Pokazywanie postów oznaczonych etykietą hipotezy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą hipotezy. Pokaż wszystkie posty

czwartek, września 23, 2021

O męskich narządach, Bolku i Historiozofii (może odcinek 1, może żaden, ale numer z pewnością nie wyższy)

Napiszę teraz sobie coś jednym palcem na tym laptopie, właściwie tylko dla siebie, choć nie całkiem do szuflady... Niczym nieaktualny już na tym łez padole rebe Bratkowski, który "mówił do siebie, ale tak, jakby do milionów". Czy może to było odwrotnie? Skąd mi się to znowu wzięło, pytacie chórem, licznym jak ten Aleksandrowa ożeniony z tym mormońskim z Salt Lake City, co to miał być największy na świecie.

Otóż nie dalej w głąb Historii, niż dwie, może trzy godziny, zarzuciła mi znajoma - implicite w sumie i w przeuroczy sposób - że moje ego utrudnia mi wykonywanie czynności, za jakie podziwiamy Pierwszych Chrześcijan, ale nie chodziło jej o figle z cyrkowymi lwami, czy sztukę porastania gęstym włosiem, kiedy katowski pachołek ma nas przygotować do egzekucji przez poddanie aktowi defloracji. (Standardowa procedura u Rzymian, bajdyłej, w stosunku do dziewic, które z prawa nie mogły podlegać karze śmierci. Mogłoby to nawet dać do myślenia niektórym i dzisiaj, ale nie daje, bo wolą "von" Misesa, Trumpa i JP2.) Chodziło jej o łagodność, charyta-przepraszam-za-wyrażenie-tywność, kochanie bliźniego swego i grzeczne zapieprzanie na posadce, żeby dzieci miały to, co mają pętaki sąsiadów, a żonie nie brakowało futra z "ekologicznych" soboli. Te rzeczy!

Ja jej na to (także w przeuroczy sposób oczywiście, jak to u mnie), że taki tandetny pseudo-Buddyzm z "brakiem ego" nadaje się góra do babskiej prasy, a ja zresztą nie buddysta. (Jestem pełen podziwu dla japońskiej cywilizacji, z większej ilości pięknych powodów, niż chcielibyście wiedzieć, ale niedawno po angielsku wysłuchane "Hagakure" bardzo mnie rozczarowało, wydając mi się przy takim "Il Corteggiano" i jego lokalnych naśladownictwach po prostu słabe. Amicus Plato, najdroższe panienki z SOD (jedynej korporacji w moim guście!), Tsuramoto też, ale veritas magis est... Same wiecie!)

Jednak ta niewiasta, urocza zaiste i niegłupia, choć tygrysiczny nawet nie embrion, tylko plemnik i ta jego żeńska małżonka o 150 km od siebie... (To nawiasem ten Dystans Społeczny właśnie, który Kurak - ach jakże słusznie! - zaleca utrzymywać od wszelkich mediów, "artystów", "ekspertów", "autorytetów", "polityków" i innej tego typu swołoczy. I dzięki ci ruska mowo za... Zrymuje mi się, psia mać!... "Por esta palabra", zatem może. Dzięki! Bez niej w tenkraju się nie da i wciąż musiałbym głupio obrażać Braci Mniejszych.)

Wracając do programu głównego, sprzed dygresji, moja urocza znajoma zaęspirowała mnie i (nie bójmy się tego słowa!) zapłodniła do bardzo interesujących szpęglerycznych rozważań. Nic na miarę filarów samego Szpęgleryzmu może, ale w końcu ten Niezwyciężony Oręż w Walce o Lepsze Jutro też musi żyć, rozwijać się, a nie jak nie przymierzając... Zgoda? Więc nawet nabrzmiałe od syntetycznych intuicji i pozbawione koryllicznej drobiazgowości hipotezy coś tu wnoszą, a nikomu innemu się nie chce, najmniej zaś certyfikowanym geniuszom i braciom geniuszom działającym w ukryciu lub na swoim blogasku. Smutne, ale tak właśnie rzeczy się mają.

Przyszedł mi mianowicie do głowy pewien prosty intelektualny modelik, całkiem zgodny z Nienaruszalnymi Pryncypiami, ale nieco bardziej, tu i ówdzie, szczegółowy. W końcu skomplikowanych zjawisk - a cóż bardziej skomplikowane niż Historia? - nie sposób analizować bez użycia intelektualnych modeli. Tylko że Tygrysizm robi to inteligentnie - ba! - finezyjnie! - reszta zaś topornie i głupio. Cóż, skoro moich chyba 15 lat pracy na niwie dało tak marne wyniki, to widać poniżej pewnego poziomu dającego genialność Aspergera, poniżej pewnego poziomu Big T... Się nie da! (Choć dawno temu bywały tu także kobietki, i nieźle sobie radziły, więc może estrogen też tu działa.)

W każdym razie wychodzę ci ja w tym moim modelu od tego, że najważniejsza w życiu jednostek i społeczeństw - od rodzin po Kultury i Cywilizacje - jest ŚMIERĆ! Z którą, aby po prostu żyć, aby nasze potomstwo jako gwiazdy na niebiesiech... walczymy w realnym, materialnym świecie ("baza"), oraz "oswajamy" tę nachalną anorektyczkę z kosą na niezliczone i czasem przedziwne mentalne sposoby ("nadbudowa"). "Spróbujmyż na odmianę wyjść właśnie od tego!" zawołałem, klepiąc sam siebie dla dodania otuchy po kłębach. "Eureka po prostu, i po trzykroć Eureka!"

Więc mielibyśmy takie dwie nogi - materialną, żeby coś pojeść, a nas nic w miarę możności nie zjadło, i mentalną: "śmierć mi nie straszna, bo przecież...!" A my pośrodku. Rzekłbym, że całkiem jak z Bolkiem, ale to porównanie by było bardzo niesprawiedliwe wobec męskich organów, nawet tych najmarniejszych... (Tylko skąd niby skąd wiemy, że one na pewno męskie?) I oczywiście o wiele zbyt uprzejme dla Bolka.

To był poetycki, retoryczny, literacki, czy jak go tam nazwiecie drodzy chórzyści (pozdrowienia dla tow. Aleksandrowa przy okazji, jeżeli żyje, a jak nie, to ucałujcie ode mnie jego mumię!) wstęp, a jeśli chcecie poznać tę moją hipotezę und interpretację samą w sobie - mięso bez kości, pierza czy innych fioritur, to i od was to zależy, choć nie ukrywam, że od Boga i mnie bardziej.

Niech wam zatem Kowid - od 19 włącznie, aż po Nieskończoność (i wszystkie litery greckiego alfabetu oczywiście) lekkim będzie und bezobjawowym... Na razie!

triarius

P.S. A teraz wychodzimy pojedynczo. Uważać na ogony!

czwartek, października 29, 2009

Rynek w Brzuchu Lewiatana, czyli Krótka Historia Religijna Zachodu (część 5)

Ach, jakiż długi ten wstęp! A samej historii, o ile w ogóle do niej dojdziemy, będzie malutko. Cóż, czy to raz tytuł jest nie całkiem na miarę? Czy to jeden Tusk obiecuje, by potem nie dotrzymać? Czy ja też nie mogę być postpolityczny? Tym bardziej, że te moje tutaj filozofowania to taka "narracja", tyle że dla intelektualnej (pochlebiam sobie) elity.

A więc, męczmy się, i ew. czytelnika, dalej! Kiedy mówię "Jezus zginął za moje grzechy na krzyżu, a potem zmartwychwstał" - co to jest? Oczywiście to jest Prawda, w sensie o którym tu mówimy, czyli spenglerycznym. Brawo! W dodatku to jest Prawda w swej najczystszej postaci, czyli Prawda Religijna - wprost i bez owijania w bawełnę, jak to się często (owijanie znaczy) zdarza.

No a kiedy mówię "Jutro wstanie słońce"? To jest... Oczywiście - hipoteza. (I nie chodzi tu o czepianie się do utartej metafory o słońcu wstającym, kiedy przecież Kopernik... itd.) Jest niemal pewne, że to się sprawdzi, ale jednak nie absolutnie pewne. Zakładam że tak właśnie będzie, bo inaczej zamiast płacić rachunki, pożyczyłbym może tyle forsy ile by się dało, by za nie zorganizować pożegnalną orgię, o jakiej Neron z Lukullusem nie śnili.

Podobnie z tym, że ziemia kręci się wokół słońca - pewnie tak i jest, ale co mi to właściwie robi? Z żadną metafizyką nie ma to dla mnie nic wspólnego, choć przecież... Nie zawsze musi tak być. Dla takiego Giordana Bruno dość analogiczne "odkrycie", że wszechświat jest nieskończony i zawiera nieskończoną liczbę układów słonecznych takich jak nasz, było, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, religijnym olśnieniem. Za które zapłacił życiem, a niewykluczone, że zrobił to ze świadomego wyboru (może nawet to jest wiadome, tyle że nie akurat mnie w tej chwili).

Ze mną jest inaczej - dowolna ilość dowolnie wrzaskliwych Dawkinsów może mi udowadniać, żem ofiarą "samolubnego genu"... Po mnie to jak woda po kaczce. Skoro to gen mną kieruje, to ja jestem ten gen i wszystko w porządku! Podobnie z honorem, patriotyzmem, sensem mojego życia - całkowicie mi wystarcza, że ja to tak czuję, że to są moje... Fenomeny. (O których jeszcze tu nie było, ale zaraz będzie.) To całkiem nie musi być wieczne, niezmienne i absolutne.

Mi to naprawdę nie jest do niczego potrzebne i nawet się nad tym za bardzo nie zastanawiam. Tacy ludzie istnieją! Dlatego tutaj mówię o tych swoich nietypowych cechach. Istnieją, i niewykluczone, że to oni właśnie odgrywają nieproporcjonalnie wielką rolę w historii. A my tu przecież historię mamy opowiadać i analizować.

No dobra, a teraz coś trudniejszego... Kiedy mówię "Wierzę, że jutro słońce także wstanie" - co to jest? A to, moi państwo, jest już FENOMENOLOGIA. Przynajmniej taka, jak ja ją rozumiem. Fenomenologia spengleryczna, bo tej "prawdziwej", to się po prostu, poza całkiem wstępne (i słuszne) stadia, całkiem nie da zrozumieć. I nawet nie o to chodzi, że się nie da - bo gdyby było warto, to należałoby się po prostu wysilić i w końcu zrozumieć... Tu chodzi raczej o to, że po co?

Jeśli nikt nam za to zrozumienie nie da profesury, lub choćby doktoratu, to po co właściwie? Ani nam to w realnym naszym życiu do niczego się nie przyda, ani nic. Czysto jałowa i akademicka działalność, a ten krótki czas, który mamy na ziemi, zdrowy człowiek woli poświęcić na inne sprawy. Życie. Albo właśnie religię. Albo jakąś kombinację obu tych rzeczy.

Wracając do tej naszej fenomenologii dla... Ubogich duchem? No nie. Dla ludzi czynu? Coś takiego. Dla spenglerystów - o, to jest dobre określenie. Więc wracając do niej, wyjaśnię, że to jest tak, iż moje PRZEKONANIE o tym, że "jutro słońce także wstanie" (pomijając, jak już rzekłem, różne tam odkrycia Kopernika i nie czepiając się tego, czy to słońce wstaje, czy może ziemia) jest po prostu Faktem. Ja tak naprawdę sądzę, niezależnie od tego, czy mam rację, mój sąd jest rzeczą pewną.

Nie wypowiadam bowiem opinii na temat ISTOTY BYTU, czyli powiedzmy tego, jak tam się rzeczy z tym słońcem NAPRAWDĘ mają, tylko konstatuję fakty, które dzieją się w mojej jaźni. Całkiem obiektywnie się dzieją! Te fakty, które ja w tej mojej jaźni sobie całkiem realnie oglądam, to są Fenomeny. (Skoro stale wracamy do naszego Spenglera, i słusznie, to wypada dodać, że on sam o fenomenologii nigdzie, z tego co kojarzę, nie pisze. Cała ta interpretacja jego filozofii jako swego rodzaju fenomenologii, plus masy innych fajnych rzeczy oczywiście, jest moja własna.)

Może nam się to o fenomenach i fenomenologii do czegoś w dalszym ciągu przyda, a może nie. W każdym razie to kolejny punkt w naszym programie "Spengleryzm dla odpornych na wiedzę", który sobie tutaj na boczku prowadzimy.

OK. Czy, aby wrócić wreszcie do religii, teza że "Jezus zginął za moje grzechy na krzyżu, a potem zmartwychwstał" - będąca w stosowanym tu przez nas sensie Prawdą - jest w potocznym sensie "prawdziwa"? Mówię otwarcie - nie mam absolutnie żadnego sposobu by to ocenić! Moje okienko do Bytu Jako Takiego (a o niego tutaj w końcu chodzi) jest całkowicie zamurowane. Nie mówię, że to źle, nie mówię że to dobrze, tak po prostu jest.

Nie wykluczam (hipoteza!), że istnieją ludzie, że istnieją instytucje, że istnieją metody, wyjrzenia przez to okienko i dotknięcia, poznania, ujrzenia Bytu Jako Takiego. I że jego istotną częścią może być akurat wyrażona tutaj przed chwilą teza. Masa ludzi taką możliwość z góry odrzuca. Opierając się przeważnie na argumentach, które same całkowicie nie wytrzymują solidnej krytyki. Ja do nich nie należę. Uważając się za "niewierzącego trydenckiego katolika" (o tej "trydenckości" niedługo zamierzam powiedzieć nieco więcej, i to już będzie coś w rodzaju historii religii), na tyle jestem "niewierzący", że jako Prawda to w mojej jaźni realnie nie funkcjonuje.

Zaś ta i inne tego rodzaju hipotezy - skoro nie Prawdy - nie są dla mnie osobiście bardzo istotne i nie przyznaję im specjalnie wysokiego prawdopodobieństwa "prawdziwości". Mój tutaj wywód nie jest więc wyrazem jakiejś prawowiernej katolickiej nauki, czy choćby domorosłej filozofii, która by się oglądała na jakąś prawowierność. Mój szacunek do katolicyzmu, dla jego dokonań, dla tego co zainspirował, jest naprawdę ogromny, ale ktoś bardzo żywo w katolicyzm zaangażowany, może nie strawić mojej, z zewnątrz przeprowadzanej i bez dogmatycznych hamulców, analizy.

Naprawdę nie zamierzam tu mówić niczego, co by mogło, w mojej opinii, urazić uszy wierzącego. To co tu już powiedziałem o nauce i Prawdach - w tym religijnych - stanowi raczej niezłą broń dla katolików w walce z agresywnym lewackim ateizmem, z lubością podpierającym się na każdym kroku, uczciwie i nieuczciwie - ale w mojej opinii tak czy tak nieprawnie, nauką. Mniej wrażliwi katolicy powinni traktować moje wywody jako swego rodzaju teodyceę, czyli teologię nie podpierającą się dogmatami, a działającą całkiem "od zewnątrz" i mogącą, dzięki temu, przemawiać także do niewierzących.

Ja na pewno nie zamierzam tutaj, ani nigdzie, szkodzić katolikom, choć nie czuję się zobowiązany, by mówić głosem KK. Tym bardziej zaś dzisiejszego KK! I tutaj dotykamy interesującej kwestii, w dodatku związanej już dość bezpośrednio z historią zachodniej religijności.

Ale o tym, Deo volente, następnym razem.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, października 26, 2009

Rynek w Brzuchu Lewiatana, czyli Krótka Historia Religijna Zachodu (część 3a - uzupełnienia)

Pisząc, jak piszę, szybko i spontanicznie, mogę niektóre sprawy nie do końca wyjaśnić. Dlatego też stworzyłem (ach!) tę dodatkową część, w której na razie wyjaśnię pewną istotną rzecz, a potem ew. będę wklejał dalsze wyjaśnienia, w miarę potrzeby. Z czasem, w gotowym dziele (ach!) umieści się to może na końcu i będzie całkiem jak trzeba.

* * * * *

Oto ważna kwestia, którą czuję się w obowiązku wyjaśnić: Otóż twierdzenie, że "nauka to zbiór hipotez" w żaden sposób nauki nie deprecjonuje! Te hipotezy mogą być w praktyce stuprocentowo pewne - jak taka na przykład "naukowa" teza, że nie wyrosną mi za chwilę skrzydła i nie wylecę przez okno na Majorkę. Tu nie chodzi o pewność czy niepewność hipotez, tylko o to, że one nie są - wedle terminologii niemieckiej "idealistycznej" filozofii - Prawdami.

Bo Prawdy to całkiem inna para przysłowiowych kaloszy! Prawda, jak to zauważył już np. Kierkegård (ja wiem jak się robi "å, więc nie muszę pisać "aa"!) zawsze jest indywidualna. Prawda jest wieczna, niezmienna, bardzo dla nas istotna, dotyczy spraw najważniejszych i ostatecznych. Zgodnie oczywiście z tą terminologią, bo każdy może sobie to zdefiniować jak chce. Ale tu naprawdę nie chodzi o to, że "Prawda" to wszystko co jest "prawdziwe", czyli odwrotne do fałszywego.

Fakty zaś są konkretne, pojedyncze, niepowtarzalne. A w każdym razie nigdy całkowicie takie same. Występują w konkretnym momencie czasu, nie są więc abstrakcyjne i wieczne. Żeby móc porównywać ze sobą fakty, potrzebny jest pewien intelektualny aparat, pewne założenia... I tu właśnie mamy naukę - ścisłą albo nie. I tu właśnie mamy te nieszczęsne hipotezy. Bowiem stwierdzenie, że dwa fakty są w istocie takie same, wymaga właśnie hipotezy - to nigdy nie da się uczynić z absolutną pewnością!

* * * * *

Z powyższą kwestią wiąże się także inna istotna kwestia, a mianowicie rozróżnienie pomiędzy naukami ścisłymi i pozostałymi. Te pierwsze tworzą wieczne i niezmienne prawa i zajmują się sytuacjami powtarzalnymi, te drugie - a szczególnie nauki społeczne czy historia - zajmują się sytuacjami jednostkowymi i niepowtarzalnymi. Te pierwsze mogą też szeroko zazwyczaj posługiwać się eksperymentem (poza matematyką, która jest całkiem specjalną nauką), a te drugie wcale albo z wielką trudnością i zasadnymi metodycznymi wątpliwościami. To rozróżnienie jest oczywiście bardzo istotne, choć słabo dostrzegane przez ogół, także naukowców, ale np. dla Spenglera jest sprawą wprost podstawową.

Na razie tyle, chyba innych istotnych spraw, co do których powstawałyby nieporozumienia, dotychczas w tym moim dzikim esejiku nie ma. Jeśli są, proszę o zwrócenie mi na to uwagi!

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.