenbrenner & Kastraci. Brawo! Alternatywnie Partia Kastratów. Zgoda?
A teraz niech każdy poskrobie własne swoje szare komórki i wymyśli coś równie słodkiego na coś równie paskudnego! I wtedy te demonstracje, a także blogi, nabiorą nowego czaru i, da Bóg, nowej skuteczności. Amen!
triarius
P.S. A teraz idź i przytul lewicowca!
W jaki jednak sposób by zgwałciło, spyta ktoś, skoro takiego rock-and-rollowego zespołu nie ma? No ale przecież jest taka właśnie partia. Czy jak to nazwać. Gdzie? A no w sejmie III RP. W tym cyrku? Tak, w tym ruskim cyrku właśnie, który niektórzy zwą "polskim sejmem". (I nie mówię o międzynarodowym i tradycją owianym sensie tego słowa. Który także chwały nam, nawiasem, nie przynosi.)
No i ta partia mogłaby np. wystąpić o zgwałcenie im nazwy. Lepiej nie ryzykować! Za to warto może tej nazwy używać, pisząc o owej partii. I o całym tym (z przeproszeniem kurw) kurewskim syfie, który w naszym nieszczęsnym kraju robi za politykę i państwo. Tego typu celne (jak sobie pochlebiam) i lapidarne hasełka są cenne w "publicznym dyskursie", marketingu, pijarze i czym tam jeszcze.
A w tym wciąż jeszcze MY, czyli "druga strona" w stosunku do tego szamba, jesteśmy dupy. Tak więc polecam termin Katzenbrenner & Kastraci na określenie tej partii z jej przyległościami. Dowolnie szerokimi, może być od Brukseli po Władywostok. Alternatywna nazwa: Partia Kastratów.
Jeśli ktoś ma ochotę, proszę używać bez kompleksów i bez lęku o "pogwałcenie praw autorskich"! Moich konkretnie w tym przypadku, bo ja te nazwy właśnie, w genialnym olśnieniu (wywołanym obejrzeniem sobie wczoraj późnym wieczorem na TV Trwam scenki z "polskiego sejmu", wiecie której) odkrył (no bo przecież nie "wynalazł").
Może ktoś wkrótce napisze błyskotliwy tekst pod którymś z tych tytułów. Oby! Może ktoś użyje jednego z tych terminów w swoim błyskotliwym tekście. Może wkrótce pojawią się one na jakimś transparencie, albo na murze. Wtedy, jako ich poniekąd "ojciec", dumny będę jak paw, ale nie tylko to. Po prostu takiego "marketingu" nam potrzeba.
I mam niepłonną, że inni też wytężą umysły, żeby podobnie (jak sobie pochlebiam) celne (albo i celniejsze, jeśli potrafią, oby!) określenia odkryć czy wynaleźć. Dobrze by było! No bo i cóż byśmy robili bez dotychczasowych odkryć: bez "lemingów", "tuskoidów", "europejsów", "waluty ojro", i czego tam jeszcze?
Co byśmy prezentowali w tej "publicznej debacie"? Odwieczne polskie rany, plus "módl się i pracuj"? Na kogo "pracuj"?! Na tych...? Bez żartów! Najpierw ich, tych wszystkich... Sami wiecie. Do uczciwej pracy. Czyli w kamieniołomach. A potem się będzie rozważać kwestię ewentualnego zakasania rękawów.
Żadne tam "pomożecie?", zanim to bractwo weźmie się do uczciwiej roboty. Za miseczkę ryżu dziennie. To tak jak z upadkiem PRL - ja od razu, czyli w głębi "stanu wojennego", mówiłem, że w ten upadek uwierzę, kiedy zawiśnie Urban. Nie zawisł, nie zanosi się nawet by to mu groziło - no to i mamy dalej PRL. W coraz paskudniejszej wersji, niedługo pewnie dojdzie do lat czterdziestych XX w.
I tak samo tutaj - żadnego zakasywania rękawów! Żadnego "módl się i pracuj!", dopóki całą masa rzeczy się ISTOTNIE nie zmieni. A "ISTOTNIE" oznacza tutaj kamieniołom, a co najmniej ciasną celę na długie lata. Nie wykluczając konopnego sznura, w wariancie optymistycznym. I nie chodzi tu tylko o to MIEJSCOWE kurestwo (z przeproszeniem kurw), bo to sprawa dużo bardziej globalna.
OK, wracając na zakończenie do meritum - jak odtąd nazywamy Ruch... Tego tam, nie da się tego nazwiska napisać... No właśnie: Katzenbrenner & Kastraci. Brawo! Alternatywnie Partia Kastratów. Zgoda?
A teraz niech każdy poskrobie własne swoje szare komórki i wymyśli coś równie słodkiego na coś równie paskudnego! I wtedy te demonstracje, a także blogi, nabiorą nowego czaru i, da Bóg, nowej skuteczności. Amen!
triarius
P.S. A teraz idź i przytul lewicowca!
słowa kluczowe:
ACTA,
cyrk,
III RP,
Janusz Palikot,
kamieniołomy,
kastraci,
Katzenbrenner,
komisja sejmowa,
prawa autorskie,
Ruch Palikota,
zboczeńcy
poniedziałek, maja 23, 2011
O kulturze w sieci i godzeniu w sojusze
Dzisiaj dwa drobiazgi, które mi przed chwilą przyszły do głowy. Oba na czasie.
* * * * *
Lud, który daje się łapać na ckliwe utopijne bajdy, płaci za to zawsze bardzo drogo. Przykładem może być fakt, który właśnie obserwujemy: w kraju mającym samych przyjaciół i sojuszników niemal wszystko staje się "godzeniem w sojusze" i "szkodzeniem przyjaźni między narodami".
* * * * *
O tym już tu i ówdzie parę razy wspominałem, ale przypomnę w związku z tą spontaniczną (jak zwykle) i nastroszoną świętym oburzeniem (jak zwykle) "dyskusją" w mediach o "kulturze w internecie, a raczej jej braku".
Otóż parę lat temu ktoś spytał mnie, czy zgodziłbym się, by on podał mojego blogaska do konkursu na "Blogera Roku". Zgodziłem się, bo co mi tam, a zresztą byłem ciekaw reakcji tłumów. To było w tym roku, kiedy to w kategorii "Blog Polityczny" wygrał potem Mistrz Toyah ze swoim Teatrzykiem Moralnego Niepokoju. Czyli chyba rok 2008.
Jury składało się tam z nastojaszczich sław rodzimego dziennikarstwa - różne tam Żakowskie i inne takie. Czyli ludzie, którym bym po najdłuższym życiu ręki nie podał, nie mówiąc już o czytaniu ich płodów, ale też od początku się zwycięstwa nie spodziewałem - po prostu byłem ciekaw i czemu miałem się nie zgodzić?
No i zaraz otrzymałem od tego jury emailem potwierdzenie - że mój blog został przyjęty w kategorii "Blogi Polityczne". Potem się nic przez parę dni nie działo, aż w końcu postanowiłem osobiście sprawdzić, co tam się w owej rywalizacji dzieje i jak mój blogasek wypada.
Poszedłem ci ja na adekwatną stronkę i szukam mojego bloga w tym spisie... Szukam... Szukam... Szukam... I nic. Nie ma! Że znam życie, to się nawet przesadnie nie zdziwiłem, nie mówiąc już o przesadnym martwieniu. Miałem wtedy gdzieś blisko samego szczytu kolekcję znaczków wyrażających stosunek do Unii Europejskiej - stosunek, nadmienię, negatywny. (Teraz to jest po linkiem na moim blogu, wtedy nie sposób było tego nie dostrzec, kiedy ktoś próbował się profesjonalnie z moim blogaskiem zapoznać.)
Tak więc naprawdę się nie zdziwiłem, że red. Żakowski się moim blogiem nie zachwycił. I tylko na pożegnanie rozejrzałem się po tytułach blogów, które miały więcej od mojego szczęścia. W sensie, że bardziej panu redaktorowi przypadły do gustu i się do konkursu załapały. Jakoś żadnych wyraźnie prawicowych, patriotycznych, propisowskich, czy antylewackich tytułów nie dostrzegłem - natomiast sporo z nich wyrażało wprost przeciwne przekonania, i to bez zahamowań.
Najbardziej przypadł mi do smaku blog o smakowitym tytule "PiSuary". Krótko i konkretnie! To tyle bym miał do powiedzenia na temat kultury w internecie i troski o nią koryfeuszy mediów III RP. Nie mówiąc już o takich drobiazgach, jak obiektywność, uczciwość... Tu się wtrzymam, bo jeszcze chwila, a dojdę do patriotyzmu i demokracji, a to już będzie absolutna paranoja! (No, chyba że byśmy mieli mówić o patriotyźmie radzieckim i demokradcji ludowej, ale to nie moje tematy.)
triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?
* * * * *
Lud, który daje się łapać na ckliwe utopijne bajdy, płaci za to zawsze bardzo drogo. Przykładem może być fakt, który właśnie obserwujemy: w kraju mającym samych przyjaciół i sojuszników niemal wszystko staje się "godzeniem w sojusze" i "szkodzeniem przyjaźni między narodami".
* * * * *
O tym już tu i ówdzie parę razy wspominałem, ale przypomnę w związku z tą spontaniczną (jak zwykle) i nastroszoną świętym oburzeniem (jak zwykle) "dyskusją" w mediach o "kulturze w internecie, a raczej jej braku".
Otóż parę lat temu ktoś spytał mnie, czy zgodziłbym się, by on podał mojego blogaska do konkursu na "Blogera Roku". Zgodziłem się, bo co mi tam, a zresztą byłem ciekaw reakcji tłumów. To było w tym roku, kiedy to w kategorii "Blog Polityczny" wygrał potem Mistrz Toyah ze swoim Teatrzykiem Moralnego Niepokoju. Czyli chyba rok 2008.
Jury składało się tam z nastojaszczich sław rodzimego dziennikarstwa - różne tam Żakowskie i inne takie. Czyli ludzie, którym bym po najdłuższym życiu ręki nie podał, nie mówiąc już o czytaniu ich płodów, ale też od początku się zwycięstwa nie spodziewałem - po prostu byłem ciekaw i czemu miałem się nie zgodzić?
No i zaraz otrzymałem od tego jury emailem potwierdzenie - że mój blog został przyjęty w kategorii "Blogi Polityczne". Potem się nic przez parę dni nie działo, aż w końcu postanowiłem osobiście sprawdzić, co tam się w owej rywalizacji dzieje i jak mój blogasek wypada.
Poszedłem ci ja na adekwatną stronkę i szukam mojego bloga w tym spisie... Szukam... Szukam... Szukam... I nic. Nie ma! Że znam życie, to się nawet przesadnie nie zdziwiłem, nie mówiąc już o przesadnym martwieniu. Miałem wtedy gdzieś blisko samego szczytu kolekcję znaczków wyrażających stosunek do Unii Europejskiej - stosunek, nadmienię, negatywny. (Teraz to jest po linkiem na moim blogu, wtedy nie sposób było tego nie dostrzec, kiedy ktoś próbował się profesjonalnie z moim blogaskiem zapoznać.)
Tak więc naprawdę się nie zdziwiłem, że red. Żakowski się moim blogiem nie zachwycił. I tylko na pożegnanie rozejrzałem się po tytułach blogów, które miały więcej od mojego szczęścia. W sensie, że bardziej panu redaktorowi przypadły do gustu i się do konkursu załapały. Jakoś żadnych wyraźnie prawicowych, patriotycznych, propisowskich, czy antylewackich tytułów nie dostrzegłem - natomiast sporo z nich wyrażało wprost przeciwne przekonania, i to bez zahamowań.
Najbardziej przypadł mi do smaku blog o smakowitym tytule "PiSuary". Krótko i konkretnie! To tyle bym miał do powiedzenia na temat kultury w internecie i troski o nią koryfeuszy mediów III RP. Nie mówiąc już o takich drobiazgach, jak obiektywność, uczciwość... Tu się wtrzymam, bo jeszcze chwila, a dojdę do patriotyzmu i demokracji, a to już będzie absolutna paranoja! (No, chyba że byśmy mieli mówić o patriotyźmie radzieckim i demokradcji ludowej, ale to nie moje tematy.)
triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?
Subskrybuj:
Posty (Atom)