Pokazywanie postów oznaczonych etykietą grappling. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą grappling. Pokaż wszystkie posty

sobota, września 17, 2022

Bonmot szachowy i nie tylko

Serio - najgorsze w przegrywaniu jest mimowolne robienie przyjemności innemu facetowi!

triarius

P.S. Wychodzimy pojedynczo. Uważać na szpicli i kamery!

poniedziałek, grudnia 29, 2014

Spengler to był jednak idiota!

Determinizmy, historiozoficzne pesymizmy... (Raczej "histeryzoficzne", jeśli mnie spytać!) Zachód niby ma się chylić ku schyłkowi! Co za idiotyzm! Czasem jedno zwyczajne zdjęcie potrafi człowieka wyrwać z tego zaklętego kręgu obłędu i samobiczowania. Na szczęście!

Zachód, wbrew Spenglerom tego świata, jak najbardziej kwitnie, a jego subtelna cywilizacja się rozszerza i zdobywa świat. Żadne tam pacyfizmy Zachodu nie podgryzają - wbrew smętnym moherowym bredniom niedouczonego (co to w końcu jest doktorat z filozofii, w dodatku niemiecki i kiedy nawet nie było internetu?) szkopa, powtarzanym bezmyślnie przez jego późnych akolitów.

No bo czy ten cały Spengler był w stanie przewidzieć coś tak pięknego, coś tak optymistycznego i nabrzmiałego humanizmem, jak to widać na poniższym zdjęciu?




Odpowiedzią na powyższe pytanie musi być oczywiście gromkie, chóralne NIE. A zatem...

Czyż nie ma w tym symboliki bez porównania głębszej i potężniejszej od tych wszystkich, które ów cyniczny zwodziciel niedoformowanych umysłów ("umysłów"?! zbyt dobre słowo!) próbował nam, na tysiącu niemal stron czystego bełkotu, wmówić? Tu jest po prostu wszystko i moglibyśmy, każdy z nas, usiąść teraz i od ręki napisać po tysiąc stron dzieła, które by wszystkie Spenglery, i wszystkich w ogóle niedowiarków, wysłało w międzygalaktyczną przestrzeń.

A zatem, ludu mój - wpatrywać się w ten obraz, smakować go i wyciągać zeń ach, jakże głębokie historiozoficzne wnioski! Optymistyczne - a jakże! Bryła świata i te sprawy. Alleluja! Przyszłość jest nasza i niech się tylko pojawi jakiś niedowiarek - to ta pani mu pokaże! Ta u góry.

Pogadali, pogadali, a teraz do roboty, prole! Macie jeszcze parę lat do eutanazji, przynajmniej większość, więc mi się tu nie opieprzać! Władza łaskawa, ale może się to zmienić. Po robocie panie oczywiście na maty, rzucać młotem, podnosić ciężary, obijać drug drugu mordę, biegać maratony... Matka Narodu, Główna Macherka i Amazonka (oczywiście nie hetero!) w jednym - to wasz cel!

A panowie w tym czasie oczywiście mają trenować karmienie piersią. W końcu musi się udać, a telewizje śniadaniowe i weekendowe wydania czekają! I telewizje, właśnie, wszelkie, pilnie oglądać! A jak któryś akurat ma czas, to na stadion i machać tymi tam różnymi, meksykańską falę robić! No i wznosić okrzyki oczywiście, byle słuszne.

Niniejszym (choć już myślałem, że nikt nie pamięta moich dawnych win i mi się upiecze) składam samokrytykę, wyrzekając się wszystkich moich sprośnych błędów, do których mnie skłonił ten.... Nie wiem nawet jak to określić, bo mój język nie zawiera słów mogących oddać taką bezczelną sprośność. Więc pozwólcie, że po prostu zakrzyknę:

Obywatele! Lemingi! (Byłe mohery nawet, które w końcu przejrzały na oczy!) Pokażcie Spenglerom tego świata i wszelkiej innej ohydzie gdzie jej miejsce! W końcu to zdjęcie nie może być całkiem jedyne na całym globie, więc i powodów do optymizmu... Więcej! Alleluja! (W tle "Oda do radości" na orkiestrę i tysiącpięćsetosobowy chór studentów europeistyki ze wszystkich krajów Unii.)

triarius

P.S. Na poważniejszą nutę... Ja akurat nie jestem źle nastawiony do wszelkich grapplingów, i nawet, choć z pewnym trudem, mogę zrozumieć kobiety, które się tym zajmują. Jednak fakt, że masa normalnie przez Bozię wyposażonych kobiet nie znajduje dziś nic lepszego do roboty niż to albo maratony, wydaje mi się dość przygnębiający. No a fakt, że miliony pozornie zdrowych ludzi nie ma nic lepszego do roboty, niż to oglądać i się tym dziko podniecać... Sapienti sat, a lemingom i tak nie mam wiele do powiedzenia.

sobota, lipca 05, 2014

Balacha z dosiadu, do cholery!

Bez żadnej kokieterii anonsuję, że w tym wpisie będzie absolutnie nic wiekopomnego, a dla ogromnej większości ludzi to są sprawy zupełnie obce i nieinteresujące. (Dodam jeszcze wykrzyknik, oto on --> !)

Ten wpis to sprawa zasadniczo całkiem prywatna - coś jak intymny pamiętnik pensjonarki, albo inny kalendarzyk małżeński. Po co więc? A nie wolno mi? Zresztą czy ci wszyscy guru od sukcesu i powodzenia w życiu nie uczą, że marzenia i plany się spełniają, o ile się je zapisze? No to właśnie!

* * *

Wczoraj. Zadaniówka. Mam gościa w dosiadzie i on, jak to poczatkujący, odpycha mnie rękami. Każdy wie, że w takiej sytuacji zgrabnie przerzucamy nogę na drugą stronę i fundujemy mu balachę. Balacha z dosiadu - najczęściej kończąca walkę technika kończąca! (Ostatnio widziałem gdzieś taką statystykę. Na pewno nie chodziło o MMA, tylko o czysty grappling, ale tym się tu przecie zajmujemy.)

Jednak gość, choć całkiem zielony, silny był i mało zmęczony, więc jakoś się na tę balachę nie zdobyłem. Chyba mi Mark Hatmaker nieco zamieszał w głowie, swoją nauką, że jak ma się gościa z góry, to trzeba spróbować wszystkiego, zanim się tę górną pozycję poświęci. Tyle że Hark Hatmaker pokazywał przy tym długie sekwencje technik kończących z tego dosiadu, a ja nie miałem wielu pomysłów. (To były zresztą krótkie zadaniówki, ino po 2 minuty.)

Raz wykończyłem gościa Ezekielem, ale to wszystko, a kulaliśmy się z nim chyba ze trzy razy, i ze dwa byłem u góry. Marnie! No to teraz powiedzmy to sobie i niech nam się wbije w jaźń... Panie Tygrys... nieważne że gość jest bykowany... Jeśli spod spodu, z dosiadu, wyciąga łapki do góry - trza mu założyć tę cholerną balachę! (No, chyba że masz pan jakiś lepszy pomysł na daną chwilę.)

 Sztywność tych jego łapek nie powinna stanowić większego problemu w tej sytuacji. Gdyby był cwany i dobry technicznie, mógłby się wykręcić i wybronić, ale samymi sztywnymi łapki - NIE! I tak tej łapki w górze nie utrzyma, kiedy ja się na niej uwieszę i pociągnę z pleców, a to przecież umiem.

Żeby mi więcej takich rzeczy nie było! Zapamiętaj to pan, Panie Tygrys, na wsze czasy! 

triarius

poniedziałek, czerwca 09, 2014

Ciało i du*a

Rozmawiałem czas jakiś temu ze starszą kobietą, która opowiadała iż swego czasu była psychologiem rodzimej kadry judoków. "Nie podobało mi się, bo oni sobie wąchali tyłki", stwierdziła. To, z kolei, stwierdzenie znaczy, mnie nie zachwyciło. Nie żebym się wprost załamał, bo ta niewiasta nie nosiła moherowego berecika, ani koszulki z Panem Tygrysem, więc ona raczej nie była jakoś specjalnie "nasza", jednak poczułem pewien niesmak i wewnętrzny protest.

Poczułem coś takiego, co odczuwam (w różnym nasileniu), kiedy na przykład po angielsku słyszę porównanie czegoś, lub kogoś, do końskiego zadu, jako największą z możliwych obelg. Oni tak mają - zarówno w repertuarze językowych kalk, jak i chyba także w mentalności. Nie wierzcie ludzie w tych ich wszystkich kowbojów!

Słynna szarża lekkiej brygady to chyba też w rzeczywistości było na rowerkach lub hulajnogach (w dodatku do innych swoich wad) - oni nie mają w sobie nic z kawalerzystów, skoro takie coś jak koński zad, zamiast wyciskać im z oczu łzy wzruszenia... Im się to zapewne z dorożką tylko kojarzy, a i to dość marnie, jeśli mnie spytać.

Oczywiście zad konia to nie jest całkiem to samo, co zad kolegi judoki, i podejście powinno być w znaczący sposób inne - ale jednak niesmak odczuwam jakościowo podobny. A jeszcze silniejszy, choć podobnie smakujący, odczuwam słysząc teksty w rodzaju: "Nie chcemy zemsty, chcemy tylko..." Czego tam oni zawsze chcą? Jakieś takie, żeby sąd uznał, że tamten jest be, a my (czyli oni) jesteśmy niewinne lelije i gość nas krzywdził.

To nam zupełnie wystarczy, a zemsta czy wysyłanie kogoś do pierdla, to takie nie... (I tu wpisać: "polskie", "chrześcijańskie", "humanitarne", do wyboru. Że niby nie.) Rzygać mi się chce, kiedy coś takiego słyszę lub czytam. (Albo kiedy słyszę nabrzmiałe ministrancką moralnością teksty o "gwałceniu prostytutek" zresztą. Też mi etyczna kwestia!)

I to oczywiście byłby temat - nawet mógłbym powydawać groźne pomruki i spróbować się wcielić w, nieobecnego już niestety wśród nas, niezapomnianego Nicka. Co by mi może przywróciło dawną (względną) popularność, jakieś może komęty... I może by mi się znowu zapragnęło pisać. Sprzężenie zwrotne - te rzeczy. Ale ja jednak nie o tym wybaczaniu. Nie tym razem. O koniu też nie, chyba że jakoś sam wywód mi do niego dojdzie. Ja o tym tyłku, co go sobie judocy rzekomo wąchają, i co dla tamtej pani było takim dręczącym problemem.

Trzeba by sobie ustalić, czy judocy rzeczywiście sobie te tyłki wąchają. To raz. Trzeba by też dojść, czy oni to robią celowo i z jakąś przyjemnością - czy też to tak, co najwyżej, samo z siebie, jako produkt uboczny, bez którego się nie da, dążąc do jakichś wyższych, w ich przekonaniu, celów. To dwa. Można by też próbować ustalić, po co właściwie, w Boskim (choćby i nieco świeckim) planie człek ma tę dupę - i czy to źle, że on ją ma? No i kiedy podejście do niej jest właściwe, kiedy zaś wręcz przeciwnie.

"Po co właściwie mielibyśmy sobie to ustalać?" - spyta ktoś. "I co mi z tego?" W jakimś, minimalnym, stopniu mi to po to, że sam trenuję (sobie luźno) submission grappling, gdzie "wąchania tyłków" jest na pewno nie mniej, niż w judo... Jeśli w ogóle takie coś, ma się rozumieć, występuje. A nie mniej to z tego powodu, że w submission grappling jest więcej tarzania się po ziemi, niż w judo, więc łatwiej się taka sytuacja może pojawić.

No a judo też, bardzo dawno temu, na studiach uprawiałem. (Co, obok pogardy dla obecnych przywódców Zachodu i mej wrodzonej inteligencji, łączy mnie, jakby nie było, z Putinem. Choć ja nigdy do czarnego pasa nie doszedłem.)

Jednak nie to jest dla mnie w tych rozważaniach najważniejsze. Nie o te zarzuty chodzi, które miałbym brać jakoś specjalnie do siebie. Widzę tu zarys o wiele większego, gigantycznego po prostu, zagadnienia. Etycznego i estetycznego zarazem. Nie wierzycie? (Czyta to ktoś w ogóle, że ja tak doń przemawiam?)

Poważnie - jak w kropli wody można pod mikroskopem obserwować cały (ach!) wszechświat - co najmniej w tym sensie, że tam się to bractwo między sobą żre, się rodzi i umiera - tak samo tutaj, w kwestii zrytualizowanej walki, jaką jest judo czy inny grappling, zderzonej z zarzutem owej paniusi... Że nie będę go znowu, bez konieczności, powtarzał. (Skoro ktoś aż tutaj doczytał, to chyba wie, o jaki zarzut chodzi.)

No więc ja tu widzę masę bardzo istotnych problemów etycznych i estetycznych - problemów "współczesnego człowieka", jak to się mówi. Czy, szpęglerycznie, "problemów prola i leminga późnej Faustycznej Cywilizacji". (Trochę śmy tę szpęgleryczną terminologię sobie tu utygrysili, ale w końcu od tamtej pory minęło stulecie.)

Mamy tu bowiem walkę - a nawet pewną specyficzną formę walki, czyli to, co Japończycy nazywają "budo", choć też to nie całkiem to... Sport też nie całkiem, w każdym razie walka zrytualizowna, co jest bardzo istotne. Mamy też - nie bójmy się tego stwierdzenia - nasze, ludzkie, ziemskie, materialne CIAŁO... Wraz z jego różnymi elementami, które różnie nam się jawią.

To są naprawdę wielkie sprawy - wcale się tym razem nie wygłupiam! To są sprawy, do których można by rozpocząć analizowanie etyki i estetyki tego nieszczęsnego (to nie jego wina, a w każdym razie nie tylko jego) późnego faustycznego PROLA - w epoce, kiedy (z konieczności niestety, szpęglerycznie rzecz postrzegając) dawne religijne nakazy i zakazy (nie mówiąc już o autentycznych, czyli dawnych, religijnych PRZEŻYCIACH) przestały działać. Przestały, ale mimo to, jeśli ktoś chce być przyzwoitym, tygrysiczno-ardreyicznym, neo-stoickim prolem...

Z cieniem nadziei na zmianę swego statusu prola na coś lepszego, ale przecie nie w TYCH paskudnych warunkach i nie NA tych paskudnych warunkach... No to ciało, walka, rytuały i tego typu sprawy, jawią mi się jako idealny niemal początek takich rozważań, i, co więcej, niemal także cała ich reszta.

W sensie, że jak się to zrobi obficie, inteligentnie i z Boską pomocą, to niewiele już (może poza samą teologią, ale niby dlaczego cywile mają się teologią w ogóle zajmować?) naprawdę istotnego do analizowania pozostanie. A to co zostanie, będzie niezbyt istotne dla kwestii etyki i estetyki, które to kwestie, z kolei - poza sprawami czysto technicznymi, czyli jak, kogo, czym i w jakiej kolejności? - niemal wyczerpują zakres tego, czym się warto na serio intelektualnie zajmować.

No dobra - a co mówili Rzymianie? (Jest się w końcu tą łacińską cywilizacją, więc niech i oni się wypowiedzą!). Mówili... Całym zdaniem? Tak, proszę! No to Rzymianie, panie psorze, mówili: "Naturalia non sunt turpia". Bardzo dobrze! Wie ktoś, co to znaczy? To znaczy: "To co naturalne, nie jest obrzydliwe". Słusznie! Swoją drogą, najczęściej się to "turpis" tłumaczy jako "brzydki", ale w tym przypadku to zbyt wątłe i po prostu fałszywe.

Czyż na przykład czaszka oblazła ze skóry skutkiem leżenia w ziemi, z robakami wychodzącymi z ócz, jest "ładna"? (Żeby się już nie zniżać do skatologii i takich tam.) Nie jest, prawda? Ale "obrzydliwa", w swym WŁAŚCIWYM etyczno-estetycznym kontekście  - czyli kiedy sobie spokojnie leży w grobie, albo przyozdabia klasztorną celę ascety, mówiąc mu "memento mori" - "obrzydliwa" na pewno nie jest, i nawet nadaje się do przedstawienia na, powiedzmy, obrazie. Zgoda?

I to może się już co inteligentniejszemu czytelnikowi (są tu jacyś?) skojarzyć z naszą, excusez le mot, dupą. Tyłkiem znaczy. (A mniej inteligentny teraz to może, z naszą pomocą, zauważy, brawo!) Tak przy okazji, to sprawa... wiadomo jaka, kojarzyć się musi z inną, pokrewną - taką mianowicie, że co pewien czas ktoś, przeważnie w kłótni, zarzuca grapplerom, a mnie wśród nich, że my "się macamy facet z facetem". W sensie, że to ma coś z czymś wspólnego.

Ta sprawa jest pokrewna, ale jednak mniej nośna i mniej jaskrawa od tego tam "tyłka" - no bo o ile z "tyłkiem" każdy sensowny człowiek powinien z grubsza rozumieć istotne sprawy, to tutaj faktycznie można nie wiedzieć, i można sobie ew. wyobrażać, że kiedy chcę komuś wykręcić nogę, a on mnie dusi, to my przy tym odczuwamy jakieś erotyczne emocje. Albo że nie odczuwamy, ale powinniśmy, wiec coś i tak w tym jest dziwnego.

Ta pierwsza kwestia, w której podparłem się (teraz się wyjaśni) Rzymianami, w sumie sprowadza się do tego, że kontekst jest wszystkim. Jest ogromna różnica między celowym "wąchaniem", a czymś, co wychodzi całkiem mimochodem, i jakiejś sfrustrowanej, psychologicznie niedoszkolonej kobietce zdaje się z "wąchaniem" tożsame. Wiele by o tym jeszcze można, ale istota sprawy jest taka.

Ta druga kwestia - kwestia tej rzekomej erotyki, czy jej chorobliwego akurat braku - zostaje, w moim mniemaniu, dziecinnie łatwo (jeśli ktoś coś wie o życiu i prawdziwej psychologii) odklepana i unicestwiona stwierdzeniem, jak najbardziej prawdziwym, że walka ma dla naszej psychiki o wiele wyższy priorytet od erotyki i bez trudu tę erotykę dominuje.  Wyrzuca ją niejako na daną chwilę ze świadomości.

Mógłbym tu opowiadać z własnego doświadczenia sporo, na przykład o tym, jak ostatnio kulałem się z autentyczną, młodą i w sumie bardzo ładną (choć zbyt "wyrzeźbioną" jak na tygrysi gust) dziewczyną. I to nawet nie była żadna krwiożercza walka, bo ona nie dość, że dwa razy lżejsza, to jeszcze niemal początkująca, więc w sumie ja jej różne rzeczy pokazywałem i tam sobie wykonywaliśmy zadane techniki. (Ale o tym może bliżej innym razem, czyli raczej nigdy.)

To tylko źwierzęta w ZOO, czy innej niewoli, myślą bez przerwy o seksie (czytać Ardreya!) - co daje do myślenia, kiedy się pomyśli, że te wszystkie, wypełzłe przeważnie i cherlawe, lemingi o niczym innym, przynajmniej we własnym mniemaniu, nie myślą. Walka, powtarzam, czy nawet jakieś drobne ćwiczonka mające z walką związek, bez trudu dominują nawet "potencjalnie erotyczną" sytuację. (A, mimo podeszłego wieku, raczej mnie o weneryczną oziębłość trudno oskarżać, więc wiem co mówię.)

Wracając do początkowego "wąchania"... Rozumiemy już, dlaczego owa emerytowana psycholożka określiła się swą wypowiedzią jako rasowy leming? Dopierośmy, co prawda, lekko poskrobali to zagadnienie - nie mówiąc już o obiecanym wyczerpaniu całej świeckiej neo-stoickiej etyki Faustycznej Cywilizacji - ale co bystrzejszy czytelnik (podlizuję się marketingowo!) może już zacząć rozumieć, do czego dążę.

"Dążę", o ile to miałoby mieć jakiś dalszy ciąg, co nie jest pewne. Może będzie, może nie, a może, choć niestety wątpię, da powyższe komuś asumpt do własnych rozważań na te, i pokrewne, tematy. Co już by było nie byle czym, jak na niszowy blogasek w stanie schyłkowym. Nie?

triarius

czwartek, listopada 29, 2012

Tygrysizm dla białych pasów

WSTĘP

Najbardziej nie lubię się kulać z osiłami, jeśli one coś tam już potrafią. Zepnie się taki, łapy jak pnie dębu napręży - i co mu zrobisz? On, o ile nie potrafi już dość sporo, też na ogół krzywdy mi nie uczyni, ale co to za walka? Sto razy wolę kulać się z kimś o niebo lepszym, choćby był o 30 kg lżejszy i miał mnie odklepywać (zmuszać do poddania) parę razy ciągu pięciominutowego sparringu.

Jak trener, gość z czarnym pasem (co w BJJ jest sporą rzeczą, a w Polsce do tego rzadką) i mistrz Polski, albo taki jeden mój imiennik, który ma już za sobą kilka zawodowych walk MMA. Obaj zresztą trenujący z pięć razy dłużej niż ja i o wiele więcej. Jeden dobrze ponad dwa razy młodszy ode mnie, a drugi dobrze ponad trzy (!).

Ci mnie leją, przynajmniej wtedy (w przypadku tego Piotra od MMA, bo z trenerem to jednak by niewiele pomogło) kiedy staram się toczyć otwartą walkę, bo gdybym chciał po prostu przetrwać i niewiele robić, to by mi się to nierzadko udawało... Za to ja mam masę radości, kiedy przyjdzie jakiś nowy i to najlepiej osił.

Jeśli nie osił, to trochę mi głupio się znęcać... (Spokojnie, nikt nikomu krzywdy nie stara się zrobić i na ogół nie robi, choć szorstkich pieszczot faktycznie nie brakuje. Ale też w każdej chwili można odklepać, więc w czym problem?) Ale jeśli osił i całkiem zielony, to radość jest niesamowita. Rzuca się taki na człowieka i zaraz ląduje w jakiejś niezbyt korzystnej sytuacji, czyli przeważnie pod spodem.

Potem, kiedy już człek mu zaczyna zakładać jakąś dźwignię, albo, rzadziej, duszenie, taki osił, zamiast trzymać łapki ciasno przy sobie, w razie potrzeby blisko szyi, powiewa zazwyczaj nimi na boki niczym albatros, czyniąc założenie balachy czy innej Kimury rzeczą lekką, łatwą i (oczywiście) przyjemną.

Jeśli nawet osił nie jest aż tak surowy technicznie i nie daje sobie nic skutecznie wykręcić, to i tak można sobie po nim poskakać (w sensie pozmieniać pozycje, kiedy on rzęzi pod spodem) za co w typowych zawodach BJJ czy grapplingu są punkty, i co stanowi jedną z tych rzeczy, które człowiek w takich sparringach robić powinien. Oczywiście kiedy osił ma spore pojęcie o tych sprawach, zaczynają się schody.

Po co ja wam to ludzie mówię? Żeby sobie pogadać. Na własny temat w dodatku, jak lubię. ("Taki pan Triarius byłby lepszy od Ziemkiewicza, gdyby tyle nie mówił o sobie", cytat z pamięci. Rzekł tak ktoś wiele lat temu, chyba na prawica-niet. Muszę to kiedyś znaleźć i zacytować dosłownie.) Nie, żartuję! To znaczy - to też, ale mam i inny  powód.

Sprawa, o której zamierzałem napisać od dawna, choć od paru dni stało się to jakby jeszcze aktualniejsze. A zresztą mam z tym napisaniem problem, bo wy ludzie nic nie wiecie o grapplingu, a ja właśnie na grapplingowych analogiach i doświadczeniach zamierzam skonstruować swój wywód. No cóż, będziecie musieli nadrobić wyobraźnią i inteligencją. Oby was one nie zawiodły!

 A zatem, w imię Boże, zaczynajmy. No więc, jak się pomyśli, to może człowiek dojść do wniosku (i nie będzie on bezzasadny), że tę sprawę z osiłami i grapplingiem można by uznać za swego rodzaju analogię czy metaforę, i odnieść do wielu innych dziedzin życia. (I śmierci. Żeby daleko nie szukać.)

A co dopiero, jeśli ja wam tu powiem, że jest taki gość, który się nazywa Saulo Ribeiro - sześciokrotny mistrz świata w BJJ, dwukrotny zwycięzca hiperprestiżowego turnieju w Abu Dhabi, założyciel znanej "akademii" itd. - który wypracował sobie oryginalną i ciekawą metodę nauczania jiu-jitsu. Polega ona na tym, że dla każdego koloru pasa...

Bo trzeba wam wiedzieć, że w BJJ (zazwyczaj) jest pięć kolorów pasów: biały (dla kompletnie początkujących), niebieski (niby niewiele, ale dostać to naprawdę nie jest łatwo), purpurowy (w sensie fioletowy), brązowy, i mistrzowski czarny...

(Ja sam nigdy powyżej białego w BJJ nie wyszedłem, bo i mało kto w ciągu roku wychodzi, a teraz żadnych pasów tam gdzie trenuję nie ma, bo to jest grappling bez piżam. Choć może kiedyś wrócę i do tamtego, kto wie?)

No i dla każdego koloru w akademii pana Riberio jest przewidziany specjalny aspekt BJJ, jako ten w tej chwili najważniejszy. Trenuje się różne rzeczy i masę aspektów - tym bardziej, że w grapplingu (jak BJJ) często trenują i sparują razem ludzie na całkiem różnych poziomach wyszkolenia, a często też o różnych gabarytach i wydolności fizycznej. To nie boks, gdzie trudno postawić naprzeciw siebie mistrza i początkującego.

* * *

WTRĘT

Choć kiedy ja kiedyś, jako dziarski dziewiętnastolatek, a więc wieki temu, przyszedłem pierwszy raz na trening do "Gedanii", to postawiono mnie naprzeciw wicemistrza Polski juniorów, z którym stoczyłem, bez żadnych ochraniaczy szczęki czy czegokolwiek, o owijaczach nie wspominając, pełne trzy rundy. (Kaski jednak chyba były, wbrew temu, co mi się długo wydawało. Ale tylko one.)

Po jakiejś minucie miałem rozwalony nos, dwa wybite kciuki (rękawice były takie przedpotopowe, w dodatku zużyte, pięści nie dawało się zamknąć), dwa ruszające się przednie zęby i rozkrwawioną wargę, a po paru następnych (jak się potem okazało) także ogromne pęcherze na podeszwach. Od żwawej pracy nóg i godnej Księżniczki na Grochu delikatnej skóry. Widać niewiele przed tym przez jakiś czas chodziłem, czasem tak miewam. Paliło w każdym razie jak cholera i potem z trudem doszedłem do kolejki.

Ale pełne trzy rundy przeboksowałem, jeśli to można nazwać boksowaniem. Co na pewno nieźle świadczy o mojej ówczesnej kondycji. Gorzej było z samym boksem. Zacząłem ostro, inspirowany filmem "Między linami ringu", gdzie Rocky Graziano i Tony Zale (czyli Antoni Florian Załęski, o którym niedawno Jarecki pisał)... Co się zaraz skończyło tymi wybitymi kciukami i rozwalonym nosem.

Tamten chłopak, mój przeciwnik znaczy w tej wiekopomnej walce, wyraźnie nie lubił długowłosych studentów, a ja wtedy naprawdę nie wyglądałem na dziecię gdańskiej Przeróbki, gdzie mieściła się hala klubu. Zresztą jego koledzy też nie lubili. co miało pewien wpływ na dalszą moją karierę. Precyzyjniej mówiąc, na jej brak. W owym klubie i w boksie w ogóle. Choć z taką skórą jak moja, to raczej Dempsey by ze mnie i tak nie był.

Ale to już inna historia. Swoją drogą, na następnym sparringu, w jakieś dwa tygodnie potem, i jeszcze potem nie raz, miałem zaszczyt boksować już nie z wice-, ale z mistrzem Polski juniorów. I to nie o wagę niżej niż ja, tylko w tej samej. Naprawdę niezły był. Coś tam jednak już podłapałem i po zakończeniu byłem w znacznie lepszym stanie, niż za pierwszym razem, choć do zwycięstwa sporo mi wciąż brakowało. Tak samo z seniorami drugoligowej wtedy "Gedanii".

(A druga liga to był boks - pierwsza to było "damskie przedszkole", jak stwierdził Marian Glinka w serialu "Daleko od noszy". Coś w tym pewnie było z prawdy.) W każdym razie dzisiaj, z tego co wiem, już się tak narybku na samo przywitanie nie traktuje - dzisiaj to w porównaniu z tamtym sama słodycz i to humanitarna. Choć, po prawdzie, jakichś faulów to ja z tych sparringów nie pamiętam.

Ci co mnie lali, radzili sobie widać bez nich, a ja radziłem sobie bez nich z tymi, z którymi sobie radziłem. A było ich nie tak mało. W ogóle ponoć przejawiałem pewne zdolności, choć niewiele z tego wyszło i ja się w sumie niezbyt nawet teraz dziwię.

* * *

OK, więc może teraz ktoś chce wiedzieć jakie to są te priorytety dla poszczególnych pasów? Wedle Saulo Ribeiro znaczy. No i tu się zaczyna naprawdę ciekawe (choć moje starcze opowieści też chyba dały się czytać?) i to, o czym pisać zamierzałem. Zatem informuję:

* biały          - przetrwanie (w niekorzystnych sytuacjach)

* niebieski    - wychodzenie z niekorzystnych sytuacji

* purpurowy - garda

* brązowy    - przechodzenie gardy

* czarny       - chwyty kończące (czyli co zrobić żeby facet miał dość)

Dwa pierwsze punkty i ostatni powinny chyba być w miarę zrozumiałe nawet dla grapplingowych laików. Dwoma środkowymi, które zapewne nie będą, nie musimy się zajmować akurat w tej chwili. W końcu to jest  "Tygrysizm dla białych pasów", a nie np. brązowych.

Nas w tej chwili najbardziej interesuje KONTRAST pomiędzy tym, co jest głównym tematem i motywem dla pasów białych, czyli (samym gołym) PRZETRWANIEM z jednej, i tym czym się głównie mają interesować pasy czarne, ludzie hiper-zaawansowani, czyli KOŃCZENIEM Z PRZECIWNIKIEM BEZ NIEDOMÓWIEŃ, WĄTPLIWOŚCI CZY ŁASKI SĘDZIEGO, i to PRZED CZASEM (bo do tego służą chwyty kończące, gdyby ktoś nie wiedział). Oczywiście nie mówimy o żadnym tam mordowaniu kogokolwiek, tylko o sportowych zawodach i sparringach, w sumie przyjacielskich.

(Serio! Rzadko spotyka się tyle słodyczy ze strony facetów, jak na grapplingu. Lewizna może o tym różne rzeczy pewnie mówić, jak to oni, ale to jest całkiem po prostu naturalna słodycz silnych ludzi, którzy wiedzą, ile drug drugowi zawdzięczają i jak bardzo kumpel, czasem przeciwnik, zasługuje na szacunek. Tak samo, jak oni sami zresztą.)

Jak już co inteligentniejszy czytelnik (tu pozdrowienia dla zawodowych czytelników mojego bloga!) zdołał pewnie się domyślić, ten "Tygrysizm dla białych pasów" to właśnie sprawa PRZETRWANIA. Przetrwania tygrysicznego. Przetrwania nie tylko na macie - nie tylko nawet na ulicy czy w knajpie, gdzie też czasem, mniej lub bardziej niestety, grappling znajduje zastosowanie. Bardziej ogólnie, jak to się mówi, "w życiu".

Chodzi o coś, co by się dało sformułować jako: "Jak zostać (i pozostać) Tygrysistą w otoczeniu lemingów i to w warunkach, które produkowaniu lemingów wyjątkowo wprost sprzyjają?"

To na razie tyle. Deo volente, i jeśli będzie jakieś widoczne gołym okiem (bo mikroskopu używać do tego nie zamierzam) zainteresowanie, to sobie ten temat dalej pociągniemy. Jeśli nie będzie zainteresowania i sobie nie pociągniemy, to macie w tym wpisie nieco wspomnień z zamierzchłych czasów i informacji do jakiegoś Trivial Pursuit. (W końcu ile więcej byście chcieli - za darmo?) Ale jak to kogoś interesuje o tych pasach i PRZETRWANIU, jeśli komuś to się z czymś kojarzy i uważa, że może się przydać, w życiu, to ja to mogę pociągnąć, bo mam sporo ciekawych rzeczy na ten temat do powiedzenia.

triarius

P.S. Kak swabodno dyszajet cziełowiek w trzeciej III RP, prawda?