Pokazywanie postów oznaczonych etykietą fizkultura. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą fizkultura. Pokaż wszystkie posty

środa, stycznia 14, 2015

A może by tak odzyskać ciało?

Dzisiaj chciałem napisać coś całkiem na serio. Wiem - to może być spore zaskoczenie, bo jeśli ktoś to czyta, to dla figlasów, podrabianej edukacji, naciąganej elokwencji i cieszenia się przez łzy ze spektaklu degrengolady i upadku tej naszej, największej ze wszystkich w historii, cywilizacji.

Jednakowoż...

* Tygrysista wie, a przynajmniej wiedzieć POWINIEN, że jest ciałem obdarzonym duchem, nie zaś jakimś szemranym "wolnym duchem" przywiązanym do trupa. Niestety ogromna część pozostałych ludzi, wliczając w to oczywiście lemingi, stanowi dzisiaj raczej tę drugą kategorię - i nie mówię że duch u nich realnie kwitnie, tylko że oni faktycznie tak się widzą i nic poza móżdżeniem z życiowych funkcji niemal nie przejawiają. To jest bardzo głęboka i ważna myśl - która mnie samemu w znacznej mierze naprawdę wieki temu odmieniła, i to na lepsze, życie, więc radzę i się dopraszam w to wczuć i przemyśleć.

* Cytat powyższy jest (swobodnie i z pamięci) przetłumaczony z książki Alexandra Lowena "Betrayal of the Body", która, jak kojarzę, chyba nawet została wydana po polsku. To jedna z obowiązkowych lektur Tygrysizmu Stosowanego, mimo że Lowen to zasadniczo kalifornijski lewak od New Age'u. Nieważne - tam są b. istotne rzeczy, a Tygrysizm Stosowany ma to do siebie, że się uczy nawet od diabła, jeśli akurat warto.

* Przeciętny dzisiejszy, polski, prawicowy użytkownik internetu nie przedstawia się - cieleśnie - przesadnie imponująco, czym gwałci podaną tu przed chwilą zasadę. To jest w rzeczywistości nieco bardziej skomplikowane, bo tu nie chodzi, przynajmniej w tej chwili, o imponujący wygląd sam w sobie, tylko w tym problem, że taki człek ma korę mózgową i jakieś pokraczne, niemal martwe, choć często tłuste, ciało, które sam traktuje jako trupa do tej swojej "swobodnej" (ach!) kory i czego tam jeszcze "duchowego" ktoś (diabeł?) mu na złość przywiązał. Nam to naprawdę tutaj NIE PASUJE!

* Rozumiem, że jeśli to powyższe do ciebie się też odnosi, to nie ciągnie cię żeby się tym swoim (za przeproszeniem) trupim cialem zajmować. Jednak - UWIERZ człeku! - powinieneś i wszyscy (poza ew. Tuskiem, Merkelą i takimi) będą z tego o wiele szczęśliwsi.

* Jak sam już może zgadłeś, powinieneś jakoś ćwiczyć, ale Pan Tygrys, w odróżnieniu od innych tego typu agitatorów, zdaje sobie sprawę z problemów, jakie tutaj występują. Wcale nie jest łatwo, i to mówiąc bardzo już eufemistycznie, mając takie oklapłe i niepotrzebne trupie cialo, zacząć się nim intensywnie zajmować, i żeby nam to bardzo szybko kompletnie nie obrzydło. Ćwiczy taki, a z konieczności jakikolwiek pozytywny wynik zobaczy dopiero za tygodnie, przez ten czas, zamiast swoje marne ciało ignorować, z konieczności musi się w nim babrać... W dodatku się jakoś tam męczy, choć trochę... Dno i ja wiem, że to niemal nigdy nie zadziała.

* Od tego jesteśmy Panem Tygrysem, jednym z twórców, jakby nie było, Tygrysizmu Stosowanego, żeby takie problemy, niczym węzeł gordyjski, genialnie rozcinać. I my właśnie to tutaj zrobimy. (Alleluja? Jasne że Alleluja!)

* Zaczynamy więc od czegoś, co:

a. można sobie robić kiedy się chce, krótko, długo, z doskoku, wiele razy dziennie, jeśli ktoś ma w głowie poukładane...

b. jest tanie...

c. jest dziecinnie łatwe...

d. nadaje się dla całej ew. rodziny, a także Krewnych i Znajomych Królika...

e. daje b. realne i szybkie korzyści czysto cielesne, a także dla sfery interfejsu pomiędzy ciałem i duchem...

f. jest cholernie przyjemne i zabawne, więc nie ma smętnego oczekiwania, żeby się cokolwiek poprawiło i człek zobaczył sens tego wszystkiego.

To chyba tyle, ale powinno wystarczyć, zgoda?

No więc umówmy się tak... Ja tu przedstawię coś, co możecie zacząć robić, a nawet powinniście, jeśli to chwyci i będzie odzew, to za jakiś czas przedstawię jakieś inne, uzupełniające, może o wiele radykalniejsze (choć może nie aż tak łatwiutkie) ćwiczonka, które uczynią z was tygrysistów całą gębą, Adonisów i w ogóle ozdobę herbatek u cioci czy balów w remizie, zależnie od waszych upodobań i możliwości.

No więc na razie robimy to:

1. Idziecie na Allegro.pl i patrzycie na takie coś, co się po polsku określa mianem "poduszka/platforma do balansowania" albo "dysk sensoryczny".  Możecie wybrać "Sport i wypoczynek", a potem w lokalną wyszukiwarkę wrzucić "równowaga" (bez cudzysłowów). Albo po prostu kliknąc na tego linka. Który mielibyście kupić? Nie wiem, serio. To zależy od forsy, gustu, intuicji... (Ja swoje takie coś kupilem lata temu na eBayu.) To oczywiście nie musi być kupione akurat na Allegro - chodzi mi tylko o to, żebyście wiedzieli co macie kupić.

Po mieszkaniu chodzicie oczywiście "na bosaka". To znaczy może nie całkiem jak Dorotka co tańczyła do kolusia, ale w sensie że bez jakichś tam twardych podeszew. Mogą być grube skarpety. (Wiem oczywiście, że jak ktoś co chwilę musi wyskakiwać z domu, żeby nakarmić świnie i wydoić kozy, to może być problem. Ale wtedy też ściągacie buty i hop!)

Tę tarczkę czy też dysk, kładziecie w jakimś wygodnym miejscu w mieszkaniu. Na podłodze. Na przykład w miejscu mocno uczęczczanym. Może być koło telewizora. No i co pewien czas - spontanicznie, bez żadnego uczucia przymusu - wskakujecie sobie na to coś i surfujecie. Znaczy staracie się utrzymać równowagę. Z otwartymi oczyma i bez większych ruchów to nie jest bardzo trudne, zresztą i tak śmierć czy kalectwo raczej wam nie grożą, choć lepiej to jednak ustawić nieco dalej od rozpalonego kotła czy dołu z jadowitymi wężami.

W sumie tyle. Po co to, spyta ktoś? Radość dzika, kontakt z ciałem tego waszego "wolnego" (że się zaśmieję) ducha i tej przerośniętej kory nareszcie odzyskujecie, trenując przy tym zarówno poczucie równowagi w błędniku, jak i MIĘŚNIE odpowiedzialne za postawę i równowagę. To naprawdę nie jest byle co i wielu nawet kulturystów także by skorzystało mięśnie te sobie potrenowawszy.

Oczywiście rodzina też, oczywiście możecie sobie kupić dwa albo więcej - takie same, albo inne, bo każdy wymusza nieco inną walkę z grawitacją, daje więc coś nieco innego. Ew. zawody, przekomarzanki... Jak będzie już wam względnie łatwo się po prostu utrzymać - spróbujcie zamkąć oczki i/lub  żywo pogestykulować rękoma, albo potańczyć twista czy sambinhę. Tyle!

Jeśli ktoś wykona, byłbym wdzięczny za feedback i ew. prośby o dalszy ciąg, ponieważ mam z was, drogie ludzie, zamiar uczynić elitę - także w wymiarze fizycznym. A teraz do wyznaczonych zajęć odmaszerować!

triarius

sobota, kwietnia 14, 2012

Pupa

Motto: 

Najwyższy czas wyjść z katakumb! Niech żyje prawicowy libertynizm! (Wraz z ukochanymi przez Google tego świata pikantnymi tytułami.)

* * *

Zastanawialiście się kiedyś, co by miała na okładce panatygrysia książka, gdyby wam Pan Tygrys takową napisał? Jaka książka, spytacie? Książka o sprawach aktualnych, globalnych, ale z akcentem na nasze polskie, polityczna i w sumie na serio. Więc? Ponieważ nigdy tego i tak nie zgadniecie, więc wam powiem.

Na okładce byłaby ładnie oddana, ładnie podana, realistyczna i trójwymiarowa pupa. W jakiejś tam spódniczce, żeby nie było, że bez. Kusej jednak. Może moherowej, jeśli o sprawach polskich w tej książce byłoby sporo. Albo w jakiejś tuniczce, gdyby książka wyszła bardziej globalna i ponadczasowa. Tak czy tak byłby ten damski przyodziewek nieco podarty, ale nie mniej przez to pikantny i nabrzmiały podskórnym erotyzmem.

Choćby tylko z tego powodu pikantny byłby on i nabrzmiały, że wtedy to by się lepiej sprzedawało. (Że komuś jeszcze w tych czasach muszę to tłumaczyć!) Pupa byłaby albo mocno dojrzała, moherowa, gdyby książka skoncentrowana była na sprawach rodzimych... Tym niemniej jednak bardzo smakowita... Co by, przyznaję, było sporym ustępstwem na rzecz wolnego rynku... A jeśli byśmy poszli bardziej globalnie i ponadczasowo, to coś w stylu dojrzałej mamy z japońskiego filmu rodzinnego. Sami sobie ew. poszukajcie.

"I co z tą pupą?" - spytacie. Pupa faktycznie nie byłaby tam, na tej okładce, sama. Należałaby do nieszczęsnej branki, przerzuconej przez kark konia takiego jakiegoś kałmucko-huńskiego jeźdźca. Z tego jeźdźca (choć artysta mógłby mieć nieco inną koncepcję) widzielibyśmy tylko brzuch, lewą rękę trzymającą wodze, i prawą rękę z nahajką.

Nasza zaś kobietka leżałaby sobie nogami w naszą stronę i z, powabnym acz bezbronnym, kadłubem w górę. A także centralnie na naszym okładkowym obrazku. Jeśli ktoś z kontemplujących ów obrazek miałby jakieś niezdrowe w związku z tym skojarzenia - że np. ta nahajka co pewien czas, zamiast tego konia... Albo że za chwilę, na biwaku... To ja bym nie był w stanie tych jego niepokojów rozwiać, bowiem sam podejrzewam, że takie właśnie konotacje mnie też, konceptualnemu twórcy jakby nie było, owej okładki, się narzucają.

"I co by to wszystko miało znaczyć?" - pytacie. A ja wyczuwam w waszym tonie pewną zaczepność, brak zgody, młodzieńczy bunt. "Jeśli chodzi o stan naszego kraju, to równie adekwatnym, choć faktycznie nieco mniej nośnym marketingowo, obrazem jego stanu, byłby np. śnięty karp na drewnianej desce i leżący obok nóż. Czyż nie? Więc czy tu nie chodzi po prostu o marketing i, nie owijając w bawełnę, porno?!"

"Ależ tak!" - odpowiadam. "Śnięty karp, jak i sporo innych budzących żałość i poczucie beznadziei obrazów. Które tutaj możemy sobie na poczekaniu, jak z rękawa. Jednak nie tylko o takie skojarzenia nam chodzi. O takie też, ale nie tylko."

- A o jakie?

(Wszyscy rozmówcy, widać czegoś zniechęceni, sobie poszli, ten jeden pozostał. Ale akurat temu jednemu z oczu wyziera inteligencja i autentycznie prawicowy zapał.)

- A o takie, że, jeśli owa kobieta, owa nieszczęsna branka und niewolnica, ma symbolizować Polskę, prawicę, ludzi i siły (jakie znowu "siły"? słabości raczej!), które w tych kosmicznych zmaganiach, o których wam Pan Tygrys opowiada, a co do was ludzie tak marnie trafia, stoją po tej naszej stronie, to chodzi tu przede wszystkim o to, że tę kobietkę możemy sobie podzielić na trzy części...

- Jak i karpia leżącego na desce obok noża!

- Zgoda! Jak i karpia. Bardzo celna uwaga! Tylko, że my tu, nie będąc Hunem ani Kałmukiem, jej nie zamierzamy w sensie dosłownym krajać. My ją sobie podzieliliśmy na trzy części czysto KONCEPTUALNIE.

- Dużo jej to pomoże!

- Jej to faktycznie nic nie pomoże, ale my chociaż na jej smutnym przykładzie możemy sobie pewne istotne sprawy wyjaśnić. I, jeśli Bóg pozwoli, wyciągnąć wnioski, nauki. Dzięki czemu sami się w tak kontrowersyjnej i brzemiennej rozlicznymi rodzajami ryzyka sytuacji, da Bóg, nie znajdziemy.

- Jakoś marnie to widzę, ale w końcu kogo mam jeszcze słuchać, komu w tych koszmarnych czasach udzielić kredytu zaufania, jeśli nie tobie, Panie Tygrys? Mów więc pan, a ja wysłucham!

- Dzięki! Więc konceptualnie ową niewiastę dzielimy sobie na trzy części: dół, środek i góra. Dół to tak jakoś od kolan i niżej. Środek to nasz tytułowy kadłub, czyli (nie bójmy się tego słowa!) PUPA. A góra to jej głowa, popiersie i ręce.

- No i?

- No i, jak widzisz, mój wnikliwy i bezkompromisowy rozmówco, pupa jest w górze - czyli nasz środkowy odcinek... A raczej nie tyle "nasz", tylko tej pani... Zresztą zaraz pójdziemy dalej i okaże się, że w pewnym sensie on naprawdę jest "nasz". Po kolei jednak!

- Zaczyna brzmieć interesująco. Tylko nie widzę, jakby to miało...

- Nie, jasne. Na razie trudno z tego coś zrozumieć. Więc kontynuuję... Pupa, jak widać, jest w górze. Oba pozostałe segmenty są w dole. Pupa jest w pewnym sensie - i to nie tylko topograficznie - centralna. Jest najbardziej wystawiona na działania wroga... W końcu tego tam Huna czy Kałmuka trudno jest uznać za przyjaciela, prawda?

- Z tym zgoda.

- Więc i nahajka, i jakieś tam wulgarne pieszczoty... Mniej albo bardziej perwersyjne... A potem, na biwaku. Nie muszę chyba dokładnie opisywać, obaj jesteśmy ludźmi światowymi.

- Zgoda.

- Pupa ewidentnie musi być broniona i chroniona. Jeśli ma, w jakimkolwiek sensie, przetrwać. Tylko, że, niestety, ani ona, ta kobietka znaczy, ani my tutaj, nie mamy sposobu, by ją naprawdę bronić. Zgoda? Jakiegoś rodzaju straż tylna, osłanianie odwrotu spod Moskwy - zgoda, to jest konieczne. Jakieś PiS'y. Takie tam. Ale jeśli to nie ma być gra do jednej bramki, po wieczne czasy, to nam nie wystarczy. Tej pani też nie wystarczy samo zaciskanie pośladków.

- Więc?

- No to chodzi o to, że ręce zaś i stopy tej pani, coś by tam mogły zrobić, ofensywnie. Że tak to określę... Ale też z tym problem. Są związane, albo i nie - na naszej okładce tego nie widać. W każdym razie ona jest przerzucona przez koński grzbiet, a ten Kałmuk nad nią siedzi i pilnuje. Te huńskie koniki nie są specjalnie szybkie, ale skakanie na główkę w galopie jest ryzykowne. No i cała masa innych problemów.

- Na razie zgoda, ale co to ma wspólnego?

- Tak sobie ostatnio wykombinowałem, a może coś mnie z góry oświeciło, nie wiem... W każdym razie doszło do mnie, że tą panią, w jej poważnych kłopotach, można porównać z sytuacją naszej, najogólniej rzecz określając, prawicy... Czyli, na naszym rodzimym terenie, patriotów - ludzi którym wciąż, wbrew "europejskiej" propagandzie, wbrew słowiczym śpiewom i krokodylim łzom wszelkich piewców Jednej Wielkiej Ludzkości Bez Granic, Bez Narodów, Egoizmów - Wpatrzonej We Wspólną Świetlaną Przyszłość..."

- OK, z grubsza wiem o kogo może chodzić.

- Więc sytuacja tych ludzi, tych, choć to przezabawne określenie w tym kontekście... A z drugiej strony smutne... Tych "sił" - którym zależy na Polsce, którym zależy na tym, by człowiek był nadal, ze swymi zaletami i swymi wadami, człowiekiem, a nie jakąś pierdoloną totalitarną mrówką... Przypomina mi ona sytuację tej pani. I także można by "to" podzielić na trzy segmenty... Które - słuchaj, bo to jest to istotne! - dałyby się bardzo ładnie "mapować" (jak to się określa w środowisku nerdów i geeków) na segmenty tej pani.

- No, no...

- Więc ten środek, ta, nie przymierzając, pupa - tak piękna, tak kształtna, tak powabna i apetyczna... A jednocześnie tak bezbronna, bo czymże jest zaciskanie pośladków wobec huńskiej przemocy? To nasze państwo narodowe. Nasza Polska po prostu.

- ???

- Góra - w przypadku tej pani jej marmurowe popiersie, głowa, ale i ręce - to jest GLOBALNE I HISTORIOZOFICZNE widzenie tego, co się teraz na świecie dzieje. Czyli, jeśli przyjmiemy, że Pan Tygrys ma rację, będzie to owo unikalne KLASOWE, a jednocześnie całkiem przecie nie komusze i nie marksistowskie, ujęcie problemu...

- Coś do mnie, przyznam, trafia.

- Dzięki! Więc dalej... Plus ew. może kwestia walki z popłuczynami po Oświeceniu i "gadaniem Michnikiem", ale to już konkretne tego przejawy. Najważniejsze jest to klasowe - że obecnie toczy się walka, w której obrzydliwe, szemrane elity starają się wychować resztę ludzi, z nami niejako na czele, na zadowolonych ze swego losu niewolników, na ludzkie mrówki, jednym słowem - starają się przerobić człowieka ze zwierzęcia dzikiego, na udomowione.

- OK, no to mamy górę i pupę. Co z dołem? Czyli nogami tej pani?

- Jej nogi nam się mapują na niezwykle moim zdaniem ważną, i niezwykle zaniedbaną także, sprawę INDYWIDUALNEGO potencjału każdego z nas. Nas po tej stronie frontu. Sprawę przejrzenia na oczy w sprawie popłuczyn po Oświeceniu, gadania Michnikiem, łapania się na wszystkie te leberalne chciejstwa i kłamstwa...

- A do tego pewnie szeroko pojęty Monteverdi, fizkultura, stosowana psychologia? Plus bicie brzydkich ludzi?  Nie zapominając o ważnych i mądrych książkach, tak?

- Tak, właśnie! No i rzeczy z pogranicza tych spraw, czyli wszystkie te Ardreye, Spenglery... Po prostu to, że w końcu to W NAS toczy się ta kosmiczna, ostateczna walka. I my tylko, z drugiej strony, mamy możliwość coś w tej kwestii zrobienia. Jeśli oczywiście nie damy się zapędzić do rycia nosem w ziemi na kafelki, wakacje na Minorce, nową brykę... Choćby to się nawet nazywało "prywatna przedsiębiorczość - prawdziwe znamię prawdziwej męskości, ach!" Za którą oni nam będą bili brawo w tefałenach i gdzie tam jeszcze.

- Coś w tym jest.

- OK, dzięki! Ale nie chcę się tutaj rozgadywać na te tematy, bo nigdy nie skończę. Tego jest tak wiele i tak wiele ludziom trzeba by mówić. Chyba, że sami zaczną o tym myśleć i to praktykować. Jeśli to do nich jakoś trafi. Chodzi mi, w każdym razie o to, że my się tu - polska patriotyczna prawica i w ogóle autentyczni polscy patrioci, którzy dla mnie są w sumie niemal całkiem tym samym, co ja uważam za dzisiejszą prawicę (w Polsce) - koncentrujemy WYŁĄCZNIE NA PUPIE, która ma wiele wdzięku i wiele zalet, ale też jest akurat najbardziej bezsilna... To się da zrozumieć?

- Chyba rozumiem.

- I historyczne trendy akurat, żeby nie powiedzieć "wiatry", wieją PRZECIW niej. Pupy trzeba oczywiście bronić, na ile to tylko możliwe, ale wyobrażanie sobie, że da się w tej huńsko-kałmuckiej niewoli jakoś wydostać, że uda się nie stanowić na kolejnym biwaku obiektu erotycznego dla połowy plemnienia... A potem znowu i znowu, aż w końcu Kałmukom się znudzimy, a wtedy... Na pewno nic wesołego nas nie spotka... Że uda to się nam zrobić bez udziału rąk i nóg, wydaje mi się wysoce naiwne i po prostu zgubne!

- Musiałbym to przemyśleć, ale coś w tym chyba jest. I co dalej?

- To właśnie to. Można by o tym pisać książki, ale równie dobrze można chyba skończyć na przedstawieniu ludziom tej metafory (bo to w końcu była także i metafora). Jeśli coś im zaskoczy, jeśli ta nasza metafora zadziała, to coś z tego może dalej będzie. Przemyślenia. Dyskusja. Z czasem, da Bóg, prowadzące do konkretnych i realnych zmian w działaniu.

- Amen!

-  Może chociaż nasza prawica, nasi patrioci, dzięki temu - żadnej krzywdy Kościołowi przecież nie robiąc (na ile on tam jeszcze istnieje) - otworzą, z pomocą Googli tego świata, nowy front propagandy. Uzyskując szansę dotarcia do tych, którzy kastrowanymi ministrantami, monarchistami, czy czcicielami "wolnego rynku" i tak nigdy nie zostaną. A babciami może i tak, ale dopiero za jakiś czas, i sami jeszcze o tym nie wiedzą. No to może jeszcze, dla tych Googli i na ich cześć, powtórzmy nasze słowo kluczowe: "Pupa".

- No to ja też: "PUPA". I dzięki za rozmowę!

- Ja także, jakem Pan Tygrys, dziękuję! Za rozmowę i za ten okrzyk.

triarius

P.S. Kapitalizm to Socjalizm burżujów.

niedziela, marca 25, 2012

Tygrysi sen Lwa Trockiego (i casting na Tygrysią Megagwiazdę!)

"Wkrótce ludzie będą wyżsi, piękniejsi, obdarzeni bardziej melodyjnym głosem..." Nie ulega dzisiaj wątpliwości, że kiedy Lew Trocki to prorokował, miał na myśli nie kogo innego, a tygrysistów właśnie. Prawdziwy tygrysista jest z definicji  wyższy, piękniejszy, bardziej melodyjnym głosem obdarzony... Jest także rączy jak jeleń, pływa jak ryba, fruwa jak ptak, pamięć ma jak słoń, ryczy jak lew, śmieje się jak hiena... Gdyby w ogóle potrafił płakać, płakałby jak najlepszy bóbr, tyle że krokodylimi łzami. I moglibyśmy tak bez końca, tyle że w końcu wyczerpałaby się nam fauna.

Dla tygrysisty niczym jest prężnymi stopy deptać chmury i palce ranić ostrzem Tatr, o szumie w uszach i chłonięciu młodą piersią wiatru nawet nie wspominając. A "na słowie tygrysisty", jak głosi popularne przysłowie (które właśnie wymyśliłem), "można polegać jak na cycatej blondynie". Każdy to chyba już zresztą wie, ale odejdźmy w końcu od teoretyzowania i zajmijmy się praxis. A konkretnie zajmijmy się dzisiaj drugim członem wielkiej diady "Czuj duch, pręż się!" Bo duchem to my się na tym blogu zajmujemy całkiem często, i duch nam całkiem fajnie czuje, z tym prężeniem jest jednak nieco mniej cudownie - żeby nie powiedzieć, że mamy je nieco, turpe dictu, zaniedbane.

Pulchne paluszki przebierające po klawiszach, krótkowzroczne załzawione oczki wbite w ekran, tłuste pośladki bezlitośnie, z pomocą grawitacji, ugniatające wątły komputerowy fotelik z Ikei... To nie jest całkiem to, moje kochane ludzie, o czym marzył towarzysz Lew! I nie jest to całkiem i do końca tygrysiczny ideał! Oczywiście - takt, wdzięk i elegancja szarżującego bawołu to nie w kij dmuchał, ale jednak owo niezaspokojone w niektórych przypadkach "pręż się!" wciąż tkwi w duszy jak cierń i nie daje spokoju...

Postawmy więc wreszcie bezlitosne i bezkompromisowe pytanie: a gdzie TY - P.T. Człeku, P.T. Czytelniku, P.T. Tygrysiczny Narybku, i co tam jeszcze - lokujesz się na skali TYGRYSICZNEJ DOSKONAŁOŚCI? I przypominam - dzisiaj mówimy w sumie tylko o aspekcie prężenia się. Ciesz się, bo dzisiaj daję Ci możliwość uzyskania jednoznacznej odpowiedzi na to ważne pytanie!

* * *

Jakiś czas temu kupiłem sobie na allegro książeczkę Józefa Kocjasza "Przewodnik ćwiczeń gimnastycznych od A do Z". Rok wydania to chyba była wojskowa tajemnica, bo nie sposób go odkryć, w każdym razie wydawnictwo to "Czasopisma Wojskowe". (To LWP to jednak chyba nie było aż takie dno, skoro ta książeczka jest naprawdę super!) Są tam ćwiczenia na wszystko: czujność, koordynacji przestrzennej, odwagi, izometryczne, równowagi, celności ciosu, akrobatyczne, gibkości... Pady, skoki, rzuty... I co tylko kto mógłby sobie zamarzyć.

No i jest tam też taki zestawik ćwiczeń, a raczej sprawdzianów, pod hasłem "Czy potrafisz?" Właśnie jego dla Was ludzie zeskanowałem, chciałby Was zachęcić, byście się z tym zmierzyli... A potem zapłakali jak bobry (przyda się jednak ta tygrysia umiejętność? no właśnie!) nad stanem swojej fizkultury, po czym byście podjęli zdecydowane postanowienie zrobienia z tym czegoś... Rok 2012 wciąż młody, podejmijcie postanowienie osiągnięcia tak ze dwóch nowych sukcesów w tym zestawie sprawdzianów, a będzie całkiem nieźle.

Ileż to ja bym dał, żeby w młodości wiedzieć, ile można przez dziesięciolecia osiągnąć, jeśli się człek stara i wciąż wykonuje malutkie kroczki we właściwym kierunku! Mógłbym Wam tu opowiedzieć przezabawne historie o tym, jak w pierwszej klasie podstawówki uznałem, że jestem już za stary, by się nauczyć jeździć na łyżwach, albo w jakiejś czwartej, że jestem za stary na dobrą grę w piłkę nożną.

Zapłakalibyście jak bobry, ale też pewnie zaśmialibyście się się jak hieny - i słusznie! I przy okazji jest w tym nauka. Jaka? No tyle, to już chyba każdy tygrysista, choćby in spe, powinien sam odkryć - w końcu ducha mamy czujnego.

Nie załamujcie się w każdym razie. Choćby z tego pierwszego tam ćwiczenia - czyli pompki na jednej ręce - widać, że to są naprawdę trudne sprawdziany. Porządna pompka na jednej ręce to nie byle co i w przeciętnej siłowni mało kto byłby to w stanie zrobić. Jeśli ktoś coś ktoś potrafi, to może się pochwalić w komęcie, ale na razie nie ma obowiązku swojej ewentualnej cielesnej nędzy wszem i wobec ujawniać. Poczekajmy z tym jakiś czas, aż się wszystko tam ładnie poprawi. W końcu nie chcemy, by się tow. Trocki z naszego poziomu w grobie przewracał, prawda?

Jeśli zaś ktoś (Deo gratias!) potrafi to wszystko przyzwoicie zrobić, a do tego duchem także spełnia tygrysiczne warunku, to niech się ujawni, a zrobię z niego MEGAGWIAZDĘ! A każdym razie dostanie uroczyście sprawność "Sprawnego Tygrysisty". Czy jakoś inaczej to nazwiemy, jeszcze fajniej. Albo może czarny pas. (Z kutasami jak kity? Byłoby narodowo.)

A teraz już niech przemówią same skany!




Uzupełnię, że RR to ramiona, (RL lewe, Pp prawe), NN to nogi (NL i Np odpowiednio), PW to pozycja wyjściowa. To chyba wszystkie skróty, które tu występują. Jeśli ktoś nadal czegoś w tych ćwiczeniach nie rozumie, to proszę pytać! Bo ja pewnie wiem o co tam chodzi, albo też do czegoś się wspólnie z pewnością dojdzie.

triarius

P.S. Ludzie, wy naprawdę wierzycie w "równouprawnienie kobiet" i inne tego typu pedalskie pierdoły?

piątek, maja 20, 2011

Przestrzeń aktywna w szpęglerycznej fizkulturze

Wstęp

Lojalnie uprzedzam wszelkich ew. Czytelników, że to nie będzie o wąsko pojętej polityce - więc jak coś, to nie czytać! To będzie raczej coś w rodzaju krótkiego szkicu do b. ambitnego (jak na te czasy) doktoratu, albo i b. krótki (i wciąż całkiem ambitny) cały doktorat.

Wtręt ==>

W końcu, ktoś musi czasem napisać coś o nieco bardziej naukowych ambicjach, skoro oficjalna, i w sumie opłacana z naszej krwawicy, nauka, nie dość, że coraz bardziej pełna najprzeróżniejszych tabu (kłamstw i chciejstw nie licząc, ale tabu całkiem po prostu PRZEKREŚLAJĄ jej wartość jako nauki w tym sensie, w jakim jest ona wciąż nam sprzedawana!), zajmuje się teraz dekretowaniem, że "homoseksualizm, to nie zaburzenie, ino ino (sic!) "po prostu jedna z orientacji"... Poza oczywiście udoskonalaniem środków inwigilacji i kontroli, ale to w sumie żadna nauka - co najwyżej inżynierstwo.

<== Koniec wtręta
Powiedziałem "o wąsko pojętej polityce", ponieważ o szerokopojętej to, moim skromnym, jednak będzie. Tak, jak ja ją rozumiem. Chodzi o to, że (gdyby ktoś jeszcze nie wiedział, a tu zbłądził), że ja widzę to wszystko i ew. perspektywy na wyjście z tego całego syfa - zarówno w skali krajowej, jak i globalnej - bardzo sceptycznie i głęboki ze mnie (szpęglerystyczny) pesymista.

Dla mnie... Cóż, nie chcę nikomu pluć do zupy, ale też - nie oszukujmy się - łatwo być optymistą pisząc sobie (dla paru osób o tak specjalnych mentalnych cechach, że takie rzeczy lubią sobie poczytać, plus ew., w przypadku nieco mniej niszowych wirtualnych autorytetów, paru osobników służbowo na ten odcinek oddelegowanych) luźno na blogasku, ale fakt, że nikt w sumie nic realnie nie robi, co by mogło cokolwiek realnie zmienić, świadczy o tym, że ten cały optymizm nie jest wart funta kłaków. Przynajmniej ja tak to widzę, sorry, jeśli uraziłem! "Optymizm" zresztą, sam w sobie, jako rzecze najmędrszy człowiek, z jakim się zetknąłem w swym długim życiu, "jest tchórzostwem".

Nie, żebym nic nie chciał robić i innych do nicnierobienia namawiał, ale - szczerze - trudno mi znaleźć, w sensie planu walki, coś ponad DŁUGI MARSZ, którego pierwszym krokiem byłoby uczynienie tak, żeby na widok Młodego Spenglerysty (bo o nich tu przecie mówimy!) każda w miarę zdrowa kobieta odczuwała niepohamowane pragnienie zostania matką... Każdy typowy współczesny metroseksualny facio, żeby się nerwowo rozglądał za mysią dziurą, aby się w niej schować... No a platfusy i wszelka tego typu swołocz, żeby nerwowo rozpinał kołnierzyk, który zaczął go czegoś nagle cisnąć...

No i ten mój tutaj - podniośle mówiąc "tekst", zaś mniej podniośle "wpis" - jest właśnie o tym. I ma stanowić mały kroczek w małym kroczku. Za to w dobrym kierunku. Jak ja to, jako się rzekło, osobiście i w mojej własnej robaczywej duszy rozumiem. A więc w końcu rozpocznijmyż...

Rzecz sama w sobie

W młodości interesowałem się wieloma rzeczami, nie wykluczając szachów. Przeważnie nie bardzo miałem z kim grać, a do tych drzewiasto-się-rozchodzących-i-geometrycznie-mnożących wariantów brakowało mi zazwyczaj cierpliwości, jednak b. mnie podniecała wszelka filozofia i ogólna metodyka walki, która (jeśli się do sprawy w zdrowy sposób podchodzi, czyli gdy człek jest całkiem wolny od liberalnych skłonności) w szachach b. ładnie się przejawia. O tyle ładnie, że łatwo to tam konceptualnie pojąć, ująć w słowa i algorytmicznie analizować - bo oczywiście prawdziwej walki jest o wiele więcej w byle bokserskim sparringu, nie mówiąc już o ulicznej naparzanie.

No i to by było na tyle autobiograficznych smaczków, istota sprawy jest taka, że przeczytałem kilka interesujących książek na powyższe tematy, z których to i owo chyba udało mi się pojąć (mimo braku cierpliwości do drzewiastych grafów). Jedna nazywała się "Chess for Tigers", czyli była adresowana wprost do mnie, i, mimo angielskiej notacji szachowej, której nie udało mi się do końca pojąć do zakończenia lektury, znalazłem tam b. ciekawe ogólne zasady walki. Nie gorsze, jeśli  nie lepsze, nie mówiąc już, że bardziej praktyczne w naszych warunkach, od tych, które zawarł Musashi w swych "Pięciu kręgach".

Druga, o której tutaj chciałem właśnie nieco więcej napisać, była prlowska. Czyli rodzima i wydana w PRL v1. Nie, żeby było w niej coś w oczywisty sposób nie tak - wtedy wydawano całkiem niezłe książki z takich niszowych i niegodzących-w-sojusze dziedzin, jak szachy. (Teraz być może jest dokładnie tak samo, tyle że NIEMAL WSZYSTKO TERAZ GODZI W SOJUSZE! Warto nad tym chwilę pomyśleć, swoją drogą.)

Książka owa przedstawiała pewną koncepcję szachowej strategii, o nazwie "przestrzeń aktywna". Chodziło o to, że siła szachowej pozycji wiążę się z przestrzenią, którą mamy na szachownicy (bo gdzie by indziej?) opanowaną, ale ta przestrzeń to nie jakaś byle, tylko właśnie "aktywna", czyli że my tam możemy przeciwnikowi robić wbrew i tak dalej. Brzmi to dość w sumie sensownie, choć nie jestem pewien, czy to w sumie nie jest tautologia, błędne koło i całkiem jałowa teoria, która próbuje zdefiniować coś łatwo w sumie zrozumiałego przez coś zrozumiałego o wiele trudniej.

Nie mam też pojęcia, czy ta teoria to był własny mózgowy twór autora tej książki, czy może coś, co funkjonuje w jakiejś szachowej teorii i filozofii nieco choćby szerzej. A jeśli to drugie, to czy to była rzecz, która w przeszłość odeszła i nie wróci - razem z prof. Żabińskim (co z nim, swoją drogą, tyle go było, a potem nagle znikł?) i Nikitą Chruszczowem. (Żeby nie rzec Miczurinem, nożem Kolesowa i młotkiem Paramonowa).

Cholera wie, zaiste! Jakiś Wyrus pewnie by mi to potrafił wyjaśnić, ale nie chce ze mną gadać, a to dlatego, że mamy skrajnie różne zdania na temat "wolnego rynku". Więc się nie dowiem. (Może jednak ktoś mniej Wyrusowi podpadły spyta go do niechcenia o "teorię przestrzeni aktywnej"? A potem proszę mnie zapoinformować o odpowiedzi, bom naprawdę ciekaw!)

No więc mamy ową - tajemniczą, choć zdającą się mieć ręce i nogi - teorię... I tak by ona sobie żyła, gdzieś w świecie platońskich idei, zapewne... O ile jakiś Wyrus autorytatywnie nie powie nam, że to właśnie dzięki tej teorii arcymistrz Anand (bo taki teraz chyba rządzi, n'est-ce pas?) wszystkich ogrywa. I w ogóle, że to niemal równanie wszechświata. To jednak wcale nie jest pewne - ani że nam ktoś taki zechce coś w ogóle powiedzieć, ani że tak właśnie z tą teorią rzeczy się mają.

W każdym razie jeszcze parę dni temu teoria sobie, a ja sobie, jedno drugiemu nie wadzi, wolność Tomku... A w szachy nie grałem już od naprawdę bardzo dawna. Jednak nagle przyszła mi do głowy myśl, która mi ową teorię przypomniała. A było to tak...

Od około roku trenuję sobie (m.in.) coś, co się nazywa Prasara Joga. Jest to podobne do Hatha Jogi, ale bez żadnych zabobonów i ulegania wpływom indyjskiego nacjonalizmu - wiecie, te wszstkie Pranayamy, Athman co jest Brahmanem itd. Ja nawet żadnymi oddechami się nie zajmuję. Zajmowałem się w młodości, a parę lat temu odkryłem, że to wspaniałe rzekomo oddychanie brzuszne, jest robione niemal zawsze absolutnie źle i po prostu szkodzi. Nawet opisywane jest źle!

Ludzie rozciągają sobie dolną część brzucha, tę poniżej pępka, co jest absolutnie szkodliwe - także na urodę, bo dostaje się z tego bebecha, w dodatku do wad postawy. (Dół brzucha powinien być cały czas napięty, a ew. oddychanie brzuchem musi się ograniczać do jego części powyżej przepony, czyli w sumie powyżej pępka. Dixi!)

Ta joga co ja ją robię, to swego rodzaju "Joga Militaris", którą praktykują niektóre elitarne formacje w różnych znanych z elitarnych formacji krajach. (Ani te kraje, ani te formacje, często nie budzą akurat mojej nieodpartej sympatii, ale ich metody bywają naprawdę dobre i tym bardziej nie widzę powodu, by tym brzydalom na nie pozostawiać monopol!)

Robię więc tę jogę (obok innych rzeczy) od jakiegoś roku i bardzo ją sobie chwalę. Naprawdę, wspaniała sprawa. (Kto chce więcej info, niech się zgłosi i pyta.) No i właśnie w związku z tą jogą przyszło mi do głowy, że teoria przestrzeni aktywnej lepiej być może pasuje to jogi i fizkultury, niż do szachów. (Chyba, że Anand z Wyrusem ogłoszą co innego, ale na razie obowiązuje ta moja teza.)

Naszła mnie bowiem taka myśl, że oto ludzka cielesna doskonałość dałaby się nieźle przełożyć na ilość ("sensownych") pozycji, w których człek jest w stanie stabilnie i w miarę wygodnie pozostawać. Oczywiście z pewnymi zastrzeżeniami, ale przecież w szachowej teorii też nie chodzi o byle jaką przestrzeń, a o przestrzeń "aktywną"! (Czyli z definicji taką, która nam wygrywa. Tutaj zresztą leży ew. owa, niepokojąca mnie, tautologia. W każdym razie w mojej własnej teorii związanej w fizkulturą nie dostrzegam nawet jej cienia.)

Jasne, że są pozycje ważniejsze i mniej ważne - a nawet, prawdopodobnie, po prostu bezwartościowe, lub nawet szkodliwe. Trzeba też zachować w tego typu umiejętnościach - jak również w działaniach mających służyć ich zdobyciu - pewną równowagę, ponieważ np. super giętkość w przód połączona ze sztywnością w tył, będzie po prostu szkodliwa. Podobnie jak wiele innych tego typu dysproporcji. Jeśli człowiek te wszystkie, nieliczne i dość oczywiste, zastrzeżenia uwzględni, to moja teoria ma, jak sądzę, dziwnie sporo sensu.

Jeśli ktoś nie zna się na Prasara Jodze, a podejrzewam, że mało kto się zna, to powiem, że tam są zarówno ćwiczenia na rozciąganie mięśni - które się ludziom najbardziej z jogą kojarzą - jak i ćwiczenia w typie Pilates, które też w istocie stanowią istotną część Hatha Jogi, w których występuje statyczne napięcie mięśni, przede wszystkim, tego, co się w Pilatesie nazywa (po angielsku) "core" (co oznacza "rdzeń"), czyli mięśni odpowiadających za postawę.

To są naprawdę całkiem męczące ćwiczenia wymagające sporo tej specyficznej - a niezwykle ważnej! - siły. (Dodatkowo w tym programie, który ja wykonuję, są też specjalne ćwiczenia na ruchomość stawów i giętkość kręgosłupa, które się do Prasara Jogi nie zaliczają, ale stanowią z nią pewną piękną całość.)

Powie ktoś, że co tam gięcie i co tam siła mięśni odpowiadających za postawę, bo prawdziwa sprawność i doskonałość cielesna przejawia się w podnoszeniu setek kilogramów i rozbijaniu ścian kułakiem. Odpowiem na to, że doceniam tego typu osiągnięcia i umiejętności, ale jednak sądzę, że kontrola... Nie mówię o jakiejś maniackiej chęci kontrolowania w stylu anoreksji czy, czegoś takiego! Że kontrola własnego ciała - w sensie wykonywania nim takich, jak się chce, ruchów, zachowywania takich, jak się chce, pozycji, itd. - jest wstępnym warunkiem tamtych rzeczy, a poza tym wydaje mi się jednak istotniejsze.

Powie ktoś inny (albo i ten sam, jeśli lubi się czepiać), że "co tam jakieś statyczne pozycje, liczą się dynamiczne ruchy". A ja mu na to, że może i mieć sporo racji, ale też dynamiczne ruchy, których poszczególne części składowe są przez nas możliwe do wykonania jako statyczne pozycje właśnie, będą niemal na pewno lepsze. Znana sprawa - do czego w końcu dąży się w tych wszystkich kata w karate? (Sorry Mustrum za reklamowanie Twojego ukochanego "chuju muju", ale coś tam mimo wszystko jest, choć zgadzam się z dużą częścią Twojej krytyki.)

No a weźmy (na zakończenie) taką sprawę. Ściśle związaną w moją, choć z szachowej poniekąd zapożyczoną, teorią. Taki jogin, albo poniektóry super grappler, potrafi statycznie i bez wielkiego cierpienia utrzymać dziesiątki, albo i setki różnych postaw, z których większość jest albo w niektórych sytuacjach naprawdę pożyteczna (w grapplingu np.), albo korzystna dla zdrowia. Nierzadko obie te rzeczy na raz.

Jeśli mielibyśmy te pozy jakoś powartościować, to dość oczywiste jest, że te najbardziej wartościowe wiążą się z najnaturalniejszymi pozycjami, które każdy człek utrzymuje przez sporą część swego ziemskiego żywota. A więc stanie, leżenie... Nie ma chyba nic ważniejszego - w kategoriach postaw i teorii "przestrzeni aktywnej" w zastosowaniu do fizkultury. Która oczywiście powinna otrzymać jakąś inną, bardziej adekwatną nazwę, ponieważ tutaj nie chodzi tak wprost o "przestrzeń", a raczej o postawy... Z przestrzenią związane, oczywiście, ale nie tożsame.

No i powiedzmy sobie, całkiem już na zakończenie, że taki typowy urzędnik to nawet stać we właściwy sposób nie potrafi! To znaczy stoi, zgoda, ale on nawet nie wie, do jakiego stopnia takie stanie może NIE MĘCZYĆ, jeśli się to robi właściwie. Właściwe zaś stanie oznacza właściwą postawę, co jest chyba dość oczywiste dla każdego.

Tak, że z jednej strony mamy super grapplera (czy inną tam baletnicę, ale tu nie chcę się wypowiadać, bo to może wcale nie być zdrowe stworzenie, co ja tam wiem?), któren czuje się swobodnie w dziesiątkach różnych postaw - od zapaśniczego mostu, po turecki szpagat itd. - a z drugiej typowego urzędnika, czy innego prawicowego blogera, któren nawet stać porządnie bez bólu und zmęczenia nie potrafi. Któren ma większą (nazwijmy to tą zapożyczoną nazwą) PRZESTRZEŃ AKTYWNĄ? Któren cieszy się większą cielesną doskonałością, przynajmniej w sensie fizycznej sprawności?

A jeśli tak... Prawidłowa odpowiedź to oczywiście "ten pierwszy... też ten pierwszy", jeśli ktoś nie wiedział. To związek tej fizycznej sprawności i cielesnej doskonałości z "przestrzenią aktywną" w przedstawionym tu przeze mnie sensie wydaje się oczywisty. Zgoda? A więc, niech nam żyje teoria przestrzeni aktywnej w odniesieniu do fizkultury! Zaś wszyscy Młodzi Spengleryści, oraz kandydaci do tego zaszczytnego tytułu, wiecie już, czym się macie zająć! Tak? (No i niech ktoś spyta jakiegoś Wyrusa tego świata - w sensie szachowym, nie wolnorynkowym - jak to jest z tą teorią na szachowym gruncie, OK?)

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

sobota, czerwca 26, 2010

Na odmianę po prostu parę linków

Dzisiaj, zamiast lawiny elokwencji, po prostu parę linków z trochą komentarza.

Na początek interesujący tekst Mustrum'a na ważny temat. Zachęcam do przeczytania, przemyślenia i wzięcia udziału w dyskusji: http://the-real-mustrum.blogspot.com/2010/06/czy-byle-banda-facetow-ubrana-na.html.

* * * * *

Teraz chciałem wszem i wobec rzec, że jeśli kogoś interesuje, jak to jest z tą nowożytną walką gladiatorów - czyli MMA - i jak to się w praktyce robi, to może się tego dowiedzieć za 5 dolarów. Jest to naprawdę śliczny serwis, gdzie jest masa fajnych rzeczy, ale normalnie kosztuje 20 dolarów (plus @%$^ VAT), ale pierwszy miesiąc można teraz tam sobie figlować za marne 5 dolarów (plus @#^ VAT). A naprawdę jest to b. dobry serwis i ta cena nie jest wygórowana.

MMA to nie jest całkiem to samo co realna walka na śmierć i życie (jeśli komuś akurat to jest do szczęścia potrzebne), bo nie wszystko da się tam stosować i nie wszystko nam ze strony przeciwnika grozi, ale nie da się ukryć, że sparringi ze stawiającym opór i próbującym nas skrzywdzić przeciwnikiem to rzecz niezastąpiona, to zaś trudno jest robić bez żadnych reguł. A więc proszę, oto linek: http://f18a2ovchgyo1qf6hhn3o4uptv.hop.clickbank.net/.

Ale UWAGA! Cena za pierwszy miesiąc podawana tam na przywitanie jest $9.95 - dopiero jak się zaczniesz stamtąd zabierać, skrypt zaproponuje Ci cenę obniżoną do $4.95. Wystarczy zresztą w tym celu przemieścić wskaźnik myszy w PRAWY GÓRNY RÓG.

* * * * *

No to może jeszcze na koniec, korzystając z tej linkowej okazji, przypomnę wszystkim o Tygrysim Forum Młodych Spenglerystów. Oto linek (znowu, ale tym razem w gołej postaci): http://niepoprawni.pl/forum/viewforum.php?f=41. (Powinna być, i była, subdomena http://trygrys.niepoprawni.pl, ale z jakiegoś powodu mi to tutaj teraz nie działa.)

triarius
---------------------------------------------------  
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

środa, maja 20, 2009

Ogłoszenia... nie aż tak drobne - wiosna 2009

Zawiadamiam wszystkich ew. zainteresowanych, że jednak zamierzam wziąć udział w nadciągających ojrowyborach. Nie żebym na samą o tym myśl nie odczuwał mdłości, ale jednak trzeba.

Tym, którzy nie wiedzą, o co chodzi, wyjaśniam: Otóż jakiś czas temu napisałem wpisa, w którym rzekłem, że niemal na pewno nie wezmę w tej obrzydliwej parodii demokracji udziału. Nadal oczywiście uważam, że "demokracja unijna" to parodia, w której udział w jakiś sposób brudzi, jednak są sprawy jeszcze ważniejsze. Nie czas na celebrowanie swego wybrednego powonienia, kiedy nam jedyna sztuczna szczęka wpadła do szamba, a w spiżarni mamy jedynie suchary! Tak zaś właśnie widzę tę sytuację.

Moja początkowa opinia wynikała z tego, że oceniałem, iż najbardziej tych wszystkich "europejskich demokratów" zaboli b. mała frekwencja. Teraz jednak wydaje się pewne, że każdy procent głosów zdobyty przez PiS i każdy procent głosów oddanych na Platformę mniej, niż głoszą to serwowane nam sondaże, będzie ich (mini)klęską i naszym (mini)sukcesem. Oczywiście bez większych naszych sukcesów i ich klęsk i tak jesteśmy w dupie, ale lepszy mały sukces, niż żaden. Nie mówiąc już o ICH sukcesie - jakimkolwiek.

Porównania z PRL są o tyle nieadekwatne, że tutaj mimo wszystko mechanizm kłamstwa i manipulacji znajduje się gdzie indziej, niż w liczeniu głosów, a więc zapewne i my się jednak dowiemy prawdy o oddanych głosach, i dowiedzą się tego nasi eurodemokratyczni... Jak ich nazwać...? No ci, wszyscy chyba wiedzą o kogo chodzi.

A więc jednak GŁOSUJEMY. I oczywiście na PiS - wszelkie gadki-szmatki na temat tego, że "PiS nie jest przecież antyunijny czy nawet eurosceptyczny" to kretynizm (z wyjątkiem przypadków, gdy to robota agentów wpływu, czego też nie brakuje). Jak już to niedawno wyjaśniałem, w polityce nie ma co się lubi, tylko co jest możliwe, a w tym naszym (?) nieszczęsnym kraju po prostu nie jest możliwe wypięcie się na Ojrounię i pozostawanie w nurcie realnej polityki. Po prostu - trzeba by przedtem zamknąć do jakiejś maxi-Berezy wiele milionów lemingów i rozwalić piątą kolumnę. A to, oczywiście, choć też oczywiści niestety, jest całkiem niewykonalne.

A tutaj b. adekwatny obrazek dzieła Artura M. Nicponia:



* * * * *

Chciałbym zachęcić, a nawet może i wezwać, wszystkich Młodych Spenglerystów i kandydatów na takowych do rozejrzenia się po swej okolicy w celu znalezienia fajnego klubu, gdzie mogli by sobie (np. od nowego roku szkolnego) potrenować Brazylijskie Jujitsu. BJJ to po prostu cudo, łączące w sobie masę najprzeróżniejszych zalet - szachy w 3D i w czasie rzeczywistym, to szorstkie męskie pieszczoty, to b. w sumie skuteczna metoda realnej walki, to fizkultura, to sport i to naprawdę bezpieczny...

Mógłbym o tym pisać i pisać, może nawet to kiedyś zrobię, szczególnie, gdyby w komentarzach pojawiły się pytania i tego typu postulaty. Na razie proszę mi po prostu spróbować uwierzyć. Wiem dość sporo o tych sprawach, mam niemałe doświadczenie, ale BJJ, które w praktyce poznałem całkiem niedawno, po prostu mnie zachwyca bardziej niż wszystko z tej dziedziny, com dotychczas spotkał.

Żeby nie było, że tu jakieś zamordyzmy, powiem tak: jeśli z jakichś względów to nie może być BJJ, albo ktoś woli judo, boks, zapasy, ruskie sambo (ale nie dać się zwerbować KGB ani GRU!), boks tajski... To niech sobie to wybierze. Ja bym stanowczo polecał BJJ, ale uzupełnić można i tę sztukę, a inne też mają sporo do zaoferowania. Szczególnie właśnie te, które wspomniałem. A są oczywiście i inne, które też mają zalety, choć nie tylko zalety. No i oczywiście masa zależy od jakości samego klubu, klasy instruktorów, atmosfery itd.

W każdym razie, żeby już w nieskończoność nie drążyć poszczególnych sztuk walki, zakrzyknę magna voce: Młodzi Spengleryści, żeby nam wszystkim nie spuchła przesadnie kora mózgowa kosztem naszych kochanych ciałek, żebyśmy byli nieulękli, a w razie czego potrafili też tego czy owego pouczyć i z nim popolemizować... Pomyślcie o BJJ!

Zresztą każda fizkultura ma swój wdzięk i stanowi swego rodzaju odtrutkę na martwienie się tuskami tego świata i godziny spędzane na blogowaniu. Nawet może nie wiecie do jakiego stopnia fizkultura uzdrawia tego typu duszne bole! Jednak, jeśli mnie spytacie, naprawdę najbardziej, najgoręcej, na teraz, polecam Wam BJJ!

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, grudnia 06, 2008

Czara się przelała, zaczynam strzelać do kaczek!

Można być facetem jak się patrzy, ale w końcu przychodzi taka chwila, że trzeba sobie postawić ambitne zadania, bo samo z siebie, samym urokiem młodości i że młody zdolny, to już coraz trudniej idzie. No więc sobie postawiłem - zostać najpiękniejszym starcem swojej epoki. Może jeszcze nie teraz od razu starcem, ale za jakiś czas. Najpiękniejszym to nie tyle o najbardziej do Antinousa zbliżonych rysach i pulchnych bioderkach, tylko odwrotnie - jędrność, siła i w ogóle hormony.

Bo starych dziadów dwa są rodzaje: jeden eunuchowacieje na potęgę, a drugi za to robi się wściekłym (lub w łagodniejszym wariancie zgryźliwo-gderliwym) dziadygą z brwiami jak zmarły nam swego czasu (bo nie powiem przecież św.p.) tow. Breżniew. Takim "profesorem" Bartoszewskim, tylko niekoniecznie aż takim zaplutym świrem. Jeśli ktoś nie pamięta tow. Breżniewa i nie chce pamiętać "profesora" B., to niech wie, że te brwi to taka istna dżungla nad Amazonką rzeką. No i ja jestem ten drugi rodzaj, co mnie b. cieszy. I niech mi tu nikt nie mówi, że wolałby mieć grzywkę, niż żeby mu włosy przeszły na brwi, plecy i klatkę - de gustibus, ale ja całkiem odwrotnie.

No a potem, w jakiś czas po podjęciu tego ważnego postanowienia, przychodzi inny czas, kiedy trzeba zacząć coś w tej sprawie robić. No i ja właśnie powoli wchodzę w tę fazę. A dzisiaj wieczorem, to znaczy jutro rano... Wróć! A wczoraj wieczorem, to znaczy dzisiaj rano poszedłem sobie na rajd po paru internetowych sklepach, żeby zacząć te moje wzniosłe plany realizować ostrzej niż dotąd.

Najpierw kupiłem sobie wór bokserski od którego zarwie mi się na pewno sufit i wyląduje na mnie parę pięter sąsiadów. Ale cóż, jeśli się chce zostać najpiękniejszym starcem swojej epoki... No i jeszcze krążki do sztangi/sztangielki po pół kilograma, których nigdzie w realu nie mogę dostać. Po co takie małe? Wór jest ciężki jak cholera. (Na razie, tak nawiasem, mam ci ja taką gruchę i ją biję, Żeby nie było, że nic nie biję.) To raz. A po drugie chcę zastosować metodę tego Myrona, co to cielaka nosił na plecach aż ten został bykiem. I Myron też bykiem przy okazji został. Tak, chyba mu Myron było, jeśli oczywiście nie jakoś całkiem inaczej. (Niewykluczone, że jednak Milon. Nie mam pamięci do nazwisk.)

Potem zaś poszedłem sobie na militaria.pl kupić se pistolet wiatrówkę i wszystko co potrzebne. Do czego? No przecież że do wypróbowania metod taktycznego strzelania z pistoletu opisanych przez kapitana Fairbarna! Najpierw wybrałem sobie taką tanią ale fajną wiatróweczkę z wyglądu nieźle udającą Berettę... Cóż, nie każdy jest Nicponiem i ma w domu więcej broni palnej - prawdziwej! - niż ja tzw. meszek! Z swoją drogą, to kiedyś żadnych meszek nie było. Albo to Czarnobyl zrobił, albo Tusk, albo Unia Europejska, czyli nasze do niej wejście. (Anschluss to się chyba fachowo nazywa.)

Potem jednak znalazłem sobie inną wiatróweczkę tej firmy, droższą, której zamek lata (jak łopata), co częściowo udaje odrzut. Że zmniejsza celność? A po co mi celność, jeśli nie ma w tym pistoletowego realizmu?! Żeby się kapitan Fairbarn ze mnie śmiał? W grobie ale jednak i słusznie w dodatku. Ten pistolet nazywa się Crossman PRO77. Jakby ktoś chciał zostać moim białym bratem w strzelectwie wiatrówkowym. Bez pozwolenia oczywiście i też przeceniony.

Wyszukując zaś do czego bym tu strzelał, żeby w dodatku nie musieć bez przerwy kupować nowego śrutu, wybrałem sobie kulochwyt magnetyczny Narconia... Wiem że niemiecki, Spengler też niemiecki, bywają więc wyjątki! Jest ponoć super. Są tam takie cztery kaczuszki, jak się taką trafi, to ta się kładzie... A jak wszystkie leżą, to trzeba trafić w takie kółko w środku... Które, jak mi teraz przyszło do głowy, może wyobrażać np. Słońce Peru.... Albo Słońce Kaszub... (Albo po prostu Rudego Pudla Merkeli.) I wtedy te kaczki znowu wstają, niczym feniksy jakieś, i do boju!

I to by było na tyle mojej opowieści. A kto myślał, że coś innego miałem na myśli z tymi kaczkami... Że to będzie jakoś inaczej, jakoś brzydko, i w ogóle, że się ze mnie drugi Tusk albo Palikot zrobił i rano lecę zapisać się do Cieniasów... To mu powiem, że okazał się kompletnie durnym idiotą. W dodatku bardzo głupim!

Niech żyją kaczki! Te moje, cztery, magnetyczne, co to jak feniks z popiołów. I, choć po prawdzie b. nie lubię kiedy tak się o nich mówi... Ale powiem, bo mi się to komponuje. Więc mówię, uwaga:

NIECH ŻYJĄ PANOWIE KACZYŃSCY!

(A co myślałeś głupi Tusku z jeszcze głupszym Palikotem i zaplutym Niesiołkiem-wygłupkiem?)

Ale postrzelać se też fajnie, na przykład do ptactwa. Przynajmniej tak się spodziewam. Szczególnie jak pojadę kapitanem Fairbarnem, a nie jakieś tam takie nudne stanie i...

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.