Pokazywanie postów oznaczonych etykietą SB. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą SB. Pokaż wszystkie posty

czwartek, maja 23, 2019

Trzy dialogi

Świat pokochał... Trochę przesadziłem... Świat polubił chyba jednak te nasze linki do przeszłych dzieł. Ja nie muszę już wiele pisać, ryzyko kaftana czy choćby jednodniowych przymusowych badań się zmniejsza, a perły intelektu wraz z literaurą trafiają... Tam gdzie, zgodnie z tradycją, trafiać powinny... (Sorry ten, kto to zrozumiał - akurat ciebie nie chciałem obrazić!)

Porządek chronologiczny i nawet można by się w tym dopatrzyć pewnej logicznej sekwencji. No co? Nieprawda? Trochę tylko trzeba pomyśleć. (Czy to ma jakiś związek z nieubłaganie nadciągającymi ojrowyborami? A czy ja wiem? Oceńcie sami.)

Wolny rynek towarzyszu Muszka


triarius

wtorek, sierpnia 14, 2018

Jedno B mniej, jedno B więcej...

Kameleon - to ci dopiero artysta!
Zachęcony ostrą jak przysłowiowa brzytwa dyskusją pod moim przedostatnim tekstem - dyskusja w sumie moja z jednym tylko człowiekiem o poglądach jednocześnie (turpe dictu) liberalnych i posoborowych, więc nigdy do niczego nie dojdziemy, ale kąpiel w pracowicie bitej pianie to też, jak się okazuje, może być miła odmiana od codziennej szarości i ęteraktywnych niedoborów - chciałem wam ludzie napisać coś o tej "mniej trudnej" muzyce, wrzucić kilka videjów z YT i w ogóle podkręcić sprawę tego grania na łyżkach, a jak Bóg da, to i na różnych ukulelach, bez której... Bez której poza ew. bicie smakowitej piany nie wyjdziemy.

Może kiedyś, na razie jednak poszedłem (ci ja) na nowy portal Coryllusów tego świata, mniejsza o to, czego przede wszystkim tam szukałem, no i przeczytałem (ci ja) dwa naprawdę interesujące teksty samego Guru, z całkiem interesującą dyskusją pod spodem. Jedno było o niejakim Szulkinie, rezyserze filmowym, który akurat był się przeniósł na łono Abrahama, i ewidentnie stanowił ubecką marionetkę dla ogłupiałej gawiedzi. Co dziwnie mnie mało zaskakuje, bo od dawna sądzę, że film, plus co najmniej jeszcze jedna dziedzina, o której da Bóg za chwilę, to były w PRL mateczniki wszelkich ubecji, i raczej trzeba się zastanawiać, dlaczego bywały tam, w filmie znaczy, bo w tej drugiej dziedzinie, o której za chwilę, moim zdaniem nie, rzeczy wartościowe.

Drugi tekst, który mi przypadł do gustu, był o tym, że słynny tekściarz przesławnego zespołu SBB i przesławnej Haliny Frąckowiak okazał się niedawno być pułkownikiem SB, piszącym pod pseudonimem. Poszedłem (ci ja) potem nawet na portal jakiejś lokalnej gazety - "Dziennik Zachodni" czy coś - gdzie napisali o tym dość długi i całkiem ciekawy artykuł. Można sobie poszukać. No i co teraz? Po pierwsze muszę, jak zwykle, pochwalić się, że dla mnie zespół SBB nigdy nie istniał, słyszałem to parę razy i kompletnie mnie to nie ruszyło.

Całkiem profesjonalne, ale profesjonalnie zrobionej muzyki rozrywkowej było w PRL pełno - problem był w tym, że starano się z tego zrobić wzgl. autentyczny rock, "taki jak na Zachodzie, ale nasz, PRLowski", i to za cholerę nie wychodziło. Bo i nie mogło - standardowe muzyczne wykształcenie i rock pasują do siebie jak pięść do nosa. Nie wiem i od lat łamię sobie głowę nad tym, po kiego grzyba ludzie słuchali, a nawet podniecali się, różnymi tam Dżemami, Dżamblami, Niemenami, SBB, Perfektem... Że już o Skaldach, No To Co, czy Trubadurach nie wspomnę - nawet nie z litości, tylko z obrzydzenia.

Na Trójce można było przecież złapać masę prawdziwej zachodniej "młodzieżowej" muzyki - problem był tylko raczej w tym, że jak się do czegoś dorwali, to człek mający, jak ja wtedy, radio włączone niemal 24/7 słyszał "House of the Rising Sun", "Nights in White Satin", czy, z innej nieco dziedziny (genialne przecież, choć akurat nie w tamtym topornym wykonaniu CCR) "Jambalaya on the Bayou" Hanka Williamsa trzy razy dziennie, i miał tego serdecznie dość.

Mniej to szkodziło z takimi rzeczami jak "Honkytonk Women" Rolling Stonesów - to muzyka, wbrew temu, co się wydaje różnym tam "znawcom" z drewnianym uchem, bardziej wyrafinowana, i zawsze czegoś nowego człek się potrafił dosłuchać. (A mówimy tylko o rocku, bo poza tym był jazz, ambitna piosenka francuska, całkiem sporo hiszpańskojęzycznych, bywała Amália, bywał Orlando di Lasso... To wszystko w PRLowskim radio!)

Dobra, powie ktoś, "Skaldowie i Trubadurzy" potrafię zrozumieć, ale co było nie tak z Niemenem? Niemen, odpowiem, był muzykalnym gościem (zresztą jakiś tam Białorusin, więc i inne geny, niż u naszego ludu o drewnianym przeważnie uchu, choć gumowych też nigdy nie brakowało), ale nie za mądry, chyba dość uległy charakter, a obskoczyła go zgraja agresywnie cwanych macherów, którzy, wykorzystując jego duży głos i potencjalny potencjał (!), za wszelką cenę próbowali z niego zrobić Murzyna i podbić w ten sposób świat. Złote wanny, brylantowe kible, kąpiele w szampanie. No i oczywiście Władza Proletariatu przy okazji.

Gość, Niemen znaczy, był fajny w swoich najwcześniejszych nagraniach - tych z gdańskiego "Żaka" chyba to było. "Czarny Orfeusz" itd., potem jeszcze z Niebiesko-Czarnymi (w sumie znośna trupa, choć dziwna, typowo komunistyczna organizacja), do "Kałakolczika" włącznie (choć trochę w tym nagraniu z głosem się nie wyrabia), potem to już był koszmar i Czerwono-Czarni, czyli koszmar do kwadratu. Tak to widzę.

Halina Frąckowiak była, jak pamiętam, ładna, i jakoś mnie przesadnie śpiewem nie odrzucała, ale nic nie pamiętam i nigdy by mi nie przyszło do głowy słuchać. Byli, jako rzekłem, Rolling Stones, było Canned Heat, byli The Doors, dopóki nie zrobiono o Morrisonie filmu dla lemingów... Na krajowym rynku dla mnie był kabaret Elita, Starsi Panowie, pierwsza płyta plus parę drobiazgów Młynarskiego... Lubiłem garażowy (z wrocławskiego "Pałacyku" w rzeczywistości) zespół Romuald i Roman, byli tacy autentyczni i nie pokazywano ich niemal wcale ludowi... Ale Jezu, jakie to było słabe, jak się teraz tego słucha na YT! (Fakt, że lepszy sprzęt i trochę nagraniowych bajerów sporo by tu zmieniło, przynajmniej dla naszych niezawodnych "znawców".)

Taraz będzie clou... Mógłbym w sumie napisać coś b. krótkiego i z cholernym kopem... Ale po co pisać krótko i z kopem, jak można długo i zawile? No więc wszyscy się tak cholernie teraz dziwują, że ten natchniony tekściarz - a w istocie NIELUDZKI WPROST GRAFOMAN, jak widać na podstawie fragmentów, które nam pokazano... Którymi tak się nasi Genialni Artyści (Frąckowiak i Skrzek z SBB) zachwycają... Grafoman na skalę, przy której Osiecka w swych najgorszych momentach to Dante skrzyżowany z Wergiliuszem... No więc ten genialny tekściarz okazał się być ubekiem i to jest szok. Nikt z naszych Genialnych Artystów nawet się tego nie domyślił i w ogóle.

No to ja mówię tak... Jeszcze raz - jak się nazywał ten cudowny zespół, że spytam? SBB, tak? Co miało być skrótem - słyszałem parę razu te uczone egzegezy, choć, jako rzekłem, ta muzyka kompletnie do mnie nie przemawiała, ideologia też nie - skrótem miało być raz od "Silesian Blues Band", a innym razem od "Szukaj Burz Buduj"... I jeszcze jakaś inna oficjalna wersja też tego istniała. No a jak się nazywała tajna policja w PRL? SB, tak? No i teraz - wyobraźcie sobie, że macie kapelę i dla niej wymyślacie nazwę... Będzie to nazwa tak zbliżona do nazwy ukochanej przez rodaków komuszej tajnej policji? No bo przecież bardziej zbliżonej nazwy trudno sobie wyobrazić, prawda? Nazwalibyście swoją kapelę np. "Gesztabo"? To przecież dokładnie to samo!

SSB być nie może, bo to SS, ale za to podwójne B... Takie trochę rozciągnięte B, lekko się potykając... ("SB wyszeptane zakochanymi wargami Michnika", jak mi przyszło do głowy po paru dniach. Bo Michnik się cudnie zacina, jakby ktoś nie wiedział.) Albo właśnie SMAKUJĄC te rozkoszne dźwięki, to jak najbardziej. Słowo staje się dłuższe, o całe 50 procent, a przez to i smakowitsze. I przecież nadal każdemu przytomnemu człowiekowi SBB musi się kojarzyć ze znajomym SB. Czy nie? Czyżbym się mylił?

No więc, jeśli mam (ci ja) rację, to jak to świadczy o członkach tej kapeli, o otaczających ją macherach, o zamiarach i planach tych wszystkich ludzi, o ich celach i inspiracjach? I o tym, czy naprawdę aż tak ich ta ubecka przeszłość ich natchnionego tekściarza mogła zaskoczyć. Zastanówcie się nad tym, a może i parę innych rzeczy wam się wyjaśni - na temat waszej własnej przeszłości, na temat waszych (mniej lub bardziej) artystycznych idoli, na temat tego, co mamy dzisiaj i co będziemy ew. mieć w przyszłości.

Jak to się daje wytłumaczyć? Nie do końca to rozumiem, ale widzę kilka możliwości: albo to miało oswajać lud z Obrońcami Najlepszego z Ustrojów, albo miało stanowić haka na naszych natchnionych artystów, albo było spontanicznym wyrazem miłości z ich strony... Może jakiś rodzaj satanizmu? W każdym razie nijak nie potrafię sobie wyobrazić, że oni albo tego podobieństwa nie dostrzegali i nikt im na to nie zwrócił uwagi, albo że "po prostu" nie widzieli w tym problemu, co by zresztą samo w sobie było już problemem, i to sporym.

No dobra, powie nasz Niewierny Tomasz, a jaka to jest ta druga dziedzina PRLowskiej kultury, w której Pan T. z trudem dostrzega cokolwiek poza ubeckimi (i innymi rusko-komuszo-partyjnymi) machinacjami? Jest to właśnie popularna (tzw.) muzyka - czy to nie oczywiste? A właściwie to myślę teraz nie o całej, tylko o tej "młodzieżowej".

Teraz dziękujemy sobie nawzajem wylewnie za owocne spotkanie, każdy podaje rękę kilku najbliższym sąsiadom, po czym, nie zwracając na siebie za bardzo uwagi, idziemy do domu rozmyślać nad mechanizmami działania PRLu i ich wpływem na nasze obecne gusta. Tak? No to pa i do następnego razu!

OK, znajcie moje serce - oto linek: http://www.dziennikzachodni.pl/artykul/81338,o-esbeku-ktory-pisal-piosenki,4,id,t,sa.html

triarius

P.S. Na temat kultury w PRL miałbym jeszcze sporo do powiedzenia i nie wszystko aż tak przygnębiające, jak to tutaj, bo były tam przecież sprawy, o jakich w koszmarze III RP nie możemy nawet marzyć. Zapraszam ew. chętnych do dyskusji na te tamaty.

środa, stycznia 01, 2014

Nasza od teraz odpowiedź na... ten cały syf, co wiecie

Wiecie już teraz, kochane ludzięta, co robić z tym całym "dżenderem"? Jeśli przylezą do jakiegoś przedszkola, do jakichś dzieci... No więc kiedy tylko dowiadujecie się, że przyleźli, albo wybierają się do jakichkolwiek dzieci - wtedy wy ŁAPIECIE ZA TELEFON I DZWONICIE NA POLICJĘ.

Tak? I - słuchajcie, bo to cholernie ważne! - ABSOLUTNIE NIC NIE WSPOMINACIE O ŻADNYCH "DŻENDERACH", czy innych ideologicznych pierdołach (choćby pozowały na naukowe), bo wtedy policjant, wnuczek ubeka i synek esbeka, od razu wciągnie was w przemądre dyskusje o racjach każdej ze stron... I wiecie chyba jak to się wtedy skończy.

Dzwonicie i meldujecie, że GRUPA jakichś PEDOFILÓW naszła takie a takie przedszkole i molestuje seksualnie dzieci. Urządza tam po prostu orgię. Co w takim przypadku jest oczywiście absolutną prawdą. Żądacie natychmiastowej akcji, zapobieżenia i ukarania winnych. Jeśli będą dostawać za każdym razem co najmniej kilka tego typu zgłoszeń, to naprawdę policji nie będzie łatwo to zignorować.

Władza może się w końcu zmienić - nie mówię na prawicę, patriotów czy PiS, ale choćby na mniejszych od obecnej przyjaciół pedofilii - a wtedy taki pan władza, który tego typu zgłoszenie zignorował lub ukręcił sprawie łeb, może mieć spore kłopoty. To samo oczywiście będzie dotyczyło przedszkolanek nauczycieli, prokuratorów, sędziów i kogo tam jeszcze.

Waadzy też nie będzie łatwo przymykać na tego typu obrzydliwości oczek, a tym mniej popierać tego typu skurwielstwa. Tylko, cholera, pamiętajcie ludzie: w takich wypadkach ŻADNYCH DYSKUSJI O "DŻENDER", żadnych w ogóle ideologicznych dywagacji, żadnych także niepotrzebnych gadek o Dekalogu i łacińskiej cywilizacji... JP2 też sobie zostawcie na inną okazję. Nawet gadki o "lewiźnie", "hunwejbinach" i "rozkładaniu rodziny" nie są w tym akurat przypadku potrzebne! Walimy ich tam, gdzie najbardziej poskutkuje i tyle.

Chodzi nam o dzieci z jednej i pedofilów z drugiej. Że ci drudzy są zorganizowani i mają liczne propagandowe tuby, nie czyni ich ani trochę mniej obrzydliwymi, ani krzywdy tych dzieci nie czyni mniejszą.

Z jednej strony jest tu bowiem autentyczne gwałcenie dzieci -  psychiczne na pewno, ale w sumie to nie jest tylko psychiczne, a zresztą wystarczy, bo można podać masę przykładów czysto psychicznego molestowania, których kochana waadza za nic nie będzie tolerować - a z drugiej ideologiczny bełkot, który, pomijając już jego większą czy mniejszą głupawość i wredność, jest tylko gadaniem, tylko robieniem gębą wiatru albo zanieczyszczaniem papieru.

TYCH RZECZY NIE DA SIĘ PO PROSTU PORÓWNYWAĆ I WY TEGO NIE RÓBCIE! W ogóle za wiele tych przemądrych rozważań i "dyskusji" na temat całej tej ponurej sprawy. Nic z tego sensownego czy ładnego nie wynika i nie wyniknie. Raz na jakiś czas można powiedzieć o tym jakiś dowcip. ale też dobrych słyszałem dotychczas niezwykle mało.

Więc albo zajmujemy się ukracaniem ohydnego procederu molestowania i psychicznego gwałcenia dzieci, albo też... Już naprawdę nie wiem co w innym razie, w każdym jednak przypadku na pewno nie macie prawa wtedy nazywać się chrześcijanami, patriotami, dobrymi rodzicami, czy w ogóle porządnymi ludźmi.

Żadnych więc dyskusji - tępimy tych psychopatycznych zboczeńców, bo trudno o coś obrzydliwszego i bardziej szkodliwego, a z drugiej strony ONI SAMI SIĘ NA KOPA W DUPĘ PRZECIEŻ WYSTAWIAJĄ. Więc od teraz - skończyć z pedalskim skamleniem i ALBO ALBO. Albo pozwalacie na takie praktyki, albo bierzecie sprawę w swoje ręce ze sporą szansą na zdecydowany sukces.

triarius

środa, lipca 23, 2008

Mam nowe określenie na Michnika

Adam Michnik - capo di tutti kapusie.


Do swobodnego wykorzystania. (Choć praw autorskich się nie wyrzekam.)

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

wtorek, kwietnia 22, 2008

Buzek znowu podnosi łeb, więc nie ma rady...

Nie każdy mieszka w Gdańsku i nie każdy przypadkiem trafił na pewien program w lokalnej TV. To wszystko można zrozumieć i wybaczyć. Jednak, skoro cienias Jerzy Buzek znowu jest na świeczniku, warto by może było przytoczyć to, com pisał na jego temat niemal rok temu:

niedziela, maj 13, 2007


Polskiego piekła nie będzie

Czy ktoś z Państwa zastanawiał się dlaczego te wszystkie zdecydowanie antylustracyjne dotąd siły - do których dołączam także Platformę Cieniasów, mimo wielu jej deklaracji to the contrary - tak skwapliwie godzą się teraz na całkowite (lub niemal całkowite) ujawnienie zasobów?

Kilka przyczyn jest stosunkowo oczywistych: zwłoka, jakiej zrealizowanie tego radykalnego projektu będzie wymagało, wydaje się najoczywistszym. Kiedy toczy się walka, w której idzie nam nie po naszej myśli, zawsze warto grać na czas, przewlekać, czekać na nieoczekiwaną zmianę losu. Porównania z meczem piłkarskim nie są tu oczywiście specjalnie adekwatne - tutaj bowiem żaden sędzia nie gwizdnie na zakończenie meczu po 90 minutach, choćby dodawszy do nich nawet 5 minut za przestoje. W dodatku wiadomo przecież, że obecna koalicja siedzi dość chwiejnie na swej wysokiej gałęzi - po pierwsze atakowana na wszelkie sposoby przez rodzimą opozycję, agentów i całą masę różnych lepiej lub gorzej zakamuflowanych obrońców III RP, po drugie zaś stale narażona działania ze strony "Europy", która, mówiąc oględnie, orgazmu na myśl o Kaczyńskich nie dostaje.

Jest też zapewne przekonanie, że skoro teczki tych NAPRAWDĘ ważnych dotąd się nie ujawnily, w każdym razie nie na tyle kompromitujące (czytaj "pełne"), by kogoś doszczętnie skompromitować, to widocznie jednak ich na terenie Polski nie ma. Są oczywiście w Moskwie i zapewne nie tylko tam, ale zabezpieczenie się przed nimi nie wymaga przecież blokowania lustracji.

Najbardziej interesującym jednak powodem, dla którego ci wszyscy ludzie - umaczani przecież w ogromnym procencie po uszy w komuniźmie z jego zbrodniami, w agenturalności i w aferach - nie oponują przeciw ujawnieniu archiwów ubecji, jest to, że po prostu wiedzą, że bardzo niewiele wyniknie z tego dla nich zagrożeń czy przykrości. Polacy to ludek dobrotliwy, a w każdym razie mający bardzo krótką pamięć i z łatwością dający odwrócić swą uwagę w pożądanym kierunku. Po prostu trzeba mieć dostęp do mediów, a najlepiej pełną nad nimi władzę.

Wtedy, niczym na rodeo, gdzie poprzebierani w pstrokate łachmany klauni odwracają uwagę byka, kiedy kowboj ma jakieś problemy, się ogłosi jakiś sukces Gołoty, jakiś nowy "Taniec z Gwiazdami", dla poważniejszych jakąś nową aferę (czemu nie z udziałem Braci Kaczyńskich i Anety K.?)... I tyle, ludek przestanie się sprawami czyjejś agenturalności zajmować. W końcu, gdyby go to naprawdę interesowało, gdyby był w dodatku zdolny do wzięcia komuny za pyski, to by przecież nie przełknął Okrągłego Stołu, Grubej Kreski, no i nie dałby się tak dziecinnie łatwo przynęcić obiecanym mu przez płatnych i po prostu durnych euroentuzjastów czekającym go w zamian za utratę niepodległości rogiem obfitości.

Zbyt ogólne? Zapewne zgoda. Przydałby się jakiś konkret, jakiś dowód? Fakt, chyba by się przydał. A więc przejdźmyż do konkretów...

Co by Państwa zdaniem się wydarzyło, gdyby się nagle okazało, iż Premier "Jedynego Prawicowego Rządu III RP pomiędzy rokiem 1992 a 2005" był esbeckim agentem? Rozpętałaby się burza, tak? Otóż ja twierdzę, że nie stałoby się ABSOLUTNIE NIC! Głupoty opowiadam, tak? No to proszę słuchać...

Parę lat temu, może ze cztery albo trochę więcej, oglądałem sobie na lokalnej gdańskiej telewizji wywiad z byłym premierem Buzkiem. Niezwykle przymilnie nastawiony do swego rozmówcy dziennikarz (który przeprowadzał także b. czułe wywiady z Lechem Wałęsą, chodząc z nim w tym celu m.in. na ryby) poruszył w pewnej chwili kwestię deklaracji o współpracy z SB, którą były premier podpisał był w tzw. stanie wojennym. Wszystko w jak najuprzejmieszej atmosferze, żeby było jasne. Praktycznie wkładając byłemu premierowi słowa w usta, dziennikarz ten tłumaczył, że prof. Buzek, działając ostro w podziemiu, nagle był zmuszony podpisać zgodę na współpracę z SB, ponieważ jego córka bardzo potrzebowała zagranicznego lekarstwa.

całość tutaj.

I jeszcze, na ten sam częściowo temat, o miesiąc późniejszy mój tekst:

środa, czerwiec 13, 2007


Błogosławieni cisi zdrajcy, albowiem ich będzie królestwo biało-czerwone

Przed chwilą włączyłem się na dyskusję autorytetów na WSI24, z udziałem jednego porządnego człowieka - Bronisława Wildsteina. Dyskusja była o Bolku Wałęsie i na samo zakończenie Wildstein podsumował sprawę w tym duchu, że (cytuję z pamięci): "Nikt nie odbierze Wałęsie tych wspaniałych rzeczy, których dokonał, ale popełnił wielki błąd, że kręcił na temat swej przeszłości. Największą winę ponosi za to, co robił już po odzyskaniu niepodległości, kiedy większość tego, co robił, wynikała właśnie z jego lęku przed ujawnieniem prawdy o własnej przeszłości."

Cholera, takie pierdoły można chyba tylko w Polsce wygadywać! W kraju, gdzie ludzie gnojeni, często okaleczeni, czasem tacy, którym zamordowano najbliższych, bez przymusu oświadczają publicznie "ja nie chcę żadnego rewanżu, nie chodzi mi o zemstę, ja chcę tylko, żeby prawda wyszła na jaw". I dlatego właśnie jesteśmy od stuleci w takim szambie, w jakim jesteśmy. Ale Polacy nie zrozumieją, że żaden aniołek nie będzie nas na tym ziemskim padole głaskał po główkach i chronił przed wszystkimi przykrościami i zagrożeniami, tylko dlatego, że słodkie z nas dzieciątka, które by muszki nie skrzywdziły, co dopiero ubeka czy Jaruzela. Tfu! Mimo, że np. Wildsteina uważam za porządnego i niegłupiego człowieka, rzygać mi się chce słysząc tego typu pedalskie brednie.

O co konkretnie mi chodzi? A o to, o czym pisałem poprzednim razem. Oto zresztą bezpośredni link, proszę: Bolek się urwał?.

I o tym samym pisałem parę tygodni temu, w tekście, gdzie naprawdę były i fakty, i poglądy... Ale nie było żadnych DJ'ów ani pląsających córek byłych prezydentów, więc logiczne i naturalne, że pies z kulawą nogą się nie zainteresował. Oto link: Polskiego piekła nie będzie.

Powiem to więc jeszcze raz, krótko i prosto:

Człowiek, który zrobił coś takiego, że brzydcy ludzie mogą go tym potem szantażować, NIE MA PO PROSTU PRAWA angażować się w żadną tajną działalność, ponieważ automatycznie stanowi dla wszystkich w nią zaangażowanych zagrożenie! Samo to, że można go do czegokolwiek skłonić groźbą ujawnienia tych spraw, ustawia go z góry na równi pochyłej, na której nie wiadomo, gdzie i kiedy się zatrzyma, a najprawdopodobniej nie zatrzyma się nigdy - po prostu trzeba go odpowiednio postraszyć.


triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

środa, kwietnia 02, 2008

Czy my się nieco nie oszukujemy kochane ludzie?

Sporo dzisiaj w sieci niezłych tekstów wyrażających różne formy i nasilenia moralnego kaca po tym, czego dokonali demokratycznie wybrani przedstawiciele nas, czyli suwerennego narodu. Niektóre z nich zawierają zaś nawet wątki optymistyczne - mówi się w nich, że Unia nie jest wieczna, że już widać na niej rysy i wszystko tam zgrzyta, a my niedługo rozliczymy zdrajców i wskrzesimy Polskę. I takie tam.

Bardzo to wszystko fajne, a czytanie takich wypowiedzi zawsze mi nieco poprawia humor, który, jak wszyscy w tej chwili, poza kompletną swołoczą i/lub idiotami, mam dzisiaj marny. Jednak czy my się nieco nie oszukujemy tym optymizmem, kochane ludzie? Oto jest pytanie!

Zgoda, Unia nie jest wieczna, zapewne istnieć będzie znacznie krócej, niż większości z nas się wydaje. Tyle że mało kto się zastanawia nad tym, jak realnie będzie wyglądał jej zgon. A więc, stawiam tezę, iż aby się zaczął, potrzebny będzie naprawdę potężny kryzys, przede wszystkim gospodarczy. A wtedy co? Proszę sobie wyobrazić mieszkanie w wielkim mieście bez wywożenia śmieci - choćby przez tydzień. Plus z brakiem prądu, dostaw benzyny do stacji, stojącą komunikacją miejską... Sklepy nie mają żywności na sprzedaż. Rzerzucha z hodowli na balkonie zjedzona w ciągu dwóch dni, potem ew. rodzinny piesek...

Po czym zaczynają się odbywać dantejskie sceny przy śmietnikach, gdzie obywatele mordują drug druga w walce o odpadki. W końcu drug druga zaczyna, początkowo z ociąganiem, zjadać. No i z dnia na dzień nasila się działalność bandytów, plus różnych lewackich bojówek, pedalstwo sobie gwałci i rozlicza się z homofobami... I te rzeczy. Że wspomnę jeszcze działania różnych fałszywych proroków i prowokatorów, którzy się wtedy z całą pewnością uaktywnią. Jednego już wszyscy dobrze znamy - aż przebiera kopytkami do tej wzniosłej chwili, kiedy to wreszcie zaistnieje i wykona swoje zadanie w całej pełni.

Jedyna nadzieja, że może nie dożyje, jeśli Unia jeszcze parę lat pociąnie. Oby pociągnęła! My nie jesteśmy na jej rozkład przygotowani, proszę mi uwierzyć, mimo że to niszczy złoty sen, ale ten pan jest. Więc naprawdę lepiej by to się parę lat odwlekło. Będziemy chociaż mieli czas wyhodować rzerzuchę i kupić sobie większego psa.

W dodatku, kiedy unijna biurokracja i jej przydupasy uwidzą, co sie dzieje - a konkretnie, że mogą stracić władzę, przywileje a nawet gorzej, bo lud zacznie ich być może rozliczać - z całą pewnością będą się starali zaostrzć jeszcze cały kryzys. A możliwości im nie będzie brakować, o nie! Chodzić będzie oczywiście o to, by lud zaczął magna voce błagać o silną władzę. Rzuciłem tylko kilka szkicowych obrazków, ale taki kryzys od którego mogłaby się zawalić Unia, to naprawdę nie są żarty, więc nie mówmy sobie o tym tak lekko. Lepiej zacznijmy się do tego jakoś przygotowywać. Stanie z bronią u nogi, po prostu, bo wiele innych rzeczy na razie zrobić chyba nie możemy.

No i właśnie, mam jeszcze parę uwag na temat naszego własnego potencjału. Przysięgam, nie uważam się za żadnego bohatera, moja fizyczna odwaga jest taka sobie, w krajowej normie... Tym niemniej stało się więcej razy niż potrafiłbym sobie tak od razu przypomnieć naprzeciw uzbrojonego ZOMO, uzbrojonego LWP, naprzeciw luf kołowych wozów bojowych SKOT, czy po prostu czołgów. Słyszało się też parę razy strzały, nie wiem czy akurat była to wtedy ślepa amunicja w tych czołgowych lufach, czy też ostra, ale na szczęście w powietrze...

(Raczej to pierwsze, bo strzelanie ostrą w centrum Elbląga, i to pod górę akurat...) W każdym razie proszę mi uwierzyć, że taki wystrzał robi wrażenie. Głośny jest jak skurwysyn, no i naprawdę znaczać mógł wtedy cokolwiek, łącznie z masakrą w stylu węgierskim czy innym Placem Niebiańskiej Szczęśliwości. (Tyle, że w tym drugim przypadku bez telewizji.)

Zresztą sam ryk dziesięciu czołgów na jałowym biegu robi całkiem spore wrażenie. Tym bardziej jeśli pełno jest wokół dymów z granatów łazawiących, a sytuacja napięta, bo nikt nie wie czym to się skończy. A skończyć mogło się za każdym razem czymkolwiek, łącznie z wielotysięczną masakrą, jak nieraz w historii bywało. Tak to właśnie w moim osobistym przypadku wyglądało nie raz i nie dwa - i w Elblągu w roku 1970, gdzie szalałem po ulicy jako uczeń liceum, i w grudniu 1981, jak i nieco później. Wtedy to było dla pewnego gatunku ludzi dość normalne zachowanie, że człowiek szedł i, jakby nie było, ryzykował.

W końcu o zwykłym ubectwie, zwykłej milicji obywatelskiej, o realnej perspektywie szykan w pracy czy na uczelni, o możliwości spotkania nieznanych sprawców itd., itd., nawet tutaj nie wspominam. A zresztą, co tam czołgi! W późnych latach '70 naprawdę bywały dość niepozbawione napięcia sytuacje np. pod gdańskim pomnikiem Jana III Sobieskiego w późnojesienne wieczory 11 listopada. (3 maja to była sama słodycz, bo jasno i przyjemnie, ale ten listopad w deszczowy wieczór, kiedy sto kilkadziesiąt osób stoi całkowicie otoczone przez milicję i pies z kulawą nogą, poza nami i paroma setkami stróżów porządku, o niczym nie wie. A potem jeszcze trzeba dotrzeć do domu.)

W sumie wygląda, że dla ogromnej większości ludzi niepójście na pierwszego maja, albo na oszukańcze wybory, to było bohaterstwo ponad możliwości, natomiast całkiem sporo było ludzi, którzy znacznie większe sprawy traktowali po prostu jako swój obowiązek i nie przywiązywali do nich wielkiej wagi. A jak jest dzisiaj?

Przyznam zresztą, że wtedy ta łatwość chodzenia na różne demonstracje - które dzisiejszej prawicy, a nawet nie tylko prawicy, bo wszelkiej politycznie zaangażoanej młodzieży, dla której szczyt rewolucyjności to dziś pójście w czasie lekcji na demonstracjię pod ministerstwo pod opieką swych nauczycieli, by pokrzyczeć "Giertych do wora, wór do jeziora"... Co uważam za tak żałosne, nawet w kategoriach Che Guevary i Lenina, którzy nie są moimi ulubieńcami, że po prostu nie mam słów, by to wyrazić. Więc kiedyś wydawało mi się nieco przesądą, iż tak łatwo przychodzinam  ganiać się z milicją, a tak trudno nieco pomyśleć. Gdybym był wtedy wiedział, że przyjdzie czas, gdy będzie dokładnie odwrotnie! (Choć z tym dzisiejszym myśleniem, też powodów do orgazmu nie dostrzegam.)

No bo jak jest dzisiaj? Dzisiaj nikt na ulicę nie wyjdzie, prawda? Po pierwsze, jeśli coś mu się nie podoba w rządach platfusów, czy postkomuny, czy powiedzmy Unii Europejskiej, to sobie popisze na blogu i tyle. A po drugie, przecież bez pozwolenia odpowiedniego urzędu nie wolno zakłócać porządku, więc jak? No więc cóż dziwnego, że cała działalność patriotyczna, prawicowa, antykomusza, antyplatfusia, antyunijna - wszystko to polega jedynie na przerzucaniu się słowami na blogach i forach. Co z dnia na dzień można będzie zresztą ukrócić, bo śruba jest już przecież powoli przykręcana - na przykład przez czynienie z blogowisk przymusowego wersalu... Tylko mało kto raczy to zauważyć. Jak z reguły wszystkiego, co ma jakiekolwiek znaczenie, w odróżnieniu od pozorów i rzeczy całkiem bez znaczenia.

Polska prawica ma obecnie taką sytuację, że mamy tysiące generałów, ale żadnych żołnierzy. Generałowie przerzucają się genialnymi koncepcjami na blogach, ale wykonać ich nie ma komu. Nie ma nawet komu trenować zwykłą fizyczną odwagę, a przy okazji pokazać światu nasze istnienie i naszą determinację. W końcu wychodząc masowo od czasu do czasu na ulicę - tłumnie i nawet pomimo ew. administracyjnych zakazów - to akurat byśmy z pewnością osiągnęli.

W każdym razie, z tego co słyszałem, to 23 kwietnia 2008 r., o godz.12.00 pod pomnikiem Witosa na placu Trzech Krzyży w Warszawie będzie wiec w sprawie suwerenności narodu. Co, mówię o suwerenności, zostało ewidentnie zgwałcone przez "naszych" parlamentarzystów, o ojropejsach i ich przydupasach już nie wzpominająć. A więc, kto może (ja nie, bom daleko od Warszawy) niech idzie i demonstruje. Chyba że wszystkie te nasze patriotyczne blogowe pohukiwania nie są warte nawet funta kłaków. Czyli choćby tyle, co nasze, moje też, smętne w istocie demonstracje z lat '70 i '80. Które tak w końcu niewiele Polsce przyniosły w realu.

Zgoda, niewiele, ale to by zawsze był jakiś wstęp do działania, a nie tylko pisania na blogach. Teraz z całą pewnością potrzeba czegoś o wiele większego... A więc, do kurwy nędzy - zacznijmy coś wreszcie robić!

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, listopada 01, 2007

Wymądrzanie się Pana Tygrysa na tematy mniej lub bardziej doraźne

Niejaki Boni donosił na swych przyjaciół z podziemia do SB, więc teraz ma za swe winy odpokutować praca na rzecz nas wszystkich na ministerialnym stolcu. Szkoda, że w podobny sposób nie potraktowano np. Hitlera. Choć tamten za swe winy musiałby chyba zostać od razu absolutnym władcą... I to nie jednego państwa, ale przynajmniej dwudziestu!

Zaraz... Czy on przypadkiem czymś właśnie takim nie był??!

* * * * *

Można albo być liberałem, albo mieć elementarne pojęcie o ludzkiej naturze, motywach powodujących ludźmi i realnych społecznych mechanizmach. Trzeciej możliwości nie ma, chyba że mówimy o liberaliźmie udawanym, np. typu złodziejski liberalizm Herr Tuska i jego wesołej gromadki. (Choć też nie sądzę, by oni takie rzeczy wiedzieli.)

Gdyby udało się wyjaśnić liberałowi, w jaki to sposób przez całą długą przecież historię ludzkości, zachowały się w niej takie, mało sprzyjające przeżyciu i osobistemu sukcesowi, cechy, jak altruizm, zdolność do poświęceń, ba - nawet zwykła uczciwość i prawdomówność! - to albo nasz liberał przestałby wierzyć w swoje mrzonki, albo po prostu oznaczałoby to, że nic nie zrozumiał.

* * * * *

Wszystkie te posiadające rzekomo receptę na uszczęśliwienie ludzkości ideologie dają się w sumie w dość prosty sposób poklasyfikować:

Rozwalamy co jest i tworzymy raj na ziemi...
  • za pomocą metafizyki "przekutej w czyn" - ortodoksyjny marksizm i jego późne "rewizjonistyczne" avatary;
  • opierając się na naszej niezłomnej wierze w ludzką małość, tchórzostwo, pragnienie przede wszystkim bezpieczeństwa lub choćby jego złudzenia, bierność... - socjaldemokracja;
  • zdobywamy władzę, opierając się na dyscyplinie i spójności naszej fanatycznej grupy, naszym najskuteczniejszym środkiem infiltracja... potem stosujemy przede wszystkim przemoc, nie stroniąc jednak od dosłownie wszystkich przydatnych metod, z kłamstwem na skalę kosmiczną na czele - bolszewizm (czyli komunizm w wersji leninowsko-stalinowskiej);
  • opierając się na ludzkiej chciwości, konformiźmie, żądzy blichtru i wszelkich nowości, śmieciowej rozrywce, powszechnej szkolnej (choć nie tylko) indoktrynacji, narzucanych z góry "intelektualnych" (i wszelkich innych) modach... - realny liberalizm (większość z tych metod jest także z powodzeniem stosowana przez socjaldemokrację, która jest w sumie bardzo blisko z realnym liberalizmem spokrewniona, na co zresztą wskazuje także i znaczenie słowa "liberalizm" w Ameryce);
  • opierając się na wierze, iż, paradoksalnie, prawda mogąca ludzkość zbawić, jest TAK PROSTA, że niedostrzegalna dla hoi polloi - liberalny rewizjonizm np. Korwina-Mikke (choć naprawdę nie sądzę, by sam prorok miał na te tematy aż tak prymitywny pogląd, jednak jego wierni wyznawcy z pewnością mają).
Nie ma w tej klasyfikacji wszystkich znanych w historii, lub choćby w ostatnich dziesięcioleciach, systemów politycznych. Po pierwsze dlatego, że to ad hoc uczyniony zapis czegoś, co mi przed chwilą przyszło do głowy, a nie teza doktorska. Po drugie dlatego, że np. faszyzm (żaden) jak mi się wydaje (nie jestem aż wielkim znawcą, ale jakieś pojęcie mam) nie miał aż tak ambitnych celów, jak tworzenie raju na ziemi. A w każdym razie tego akurat celu nie miał.

Faszyzm chciał w jakiś sposób "zoptymalizować" własne społeczeństwo, i sporo by można dyskutować, w jakim stopniu mu się to udało, w jakim zaś nie, oraz dlaczego tak i dlaczego nie. Co do nazizmu zaś... Nie, zbyt nie znoszę Niemców, by w ogóle chcieć to w tej chwili dyskutować! Zresztą w sumie zbyt mało wiem, a teren jest, z wielu względów, paskudnie śliski.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

Liberalizm czyli infantylne chciejstwo

Sieć huczy oczywiście od dyskusji na temat dusznych bolów i ew. grzeszków niejakiego Boniego, który ma teraz swe winy (jakie znowu winy!?) odpokutować na stolcu ministerialnym. Jeden z dyskutantów zadał melancholijne, retoryczne chyba w zamierzeniu, pytanie (cytuję z pamięci): "skoro tak opłaca się być kłamcą i zdrajcą, jakim cudem w ogóle istnieją uczciwi ludzie?"

Faktycznie jest to ciekawy problem intelektualny, w dodatku z pewnością niepozbawiony praktycznego znaczenia. Na pewno ma jakąś odpowiedź, ponieważ prawdopodobieństwo, iż dzieje się tak przez całą historię ludzkiego gatunku po prostu przypadkiem, jest tak bliskie zeru, jak to tylko możliwe. A jednak prawdopodobieństwo, iż nie więcej niż 98,8% Polaków ma najogólniejsze choćby pojęcie, jaka jest odpowiedź na to fascynujące pytanie, ja odważę się ocenić na... Powiedzmy 98,7%. I mogę przyjmować zakłady.

Ja sam jednak wiem, gdzie ta odpowiedź leży i jaka, w przybliżeniu, ona jest. Taki genialny jestem? Tego całkowicie nie wykluczam, ale nie tu widziałbym jednak przyczynę tego, że ja wiem, a większość rodaków - jak i zresztą nie-rodaków - nie ma najmniejszego pojęcia.

Na Forum Frondy znalazłem przed chwilą dyskusję na temat przyczyn tego, że kobiety tak namiętnie kochają kupować i kolekcjonować buty. Zjawisko takie niewątpliwie istnieje, nie wiem czy dotyczy wszystkich kobiet - zapewne nie - ale występuje naprawdę intensywnie u sporej ich części. Bardzo chciałbym znać odpowiedź na to pytanie, nie z jakichś praktycznych względów, ale po prostu by wiedzieć, bo psychika kobiety to dla mnie fascynująca sprawa, choćby nawet obuwnictwo nie leżało w sferze mych największych pasji. Nie znam odpowiedzi, ale jestem niemal pewien, iż wiem, gdzie by jej należało szukać. Tego, że niewielu ludzi wie choćby tyle, jestem jeszcze znacznie bardziej pewien.

Jakim cudem, w dzisiejszych czasach niesamowicie wprost łatwego dostępu do informacji - mówię o tej, której dotychczas wszelkie władze, wszelcy uszczęśliwiacze ludzkości, wszelkie "moralne autorytety" itd. itd. - nie zdecydowały się przed ciemnym ludem ukryć. Dla tego ludu dobra oczywiście. Jest tego już całkiem sporo i ilość ta zwiększa się niemal w oczach, ale informacje w sumie, dzięki internetowi przede wszystkim, informacji na tematy mniej więcej dotąd neutralne jest wciąż ogromna ilość, i wciąż bardzo łatwo dostępnej.

A jednak nikt jakoś nie ma o tych sprawach pojęcia... Gdyby miał, to przecież usłyszałbym o tym. Ktoś by temu człowiekowi od zdrajców, choć może nie temu od butów, odpowiedział. Wiedza ta by się z pewnością szybko rozniosła... Jeśli się nie roznosi, to zapewne dlatego, że jej ilość w polskojęzycznym społeczeństwie nie przekroczyła "masy krytycznej", po przekroczeniu której zaczęłaby się niepohamowanie i samorzutnie rozszerzać. (Pomijam tu ew. ingerencje Miłościwie Nam Panujących wszelkiej maści, choć ta maść przeważnie jest cały czas niemal ta sama. Ciekawe zjawisko, swoją drogą!)

Dobra, ale miało przecież być o liberaliźmie, tak? Miało być i powiem więcej - będzie. Właśnie się zaczyna...

Spytajmy może liberała o odpowiedź na dwa przytoczone tutaj pytania. W końcu każda doktryna opiera się na jakiejś wizji świata, zgoda? Może nie zawsze ta wizja musi być od razu metafizyczna, jak było np. u Marksa, ale jakaś koncepcja ludzkiej psychologii, jakaś koncepcja natury społecznych mechanizmów... I nie chodzi mi teraz o te, które wyznawca takiej doktryny CHCIAŁBY mieć, tylko o te, które istnieją niezależnie od jego, czy czyjejkolwiek woli. W końcu wszelka polityka, wszelka doktryna polityczna, musi się liczyć z faktem, iż działa wśród masy ograniczeń i nie wszystko zależy od tego, co by się chciało. Chyba, że czegoś nie zrozumiałem, ale w takim razie proszę o wyjaśnienie mi mojej pomyłki. No i przyznanie, że nie mówimy już o doktrynach politycznych, tylko o gnostyckich religiach.

Czy liberalna doktryna daje jakiekolwiek nitki mogące doprowadzić pytającego do odpowiedzi na postawione tu na wstępie pytania? Pytania w rodzaju tego, że przypomnę, jakim cudem istnieją wciąż porządni ludzie, skoro ewidentnie skurwysyństwo, w stylu choćby Boniego, tak bardzo popłaca? Obawiam się że nie, że liberalizm nie ma na ten temat absolutnie nic do powiedzenia. I że, swoim zwyczajem, udaje, że nie dostrzega tego, ani żadnego innego ze stada słoni grasujących po jego starannie wylizanej hurtowni porcelany.

Każdy z nas, indywidualnie, a także każda filozofia czy ideologia, posiada całą masę różnych mniej lub bardziej świadomych filozoficznych (w b. szerokim znaczeniu tego słowa) założeń. Po prostu każdy z nas, jak i każda doktryna, posiada pewien obraz świata, jak bezsensowny i niespójny byłby on przy dokładnej, krytycznej analizie. To są sprawy już dzisiaj oczywiste, kto tego nie rozumie filozoficznie tkwi co najwyżej w wieku XIX, razem z Marksem i Sierakowskim.

Jeśli ten obraz świata naszych rodzimych liberałów, inaczej światopogląd, pozwala im wskazać choćby w wielkim przybliżeniu miejsce, gdzie znajdują się odpowiedzi na postawione tutaj na wstępnie pytania, to prosiłbym o wskazanie tego miejsca. Jeśli się to stanie, nie uwierzę jednak, że odowiedź tę otrzymałem od liberała. Czemu? Ponieważ te odpowiedzi są całkowicie sprzeczne z całą liberalną doktryną!

Nie z "dążeniem do wolności", nie z "uwielbieniem pluralizmu", nie z "miłością do wolnego rynku". Nie o to chodzi! Sprzeczne są z założeniami, które musi - niejednokrotnie, przeważnie nawet, milcząco i nie do końca świadomie - przyjmować każdy, by być liberałem.

Jeśli liberalizm to "dążenie do wolności", "uwielbienie pluralizmu", "miłość do wolnego rynku", to sorry, ale "dążyć", "uwielbiać", "miłować", to możemy sobie do woli, tyle że niewiele z tego w realnym świecie wynika. Mnie interesuje kwestia tego, jaki obraz świata zakłada WSZELKI liberalizm. Obraz, w którym funkcjonować mogą jego pojęcia, jego kategorie, jego niezmiennie proste i genialne rozwiązania ludzkich problemów. Obraz, czyli inaczej światopogląd. Jaki on w końcu jest? I nie mówcie mi proszę o waszym uwielbieniu dla wolności, co które słowo znaczy po łacinie a co po francusku...

To nie o o to chodzi! Nie dlatego uważam was za... sami wiecie przecież, za kogo was uważam... Nie dlatego zatem, że "chcecie" czegoś nie tak, tylko że jesteście jak dzieci w piaskownicy i wcale wam to nie przeszkadza. Wy czegoś chcecie i to ma wystarczyć. Jak nie, to rzucicie łopatką i... I co właściwie? Obawiam się, że do domu nie pójdziecie, dając wszystkim spokój. Raczej zmienicie temat, obrzucicie krytyka obelgami, zaczniecie jeszcze głośniej wychwalać własne dobre chęci... Te wasze genialne rozwiązania - tak niezawodne, tak proste przecież... Gdybyż tylko ludzie chcieli i potrafili to dostrzec!

Pewien niegłupi Amerykanin, nie pamiętam już niestety kto, stwierdził, że "Każdy skomplikowany problem ma jedno proste rozwiązanie i to rozwiązanie jest zawsze złe". Liberalizm prezentuje się jako proste genialne rozwiązanie nie jednego problemu, ale ogromnej ich ilości, praktycznie wszystkich dręczących ludzkość od tysiącleci problemów! W związku z tym powyższy bonmot odnosi się do niego podniesiony do nie-wiem-której potęgi.

Dajcie sobie spokój z chciejstwem, z infantylizmem, z opowiadaniem ludziom, jakiego to wy raju na ziemi dla całej ludzkości pragniecie... I spróbujcie na początek odpowiedzieć na postawione tu na początku pytania. Jakiś think tank może warto by było zorganizować? Zapytać autorytetów, mędrców? W końcu do u was przecież znajduje się niemal cały światowy potencjał intelektu, prawda? Poszukać w Fundamentalnych Tekstach... Przecież jeśli się pogrzebie w pismach takich mędrców, jak von Mises, to z pewnością najdzie się odpowiedź na każde pytanie. W tym i takie, jakim cudem zachowała się jeszcze jakaś ludzka przyzwoitość, skoro Judasz dostał 30 srebrników, a człowiek porządny... Sami wiecie, co się przeważnie dzieje z porządnymi ludźmi - co najwyżej prowadzą szare życie, bez większego wpływu na cokolwiek. No więc jakim cudem...?!

Do tego czasu, kiedy mi dacie jakąś, przybliżona choćby, ale odpowiedź, przykro mi, ale jesteście dla mnie tylko infantylną zgrają wrzaskliwych przedszkolaków nie mających pojęcia o czym w ogóle mówią. A do tego upiornych, tępych, powtarzających się nudziarzy. Są wprawdzie wyjątki, jak na przykład Korwin, który pomysłów - często oryginalnych, nierzadko słusznych - ma zawsze co niemiara...

Tyle że wam wyraźnie wystarcza jeden myślący człowiek (no, może dwóch, bo St. Michalkiewicza też niestety należałoby uznać za głosiciela liberalnych idei), reszta zaś - w życiu ideologicznym, publicznym i/lub politycznym, prywatnie mogąc być całkiem interesującymi i niegłupimi ludźmi, choć z każdym waszym liberalnym dniem coraz mniej interesującymi i niegłupimi, bo tak to niestety działa - zadowala się tylko międleniem i powtarzaniem tego jednego prostego genialnego rozwiązania i tych cotygodniowych błyskotliwych objawień.

Na odmianę proponuję wam szansę na zaimponowanie mi, i nie tylko mnie, waszym i waszej doktryny intelektualnym potencjałem. A więc do dzieła!

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

środa, października 31, 2007

Oto najszybszy sposób na pisanie biężączek w akcji!

Kto chce zobaczyć, co mam do powiedzenia na temat tego nowego tuskowego kandydata na ministra pt. Boni, niech obie naciśnie "control-F", potem zaś wpisze w odpowiednie pole "buzek". Skutkiem czego znajdzie sobie w prawym menu ze słowami kluczowymi jedno "premier Buzek" i jedno "Jerzy Buzek". Kliknie, no i tam to jest, bo Buzek, jak zapewne większość gwiazd rodzimego platfusiarstwa, to także esbecki agent. O czym wciąż b. mało ludzi zdaje się wiedzieć, choć Buzek sam się do tego publicznie przyznał.

A zresztą, co mi tam! Dam tu po prostu linki... Polacy w końcu do zbyt mądrych nie należą, co wykazali w niedawnych wyborach. A więc proszę:

http://bez-owijania.blogspot.com/search/label/premier%20Buzek

http://bez-owijania.blogspot.com/search/label/Jerzy%20Buzek

Gorąco zachęcam do przeczytania tych dwóch hiperaktualnych tekstów. Miłej lektury! ;-)

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

środa, czerwca 13, 2007

Błogosławieni cisi zdrajcy, albowiem ich będzie królestwo biało-czerwone

Przed chwilą włączyłem się na dyskusję autorytetów na WSI24, z udziałem jednego porządnego człowieka - Bronisława Wildsteina. Dyskusja była o Bolku Wałęsie i na samo zakończenie Wildstein podsumował sprawę w tym duchu, że (cytuję z pamięci): "Nikt nie odbierze Wałęsie tych wspaniałych rzeczy, których dokonał, ale popełnił wielki błąd, że kręcił na temat swej przeszłości. Największą winę ponosi za to, co robił już po odzyskaniu niepodległości, kiedy większość tego, co robił, wynikała właśnie z jego lęku przed ujawnieniem prawdy o własnej przeszłości." Cholera, takie pierdoły można chyba tylko w Polsce wygadywać! W kraju, gdzie ludzie gnojeni, często okaleczeni, czasem tacy, którym zamordowano najbliższych, bez przymusu oświadczają publicznie "ja nie chcę żadnego rewanżu, nie chodzi mi o zemstę, ja chcę tylko, żeby prawda wyszła na jaw". I dlatego właśnie jesteśmy od stuleci w takim szambie, w jakim jesteśmy. Ale Polacy nie zrozumieją, że żaden aniołek nie będzie nas na tym ziemskim padole głaskał po główkach i chronił przed wszystkimi przykrościami i zagrożeniami, tylko dlatego, że słodkie z nas dzieciątka, które by muszki nie skrzywdziły, co dopiero ubeka czy Jaruzela. Tfu! Mimo, że np. Wildsteina uważam za porządnego i niegłupiego człowieka, rzygać mi się chce słysząc tego typu pedalskie brednie. O co konkretnie mi chodzi? A o to, o czym pisałem poprzednim razem. Oto zresztą bezpośredni link, proszę: Bolek się urwał?. I o tym samym pisałem parę tygodni temu, w tekście, gdzie naprawdę były i fakty, i poglądy... Ale nie było żadnych DJ'ów ani pląsających córek byłych prezydentów, więc logiczne i naturalne, że pies z kulawą nogą się nie zainteresował. Oto link: Polskiego piekła nie będzie. Powiem to więc jeszcze raz, krótko i prosto: Człowiek, który zrobił coś takiego, że brzydcy ludzie mogą go tym potem szantażować, NIE MA PO PROSTU PRAWA angażować się w żadną tajną działalność, ponieważ automatycznie stanowi dla wszystkich w nią zaangażowanych zagrożenie! Samo to, że można go do czegokolwiek skłonić groźbą ujawnienia tych spraw, ustawia go z góry na równi pochyłej, na której nie wiadomo, gdzie i kiedy się zatrzyma, a najprawdopodobniej nie zatrzyma się nigdy - po prostu trzeba go odpowiednio postraszyć. Nawet gdyby taki człowiek teraz już był absolutnie niezłomny, zdolny do poświęceń i szlachetny, po prostu nie ma prawa takich rzeczy ukrywać przed kolegami, dla których tak czy tak stanowi zagrożenie. W dodatku, skoro raz się już złamał, nie ma po prostu prawa sądzić, że teraz na pewno już się złamać nie da. Może tak sobie zresztą sądzić na własny rachunek, ryzykując wyłacznie własnym życiem, zdrowiem i dobrobytem - nie ma prawa ryzykować zdrowiem, życiem i dobrobytem innych ludzi, tym bardziej tych, którzy, nic nie wiedząc, mu zaufali! Poza tym, jeśli ktoś zachował się raz podle, to nie ma po prostu prawa pchać się do zaszczytów - nie ma prawa, nie ujawniając w dodatku wszystkim zainteresowanym całej prawdy o sobie, zostawać premierem, prezydentem, ani szefem Solidarności. (Ministrem Finansów też zresztą być nie powinien, szanowna TW Beato!) Zresztą tacy ludzie nie mieli prawa nie tylko piastować wysokich i odpowiedzialnych stanowisk, ale nawet po prostu działać w podziemiu czy w ogóle w opozycyjnej organizacji. Wiem oczywiście, że każdego praktycznie człowieka - poza nielicznymi, którzy najpierw stracą zmysły - można fizycznymi i psychicznymi torturami złamać. To nie o to chodzi! Ale i ludzie, którzy poszli na współpracę torturowani przez Gestapo byli traktowani, jak zdrajcy, całkiem tak samo, jak wszyscy inni zdrajcy. Przykre, ale inaczej chyba być nie mogło i nie może. Zaś to, że człowiek w jakikolwiek sposób skłoniony do ewidentnej zdrady nie stara się potem zostać premierem, prezydentem, ani szefem opozycyjnej organizacji, to tylko minimum przyzwoitości i minimum społecznego instynktu samozachowawczego. I tylko chyba Polacy mogą czegoś tak oczywistego nie rozumieć. Wałęsa, z tego co wiem, torturowany nie był, natomiast - nawet wedle słów jego poniekad dzisiejszego obrońcy - robił wiele złych rzeczy, aby prawda się nie wydała. Sorry, ale ktoś, kto przyjmuje tak odpowiedzialne stanowisko mając świadomość, że jest kukiełką w ręku cynicznego i brutalnego wroga... Nie powiem, że tylko Wałęsa i Buzek mogli coś takiego zrobić, bo to zapewne nieprawda. W końcu przecież żyjemy w Polsce, gdzie zdrada to rzecz w sumie wzbudzająca sympatię i dodająca uroku. I nie ma to oczywiście nic wspólego z żadnym wallenrodyzmem, drogie współczesne niedouki z dyplomami, nie oszukujcie się! No dobra, ale jak w tym całym kontekście należałoby podsumować samo wystąpienie Wildsteina? Osobiście czuję się po prostu zmuszony, by wykrzyknąć: "i kto by teraz śmiał powiedzieć, że nie jest to najautentyczniejszy Polak, ba - arcy-Polak?! W końcu nikt inny, niż Polak nie mógłby mieć tego niepowtarzalnego, polskiego jedynie, stosunku do zdrady i zdrajców." Nie chcę się nawet łudzić, że Wildteinowi chodziło, właśnie o to, byśmy go uznali za naprawdę naszego. Nie, zbyt długo żył wśród nas, by nie przesiąknąć do szpiku kości naszym niezawodnym odwiecznym frajerstwem i naszą zadowoloną z siebie pogodną enuchowatością. triarius --------------------------------------------------- Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, czerwca 11, 2007

Bolek się urwał?

"TW Bolek się przyznał" głosi dzisiejszy tytuł na jednym z moich ulubionych blogów - "Myślozbrodnia". Po czym następuje wyjaśnienie, które mogę zacytować w całości, bo jest b. krótkie.
W opublikowanych dzisiaj przez Lecha Wałęsę materiałach z IPN znajdujemy takie zdanie:
major Styliński pisze: "Celem działań jest dalsze utwierdzenie A. Walentynowicz w przekonaniu, że L. Wałęsa nadal współpracuje z SB". (podkr. moje)
Jeśli trzeba utwierdzać w przekonaniu, że LW "nadal współpracuje" to znaczy, że prawdą jest, że w przeszłości współpracował. Dzięki Lechu za odwagę! Choć nie jestem pewien czy to raczej nie przeświadczenie, że dzisiaj, tak jak kiedyś, wszystko da się zagadać a usłużne media podchwycą jedyną właściwą wykładnię i sposób rozumienia tego zdania. Nie te czasy Lechu…

(Oryginał tutaj.)

Fakt, zgoda. Ale przecież Bolek przyznawał się i wcześniej, na przykład w nieupublicznionym oficjalnie oświadczeniu telewizyjnym w czasie Nocnej Zmiany. Oświadczeniu, które można zobaczyć na dokumencie "Nocna Zmiana", choćby tutaj:



Co do samego faktu wsprółpracy Wałęsy z SB w latach '70 żaden zoologicznie antykomunistyczny oszołom nie może mieć moim zdaniem wątpliwości. Można się zastanawiać nad zakresem tej współpracy, ale że coś zostało podpisane, nie ulega cienia wątpliwości. To, że na samy podpisaniu się nie skończyło także wydaje się chyba dość pewne.

W roku '78 Wałęsa miał rzekomo odmówić dalszej współpracy. I to jest właśnie sprawa, która mnie interesuje znacznie jeszcze bardziej, niż jego wcześniejsza współpraca. W esbeckich papierach - to znaczy w tym, co nam z nich pozwolono zobaczyć, a przecież zajmowali się nimi różni interesujący ludzie, od samego Wałęsy, po facetów w typie Lesiaka - współpraca TW Bolka kończy się właśnie (o ile dobrze pamiętam) w roku '78. W każdym razie, kiedy mniej więcej w tym okresie Wałęsa rozpoczął współpracę z Wolnymi Związkami Zawodowymi, agentem miał już nie być.

Jakoś mi to słabo przystaje do tego, czego się przez pół stulecia dowiedziałem o funkcjonowaniu tego świata, a już szczególnie o działaniach tajnych policji, z prlowskimi włącznie. Sprawny, oddany i skuteczny agent zostaje zwolniony z obowiązków WŁAŚNIE WTEDY, gdy zaczyna robić coś naprawdę dla esbecji i komunistycznej władzy najbardziej interesującego! Średnio do mnie trafia teza, że sam Wałęsa akurat wtedy z agenta bezpieki postanowił stać się kryształowo czystym opozycjonistą i patriotą.

Ale mniejsza z tym. Nigdy nie lubiłem Dostojewskiego, więc zakamarki brudnej duszy agentów, urodzonych zbrodniarzy i zboczeńców mogą być dla mnie zamknięte. Nawet przewrotna teza Aleksandra Zinowiewa, że każdy opozycjonista to był jednocześnie agent, dopiero teraz zaczyna do mnie trafiać, wcześniej wydawała mi się intelektualną perwersją. Jestem więc chyba ufnym, łatwowiernym naiwniakiem. Tym lepiej dla Wałęsy! Nie, żeby psychologia mnie nie interesowała, czy choćby ten rodzaj psychologii - po prostu trudno tutaj o dowody, czy chociaż twarde argumenty.

Co innego sprawy wymierne, na przykład ewidentne interesy tajnych służb i ludowej władzy. Jak tu uwierzyć, że ubecja, która ceniła sobie współpracę z Bolkiem (do czego w końcu sam się przyznał) właśnie wtedy pozwoliła mu przejść w stan spoczynku? Że też nie zagroziła mu ujawnieniem przeszłości, na temat której musiała przecież mieć ogromną ilość jednoznacznych dowodów? Gdyby, jakimś cudem, Bolek okazał się niezrozumiale niechętny do współpracy (tylko czemu nagle teraz, skoro przedtem był chętny?) to można było zacząć te dowody po kolei ujawniać, od najmniej jednoznacznych... W końcu by zrozumiał. Albo w końcu by go skompromitowano, gdyby zrozumieć nijak nie chciał. (Co jednak, jak już mówiłem, wymagałoby dusznych głębi, o których Dostojewskim się nie śniło, tak ja to przynajmniej widzę.)

Skoro jesteśmy przy psychologii, to wystarczy sobie przypomnieć głośną, mającą w Polsce wiele wydań i aż dwa różne tłumaczenia (!), książkę Aronsona o eksperymentalnej psychologii społecznej (którą wspomina choćby RAZ w "Michnikowszczyźnie", jako o wstępnej uniwersyteckiej lekturze obowiązkowej, która poza tym jest cenna). Przypomnieć sobie po to, by sobie uświadomić, że SB bardzo by z pewnością Bolka znielubiła, gdyby nagle urwał się jej właśnie wtedy, kiedy naprawdę mógł się przydać do wielkich rzeczy. W końcu, jak udowadnia Aronson, bardziej boleśnie odczuwamy pozbawienie nas nagrody, której z przekonaniem oczekiwaliśmy, niż karę.

Gdyby szantaż przeszłością nie zadziałał, pozostawały jeszcze przecież inne środki - te, "normalnie" stosowane wobec działaczy, a szczególnie działaczy organizacji nie mających ochronnego parasola najderowskiej Wolnej Europy, KORu z jego ogonem zachodnich lewicowych intelektualistów, rodzinnych i towarzyskich związków z elitą władzy... W końcu WZZ to była naprawdę niebezpieczna i znienawidzona przez większość komuszej władzy sprawa! (Co nie zmienia faktu, że część tej władzy mogła w ich rozwoju mieć swój interes, tak się nieraz działo w historii, także w historii PRL'u.)

No dobra, jeśli moje argumenty jakoś do Ciebie Ukochany Czytelniku trafiły, to co z tego właściwie wynika? - możesz zapytać. Przede wszystkim wynika to, że człowiek, który w jakiś sposób ma interes, by nie podpaść, jest sterowalny. W mniej lub bardziej świadomy sposób, mniej lub bardziej... Ale przeważnie, jeśli go się konsekwentnie pociśnie, stacza się szybko po równi pochyłej i nie zatrzymuje się zanim skurwi się do końca i zrobi, co od niego oczekują. Jeśli tylko konsekwentnie pocisnąć, ale dlaczego mieliby tego nie zrobić?

W końcu wiadomo, że piłkarski sędzia, choćby był nie wiadomo jak uczciwy i/lub kosmopolityczny, nie obraża się, że nie dają mu sędziować międzynarodowego meczu z udziałem reprezentacji jego własnego kraju, zgoda? To samo dotyczy wydawania przez sędziów wyroków w sprawach dotyczących bliskich krewnych. Po prostu nie sposób wtedy liczyć na obiektywność. Dlatego też to, że ktoś mógłby w ogóle chcieć zmylić opinię i zostać sędzią w sprawie bliskiego krewnego, albo sędziować mecz z udziałem własnej drużyny, byłoby samo w sobie zagraniem podstępnym i nieuczciwym. Proszę tylko chwilę nad tym pomyśleć, przecież to oczywiste, tak?

Jednak Polacy to ludek... Oszczędzę Ci Czytelniku ironicznych epitetów, które cisną mi się na usta i pod palce. W każdym razie ludek w dużej mierze odpowiedzialny za nieszczęścia, które go bez przerwy niemal od stuleci już gnębią. Przykład jak to działa? Proszę bardzo - polecam ten tekścik, z tego samego bloga. Nikt się nim oczywiście nie przejął, jak i sprawą, o której on traktował... Bo taka jest nasza polska natura, bądźmy z niej dumni! - dzięki temu mamy tyle okazji do użalania się nad sobą. Hurrra!

Gdyby było inaczej, Lech Wałęsa nie byłby dziś bohaterem narodowym. Tylko czym? W najlepszym przypadku, czymś w rodzaju Jerzego Urbana - gościem bogatym i spasionym, mającym krąg zaprzysięgłych wielbicieli i jadących na jednym z nim wózku obrońców. A a my... My nie bylibyśmy jednak chyba Polakami, bo przecież cechą Polaka jest to, że daje się rżnąć w dupę (w każdym możliwym sensie) jednocześnie szlochając i kwicząc z rozkoszy.

Nie, żeby był aż taki homofilny, na to przyjdzie nam jeszcze nieco poczekać, choć jesteśmy przecież w Europie. Ale to przecież tak miło móc się z przekonaniem uważać za za Największą Ofiarę Losu W Całym Wszechświecie! Toż to dopiero Naród Wybrany! Szczególnie, gdy jeszcze - ach! - przyozdabiają go takie lśniące, bezcenne, nobilitujące cały naród klejnoty, jak Lech Wałęsa!

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, maja 13, 2007

Polskiego piekła nie będzie

Czy ktoś z Państwa zastanawiał się dlaczego te wszystkie zdecydowanie antylustracyjne dotąd siły - do których dołączam także Platformę Cieniasów, mimo wielu jej deklaracji to the contrary - tak skwapliwie godzą się teraz na całkowite (lub niemal całkowite) ujawnienie zasobów?

Kilka przyczyn jest stosunkowo oczywistych: zwłoka, jakiej zrealizowanie tego radykalnego projektu będzie wymagało, wydaje się najoczywistszym. Kiedy toczy się walka, w której idzie nam nie po naszej myśli, zawsze warto grać na czas, przewlekać, czekać na nieoczekiwaną zmianę losu. Porównania z meczem piłkarskim nie są tu oczywiście specjalnie adekwatne - tutaj bowiem żaden sędzia nie gwizdnie na zakończenie meczu po 90 minutach, choćby dodawszy do nich nawet 5 minut za przestoje. W dodatku wiadomo przecież, że obecna koalicja siedzi dość chwiejnie na swej wysokiej gałęzi - po pierwsze atakowana na wszelkie sposoby przez rodzimą opozycję, agentów i całą masę różnych lepiej lub gorzej zakamuflowanych obrońców III RP, po drugie zaś stale narażona działania ze strony "Europy", która, mówiąc oględnie, orgazmu na myśl i Kaczyńskich nie dostaje.

Jest też zapewne przekonanie, że skoro teczki tych NAPRAWDĘ ważnych dotąd się nie ujawnily, w każdym razie nie na tyle kompromitujące (czytaj "pełne"), by kogoś doszczętnie skompromitować, to widocznie jednak ich na terenie Polski nie ma. Są oczywiście w Moskwie i zapewne nie tylko tam, ale zabezpieczenie się przed nimi nie wymaga przecież blokowania lustracji.

Najbardziej interesującym jednak powodem, dla którego ci wszyscy ludzie - umaczani przecież w ogromnym procencie po uszy w komuniźmie z jego zbrodniami, w agenturalności i w aferach - nie oponują przeciw ujawnieniu archiwów ubecji, jest to, że po prostu wiedzą, że bardzo niewiele wyniknie z tego dla nich zagrożeń czy przykrości. Polacy to ludek dobrotliwy, a w każdym razie mający bardzo krótką pamięć i z łatwością dający odwrócić swą uwagę w pożądanym kierunku. Po prostu trzeba mieć dostęp do mediów, a najlepiej pełną nad nimi władzę.

Wtedy, niczym na rodeo, gdzie poprzebierani w pstrokate łachmany klauni odwracają uwagę byka, kiedy kowboj ma jakieś problemy, się ogłosi jakiś sukces Gołoty, jakiś nowy "Taniec z Gwiazdami", dla poważniejszych jakąś nową aferę (czemu nie z udziałem Braci Kaczyńskich i Anety K.?)... I tyle, ludek przestanie się sprawami czyjejś agenturalności zajmować. W końcu, gdyby go to naprawdę interesowało, gdyby był w dodatku zdolny do wzięcia komuny za pyski, to by przecież nie przełknął Okrągłego Stołu, Grubej Kreski, no i nie dałby się tak dziecinnie łatwo przynęcić obiecanym mu przez płatnych i po prostu durnych euroentuzjastów czekającym go w zamian za utratę niepodległości rogiem obfitości.

Zbyt ogólne? Zapewne zgoda. Przydałby się jakiś konkret, jakiś dowód? Fakt, chyba by się przydał. A więc przejdźmyż do konkretów...

Co by Państwa zdaniem się wydarzyło, gdyby się nagle okazało, iż Premier "Jedynego Prawicowego Rządu III RP pomiędzy rokiem 1992 a 2005" był esbeckim agentem? Rozpętałaby się burza, tak? Otóż ja twierdzę, że nie stałoby się ABSOLUTNIE NIC! Głupoty opowiadam, tak? No to proszę słuchać...

Parę lat temu, może ze cztery albo trochę więcej, oglądałem sobie na lokalnej gdańskiej telewizji wywiad z byłym premierem Buzkiem. Niezwykle przymilnie nastawiony do swego rozmówcy dziennikarz (który przeprowadzał także b. czułe wywiady z Lechem Wałęsą, chodząc z nim w tym celu m.in. na ryby) poruszył w pewnej chwili kwestię deklaracji o współpracy z SB, którą były premier podpisał był w tzw. stanie wojennym. Wszystko w jak najuprzejmieszej atmosferze, żeby było jasne. Praktycznie wkładając byłemu premierowi słowa w usta, dziennikarz ten tłumaczył, że prof. Buzek, działając ostro w podziemiu, nagle był zmuszony podpisać zgodę na współpracę z SB, ponieważ jego córka bardzo potrzebowała zagranicznego lekarstwa.

Obaj panowie bez cienia trudności zgodzili się, że było to postępowanie absolutnie naturalne, wytłumaczalne, a jakiekolwiek krytyki byłyby tutaj calkowicie nie na miejscu. Po czym już nie pamiętam, co było - albo najspokojniej w świecie zmienili temat, albo też najspokojniej w świecie program się zakończył.

Ja, jako człek prymitywny i mściwy, rozumiejąc wprawdzie milość do dziecka (w dodatku przyszłej chyba gwiazdy i aktorki grającej nawet u Wajdy, wow!), odczuwałem jednak pewien niedosyt i pewien głód informacyjny. Pewien znakomity, już nieżyjący od dawna zresztą, dzialacz podziemnej Solidarności w tzw. stanie wojennym, powiedział mi kiedyś w rozmowie, że "jeśli tylko nie ścisną mu j.j w szufladą, to na pewno na współpracę nie pójdzie". Ja sam być może złamałbym się jeszcze nieco wcześniej, to kwestia odporności na ból i przywiązania do rodowych klejnotów.

Tym niemniej jednak naprawdę bym nie chciał, by ode mnie w tej sytuacji nie oczekiwano żadnego oporu, bym np. wiedział, że mnie pogłaskają po główce za pójście na współpracę, bo mi zagrożono uderzeniem pałką po plecach. W takiej podziemnej organizacji, sorry, ale nikt by chyba nie chciał działać. Co nawiasem mówiąc sugeruje, do czego ci wszystcy łatwo wybaczający zdradę dążą w sprawach polskiej obronności. Fakt, ze "Europa" nie będzie broniona z ani o włos większym poświęceniem na razie nie jest dla mnie wystarczającą pociechą.

W sprawie byłego premiera jest tak: Dobra, mogę się zgodzić, że podpisał. Jeśli, jak twierdził, naprawdę nie współpracował, to niech mu tam. Choć trochę się tym ubekom dziwię, że załatwili mu ten lek dla córki nie czekając nawet to pierwszego realnego wykazania się nowego współpracownika. Byliżby aż takimi idiotami? Czy był to raczej humanizm? (Warto by było może spytać o opinię red. Maleszkę.)

Podpisał, ale nic dalej nie robił... Nie zawiadomił więc także o fakcie oficjalnej zgody na wspópracę kolegów i współpracowników z podziemia? Dziwne, wydawałoby się, że to absolutnie niezbędny warunek, by człowiek, który podpisał, mógł nada być uważany za porządnego! Plus oczywiście całkowite odsunięcie się od jakiejkolwiek dalszej działalności konspiracyjnej - to się chyba rozumie samo przez się. O tym jednak także żaden z miło konwersujących przed kamerami gdańskiej telewizji panów nie wspomniał. Dziwne... Podpisał, lekarstwo dostał, nikomu z kolegów z konspiracji słowa nie powiedział, nadal brał we wszystkich tych nielegalnych działaniach udział, a SB nie miało z tego cienia korzyści, najmniejszej informacji... Naprawdę są rzeczy na niebie i ziemi, o których się nie śniło nawet filozofom!

No dobra, to by było na tyle. Mógłbym to teraz podsumowywać na setkach stron, ale wszystko w zasadzie jest jasne. Były ("prawicowy") premier przyznał się do - takiej czy innej, trudno nam niestety dokładnie określić jej typ i zakres - współpracy z SB w stanie wojennym. Nie pofatygował się skladać wyjaśnienia, które mogłyby go niemal całkowicie oczyścić. Po co? Nikt inny nie zadał sobie trudu postawienia mu tych pytań. Po co? Tyle jest ważniejszych i bardziej interesujących spraw, prawda? A skoro tak, to dlaczego przypuszczać, że całkowite otwarcie esbeckich archiwów wywoła cokolwiek więcej, niż dwa lub trzy dni mało sensownej, jałowej i nikomu w sumie nic szkodzącej gadaniny?

Nie rzucam żadnych oskarżeń, bo nie wydłubałem znikąd żadnych tajnych materiałów, nie podrzucono mi też żadnej tajnej teczki (jak chyba wygląda ogromna większość "dziennikarstwa śledczego" w naszym kraju). Nie oskarżam byłego premiera, bo być może postąpił zgodnie z zasadami przyzwoitości, tylko mnie to z jakichś niewyjaśnionych przyczyn umknęło. Prędzej już chyba oskażałbym nasze media, a konkretnie dziennikarzy, którzy, o ile wiem, nie pofatygowali się do byłego premiera, aby prosić go pilnie o odpowiedzi na zasygnalizowane tu przeze mnie pytania. Nie ma też oczywiście pretensji to Polaków, że ich te sprawy nie interesują - w końcu nie wypada śmiać się z...

Nie, nie będzie żadnego medycznego epitetu, po prostu przyjmę, że absolutnie nikt nie oglądał tego wywiadu w lokalnej gdańskiej telewizji. Nawet kamerzyści mieli z pewnością korki w uszach, widać taka była wtedy moda w eleganckim świecie. Nurtuje mnie tylko jedno pytanie - skoro absolutnie nikt takich programów nie ogląda, to po co się je za nasze pieniądze produkuje? Żeby sobie jeden redaktor mógł połapać ryby wspólnie z Lechem Wałęsą? A bez kamer i mikrofonów by się nie dało? Ale to tak na marginesie, widać długoletnia lektura "NCz!" zostawiła jednak we mnie jakieś ślady.

A więc Drogi Czytelniku - żeby jeszcze przed końcem wrócić do głównego wątku i sensownie ten długi tekst podsumować - jeśli jesteś jeszcze ze mną, to chyba nie masz już cienia wątpliwości, że ŻADNEGO "POLSKIEGO PIEKŁA" z powodu otwardzia teczek NIE BĘDZIE! A w każdym razie na pewno NIE DLA UBEKóW I ICH AGENTóW. Czemu by więc tow. Olejniczak z herr Tuskiem mieli protestować?

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
P.S. Przypomniało mi się zbyt późno (taki esprit d'escalier - w końcu nie tylko tow. Geremek zna francuski, choć mnie akurat za naukę nie płaciły komunistyczne służby) więc tu dopiszę w post scriptum. Oczywiście nowonawróceni zwolennicy otwarcia WSZYSTKIEGO dodatkowo nie muszą się niczego bać, bo Trybunał Konstytucyjny już pokazał, że się na nic takiego nie zgodzi. Zaś Cieniasów nikt przecież nie zmusi do przyłożenia ręki do zmiany konstytucji, która by lustrację umożliwiła. Gadać różne rzeczy można, ale dobrowolnie stryczek na szyję?

P.P.S. Jeszcze jedna ważna kwestia pozostaje w zasadniczym watku poruszonym w tym tekście. Otóż Jerzy Buzek, jeśli był umaczany, choćby tylko minimalnie - a do tego przecież się sam publicznie i bez bicia przyznał - nie miał po prostu prawa przyjmować stanowiska premiera. A przyjąl je, nie będąc w dodatku jedynym kandydatem, po prostu ten drugi był "zbyt prawicowy". (Nie był to przypadkiem Wyszkowski? Ktoś na "W" w każdym razie i chyba profesor.)

P.P.P.S Ten wywiad chyba miał miejsce więcej, niż cztery lata temu. Może z sześć.

piątek, czerwca 02, 2006

Rozumieć Zdrajcę i Postępowa Klaka p. Lisa

Rozpętała się niezła burza na temat księżych, i nie tylko, teczek. Moim skromnym to tylko drobny początek.

Argumenty Światłych i Postępowych zachwycają swą talmudyczną subtelnością. Z drugiej strony charakterystyczne są przemilczenia w argumentacji. W ich wersji wszystko i wszyscy są ubabrani. To jednak nieprawda, cała masa ludzi nigdy nie kolaborowała z komunistycznym, prosowieckim reżimem. O ile nie uznamy za swego rodzaju kolaborację pieczenia bułek, leczenia ludzi, albo kibicowanie drużynie Górskiego.

Zgoda, można człowieka złamać, niemal każdego w taki czy inny sposób złamać i do podpisania czegoś, czy powiedzenia czegoś można zmusić. Torturami, groźbami wobec najbliższych, bezpośrednim i długotrwałym oddziaływaniem na psychikę... SB w czasach Solidarności i Jaruzelskiego to nie było Gestapo ani UB Różańskiego, ale też miało swoje metody. Nie potępiam ludzi za to, co robili poddani torturom, bo sam nie byłem im poddany.

Pewien bardzo przyzwoity działacz opozycji i Solidarności, już od dawna nie żyjący, powiedział mi kiedyś (sorry za dosadność): "Dopóki mi jaj nie zaczną ściskać szufladą, na pewno się nie złamię". Przyznam, że dla mnie to był imponujący standard niezłomności, choć nie zakłada zniesienia wszystkiego.

Jeśli przyjmiemy, że złamać można każdego, to jednak zasadniczą różnicę stanowi to, co się robiło potem. Człowiek, który się załamał i coś podpisał, nie miał potem prawa działać nadal w podziemiu. Miał obowiązek natychmiast powiedzieć o sprawie opozycyjnym przyjaciołom i współpracownikom, a potem odsunąć się od wszelkich tajemnic. Jeśli tego nie zrobił, był zdrajcą. Całkiem po prostu - każdego dnia, z każdym wydrukowanym egzemplarzem gazetki, z każdą rozmową "nie na telefon", zdradzał przyjaciół i ludzi narażających się dla sprawy.

Jeśli zaś mówimy o księżach, to proszę wybaczyć, ale ich obowiązuje jeszcze nieco wyższy standard moralny. Wypominanie innym grzechów - czy to będzie przedmałżeńskie pożycie, czy powiedzmy brak miłości dla nieprzyjaciół - i nakładanie pokuty, nie da się pogodzić z luźnymi standardami wobec własnej zdrady i kłamstwa.

A w dodatku jakoś nikt z wielebnych postępowych księży agentów przez te 17 lat z własnej woli do niczego się nie przyznał. Nie mówiąc już o tym, że już oskarżeni - idą w zaparte, zgodnie z najlepszą przestępczą tradycją. I nie mówiąc już o tym, by sam będąc zdrajcą i szmatą, nie nadstawiać policzka lepszych od siebie, nie przepraszać w ich imieniu za niepopełnione przez nich zbrodnie, nie jątrzyć, nie zamazywać prawdy, nie robić dalej swej zdradzieckiej roboty.

Tak więc, szanowni panowie i panie chrześcijańscy humaniści spod sztandarów "Gazety Wyborczej", "Znaku", "Więzi" i "Tygodnika Powszechnego" - tu nie chodzi o niszczenie (mówi się o "linczowaniu") ludzi, którzy załamali się pod torturami, jakich większość z nas nigdy nie przeżyła i miejmy nadzieję nie przeżyje, tylko o to, że potem, już bez tortur, taki ktoś z miedzianym czołem nadal brnął w swojej zdradzie, jeszcze drapując się w szaty Moralnego Autorytetu i świętości. Robiąc "światłą" i "humanistyczną" robotę, wobec której stara rzymska zasada "CUI BONO?" daje wysoce niepokojące z politycznego punktu widzenia, a moralnie po prostu paskudne odpowiedzi.

Poza tym oglądałem wczoraj program Tomasza Lisa "Co z tą Polską?". Oczywiście na temat lustracji, szczególnie księży. I najbardziej mnie zafrapowała nie sama dyskusja, choć były tam nieliczne ciekawe rzeczy, tylko klasyczna klaka - całkiem jak z dziewiętnastowiecznego teatru. Kiedy ktoś Światły i Postępowy coś Światłego i Postępowego powiedział, nieodmiennie odzywały się silne, długotrwałe, zdyscyplinowane oklaski. Raz kamera ukazała klaszczących, i było widać z jakim zapałem (czyli brakiem zapału) to robią, za to jak pilnie.

Może nieco przesadziłem z tą klasyczną klaką... Fakt, że oni nie rzucali w górę kapeluszy, nie wyli, nie gwizdali, nie wstawali z miejsc. Z pewnością te rzeczy były zarezerwowane na specjalne okazje. Jednak niesamowite jest, jakimi prymitywnymi w końcu środkami urabia się dzisiaj ludzi, także oglądaczy tej "inteligentniejszej" części programów telewizyjnych. Przecież ci ludzie nie są przypadkowo wybrani, przecież z jakiegoś powodu zależało im, żeby tam być, i coś w tym celu musieli zrobić. W tym przypadku klaskać, kiedy klaskać "wypadało".

Zrobić z tym wiele nie można, ale warto może było choćby to zasygnalizować. Może następnym razem Czytelnik sam na to zwróci uwagę, a przy okazji na tysięczne inne manipulacje w "naszych wolnych" mediach.

Jeszcze na zakończenie, skoro jesteśmy przy agentach, długi i fascynujący opis sprawy agenta Bolka, który znalazłem w sieci. Naprawdę warto kliknąć i dokładnie przeczytać. A potem pokazać innym.

Lech... czy Bolek?