Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Smoleńsk. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Smoleńsk. Pokaż wszystkie posty

czwartek, grudnia 05, 2013

Osiem walizek, gitara i saksofon - czyli pośrednio o paszporcie prof. Cieszewskiego

Całkowicie zgadzam się z poglądem wielu, m.in. MatkiKurki, że:

1. ew. podpisanie czegoś 40 lat temu przez prof. Cieszewskiego nie ma, w interesującej nas wszystkich sprawie, specjalnie wiele do rzeczy, oraz że

2. jeśli prof. Cieszewskiego te (medialno-ubeckie) siły tak niszczą, to raczej nie dlatego, że on im pomaga, tylko wprost przeciwnie.

Zgoda?

Dość żałosne mi się natomiast wydaje, że nikt nie potrafi sensownie wybrnąć z porównań z Baumanem. To nie to samo, drogie ludzie - nauki ścisłe i socjologia! (Zakładając nawet, że socjologia to w ogóle nauka, i że dzisiaj nie jest to raczej dość obrzydliwa rzecz. Choć Kurak też z wykształcenia socjolog, więc może od razu nie przekreśla.)

B. ładnie to Kurak dzisiaj napisał, więc nawet wkleję linka:

http://kontrowersje.net/chris_cieszewski_dupa_nie_tw_z_ama_e_nam_wi_t_brzoz_z_amiemy_ciebie_0

Gdyby Bauman zajmował się obliczaniem trajektorii, albo choćby datowaniem wykopalisk, jego przeszłość miałaby w oczywisty sposób o wiele mniej wspólnego z jego dzisiejszymi badaniami, niż w przypadku, gdy się zajmuje przerabianiem w taki czy inny sposób społeczeństwa. To chyba dla wszystkich tutaj, poza zbłąkanymi, jest oczywiste?

Oczywiście pojawia się wiele idiotycznego bełkotu najemnych trolli i działającej w necie agentury. I serwują naiwnym patriotom - nie mającym dość rozumu i dość jaj, żeby się tej swołoczy po prostu pozbyć - kawałki tego rodzaju:
@BEEM.DEEP
Ależ sprawa paszportu jest jak najbardziej i bezpośrednio związana z tematem obu audycji, Tej Sekielskiego i tej z Macierewiczem. Tego nie da się pominąć w całej sprawie. W 1983r. paszport był towarem bardzo deficytowym! I jeśli ktoś mówi, że uciekł od SB, po rozmowie z ludźmi z tej służby, to ja mu po prostu nie wierzę. Nie mam dwudziestu lat, aby dać się nabierać na takie plewy.
I możesz mnie zbanować:) Trafisz na moją listę banów, którymi się szczycę. Bo niektórzy tutaj uznają tylko poglądy zbieżne ze swoimi, resztę wykluczają:) Twój wybór:) Bye:)
RETALIACJA22:262195665
     

Linek tutaj:


Są to oczywiście ubeckie brednie godne III RP. Statystycznie to może być bez znaczenia, ale jednak, jeśli od razu w pierwszym miejscu gdzie się spojrzy, widzi się coś wręcz przeciwnego, to raczej cała "misterna" konstrukcja pada.

Ja wyjechałem latem '84 z żoną w dziewiątym miesiącu (córka urodziła się w pięć dni po dotarciu na miejsce) i pięcioletnią córeczką. (Najlepszą wtedy, wspominam to całkiem przy okazji, przyjaciółką również pięcioletniej Marty Kaczyńskiej.) Jechaliśmy do Szwecji. Na dwa tygodnie. Z wizytą do kuzyna żony, który był sporą szychą na królewskim dworze, a także wśród Polonii. (I który sporo lat wcześniej rodzinny kraj opuścił w sylwestrową noc pod węglem na szwedzkim statku.)

Przed wyjazdem upchnęliśmy gdzie się dało (niestety marnie, jak się potem okazało) dwa koty i pozałatwialiśmy sporo innych spraw. Wracać bowiem nie mieliśmy zamiaru. (Lech Kaczyński był wyraźnie zaskoczony, kiedy mu tuż przed wyjazdem powiedziałem, że to na zawsze. Na zawsze, jak się okazało, PRL'u nie opuściłem, ale na dość długo i wtedy miało być na zawsze. Uwierzyłem, płaski idiota, że to już wolna Polska i wróciłem.)

Co jest zabawne i śmieszy mnie do dziś, to to, iż na te dwa tygodnie wzięliśmy ze sobą osiem sporych i wypakowanych waliz, plus gitarę i saksofon altowy. (Wtedy chciałem być drugim Parkerem, ale najpierw sąsiedzi mi to obrzydzili, a potem jazz mi w sumie b. zbrzydł. Przerzuciłem się na Country, Monteverdiego i inne rancheras. Ale to już inna historia.)

Żaden ubek nie mógłby mieć cienia wątpliwości, że wracać nie zamierzamy. Wielkim działaczem nie byłem, jakąś szychą jeszcze o wiele mniej, bo z paru istotnych względów takich funkcji pilnie unikałem, ale paru ubeków na pewno wiedziało, że istnieję. Kiedy raz w życiu byłem zatrzymany i przesłuchiwany (przez "kolegę" z wydziału, dwa lata wyżej), ten rzekł mi dobrotliwie, że "w takim NRD ktoś taki jak pan zniknąłby bez śladu". Drobiazg, ale traktuję to jako komplement.

Fakt, że miałem, daleko wprawdzie od siebie, ojca oficerem na WAT. Rozwiedzionego we wczesnym dzieciństwie. Nie ze mną oczywiście, tylko z matką. Bezpartyjnym oficerem, z tego co wiem. Co było sprawą wyjątkową. Profesora fizyki. Co mogło mi nieco pomagać... Albo i sporo, ale wtedy nawet mi do głowy to nie przyszło. Zresztą z ojcem spotykałem się góra raz na rok, a politycznie bywało różnie.

Najpierw on zrobił ze mnie antykomunistę, a potem jakoś mu miłość do Zachodu nieco przeszła i się żarliśmy. Zresztą podejrzewam, że ten stary endek, w duszy, wyczuwał lewiznę tych wszystkich Michników i Kuroniów, bo to był b. bystry facet i sporo wiedział. Ale żarliśmy się o politykę w czasie tych rzadkich kontaktów strasznie.

W każdym razie wyjechaliśmy do tej Szwecji jak prawdziwi państwo, w "stanie wojennym", a żadnym TW nigdy nie byłem, ani niczego nie podpisałem. Zresztą nikt mnie o to nawet nie prosił. Wypuszczono mnie także zresztą po jakichś siedmiu godzinach na komendzie we Wrzeszczu, bo i w istocie moje przestępstwo było dość śmieszne - wybuchłem homeryckim, i dość ostentacyjnym, śmiechem na widok drepczącego Grunwaldzką patronu wojskowo-milicyjnego, złożonego z długiego chudego milicjaniera i gromadki idących w dwuszeregu malutkich żołnierzyków o b. niewyraźnych minach, za to w spadających im na nosy ogromnych hełmach.

Widok był nieprawdopodobny, a mnie Bóg pokarał poczuciem humoru. Na szczęście bez oporu dałem się zatrzymać, nie próbowałem uciekać. To był dobry odruch, bo mogło się skończyć znacznie gorzej. Śmieszna sprawa, że mimo iż choć przeciw Władzy Ludowej robiłem od co najmniej '70... Co tylko się dało - "wpadłem" za taką głupotkę.

Nie byłem też, jak z powyższego wynika, nigdy internowany. W odróżnieniu od takiego Bul-Komorowskiego i jemu podobnych. Nie wiem, faktycznie teraz, jak się zastanowię, to widzę, że koledzy jakoś mnie w ostatnim okresie omijali przy produkcji podziemnych solidarnościowych pisemek...

Wtedy mi się to z niczym nie kojarzyło, co najwyżej z tym, że jako gość wysoce spontaniczny, faktycznie nie jestem typem idealnego konspiratora. Jednak to mogło być właśnie to, co ubecja w takich przypadkach chce osiągnąć, czyli wzbudzenie nieufności. Nie z Bonim, nie z Komórą z ruskiej budy, tylko właśnie ze mną.

 A mnie przecież nawet nie trzeba lustrować, żeby wiedzieć, iż nigdy niczego dobrowolnie dla ubecji, dla Władzy Ludowej i Obozu Postępu nie uczyniłem! Wystarczy porównać - do czego doszedł w tym kraju Bul, Tusk, czy inny Boni, a do czego ja. Prawda? Taki wewnętrzny emigrant jak ja - nie tylko w prlu, bo także i dzisiaj, nawet na śpiocha się nie nadaje! Przecież z jakiegoś tam poziomu trzeba startować, żeby gdzieś zdążyć w tym krótkim ziemskim życiu dojść. Co najmniej tam, gdzie Boni. Inaczej to przecież nie ma cienia sensu i najgłupszy ubek to rozumie.

W sumie o sobie, ale czymże mają się w końcu zajmować starcy, a już szczególnie starcy pisujący na blogach? Z tym, że to o mnie jest tylko dodatkiem i z konieczności, moim zamiarem było wyjaśnienie (młodym, choć nie tylko), na moim własnym przykładzie, paru z owych prlowskich realiów i zawiłości działania prlowskich ubecji. Teraz i zawsze.

triarius

poniedziałek, października 28, 2013

Że sobie o Tusiu i Putku na odmianę biężączknę - a co!

Mogę sobie nawet ja czasem biężączknąć? No to dzięki!



Więc sobie biężączknę - o czym by innym, jeśli nie o tym cudnym zdjęciu Tuska naszego kochanego z Putinem. Na którym bez cienia wątpliwości Tusk śmieje się jak uczniak, któremu się udał figiel i oczekuje od starszego chłopaka uznania, Putin zaś spogląda nań badawczo, z lekkim rozbawieniem, jakby chciał spytać "Czy możliwe, że to aż taki głupek? Zobaczysz głupku dalszy ciąg, to ci mina zrzednie."

Do tego ten całkiem jednoznaczny gest piąstkami. Bomba! Za Putinem zaś gość z niewinną minką Tartuffa, chyba nieźle wyszkolony i doświadczony w ukrywaniu uczuć. (Być może czujny i wie, że właśnie cyka się wiekopomną fotkę?) No i oczkami łypie na te piąstki naszego Tusia.

Zaraz... A może Tusk do Putina : "Zgaduj zgadula, gdzie złota kula"? Tylko że to tworzy więcej nowych pytań, niż daje odpowiedzi. Cóż bowiem miałoby być tą złotą kulą? Wot zagwozdka!

* * *

Żeby to miało być zdjęcie sprzed trzech dni, z wizyty samego Tuska w Rosji, wykazano już dobitnie, że to niemożliwe. Na blogaskach. Zresztą nawet Gazownik, z tego co wiem, nie próbuje tego argumentu, uderzając - jak liberalna lewizna zawsze, kiedy jej się logika nie dopina - w duszoszczipatielnyje tony. Z leciutką nutą niezbyt precyzyjnej groźby.

* * *

Nie wiem, czy Schetyna to aż taka ranga, żeby mógł coś takiego od ruskich na zawołanie dostać - żeby się, oczywiście, zemścić na Tusku za wykoszenie go w dolnośląskich wyborach i ponoć (jak mi w to nietrudno uwierzyć!) ewidentne wyborcze oszustwo. No, ale Komóra z ruskiej budy to już jest jakaś "ranga" (jakby w to nie było trudno uwierzyć, patrząc na tę twarz żywcem ze słynnego carskiego zalecenia dla czynowników), Schetyna to zaś pono jego człowiek...

Więc ta koincydencja może nie być bez znaczenia. W końcu raczej nie agonia Mazowieckiego (niech się w piekle smaży!).

* * *

Kiedyś, dawno temu (w Szwecji mieszkając) oglądałem b. ciekawy amerykański program na temat masowych morderców. Takich hobbystycznych, nie chodzi o zagranicznych kolegów rodzimego weekendowego samobójcy. No i tam był taki jeden, którego już złapali i próbowali mu udowodnić, że utrupił cała masę kobiet w celach rozrywkowych.

Działo się to w jakichś latach '70 i facet miał długie włosy, plus chyba wąsy. Spory był i dorodny, w ogóle to trochę dlatego to tak dobrze pamiętam, że gość b. przypominał z wyglądu jednego z moich życiowych nauczycieli Mike'a Daytona. (Można sobie poszukać w sieci, kto zacz. W każdym razie nie masowy morderca.)

Facet był ewidentnym psychopatą, przecudnie wprost płakał i przysięgał że to nie on... W ogóle wcielona niewinność. Uwierzyli by mu zapewne, bo materialne dowody były dość wątłe, a gość naprawdę miał aktorskie zdolności pierwszej wody, ale wpadł, bo w jego celi była ukryta kamera, a kiedy przesłuchujący wyszli, facet zaczął się dosłownie tarzać i zanosić histerycznym śmiechem.

Nie śledziłem, niestety, bo nie bardzo miałem jak (to były czasy przed internetem, przynajmniej dla mnie), jego dalszych losów, ale sądzę, że mu się jakość życia potem radykalnie pogorszyła, jeśli nie gorzej. Ale też to nie było w Polsce.

(Swoją drogą tamten - nie bójmy się tego słowa - psychopata nie miał w tej celi nawet żadnego Putka, któremu by się mógł pochwalić i łasić o podrapanie za uchem. Tutaj nasz kochany Tuś jest do przodu.)

* * *

"Śmiech jest płaczem mędrca". Jakiś starożytny mazgaj - mędrzec znaczy, a przynajmniej mistrz od paradoksów - to kiedyś rzekł, ja to b. dawno temu gdzieś przeczytałem i od tamtej pory jest to ze mną. Czasem to powtarzam, sobie lub innym. Z mniejszym lub większym rozbawieniem, z mniejszą lub większą powagą.

Nie trzymam ręki na pulsie, ale czy Gazownik jeszcze w te tony nie uderzył, tłumacząc ową wiekopomną scenkę i całą tę przecudną pantomimę? Albo to, albo stan wojenny i bratnia pomoc. No, chyba że rodacy znowu wykażą się skapcanieniem na skalę kosmiczną i to się da jakoś wyciszyć.

Chwila... Czy to nie było aby odwrotnie? "Płacz jest śmiechem mędrca"? (Doktor Alzheimer uśmiecha się figlarnie, jak sam Tusk na omawianym tu zdjęciu.) Trochę by to utrudniało... Ale przecież nie Gazownikowi!

triarius

P.S. Psia mać! Jakbym się był wcześniej zorientował, bo bym dał temu wpisu tytuł "Afekt rzekomoopuszkowy". Zmarnować taką okazję...

piątek, lipca 30, 2010

Kto zamordował posła PO?

Kto zamordował posła PO Sebastiana Karpiniuka?

Dokładnie ci sami, co Prezydenta Kaczyńskiego i całą resztę.

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już w tym tygodniu kolejnego leminga od piersi?

sobota, lipca 17, 2010

Jeszcze trochę (drogi Watsonie) o wrogim przejęciu Donalda T. i jego skutkach

Ile Tusk wiedział przed akcją?

Nie, stanowczo sądzę, że (szeroko pojęty) Putin Tuskowi (wąsko pojętemu w każdym razie, a zapewne i szeroko pojętemu) nie powiedział z góry, że chodzi o zamordowanie tego paskudnego Kaczora, a nie tylko o kolejne ośmieszenie go i obrzydzenie mu życia. Dlaczego tak sądzę?
  • niby po co miano by mówić, skoro pewne było było, że (szeroko pojęty) Tusk i tak zrobi co trzeba? no bo niby jak miałby odmówić Putinowi wspólnego przeczołgania tego paskudnego Kaczora, skoro to dla niego i awans polityczny do ligi dużych chłopców (tak mu się w każdym razie wtedy wydawało) i realizacja marzeń?
  • zawszeć to zwiększone ryzyko ujawnienia planów przed - albo też ujawnienia przebiegu samej akcji już po niej... nie przeceniałbym tego ryzyka, uwzględniając z jaką to polską elitą mamy tu do czynienia, ale ryzyko zawsze istnieje i rasowy kagiebista zawsze będzie się je starał zminimalizować;
  • Tusk (pojmowany wąsko czy szeroko, nieważne) mógłby nawet wtedy robić trudności, czy sabotować akcję, a to z tego powodu, że wiedziałby, iż zdaje się na łaskę i niełaskę Putina (pojmowanego wąsko lub szeroko), który po pierwsze będzie mógł go teraz szantażować, a po drugie może kiedyś uznać, że należy pousuwać niewygodnych świadków;
  • z drugiej strony, Putin (o dowolnej szerokości pojmowania) absolutnie nic nie traci, wciągając nie do końca świadomego Tuska w ową grę - tak czy tak Tusk popełniłby zbrodnię zdrady własnego państwa, zbrodnię ze skutkiem śmiertelnymi, itd., jego wina nie jest jakoś istotnie mniejsza, niż gdyby osobiście zdetonował bombę pod fotelem Prezydenta RP;
  • nie bez znaczenia był zapewne też fakt, że zaskoczenie Tuska (pojmowanego przede wszystkim wąsko, ale nie wyłącznie), kiedy nagle uświadomił sobie w dniu "katastrofy", że dał się ograć jak podwórzowy patałach, i że jego marzenie o wspólnym z dużymi chłopcami robieniu wielkiej polityki zakończyło się totalnym zbłaźnieniem i teraz już się do końca życia spod ruskiej nahajki i kagiebowskiego szantażu nie wywinie, musiało dać fajny, z punktu widzenia Putina (dowolnie pojmowanego) psychologiczny efekt, i spowodowało, że Tusk w tych kluczowych pierwszych momentach po "katastrofie" był uległy i przewidywalny, jak należy.

Tajemnica spowiedzi (i jej miejsce w świeckiej obrzędowości)

Nie mogłem sobie odmówić tego pokrętnego i jakże efektownego tytułu, ale chodzi mi o to, że jest w całej tej sprawie - w całej tej misternej układance, której wszystkie niemal elementy zdają się jakoś wskakiwać na swoje miejsce - jedna rzecz, jeden element, którego sobie nie potrafię do końca wytłumaczyć.

Jest nim ta orgia przepraszania, zadośćuczyniania, rachunków sumienia, spowiadania się z dawnych i całkiem niedawnych grzechów (i to publicznie), bicia się w piersi (wyjątkowo często, jak na to towarzystwo, własne) i pokutnych zdrowasiek, jaka przetoczyła się przez media zaraz po "katastrofie". Mam co do tej sprawy kilka całkiem różnych hipotez, z których żadna mnie do końca nie przekonuje... Zresztą, jako człek, który z mediami (poza blogami oszołomów) kontakt ma naprawdę niewielki, nie mam też odpowiednio solidnych informacji, by próbować tę sprawę wyjaśnić. Może ktoś mi pomoże.

Jakie tu widzę możliwości? Oto jakie je widzę:
  • zwykłe działanie tzw. wolnego rynku, czyli, normalnie w sumie pojęty, interes własny... chodzi mi o to, że postępowanie zgodnie z ogólnie przyjętą (choć moim zdaniem przereklamowaną) zasadą, że de mortuis nil nisi bene - czyli puszczanie przez wszystkie te tefałeny marszy pogrzebowych Frycka i ograniczanie się do w miarę suchych informacji - byłoby dla konsumentów tych mediów właśnie zbyt suche, a dlatego mało atrakcyjne, więc źle by się to odbiło na dochodach... jednocześnie (jak to być może oceniano) dalsze plucie na "Kaczora" nie wchodziło, przez jakiś czas, w grę... cóż więc pozostało? to, co wszyscy widzieliśmy - świecka spowiedź publiczna, pokuta za grzechy i obietnice, że już nigdy...
O ile powyższa hipoteza nie zakłada i nie wymaga jakiegoś odgórnego sterowania, to wszelkie inne co najmniej je sugerują, jeśli nie więcej.
  • chęć zapanowania nad nastrojami ludu metodą "wskoczyć na pierwszego ze stada oszalałych, cwałujących na oślep koni, i stopniowo go wyhamować, czym pośrednio wyhamujemy pozostałe"... metoda ta sprawdza się w westernach, w realu, z własnego doświadczenia, uważam ją za trudną do praktycznej realizacji... ale sama zasada jest niewątpliwie słuszna i to działa - zarówno w stosunku do koni, jak i do ludzi... (problemem jest oczywiście wskoczenie na cwałującego w tłumie innych konia i utrzymanie się na nim, a nie wyhamowanie konia, który poniósł, np. kierując go na dostatecznie dalekie zarośla, albo pod stromą górę, bo sam to nawet parę razy robiłem... a że konie to zwierzęta stadne, więc i razem biegają, i razem biegać przestają, to znany fakt)... przechodząc z koni na lud i rodzime media, mogłoby chodzić o to, by się z uczuciami ludu zbytnio nie rozminąć, ale potem nimi stopniowo kierować i doprowadzić do ich wyciszenia i ew. zmiany w pożądanym kierunku;
  • mogłoby to wynikać z jakichś przepychanek w establiszmęcie i związanych z nim mediach... ktoś mógłby być z ludem bliżej, niż druga strona, ktoś mógłby chcieć lud mieć po swojej stronie... sprawa znana od tysiącleci i dobrze przećwiczona, zarówno w PRL (prim), jak i już potem... ktoś mógłby zadać sobie nieco trudu i prześledzić, jak to tam było z tymi świeckimi spowiedziami w poszczególnych mediach, przede wszystkim zaś jak to się miało do ośrodków władzy (realnych), którym te media sprzyjają i którym podlegają... chodzi o WSI/Rosję, Światłą Europę (Bruksela/Berlin), Izrael (z przyległą Ameryką) i tego typu sprawy;
  • mogłoby to też, przynajmniej teoretycznie, być robione na bezpośredni i wyraźny rozkaz z Moskwy... po co? a czy ja wiem? czy ja szachista?... no, powiedzmy że po to, by stworzyć szum informacyjny i wszystko jeszcze bardziej zagmatwać.
Zwróćmy uwagę, że, o ile moje teorie są słuszne, to Rosjanie raczej nie mają interesu, by całą tę sprawę po prostu gładko i elegancko zakończyć, wyciszyć całkowicie itd. Oni przecież dzięki temu mają władzę nad Tuskiem (szeroko i coraz szerzej pojętym) i to im się bardzo opłaca. A Tusk musi przecież wiedzieć, czyją jest pacynką... Czyją pacynką tak nagle i nieodwracalnie, dzięki własnej głupocie i zadufaniu, się stał...

I ten miecz Damoklesa musi nad nim wisieć bez przerwy. Że Tusk w końcu się załamie? Fakt, ale w tym już głowa (szeroko pojętego) Putina, by ten moment ocenić i uprzedzić. Co na pewno nie wpływa dodatnio na samopoczucie Tuska, ale kogo to w końcu obchodzi?


I co z tego wszystkiego teraz wynika?

Wbrew buńczucznemu tytułowi nie sądzę, bym tu miał wymienić wszystko, co wynika, albo choćby istotną część. Wspomnę tylko o tym, co mi się w tej chwili nasuwa.

Otóż Tusk (pojęty szeroko i z każdym dniem szerzej) skompromitował się w tej całej sprawie TOTALNIE. Zapracował sobie na tytuł Mistrza Politycznej Szmacianki i Największego Okołopolitycznego Błazna (co najmniej) Pierwszej Połowy XXI w. Nie tylko został - i to wyłącznie dzięki własnemu zadufaniu i głupocie - gładko, za to wrogo, przejęty spod unijnego wymienia pod ruską nahajkę, ale też skompromitował się doszczętnie w oczach każdego, kto wie co się stało i ma jakiekolwiek pojęcie o politycznych standardach - choćby tych niewysokich, dzisiejszych.

Tak więc... Oczywiście jeśli mam w tych swoich dedukcjach rację - w przeciwnym przypadku: Sorry chłopie, jasne że jesteś cool i w ogóle fantastyczny, bez urazy! Jednak jeśli MAM rację, to Tuskiem gardzić muszą teraz nie tylko (dowolnie szeroko pojęty) Putin, ale także jego dotychczasowa patronka Merkela, i w ogóle wszyscy w miarę poważni politycy. Tusk (jeśli mam w tych dedukcjach rację) jest już skończony w międzynarodowej polityce. To gorzej niż zbrodniarz - to naiwny idiota, który się zakiwał na śmierć, na własne życzenie, a skutkiem jest... Sami wiecie.

Oczywiście istnieją w III RP b. znaczące siły, którym na rękę jest WSZELKIE osłabianie, ośmieszanie i demontowanie Polski... Tych ludzi można teraz bez większego trudu rozpoznać po zadowolonych minach... Zresztą, o czym wspominałem w poprzednim tekście, mieliśmy przecież ten, niezbyt długi, ale i tak interesujący, festiwal miłości do (szeroko pojętego) Putina. Który interpretuję jako przegląd swojej agentury przez szeroko pojętego, plus ew. pewna ilość nowych gorliwych kandydatów, oferujących na wyścigi swoje usługi...

Sponte sua niejako, w nadziei, że zostaną dostrzeżeni. (Albo może czasem nawet i w nadziei, że ktoś ich uzna za agentów wpływu Kremla, i dzięki temu staną się arystokracją. To by był motyw jak z filmu o gościu udającym, że ma miliony, kiedy mieszka w tekturowym pudle w parku.)

Zadowolonych gęb jest dzisiaj sporo, ale jednak przejście spod unijnego wymienia, hojnego dla swoich i patrzącego przez palce na wszelką korupcję ("która przecież nie jest korupcją", nigdy!) swoich, pod ruską nahajkę, pod ruską, kagiebowską dyscyplinę... Pod ten miecz Damoklesa, który wisi nad Tuskiem, ale także przecież i nad tymi, którzy razem z nim są w tym szambie umaczani... Którzy są z nim kojarzeni... I to się będzie rozszerzać z dnia na dzień... To nie może być miłe dla establiszmętu... To nie może być dla nich łatwe... Tutaj trzeba coś jednak szybko wykombinować, nie ma chwili do stracenia, nikt rozsądny nie będzie przecież dobrowolnie tonął z tym Titanikiem!

Tak wiec - jeśli oczywiście w tym co mówię, jest jakiś sens - w establiszmęcie dzieją się teraz naprawdę ciekawe rzeczy, choćby nie było ich wprost widać na powierzchni... Są tam napięcia, są tam narastające niechęci, jest tam uczucie, że poziom topieli podnosi się, a wszyscy na raz przecież nie zdołają się na tę niewielką szalupkę załapać. Tak da się zinterpretować całkiem sporo dziwnych zachowań tej grupy - zachowań, które inaczej byłoby zinterpretować jeszcze trudniej.

Paradoksalnie, może być tak, że to my wiemy, jaka jest u nich sytuacja, natomiast oni nie potrafią precyzyjnie ocenić sytuacji po naszej stronie. Gdyby tak było, mielibyśmy całkiem znaczące, choć dopiero częściowe, taktyczne zwycięstwo, bo wiele zwycięstw zaczyna się od tego, że wróg przestaje rozumieć naszą taktykę. Niektórzy, i to wcale nie jacyś amatorzy w tych sprawach, wręcz twierdzą, że: "KAŻDA taktyka, której przeciwnik nie rozumie prowadzi do zwycięstwa".

Nie byłbym aż takim optymistą, ale, jeśli choć trochę prawdy w tym jest, to drążmy, analizujmy, wymieniajmy myśli... Z jednej strony... Z drugiej zaś róbmy swoje tak, żeby oni na odmianę mieli problemy ze zrozumieniem nas!

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, lipca 15, 2010

Jak ja to wszystko widzę (drogi Watsonie)

Najbardziej prawdopodobna w moich oczach hipoteza na temat genezy smoleńskiej "katastrofy" jest taka, że Tusk zgodził się na Putina propozycję, by wspólnie, przy okazji rocznicy Katynia, naprawdę ostro przeczołgali "tego obrzydliwego Kaczora" (czy jak to tam akurat brzmiało), a Putin i jego dzielni mołojcy "Kaczora", wraz z paru innymi, po prostu brutalnie zamordowali. Czyniąc tym także Tuskowi brzydkiego psikusa i dodatkowo uzyskując na niego przepięknego HAKA, którym będą go mogli odtąd dowolnie sterować.

Możliwe są oczywiście inne hipotezy: od naiwno-agenturalnych - że to był po prostu wypadek, albo i "lepiej", czyli że sam "Kaczor" spowodował katastrofę z wrodzonej głupoty, albo z wrednego charakteru, po znacznie sensowniejsze, jak ta, że główną rolę w spowodowaniu tej "katastrofy" miała rodzima razwiedka, a Tusk od początku wiedział, że "Kaczor" z towarzystwem (i Karpiniukiem) ma zostać zamordowany... I tym podobne.

Oczywiście nie sposób wyrokować z jakąkolwiek pewnością, jednak w tej chwili ta pierwsza z wymienionych tu hipotez wydaje mi się o wiele bardziej od innych prawdopodobna. Na przykład z tego powodu, że Putin i jego kamanda nie mieli wielkiej potrzeby zdradzać Tuskowi, czy podlegającym im razwiedczikom III RP, swoich planów - skoro Tusk i jego ludzie i tak byli gotowi podać im swych wrogów na tacy...

Jak i z tego, że gdyby Tusk nagle został przez dużych chłopców zaproszony do udziału w prawdziwej zbrodni, to przecież nie wyglądałby tak jak teraz - przerażony, przeżuty i wyraźnie podtrzymywany psychotropami, tylko chodziłby z miną mówiącą "Oto ja - nowy Cesare Borgia!", i nie wiadomo, czy by po prostu się z takim napisem na koszulce światu dumnie nie pokazywał.

Jasne, to tylko argument z czyjejś, domyślnej w dodatku, psychologii, ale w końcu, jak twierdził Bainville "Historia to psychologia", a charakter Tuska chyba nie przedstawia już dla nas, after all these years, większych tajemnic.

Tusk nie chodzi z dumną miną kogoś, kogo duzi chłopcy zaprosili do wspólnej zabawy i kto naprawdę zanurzył dłonie w autentycznej polityce, nie zaś tylko w słupkowym pijarze... Przeciwnie! I trudno mu się dziwić - jeśli oczywiście ta nasza tu hipoteza jest słuszna... Ruscy mają go teraz by the short and curlies, z pewnością zadbali bowiem o to, by były na niego odpowiednie haki... W dodatku Tusk to nie jest facet taki, że wytrzyma tego typu ogromną presję psychiczną dowolnie długo. On to chyba wie, a przede wszystkim wie to Putin i jego wesoła gromadka... I zapewne wyciągną z tego faktu odpowiednie wnioski.

Totalitaryzm (a Putin to przecież totalitaryzm par excellence) radzi sobie bez większego trudu z ludźmi, także z milionowymi ludzkimi masami, za pomocą kija i marchewki - problem zaczyna się dlań wtedy, kiedy ktoś (a nie daj Boże więcej ludzi na raz!) przestaje na kija i marchewkę reagować. Powody bywają różne, ale załamanie nerwowe to właśnie jeden z najklasyczniejszych.

Co więcej wynika z mojej hipotezy? Hipotezy, że ją tutaj ponownie streszczę, żebyśmy wiedzieli o czym mowa: Tusk poszedł na układ z Rosjanami, mający a celu upokorzenie i ośmieszenie Prezydenta Polski (plus sporej części liderów opozycji), a Rosjanie ich gładko zamordowali, ośmieszając tym samym Tuska, a co gorsza mogąc go teraz dowolnie szantażować i czyniąc z niego swą posłuszną marionetkę. Taka jest ta hipoteza. No i co dalej by z niej wynikało?

W mojej opinii wynikałoby całkiem sporo, a co więcej parę naprawdę dziwnych i trudnowytłumaczalnych spraw zdaje się dzięki niej znajdować sensowne wyjaśnienie. Zacznijmy od tych spraw sprzed "katastrofy". Nie jest wykluczone, że jednak niektóre, zapewne będące naprawdę blisko swych rosyjskich mocodawców, razwiedcziki mogły coś wcześniej wiedzieć... Choćby dlatego, by Tuska głębiej umaczać i by jeszcze skuteczniej dało się go potem (szeroko pojętemu) Putinowi szantażować i zmuszać do posłuchu.

Konkretnie o czym mówię? Mówię o tych dziwnych i często komentowanych wypowiedziach, szczególnie Komorowskiego i Palikota na temat przyszłości Prezydenta, tego, że może jednak gdzieś poleci... No a przede wszystkim o bezbłędnym proroctwie Palikota, że nie Tusk i nie Lech Kaczyński będą rywalizować w wyborach, i że powinien w nich kandydować Komorowski, jako kandydat Platformy. Cała ta kwestia z moją hipotezą wiąże się dość luźno i nie jest najważniejsza, ale mówię to tutaj, bo chronologicznie to jest początek, a pewne wyjaśnienie jednak się dzięki temu nasuwa.

Sama sprawa tajemniczej rezygnacji Tuska z wymarzonego żyrandola i zastąpienie go (per groteskową procedurę "prawyborów") Komorowskim też może ma tutaj swoje wytłumaczenie. Nic konkretnego, ale że inaczej nie ma żadnego, więc może warto się zastanowić, czy np. Putin nie powiedział Tuskowi czegoś w stylu "my wam tawariszcz przeczołgamy tego paskudnego Kaczora, ale wy dopuśćcie pażałujsta naszego człowieka do tych tam informacji o naszej, jakby nie było, agenturze w waszym... jak to określić... sami wiecie, tawariszcz".

Ta ostatnia mini-hipoteza jest dość w sumie akrobatyczna i nie przywiązywałbym do niej wielkiej wagi, ale w końcu - macie lepszą? A jak niby Tusk miałby Putinowi odmówić? A po co Putin miałby to zrobić? A choćby po to, by mieć na Tuska jeszcze większego haka.

Dobra, gdybym miał tylko tyle do powiedzenia, to bym z pewnością tego tekstu nie pisał. Mam jednak coś lepszego. Dzięki mojej (tej głównej) hipotezie wyjaśniają się bowiem inne dziwne kwestie, i tutaj te wyjaśnienia, w mojej opinii, mają już całkiem inną wagę.

Ale na początek zadajmy sobie pytanie: co się istotnie zmieniło, co się zmienić musiało, jeśli Tusk, próbując grać z Putinem w swą zwykłą szmaciankę, dał się tak okrutnie wykiwać, i teraz jest przez Putina trzymany by the short and curlies? No przecież Tusk został w wyniku tego FORSOWNIE PRZEWERBOWANY z... jak to określić...? Niech będzie: z człowieka Brukseli/Berlina, na człowieka Moskwy. Co on tam jeszcze dla tych dotychczasowych mocodawców może zrobić, zależeć teraz będzie niemal wyłącznie od woli Moskwy.

Dopóki oba te ośrodki władzy mają w stosunku do III RP wspólne interesy, da się jeszcze jakoś (choć zapewne z trudem i chowaniem głowy w piasek) zachować pogodę ducha i złudzenie lojalności wobec dotychczasowych mocodawców... Jednak w tych sprawach nie ma nic pewnego, nic stałego. Nie tylko wszystko może się z dnia dzień zmienić, ale po prostu Putin - chcąc być pewien swego nowego nabytku i by nabytek dobrze wiedział, kto teraz jest jego panem - będzie raz po raz wymuszał akty posłuszeństwa, będące jednocześnie aktami nieposłuszeństwa wobec poprzedniego pana, czyli Brukseli/Berlina. To po prostu elementarna wiedza o działaniach służb i podobnych instytucji.

Swoją drogą, a to nie jest tutaj bez znaczenia - Unia, czyli wspomniana Bruksela, a częściowo i Berlin - przeżywa coraz większy kryzys, słabnie w oczach... Więc zabranie im "człowieka" odbyło by się akurat w niezłym, dla odbierającego, momencie. (Tego kryzysu Unii w krajowych mediach nie jest zapewne aż tak wiele, ale, kiedy się np. rzuci okiem na francuskie dzienniki telewizyjne, jak ja wczoraj, to różne rzeczy dają się w tym świetle ciekawie interpretować. O czym może kiedyś.)

Tak że mamy Tuska nagle, znienacka, "wrogo przejętego" (mówiąc językiem giełdowym) przez Rosjan, a z nim bardzo istotną część wierchuszki III RP. Przynajmniej tej "demokratycznej", złożonej z "polityków" wierchuszki III RP, bowiem np. WSI przewerbowywać się przecież nie musiały.

W każdym razie, jeśli wierchuszka Platformy, a z nią rząd i duża część politycznego establiszmętu, nagle się z orientacji prozachodniej przewerbowała na prowschodnią, w dodatku w wielu przypadkach pod przymusem, musi to stanowić pewien dla tego establiszmętu problem. Nie każdy podlega tym putinowskim naciskom bezpośrednio... Wielu ma ścisłe związki z unijnym, czy niemieckim, rogiem obfitości... Dużo zresztą łatwiej czuć się "europejskim patriotą", zamiast "polskim nacjonalistą", ale "patriotą" Rosji Putina jednak nieco trudniej... A i lemingi łykną to mniej ochoczo - wot prabliema!

Tak więc z naszej hipotezy wynika, że w aparacie władzy i szeroko pojętym establiszmęcie musi teraz być ogromne napięcie, ogromna niepewność przyszłości. Coś to potwierdza, spytacie? No dobra, a jeśli tym właśnie dałoby się wytłumaczyć kilka zadziwiających zjawisk ostatnich tygodni, które bez tego nijak się wytłumaczyć nie dają? (To by była taka trochę sherlockowska dedukcja, drogi Watsonie.)

Jak chcielibyście na przykład wytłumaczyć tę nieprawdopodobną kampanię miłości do Rosji Putina zaraz po "katastrofie"? Czy ci wszyscy ludzie naprawdę mogli sądzić, że uda się Polaków - choćby i najgłupszych lemingów - natchnąć nagle miłością do Rosji, a w dodatku zalatującej coraz bardziej ZSRR Rosji Putina i ruskiej mafii? No, może Olbrychski tak sądził, ale nie mówimy o zupełnej psychopatologii, bo już nawet Wajda chyba nie. Nie, jeśli sam sobie potrafi wciąż zawiązać buty.

Interpretacja tego zjawiska powinna być całkiem inna: otóż ujawniła się (o czym wielu już pisało) praktycznie CAŁA rosyjska agentura wpływu. Ruscy, widać, kazali. A jeśli ten i ów robił tam coś sponte sua, to z pewnością po to, by się Putinowi pokazać, jako wierny sługa, by się załapać na przyszłe korzyści i zaszczyty.

Dlaczego jednak ruskim - którzy przecież tak naiwni nie są, by wierzyć w jakąś przemianę Polaków (choćby lemingów) pod wpływem sklerotycznej wazeliny Wajdów i Olbrychskich - zależało? Po pierwsze, sługa musi co pewien czas potwierdzić swą wolę i zdolność służenia. A gdzie lepsza okazja, niż taka, gdzie gość się totalnie kompromituje i wygłupia (co zresztą media i tak szybko załgają, a lemingi zapomną), tylko dlatego, że pan sobie tego życzy?

To jednak wcale nie wszystko. Jeśli mam rację z moją hipotezą, to Rosjanie w tej chwili przejmują estaliszmęt III RP i konsumują swe zwycięstwo. (Nie tyle nad Polską, czy tym co z niej zostało, bo zostało niewiele, ale raczej nad Unią.) Jednak ta pozbawiona refleksu i/lub mocno związana z Unią część establiszmętu jest b. znaczna i odczuwa, z różnych powodów, pewne opory przed daniem się forsownie zwerbować Rosjanom.

W elicie władzy muszą być ogromne napięcia i potencjalny ogromny konflikt. Jaki na to środek zaradczy? Jaki środek, który by pozwolił Putinowi czas jakiś we względnym spokoju konsumować i konsolidować zdobycze? Środkiem tym jest stworzenie poczucia jedności aparatu władzy i establiszmętu... Jak? Oczywiście (czytać Ardreya!) poprzez rozniecenie do maksymalnych rozmiarów konfliktu między tym establiszmętem a moherową Polską.

Druga strona zresztą, czyli ta wciąż z dzikim uporem brukselsko/berlińska, także ma w tym interes, nie widząc w tej chwili żadnej szansy na powstrzymanie zdobywczej kampanii Putina, nie chcąc z nim i jego ludźmi wchodzić w konflikt, a jednocześnie nie chcąc zrywać z dotychczasowymi dobroczyńcami i panami, czyli Brukselą i Berlinem. I ci także będą nawoływać do "zgody narodowej" (która oczywiście ma CAŁKIEM INNE ZNACZENIE, niż się nam wmawia i niż naiwni ludzie sądzą) i tworzyć maksymalny konflikt tej szemranej elity, jako całości, z moherowym pospólstwem, nie służącym bezpośrednio, czy choćby nie służącej z chęcią, żadnemu zagranicznemu panu.

Jeśli się to pospólstwo zbuntuje, to się stłumi, nauczy moresu i będzie spokój na co najmniej jedno pokolenie. Problem tylko, że na razie się nie buntuje, a to coś tam po cichu mamrocze i zapewne zaczyna knuć. (Choć to akurat to tylko zawodowa ubecka paranoja. Gdzie dzisiejszym Polakom do knucia! Przecież Ziemkiewicz potępia i odradza knucie.) JESZCZE JEDEN POWÓD, by zbudować barykadę - agenci, wszystko jedno Berlina/Brukseli czy Moskwy, z jednej - moherowa swołocz z PiS'em na czele z drugiej!

Tak ta sprawa mim zdaniem w najogólniejszym zarysie wygląda. Jeśli mam rację, to najważniejszy wniosek byłby taki, że W ELICIE WŁADZY TRWA W TEJ CHWILI (i zapewne rychło się nie skończy) OGROMNY KONFLIKT, GROŻĄCY WYBUCHEM. Jeśli nie uda się im zjednoczyć w ataku na nas - CZY W OBRONIE PRZED NAMI! - to czas, paradoksalnie, co najmniej w średnioterminowej perspektywie, jest po naszej stronie. Uwzględniając to, że Unia słabnie w oczach, że Rosja pod wieloma względami to kolos na glinianych nogach, na którego czyhają b. poważni naturalni wrogowie...

A więc, jeśli mam rację, wynikałoby, że powinniśmy stosować teraz przede wszystkim działania osłonowe, ale nie przechodzić do frontalnego ataku na wroga, bo to go zintegruje i wzmocni. Nie dać się zniszczyć, nie dać zniszczyć PiS i JK, robić swoje raczej bez bezpośredniego kontaktu z wrogiem (nie strzępić sobie np. bez sensu jęzorów przekonując lemingi), nie dać się sprowokować do nieprzemyślanych działań, drążyć jednak sprawę smoleńskiej "katastrofy", umiędzynarodawiać ją... Oraz, jak zawsze: NICZEGO NIE ZAPOMINAĆ I NIC NIE WYBACZAĆ! (Co by na ten temat mówił JP2 czy miejscowy proboszcz.)

Jeśli mam rację, to wróg jest o wiele słabszy, niż się to może wydawać. Choć właśnie z tego powodu może być bardzo nieprzyjemny i bardzo niebezpieczny. Wbrew znanemu cytatowi z Napoleona, obrona w wielu przypadkach jest o wiele silniejsza od ataku. (Choćby przez większą część pierwszej wojny światowej.) Nie każdy z was może być JK, i dobrze by było, by sobie każdy nie wmawiał, że jest, zarzucając świat przemądrymi analizami jego rzekomych błędów i strzelań-sobie-w-stopę. Dajmy teraz buldogom porządnie wbić kły drug w druga, zamiast je głupio integrować przeciw nam!

Co oczywiście nie oznacza, byśmy nie mieli targowicy nazywać targowicą, czy coś w tym rodzaju. Po prostu na razie spokojnie! A kiedy przyjdzie czas, to prosiłbym o nieco mniej pedalstwa, niż w '89. Na odmianę!

triarius
---------------------------------------------------  
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, maja 30, 2010

Smoleńsk i dziwna koincydencja dziwnych wypowiedzi

Wszyscy chyba już widzieli filmik, na którym Komorowski 29 kwietnia 2009, a więc na długo przed smoleńską "katastrofą", mówi: "Przyjdą wybory prezydenckie, albo prezydent będzie gdzieś leciał, i to się wszystko zmieni".


Tutaj ten filmik na YouTube: http://www.youtube.com/watch?v=86GcCrR4R_s. (Dopóki go nie zdejmą w trosce o przyjaźń polsko-radziecką.) 

To naprawdę już wtedy dawało do myślenia, bo  Komorowski to dokładnie taki facet, że mógłby coś takiego wiedzieć i mógłby coś takiego chlapnąć. I te powiązania (o czym wiemy od dawna) i ten "rubaszno-wesolutki" charakterek (o czym przekonaliśmy się dobitnie w ostatnich tygodniach). 

Mniejsza już tu w tej chwili wszelkie te "wyginiecie jak dinozaury", "jaki prezydent taki zamach", "dożynanie watah", i wiele wiele podobnych. W wykonaniu tego i innych przedstawicieli światłej i miłującej pokój Platformy, bo ci ludzie mówią jednym głosem, choć czasem im kwestie rozpisują na większą ich ilość.  

To też nie jest bez znaczenia i ostatnio nawet chciałem o znaczeniu słów w polityce coś napisać - w tym duchu, że kiedy typowy sowietolog okresu zimnej wojny milimetrową miarką mierzył odległość poszczególnych aparatczyków od GenSeka na oficjalnych zdjęciach z sowieckich uroczystości, to ja (sowietolog amator, ale pilny) byłem wyznawcą nieortodoksyjnej szkoły sowietologii Jean-François Revela, który radził koncentrować się raczej na tym, co sowieci całkiem po prostu MÓWIĄ, i na rozlicznych przykładach pokazywał, jak dokładnie te zapowiedzi w przypadków totalitarnych reżimów są potem realizowane. (Podawał przykłady nazistów i właśnie sowietów.)

Ciekawa to jest sprawa i oczywiście nie bez znaczenia w omawianej tu przez nas kwestii, ale nie będziemy się już w tej chwili bliżej tym zajmować. Tę notkę napisałem z innego powodu. Otóż pod najnowszym tekstem kataryny w salon24 znalazłem m.in. taki oto komentarz, cytuję:

KAWA NA ŁAWĘ


Na kilka tygodni przed katastrofą pod Smoleńskiem w programie "Kawa na ławę " zamiast Niesiołowskiego wystąpił Palikot.Kiedy zaczęto rozmawiać o wyborach Palikot powiedział, że wybory odbędą się wcześniej.Rymanowski zdziwił się ,Palikot zaczął się motać ,no że on tak myśli , tak mu się wydaje itp.

Rymanowski powiedział ,a to dziwne bo pana przepowiednie się sprawdzają. Potem Palikot zniknął na kilka tygodni.

Może ktoś ma to nagrane.
2010-05-29 19:39 idący drogą hebla

(koniec cytatu)  

Oto link: http://kataryna.salon24.pl/187961,pytania#comment_2673634

Oczywiście to nie musi być koniecznie prawda, ale całkiem może. Palikot też spełnia te same kryteria, co Komorowski, a nawet spełnia je "lepiej", bowiem o ile tamten mając odgrywać rolę poważnego i uczciwego polityka robi z siebie raz za razem błazna, to rolą tego jest akurat robienie z siebie (jadowitego) błazna i zdobycie maksymalnej medialnej popularności. W takich wypadkach nie jest trudno stracić na chwilę miarę i powiedzieć o parę słów za dużo. Nie ma gwarancji, że ten komentarz mówi prawdę, ale na pewno warto spróbować tę wypowiedź Palikota odszukać.

Wtedy będziemy wiedzieli. I wtedy, gdyby się okazało, że to prawda, koincydencja tych dwóch "całkiem niewytłumaczalnych" wypowiedzi tych dwóch - całkiem osobnych, a jednak mających ze sobą dziwnie wiele wspólnego - osobników będzie jeszcze trudniejsza do jakiegoś "logicznego i spokojnego" wytłumaczenia.

Jeśli ktoś nie pamięta ze szkoły, to przypominam, że prawdopodobieństwo dwóch przypadków jest równe ILOCZYNOWI obu tych prawdopodobieństw. Z czego wynika, że jeśli np. roboczo  uznamy, że prawdopodobieństwo powiedzenia czegoś podobnego całkowicie przypadkowo i bez związku z czymkolwiek w realu wynosi 1 : 100 (co wydaje mi się b. skromnym oszacowaniem), to DWA takie całkiem przypadkowe przypadki mają prawdopodobieństwo równe 1 : 10 000. 

Do tego właściwie należałoby jeszcze dodać - a raczej pomnożyć - prawdopodobieństwo katastrofy takiej (zakładamy tu na chwilę, że to była katastrofa), jaka zdarzyła się w Smoleńsku. A to będzie z pewnością 1 do wielu milionów, bo takie coś praktycznie nie zdarzyło się dotąd w historii, choć politycy latają samolotami co dzień i od pół wieku.

Tak więc, jeśli by się nam udało potwierdzić ową wypowiedź Palikota - sam rachunek prawdopodobieństwa powie nam co to był za "wypadek" i kto m.in. w tym brał udział. A więc, proponuję zacząć ostro szukać, kto ma do takiej roboty jakikolwiek dryg czy talent!

triarius
---------------------------------------------------  
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.