Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Iran. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Iran. Pokaż wszystkie posty

wtorek, marca 10, 2015

Powrót do magicznej krainy

W Iraku po stronie rządowej walczą doborowe oddziały Irańskie. Walczą z organizacją "Państwa Islamskiego", którą od teraz będziemy sobie nazywać ISIS, bo to krócej. (Tak to nazywają na anglojęzycznych telewizjach i nam to na razie wystarczy.)

Nie aż tak dawno temu Iran toczył z Irakiem bardzo poważne wojny, ale to było za Saddama, a nie po stronie tego, co jedni określają mianem "legalnego i uznawanego przez wspólnotę międzynarodową rządu", inni zaś, nie mniej słusznie, mogliby określić mianem "rządu marionetkowego". (Choć oczywiście wspierany przez Amerykanów i uznawany przez "wspólnotę" z definicji marionetkowym być NIE MOŻE!)

Walczą więc z tym ISIS Irańczycy, walczą też szyickie milicje... ISIS to, jak wiadomo, sunnici... No i walczy armia iracka. Która czas jakiś temu, zgodnie z tym, co całkiem oficjalnie mówią na zachodnich telewizjach, w liczbie około 25 tysięcy uciekła przed ponoć 400 (!) bojownikami tego tam ISIS. I w ten sposób ci ostatni zdobyli półtoramilionowy Mosul, w cztery dni. Teraz ten Mosul ma być odzyskany.

Ta armia - przez Amerykanów wyszkolona i sfinansowana - zwiała nie dlatego przede wszystkim, że oni tam wszyscy tacy tchóżliwi (w tchóżliwości na pewno z dzisiejszymi Europejczykami nijak mierzyć się nie mogą, zresztą nikt chyba nie może), tylko dlatego, że ISIS to sunnici i w tej armii było sporo sunnitów, więc jakoś im się w interesie rządu (o którym można by różne rzeczy powiedzieć, ale poprzestańmy na tym, że składa się głównie z szyitów i szyitów popiera) do walki nie paliło.

Teraz ma być inaczej! Są więc ci Irańczycy - szyici, są milicje szyickie, i jest ta armia... Jak nam próbują telewizje sugerować - mieszana pod względem wyznania. Jednak mówią to tak jakoś półgębkiem, że trudno uwierzyć, by ci sunnici nagle tak zwrot o sto osiemdziesiąt stopni i zaczęli ziać ogniem na, jakby nie było, współwyznawców. (Co by Hollande z Francji w swojej niedawnej błyskotliwej i jakżesz autorytatywnej wykladni islamu nie powiedział. Pewnie tego nawet nie usłyszeli. Jaka szkoda!)

Co my więc tu mamy? Mamy przede wszystkim kolejną radość dla każdego szczerego szpęglerysty. Bowiem nam się tutaj potwierdzają interpretacje Mistrza... "Jakie?" - spyta ktoś. Utrudnimy sobie to trochę i zrobimy zagadkę. Nie chodzi nam w każdym razie o jakiś banalny "Zmierzch Zachodu" - aż tak łatwo tu nie będzie! Zobaczymy w którym momencie sam odkryjesz, co nam tu Mistrza potwierdza. OK?

Weźmy więc te opisane fakty. Dodajmy do tego Kurdów, którzy odwalili większość roboty w walce z ISIS przy tureckiej granicy z Syrią, przez co zwiększył się ich prestiż i ich hardość, a to nie może się podobać Turcji - na razie - a z czasem i paru innym państwom tamtego regionu też z pewnością nie. (Że już pominę międzynarodowe naloty i koalicje, bo to możemy mieć zawsze.) Dodajmy do tego to, co się obecnie dzieje w Afryce, gdzie koalicje wielu państw ganiają za facetami z Boka Haram i paru innymi tego typu organizacji. Na razie tyle!

Co my tu zatem mamy? Czy nie to przypadkiem, że oficjalne i "akceptowane przez wspólnotę międzynarodową, ach!" granice państw tracą na znaczeniu, a rośnie rola innych czynników? Takich jak na przykład religia? No a co, że spytam, mówi nasz Mistrz (a Triarius Prorok jego) na temat magiańskich narodów? Które (chyba nie muszę przypominać) nie opierają się, jak nasze, zachodnie, faustyczne, na terytoriach powstałych w wyniku dawnych dynastycznych przepychanek (oczywiście "wspólna historia i wspólne cele" ZAWSZE pozostają istotne!), tylko na...

No właśnie! Na religii, na świętej księdze, na wspólnocie języka. W tamtej cywilizacji (że to tak potocznie określę, sorry!) "narody" mogą sobie żyć obok siebie, nawet w jednej wiosce, i absolutnie się ignorować, a w każdym razie nie mieszać i unikać kontaktów. Mają natomiast każdy swoją świętą księgę - gdzie każda litera boska jest i na wieki wieków niezmienna... Itd.

I to wcale nie musi być koniecznie Mezopotamia, bo tak samo mamy np. na Bałkanach. (Że już o najważniejszej ze wszystkich tych, i nie tylko tych, nacji nie wspomnę. Choć właściwie to planuję wspomnieć, ale dopiero na końcu, bo to jest dość specyficzny, jak się każdy chyba zgodzi, przypadek.)

Oczywiście naród to nie całkiem to co państwo, a nawet całkiem nie to, ale te sprawy się mocno wiążą i te interpretacje narodu przekładają sie na interpretacje państwa. (Nie na darmo kiedyś Pan Tygrys stwerdził, że dla cywilizacji Magiańskiej jej własne państwo, takie co ona je kocha, lubi wyglądać jak partia komunistyczna. No a jakaś, tfu, wolna Polska to dla nich zupełna anatema. Tak mają.)

Wracając do tego tam Iraku i Afryki... Jak się to wszystko razem weźmie pod uwagę, to wygląda, że te różne ludy, te dzieci, jakby nie było, wielkich cywilizacji (jak w Iraku), czy ich przybrane dziatki (jak muzułmanie w Afryce), zrzucają, mniej lub bardziej odruchowo, narzucone im przez Zachód granice państwowe - a nawet, być może, same te państwa .

I powracają do czegoś o wiele starszego i (jeśli się Spengler nie myli) bardziej zgodnego z ich własną naturą oraz ich wizją świata. I ta wrogość wobec narzuconego przez Zachód (którego, choć go chłoszczę, sam przecież czuję się jak najbadziej częścią, panie Obama, więc prosiłbym wstrzymać te drony i w ogóle!) porządku wydaje mi się bardziej w sumie istotna od samej w sobie religii.

Choć akurat w ten "terrorystyczny" sposób działają, na razie, głównie, jeśli nie jedynie, muzułmanie. Chiny czy Japonia działają całkiem inaczej, zgoda, choć nie dałbym glowy, że w ich działaniach nie ma tej samej głębokiej motywacji. Raczej chyba też, bo nikt nie lubi, jak mu ktoś rządzony przez Środy i Merkele cokolwiek narzuca. Sorry, ale taka jest ludzka natura.

Ja też oczywiście płaczę po tych starożytnych zabytkach, które owi islamistyczni brzydale rozwalili, ale przy okazji tutaj też podejrzewam, że oni to bardziej robią wbrew i na złość Zachodowi, który ma kult i obsesję takich rzeczy (Spengler się znowu kłania, jak to on), niż z powodów czysto religijnych i ikonoklastycznych. Choć mogę się, oczywiście, w tym domyśle mylić. (Czego i tak zresztą nikt nie zweryfikuje.)

Tak więc chyba nam się tutaj znowu potwierdza kolejna genialna intuicja Spenglera... Niechby to on i wyczytał w "Encyclopedia Britannica", ale w końcu on o tym napisał książkę i tę sprawę nagłośnił (?) - prawda? No to właśnie! Tak jak ostatnim razem potwierdził nam się Spengler przy okazji tych "Wodnych igraszek", cośmy je sobie napisali na temat zdobycia Babilonu przez... Medów chyba? Co to opisywał Herodot. Że tam były proste i prostopadłe ulice - jak w jakimś Nowym Jorku, ludność zaś, zajęta Tańcem z Gwiazdami, nawet nie dostrzegła, że miasto już zdobyte przez wroga.

I na tym skończymy. Tych wyjątkowych Magianów - co to ich trzeba koniecznie kochać, i to głośno, bo inaczej będziesz człeku anty, a to najgorsze co może być - zostawimy sobie, z konieczności, na inny raz. Trochę szkoda, bo miałem do napisania na ten temat interesującą rzecz. Też związaną z kwestią państw takich i innych, ale też z paroma innymi ważnymi sprawami. No i dość aktualną. W razie czego wypatrujcie tekstu pod tytułem "O dupie co zawsze z tyłu", bo taki wymyśliłem tytuł.

I to by było, na razie, na tyle. Dzięki za uwagę! (Ktoś uważał?)

triarius

wtorek, stycznia 15, 2008

Weźmy taki pancernik... czyli Przypowieścią w liberała

Weźmy taki pancernik...

Wielkie to, kosztowne i nieporęczne. W nieodpowiednich rękach łatwo może wpłynąć na mieliznę, staranować transatlantyk, wywołać kolejną wojnę światową... Listę tę można ciągnąć dowolnie długo. Z punktu widzenia załogi pancernik ma tę cholerną wadę, że tylko jeden człek może tam być kapitanem, a i oficerów jest tylko garstka w porównaniu wielotysięczną załogą złożoną z różnych starszych majtków, kucharzy i młodszych zęzowych.

O ileż przyjemniej jest pływać kajakiem, prawda? Za jeden pancernik można by kupić z milion kajaków, na każdym kajaku jest jeden kapitan i co najwyżej drugi członek załogi - który może łatwo zostać (przez kapitana) awansowany na pierwszego oficera, też niezła szarża... Zęzowych czy majtków nie ma (majtek też może nie być)... Tanie, poręczne, świeże powietrze, słońce, deszcz, komary... Czysta rozkosz, nie to co wspomniany pancernik!

Bardzo podobnie jest z państwem. Większość normalnych ludzi się zgodzi, że przyjemniej być swym własnym udzielnym władcą - prezydentem czy królem. Choćby poddani dali się policzyć na palcach jednej ręki, albo w ogóle nie było potrzeba do ich liczenia żadnych palców. Ach, nie mieć nad sobą nikogo, robić co się chce... Cudo!

Jedyny problem w tym, że... Wróćmy na chwilę do jednostek pływających, bo to łatwiej sobie wyobrazić. Otóż my tu sobie pływamy tymi kajakami, cali szczęśliwi, każdy sobie królem, żeglarzem, okrętem (ale nie pancernikiem)... A tu nagle wpływa na nasz akwen wielki paskudny pancernik i przez wielką tubę ogłasza... Że, powiedzmy, albo mu w ciągu 24 godzin dostarczymy 120 dorodnych dziewic, 20 dorodnych i płodnych matron, oraz 15 apetycznych chłopiąt... Albo oni zaczynają do nas strzelać.

Paskudna sprawa, prawda? Zgoda, paskudna, ale co z tego wynika? Rozmawiajmy o faktach i realnych zagrożeniach, nie zaś żeby się bawić w święcie (świecko) oburzone moralne autorytety, (świeckie) relikwie Jacka Kuronia, i takie rzeczy. Po prostu nasi sąsiedzi spieniężyli swoje kajaki i kupili sobie za tę forsę pancernik - to wielkie, paskudne, niebezpieczne, na którym tysiące ludzi robią za młodszych zęzmanów, a kapitan jest tylko jeden.

Tylko co z tego? Co z tego, skoro my już zaczęliśmy polowanie na dziewice, matrony i pacholęta? I będziemy to robić tak często, jak nasi upancernieni sąsiedzi zechcą. To, i wszystko inne czego zapragną. Własnego pancernika, większego i paskudniejszego do ichniego, już sobie nie zbudujemy, bo nam nie pozwolą. Gdybyśmy tylko chcieli sprzedawać nasze rozkoszne kajaki, albo powiedzmy przerabiać je na coś, z czego dałoby się zrobić, powiedzmy, stół do oficerskiej mesy na pancerniku... Każdy wie, co by się stało, tak? No właśnie.

I można sobie gadać ile wlezie o tym, że "państwo ma być nocnym stróżem", ale jak - że spytam - mamy o tym przekonać upancernionych i żądnych naszych matron (tudzież dziewic i pacholąt) sąsiadów? Jak ich do tego zmusić, gdyby przekonać się nie dali? Kajakami?

Powyższy przykład powinien zabić ćwieka nawet co niektórym co mniej odmóżdżonym liberałom. Szczerze mówiąc, ja bym kogoś nie do końca odmóżdżonego sam z siebie nigdy "liberałem" nie nazwał, ale niektórzy tak się do tego określenia przywiązali, czego nie rozumiem, że niech im będzie. Dla mnie to obłędny oksymoron - "mniej odmóżdżony liberał", ale co mi tam.

Parę dni temu pisałem o utopiach i nawet smęciłem coś na temat dalszego ciągu. Że by się przydał, choć u mnie na ogól dalszych ciągów nie bywa, bo mi się wcześniej odechciewa danego tematu. Tym razem jednak pójdźmyż za ciosem i podrążmy nieco problem utopii...

W tamtym tekściku rozważałem utopię która nie musi być aż utopią, czyli jakąś wioskę czy społeczność kierującą się własnymi i dotąd nie praktykowanymi zasadami. Istnieje jednak znacznie poważniejsza forma utopii - utopia, która istnieć by ew. mogła jedynie gdyby zapanowała na absolutnie całym świecie.

Od razu przychodzi do głowy komunizm, zgoda? Niby fakt, ale z komunizmem sprawa jest bardziej skomplikowana, ponieważ nie wiadomo właściwie co to miałoby być. Jeśli komunizm to wszechwładza państwa (czy partii która całkowicie zawłaszczyła państwo, co na jedno wychodzi), i dążenie do całkowitego wyeliminowania wolnego rynku i jakichkolwiek niekontrolowanych przez państwo (czy partię, patrz wyżej) działań "obywateli"... To z przykrością mogę stwierdzić, że jest to koszmar, ale wcale nie coś, co by nie mogło przetrwać w mniej totalitarnym środowisku.

Raczej przeciwnie - prędzej czy później takie państwo zapanowałoby nad całym światem, nie dlatego, że bez tego nie potrafiłoby przetrwać, ale ponieważ taka jest dynamika tego międzynarodowego układu złożonego z totalitarytarnego pancernika i zgraji kajaczków. Oczywiście byłby to koszmar, ale nie o to tu chodzi. Do "życia" byłoby to jak najbardziej zdolne, a nawet do podbijania innych.

Że Ojczyzna Robotników i Chłopów upadła? Po pierwsze zobaczymy, czy naprawdę upadła, czy tylko nieco zmieniła cętki. Po drugie zaś, co już wielkokrotnie mówiłem, ZSRR "upadł", ponieważ nie potrafił się bez przepoczwarzenia skomputeryzować w tempie porównywalnym z resztą świata. Totalitaryzm zaś bez komputeryzacji to tylko dziecinna wersja totalitaryzmu, którą by należało określić proto-totalitaryzmem (gdyby ta nazwa nie brzmiała tak śmiesznie).

Teraz, z komputerami, mamy już sporo kandydatów do osiągnięcia statusu prawdziwego totalitaryzmu - Rosję właśnie, Chiny, no i przede wszystkim Unię Europejską. Ta ostatnia jest oczywiście bezzębna, sklerotyczna, neurotyczna, schizo i skazana na doprowadzenie wszystkich swych zamierzeń do katastrofy, to jednak nie zmienia faktu, że to totalitarny projekt i jego ofiary zapłacą za to, jak wszystkie ofiary totalitaryzmu zawsze i wszędzie.

To była dygresja, najistotniejsze w tym wątku było to, że komunizm nie jest idealnym przykładem utopii, która nie potrafi przetrwać w innym środowisku. Co by sobie leberały na ten temat nie wmawiały. Przykładem takiej utopii jest właśnie liberalizm! Różne głupoty można ludziom dzisiaj opowiadać - o "głosowaniu nogami", o tym że liberalizm rychło doprowadzi do takiego bogactwa wszystkich, że we wszystkich innych krajach władza (nieliberalna oczywiście władza) zostanie zmieciona i powstanie Wielki Wszechświatowy Związek Liberalny... Bez granic, bo niby po co i jakie by miały one w takim świecie znaczenie?!

Proponuję jednak nieco ostygnąć w entuzjaźmie, by na chwilę wrócić do pancerników i kajaków. Prosiłbym liberałów o wyjaśnienie mi, jakim to cudem nasi nieliberalni sąsiedzi nie zbudują sobie pancernika - kosztem na przykład "stopy życiowej obywateli" i ich "jakości życia", czemu nie? to było robione i będzie jeszcze nie raz... A potem nie rozwalą naszych kajaków w drzazgi? Albo nie uczynią z nas swoimi stałymi dostawcami dziewic, pacholąt i matron?

Na zakończenie wspomnę, z nieprzyzwoitą satysfakcją, że mój track record, w odróżnieniu od track recordu liberalizmu, jest w takich sprawach nienaganny. Może trudno by mi to było dzisiaj udowodnić, ale skoro ktoś tyle mojego tekstu przeczytał, to chyba powinien uwierzyć. Otóż zaraz po rewolucji w Iranie wyśmiewałem się z naiwnej wiary pewnego bardzo dziś znanego szwedzkiego profesora Historii Idei (wówczas jeszcze doktora), że Iran stanie się krajem liberalnym i demokratycznym.

Mówiłem mu wtedy, że "przekonanie iż wszyscy ludzie kierują się wyłącznie pragnieniem większych i bardziej kolorowych telewizorów, oraz lepszych lodówek" jest idiotycznym złudzeniem Zachodu, za które on słono zapłaci. W innej rozmowie próbowałem zaś tłumaczyć pewnemu szwedzkiemu socjaldemokracie, że "Rosja z całą pewnością nie wyjdzie ze swego średniowiecza wprost w nasze czasy nowożytne". A więc to, co ja mówiłem dwadzieścia lat temu, nawet nie badzo będąc wciągnięty w sprawy Iranu czy Rosji, a po prostu wiedząc jak działa ten świat... (W czym wydatnie pomogła mi m.in. lektura Roberta Ardreya.) A do tego wystarczy po prostu zrzucić z oczu liberalne łuski.

No to po tej autoreklamie (a były to tylko drobne przykłady, bo tego jest więcej), która jest jednocześnie potężnym prztyczkiem w noski wszystkich nawiedzonych libealnych naiwniaków, żyjących w wyimaginowanym świecie, gdzie "prawa ekonomii" - takie jakie oni rozumieją, ze swoją trójką z maturalnej matematyki i pilną lekturą Ziemkiewicza - całkiem usuwają w niebyt realne fakty dotyczące świata i ludzkiej natury.

Gdyby ktoś się z tą moją opinią nie zgadzał, proponuję rozwinięcie analogii z pancernikiem i kajakami, tak bym (i inni czytelnicy) mógł wreszcie zrozumieć, jak ten liberalizm ma działać nie zamienając się szybko, choćby dla swojej obrony, w absolutny zamordyzm. Jeśli zaś przypowiastka o kajakach i pancernikach z jakichś względów tutaj, zdaniem liberała, nie pasuje, to prosiłbym o wytłumaczenie mi dlaczego.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.