Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kastracja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kastracja. Pokaż wszystkie posty

środa, lutego 13, 2019

Czasem człowiek umrzeć musi, jeśli nie pokory...

... llusi! Bo się udusi.

(Co "lusi"? Kory-llusi. Jeśli nie. Tam w tytule. Pokora nade wszystko! Nie, ludzie - nie zgadliście? To od "Coryllus"!)


Najpierw coś na lekką i rozkoszną nutę. Otóż czytam ci ja sobie interesującą książkę The Trojan War: A New History, pana, co się nazywa Barry Strauss. Jest to nowoczesne i trzeźwe (żeby nie powiedzieć "naukowe", bo to dość trefne słowo) podejście do zrozumienia o co naprawdę chodziło w przesławnej Wojnie Trojańskiej i jak mogła ona w rzeczywistości wyglądać. Na podstawie archeologii i zdrowego rozsądku, czyli nawet taki trochę jakby Tygrysizm. I nagle, całkiem nieoczekiwanie, na trzydziestej czwartej stronie widzę to:
Western Anatolia was the Poland of the late Bronze Age: wealthy, cultured and caught between two empires.
Co się na nasze merytorycznie przekłada (kochane niedouczki), jako:
Zachodnia Anatolia była Polską późnej Epoki Brązu. bogata, kulturalna i uwięziona pomiędzy dwoma imperiami.
Szczerze mówiąc, zawsze mnie mocno u obcych zaskakują takie od niechcenia, a do tego przychylne i pochlebne, wzmianki o naszym kraju. Mam znajome próbujące mnie przekonywać, że np. Florencja z Lizboną to nic przy podrobionej i przez pół roku szwargoczącej po niemiecku gdańskiej starówce, ale ja się wciąż bronię. (Choć po prawdzie to mój dziadek miał właśnie istotny udział w odbudowaniu owej starówki.) Mój patriotyzm to coś całkiem innego, a nawet jakby odwrotnego.

* * *

Teraz zaś coś o wiele, wiele poważniejszego i po prostu KORYLLICZNEGO do potęgi. Koryllizm
dla... Nie chcę nikogo obrazić, więc nie powiem "ubogich duchem", ale o wiele mniej tutaj przesubtelnych analiz na podstawie prlowskich lektur, więcej zaś przebłysków tygrysicznej intuicji, kawaleryjskiej fantazji i... Takich tam.

Co mamy na tym obrazku obok? Nie na tym u góry, o tym będzie, Deo volente, później, ale tu po prawej? Tak Mądrasiński, mamy dzieło Matejki z roku 1889, przedstawiający przyjęcie w Polsce, w roku Pańskim 1096, Żydów zewsząd, z dotąd nie do końca wyjaśnionych względów, wypędzanych. Miało to być dzieło Władysława Hermana, taty Krzywoustego. To ich przyjęcie znaczy.

przyjęcie Żydów w Polsce w roku 1096Nie wiem, czy znacie ten tu obraz. Ja dotąd nie znałem, choć przyznaję, iż malarstwo Matejki nie jest żadną moją specjalnością czy pasją. (Nawet nie żebym coś miał przeciw, po prostu doba ma tylko... ileśtam godzin, i te rzeczy.) W każdym razie you live and learn, jak to mówią - a to dowiesz się, że husaria nie żadne tam skrzydła miała, tylko pejsy... O czym kiedyś tu sobie też pokrótce wspominaliśmy... A to znowu nieoczekiwanie poznasz zabytkowe malowidło o subtelnej ikonografii...

Dlaczego mnie nagle tak oświeciło, spytacie? Nie ze skrzydłami, tylko z tatusiem Bolka z Krzywą Buzią znaczy i tymi, no... Wiecie o kim mówię. Otóż od lat miałem (ci ja) tu w "ulubionych", ale od lat nie odwiedzałem, bloga tego oto:


gdzie jest np. naprawdę fascynujący cykl pod zbiorczym tytułem "Demiurg", właśnie na takie tematy. Dałem wam tu nawet od razu linka do jednego odcinka, żebyście długo nie szukali i mnie niepotrzebnie nie klęli, a to można w sumie czytać w dowolnej kolejności.

Tam chyba wyczytałem właśnie to, że Żydzi - ci to to z nami od tysiąca lat zgodnie budują naszą (ach!) wspólną Polskę - nie znaleźli się tutaj dopiero pod Kazimierzem (słusznie lub nie, tutaj panuje ostra kontrowersja, zwanym) Wielkim, tylko właśnie za Władysława Hermana, trzysta lat wcześniej. (Trzysta lat więcej tego budowania!)

No i tak mi zaczęły te tam synapsy w tym moim niebylejakim mózgu, i inne neurony, na te tematy między sobą odpalać sygnały i się między sobą komunikować... Może wam o tym nie aż tak często mówią, ale każdy wiedzieć jednak powinien, że zachodnie słowo na niewolnika pochodzi od nas - Słowian. Odwrotnie być po prostu nie może, że niby Słowianie od niewolników, a w starożytności słowa na niewolnika były zupełnie inne.

Dlaczegóż, ach dlaczegóż tak jest? No bo we wczesnym średniowieczu, kiedy te zachodnie języki powstawały, wykluwając się z mieszanki różnych plemiennych narzeczy i łaciny, mieli tam oni w tej Europie masę niewolników i pochodzili oni właśnie z naszych słowiańskich terenów. Po prostu za niewolników robili wtedy w większości nasi słowiańscy bracia. Czy może raczej babcie i dziadkowie.

Handlowano nimi wtedy, z tego co kojarzę, najintensywniej w Szampanii, a zajmowali się tym Żydzi. Chrześcijanie nie mogli - nie twierdzę, że by chcieli, nie twierdzę, że by nie chcieli, nie wchodzę w takie spekulacje - ale z przyczyn religijnych tak czy tak by się nie dało. Najcenniejsi, przynajmniej poza jakimiś wyjątkowymi egzemplarzami dla koneserów, byli niewolnicy kastrowani. No więc ktoś to musiał (musiał?!) robić, a potem sprzedawało się ich głównie muzułmanom, bo chrześcijanie znowu, chcieli by czy nie, korzystać nie mogli.

Nie mówię, że mam dokładnie obcykane wszystkie szczegóły, ale z grubsza tak to było, to się wie (chyba że ktoś skończył edukację na min. Hall), i tego można sobie, choćby w sieci, poszukać. I tak sobie szło, handel międzynarodowy kwitł, wszyscy zadowoleni. Były też inne ośrodki, nie tylko ta Szampania - była Praga, była Wenecja, był wielecko-skandynawski Wolin... A Przemyśl stanowił ważny punkt na szlaku transportu niewolników z Rusi. Wrocław zdaje się także.

Źli ludzie sugerują, że nasz Chrobry mógł z podobnych powodów dokonywać znacznej części swych podbojów i że z tego handlu pochodziło jego bogactwo. (Ze "złymi ludźmi" żartuję, to były brutalne czasy, a Chrobry na pewno się łagodnością i chrześcijańską słodyczą na tamtym tle nie wyróżniał. C'est la vie, jak mawiali dawni hrabiowie, a dzisiaj mawiają niektóre ich wnuki.)

W każdym razie ten handel był zdominowany przez... Wiadomo kogo, co nikogo przesadnie dziwić chyba nie może, bo i łeb do handlu i różne korzystne imponderabilia... Ale się zaczęło pogarszać. Albo się rynek u muślimów popsuł, albo kontakty się handlowe urwały... Albo się miejscowe prole, goje znaczy, jakoś tam zbuntowały, zhardziały... I może zaczęły niechętnie łypać okiem na to bogactwo i kręciły nosem na jego, co by nie rzec, moralnie wątpliwe, źródło? Choćby ze zwykłej, ordynarnej i proto-liberalnej chciwości. No i w końcu Słowiańszczyzna się nieco ucywilizowała, przyjęła chrześcijaństwo...

Przestano w każdym razie na zachodzie Europy masowo kastrować mężczyzn, przestano masowo eksportować niewolników płci wszelakiej. No a to przyjęcie owych uchodźców w Polsce, co je mamy na obrazie Matejki, wynikające z wypędzania ich skąd się tylko dało, zbiega się akurat, co jest dość często podkreślane, z pierwszą krucjatą. Więc faktycznie i stosunki z nabywcą mogły się tym naszym zdolnym biznesmenom popsuć, a i parę innych czynników mogło zadziałać.

Z Anglii, jak wiadomo, wypędzono wszystkich Żydów w roku 1290. Z Hiszpanii w 1492. Jeśli ktoś czytał "Królów przeklętych", to tam jest o tym, że Jakuba de Molay (z kolegą) spalono na takiej małej wysepce tuż obok Île de la Cité na Sekwanie, gdzie był królewski pałac, a ta wysepka nazywała się kiedyś Île aux Juifs, czyli "Żydowska Wyspa", bo tam namiętnie ponoć Żydów palono.

W roku 1314, kiedy palono owych dwóch Templariuszy, nazywała się już inaczej ("Kozia Wyspa", o ile pamiętam), więc to z Żydami musiało być sporo wcześniej, i palić ich musiano dość intensywnie, skoro z tym się akurat to miejsce najbardziej skojarzyło. Drobiazg, ale mnie to wpadło w pamięć i akurat do układanki pasuje. Oczywiście nie twierdzimy tu, że to palenie było rzeczą ładną, albo że na pewno znamy w każdym przypadku jego powody. (Poza oczywiście brakiem Praw Człowieka. Choć i kastrowanie ludzi, także niewolników, też przecież nie jest całkiem... Tak?)

Czemu tych Żydów wtedy tak nie lubiano? Mówi się nam bez przerwy, że to nasza zazdrość, chciwość i chrześcijańskie przesądy religijne, a w najlepszym czasie pretensja do b. dalekich przodków o zabicie za pośrednictwem Rzymian Jezusa. To by faktycznie było kontrowersyjnym powodem - w końcu nawet starotestamentowy żydowski Jahwe mści zniewagi do siódmego pokolenia (o czym sam otwarcie mówi w PEŁNEJ wersji Dziesięciu Przykazań), a tu już mieliśmy sporo ponad to.

Jednak nie wykluczyłbym hipotezy, że ten - dziwny z jednej strony, fakt, z drugiej jednak z jakichś powodów w historii bez przerwy występujący - brak sympatii do Narodu Wybranego może mieć związek z owym masowym i ach, jakże zyskownym, kastrowaniem gojów.

Albo inny drobiazg, może bez znaczenia, ale jakoś już dawno temu zwrócił moją uwagę... Otóż b. znany średniowieczny autor, gość który stworzył tzw. Cykl Arturiański, znany jest jako Chrétien de Troyes, czyli "Chrześcijanin z Troyes". Żył mniej więcej w latach 1135-1185. Uważa się, że chrześcijaninem faktycznie był, ale z wyboru, choć może nie w pierwszym pokoleniu, bo z pochodzenia był Żydem. I co z tego?

A to, że miasto Troyes w Szampanii było właśnie centrum uszlachetniania i ogólnie fachowego obsprawiania naszego egzotycznego towaru. (Że nie musiało być fachowe? Nie znacie się! Musiało, jeśli istotna część towaru miała to przeżyć. Za mydło mniej płacono.) I że jakby tam mieszkał chrześcijanin na chrześcijaninie, to by się ludzie z takim imieniem chyba nie mieli powodu obnosić, bo by ich to słabo wyróżniało. Trochę wygląda tak, jakby ów utalentowany Chrétien chciał się odciąć od ogółu swoich ziomków, skoro już nie dało się zmienić miejsca urodzenia. Może tylko chciał się pochwalić swym chrześcijaństwem, co i tak stanowi pewien argument w naszym wywodzie.

(Nawiasem, potem się te wielkie europejskie targi w Szampanii gdzieś w XII w. odrodziły, stając się - ponownie - ważnym motorem międzynarodowej ekonomii. Handlowano m.in. wełną, co naprawdę było ważną sprawą. Jednak początki, i być może samo źródło owej prosperity, to musieli być właśnie nieszczęśni Słowianie, masowo przerabiani na metroseksuali i sprzedawani temu, kto dał więcej, na pęczki.)

No a teraz wielki finał.... Zewsząd tych biednych Żydów wtedy wypędzają - z opisanego tu powodu ich nie lubiąc, czy może z jakichś innych powodów, ale jednak każdy goj o tamtych przykrych dla gojów sprawach pamięta, a do nas, czyli do miejsca, które przez stulecia było owych eunuchów i innych podludzi dostarczycielem, do tych, którzy ten surowiec przez całe stulecia stanowili, sprowadza się nagle, absurdalnie i schizofrenicznie, samowolną decyzją kacyka spragnionego lubego brzęku monet, potomków w prostej linii sprawców tamtych moralnie niejednoznacznych działań...

(Dlaczego "kacyk"? No a kim w końcu takim wielkim był Władysław Herman, skoro nawet jego o ileż sławniejszy syn musiał w końcu Polskę podzielić, bo inaczej przyszłyby tu Niemce i zrobiły po swojemu porządek? Nie każdy twierdzi, że musiał, ale niektórzy sensownie argumentują, że przez większość średniowiecza byliśmy jednak niemiecką marionetką und kolonią, i inaczej się wtedy nie dało.)

W każdym razie tak opiewana dziś braterska przyjaźń między dwoma narodami, które potem przez tysiąc lat wspólnie (ach!) budowały tę naszą Polskę, zaczęła się, jak ja to widzę, pod nieco dziwnymi auspicjami i nie ukrywam, że trudno mi uwierzyć, by na początku obie strony żywiły drug do druga same pozytywne uczucia, a potem się to, całkiem bez powodu, zaczęło psuć. Raczej chyba przeciwnie.

To z macą mogło faktycznie nigdy nie być prawdą, symetrycznie z opłatkiem tak samo (to ostatnie to żart i aluzja do opowieści o Icku i bandzie moherów niejakiego Adolfa, dla rozluźnienia ciężkiej atmosfery), ale jednak jakieś tam powody do niejakiej gnuśności w kwestii chleba i soli dałoby się, na chłopski rozum, znaleźć. Jak rozkosznie by to wszystko nie wyglądało na obrazie Matejki, który też najpierw chyba powinien być dokładnie przeanalizowany pod tygrysicznym kątem: "co właściwie ten tutaj #$%^ chce mi wdusić i dlaczego?" Tym bardziej, że to jednak były zabory, CK Austria... O czym zresztą nasz dzisiejszy Mentor i Wzór nie raz w kontekście Matejki wspominał.

I to by było na tyle. Przekażcie sobie pocałunek pokoju i wracajcie do domu, nie budząc niczyjego przesadnego zainteresowania.

triarius

wtorek, października 04, 2016

Dwunogi szczur, czyli odtrutka

Carolina Rámirez - La Hija del Mariachi
Mieliśmy ostatnio trochę więcej niż zwykle występów wrzaskliwych bezpituli, co musi oczywiście pozostawić osad niesmaku. Fakt, żyjemy z nim w tym liberalnym raju na codzień, ale nie da się ukryć, że im więcej bezpituli i ich wrzasków, tym gorzej.

Chciałem zaproponować odtrutkę. (Fakt, nie powinno się w żaden sposób stawiać koło siebie feministek-bezpitulek i zdrowych na umyśle, jak i w hormonach kobiet, ale co robić? Skorośmy już bezpitulne feministki wspomnieli, te różne domyślne dnie tygodnia... Brrr! No to konieczna jest odtrutka, proste!)

"Taki na przykład naturszczyk pan Triarius byłby lepszy od Ziemkiewicza, gdyby tylko tyle nie mówił o sobie", rzekł był ktoś kiedyś na forum prawica.net, ale o czym w końcu mam pisać, jak nie o tym, co mnie interesuje? (Może gdybyście mi płacili, to kto wie.) No więc powiem tak - w kwestii tej odtrutki...

Pan Tygrys ma zawsze skłonność myśleć, że kręcą go wyłącznie uległe hiper-samice, jakieś japońskie burakuminki, albo tańczące za parę groszy mapoukę dla brzuchatych sahibów Afrykanki... Żeby już na tym skończyć, bo nam się ostatnio robi blog randkowo-erotyczny.

Aż tu nagle idzie sobie wspomniany Pan Tygrys na YouTube, żeby sobie posłuchać w tym przypadku akurat meksykańskich rancheras (głównie sobie żeby jakieś nowe motywy do brzdękania znaleźć, bo kocha tę muzykę od stuleci, i te teksty, bez wątpienia częściowo inspirowane poezją religijnych mistyków, ach!)... Idzie, idzie, idzie... I od razu odnajduje, nie żeby pierwszy raz oczywiście w jego długim życiu, dziewczynę o imieniu Carolina Ramírez, grającą główną rolę w sławnym...

Kolumbijskim, jak się po czasie jakimś, o dziwo, okazało, mydle pod tytułem La Hija del Mariachi ("Córka gościa grającego na czymś, albo może śpiewającego, w zespole typu mariachi", zespole typowo i wyłącznie meksykańskim, dlatego ta Kolumbia zaskakuje), gdzie ona masę śpiewa właśnie tych (a co by innego?) rancheras, czyli meksykańskich ludowych pieśni. (No dobra. Żebyście tego paskudnie buzią nie kaleczyli, powiem wam: la icha del mariaczi... Wygląda obrzydliwie, ale tak się to wymawia.)

Więc niby, że wyłącznie te hiper-uległe, nie za chude, mało pyskate - aż tu nagle co pewien czas wali Pana Tygrysa w łeb fakt całkiem przeciwnej natury! Na przykład kiedy widzi, jak panna Ramírez wymyśla kochankowi od tytułowych "szczurów na dwóch łapach", "karaluchów", "jadowitych żmij", "przeklętych pijawek", "upiorów z piekła", i czego tam jeszcze. Bóg mi świadkiem, dałbym wiele, by mnie tak wymyślano - oczywiście uwzględniając wykonawcę! - i niech się wszystkie wrzaskliwe sfrustrowane lesby... Sami wiecie.

Ponieważ Córki pana Ramíreza nie da się nijak tutaj wsadzić w postaci videa, więc zachęcam was, byście w ramach ćwiczeń z Tygrysizmu Stosowanego poszli na YouTube.com, a tam w tę lokalną wyszukiwarkę u góry wrzucili... Najpierw może to o dwunogim szczurze, tylko nie omieszkajcie patrzeć na tę cudownie gniewną mordkę!

Czyli kopiujecie stąd: La Hija del Mariachi - Rata de dos Patas... Słuchacie, wpatrujecie się, przeżywacie... Po naszej ukochanej śpiewa jej doszczętnie zbluzgany kochanek. Śpiewa nieźle (w końcu to nie Polak, z całym szacunkiem i miłością do tej nacji, ale amicus Plato i to nie jest łatwa miłość), ale wy i tak przede wszystkim patrzycie na słodki a wściekły pyszczek tej pani i... Co tam komu się wtedy dzieje.

Potem w zasadzie starczy wam wrzucać samo La Hija del Mariachi, albo nawet LHDL, i słuchać sobie luźno co wpadnie pod myszę, ale że nowsze rancheras nie zawsze są aż tak cudownie melodyjne, jak te klasyczne, wiec proponuję jako numero dós: Fallaste Corazón, gdzie panna Ramírez przekonuje swoje serce, by zrozumiało swą ostateczną przegraną i przestało już obstawiać na rulecie, którą jest nasze życie... (Bardzo sławna zresztą ranchera i słusznie, bo to przepiękna i dramatyczna melodia, choć przecie bardzo prosta.)

Potem, szczególnie jeśli pokochaliście buntownicze, acz pełne miłości, minki tej pani, może być Duelo de rancheras ("Pojedynek rancher"). Ze względu na tę niewieścią - ach! - mimikę właśnie. Po czym np. Por tu maldito amor ("Przez twoją przeklętą miłość"), po czym możecie sobie iść na żywioł. A teraz problematyka bardzo pokrewna, ale nieco inna.

Wspomnieliśmy sobie tu ostatnio najwybitniejszy w historii dancingowy kawałek, którym bez cienia wątpliwości musi być "Siboney" Ernesto Lecuony. Nie ma nic lepszego, na przykład do tego, żeby sobie luźno zapoimprowizować, gnuśnie patrząc w jakiś niemy telewizor... Jak to niektórzy mają w zwyczaju. Ale nie tylko to.

Wykonawczynią Siboneya, która mi ostatnio wyjątkowo przypadła do gustu, a nawet po prostu zrobiła duże wrażenie, była Concha Buika. Na szczęście jej videa się wklejają, różne, a jej wykonań Siboneya z różnymi partneramia i akompaniamentami jest na YT masa, więc tu wklejam. To może być nieco trudniejsza muzyka dla wielu, albo i nie, albo nawet wprost przeciwnie, kto to wie... Ale naprawdę warto!

Zresztą, co się będziemy! Damy sobie aż dwa różne jej wykonania tego genialnego, moim skromnym, kawałka. Albo trzy - dwa jej i jedno kogoś innego. (Jeśli Dyzma umiał to znośnie grać na mandolinie, to dla mnie na aż tak złą prasę nie zasługuje.) Oto i...




A tu rzeźcy starcy z Buena Vista Social Club i też Siboney. (W końcu musimy dziś nie tylko odkłamywać kobiecość, ale starość także.) Czysto instrumentalne wykonanie na odmianę.


Mam nadzieję, że to wykona swe zadanie jako odtrutka na czarne bezpitulkowe marsze, a przy okazji może przybliży komuś zasady Tygrysizmu Stosowanego... Albo co najmniej da do myślenia nad muzyką jako taką, muzyką ludową w szczególności (z dancingową włącznie), nad muzykalnością polskiego ludu w porównaniu z paroma innymi, nad kobiecością, męskością, erotyką, szczurami i ilością ich łap...

I dlaczego ta dziewczyna niemal w ogóle nie mruga? Choć trzeba przyznać, że efekt, dla konesera, jest zabójczy, więc wie co robi. Ech, miłość... (Tam zresztą nikt prawie nigdy nie mruga. Dobrzy są!) Oraz, jako kolejny temat do przemyśleń, w niektórych przynajmniej przypadkach, gust Autora tego bloga w kwestii kobiet. Teoretycznie też mogłoby to kogoś zainteresować, na przykład bliźniaczkę panny Ramírez. Swoją drogą, Boże, w takiej Kolumbii, nawet telewizyjny serial wygląda tak, jak tu widać! Podczas gdy w III RP...

Sami wiecie. (Swoją drogą oglądałem kiedyś kolumbijski serial w oryginalnej wersji, zanim mi te @##$% od kablówki zabrali hiszpańską telewizję, i to naprawdę był obłęd. Byłem zafascynowany ich kawaleryjskim podejściem do wszelkich realiów i prawdopodobieństwa, oraz absolutnym brakiem troski o konsekwencję z odcinka na odcinek. Jednak efekt naprawdę był potężny, nawet dla takiego mnie, a nie było tam tyle co tutaj fajnej muzyki, choćby np. Cumbii, którą te Kolombiany mogłyby przecież garściami.)

triarius

P,S. Naprawdę uważam, że (mówiąc eufemistycznie) DUPA jest o wiele ważniejsza od ekonomii, z własnością włącznie. I że szybciej sprowadzą nas do stanu niewolniczych globalnych mrówek szczując na nas, nieszczęsnych ogłupionych i samokastrujących się kastratów, sfory wykastrowanych, sfrustrowanych bab, niż w jakikolwiek inny sposób. Dlatego też starałem się tutaj pokazać alternatywę dla tych kopniętych harpii, które tak wielu uważa już za prawdziwe kobiety i jedyną opcję. Dixi!

niedziela, stycznia 03, 2016

Ze świata zachodnich mediów

W Arabii Saudyjskiej, wczoraj czy przedwczoraj (na Nowy Rok?) jednego dnia stracono 47 osób. Oficjalnie "terrorystów" (no bo kogo?), ale co najmniej nie wszyscy daliby się tak na serio, przy najlepszych nawet chęciach, zakwalifikować. Co najmniej część to byli elokwentni opozycjoniści, słowem zwalczający sudyjski reżim i dynastię stojącą na jego czele.

Dynastię i reżim, nawiasem, mające tak niewiele wspólnego ze stręczoną nam dzień w dzień politpoprawnością i liberalną "demokracją", jak to tylko możliwe, ale to akurat postępowcom nie bardzo przeszkadza - i jak by mogło, skoro Ameryce i jej Wielkiemu Bratu akurat one pasują?

Jednym ze straconych był szyicki kleryk, a teraz w całym już niemal islamskim świecie rozpętuje się dzika awantura, z zaostrzonym jeszcze bardziej niż dotychczas konfliktem między sunnitami i szyitami. Szyitów jest ogólnie mniej, ale to i tak setki milionów, a jak dojdzie do wojny między Iranem, wraz z wszystkimi szyitami, a Arabią Saudyjską wspieraną przez sunnicką większość, to będzie ubaw!

Do tego nieco zamachów bombowych tu i tam. To tam miasto Ramadi (chyba tak się wabi) - niedawno przy ryku trąb i zawodzeniach starców "odbite" z rąk Państwa Islamskiego - jest, jak się dzisiaj dowiedziałem z zachodnich telewizji, przez to państwo zajadle atakowane. A czego się Szan. Państwo spodziewali? Że oni tam będą siedzieć pod amerykańskimi bombami, czy że po prostu odpuszczą, pozwalając demokracji i politpoprawnemu szczęściu Ludzkości tam sobie luźno rozkwitnąć?

Do tego zamordowany w Meksyku w dzień po objęciu władzy burmistrz... Do tego parę fajnych wyroków za różne ciekawe sprawy tu i ówdzie na całym ziemskim globie... Oczywiście taki drobiazg, jak to, że huczne uroczystości noworoczne spod znaku chleba i igrzysk (lub bagietki i tańca z gwiazdami, czy jak tam sobie lubią), w wielu miejscach, albo się nie odbyły, albo zostały doszczętnie skastrowane...

Niemal tak skastrowane, jak to oficjalne wydanie Magnum Opus Spenglera, które wam Ludzie ta zgraja oszustów stręczy jako res vera (że już nie będę się tu bawił w łacińskie przypadki, bo i tak nie znacie) - z powodu terroryzmu oczywiście - to już oczywiście wszyscy taktownie zapomnieli, z dziennikarzami na czele. (Inaczej byłoby to z pewnością "robienie terrorystom na rękę". Nie ma jak talmudyczne myślenie!)

No - byłbym zapomniał! We francuskiej postępowej ojro-telewizji na zagranicę wczoraj czy przedwczoraj przeszła sobie na tasiemce informacja, że oto tym razem z okazji nowego roku spalono we Francji 804 samochody, co oznacza spadek o 14,5 procenta w stosunku do roku ubiegłego. Mówię serio, naprawdę nie żartuję! (Wybiłem to nawet wizualnie dla waszych słodkich oczu, bo to jest akurat najsłodsza i najzabawniejsza rzecz w całym tym moim tekście. Choć zasługa oczywiście nie jest tu moja.)

Jako że niemal wszystkie inne wiadomości na tej tasiemce były o przemądrych i nabrzmiałych historycznym znaczeniem wypowiedziach Hollande'a i różnych ichnich ministrów, więc z tego kontekstu trudno mieć wątpliwości, że te zaledwie 804 samochody (z pewnością same wraki z połowy ubiegłego wieku zresztą, choć tego wprost nie powiedzieli, musi z braku miejsca i nawału innych pilnych informacji), mamy rozumieć jako ogromny sukces i to sukces przede wszystkim właśnie światłej tamtejszej władzy. (Choć, co nieco dziwne, widziałem to w jednym dzienniku ze dwa razy, a potem już wzięło i znikło.)

Do tego jakieś awantury, z zabitymi oczywiście, i to wojskowymi przeważnie, w Indiach, akurat na granicy z Pakistanem. No dobra - przecież chyba nikt tu nie sądzi, że ja urządzam na serio prasówkę, prawda? Od tego są o wiele lepsi, którym się o wiele bardziej chce, którzy pilniej oglądają i czytają gazety. (Przy okazji pozdrawiam Marylę z http://blogmedia24.pl, która to np. ładnie robi.) Tyle że to był tylko (dłuuugi) wstęp, bo ja mam pointę (czy jak to się, @#$^%, oficjalnie po polsku teraz pisze), która jest naprawdę istotna. Otóż... A co mi tam - nawet zagadkę wam Ludzie zrobię!

No więc zgadnijcie, Ludkowie rostomili, jaką przed chwilą ujrzałem ABSOLUTNIE PIERWSZĄ W KOLEJNOŚCI informację w rozpoczynającym się właśnie dzienniku telewizyjnym na tym wspomnianym francuskim ojro-kanale dla obcokrajowców? Zamknijcie oczy i pomyślcie, a potem głośno to powiedzcie, OK? Trochę odbijemy, żeby odpowiedź nie przyszła niechcący sama z siebie, zbyt szybko... Była to więc informacja, że...?

.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.

... że posiedzenie na temat sytuacji na froncie swobód demokratycznych w Polsce odbędzie się jakimś tam unijnym czymś (powiedzieli jakie, ale mnie to lata i nie raczę ich rozróżniać) 13. stycznia. Zgadliście? Gratuluję, ale bez przesady, bo każdy by zgadł. Każdy w miarę przytomny. Następnym razem wymyślę coś trudniejszego.


triarius
 

czwartek, września 11, 2008

Wielka Nie-Sowiecka Encyklopedia Tygrysia cz. 4

Tuskoid


Gryzoń blisko spokrewniony z lemingiem (Lemmus i Dicrostonyx) i tuskiem pospolitym (Tuskus vulgaris). Trzeba tu nadmienić, iż niektórzy uczeni uważają, że tuskoid jest nie osobnym gatunkiem, ale bezpłodną hybryda obu wspomnianych gatunków.

Z wyglądu i zachowania tuskoid znajduje się dokładnie pośrodku pomiędzy oboma tymi gatunkami. Jego cechy to: niepozorny wygląd, niezborne ruchy (szczególnie w czasie tzw. "rave parties"), przede wszystkim zaś nieprzezwyciężona potrzeba przebywania w tłumie takich samych osobników - te zbliżają tuskoida do leminga, podczas gdy ruda czuprynka, oczy na szypułkach, czy gruchające dźwięki, wydawane szczególnie w okresie godowym: "kasthować! kasthować!" - to najbardziej charakterystyczne cechy tuska pospolitego, które posiada również i tuskoid. Inteligencja wszystkich tych gatunków gryzoni jest na poziomie pośrednim pomiędzy mniej bystrym kangurem, a przeciętnym indykiem pastewnym.

Tuskoidia to stan albo właściwość bycia tuskoidem.

Powiedzmy teraz nieco o etymologii. Nazwa "tuskoid" jest przez naukowców różnie wyjaśniana. Jedna z naszerzej dziś akceptowanych teorii głosi, iż "tuskoid", a także sam "tusk", pochodzi od łacińskiego określenia "lectio Tusca", czyli "odczytywanie (wróżb) na sposób etruski". "Tusca" to oczywiście genetivus femininum od "Tuscus", czyli "Etruski", albo też "Etrus(e)k".

Etruskowie, jak wiadomo, byli dla Rzymian wielkimi autorytetami we wszelkich sprawach związanymi z magią i religią, więc określenie to szeroko w Rzymie stosowano. Z czasem jednak popularność etruskiej wiedzy spadła do zera, albo nawet niżej. Być może stąd właśnie wzięło się określenie "tusk", określające kogoś, kto przepowiada przyszłość nie mając o tym zielonego pojęcia, obiecuje cuda niewidy bez pokrycia, i, mówiąc nieco brutalnie: "łże jak najęty i pieprzy takie pierdoły, że naprawdę w końcu powinien za to beknąć" (koniec cytatu).

Inni uczeni nie zgadzają się z wyżej wspomnianą etymologią, argumentując, iż "tusk" pochodzi właśnie od "tuskoid", nie zaś odwrotnie. Na dowód przytaczają fakt, iż pierwsze udokumentowane użycie określenia "tuscoidus" (wymawiane z twardym "c") miało miejsce w tytule mało znanego tekstu Seneki "De spadonibus et tuscoidis", czyli "O spadonach i tuskoidach". Spadones (sing. spado, spadonis), jak powszechnie wiadomo, byli to kastraci, zoperowani w tak przemyślny i kunsztowny sposób, że mimo utraty (eufemistycznie mówiąc) męskości, zachowali (eufemistycznie mówiąc) siusiaka. Co dawało im ogromną przewagę nad innymi (nie bójmy się tego słowa!) kastratami w wielu erotycznych kontekstach.

I to nie tylko (nie bójmy się także i tego zwerbalizować!) kontekstach damsko-męskich, ale także w tych jak najbardziej jednopłciowych. (Nie wdając się w przesadnie dokładne obliczenia, bo być może tych płci było tam np. 0,87 albo 0,78.) Nie tylko zresztą nad kastratami mieli spadones przewagę.

Niestety dzisiaj nie jest już dla nas jasna różnica pomiędzy spadonami a tuskoidami. Być może, jak przypuszczają niektórzy uczeni, leży ona w rudej czuprynce. Nawiasem mówiąc, czołowy dziś badacz tego fascynującego zagadnienia X.Y. Platt-Fuss Cienacky, przedstawia liczne i niezbite jego zdaniem dowody, iż największa musiała być popularność starożytnych spadonów w okolicach dzisiejszej Brukseli. To taka ciekawostka dla co pilniejszych uczniów, którzy chcą wiedzieć nieco więcej, niż przewiduje program.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.