Pokazywanie postów oznaczonych etykietą liberalna demokracja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą liberalna demokracja. Pokaż wszystkie posty

czwartek, grudnia 07, 2017

Bonmot luźno związany ze zmianą na stanowisku Premiera RP

Z absolutnie ostatniej chwili:

Trudno by mnie było posądzić o feminizm (do czego osobiście zaliczam także np. radość z kobiet/bezpituli na wysokich stanowiskach), fryzura Pani Szydło też nigdy mnie nie zachwycała (londyńskie wrotkarki miewają podobne, teraz już można to rzec), ale ta obecna zmiana na stanowisku Premiera RP nie zachwyca mnie nawet w najmniejszym stopniu, a raczej wprost przeciwnie.

Przyszedł mi, nie bez związku z tą sprawą i z rozmową na jej temat z jedną moją znajomą (którą niniejszym), taki oto bonmot:

Istnieją ludzie, którym najwyższą rozkosz sprawia bycie oszukiwanymi - zapewne dlatego, że uznają fakt, że ktoś sobie zadał wysiłek, by ich oszukać, za wyszukany komplement... I istnieją też też, niestety, całe takie narody, a przynajmniej jeden, o którym wiem. To, że są przez stulecia bite i poniżane, nie jest, jak podejrzewam, całkiem bez związku z tą właśnie sprawą.

To był bonmot, nawet, po prawdzie nie wiem do końca, dlaczego mi się skojarzył... A teraz jeszcze trocha (to z Villona Boyem) komentarza:

W tej obecnej decyzji widzę chęć przypodobania się przesławnym, i nie od dzisiaj przecie, Zachodnim Inwestorom, i komu tam jeszcze, przy ewidentnym zlekceważeniu miejscowych proli - elektoratu, jakby nie było Prawa i Sprawiedliwości. Ale kto by się w tych czasach rozkwitu Liberalnej Demokracji prolami, jakimś głupim elektoratem, przejmował.

Na Morawieckiego nie chcę rzucać żadnych podejrzeń, ale od b. dawna mnie zastanawia, dlaczego podziemnej organizacji jego tatusia nie wyłapała ubecja w ciągu tygodnia, skoro tam było tyle wtyk... Choćby to... No i próbowałem sam siebie przekonywać, że to z powodu Buzka, Boniego i Schetyny, trampolina znaczy und legendowanie, ale jakoś mi trochę do domknięcia się tego układu brakowało.

Nie oskarżam bynajmniej o nic paskudnego ojca przyszłego, jeśli dożyjemy oczywiście, Premiera, co najwyżej o naiwność i przesadną wiarę we własne możliwości. Wierzę, próbuję wierzyć, że jest uczciwym patriotą. Przyszłego (jeśli dożyjemy) Premiera, też oni nie oskarżam, ale mam niejakie wątpliwości co do jego priorytetów. A że akurat Ostania Nadzieja Bia... O, sorry! Już chciało mi się wypsnąć, a przecież nielzia, bo Europa nigdy przecież biała nie była i tak ma pozostać! Nie palcie mojej kukły, błagam!

Więc ta nadzieja Moich Ukochanych (i jakże niezmiennie słodko naiwnych) Rodaków - o Trumpa chodzi - pokazała właśnie jakie są JEJ na odmianę priorytety. A to się ładnie (intelektualnie, dla przyszłego, da Bóg, historiozofa) domyka z tym, co my tu, w tenkraju, mamy... Piękna sprawa, tylko że łzy się człowiekowi czemuś cisną do ucz. (Swoją drogą, czy Pani Dotychczasowej Premier nie zgubił aby aby ten żółty kubraczek? Żółtość wzbudza sympatię, ale przekreśla autorytet, czego zapewne w PiS nie uczą. Sprawdźcie to sobie np. na dzieciach. Albo na prawicowych (hłe, hłe!) politykach. (Tygrysizm to także rozumienie kolorków!)

triarius

P.S. Nie chcę nic podpowiadać wrażej propagandzie, ale fatalnie to będzie wyglądać w połączeniu: w południe kwiaty i pocałunki w pysio, wieczorkiem kop w... Wiadomo. I co oni teraz zrobią z naszą słodką Beatką? Wybudują jej pomnik i pozwolą się wyhasać do śmierci na humanitarnym wybiegu dla niezdatnych już do niczego koni? Czy może dadzą jej posadę kierownika poczty w Radomsku? (Nikt nie zgadnie, dlaczego akurat ta miejscowość przyszła mi na myśl.)

Serio pytam. W końcu kobieta ma zasługi i nic naprawdę głupiego czy wrednego nie zrobiła, zgoda?  Nic o czym prole by wiedziały, nawet te wzgl. uświadomione. Z tym, że na pomnik nie zgodzi się Gronkowiec, więc... Ogólnie wtopa i wkrótce pójdziemy podbijać Iran z Koreą. (Nie żebym wolał Putina od nawet najgorszych wyskoków Trumpa, oczywiście. Po prostu jak się jest smacznym bezbronnym cielątkiem nierozróżniającym rodzajów agresji, to się ma.)

niedziela, stycznia 03, 2016

Ze świata zachodnich mediów

W Arabii Saudyjskiej, wczoraj czy przedwczoraj (na Nowy Rok?) jednego dnia stracono 47 osób. Oficjalnie "terrorystów" (no bo kogo?), ale co najmniej nie wszyscy daliby się tak na serio, przy najlepszych nawet chęciach, zakwalifikować. Co najmniej część to byli elokwentni opozycjoniści, słowem zwalczający sudyjski reżim i dynastię stojącą na jego czele.

Dynastię i reżim, nawiasem, mające tak niewiele wspólnego ze stręczoną nam dzień w dzień politpoprawnością i liberalną "demokracją", jak to tylko możliwe, ale to akurat postępowcom nie bardzo przeszkadza - i jak by mogło, skoro Ameryce i jej Wielkiemu Bratu akurat one pasują?

Jednym ze straconych był szyicki kleryk, a teraz w całym już niemal islamskim świecie rozpętuje się dzika awantura, z zaostrzonym jeszcze bardziej niż dotychczas konfliktem między sunnitami i szyitami. Szyitów jest ogólnie mniej, ale to i tak setki milionów, a jak dojdzie do wojny między Iranem, wraz z wszystkimi szyitami, a Arabią Saudyjską wspieraną przez sunnicką większość, to będzie ubaw!

Do tego nieco zamachów bombowych tu i tam. To tam miasto Ramadi (chyba tak się wabi) - niedawno przy ryku trąb i zawodzeniach starców "odbite" z rąk Państwa Islamskiego - jest, jak się dzisiaj dowiedziałem z zachodnich telewizji, przez to państwo zajadle atakowane. A czego się Szan. Państwo spodziewali? Że oni tam będą siedzieć pod amerykańskimi bombami, czy że po prostu odpuszczą, pozwalając demokracji i politpoprawnemu szczęściu Ludzkości tam sobie luźno rozkwitnąć?

Do tego zamordowany w Meksyku w dzień po objęciu władzy burmistrz... Do tego parę fajnych wyroków za różne ciekawe sprawy tu i ówdzie na całym ziemskim globie... Oczywiście taki drobiazg, jak to, że huczne uroczystości noworoczne spod znaku chleba i igrzysk (lub bagietki i tańca z gwiazdami, czy jak tam sobie lubią), w wielu miejscach, albo się nie odbyły, albo zostały doszczętnie skastrowane...

Niemal tak skastrowane, jak to oficjalne wydanie Magnum Opus Spenglera, które wam Ludzie ta zgraja oszustów stręczy jako res vera (że już nie będę się tu bawił w łacińskie przypadki, bo i tak nie znacie) - z powodu terroryzmu oczywiście - to już oczywiście wszyscy taktownie zapomnieli, z dziennikarzami na czele. (Inaczej byłoby to z pewnością "robienie terrorystom na rękę". Nie ma jak talmudyczne myślenie!)

No - byłbym zapomniał! We francuskiej postępowej ojro-telewizji na zagranicę wczoraj czy przedwczoraj przeszła sobie na tasiemce informacja, że oto tym razem z okazji nowego roku spalono we Francji 804 samochody, co oznacza spadek o 14,5 procenta w stosunku do roku ubiegłego. Mówię serio, naprawdę nie żartuję! (Wybiłem to nawet wizualnie dla waszych słodkich oczu, bo to jest akurat najsłodsza i najzabawniejsza rzecz w całym tym moim tekście. Choć zasługa oczywiście nie jest tu moja.)

Jako że niemal wszystkie inne wiadomości na tej tasiemce były o przemądrych i nabrzmiałych historycznym znaczeniem wypowiedziach Hollande'a i różnych ichnich ministrów, więc z tego kontekstu trudno mieć wątpliwości, że te zaledwie 804 samochody (z pewnością same wraki z połowy ubiegłego wieku zresztą, choć tego wprost nie powiedzieli, musi z braku miejsca i nawału innych pilnych informacji), mamy rozumieć jako ogromny sukces i to sukces przede wszystkim właśnie światłej tamtejszej władzy. (Choć, co nieco dziwne, widziałem to w jednym dzienniku ze dwa razy, a potem już wzięło i znikło.)

Do tego jakieś awantury, z zabitymi oczywiście, i to wojskowymi przeważnie, w Indiach, akurat na granicy z Pakistanem. No dobra - przecież chyba nikt tu nie sądzi, że ja urządzam na serio prasówkę, prawda? Od tego są o wiele lepsi, którym się o wiele bardziej chce, którzy pilniej oglądają i czytają gazety. (Przy okazji pozdrawiam Marylę z http://blogmedia24.pl, która to np. ładnie robi.) Tyle że to był tylko (dłuuugi) wstęp, bo ja mam pointę (czy jak to się, @#$^%, oficjalnie po polsku teraz pisze), która jest naprawdę istotna. Otóż... A co mi tam - nawet zagadkę wam Ludzie zrobię!

No więc zgadnijcie, Ludkowie rostomili, jaką przed chwilą ujrzałem ABSOLUTNIE PIERWSZĄ W KOLEJNOŚCI informację w rozpoczynającym się właśnie dzienniku telewizyjnym na tym wspomnianym francuskim ojro-kanale dla obcokrajowców? Zamknijcie oczy i pomyślcie, a potem głośno to powiedzcie, OK? Trochę odbijemy, żeby odpowiedź nie przyszła niechcący sama z siebie, zbyt szybko... Była to więc informacja, że...?

.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.

... że posiedzenie na temat sytuacji na froncie swobód demokratycznych w Polsce odbędzie się jakimś tam unijnym czymś (powiedzieli jakie, ale mnie to lata i nie raczę ich rozróżniać) 13. stycznia. Zgadliście? Gratuluję, ale bez przesady, bo każdy by zgadł. Każdy w miarę przytomny. Następnym razem wymyślę coś trudniejszego.


triarius
 

niedziela, grudnia 21, 2014

Takie sobie myśli...

W popularnych tygodnikach można czasem znaleźć informację o tym, o ile sekund skraca nam życie jeden pocałunek - jednak, o dziwo, nikt nie postarał się dotąd obliczyć o ile skraca nam życie wypelnienie jednego druczka.

(Wiem, że byście chcieli, żebym tu także wspomniał o przemówieniach Komorowskiego i podobnych sprawach - bo one to dopiero muszą skracać życie! - no ale chcącemu nie dzieje się krzywda, więc to nie jest to samo co druczki.)

* * *

W życiu każdej cywilizacji (o ile, oczywiście, ktoś jej wcześniej nie utrupi) przychodzi w końcu taki czas, gdy wszystko co może ona zaoferować swym najzdolniejszym, to spektakl rozkładu i upadku. Kiedy ta chwila nadejdzie, dni są policzone także dla lemingów - jak pełne wiary i naiwnego entuzjazmu by nie były.

* * *

Idea liberalnej demokracji opiera się na kilku błyskotliwych pomysłach, z których najważniejszym wydaje się pomysł oddania władzy akurat największym zerom, jakie się uda znaleźć. W idealnym świecie to by faktycznie chyba mogło ładnie działać, ale niestety w idealnym świecie nie żyjemy, więc skutki są takie, jakie oglądamy.

triarius

środa, listopada 07, 2012

Histeria wygrała z wolnym rynkiem? No i co z tego?

Ucieczka, nawet nie "do przodu", tylko raczej na oślep, "byle gdzie, byle gdzie indziej", wygrała właśnie z "wolnym rynkiem". O czym mówię? Oczywiście o wyborczym zwycięstwie i drugiej kadencji Obamy. Czy mnie to dziwi? Nie, w każdym razie nie bardzo. Zwycięstwo Romneya (bo tak mu chyba, zresztą jakie to ma teraz znaczenie?) oznaczałoby, że większość Amerykanów nadal wierzy w "wolny rynek" i to, iż wszystko dokoła nich "w sumie działa w miarę jak należy, tylko chwilowo coś zaszwankowało, ale niedlugo się naprawi i będzie znowu super".

Ja się im specjalnie nie dziwię, że tak nie uważają. Dla mnie to nie jest żaden po prostu "kryzys gospodarczy" - dla mnie to jest jeden z gwoździ do trumny "kapitalizmu" i "demokracji" jakie dotychczas znaliśmy. A nawet koniec Realnego Liberalizmu, ze wszystkimi jego paskudnymi cechami, zakłamaniem, ale jednak także i realnymi zaletami. Zaletami, za którymi niedługo będziemy zapewne płakać.

Oczywiście "koniec kapitalizmu" to, wedle oficjalnych przekazów, cholernie lewicowy pomysł, czysta brednia i w ogóle. Ja się jednak z tym nie zgadzam. "Kapitalizm" to albo bardzo teoretyczny model, więc o czym tutaj, poza ew. akademickimi katedrami, w ogóle rozmawiać? Albo też, jeśli realny, to całkiem nie to, co w tym modelu i nie to, co tak jego wyznawcy uwielbiają i wysławiają. Już w 1929 nie wiadomo, jak by się to z tym "kryzysem" i z "kapitalizmem" skończyło, ale przyszła wojna...

Po której zresztą, ani "kapitalizm", ani "demokracja", nie były już takie jak poprzednio. Nie każdy sobie to uświadamia, nie każdy się z tym poglądem zgodzi - a już na pewno nie standardowy czciciel "kapitalistycznego" bożka - ale, jeśli się np. uwzględni, że "kapitalizm" i "demokracja" bez mrugnięcia oka oddały miliony ludzi, całkiem nieraz takich samych jak ci, których tak namiętnie starały się uszczęśliwić, Sowietom - to raczej rozsądny człowiek musi się z tą moją opinią zgodzić.

(Fakt, że leberały i różne zideologizowane świry wynajdują setki dowodów, że ci oddani Sowietom ludzie wcale nigdy nie byli tacy sami, nie byli żadną autentyczną częścią "kapitalistycznego" i "demokratycznego" Zachodu, w sumie zasługiwali na swój los, a w ogóle to nie stała im się jakaś krzywda, niewiele tu oczywiście zmienia, bo to są mózgowe akrobacje wyjątkowo już marnej, nawet jak na liberałów, klasy, i po prostu kłamstwa.)

Tak że dla mnie mamy teraz, w związku z Obamą: HISTERIA - WOLNY RYNEK 2 : 0.

A co to jest ta histeria, spyta ktoś. W końcu sami się tu czepiamy nieprecyzyjnych definicji, więc to pytanie jest jak najbardziej OK. Odpowiadam zatem. Z głębi mojej domorosłej, ale, głęboko wierzę, nie byle jakiej psychologicznej intuicji i wiedzy. Histeria to jest dla mnie taki przez Mamę Naturę stworzony amalgamat ucieczki na oślep i wołania rodziców na pomoc. W sytuacjach kiedy, psychologicznie, nie ma już żadnych racjonalnych sposobów uratowania się przed zagrożeniem, albo kiedy sytuacja wydaje się tragiczna i bez wyjścia.

Często także, kiedy jakaś koszmarna sytuacja trwa długo, a końca nie widać. (Tutaj Urban Jerzy z jednej strony, a np. mesjanizm i niektóre nasze, polskich patriotów znaczy, obecne zachowania. Całkiem liczne, choć nie chciałbym tutaj akurat kogokolwiek urazić, więc na razie o tym nie mówimy.)

Wołanie rodziców na pomoc - w sposób dziki, niekontrolowany, "histeryczny" właśnie - jest w przypadku, kiedy dziecko zostaje nagle chwycone za nogę przez krokodyla, jak najbardziej zrozumiałe. Więcej - wydaje się to w sumie najlepszą z możliwych, w przeciętnej takiej niemiłej sytuacji, reakcją. Kiedy dorośli ludzie przejawiają tego typu zachowania, a szczególnie kiedy robią to zbiorowo, nawzajem się niejako nakręcając itd., sprawa staje się znacznie bardziej złożona i trudna do interpretacji.

Korzyść z takich zachowań też wydaje się być z reguły o wiele mniejsza, a do tego istnieje też możliwość, że, w odróżnieniu od dziecka złapanego za nogę przez krokodyla, taki dorosły ktoś, lub taka złożona z dorosłych zbiorowość, mogłyby, w teorii przynajmniej, znaleźć jakieś rozsądniejsze i skuteczniejsze rozwiązanie.

Skuteczniejsze od tego, co nazwaliśmy tu sobie "histerią", a co konkretnie w takich sytuacjach przejawia się w: 1. ucieczce na oślep, byle dalej; 2. (a) poszukiwaniu "mesjasza", (b) namiastki silnego i rzekomo wszechmocnego ojca, albo też namiastki mądrego, silnego, czasem także cwanego jak cholera, opiekuńczego starszego brata (jak w przypadku Obamy i wielu innych postpolitycznych polityków, z Tuskiem włącznie).

Czy Obama nic Amerykanom nie daje? Otóż daje, sądząc po tym, co mi mówili mieszkający w Ameryce znajomi i Amerykanie mieszkający w Polsce. Na przykład ta sprawa ze służbą zdrowia, na którą my się tak tutaj oburzamy, albo co najmniej, wedle niektórych, powinniśmy się oburzać - jako prawica - w praktyce jest dla tych ludzi błogosławieństwem.

Albo może ostrożniej to wyrażę - nie tyle JEST, co SIĘ WYDAJE. W każdym razie ta "wolnorynkowa" sytuacja w owej sferze, ta sprzed Obamy, jest dla nich, którzy z tym na co dzień żyją, koszmarem. No a kim ja jestem (Korwinem może?), żeby tym ludziom na siłę wduszać, co dla nich w sprawie chodzenia do lekarza i leżenia w szpitalu dobre?

Politykę zagraniczną, jak wiadomo nie od dziś, ogromna większość Amerykanów ma w nosie, a w każdym razie na tyle, że całkiem im wystarcza to, co im media i Hollywoody raczą w tej sprawie propagandowo zaserwować. Czym się zresztą niezbyt różnią od naszych tu rodaków, którzy, jako o wiele bardziej "przez historię" doświadczeni, wystawieni na o wiele większą ilość przykrości i zagrożeń, wydawałoby się, powinni mieć z tym łatwiej. I przejawiać nieco więcej rozumu. Ale nie przejawiają.

Czy ja się, żeby już zmierzać do zakończenia, bardzo tym zwycięstwem Obamy martwię? Trochę się martwię, ale nie aż tak. Romney (czy jak mu tam, zresztą jakie to ma teraz znaczenie?) niezbyt do mnie trafiał, a już szczególnie od kiedy zawalczył o poparcie Polonii wchodząc w tyłek Tuskowi (co niby można jeszcze zrozumieć, bo piastuje funkcję) i Bolkowi. Po tym było dla mnie jasne, że ten gość to polityczny idiota i żadna wielka nadzieja dla nieszczęsnej Polski.

Stosunki z Rosją? Być może. Trudno w tym kogoś gorszego od Obamy, fakt. Ale za to Obama dziwnie opieszale atakował Iran i akurat, być może, w sprawie służenia interesom Izraela on jest lepszy od większości realnie możliwych "prawicowych" konkurentów. Z tym zaś Izraelem, jego tam problemami, "potrzebami" i ambicjami wcale nie jest jakoś prosto i jednoznacznie.

Całkiem możliwe, że my bylibyśmy tym mięsem armatnim, do tego oskubywanym, opluwanym, a niewykluczone że i niedługo wprost okupowanym, i jeszcze byśmy na siebie ściągali ostrze nienawiści różnych nadaktywnych i nieprzebierających w środkach sił. Nie jest wprawdzie powiedziane, że bez Obamy z tym musiałoby być gorzej - teoretycznie w nagrodę za to, żeśmy mięsem armatnim, mogliby nam wreszcie odpuścić i się od nas łaskawie na wieki wieków odpier... Ale ja jakoś słabo w to wierzę.

Tak że, zamiast epoki po Obamie, mamy drugą kadencję tego laureata Nobla na zachętę... Cóż, trzeba z tym żyć. Jeśli tym, co miało go pokonać miał być "wolny rynek", to ja się jednak nie za bardzo dziwię, że Obama, mimo "kryzysu" znowu wygrał. I wystarczy mi sobie jedynie wyobrazić zmartwione buźki różnych rynkowych fanatyków - bardziej, mam nadzieję, zmartwione, niż buźki patriotów - z jednym takim panem na czele... Zapluwające się, śmieszniejsze niż nawet jego norma przewiduje, teksty tego właśnie pana... (A w ogóle to chyba się przemogę i pójdę czytać, co też ten gość ma w tej chwili do napisania.)

Tak więc, jeśli wam ludzie smutno z powodu Obamy, to mówcie sobie:  
HISTERIA - WOLNY RYNEK 2 : 0. Żadna z tych dwóch spraw nie jest w końcu ani naszym bratem, ani swatem. Tym bardziej, że histeria, na odmianę, co jest miłe, akurat nie nasza, tylko Amerykanów. I, w dodatku, jeśli oni tak wołają tych rodziców, jeśli oni tacy zagubieni, to rysuje tu się przecież jakaś szansa, żeby im to jakoś zapewnić... I tak dalej.

No bo przecież, nikt się chyba z nas tu nie oszukuje - Obama im tego wszystkiego nie zapewni. Obamą oni się, prędzej czy później rozczarują. Tak, jak się rozczarowali "kapitalizmem" z jego "wolnym rynkiem", i jak rozczarowani są niemal wszystkim, co ich otacza, choćby nawet mieli wciąż problemy z tego sformułowaniem. Tak że nie jest aż tak źle. Wielu możliwości wprawdzie tutaj nie było, bo tylko dwie, ale to nie od samego Obamy zależy przyszłość świata, Polski i nasza osobiście. Tamten drugi też pewnie nie dałby nam wcale aż tak wiele. W końcu czego rozsądny człowiek może dzisiaj oczekiwać od "liberalnej demokracji" i całego tego cyrku dla lemingów?

triarius

P.S. Od mądrego wroga gorszy głupi przyjaciel.

piątek, marca 21, 2008

Konsensus uczonych mężów nad zwłokami suwerennego ludu

Gdyby ktoś chciał znać moją opinię, to będę się upierał, iż największym naukowym osiągnięciem roku 2007 nie było nic za co Kungliga Svenska Akademien przydzieliła Nagrodę Nobla, tylko moje własne odkrycie, iż system polityczny, w którym Zachód od dziesięcioleci żyje, to realny liberalizm - w tym samym sensie i mniej więcej w tym samym stopniu "realny", w jakim "realny" był "realny socjalizm". Wszystkie zaś, rzekomo ogromne, różnice pomiędzy "socjalizmem", "socjaldemokracją", "demokracją liberalną" i powiedzmy "chadecją", są niemal czysto kosmetyczne i propagandowe.

Ta moja obserwacja jest rewolucyjna i rewelacyjnie prosta - jak wiele genialnych odkryć. Po prostu trzeba było podejść do sprawy z odpowiedniej strony, nie tylko masować łeb uderzony jabłkiem, ale także zacząć się zastanawiać nad mechanizmami. Prosta jest ona z pewnością, jednak nie na tyle, by nie zawierała jeszcze nieco uzupełnień. Jedną z najistotniejszych jest ta, że ci wszyscy "prawdziwi liberałowie" - tak głośni, tak pewni swego, tak zajadli w rzucaniu obelg i wygłaszaniu mantr - również znajdują swój ścisły odpowiednik w realnym socjaliźmie. Są to bowiem po prostu liberalni rewizjoniści.

Ich podobieństwa z "prawdziwymi" rewizjonistami, czyli: trockistami, czcicielami "młodego Marksa" (najlepiej skrzyżowanego z Freudem i podlanego feministyczno-lesbijskim sosem), koncesjonowanymi "dysydentami" ze ścisłych obrzeży rządzących za pomocą totalitarnego terroru i totalitarnego kłamstwa monopartii, i całą pozostałą lewacką florą i fauną, która akurat nie znajduje się w najbezpośredniejszej bliskości żłobu, jest uderzające.

Długo by o tym można było mówić, i z pewnością długo by o tym mówić należało, jednak w tej chwili chciałem tylko ukazać drobny przykład na potwierdzenie mojej tezy - stanowiącej jeden z bezpośrednich wniosków z mojego odkrycia - że liberalizm zasadniczo jest jeden, wszelkie w jego ramach różnice są niemal kosmetyczne, socjalizm (w sensie MARKSIZM) jest jego zaprzeczeniem jedynie w tym sensie, że jeden stosuje propagandę mającą trafić do pracobiorcy, drugi zaś do pracodawcy.

Co w praktyce oczywiście nie ma żadnego znaczenia, ponieważ realny liberalizm opiera się na realnej wszechmocy wielkiego ponadnarodowego kapitału, który dzięki wbudowanym w ten system mechanizmom "legalnie" korumpuje, zastrasza i działa obok - za pomocą przede wszystkim nawały propagandowej - "legalnych i demokratycznych" władz poszczególnych krajów (oraz mniejszych od nich społeczności).

Za to autentyczny (czyli z zębami i hormonami) konserwatyzm stanowi dla liberalizmu - wszelkiego! - największego wroga. Z czego miedzy innymi wynika, że pokraczne twory w rodzaju "konserwatywnego liberalizmu" to jedynie intelektualne odpowiedniki potwora Frankensteina i produkty mózgów dotkniętych ostrą schizoidią.

Mam tu drobny ale dobitny, a do tego hiper-aktualny, przykład na potwierdzenie faktu, że liberalizm takiego Janusza Korwin-Mikke - uważanego powszechnie za "hiper-prawicowca" - wcale nie tak wiele różni się od liberalizmu "Gazety Wyborczej". I nie mówię tu o faktach, w rodzaju tego, że obie te instytucje opowiadają swym wielbicielom niestworzone historie, jednocześnie starając się, per fas et nefas, zarobić maksimum forsy. A tym mniej o jeszcze mniej dla nich obu pochlebnych przypuszczeniach, które muszą się człowiekowi stojącemu z boku i niedotkniętemu ani jedną ani drugą schizofrenią narzucać.

Nie, weźmy sobie problem prawa, suwerenności narodu, władzy ludu, demokracji. Otóż na swym blogu w salonie24 Rybitzki "Cierpiący PiSowiec" umieścił dzisiaj stosowny tekst przedstawiający jak by dzisiaj wyglądał sąd nad Jezusem. Z facetem przypominającym red. Lisa zamiast Piłata. Na to ozwał się niejaki Paweł Wroński...

Czyli jedna z najpotężniejszych luf w "dziennikarskiej" baterii "Gazety Wyborczej". Czy może być coś dalszego od Korwina? "Oczywiście że nie!" - wykrzyknie zaraz z zapałem, oraz oburzeniem, każdy niemal polski prawicowiec. Ja jednak twierdzę, że argumenty, o poglądach w przypadku tych panów trudno mi bowiem mówić, mówię więc do argumentach. Dla ciemnego luda. Które są bardzo podobne.

Zakładam, że poglądy Janusza Korwin-Mikke na temat prawa, suwerenności narodu i demokracji są Czytelnikowi dość dobrze znane. Jeśli nie są, to ten tekst chyba nie jest tak bardzo dla niego, może powinien go przeczytać za jakiś czas. Cóż więc mówi Paweł Wroński, "dziennikarz" bez cienia wątpliwości lewicowej (żeby nie wgłębiać się w szczegóły i niuanse) "Gazety Wyborczej". Na temat Piłata sądzącego Chrystusa, przypominam. Dajmy sobie nawet zdjątko tego pana, gdyby komuś się gębusia nie kojarzyła, oto proszę:
Przyznaję, że p. Rybitzky zdenerwował mnie bardzo tym wpisem, dlatego postanowiłem zabrać głos. Nie, nie chodzi o to, że p. Rybitzki napisał coś co kłóci się z pojęciem smaku, jest agresywne i nieprawdziwe. Logika wywodu ma strukturę kryształu, a wniosek wydaje się oczywisty. 
Właśnie jednak z tego powodu podobny sposób rozumowania jest bardzo groźny. Przedstawia bowiem w bardzo atrakcyjnej formie sposób zwulgaryzowany sposób widzenia współczesnej demokracji. 
(No, tośmy się dowiedzieli! Nie igrać ze współczesną demokracją! Może poodrąbywać ręce. Czyż nie brzmi to, swoją drogą, dokładnie tak samo, jak pogróżki i obietnice złotoustego Korwina?) 
Rybitzki w istocie zadaje pytanie, które już kiedyś zadał kardynał Ratzinger, obecny papież. Pytał on, czy Piłat był liberalnym demokratą, który skazując Jezusa postąpił zgodnie z zasadamu dokryny. 
Otóz nie. 
Poncjusz Piłat jako procurator miał władzę nie tylko administrowania, ale i sądzenia. Stał przede wszystkim na straży prawa. 
W liberalnej demokracji istnieje zasada, że prawo stoi ponad wolą ludu, choć i lud poprzez swoich przedstawicieli to prawo może zmienić, aż do konstytucji włącznie. Władza może poruszać się wyłącznie w ramach przez prawo ujętych. 
Poncjusz Piłat, gdyby w istocie był liberalnym demokratą tej zasadzie się sprzeciwił. Wydał, a raczej zatwierdził wyrok niesprawiedliwy. 
Oczywiście postąpił tak, jak wielu innych ludzi słabych postępowało wcześniej, czy później, ale nawet w czasach rzymskich zdarzało się wszak, że byli i prawdziwi sędziowie. Np. święty Paweł, gdy chciano go sądzić zaprotesował przypominając, że jest obywatele, Rzymu (sądzić obywateli Rzymu można było tylko w Rzymie) i tę zasade uszanowano. 
Więc sprawa z liberalną demokracja jest daleko bardziej skomplikowana niźli ilustuję ja wskazany przykład. 
(Z pewnością ZBYT skomplikowana dla ciemnego luda, prawda? Tym się muszą zająć mędrcy, pokroju co najmniej TW Bolka.)

Przy okazji życzę Wesołych Świąt 
(Ach, jakżem wzruszony! A o jakie święta konkretnie chodzi łaskawemu panu?)
Jak można Pawła Wrońskiego nie lubić? "Wesołych Świąt" przecież życzył. Nie powiedział wprawdzie o jaką hanukkę mu chodzi, ale za to jego własny blog nosi tytuł "Tu jest Polska", więc ja tam się domyślam.

Link do oryginału tutaj. Sam to rozbiłem na akapity, dla czytelności, sam też niektóre rzeczy wytłuściłem. Poza tym nic jednak nie zmieniłem, pisownia też jest oryginalna. Oczywiście te niebieskie zwischenrufy są moje własne, alem nie mógł się wprost powstrzymać.

Ciekawe, swoją drogą, czy jak ten kanadyjski pedał Prezydenta, pan Wroński poda mnie teraz do sądu za wykorzystanie bez uprawnienia jego "dóbr intelektualnych".

No dobra, teraz analiza. Co my tu mamy? Mamy "prawo" stojące nad wolą ludu. Naprawdę nie wiem, kto je tam postawił, bo zawsze mówiono mi o demokracji, o tym, że lud jest suwerenem... Widać jednak jakoś ci panowie doszli do wspólnych wniosków z Korwinem-Mikke. Wprawdzie Paweł Wroński słowa "prawo" z dużej litery nie pisze, nie głosi też konieczności wprowadzenia monarchii, o "wzięciu za mordę i wprowadzeniu liberalizmu" już nie wspominając. Ale to chyba tylko dlatego, że Paweł Wroński nie musi - on już to wszystko ma!

Paweł Wroński to bowiem, wedle mojej terminologii, która naprawdę daje całkiem nowe i niesamowite perspektywy poznawcze, liberał realny, Korwin zaś Mikke - liberalny rewizjonista. Który musi krzykiem i pieniactwem kompensować sobie brak realnych możliwości oddziaływania na cokolwiek. Cóż ma bowiem do stracenia? Podczas gdy u Pawła Wrońskiego taka jest akurat teraz mądrość etapu, że "prawo" z dużej litery się nie pisze i o wzięciu za mordę się nie wspomina. Do następngo rozkazu, ma się rozumieć.

Wielu ludzi, dotkniętych już niestety korwiniczną mózgową zarazą... Jak to powiedział Triarius the Tiger? Acha: "Tyle już mówiliśmy o ukąszeniu heglowskim, że najwyższy czas zacząć rozmawiać o ukąszeniu korwinowskim." Więc dla tych dotkniętych może nie wszystko będzie jeszcze jasne. Cóż jest złego w "Prawie" przez duże "P"? Dlaczego prawo, nawet pisane przez małe "p" nie ma stać ponad wolą ludu?

Otóż "prawo" jest hipostazą - bytem abstrakcyjnym, który się bez powodu uważa, albo wmawia innym że się uważa, za byt realny. Całkiem jak, powiedzmy, świecka świętość Jacka Kuronia. Prawo jest od początku do końca stanowione przez konkretnego kogoś, i jeśli tym kimś nie jest Bóg, to jest to człowiek czy grupa ludzi. Na temat Boga się tutaj nie wypowiadam, Paweł Wroński też zresztą nie, więc w tej akurat sprawie w tej chwili nie ma dyskusji. Faktem jednak jest, że jeśli najwyższą władzą jest lud, to ten lud może sobie każde prawo zmienić w dowolnej chwili, nie ma żadnej legalnej siły, która mogłaby mu tego zabronić.

Proszę o tym tylko chwilę pomyśleć, przecież to oczywiste! Kto ma prawo zabronić suwerenowi zmienić coś, co poprzednio zapisał? Prawnik interpretujący konstytucję? A kimże on jest? Interpretatorem zapisanych na papierze formułek, które nijak się przecież nie mają do majestatu i władzy, którą rzekomo pełni suwerenny lud, czy naród (jak byśmy tej grupy ludzi nie nazwali).

Wszelkie inne twierdzenia w tej sprawie to po prostu kłamstwa i mamienie naiwnych za pomocą mętnego języka i mętnej logiki. Oraz czynienia ze służebnej wobec władzy - którą, przypominam Pawłowi Wrońskiemu i jego poputczikom, w demokracji jest lud - grupy (czy niestety kasty) prawników, jakichś "uczonych w piśmie", otrzymujących skądsiś, z góry, z nieba, niedostępne ludowi wprost, za to bez porównania wyższe od jego woli, "prawdy".

Bo ja, prosty człowiek, jakoś cały czas mam wrażenie, że prawnicy są tylko ludźmi, jak każdy inny; że prawo to po prostu zbiór reguł obowiązujących dopóki ktoś ich nie zmieni albo nie zignoruje - to po prostu kwestia aktualnego układu sił; a w dodatku "każde prawo, które nie jest po prostu sformalizowanym poczuciem sprawiedliwości, jest", by przywołać Dávilę, "po prostu bezprawiem".

Co więcej, chodzi tu o poczucie sprawiedliwości w miarę zwykłych, normalnych, sensownych ludzi - nie "elit" które biorą się nie wiadomo skąd ("przez kooptację" podobno, ale to bardzo niewiele tutaj wyjaśnia) . Naprawdę chciałbym wiedzieć - co na temat tej myśli Dávili miałby do powiedzenia Paweł Wroński? Zresztą Janusz Korwin-Mikke też mógłby się łaskawie wypowiedzieć, choć oczywiście obaj ci panowie czują ponad takie wyjaśnienia czegokolwiek prostym prolom.

Ja bym jednak, zanim zacznę wielbić zarówno jednego, jak i drugiego z tych liberałów (!), bardzo prosił o wyjaśnienie mi takich oto spraw:

1. Co to konkretnie za bóg, czy jaka inna metafizyczna władza, od którego płynie to "prawo" stojące ponad wolą ludu, do niedawna, wedle demokratycznej doktryny, będącego najwyższą władzą?

2. Jak ten boski przekaz konkretnie dociera do tych ludzi, którzy nam go głoszą i to boskie prawo dla nas interpretują? I dlaczego nas, malutkich, aż tak całkowicie on omija? Mamy tu może wolę boską przejawiającą się w konsensusie uczonych i szlachetnych mężów? A konkretnie prawników i Pawła Wrońskiego, plus paru innych? Inaczej mówiąc mamy tu konsensus "uczonych w piśmie" (bardzo bym chciał wiedzieć, w jakim to konkretnie piśmie), który decyduje o tym, co jest a co nie jest prawdą?

Jest w tym sporo z Jana Jakuba Rousseau, co pewnie Pawłowi Wrońskiemu nie przeszkadza, jest to coś, co już bardzo wyraźnie zalatuje totalitaryzmem - i to nawet w samych ideologicznych założeniach, nie musimy nawet czekać na praktykę... No i jest coś, co zalatuje całkiem inną i obcą naszej zachodniej cywilizacji cywilizacją. Jakąś taką bliskowschodnią jakby. Co też zapewne "Gazecie Wyborczej" pasuje, mnie jednak i innym gojom znacznie mniej.

3. Kto, kiedy, dlaczego i jakim prawem ustanowił, że to już nie lud jest najwyższą władzą? I że teraz jest nią to nowe coś, czyli albo "Prawo", albo - jak w innych, równie pokrętnych i równie zalatujących totalitaryzmem propagandowych kawałkach, które się ostatnio ludowi kropla po kropli sączy w wykonaniu różnych Wołków, Lityńskich i właśnie Wrońskich - nie wiadomo wprawdzie kto rządzi, ale za to mamy teraz "demokrację przez kooptację", czyli "demokrację elitarną". Kto jednak o tym zadecydował? Kiedy dotychczasowy suweren, czyli lud, oficjalnie i legalnie zrzekł się swej suwerennej władzy? Kto wybrał i kto zatwierdził te nowe elity, które zastąpiły poprzedniego suwerena?

4. To już nieco puerilistyczne pytanie, zgoda, ale widać jestem młody duchem i kocham jak się coś fajnego dzieje. Więc pytam: czy były z powodu tego oficjalnego zrzeczenia się przez lud swej suwerenności jakieś szumne uroczystości? Musiały przecież być, co za naiwne pytanie! Ale czy były co najmniej tak szumne i tak radosne jak te, które niedługo zobaczymy w Pekinie? Szampan lał się z pewnością strumieniami? Powszechny orgazm na słodko - cały lud się cieszył! No a nuty "Ody do Radości" wibrowały w powietrzu niczym bąki, prawda? Widzę to oczyma duszy i aż się odruchowo uśmiecham, a kolana mi miękną. Dziwne tylko, że nic takiego nie pamiętam bym to widział w realu...

Musi byłem wtedy w jakiejś śpiączce. Szkoda, to musiała być niezwykle wzruszająca uroczystość! A jakieś oficjalne dokumenty ten lud przecież podpisał? Pergaminy z pewnością, z pieczęciami i złotymi sznurami, ach! Mógłbym je może łaskawie zobaczyć?

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, listopada 10, 2007

Witaj Jutrzenko Swobody! (Może nie całkiem manifest, ale prawie)

Naszą siłą jest słabość naszych wrogów, jeśli oczywiście zdołamy ją znaleźć i wykorzystać. Naszą szansą, w tym konkretnym przypadku (choć ten konkretny przypadek z pewnością obejmie całe życie większości z nas i oby nie wiele więcej) naszą szansą jest to, że każda władza oparta w aż tak dużym stopniu, co obecna, na kłamstwie i przemilczaniu - w odróżnieniu od np. nagiej przemocy, nie mówiąc już o czymś pozytywnym - okłamuje także, a może przede wszystkim, samą siebie, i samą siebie odcina od sporej części najistotniejszych informacji.

System miłościwie nam już od dziesięcioleci panujący - system realnego liberalizmu (bardziej oficjalnie: "liberalnej demokracji", a ostatnio także: "demokracji elitarnej") zasadniczo nie zawiera w swej maszynerii mechanizmu cenzury, zastępując ją w razie potrzeby bardziej doraźnymi środkami, takimi jak: propaganda przy użyciu środków tak potężnych, o jakich całkiem niedawno nikomu się nawet nie śniło; przemyślne tworzenie różnych mód ("intelektualnych" i całkiem przeciwnie, zależnie od adresata i konkretnych potrzeb); "kłamstwo oświęcimskie" i "antysemityzm"; generowanie informacyjnego szumu, w którym nic (a w każdym razie nic czego nie wspiera niezwykle kosztowny aparat "informacji"/rozrywki/propagandy) nie nabierze nigdy znaczenia większego, niż co najwyżej jako chwilowa ciekawostka; odwracanie uwagi od realnego świata i mechanizmów władzy stosując zasadę "sushi i Taniec z Gwiazdami" (wgl. "piwo i Chopin w Filharmonii"), itd. itp.

Taka władza, a w dodatku tak potężnie zbiurokratyzowana i skrępowana milionami sprzecznych ze sobą przepisów - w których sens w dodatku, i jakąś magiczną zaiste moc sprawczą w rzeczywistym świecie, wszyscy ci ludzie usilnie próbują wierzyć - jest niemal bezbronna wobec niektórych działań. I nie chodzi mi bynajmniej o jakieś działania nielegalne (spokój łapsy! przyjdźcie i sprawdźcie że nie mam materaca z TNT, ani nawet głupiego obrzynka... a ta brudna bomba z pół kilo promieniotwórczego plutonu pod zlewem? jaka bomba? to tylko prototyp i będę jeszcze musiał nad nim parę tygodni popracować, zresztą może ją po prostu sprzedam al kaidzie, bo chcę sobie kupić radiomagnetofon), choć z pewnością nie o takie, które by wzbudziły zachwyt tusków, michników czy borrelów tego świata.

Chodzi mi o działania ludzi, którym się obecna sytuacja wszechogarniającej tolerancji i powszechnego dialogu, z których jednak wykluczone są... Miliony zdrowych, normalnych, a najprawdopodobniej najzdrowszych i najnormalniejszych - jeśli nawet nie jedynych normalnych i zdrowych - ludzi. Działania w kierunku zdobycia środków na wyrażenie głośno tych swoich, choćby wstecznych i ksenofobicznych, przekonań i gustów. I na robienie czegoś, by się ta obecna, nieznośna dla nich, sytuacja zaczęła zmieniać. Dlaczego miałoby to być niby nielegalne? Bo nie podoba się red. Michnikowi z red. Wołkiem? A gdzie jest powiedziane, że akurat ich opinia ma się liczyć, a nie np. moja?

Tacy ludzie musieliby mieć pewne cechy, to oczywiste. Inaczej już dawno by się coś takiego zrobić udało i mielibyśmy już tego skutki. A świat, i Polska, nie wyglądałyby tak paskudnie, jak w oczach całkiem sporej ilości ludzi wyglądają. A więc ci ludzie musieliby potrafić myśleć (w odróżnianiu od powtarzania takich czy innych formułek), ale też musieliby być zdolni do tworzenia i umacniania więzi międzyludzkich. Która to umiejętność, dzięki wysiłkom naszych ukochanych władców, zdaje się z każdym dniem zanikać. W każdym razie na trzeźwo.

Musieliby też umieć swe poglądy, i wszelkie przydatne informacje, przekazać jak największej ilości spośród tych, z którym w ogóle rozmawiać warto, co do których jest przynajmniej promyk nadziei. Musieliby być elastyczni w środkach, a jednocześnie wierni pewnym podstawowym zasadom i trzymać się głównego kierunku. Wizja celu i te rzeczy. Także, co być może najtrudniejsze, musieliby dobrze się potrafić porozumieć między sobą, pomimo różnych mniej lub bardziej istotnych różnic ideologicznych, czy powiedzmy religijnych.

Powtarzam, w takiego typu działalności nie ma i być nie ma powodu nic nielegalnego. Przynajmniej dopóki realny liberalizm nie zrzuci maski i nie ujawni się jako przemoc. Ale to jej zajmie sporo czasu, jak sądzę. O tym by te zamiary miały być nieetyczne, już oczywiście nawet nie warto wspominać. To nasi wrogowie są nieetyczni, a w wielu przypadkach także, wobec normalnego poczucia sprawiedliwości - nielegalni. Lewactwo od czasów niepamiętnych robi nie takie rzeczy i od dawna już nikt mu z tego powodu nie czyni przykrości. Więcej, lewactwo, nawet to najagresywniejsze i najbardziej kwalifikujące się do domu bez klamek, przenika się z obecną realno-liberalną władzą w tysiącach miejsc. I nikomu nie przeszkadza, choć realny liberalizm to przecież niemal wszechwładza wielkiego ponadnarodowego kapitału.

Oczywiście pochwał i słów zachęty ze strony michników tego świata oczekiwać nie należy, ani też głaskania po głowie i ułatwień ze strony tego świata borrelów i schetyn. Jeśli ktoś jednak nade wszystko pragnie miłości i pochwał ze strony tych właśnie ludzi, to niech się szybko dołącza do kręcenia lodów - europejskich i/lub tych platformianych - bo wkrótce może dlań zabraknąć! W tym czasie ludzie mający jeszcze nieco honoru i sumienia, plus tzw. jaja, mogą zajść wroga od tyłu. A wtedy... Witaj Jutrzenko Swobody! A każdym razie przestaniemy - każdy z nas, tych brzydzących się pedalstwem, zdradą i służalczością - być więziennymi parówami, w sensie przenośnym, ale niestety zbyt mało przenośnym, różnych biedroniów i każdego dosłownie totalitarnego świra, który raczy się nami zainteresować.

Zasada, wyrażona w cudownie lapidarny sposób, powinna być taka: "Każdy ich doraźny sukces wzmacnia naszą determinację i siłę przekonywania, oznaczając tym samym kolejny NASZ długoterminowy sukces". Aż w końcu naprawdę KAŻDY będzie mógł wyrazić swoje poglądy i mieć wpływ. No a potem się zobaczy.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.