Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dziennikarstwo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dziennikarstwo. Pokaż wszystkie posty

piątek, grudnia 02, 2022

Niewyszczepieni padają jak muchy

Z prasy:  

Niewyszczepieni padają jak muchy! Na przykład wczoraj o godzinie 16:10 pod Gronowem Elbląskim zderzył się pociąg osobowy z towarowym. Zginęło 31 osób, 40 jest rannych, z czego 8 w stanie krytycznym. Niemal połowa była niewyszczepiona. Prokuratura stara się dojść, dlaczego Józef S., odpowiedzialny za przełożenie zwrotnicy, nie uczynił tego, co doprowadziło do katastrofy. Rozpatrywane hipotezy obejmują wylew oraz sobotnią powtórkę programu "Rolnik szuka żony".

Także wczoraj około godziny 12:30, na Stefana J., mieszającego wapno na budowie apartamentowca w Lesiowie koło Radomia, z nieznanych przyczyn przewrócił się dźwig. Mężczyzna zginął na miejscu. Był niewyszczepiony. Prokuratura bada zdarzenie.

Powyższe to nie są autentyczne doniesienia prasowe, choć nie wykluczam, że bardzo podobne już się w prasie pojawiają. (Nie mam z nią kontaktu, zbyt się brzydzę, bez urazy! Z telewizją czy radiem zresztą też nie.) Jeżeli jeszcze nie, jeżeli Brać Dziennikarska jeszcze na tę formę przekazu nie wpadła, to nieśmiało podsuwam jej powyższą błyskotliwą ideę. Waadzy na pewno się to spodoba, co szybko da odczuć na koncie - a o to przecież chodzi!

Jak w nieruchomościach liczą się tylko trzy rzeczy: lokalizacja, lokalizacja, lokalizacja, tak w prasie liczy się niemal tylko: tytuł, tytul, tytuł. Reszty głupek z lewa czy "z prawa" i tak nie czyta, a jakby czytał, to by nie zrozumiał.

triarius

P.S. A gdyby się ktoś dziwił, że taki esteta jak Pan T., używa obrzydliwych słów w rodzaju "wyszczepienie", to hardo odpowiem, że uwielbiam to słowo z języka gminnych zootechników! Bo? Bo w pełni pokazuje z kim mamy przyjemność. W nieszczęsnej Polsce, w niemal równie nieszczęsnej Europie, i niestety na świecie.

czwartek, listopada 25, 2021

Szablon

Dla ułatwienia pracy prawym dziennikarzom i dziennikarkom, publikujemy oto uniwersalny szablon nekrologu dla wszystkich znakomitości, które niestety przeniosą się kiedykolwiek na łono Abrahama:

... wybitny [tu wpisać kto] ... były Minister w Rządzie III RP, Zasłużony Opozycjonista (certyfikowany przez samego Kiszczaka), Fabrykant Guzików, Wydawca Dzienników [niepotrzebne skreślić] ... Odznaczony przez Prezydenta RP [tu wpisać czym i kiedy] za wybitne zasługi na polu [można wpisać jakim, ale tak też jest fajnie, bo sielsko] ... został z honorami pochowany w Alei Wyszczepionych na Powązkach.

triarius

P.S. A teraz naucz się, dobry człowieku, z łaski swojej jakiegoś obcego języka, co? Tobie się to przyda i Tygrysizmowi Stosowanemu też. Duński? (Obłędna fonetyka, polecam!) Hindi? A może od drugiej strony? Hebrajski? Rosyjski? No bo chyba nie niemiecki? W każdym razie tu masz linek i sam sobie coś fajnego wybierz:  

Języki w 17 minut

 

sobota, czerwca 08, 2019

Lekarstwo na zlotą rybkę

Jako, że w tych czasach zalewu (mniej lub bardziej sensownej) informacji, wszyscy już mamy  pamięć złotej rybki (czyli krótką), nie od rzeczy będzie przypomnieć coś, co przed chwilą znalazłem przeglądając starsze posty Kuraka. Chodzi o (względnie) głośną sprawę tego Brunona, co to zorganizował rodzimą Al Kaidę, ale żeby było zabawniej, z samych agentów tego tam ABW, czy jak mu tam. Oto krótki, a jakże smakowity cytacik:
Nie wystarczy, że „zamachowcy” współpracujący z zamachowcem naczelnym po przesłuchaniu wyszli na wolność, co należy tłumaczyć, że nie stanowią żadnego zagrożenie dla społeczeństwa, przecież obywatele nawet nie poznali personaliów tych „szaleńców”, żeby się mogli jakoś oddolnie obronić. Trzeba jeszcze do tej śmieszności dodać motywy i cele sprawcy. Jak stwierdził pan prokurator, potencjalny napastnik kierował się względami: ksenofobicznymi, narodowościowymi i antysemickimi i tak uzbrojony zamierzał wykończyć: pana premiera, radę ministrów, prezydenta RP, ale i parlamentem nie pogardzi, jako całością. Ktoś z tłumu dziennikarzy zadał przytomne pytanie: „Skoro chciał wysadzić wszystkie organa, jak leci, czy w takim razie można go nazwać anarchistą?”. Pan prokurator i cała organizacja państwowa siedząca za zielonym stolikiem, aż się uniosła na krzesłach, oczy wytrzeszczyła, włos zjeżyła: „Nie! Ksenofobia, nacjonalizm, antysemityzm!”.
(Żółte tło tu i ówdzie to moja własna inicjatywa, to akurat clou całego tego absurdalnego dowcipu.) Prawda, że słodkie? I jak sporo mówi o różnych sprawach? No a ten dziennikarz z tłumu niespotykanie bystry, wykształcony i odważny. Daj nam Panie więcej takich, amen! Co w tym wszystkim może najlepsze, przynajmniej dla mnie samego, to to, że ja przy okazji oszczędzam sobie wysiłku pisania, skoro Moi Umiłowani oszczędzają sobie wysiłku komentowania, by już na tym poprzestać. Wy zaś, Moi Kochani P.T., macie radość i kaganek oświaty. Acha - jeszcze linek do oryginału:


triarius

poniedziałek, lipca 12, 2010

Nowe Już Chyba Wróciło, czyli Pełną Parą w Cienką Rurę

Gdzieś tak od średniego Gierka po sławny rok orwellowski (kiedy to opuściłem PRL, naiwnie łudząc się, że na zawsze) byłem szczęśliwym posiadaczem i szczęśliwym użytkownikiem kolorowego telewizora marki Rubin. W tamtych czasach było to swego rodzaju konsumpcyjny rarytas, choć oczywiście nie ja jeden dostąpiłem tego szczęścia - pomijając już nomenklaturę, ubeków i dysydentów, taki wspaniały telewizor miał też, z tego co pamiętam, także Jarecki. Wspominał o tym parę razy w sieci.

Telewizor ów był produkcji rosyjskiej. Czy raczej należałoby chyba rzec "radzieckiej". I miał większość cech, które z owym pochodzeniem można kojarzyć. Był więc ogromny (nie tyle przekątną swego ekranu jednak), a wyglądał solidnie - wprost emanował mieszczańską solidność i swego rodzaju, pokrętną nieco, elegancję. Zdziwił się ktoś? No to wyjaśniam, że były to w końcu czasy Leonida Breżniewa (i jego odżywianych kroplówką następców), a nie obłoków w spodniach, noży Kolesowa, i Miczurina,. Czy choćby zrzucanej na spadochronach amerykańskiej stonki zakażonej Coca-Colą.

Ten mój telewizor miał jedną charakterystyczną cechę... No i właśnie, tutaj dochodzimy do ciekawego zagadnienia o znacznie ogólniejszym charakterze... Naprawdę nie wiem bowiem, czy ta jego cecha była całkiem unikalna i na miliony innych telewizorów Rubin żaden inny jej nie miał... Czy też miał ją każdy... Albo może prawda leży gdzieś pośrodku i ową cechę posiadał co któryś egzemplarz owego cudu socjalistycznej techniki.

Naprawdę nie wiem! Spyta ktoś: "a co tu jest takiego o znacznie ogólniejszym charakterze?" Chodzi mi mianowicie o to, że, gdybym był kataryną czy Ściosem (i mimo tego pisywał takie głupotki o swoich dawnych telewizorach, a nie... wiadomo), no to bym odpowiedź na owo pytanie z pewnością znalazł. Gdybym był blogerem pomniejszego nieco płazu... (A kim ja właściwie jestem?) Gdybym był w każdym razie solidnym i się szanującym blogerem, to też bym poczuł się do rozwiązania tej zagadki.

(Wszyscy już chyba zapomnieli, że ja jeszcze w ogóle nie powiedział JAKA to była ta niezwykła cecha mojego Rubina, prawda? Powiem, ale we właściwym czasie. Na razie buduję napięcie.)

Więc na marginesie, tytułem dygresji, powiem, że gdyby co lepsi rodzimi blogerzy mieli dostęp do usług pań researcherek - co, jak pamiętam z Wańkowicza (którego córka zresztą taką researcherką była) stanowi standard w amerykańskim dziennikarstwie - to ja miałbym odpowiedzi na wszelkie tego rodzaju pytania, podawałbym zawsze dokładne informacje, precyzyjne cytaty... I w ogóle tzw. "dziennikarstwo" nie miałoby już absolutnie ŻADNEGO startu do co lepszych blogerów!

Dodajmy do tego korzyści z dziennikarskiej legitymacji, opłacany czas za obmyślanie i pisanie tekstów, ochronę ew. informatorów... Nie dziw, że establiszmęt tak się blogów boi! A z nim sami nasi (?) tzw. "dziennikarze", którzy by sobie w normalniejszej sytuacji musieli poszukać nowej, i to raczej nieskomplikowanej, fizycznej, pracy.

No dobra, była dygresja, teraz mówię co to była za cecha. Otóż tego telewizora po prostu nie dało się do końca ściszyć. Zapewne przeciętnego - a w każdym razie na tyle uprzywilejowanego, by mieć takie cudo w salonie - obywatela PRL (nie mówiąc już o obywatelu ZSRR) to specjalnie nie martwiło, ale mnie tak.

Ów obywatel nie po to oglądał Gierka czy Breżniewa, żeby nie pragnąć usłyszeć co oni mają mu do zakomunikowania, ja jednak, któremu Rubin służył głównie do wypatrywania cycków w codziennych odcinkach enerdowskich seriali dla młodzieży, miałem spore zastrzeżenia. Nie na tyle wprawdzie, by akurat to przesądziło o mym niechętnym stosunku do PRL'u i całej tej reszty, bo ta przypadłość przypadła na mnie znacznie wcześniej, ale szczerze mnie to wnerwiało.

Ścios ze mnie naprawdę żaden, ani kataryna (mówię to ze skruchą i bez cienia ironii),  bo z jednej strony cholernie mnie intrygowała kwestia, czy naprawdę każdy Rubin nie daje sobie do końca zamknąć mordy, z drugiej zaś nigdy jakoś nie zadałem sobie trudu poszukania odpowiedzi na to nabrzmiałe (żeby użyć języka z owej epoki, a może tylko podobnego?) pytanie.

Wyobrażałem sobie w każdym razie, że tak właśnie jest - że faktycznie wszystkie egzemplarze telewizorów Rubin, albo znaczna część, ma tę ciekawą cechę i ŻE NA TYM WŁAŚNIE OPIERA SIĘ CZĘŚCIOWO WŁADZA KOMUCHÓW W PÓŹNYM ZSRR! Były to bowiem, o czym młodzi mogą już nie wiedzieć, czasy dość śmieszne i sklerotyczne, kiedy sklerotycy rządzili na Kremlu, a wszystko trzymało się tylko na ślinę i dzięki amerykańskiemu zbożu... Albo tak nam się przynajmniej - "nam", czyli nielicznym, jak zawsze, inteligentnym antykomunistom - wtedy wydawało.

Łączyłem sobie w umyśle sprawę tych niemilknących Rubinów z inną sprawą o nieco podobnym charakterze... O której kiedyś opowiadał mi brat, który też chyba słyszał o tym od kogoś, a sam nie doświadczył... I ja tego też nie sprawdził... Żadna ze mnie kataryna! (Dajcie mi ludzie ze dwie porządne researcherki, mogą być ładne, a pokażę światu jak powinna wyglądać PUBLICYSTYKA!)

Otóż brat kiedyś mi opowiadał, że na głębokiej sowieckiej prowincji rury kanalizacyjne są tak cienkie, że aż strach... Po co? A po to mianowicie, żeby lud nie wrzucał tam papieru toaletowego, zamiast, jak przystało na światłych obywateli Ojczyzny Proletariatu, palić nimi w piecach. Chodzi, jak nietrudno się domyśleć, o ZUŻYTY papier toaletowy - inaczej tego po prostu nie da się zrozumieć.

No i ja sobie ten późny socjalizm realny tak właśnie mentalnie widziałem przez te telewizory, co to nie sposób im zamknąć gęby, a one sączą propagandę, oraz te cienkie rury, żeby się zużyty papier toaletowy, broń Boże (?), nie zmarnował... Niewykluczone zresztą, że w jakimś instytucie dokonano stosowne badania, i wyszło im, że ten zużyty papier pali się o niebo (?) lepiej od takiego prosto z rolki. I ktoś za to dostał doktorat, albo inną habilitację.

Dlaczego ja o tym teraz piszę? Po pierwsze dlatego, że jak zacząłem filozofować, to mi tu masa ludzi podniosła krzyk, że przecież nie ma takiego problemu, któremu by pokropienie wodą święconą i odmówienie setki zdrowasiek nie zaradziło. Mógłbym na to, że jakoś na TW Filozofa nie zaradziło, oraz na sporą ilość innych rzeczy, ale że to są przyjaciele, więc nie chcę się z nimi naparzać... Więc na razie, szukając łagodnych i oględnych argumentów, postanowiłem napisać biężączkę.

"Jaką biężączkę", wykrzyknie ktoś, "skoro chodzi czasy sprzed ponad ćwierć wieku?!" Spokojnie, będzie nawiązanie!

Otóż od paru lat dostawałem pocztą email biuletyn tygodnika "Wprost". Nie żebym tam masę czytał, ale kiedyś w przypływie blogerskiego poczucia obowiązku na to się zapisałem, oni mi przysyłali, a ja czasem rzucił okiem, a nawet parę razy jakoś to wykorzystał. Jednak ostatnio - a konkretnie w same moje urodziny, czyli 25 maja - szefem "Wprost" został niejaki Lis... Tak TEN Lis! No i ja postanowiłem się z tego interesu wypisać.

Klikam Ci ja od tego czasu na linki, które dają u dołu tych biuletynów, zaznaczam krzyżyki na stronie, potwierdzam, że nie chcę już otrzymywać... Pokazuje się stronka z wyrazem żalu, że mnie tracą... Mam jeszcze potwierdzić, klikając na linek w emailu, że naprawdę chcę, by mnie stracili... Żaden taki email jednak nie przychodzi - przychodzą za to kolejne emailowe biuletyny "Wprost".

Żeby to tylko było klikanie! Skontaktowałem się z ich redakcją. Kierownik sprzedaży, czy ktoś taki (mam te maile jak coś, można sprawdzić, ale teraz mi się nie chce) przekonywał mnie, emailem, że oni teraz zaczynają wszystko od nowa, będą "kolorowi i otwarci" (czy jakoś podobnie)... Oczywiście mnie nie przekonał, napisałem, że naprawdę dziękuję za tę kolorowość, ale szmaty Lisa nie zamierzam czytać. Nadal oczywiście przysyłają. Rzuciłem zresztą parę razy okiem na tę ich kolorowość i otwarcie na świat... Oczywiście absolutna platformiana ochyda.

To było jakiś czas temu. Od tego czasu jeszcze dwa razy pisałem do nich, żeby się ode mnie łaskawie odwalili, klikałem na linki... Odsyłałem im nawet te ich maile, co wielu serwerom dałoby ostro w kość, ale oni widać na sprzęcie nie oszczędzają i jak woda po gęsi.

Nie da się po prostu zrezygnować z odbierania wirtualnej wersji tygodnika "Wprost"! Nie da się dzisiaj zrezygnować z codziennego poznawania poglądów pana Lisa! Przynajmniej takie się czyni wysiłki, bo jeszcze na razie oni mnie do czytania zmusić nie potrafią. No ale czy telewizor Rubin ktoś MUSIAŁ oglądać? I czy nie mógł sobie na przykład zatkać uszu watą? Czy ktoś MUSIAŁ korzystać z tych cienkich rur - nawet jeśli żył na północnej Syberii, gdzie inne były tylko w daczach prominentów i siedzibach Komitetów?

Mógł sobie przecież iść za stodołę, prawda? Co z tego, że minus czterdzieści? I niech do nikogo potem nie ma pretensji, że rodzina płacze z zimna, bo wysokooktanowego opału brak... Z TEGO właśnie, moi państwo, mógł się wziąć Pawka Morozow! A jeśli się akurat nie wziął, no to wezmą się jego liczni następcy. I o to przecież chodzi - żeby zniszczyć wraże siły kontrrewolucji!

Co inteligentniejszemu czytelnikowi (jeśli oczywiście jeszcze nie zasnął) powinien się już związek pomiędzy tymi trzema rzeczami: rurami, telewizorem Rubin, oraz tym, że tygodnik "Wprost", mając certyfikat słuszności i odpowiedniego Naczelnego... A, przy okazji, to ja im przedwczoraj zagroziłem zgłoszeniem tego ich spamowania do odpowiednich urzędów... Drobny problem, że moje poszukiwania w sieci, jakie to odpowiednie urzędy miałyby się, z urzędu, tym zająć, nie dały większych wyników. A więc się, skurwiele, zabezpieczyli na wszystkie strony. (Co innego by z pewnością było, gdybym to na przykład JA spamował Lisa!)

Nawiązując (przepiękną klamrą!) do naszego tytułu, powiem, że poziom niemilknącego telewizora Rubin z ponurego (jak mówią) okresu Breżniewa i Gierka już żeśmy osiągnęli - dzięki stachanowskiej pracy dzielnej załogi tygodnika Wprost na niwie szerzenia właściwych poglądów - a teraz należy się chyba spodziewać tych cienkich rur i wszystkiego, co się z tym wiąże. Tyle, że chyba palić będziemy co najwyżej w takich żelaznych kozach, jak dzielni wojacy Jaruzelskiego swego czasu, bo w niewielu mieszkaniach są dziś porządne piece i wątpię, by je nam tak szybko wybudowano. Nie przez pięćset dni w każdym razie.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, marca 22, 2010

Kolor domeny, czyli Co nowego w Gazowni?

Naprawdę nieczęsto czytam czy słucham, co lewizna ma nam do powiedzenia, ale skoro Iwona Jarecka kazała mi właśnie przed godziną przeczytać najnowszy płód niejakiego Wojtka Orlińskiego na jego blogu, a ja to ulegle, bo dama prosi, zrobił, to niech teraz coś z tego chociaż mam! I niech i inni także ze mną pocierpią.

Oto linek, jakby ktoś zapragnął: http://wo.blox.pl/2010/03/Kolor-domeny.html.

Najpierw wstęp ogólny, na temat moich wstępnych wrażeń (w końcu pierwszy raz widzę ten blog i niewykluczone, że ostatni) i związanych z tym refleksji. Imię autora Wojtek Orliński.... "Wojtek"... Ileż to budzi wspomnień! Kiedy mieszkałem w Uppsali, iluż tam było Wojtków, Kazików i Zenków! Głównie ich było widać w sferach uniwersyteckich i dziennikarskich. (Niewykluczone, że i ze sfer byłych stalinowskich sędziów i ubeków by się jakiś znalazł, ale to było mi wtedy nieco trudniej ustalić.)

Tak - mieli związek z Polską. Nawet w pewnych latach dość chętnie się do niego przyznawali - konkretnie, kiedy "Solidarność" była jeszcze tam popularna. (Dlaczego była? Dlaczego przestała? Mówiąc skrótowo, początkowo uważano ją za organizację lewacką, a potem już coraz mniej.) Jechali tak do tego Izraela, jakoś tak im się złożyło, że przez Uppsalę... I widać na bilet im zabrakło, bo tam zostali.

Widzimy też buzię autora. Nie chciałbym być zbyt złośliwy, bo w końcu nie każdy musi być ładny, ale jednak... Ktoś kiedyś dowcipnie, ale i słusznie w moim głębokim, stwierdził, że "Ktoś, kto dobrowolnie zakłada muszkę, dobrowolnie rezygnuje z tego, by go brać na poważnie". Cóż zatem rzec o kimś, kto dobrowolnie pokazuje ludziom swoją - tak banalną i tak eunuchoidalną - buzię?

Wiecie o czym pisuje w Gazowniku Wojtek Orliński? O grach komputerowych. Z jego tekstu także wynika, że go to - komputery i stronki internetowe znaczy - kręci, że się na tym, przynajmniej we własnym pojęciu, zna i uważa tę wiedzę za sprawę wprost kluczową. Dlaczego więc ten blog tak koszmarnie wygląda, że spytam? Dlaczego tekst jest tak nieczytelny - zielony na czarnym tle? Ma to pewnie ewokować stare pecety z lat '80. Ale kto to dzisiaj pamięta? To raz. A dwa - czy Wojtek Orliński nie wie, że taki wygląd i taka czytelność są po prostu NIEPROFESJONALNE i NIEGRZECZNE (żeby nie powiedzieć CHAMSKIE) wobec ew. odwiedzającego? Który może np. mieć problemy ze wzrokiem. Albo, powiedzmy, oszczędzać energię ze względu na dziurę ozonową.

Sam Wojtek Orliński profesjonalizmem - na razie mówimy o stronkach i interfejsach, bo nic śmy jeszcze z jego publicystyki nie przeczytali - nie grzeszy, ale to i tak nic przy tym, co pokazuje sama platforma blox.pl! (Podejrzewam na tej podstawie, że to musi być własność Agory.) Rzućcie ludzie okiem na te cudowne linki pod mini-bannerkiem "Blox" tam po prawej. Przecież ich całkiem nie widać! No i ani Wojtkowi Orlińskiemu, ani samemu Bloxowi (czyli zapewne Agorze) to nic nie przeszkadza! (Jakżesz inaczej wyglądają niepoprawni.pl, bmpl24.pl, czy, tak strasznie dręczące naszego Wojtka, Tekstowisko!)

Wojtek Orliński, jako dziennikarz owej gazety... A jeśli to nie jej, to jako sławny i ceniony bloger na Bloxie, mógłby przecież powiedzieć właścicielom, adminowi, czy komuś, że to jest do dupy, kompromituje, szkodzi ew. czytającym na wzrok... Ale czy to zrobił? Oczywiście że nie! Nie takie obyczaje panują na Bloxach i w Agorach tego świata!

No dobra, tośmy se wstępne sprawy załatwili, przechodzimy do samego światłego tekstu Wojtka Orlińskiego, dziennikarza Gazety Wyborczej i znawcy problemów wszelakich, z grami komputerowymi na czele.


Kolor domeny <-- to tytuł
Zaniedbywałem trochę cykl „Psych Watch”,
A! Jednak "Red Watch", "Bufetowa Watch" i "Tusk Watch inspirują" panów zdrobniałych dziennikarzy!
tymczasem dogorywa właśnie jeden z bardziej żałosnych klonów Psychiatryka24: tekstowisko.
Może nie koniecznie "bardziej żałosnych", ale faktycznie inne są wyraźnie lepsze. A także, Wojtku Orliński, PRAWICOWE, w odróżnieniu od Tekstowiska, gdzie aż roiło się od lewizny, a prawicy było jak na przysłowiowe lekarstwo. (Dowodem czego może być choćby to, że ja tam wytrzymałem bardzo krótko.) Skąd więc ta złość? Przecież oczywiste jest, że na lewo od Gazety Wyborczej i tak nic się znaleźć nie może, więc czego Wojtku oczekujesz?
Przywitałem go kpiarską notką ze stycznia 2008, równo rok temu odnotowałem najpoważniejszy dotąd rozłam, czas chyba na kpiarskie pożegnanie.
No właśnie - i to jest to, co mnie fascynuje... Panowie zdrobniali dziennikarze z Gazownika NAPRAWDĘ NIE MAJĄ WIĘKSZYCH PROBLEMÓW, niż jakiś rozłam w mało znaczącym i niezbyt długo istniejącym blogowisku. Tylko dlatego, że tam pisze Jacek Jarecki, od którego pragnęliby nauczyć się pisania, ale ich nadzieja chyba już w końcu sczezła i stąd ten smutek, stąd ta złość?
Pod tą pierwszą kpiną objawiła się trójka ojców założycieli serwisu. Sergiusz napisał, że tekstowisko jest płatne, bo przełamuje „anachroniczne, socjalistyczne w swej istocie tabu darmowości w Internecie”.
Czemuż więc ta wrogość? Czemuż ten brak, że spytam, tolerancji? Czyli wynika z tego,  że ten Sergiusz to liberał rynkowy... Nie żadna prawica, prędzej coś jak red. Michnik czy red. Urban. Czemuż więc nasz zdrobniały dziennikarz gazetowy tak się sroży? Przecież wolny rynek powinien mu być bliski. (Red. Maleszcze i całej reszcie paczki też zresztą.)
Igła wrzucił coś na szybko w charakterystycznych dla siebie jednoakapitowych zdaniach. 
Poinformował nas mistrz pióra i subtelny znawca psychologii jednocześnie - zdrobniały Wojtek od gier w Gazowniku.
Jacek Jarecki podał linka do swojej odpowiedzi w tekstowisku.
Link prowadzi teraz donikąd, od czego zacznę trzy lekcje, jakie blogosfera powinna wyciągnąć z agonii Tekstowiska. Główny problem z amatorskimi platformami blogowymi jest taki, że linki są na nich nietrwałe. Dziś jest, jutro nie ma, bo się wszystko posypało przy jakiejś reorganizacji.
Bloger, który planuje swoją działalność na lata, powinien to brać pod uwagę. Ja nawet kiedy nic nie piszę, mam na swoim blogu ruch generowane przez notki sprzed lat - bo gdy na jakimś forum pojawi się wątek typu „co to znaczy, że człowiek wykorzystuje 10% mózgu”, „co to znaczy sic!” lub „polskiego Billa Gatesa zarżnęli zawistnicy”, ktoś linkuje odpowiednią notkę. I na zdrowie, po to ją pisałem.
Stąd lekcja pierwsza: jeśli planujesz działalność na lata, załóż bloga na platformie, której stabilność gwarantuje duża instytucja. Unikaj serwisów założonych przez paru kumpli jako „Niezależne Media Obywatelskie Spółka Cywilna”.
Dzięki ci Wojtku Orliński za te światłe rady! Nie wątpię, że to z samej głębi twego profesjonalizmu i aż się dziwię, że się z nami nimi dzielisz tak za darmo. Profesjonalizm twój, Wojtku, poznaliśmy już rzucając okiem na twój wspaniały blog, więc teraz nie wiemy po prostu, jak ci, Wojtku, dziękować!
A tak przy okazji, skoro pan się tak znasz na tej ekonomii... Jakichś rad dla swoich kochanych pracodawców byś pan, panie Wojtek, nie miał? Nienajlepiej im się przecież ostatnio ta ich gazetka sprzedaje, prawda? I nawet pańskie światłe teksty o znakomitych akapitach nie pomagają za bardzo...
Czas na drugą lekcję. Sergiusz miał w Tekstowisku ambicje bycia głównym doktrynerem, pisał napuszone teksty programowe o tym, że blogi nie mają przyszłością, bo przyszłością są „multiblogi” (wtf?). Morał: unikaj doktrynerów, którzy nie rozumieją obcych słów wplatanych we własne wywody.
Jest i druga lekcja od naszego profesjonalisty, łał! Aleśmy dzisiaj rozpieszczani! Zapłać za jedną, dostań dwie. A w dodatku wszystko za darmo. Łał! Z tym o multiblogach w każdym razie Wojtek Orliński się NIE ZGADZA, więc zapamiętać - MULTIBLOGI SĄ BE!
No i Igła. Lekcja trzecia: skomponowanie tekstu w akapity ma pokazać jego strukturę myślową. Kto nie umie układać swoich wypowiedzi w akapity, nie umie myśleć - ma kłopoty z myślą wykraczającą poza pojedyncze zdanie.
Powiedział nam mistrz stylu i heros struktury myślowej, zdrobniały Wojtek O. (Nie mówiąc już o mistrzostwie w akapitach i, jak tuszę, w "Warcraft" na SEGA.)
Pierwszy z tej trójki odszedł Jarecki, który wszędzie już był i z wszystkimi się pokłócił. Jakiś czas temu wrócił i ogłosił wielkie jednoczenie prawicowej blogosfery. No i w ramach tego jednoczenia prawacy pozakładali u siebie nawzajem „blogi gościnne”.
Czym to się skończyło? Oczywiście kłotniami o to, kto jest bardziej prawicowy. Jedna z nich była gwoździem do trumny Tekstowiska.
Ja tam żadnych kłótni, panie dziennikarzu gazowniczy Wojtku, nie zauważył. (Ani nawet "kłotni".) Założyli i mają. Poważnie, chyba pan masz nie całkiem aktualne informacje. Walnij pan pięścią w stół, bo ten Mąka chyba sobie z wami w... pogrywa, nieważne w co. No a poza tym - jakiej "prawicowej blogosfery"? Skoro Tekstowisko nijak nie da się określić jako prawicowe, a nawet i sam Jarecki to całkiem po prostu lewica - tyle, że, w odróżnieniu od pana, panie Wojtek, uczciwa i patriotyczna (i chodzi o Polskę, panie Wojtek, jakby coś).
Igła poczuł się w tych kłótniach szykanowany. Z właściwą dla prawicowej blogosfery poetyką porównał siebie do ofiary rzezi na Ukrainie. Wywołując odpowiedź Sergiusza „co ty k... pierdolisz” (sic! - tym razem prawidłowe).
Igła to prawica? Ciekawe dlaczego ja nigdy w życiu tego nie zauważył?
Dalsza dyskusja to świetna próbka mentalności tego środowiska.
Którego konkretnie? Tego, które nie ma nic lepszego do roboty, niż zawracanie sobie i drugim dupy wyimaginowanymi w dużej części problemami innych ludzi? Wyimaginowanymi, a w każdym razie niewielkimi, problemami takiego Jacka Jareckiego, któremu Wojtek do górnej części podeszwy nie sięgasz - w pisaniu na pewno, a poza tym zapewne i we wszystkim innym? Że Jarecki to trochę takie urocze duże dziecko, które raz się pokłóci, odejdzie, potem się pogodzi i wróci (o czym Wojtki tego świata już nie raczą ludzi informować, zgodnie z wypracowaną przez lata procedurą, która częściowo tłumaczy także i obecny sukces wydawniczy Gazety Wyborczej).
Po tylu latach powinni już na przykład wiedzieć, że na prawicowej blogosferze nie da się zarobić
Po pierwsze - jakiej "prawicowej", skoro chodzi o Tekstowisko? Po drugie zaś - i co z tego miałoby wynikać, jeśli by się nie dało na nich w III RP zarobić? Jeśli ktoś NIE jest liberał rynkowy, to czego to miałoby mu dowieść? Że III RP to syf? On to już wie, jak każdy! Po trzecie zaś - jak mówiłem, popracuj epiej strategię marketingową dla Agory, skoroś taki mądry! Wojtku.
- Psychiatryk i jego klony działają w permanentnym deficycie. Od początku jednak ci ludzie żyją w paranoicznym lęku, że ktoś chce ich sprzedać, kupić, w każdym razie „zrobić na nich biznes”.
"W paranoicznym lęku"? Skąd pan to wiesz, panie Wojtek? Musi projekcja, jak się to fachowo określa. Ja tego lęku nie zauważyłem. Mówimy tu o jakichś WROGICH PRZEJĘCIACH, tak? No bo przecież inaczej można NIE sprzedać, jak się nie chce, a poza tym... Komu by się nie przydał milion ojro? Założy se potem nowe blogowisko i od nowa!

Wiesz Wojtek co? Dam ci 250 tysięcy zł za twojego bloga - chcesz? Ale od ręki, bo mi się spieszy.
Takie oskarżenia rzucał w tym wątku Jarecki pod adresem Sergiusza, a żona Jareckiego - która ku rozpaczy lewackich szyderców nie kontynuuje niestety powieści o mulierystkach -
Acha, "lewackich szyderców"... A jak tam ze świętą świeckością Jacka Kuronia, że spytam? Bo prawaccy szydercy też, widzisz Wojtek, mają swoje powody do wesołości. Poza tym, że kompletnie nie rozumiem, czym mieliby się ci twoi szydercy tak cieszyć - tymi trzema krótkimi odcinkami o Mulierystkach, które Iwona dawno temu napisała? Naprawdę nie macie lepszych powodów do radości? A, fakt... Agora tonie, Gazownika nikt już nie czyta, wstyd się z nim na ulicy pokazać. Biedny Wojtku, przyjdzie ci chyba z grania na SEGA żyć na stare lata! Zobaczymy czy potrafisz.
wyciągnęła jakąś historię sprzed roku, kiedy to Sergiusz miał jej założyć „domenę” („jak mi koś osobiście, znaczy TY piszesz i każesz do domeny wybierać kolory, to rozumiem, że za chwilę ta domena będzie”).
Z tłumaczeń Sergiusza („Nie miałem żadnych kluczy bo Triarius nie przepisał tej domeny wtedy czy coś, panel admina gdzieś tam nie wykazywał tej domeny i na tym stanęło”) wynika, że Przywódczyni Mulierystek nie rozumie różnicy między „blogiem” a „domeną”. Same tłumaczenia pokazują jednocześnie żałosną indolencję całego tego środowiska. Jak właściwie mulierystki miałyby zadać ten ostateczny cios feministkom, a Niezależne Media Obywatelskie zatriumfować nad korporacjami medialnymi, jeśli jak przyjdzie co do czego, do Triarus nie przepisze a Sergiusz nie założy?
Jest tu więc i, pośrednio, o mnie. Hurra! Tyle, że oczywiście kłamstwo, bo Triarius przepisał bez żadnych sztuczek. Po prostu Jarecki akurat się o coś na niego dąsał i dał to do zrobienia temu Sergiuszowi, czy też tej Igle. Czyli żadnej tam "prawicy". A ci sprawę spieprzyli, jak to oni. (Jednemu zresztą po drodze syn umarł na białaczkę, panie subtelny i taktowny!)

Jako m.in. niegdysiejszy inż. konstruktor w telekomunikacji, programista i gość, który zrobił w życiu nieco stronek, naprawdę nie mogę zrozumieć, co jest takiego szokującego, że miła, ale jednak kobietka, nie rozróżnia domeny od stronki. Mógłbym jej to w 30 sekund w każdej chwili wyjaśnić, skutecznie, ale skoro jej to do niczego nie było potrzebne, no to po co? Napisała nieco bez sensu i co z tego?

Nie jest to całkiem coś jak wyśmiewanie się z kalekiej dziewczyny odmawiającej różaniec przez feministkę Szczukę, ale naprawdę żałosne. Wy tam, lewizno, macie całą masę bab zupełnie kompromitujących, a jednak nie sądzę, bym akurat do czegoś podobnego przyczepił się u RRK, Szczuki, Środy, czy tej kopniętej komuchy z Gazownika - tej z twarzą Tartuffe'a, co to jeździ na wózku. To po prostu nie jest żaden wielki powód do kpin i marnie o was świadczy, że nie macie lepszych. W ogóle żałosne jest takie żerowanie na ludziach piszących od was milion razy lepiej, żeby cokolwiek swym wybrednym gościom w ogóle do jedzenia podać.
Za co ci ludzie się nie wezmą, to wychodzą im urodziny Walentynowicz. Czy coś i na tym stanęło.
Lewizna zaliczyła więc kolejny ogromny sukces. Gratulacje! Jeszcze tylko zrób pan coś z tą sprzedażą Gazownika, bo nikt niedługo nie zrozumie, co znaczy "dziennikarz Gazety Wyborczej", a to by było przecież szkoda.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

wtorek, sierpnia 26, 2008

Bloger marnotrawny i inne budujące przypowieści - część 1

Nie ma i być nie może czegoś takiego jak "prawicowe media". Media z samej natury są lewicowe. Prawicowa może być ewentualnie książka.

Triarius the Tiger


Dlaczego media nigdy nie są i nie mogą być prawicowe? Nie tylko, ale w sporej części po prostu dlatego, że ich przekaz jest w sumie bezwartościowy, a lewicowość, szczególnie zaś w tak zdominowanych przez lewactwo i lewackie idee czasach jak te obecne, to właśnie akceptowanie tego wszystkiego, zgoda na to, metafizyczny lęk przed wszelką próbą wyjścia poza zaklęty krąg owych uświęconych przez autorytety, media i szkolną edukację "prawd".

Media nie są prawicowe, bo nie mówią nic naprawdę nowego, nic co by wykraczało poza utarte banały w których jesteśmy od urodzenia, i od Oświecenia, skąpani... W których jesteśmy tak zmacerowani, że wydają nam się one bez porównania realniejsze od naszego własnego realnego życia, od tego co widzimy, co dotykamy, co nam mówią nasze instynkty i z każdym dniem naszego "dojrzewania" słabszy głos wewnętrznego protestu "przeciw temu wszystkiemu"...

Czemu tak jednak jest? Czemu nie mogą istnieć media które by to wszystko realnie podważały, które by z tym w skuteczny sposób walczyły - media, krótko mówiąc prawicowe? Czemu wszelki medialny przekaz jest z konieczności bezwartościowy, lub niemal bezwartościowy? W każdym razie na tyle, że nie jest w stanie niczego realnie zmienić - ani w duszy swego odbiorcy, ani tym bardziej w realnym świecie?

Choćby dlatego, że przekaz medialny, jak wszelki przekaz w naszej, zdominowanej przez realny liberalizm i komercję, epoce, musi być prosty i łatwo zrozumiały. Zaś taki przekaz po prostu nie jest w stanie nieść naprawdę istotnych treści. Przykro mi, wiem że ta teza idzie pod włos wszystkiego, czego nas uczą, ale taka jest prawda.

Osławiona francuska lekkość to niemal zawsze intelektualna tandeta, po prostu. Mówi wam to człowiek, który we francuskiej historii i literaturze grzebał się naprawdę intensywnie, a samo narzecze było poniekąd jego pierwszym. We francuskiej cywilizacji jest masa świetnych rzeczy, ale mało to ma wspólnego z łatwością i lekkostrawnością. Kto dziś w końcu czyta np. Woltera? Po co miałby to robić, skoro to samo ma u każdego następnego Sierakowskiego i Sadurskiego? No a czy "Niebezpieczne związki" są aż tak lekkie i łatwe w konsumpcji?

O anglosaskiej mądrości już nie wspominając - od czasów Johna Locke, czyli końca XVII w. anglosaska filozofia to płaskie i płytkie dno. Inaczej liberalizm. Zaś z tej filozofii wynika oczywiście wszystko inne, ponieważ na filozofii - która może nie być explicite w myśleniu zawarta, ale zawsze jest zawarta - opiera się całe pozostałe myślenie. Oczywiście po angielsku pisze się wspaniałe rzeczy - rzeczy w swej kategorii najwyższe w całej ludzkiej historii. Ale co innego poradniki jak sobie pomóc w życiu w rodzaju "Stand Up and Live!" Dorothei Brande (wkrótce i po polsku!), co innego podręczniki gry na harmonijce, czy łamania stawów, a co innego analizowanie stanu w którym świat się teraz znajduje i kierunku w którym podążą.

Istnieją oczywiście i na te tematy znakomite dzieła pisane przez Brytyjczyków i Amerykanów - choćby przez Roberta Ardreya, od którego rozpoczął się ten blog, albo cytowanego tu ostatnio Stanleya Loomisa - ale nie stanowią one głównego nurtu, są znane jedynie niszowym kręgom, zaś przez mainstreamowe media i autorytety pracowicie przemilczane. I o to właśnie mi tutaj chodzi.

Spyta ktoś: "Dlaczego miałbym zadawać sobie trud czytania rzeczy niejasnych, trudnoprzyswajalnych? Że spytam." Odpowiem niejako metaforycznie, odwołując się zresztą do jednego z tych , całkiem przecież licznych, przykładów anglosaskich dzieł na poziomie któremu nikt inny nigdy nie dorównał i z pewnością nigdy nie dorówna. Wielki Jack Dempsey (poszukać sobie w sieci, jeśli ktoś nie wie o kogo chodzi, ja nie jestem wikipedia) w swym podręczniku "Championship Boxing" dyskutując kwestię "silnych i wystawiających uderzającego na ryzyko kontry" z jednej, z drugiej zaś "lekkich ale bezpiecznych" lewych prostych, mówi że (cytuję z pamięci): "przeciwnik wart tego by go uderzyć, jest wart tego by go uderzyć porządnie".

Oczywiście Tygrys Ringu nie uwzględnił rosnącego wpływu, jaki na wyniki bokserskich meczów będą miały media, niewyrobiona publika i idący jej na rękę sędziowie. Trudno się nawet dziwić, mnie w każdym razie, po tym com tu o mediach napisał, że media i publika wolą pyskatego błazna o postępowych poglądach (choć oczywiście Ali był znakomitym bokserem, tyle że nie AŻ tak znakomitym jak się to ludowi wmawia), od autentycznego ringowego fightera i w sumie normalnego faceta poza ringiem, jak choćby wspomniany Dempsey. I to oczywiście także jest pewnym, niewielkim, wsparciem dla mojej tezy.

No i jeśli ktoś się zgodzi na temat tego lewego prostego, to to samo da się stwierdzić o mediach... O artykułach prasowych, o tekstach na blogach, o czymkolwiek... "Jeśli kogoś warto czytać, to warto także zadać sobie trud, by go zrozumieć!" Miło by może było, gdyby genialne myśli przenikały do naszej mózgoczaszki bez wysiłku, przez osmozę, przez telepatię... Tyle, że tak się po prostu nie dzieje! Może lewizna o tym marzy, może brukselskie gremia nad tym pracują, ale dla prawicowca taka opcja po prostu nie istnieje i tyle.

A więc, odrzućcie wszelkie złudzenia ci, którzy chcecie nurzać się w prawicowych myślach! Odrzućcie wszelkie złudzenia ci, którzy szukacie metody, by jakoś zacząć zwalczać ten lewacki i z każdym dniem coraz bardziej totalitarny (excusez le mot) syf! Łatwej drogi nie ma! Łatwej drogi nie będzie co więcej! Blogi nie są żadnym cudownym rozwiązaniem. (O czym jeszcze powiem w przyszłości, Deo volente ma się rozumieć.) Nie ma i nie będzie łatwo, bo kontrrewolucja łatwą być nie może!

* * * * *

Każda wysoce rozwinięta, dynamiczna i samosterowna struktura, wraz z osiągnięciem wyższego stopnia rozwoju, zaczyna się w coraz większym stopniu żywić własnym ogonem. Wydaje się to być niezmiennym i wiecznym Prawem Przyrody. Tak jest w przypadku literatury, sztuk tzw. pięknych, filozofii... Co ja zresztą będę wymieniał, skoro nie dostrzegam żadnego przypadku, gdzie by to Prawo zdecydowanie nie działało.

Działa ono także w przypadku dziennikarstwa. Jakże by miało być inaczej, skoro liczy ono już co najmniej trzysta lat, a od stu jest czwartą - czy może, jak twierdzi wielu, pierwszą władzą? Co wiąże się m.in. z tym, że idzie w nie masa wszelakich zasobów i wielu stara się, by jego głos należycie donośnie rozbrzmiewał. Osiągnęło więc dziennikarstwo taką fazę rozwoju, że zaczyna żywić się własnym ogonem. Dyskutując samo siebie i tym zabawiając swych czytelników.

Co jednak rozumiemy przez "fazę rozwoju"? Co w ogóle rozumiemy przez "rozwój"? Od razu kojarzy mi się mój ulubiony intelektualny chłopiec do bicia, Arnold Toybee. (Widzę, że napisałem "Toybee". Freud jakiś?) Do którego mam - obok tysiąca innych, równie miażdżących - także i tę pretensję, że cały czas gada o "rozwoju", nigdy nie dając niczego co można by uznać za definicję tego pojęcia.

Czym jest zatem ta "faza rozwoju" dziennikarstwa, na której, gnany jakimś kosmicznym przymusem, zaczyna ono zjadać własny ogon i zajmować się coraz bardziej wyłącznie samym sobą? Czy chodzi o pełnię formalnego rozwoju? Jakąś dojrzałość, z którą można by porównać dojrzałość, rozwój, dorodnego tygrysa w najlepszych latach, wspaniale odżywionego i wytrenowanego.

I zaspokojonego erotycznie dokładnie na tyle, na ile sprzyja to jego doskonałości? Nasuwa się jednak - nie każdemu, bo temu właśnie media nie sprzyjają, ale niektórym, bardziej na uroki mediów odpornym - pytanie... No dobra, ale skoro ten tygrys jest na samym szczycie, to co będzie... POTEM? Przecież już nie dalszy rozwój.

Może tak samo jest i z dziennikarstwem? Albo... To naprawdę myśl przerażająca, ale teoretycznie możliwe jest coś jeszcze gorszego... Że to, co dziennikarstwo ma przed sobą, jest tym samym co czeka naszego króla dżungli... A jednocześnie, wcale nie musi być tak, by w tej chwili dziennikarstwo - w odróżnieniu do króla dżungli - było w jakimś fantastycznym stanie, w jakimś punkcie, gdzie doskonałość po prostu bije w oczy i przejawia się w każdym, najmniejszym nawet działaniu.

Być może... Daje się to w każdym razie pomyśleć... powiem to wreszcie, choć to trudne... że dziennikarstwo wyczuwa po prostu swój schyłek i TO właśnie jest tym bodźcem, który skłania je do autoanalizy, do zjadania własnego ogona i zabawiania tym spektaklem publiczności! A więc jednak szczyt rozwoju, zgoda, ale szczyt w tym sensie, że teraz będzie już w dół, być może szybko i radykalnie... Podczas gdy dotychczas faktycznie nakłady, wpływy, zasięg - wszystko to rosło i rosło.

No dobra, a jak mają się do tego wszystkiego blogi?

I tutaj będzie supspense godny Hitchcocka... Innymi słowy c.d.n. (Deo et triario volente)

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

wtorek, kwietnia 15, 2008

Śmiertelna dawka ekspertów

W czasach takich jak nasze - kiedy wszyscy jesteśmy bezpieczni, zamożni i szczęśliwi, a o władzy myślimy z miłością - dziennikarz ma po prostu trudniej. Weźmy takiego, który przedstawia najważniejsze wydarzenia: "władza kocha lud... lud kocha władzę... jest dobrze... Eryka z Angelą przysłały Donaldowi kartkę na Walentynki... jest dobrze... władza ma poparcie całego świata i Jamaiki... jest bardzo dobrze i miło..." Miło, przyjemnie, ale nieco, przyznajmy, monotonnie. Nie żeby w realu - gdzieżby! - ale taki dziennik telewizyjny, choć słodki jak ulepek, pozbawiony jest nieco pikantniejszych akcentów. Co mu nieco szkodzi na rozrywkowość.

Aż tak źle nie jest, bo pomiędzy "władza kocha lud" i "lud kocha władzę" daje się w końcu wpleść informacje w rodzaju "Kaczyńscy nie ustają w knowaniach", a między "jest dobrze" i "jest bardzo dobrze i miło" aż się prosi dać coś w rodzaju "Ziobro chodzi po nocach i sika ludziom do mleka". Jednak kiedy jest tak miło, kiedy w powietrzu unoszą się tłuste, dorodne bakcyle powszechnej miłości... Płynącej z góry, ale ten przykład jakże jest zaraźliwy, dociera więc i aż do poziomu murawy...

Kiedy zatem płyniemy sobie tak wszyscy, gnani łagodnym wiatrem od rufy... Do Irlandii, całkiem jak niegdyś hiszpańska Armada... Lud potrzebuje czasem mocniejszych akcentów. Nieco grozy, nieco nerwów... Nie zawsze w końcu gramy w ścisłym finale mistrzostw świata, prawda? Więc fachowy dziennikarz umie na koniec każdego dziennika podać wiadomość, która te emocje, tę grozę, te nerwy zapewni. Jakieś: "Ach, moja pani, moja pani, balijkę ukradli! Jakie to dzisiaj ludzie nieużyte." Oraz powiedzmy: "Ciele ogun ma matulu, łojdyrydy ucha cha!"

Wczoraj na przykład w TVN24 aktualne informacje zakończono wiadomością, którą sam dziennikarz zapowiedział jako wyjątkowo szokującą. A w każdym razie wyjątkowo zaskakującą. Otóż u pewnej kobiety w Katowicach stwierdzono właśnnie we krwi 7,6 promila alkoholu. Kobieta ta jechała samochodem, który uszkodziła, zbadano ją na okoliczność promili, a potem dojechała jeszcze tym uszkodzonym samochodem do domu. (Co jest samo w sobie dość zabawne, że jej pozwolono.)

Nie każdemu się promile od razu z czymś kojarzą, ale dziennikarz, który to opowiadał, wyjaśnił, że sprawa jest o tyle niezwykła, że "eksperci za dawnę śmiertelną uważają 4 promile alkoholu we krwi". Ta zaś kobieta, jak powiedzieliśmy, miała ich niemal dwukrotnie więcej, a do tego - zamiast leżeć i czekać na rychłą i nieuniknioną śmierć - prowadziła samochód, który wprawdzie nieco uszkodziła (cóż, podwójne widzenie nie wymaga jakiejś ogromnej dawki promili), ale w sumie dojechała nim tam gdzie zamierzała.

Mając, powtórzmy to, we krwi niemal dwukrotnie większą dawkę alkoholu od tej, którą eksperci uznają autorytatywnie za śmiertelną! Informacja rzeczywiście ciekawa i może nawet szokująca, dla mnie jednak nie aż tak szokująca, a raczej zabawna. Oraz świadczaca o niedopracowanej wprost koordynacji Sił Postępu, do jakich bez wątpienia zalicza się TVN24. Mnie to bowiem aż tak bardzo nie zdziwiło, że można bez problemu przeżyć dwukrotną śmiertelną dawkę. Czemu? Ponieważ wiem, czym są tzw. "eksperci" i potrafię skojarzyć ze sobą dwie rzeczy.

Przecież nikt inny, jak właśnie "eksperci" jakiś czas temu ogłosili - a od tego czasu bez cienia wątpliwości i wspierając całym swym autorytetem głoszą - że homoseksualnizm nie jest chorobą, zaburzeniem, czy zboczeniem, a po prostu "inną orientacją seksualną". W zamian, żebyśmy nie poczuli się czegoś istotnego pozbawieni, dali nam nową chorobę, o której pies z kulawą nogą jeszcze 20 lat temu nie słyszał, ale coż to za problem! Choroba ta nazywa się "homofobia" i polega na tym, że człowiek nią dotknięty ma taki sam pogląd, jaki lat temu 20 czy 30 mieli wszyscy w miarę normalni ludzie, w tym autorytety i eksperci.

To są dokładnie ci sami "eksperci" moi państwo, których tak fajnie w tych dniach załatwiła owa dzielna niewiasta w Katowicach! Mają możliwości badań, mają archiwa, bazy danych, mogą się ze sobą komunikować... Wystarczy przecież jeden człowiek który przeżyje 4,1 promila alkoholu we krwi, żeby móc z całą pewnością stwierdzić, że 4 promile NIE są dawką absolutnie i zawsze śmiertelną. I nigdy się nic takiego dotąd nie zdarzyło?

Wątpię! Jestem jedanak dziwnie pewien, że nasza dzielna rodaczka TAKŻE nie zepsuje dobrego samopoczucia "ekspertów", nie zmusi ich do weryfikacji dotychczasowych ustaleń, nie mówiąc już o przyznaniu się do ewidentnego błędu, czy o oddawaniu nagród, dyplomów, gronostajowych kołnierzy i złotych łańcuchów, które na ustaleniu PRAWDY NIEZBITEJ I ABSOLUTNEJ, iż z dawką wyższą niż 4 promile alkoholu we krwi żyć po prostu nie podobna.

Jeśli zaś takich mamy "ekspertów" w dziedzinach, gdzie wszystko jest wymierne i obiektywne, to co można rzec o "ekspertach" w dziedzinach mniej wymiernych? Takich, jak na przykład etyka, teologia, językoznawstwo, święta świeckość Jacka Kuronia, tolerancja, krytyka literacka, ekumenizm, antysemityzm, postęp, ksenofobia, europejskość, polityka, historia...

A swoją drogą, jeśli ktoś jest mniej ode mnie skłonny do podejścia syntetycznego, a lubi szczegóły i konkrety, to warto by było prześledzić sprawę tego, jak teraz będzie wyglądała sprawa śmiertelnej dawki alkoholu we krwi. Czy się cokolwiek zmieni, czy rozpęta się jakaś burza, czy środowisko "ekspertów" stanie się świadkiem jakichś samokrytyk i porzucenia gronostajów dla, powiedzmy, łopaty czy sprzedaży obnośnej. Dziwnie jestem spokojny, że nic takiego się nie stanie. Więcej - dziwnie jestem spokojny, że w nowych publikacjach "naukowych" nadal 4 promile będą dawką śmiertelną. W końcu to takie wychowawcze, a ciemnemu motłochowi tego właśnie potrzeba i od tego właśnie są eksperci!

Wśród nas jednak, ludzi normalnych i "ekspertami" nie będących , to jeśli ktoś miał jeszcze jakieś wątpliwości co do klasy i rzetelności dzisiejszych "ekspertów" - owa dzielna ślązaczka, z drobną pomocą niezawodnego TVN24, chyba mu je rozwiała. I proponuję tę sprawę jak najszerzej rozpropagować, bo choć to drobiazg, to właśnie w nim widać zjawiska naprawdę istotne. A do tego groźne i paskudne.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

piątek, stycznia 18, 2008

Odnowiona prokuratura i trzech rannych (niestety lekko)

O dzienniku Stefana Kisielewskiego "Gazeta Wyborcza" napisała kiedyś, w samym tytule zresztą, "nudna ważna książka". I, co nieczęsto jej się zdarza, w połowie miała rację. W tej pierwszej oczywiście, bo Kisielewski akurat na tyle był bystry, by zyskiwać na dość żałosnych zabawach w ciuciubabkę z prlowską cenzurą, no i by się nadawać na Wielkiego Guru liberałów. Czyli w sumie niewiele.

Ale ja nie o Kisielewskim. Ten rzadki przebłysk bystrości cum prowdomówności u gazety, którą pieszczotliwe nazywam sobie "Głosem Szabesgoja", nasunął mi się w związku z wczorajszą "konferencją prasową" odnowionej prokuratury. Kto tego przedziwnego spektaklu nie widział, to albo całkiem nie ma nad czym płakać, widać ma politykę w nosie... albo też, jeśli pasjonują go mechanizmy władzy, ukryte sznurki, szeptem wypowiedziane półsłówka od których walą się lub powstają imperia... Wtedy naprawdę powinien głowę posypać popiołem i szukać, szukać, szukać z tej "konferencji" videonagrania.

Powie ktoś: "po co? te same tępe mordy, te same rozbiegane oczka, które oglądamy już od paru miesięcy". Fakt, wszystko to było w nie mniejszym natężeniu, niż w każdym wystąpieniu nowej władzy. Czy w każdym razie nowych frontmenów, bo dzisiaj prawdziwa władza aż tak się na widok plebsu już się nie wystawia. To nie czasy skrofułów, królewskich sądów pod rozłożystym dębem i starych koni ciągnących za sznur dzwonu by zwrócić uwagę na swe krzywdy!

Jeśli jednak miało się dość politycznego rozumu, by plwać na tę - paskudną zaiste - skorupę i zstąpić do głębi, czekała człowieka, a w każdym razie konesera politycznych mechanizmów, przesmakowita uczta. Władza mianowicie, w osobach tych tam prokuratorów, powiedziała dziennikarzom, i społeczeństwu - zarówno pośrednio, przez tych dziennikarzy, jak i bezpośrednio za pomocą telewizorów - ni mniej ni więcej tylko to...

"Mamy was głupe ćwole w dupie! Skoro byliście tak durni, albo tak słabi, co na jedno wychodzi, że wystarczy w co drugim zdaniu powiedzieć wam 'demokracja' byście przełknęli wszystko... Konstytucje Europejskie na przykład, pod nieco zmienioną nazwą... No to wiedzcie, że teraz nawet nie będziemy specjalnie udawać... Bo udawanie wymaga mimo wszystko pewnego wysiłku i zajmuje czas... Biurokracja może WSZYSTKO, a my teraz będziemy to wykorzystywać na całego... Wiemy bowiem że nikt nas nie jest w stanie skontrolować, jak i nikt nie próbuje nawet kontrolować tych tam brukselskich dobroczyńców ludzkości...

A więc wszystko co nam nie pasuje, a jakoś psim swędem trafi w tryby naszej Wielkiej Machiny, zostanie tam utrupione, przetrzymane aż do przedawnienia... Wszystko zaś, co mamy ochotę zrobić, nabierze pędu i, per fas et nefas, zostanie doprowadzone do pozytywnego - dla nas, bo przecież nie dla was, głupie ćwole - końca...

Nikt nas też nie śmie kontrolować, czy patrzeć nam na ręce, mamy bowiem odpowiednie przepisy, które dają się tak zinterpretować, że mówienie czegokolwiek o tym, co robimy, szkodzi naszej pracy, która przecież jest ważna, odpowiedzialna... No a poza tym to my interpretujemy przepisy i mamy sankcje, gdyby komuś zechciało się robić nam wbrew... A więc żadnych pytań, żadnych pretensji, że nie mówimy kogo obecnie mamy ochotę wsadzić do pierdla, na kogo szykujemy haki (co za brzydkie słowo, fuj!).

Powiemy wam kiedy wyrok będzie już praktycznie pewny, bo dowody będziemy mieli takie, iż niezawisły sąd nie będzie po prostu mógł inaczej... Czyj jest zresztą ten niezawisły sąd, wasz, głupie moherowe bydło, czy nasz?"

I tak to sobie szło dłuższy czas, ja podałem samą esencję, bo, jak na polityków... Sorry! Prokuratorów, przystało było tam tak na oko z 95% czystej H2O.

Czy to już wszystko? Nie! Była bowiem jeszcze część artystyczna. Jak przystało na dobre bolszewickie wzory przeniesione żywcem do nowej, jeszcze bardziej przecież medialnej, epoki. I ta część artystyczna miała rolę nie mniejszą od samego expose... Mistrzostwo po prostu! Samego pronuntiamiento by się żadna latynoska junta nie powstydziła, a tutaj jeszcze część artystyczna, równie ważna...

Część artystyczna była próbką tego, co otrzymają dziennikarze, gdyby się mimo ostrzeżeń zaczęli dopytywać o to, co też Odnowiona Prokuratura robi. Było to ględzenie na trzy głosy, chyba z godzinne co najmniej, tak nudne i pozbawione treści, że nie tylko mało kto mógł przy tym wytrwać - i to chyba tylko jeśli przespał w całości poprzednie 72 godziny - ale przede wszystkim, żadna gazeta, nawet Głos Szabesgoja, nic takiego by nie mogła swoim czytelnikom (jak durnymi szabesgojami by nie byli) zaserwować.

Ale panowie odnowieni prokuratorzy serwowali to bez żenady i nawet im powieka nie drgnęła. Stacje, które to nadawały, a nadawały co najmniej dwie - WSI24 i państwowa telewizja - z rozpaczy wpuściły na wizję wiadomość o tym, że na Heathrow samolot wyjechał z pasa i było trzech lekko rannych. I ją tam bez przerwy międliły, no bo co miał biedactwa robić?

Przez czas tej obłędnej "konferencji prasowej" z pewnością w każdym rodzimym powiecie było więcej, i ciężej, nowych lekko rannych... Ale to oczywiście się nie nadawało, bo trzeba był mieć coś efektownego na wizję i dla zajęcia uwagi słuchaczy podczas upiornej prelekcji o aktualnych poczynaniach prokuratury (odnowionej).

Szkoda że tylko lekko ranni i jedynie trzej, tsunami byłoby znacznie lepsze, ale jak się nie ma co się lubi... Jak to w mediach - ciężki chleb! I pomyśleć że ten czy inny moher zazdrości red. Lisowi! Albo Wołkowi czy Wróblowi... A to przecież nasi "bracia mniejsi", jak ich nazywał Św. Franciszek. Czy to po chrześcijańsku?!

Mniejsza już o takie drobiażdżki jak to, że nowy styl pracy prokuratury - i zarazem nowy, z podniesioną przyłbicą, śladem Urbana Jerzego, plujący moherom w twarz styl informowania społeczeństwa o ważnych sprawach - został pozytywnie skontrastowany ze stylem byłego ministra Ziobry, który to durne moherowe społeczeństwo informował o wszystkim... Jakby był jakimś nawiedzonym liberałem, co to wierzy, że swobodny obieg informacji to podstawa. Ale to naprawdę tylko drobiażdżki.

No a zakończenie? Zakończenie było takie, że ta "konferencja" jakoś się tak dziwnie rozpłynęła, a raczej przeszła bezszwowo w opłakiwanie tego tam samolotu na Heathrow i tych tam trzech lekko rannych. (A może to ja zasnąłem?)

Żadnych dziennikarskich pytań w każdym razie nie było. I wcale się nie dziwię, prokuratura (odnowiona) pokazała już na co ją stać i czym grozi jakiekolwiek pytanie. Następnego godzinnego wykładu o takim natężeniu bełkotu, wodolejstwa i nudy żaden dziennikarz, o słuchaczach telewizyjnych już nie mówiąc, nie byłby już w stanie przetrzymać - nie tylko zachowując przytomność, ale po prostu życie.

I tym pozytywnym akcentem, w oczekiwaniu na dalsze cuda pełowskiego rządu... A raczej tych smętnych pacynek, którym w dupie trzymają łapki ci, co je tam trzymają... Kończę. Jeszcze tylko niech mi będzie pozwolone zakrzyknąć: Niech żyje Odnowiona Prokuratura! Niech żyje PełO! Niech żyje nowy styl medialnej europejskiej demokracji!

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, marca 11, 2007

Jak było w PRL - kwas adypinowy

Zadziała wsadzenie tu video? Dobrze by było, bo to prześliczny kawałek prlu:



triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, czerwca 11, 2006

Europejskie gadanie obok tematu

Wygląda, że podstawową kwalifikacją wszpółczesnych dziennikarzy - tych politycznie poprawnych, ale to praktycznie oznacza wszelkich mających dostęp do większej publiczności - jest gadanie obok tematu. Dziennikarz wyższego sorta, taki którego dopuszczą do różnych panelów dyskusyjnych, musi mieć tę sztukę opanowaną perfekcyjnie, to chyba podstawowe kryterium zresztą.

Przed chwilą w naszej publicznej telewizji dyskutowało grono dzienniarzy, w tym ludzie stosunkowo znośni, jak p. Semka i p. Karnowski. Oczywiście ci byli w mniejszości, większość była znacznie bardziej Światła i Postepowa. Był też dziennikarz niemiecki.

Rozmawiano między innymi na temat ostatnich antyposlkich dowcipasów w niemieckiej telewizji, w wykonaniu "bardzo popularnego komika" (nie znam się na niemieckich komikach i ichniej telewizji, więc cytuję dyskutantów). Nasi dyskutanci zlekceważyli tę sprawę, podobno "większość Niemców już tak Polaków nie widzi", "były protesty" itd. Oczywiście, to była sprawa całkiem marginalna - państwowa telewizja, program satyryczny o podobno 25-procentowej oglądalności, bardzo popularny komik, w czasie Mundialu, gdzie "przyjaciele spotykają się, aby pograć w piłkę" (czy jak to tam sformuowano).

Z pewnością na temat Żydów, Arabów czy Rosjan tego rodzaju dowcipasów się w Niemczech nie opowiada. Na temat homoseksualistów z pewnością też nie. Ale mniejsza z tym. Argumenty panów z panelu były żałosne, ale o jednej naprawdę ważnej sprawie nawet nikt się nie zająknął. Poprawna politycznie tresura działa.

O co mi chodzi? A o to, że w żadnej polskiej telewizji nic podobnego na temat Niemców nie mogło by się po prostu pojawić, Jest to absolutnie nie do pomyślenia. Ja sobie w każdym razie tego nie potrafię wyobrazić, a Ty czytelniku? To samo dotyczy zresztą homoseksualistów, Arabów czy Żydów.

I to jest zasadniczą sprawą, o której rozsądny europejski dziennikarz nie wspomni, bo wie że nie nada. W Niemczech wolno o Polakach, w Polsce o Niemcach byłoby nie do pomyślenia. Nigdzie nie można o Arabach czy homosiach, o Polakach wolno.

A czemu się tu właściwie dziwić? W końcu to my mamy za co pokutować, prawda? Gdybyśmy dali Niemcom korytarz i Gdańsk, Żydom nie spadłby przecież włos z głowy! A poza tym, w końcu to nas dzięki wstawiennictwu Niemiec wpuszczono na europejskie pokoje, a nie odwrotnie. Skorzystajmy więc z okazji i nauczmy się trzymać gębę na kłódkę. Bo jak nie, to na następną Paradę Równości przyjedzie więcej niemieckich lewaków i będą lepiej uzbrojeni. Także w odpowiednie bumagi z Brukseli.