Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Maurice Druon. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Maurice Druon. Pokaż wszystkie posty

sobota, grudnia 30, 2017

Interesujące książki po polsku

David Riesman, Samotny tłum
Ten wpis (poza tym, że ma b. mało błyskotliwy tytuł, za to jednak w samo sedno) jest w sumie adresowany do konkretnej osoby, choć może kogoś jeszcze zainteresować, ale w końcu lepiej, żeby jedna osoba coś z tego bloga miała, niż nikt. Zaręczam wam, że po głowie chodzą mi arcydzieła, o jakich się Ziemkiewiczom tego świata nie śniło, ale po kiego grzyba (że tak to swojsko wyrażę, a moja elbląska przeszłość się ładnie ukłoni) miałbym to pracowicie przelewać na tę tutaj plazmę?

Jednak z szacunku do osób, które  ew. ten blogasek swoją obecnością z jakichś względów zaszczyciły, wyjaśnię o co tutaj chodzi. Otóż od znajomej (którą niniejszym serdecznie, choć ze stalowym błyskiem w oku) dowiedziałem się czas temu jakiś, że matka jej przyjaciółki (której osobiście nie znam, ale którą niniejszym serdecznie wirtualnie) zapragnęła listy polecanych przeze mnie książek, żeby sobie, jak zgaduję, poszerzyć und pogłębić.

Niewiele o tej pani wiem, więc zakładam, że książki mają być po polsku - zresztą ze zdobyciem zagranicznych, nawet przy znajomości narzeczy, są problemy, drobne, ale np. dla Tygrysicznego Narybku (który niniejszym serdecznie, choć nie bez błysku), jak wykazało dziesięcioletnie doświadczenie, nie do pokonania. I na różne tematy. Jeśli coś tej pani akurat nie zainteresuje, to może kogoś. A zresztą co to ma za znaczenie? No więc te książki, jak mi się przypomina, przy każdej drobny komentarz od serca.

Znajoma miała spisać te książki, co je polecam, ale cały czas ma lepsze rzeczy do roboty (Ziemkiewicze i Ogórki), więc ja muszę to zrobić sam. Co niniejszym czynię.

* * *

Andrzej Zieliński "Skandaliści w koronach"

O dziwo, mimo tandetnie sensacyjnego tytułu i faktu, że autor jest tylko dziennikarzem, b. ciekawa książeczka o historii Polski. Wpadło mi to w ręce całkiem niedawno i przypadkiem, ale błogosławię ten fakt pod niebiosa. (Z tym błogosławieniem oczywiście żartuję, ale książka jest warta grzechu.)

*

Alexander Lowen "Zdrada ciała" (Betrayal of the Body)

Z jednej strony tutaj potrzeba sporej szczypty soli, bo to dość mocno zalatuje kalifornijskim New Agem, ale z drugiej jest to prawdopodobnie NAJWAŻNIEJSZA książka, jaką w życiu przeczytałem! Trudno uwierzyć? Rozumiem, ale w końcu my tu sobie normalnie o sprawach intelektu, Ardreye i Spenglery, ważne rzeczy, ale jednak abstrakcje, a ta książka realnie zmieniła moje, dotąd dość podłe i nie do końca zdrowe, życie. Cóż więc jest ważniejsze?

Nie każdy oczywiście ma tak, jak ja miałem wtedy, kiedy dorwałem jakimś boskim zrządzeniem losu tę książkę, w oryginale, w sopockim antykwariacie (gdzie potem ponoć przychadzał i Michnik, czym mi się właścicielka pochwaliła), więc nie każdy aż tyle skorzysta, ale są to interesujące sprawy i cholernie by się wam, kochane ludzie, przydały. Zresztą Lowen napisał wiele książek, z czego niektóre są i po polsku, te inne też są interesujące, ale ta wydaje mi się rewolucyjnie najważniejsza.

*

Jan Kucharzewski "Od białego do czerwonego caratu"

Żeby było coś o polityce i na komucha, to tutaj macie fajną książkę rodaka na temat Rosji przed rewolucją i jak to tam w sumie wyglądało. Znana rzecz i naprawdę niezła.

*

Astolphe de Custine "Listy z Rosji"

Skoro już jesteśmy przy polityce i Rosji, to nie można zapomnieć o tym sławnym dziełku. Mówią o nim, że nie była to aż tak znakomita rzecz o ówczesnej Rosji, ale o dziwo nabierała wagi i prawdziwości z czasem i stała się znakomitą pracą o CCCP, niech je...

*

Krzysztof Kowalski "Eros i kostucha"

Fatalnie wydane, rozpada się w rękach po dwóch minutach, ale b. interesująca rzecz, jeśli kogoś, jak mnie, kręcą sprawy związane z prehistorycznymi religiami i takie tam. Ostrzegam, że dla niewinnych dziewic i ministrantów będzie to zbyt mocne z powodu b. wyrafinowanej seksualności w tych tam sprawach.

*

George James Frazer "Złota gałąź"

Skoro już prehistoria, dziwne obrzędy, ofiary z ludzi i co z tego zostało, to oczywiście nie można pominąć tej klasycznej i do dziś sławnej pozycji.

*

Robert Graves "Mity greckie", "Biała bogini"

To jest coś w tym samym stylu, co dwie poprzednie pozycje, ale łatwiej się chyba czyta niż Frazera. W "Mitach greckich" ja w sumie czytam niemal wyłącznie przypisy, gdzie jest właśnie samo jądro gęstwiny, choć i zwykły tekst też jest interesujący, a nawet powinienem go z zapałem studiować, jako niedoszły  historyk starożytny, tylko że mnie to akurat nie aż tak kręci. Przypisy jednak są REWELACYJNE - jeśli kogoś, oczywiście, jak mnie, te sprawy podniecają. "Biała bogini" to całkiem inna książka, raczej na tematy celtyckie, choć wcale nie tylko, ale tematyka pokrewna i podobnego nastawienia wymaga od czytelnika.

Oczywiście Graves napisał sporo innych rzeczy, które pół wieku temu b. mi się podobały, a dziś pewnie też by mnie nie odrzuciły - te o Kaliguli i Klaudiuszu na przykład. Facet w ogóle był genialny, choć Anglik (nie mówcie Koryle!) i na zdjęciu wygląda dość pedalsko, ale sam fakt, że mieszkał sobie na Majorce pod rządami gen. Franco, powinien nas do niego przekonać.

(A najzabawniejsze, że Graves "genetycznie" był jednak Niemcem. O czym wtedy nie wiedziałem.)

*

Antoni Kępiński "Schizofrenia"

Ten autor to b. ciekawa postać i nawet taka na ołtarze, napisał też sporo książek na tematy różnych aspektów psychiki i różnych zaburzeń, wszystkie które ja czytałem były interesujące i polecam,  ale o "Schizofrenii" my sobie tutaj nawet przecie kiedyś pisaliśmy, a to w związku z jej teorią, wyrażoną przez Kępińskiego w tej właśnie książce. Chodzi o teorię "metabolizmu informacyjnego" i jak to się potrafi zaburzać, obradzając np. schizofrenią "jako taką", albo schizofrenią metaforyczną... Spengleryzmy takie, można sobie tutaj ew. pracowicie poszukać.

*

Klemens Krzyżagórski "Kłopoty z ciałem"

Czytałem to wieki temu, nie mam nawet pojęcia, czy ten autor jest "nasz", ale b. ciekawe.

*

Oswald Spengler

Jest parę jego rzeczy po polsku - Magnum Opus oczywiście w dzisiejszej liberalnie skastrowanej wersji, ale i tak to jest b. dobra książka, choć nie tak, jak uczciwe wydanie. Wszystko jest do czytania i nauczenia się na pamięć. (Z pamięcią nieco żartuję, ale tylko trochę.)

Tu macie linek do Wikipedii na jego temat, tam są podane jego teksty po polsku, nie jest to oczywiście żadna Święta Księga (Wikipedia znaczy), ale może się przydać:

https://pl.wikipedia.org/wiki/Oswald_Spengler

*

G. Lenotre "Ze starych papierów"

Wybór i tłumaczenie tekstów Lenotre'a, który był przez długie lata paryskim archiwistą i opublikował masę fascynujących rzeczy, w dużej części na temat Rewolucji Francuskiej i spraw wokół  niej. Wybór zrobiony, genialnie, przez Pawła Hertza ("naszego Żyda") w początkach lat '60. Tłumaczenie też znakomite. Dzisiaj musi to być trudne do dorwania, ale warto poszukać, bo naprawdę fantastycznie się czyta i może kogoś nawrócić na zainteresowanie historią.

*

prof. Stanisław Zieliński "Po co Homer?"

Tej akurat książki nie mogę nigdzie dorwać w postaci materialnej, ale jest zdaje się dostępna na jakichś Chomikach. Polecam! Ten sam autor wydał też sporo innych b. interesujących książek o starożytności, które co najmniej dla młodych obiecujących nadają się do polecenia.

*

Anna Świderkówna "Hellada królów"

Super rzecz - historia hellenistycznej Grecji, gorąco polecam! Polityka, wojna i samo życie, takie, jakie ono naprawdę jest i jakie w sumie zawsze będzie.

*

Janusz Korczak "Król Maciuś Pierwszy" i "Król Maciuś na wyspie bezludnej"

Historia rządów Donalda Trumpa, odkryta jakimś genialnym przebłyskiem intuicji i opisana niemal sto lat temu. ("Faraon" Bolesława Prusa także jest niezłym wprowadzeniem do polityki i polecam. Jak i wspomniane już tutaj książki Roberta Gravesa o wczesnych cezarach.)

*

Maurice Druon "Królowie przeklęci"

Coryllus by mnie za to przeklął (nie czyniąc przy tym królem), ale co mi tam! Od lat właściwie prawie nie czytam powieści, ale tę chciałem przeczytać od pół wieku (kiedy usłyszałem jej fragment czytany w radio*), i kiedy oczy moje ujrzały, że oryginał jest do dostania na allegro, to sobie kupiłem, a potem przeczytałem. Tego jest chyba z sześć tomów, w sam raz na długie zimowe do początku XXII wieku.

Nie żałuję, bo chociaż mogę się teraz uśmiechać czytając (jak to mi się raz na parę tygodni zdarza) diatryby naszego natchnionego Savonaroli v2.0, a dla ludzi młodszych, bardziej skłonnych do czytania powieści i być może mniej unurzanych w historii, to powinno tym bardziej być ciekawe i pouczające. (Nie wykluczam do końca, że Koryła może mieć trochę racji polemizując z Druonem na temat stosunków bankierów z władzą, ale to i tak książki nie przekreśla, a na temat mechanizmów historii różni ludzie mogą mieć różne opinie, i nawet o to jakby właśnie chodziło.)

* Choć to raczej chyba było słuchowisko, jak to wtedy.

*

David Riesman "Samotny tłum"

Instrukcja obsługi leminga i wprowadzenie do propedeutyki lemingologii. Po prostu!

* * *

To na razie tyle, bo to mi w tej chwili przyszło do głowy, ale osoby ew. zainteresowane mogą tu co pewien czas zajrzeć, bo jak sobie coś istotnego przypomnę, to być może dodam.

triarius

P.S. A tak całkiem bez związku z czymkolwiek, to przyszedł mi do głowy bonmot, którym nie omieszkam się podzielić: W dobrą zmianę nie uwierzę, dopóki ten, kto wymyślił tytuł programu "W tyle wizji", nie pójdzie siedzieć.

piątek, września 05, 2014

Moje zapasy w kisielu z rodzimą historią

Czasem sobie tak myślę - kiedy już nie mogę znieść tej całej martyrologii, narodowej duszoszczipatielności, Frycków i ran rozdrapywania - że chciałbym kiedyś, w wolnej Polsce, być jakimś takim gościem, od którego coś zależy. No i wtedy ja bym na przykład zarządził, żeby oddawanie czci poległym za Polskę, dawnym bohaterom, jak i zresztą po prostu patriotycznym Polakom, płacz nad niesprawiedliwością historii, zaborami... Itd., itd.

Żeby to trwało jakieś pięć dni każdego roku. I tylko tyle! Bardzo intensywnie, bardzo uroczyście, piękna oprawa - coś jak japoński festiwal płodności - ale tylko kilka dni w roku. W szkołach uczyłoby się oczywiście podstaw rodzimej historii - choćby po to, byśmy mieli wspólny zestaw memów i mogli ze sobą rozmawiać - ale raczej minus te wszystkie uderzania w ckliwe tony, pokrzepiania serc i wmawiania sobie, żeśmy najważniejsi w świecie całym i w ogóle cudne ptaki, ach!

Oczywiście - dla nas jesteśmy najważniejsi i tak ma być. Polska znaczy. Co innego jednak kibicowanie samemu sobie i walka o swoje ("walka" w sensie najszerszym z możliwych, oczywiście) - co innego zaś wmawianie sobie, że świat cały o niczym innym nie myśli, niż o naszym szczęściu. Bo tak po prostu nie jest i zostało nam to już dobitnie dowiedzione niejeden raz.

Mamy teraz te wszystkie Tuski, Komóry i Schetyny - "historyków", psia mać! - więc logiczne, że ludziom zaczyna się wydawać, że nie ma nic durniejszego niż studiowanie historii. Że tylko inżynier może sensownie kojarzyć i tak dalej. Ja się z tym nie zgodzę! Wymienione indywidua to żadni historycy i w ogóle żadne... No, nic w ogóle przecież! A ja, jakby nie było, mam inżynierskie wykształcenie - na szczęście nie tylko takie - i wcale nie sądzę, by ono było konieczne, czy najlepsze z możliwych.

Po prostu jak się przyjmuje na "studia wyższe" każdego pacana, żeby go potem wysłać na zmywak do Anglii, a takie zera jak ci przed chwilą wymienieni mianuje się "historykami", no to się ma to, co mamy. My tu jednak mówimy o hipotetycznej WOLNEJ Polsce. No więc ja bym historii uczył jak najbardziej - oczywiście tych, których warto tego uczyć - ale bez przesadnego nacisku na "wpajanie patriotyzmu" akurat w czasie jej uczenia. Bez jakiejś specjalnej koncentracji nawet na historii rodzimej.

Patriotyzm - oczywiście, jak najbardziej! Ale w nauczaniu historii wolałbym jednak, by uczniowie zaczęli rozpoznawać mechanizmy, działające siły, "prawa historii" (na ile takie dają się w ogóle rozpoznać)... No i z rodzimą historią jest, jak mi się zdaje, ten problem, że tutaj jest wyjątkowo trudno te sprawy jakoś klarownie wydestylować. Częściowo oczywiście z powodu sposobu, w jaki historię Polski dotąd pisano, i sposobu w jaki jej nauczano. A także popularyzowano.

Jednak, choć mogę się mylić, bo od rodzimej historii żadnym ekspertem nie jestem... Długo by było tłumaczyć dlaczego, może to kiedyś zresztą spróbuję wyjaśnić... Nie chodzi o to, że nie uważam ją za interesującą czy ważną, oczywiście. Nie chodzi o to, że nie chciałbym jej znać i rozumieć. Jednak ona, jak mi się wydaje, jest w sumie dziwnie chaotyczna. W tym sensie, że trudno w niej znaleźć najistotniejsze dominujące tendencje, jakieś główne kierunki... Masa rzeczy, jak mi się widzi, działa w tej naszej polskiej historii zza kulis - co najczęściej oznacza "zza granic". Co najmniej zza granic, żeby tak to określić, wewnętrznych - różni tam innowiercy, mniejszości. I te rzeczy.

Niezwykle trudno by było chyba napisać o historii Polski choćby coś takiego, jak "Królowie przeklęci" Druona. Jest to wielotomowa powieść o Francji XIV wieku, gdyby ktoś nie wiedział, w której - przy wszystkich tych koszmarach i zbrodniach - daje się jednak odczytać kilka głównych politycznych linii rozwoju, kilka potężnych celów tej monarchii, działających konsekwentnie przez dziesięciolecia, a czasem przez wieki. Nawet jakiś nowy "Faraon" Prusa chyba z trudem mógłby się rozgrywać w dawnej Polsce.

Powie ktoś "idea jagiellońska". Sorry - ja tego nie kupuję! Nic nam to nie dało i na pewno nie da. Cenię Piłsudskiego, ale wielkiej "idei" w tej "idei jagiellońskiej" nie dostrzegam. Raczej propagandę i doraźną politykę. (Nie żeby to musiało być, samo w sobie, złe. Ale jabłka to nie pomarańcze.) No a "idea piastowska", to chyba raczej była komusza propaganda, antyniemiecka (to były czasy!). Może to i mogło być niegłupie, ale dopiero by musiało powstać. A zresztą - raczej nie o tego typu "idee" powinno nam chodzić! Takim prymitywnym wytrychem się w tym miejscu na powierzchni globu wiele nie zwojuje, co niestety widzimy teraz na własne oczy.

Nie mówiąc już o tym, że w "naukowym" pisarstwie historycznym - które, nie dajmy się oszukać, zawsze jest czymś mniej lub bardziej na pograniczu publicystyki! - francuskim, brytyjskim, amerykańskim... Żeby tylko na tych krajach poprzestać - daje się bez wielkiego trudu pisać "naukowe" (chodzi o to, że nie fikcja - ten cudzysłów to nie ironia!) książki jak te Gaxotte'a czy Bainville'a, w których KAŻDY dosłownie król Francji, choćby "z pozoru" wyczyniał największe idiotyzmy i ogólnie był durniem, służy jednak rozwojowi swojego kraju i niemal prostą drogą wiedzie go do tego, co jest dzisiaj. Czy raczej wtedy, kiedy tę książkę napisano. (A co, zdaniem tych autorów, jest samą esensją szczęścia i rozkwitu.) Choćby w ten sposób, że wygenerował Joannę D'Arc.

O historii Polski się tak nie da. Tam jest chaos, często nie daje się rozpoznać żadnej spójnej polityki, a jeśli, to jest to polityka obcych dworów. Nasz kraj długo trwał, a nawet na swój sposób kwitł, dzięki temu, że szlachcic był dobrym jeźdźcem, umiał walczyć, i bez porównania wolał żyć w kraju, gdzie czuł się wolny, czuł się u siebie, czuł się jaśniepanem i nie bał się, że ktoś może mu wkrótce kazać mówić np. po niemiecku. Potem przyszła reformacja, a sąsiedzi rozwinęli się pod względem sztuki wojennej, dyplomacji, ekonomii - i Polska stała się, w ich przynajmniej oczach, rzadko zaludnionym obszarem surowcowym, który warto by było zdominować i zacząć "racjonalnie", intensywnie eksploatować.

Wzorem choćby Krzyżaków, których, jakby nie było, sami Polacy sobie na łeb ściągnęli. Żeby nawet po wyjściu z rozbicia dzielnicowego nie było zbyt fajnie. No a potem... Naprawdę, aż przykro się o tym myśli, jak myśmy tych Prusaków z własnej woli utuczyli i wypromowali! W każdym razie, kiedy już wsiadanie szlachty  na koń - choćby się nawet nazywało "husarią" - przestało wystarczać na sąsiadów, Polska zaczęła gnić. Czegóż innego można by oczekiwać od czegoś, co - przynajmniej w porównaniu z sąsiadami - NIE jest naprawdę państwem, a tylko jego zgrubną atrapą, a tak się nieszczęśliwie złożyło, że NIE leży na wyspie, tylko na płaskiej równinie? (Którą nawet mamuty i bizony przed dziesiątkami tysięcy lat ciągnęły dwa razy do roku milionowymi stadami, w ramach swej naturalnej transhumancji.)

Potem zaczęły się budzić nacjonalizmy, a dynastyczny system, wyrosły z feudalizmu, zaczął się powoli rozkładać. Cóż więc dziwnego, że nasi patrioci dostrzegli w tym szansę dla Polski i mieliśmy "za wolność naszą i waszą", oraz całe stada masonów i rewolucjonistów? Przyznam, że przykładanie dzisiaj do tego moralnych miar i próby rozstrzygania w naszych sercach etycznych racji Kościuszków i Pułaskich w zderzeniu z racjami różnych tam ludzi, lojalnych wobec cara i kogo tam, ale za to - ach! - jakżesz hiper-tradycyjnie katolickich, wydaje mi się bez sensu. Z tym, że ja osobiście jednak milion razy wolę owych masonów-patriotów.

Dużo więcej dałaby nam choćby uważna lektura wspomnianego przeze mnie tu Druona. No a potem, po tych oświeceniowych masonach i napadających na carskie konwoje pocztowe "bandytach", z naszą historią zaczyna być już tylko trudniej, smutniej, a wszystko staje sie jeszcze bardziej pokręcone. II RP trwała tylko 20 lat, oczywiście była daleka od ideału, ale my dzisiaj potrafimy na nią pluć - choć sami przez więcej czasu i być może w łatwiejszych jednak warunkach, zrobiliśmy zupełnie nic, albo jeszcze gorzej. Obłęd! Oczywiście - wady były, sporo i spore. O tym trzeba rozmawiać, jeśli się ktoś tymi sprawami zajmuje. Ale czy wszyscy muszą się tym zajmować? I czy muszą w to pakować aż tyle emocji? Negatywnych emocji, przypomnę, bo o takie tu chodzi.

Albo Powstanie Warszawskie... Co do "Solidarności", którą większość z nas miało przed oczyma, i o której niemal wszystko da się wiedzieć, jeśli ktoś się postara, mówi się niemal wyłącznie czule i słodko, co wydaje mi się kompletnie bez sensu i skutkiem raczej agenturalnej roboty. Albo REALNE polityczne skutki pontyfikatu JP2. Pozytywne znaczy. Których ja absolutnie nie potrafię dostrzec, sorry! Jesteśmy w niesamowitym wprost szambie, Polska na naszych oczach przestaje istnieć, nasze społeczeństwo jest nie tylko podzielone, ale i po prostu skurwione (z przeproszeniem kurw) jak chyba nigdy... A my sobie radośnie wmawiamy, że JP2, swom pontyfikatem i odwiedzinami w Polsce nas PRZEANIELIŁ. Jeśli to nie jest zbiorowa narodowa paranoja, to ja już nie wiem! To jak by było BEZ JP2? JESZCZE koszmarniej? Potrafi sobie to ktoś wyobrazić? Bo ja nie!

Na razie starczy już tego marudzenia. Tylko jeszcze krótko podsumuję:

- historię NALEŻY studiować (nie przejmując się oczywiście tym, że Komóra, Tusk czy inny tam Schetyna to "historycy");

- NIE KAŻDY jednak musi się historią zajmować - to nie jest niezbędny warunek, by np. być patriotą!

- nie każda historia warta grzechu musi być rodzima i powodować w nas histeryczne reakcje!

- pisana historia to w dużej mierze propaganda lub publicystyka - należy więc zastanawiać się za każdym razem KTO nam coś mówi i co właściwie mógłby chcieć przez to osiągnąć!

- nie przesadzajmy może z tym ciągłym ocenianiem dawno zmarłych ludzi z punktu widzenia moralności czy mądrości - nie mówię oczywiście o zdrajcach, tylko o takich, którzy chcieli Polski dobra, ale nie całkiem im to być może wyszło, albo też mieli nie takie jak my dziś przekonania, większość z nich i tak zrobiła dla Polski więcej niż my, albo przynajmniej więcej dla niej poświęciła!

triarius

wtorek, września 20, 2011

Przeklęci ministrowie i królowie przeklęci

"Takie będą rzeczpospolite, jak ich młodzieży chowanie", rzekł był któryś z dawnych polskich mędrców i miał rację. Prawdę tę, choć chyba raczej z innego źródła, znają też, jak widać, świetnie nasi wrogowie, skutkiem czego mamy taką edukację, jaką mamy. Z koszmarną pod każdym względem min. Hall włącznie.

Jest z pewnością gorzej pod tym względem, niż za PRL'u. Wtedy były oczywiście kłamstwa i interpretacje "po linii", byli także obowiązkowo dyrektorzy z partyjnego rozdzielnika, plus belfry od "wychowania obywatelskiego" i "przysposobienia obronnego" związani z SB.

Byli także, oczywiście, partyjni nauczyciele, nawet "mocno partyjni", ale sporo z nich wspominam jako kompetentnych i przyzwoitych, którzy mi nigdy żadnego partyjnego trucia nie wduszali i dość pobłażliwie patrzyli na "mój młodzieńczy bunt do potęgi", niepozbawiony politycznego podtekstu, gdyby komuś chciało się dokładniej przyjrzeć.

(Na przykład matka mojego kolegi, b. zresztą przystojna, pani Niedbalska, żona jednego z dyrektorów ZAMECH'u. Dzięki której miałem przed końcem podstawówki dodatkowe lekcje polskiego w elbląskim "Domu Partii" i pierwszy raz w życiu nauczyłem się wreszcie rodzimej gramatyki. Naprawdę nieźle. Co mi się potem b. w życiu, poprzez inne języki, przydało. Nie mówiąc już o tym, że przy mojej ówczesnej ortografii i stosunku do szkolnych lektur nie byłbym bez tego gwiazdą języka polskiego w liceum, a w pewnym sensie byłem. Zresztą pewnie bym do liceum po prostu nie zdał.)

Ja w zasadzie nie o tym, ale, skorośmy już przy moich osobistych "wspomnieniach niebieskiego mundurka" (nawiasem jedna z ulubionych książek mojego dzieciństwa i polecam!), to może jeszcze parę drobiazgów - ku rozrywce i zbudowaniu młodego pokolenia. (A także ludzi, którzy sami mają jakieś osobiste wspomnienia z PRL - dla porównania.)

W końcu mamy tu (każdy wysoce zorganizowany system w coraz większym stopniu zajmuje się samym sobą i zjadaniem własnego ogona) gawędę szlachecką virtualis - a nie jakieś tam skończone i przemyślane publicystyczne teksty. (Chcecie takich tekstów? To mi PŁAĆCIE! Albo przynajmniej pokażcie, że one zmieniają wasze życie! Nie, w sumie żartuję, ale pisać mi jakoś coraz trudniej.)

Piszemy sobie tutaj po prostu tak, jak nam najłatwiej to przychodzi. Jeśli nam do głowy nagle przychodzi (ach ten cudny pluralis maiestatis!) jakieś fajne wspomnienie, albo jakiś koncept, to go najczęściej do tekstu pakujemy - bo następnej okazji może już, w tym ziemskim życiu, nie być.

Ale OK - skoro mamy coś konkretnego do powiedzenia, to może jednak oznaczymy to jakąś inną czcionką niż wszystkie te figlasy, wspominki i fioritury. Tak będzie uczciwie i, da Bóg, skuteczniej.  Oto mi się akurat wspominków na temat prlowskiej szkoły i jej nauczycieli odechciało, więc może kiedyś. Wracamy do zasadniczego wątku!

Chodzi mi o to, że - jakby się to mogło nieprawdopodobne wydawać - za PRL'u jednak ze szkołą było jednak, pod wieloma względami, o wiele lepiej. Kłamali, ale poza tym uczyli całkiem nieźle. Ja tam większość szkół podstawowych i średnich przeszedł w prowincjonalnym i robotniczym Elblągu, a jednak - mimo młodzieńczych buntów i wstrętu do szkoły (także qua komunistycznej) - szkołom naprawdę sporo zawdzięczam.

Dzisiaj natomiast oni już są cwańsi i zamiast kłamstwa tu i ówdzie, zamiast jakiegoś wykręcenia prawdy, jakiejś topornej "dialektyki"... Oni naprawdę wzięli się za stworzenie, wyhodowanie, nowego człowieka. Może nie całkiem człowieka - raczej jakiejś dwunogiej i wyrośniętej mrówki - ale na pewno nowego i na pewno wyhodowanie. (Powinno się o tym napisać jakąś naprawdę głęboką analizę, albo i więcej analiz, ale w ogromny skrócie powiem, że to jest naprawdę cholernie "naukowe", bo tu chodzi, ni mniej, ni więcej, tylko o WYHODOWANIE CZŁOWIEKA UDOMOWIONEGO! Zachęcam, w wolnych chwilach, do przemyślenia tej tezy.)

W każdym razie z humanistyką - a szczególnie z historią, szczególnie ojczystą - jest w tej chwili tak w rodzimej edukacji fatalnie, że ludzie zaczynają coś tam przebąkiwać o tajnych kompletach. Jak za szkopskiej okupacji. Piękna to idea, ale, niestety, nieco, jak mi się zdaje, mało praktyczna.

Na ile kojarzę, to dzieci, te nieco starsze, pod szkopską, nazistowską okupacją do szkoły właśnie nie chodziły, a teraz chodzą. Mają wiec teraz mało czasu na ew. komplety, podczas gdy wtedy miały go akurat sporo. Dzisiaj mają więc na jakieś komplety o wiele mniej czasu, o wiele mniej energii, a do tego, obawiam się, o wiele mniej entuzjazmu. (Że to tak eufemistycznie określimy.)

Wtedy, jak rozumiem, rozglądały się, co by tu ze sobą, i z wolnym czasem, zrobić. I oferowano im coś na pograniczu konspiracji. Pomijam już wszelkie inne istotne kwestie, jak ówczesny status inteligenta i patriotyczne tradycje, których dzisiaj jakby mniej się w naszym powietrzu unosi.

Poza tym wtedy nie było telewizji. Której nawet, jak jakiś dzieciak nie chce sam z siebie oglądać, to i tak w szkole belferka go spyta i każe opowiadać własnymi słowami. Więc na wsiakij słuczaj musi obejrzeć wszystko, przynajmniej wszystko to, co oglądają lemingi. Tak to działa! A jest to tylko jeden z całej masy aspektów tego współczesnego - miękkiego na razie, niech będzie - totalitaryzmu w dziedzinie akurat edukacji.

Do tego oczywiście dochodzi brak czasu rodziców, którzy - zgodnie z planem tych, od których coś zależy, a którzy za nic nie odpowiadają - ryją po całych dniach z nosem przy ziemi. (I nie oszukujcie się, że tak nie jest, że nie w waszym przypadku! Prawie nikt dzisiaj tego rycia nie uniknie, chyba że kompletny lump!)

Do tego kwestia autorytetu rodziców. I w ogóle dorosłych. Z tym jest b. marnie i raczej trudno będzie to odkręcić. Wiąże się to oczywiście z nosem przy ziemi, choć to nie tylko to. Do tego kwestia - którą widzę, jako b. poważną - skąd mielibyśmy niby wziąć nauczycieli do tych kompletów? Ludzi zarówno kompetentnych, jak i ideowych, a do tego mających masę wolnego czasu... Czyli sprzeczność wewnętrzna, w praktyce przynajmniej.

Do tego trza by im płacić. A tutaj władza zadbała i dalej dbała będzie, by to się nie dało zrobić. Kasy fiskalne - ktoś myśli, że tego uniknie? Ktoś myśli, że z nimi taka WPROST WYWROTOWA działalność może się na nieco dłuższą metę udać? Ja niestety tak nie myślę, przykro mi.

OK, tośmy sobie pomalowali świat na czarno, pokazali trudności i niemożliwości... Ale kwestia pozostaje - CO ROBIĆ? (Czyli, za klasykiem, szto diełat', jak by zresztą podobną myśl wyraził w rozmowie z samym sobą obecny prezydent III RP. Niech mu ziemia i to szybko!)

Oczywiście to nie jest pełne rozwiązanie, bo takiego niestety nie dostrzegam - może jest, może będzie, może nie ma i nie będzie już nigdy - ale na pewno KSIĄŻKI. A także (tu ukłon w stronę Nicka) dobre filmy, w tym seriale. Co do filmów, to ja akurat jestem wyjątkowo niewielki kinoman (włączając w to telewizję), ale z zamierzchłych czasów pamiętam całkiem niezłe seriale, wyświetlane zresztą w prlowskiej TV, w rodzaju "Ja Klaudiusz", według książki Roberta Gravesa. (Ogólnie b. polecam Gravesa, także, a nawet głównie, w postaci książek.)

Sądzę, że powinniśmy sobie stworzyć swego rodzaju "ogólnokrajowy" KANON książek i filmów (głównie tych dostępnych na video, w sieci itd., żeby mieć pod ręką)  - na różne, z historią związane, bo o tym teraz mówimy, tematy; na różne lata rozwoju takiego dzieciaka... Dotyczące historii rodzimej, a także tej mniej rodzimej, bo to ja osobiście także uważam za ogromnie ważne. Tę mniej rodzimą historię znaczy - europejską głównie, ale też nie tylko.

Asumpt (w prostszym języku "kopa") do napisania niniejszego dała mi lektura znanej książki Maurice Druona "Królowie przeklęci". Którą sobie jakiś czas temu kupiłem na allegro, i którą sobie podczytuję. I w której akurat przeczytałem fajny fragment ukazujący istotne mechanizmy polityczno-ekonomiczne, funkcjonujące bez przerwy od czasów, kiedy powstała gospodarka pieniężna, a w każdym razie międzynarodowe banki i kredyt. (Tam chodziło akurat o pierwszą połowę wieku XIV.)

To są b. cenne, moim skromnym, nauki dla inteligentnego młodego człowieka (nie wykluczając młodej panny), którego chcielibyśmy uczynić... Każdy chyba sam wie. A tego typu spraw jest w tej książce - w istocie tego jest siedem tomów, choć niezbyt ogromnych - naprawdę niemało. Natomiast jakichś politycznych głupot, czy historycznych przekłamań, się nie dopatrzyłem.

Oczywiście - trzeba sobie zdawać sprawę ze specyfiki fikcji historycznej! Na przykład z tego, że wiele wielkich i prawdziwych (w sensie "potwierdzonych przez wiedzę historyczną") wydarzeń musi tam wynikać ze spraw drobnych, przynajmniej stosunkowo, o których wiedza historyczna nic nam nie mówi...

Z działań ludzi nieznanych, postaci fikcyjnych... Inaczej to będzie jakiś marksizm z "Niewzruszonymi Prawami Ekonomii realizującymi się w Historii", albo inny Hegel z "realizującym się w Historii Duchem" (kulminującej się w państwie pruskim).

(Swoją drogą dzisiejsi "konserwatywni liberałowie" z wszelkich tego typu wielkich und "naukowych" ambicji już zrezygnowali i po prostu skamlą. To coś jak przejście od czystego marksizmu do socjaldemokracji!)

Dobry autor książki historycznej - jak ja to widzę - to gość (w tym niewiasta, bo parę takich też jest, lub raczej było), który potrafi takie rzeczy pokazać w sposób przekonujący i, zarazem, historii nie wypaczający. Oczywiście każdy historyk, nawet ten najbardziej naukowy, opowiada po swojemu, widzi tam to co widzi, i obiektywizmu w tym aż tak wiele nie ma, ale jednak co innego uczciwa osobista interpretacja, a co innego chamska propaganda czy ideologia.

I tak to ja właśnie widzę - kanon lektur, w tym sporo fikcji literackiej, czyli powieści historycznych, i kanon filmów/seriali. Gdyby ode mnie to zależało, to bez przesadnego nacisku na historię (nie mówiąc już o martyrologii czy innej duszoszczipatielnosti!) w ścisłym sensie krajową. Oczywiście - tę młodość trzeba natchnąć patriotyzmem, dumą z (niektórych) przodków! Oczywiście trzeba im dać jakąś "masę krytyczną" wspólnych, z innymi Polakami dzielonych wartości, pojęć, "narracji", archetypów, cytatów itd. Ale osobiście uważam, że to można osiągnąć stosunkowo niewielkim nakładem Sienkiewiczów i innych rodzimych autorów.

I że co najmniej różnie ważne jest zakorzenienie w cywilizacji Zachodu. A także pewne nasiąknięcie antykiem - nie dlatego, żebym za Konecznym uważał Polaków za późnych Rzymian, tylko dlatego, że cywilizacja Zachodu (a polska pod niektórymi względami właśnie szczególnie!) tym się od zawsze żywiła. Czyniły to ELITY - co, moim zdaniem, nie pozwala nam mówić, że istnieje jakaś ciągłość, bo do tego CAŁA cywilizacja musiałaby wykazywać masę analogii, a nie wykazuje (chyba, że w nieprecyzyjnym chciejstwie Konecznego) - ale elity są bardzo ważne i starożytność JEST ogromnie ważna dla całego Zachodu. No a dla Polski, stojącej cały czas oko w oko z najgorszego sorta azjatyckim barbarzyństwem - szczególnie!

No i to by było na tyle na ten temat, co mi do głowy przychodzi. Może jakaś dyskusja się wywiąże, może kogoś to zapłodni, wtedy sobie doprecyzujemy. I - da Bóg! - może coś z tego uda się wprowadzić w życie, bo jak nie, to nas ta koszmarna Hall i cała zgraja degeneratów w krótkich abcugach zeżrą. (Po czym wydalą i znowu zeżrą. Jak to oni.)

Swoją drogą książka Druona jest i po polsku, i jest nawet, jak stwierdziłem po krótkim guglowaniu, dostępna. A do tego istnieje na jej podstawie zrobiony francuski serial (z Depardieu i takimi sławami) - tutaj możecie sobie o nim znaleźć: http://www.filmweb.pl/serial/Kr%C3%B3lowie+przekl%C4%99ci-2005-258938. Może to się jakoś da dorwać, na DVD, czy jakoś. Ja nie potrzebuję, bo mam książkę w oryginale, ale, jeśli się da, to polecam.

Tak nawiasem - jeśli komuś tam, w tym serialu, albo w tej książce - nieco zabraknie mroczności, grozy i nastroju, no to zgoda. Moim zdaniem to jest naprawdę dobra powieść, ale czasem mam wrażenie, że to trochę powieść dla młodzieży. Nie, że nie dla dorosłych, ale dla młodzieży może szczególnie. Jednak czy my WŁAŚNIE nie o młodzieży rozmawialiśmy? Czy nie książki dla młodzieży są nam najbardziej potrzebne? W końcu ludzie dojrzali mają możliwość czytania "autentycznej", "naukowej" historii i mniej potrzebują literackiej fikcji (Choć bywa taka fikcja, że naprawdę warto ją poznać. I Druona bym do niej też jednak zaliczył.)

Tak więc, im bardziej jest taka książka odpowiednia dla naprawdę młodego wieku - a przy tym w jakiś sposób mądra i prawdziwa - tym dla nas cenniejsza!

Jeśli kogoś powyższe zainteresowało, to prosiłbym oczywiście o danie głosu, w tym także ew. propozycje pozycji (!) do kanonu.

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?