Pokazywanie postów oznaczonych etykietą monarchia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą monarchia. Pokaż wszystkie posty

sobota, stycznia 07, 2023

O Narcyźmie

Jeśli czegoś mnie moje długie życie nauczyło, to tego, że ludzie są trzech rodzajów. Oto ich prywatne religie:

1. "Ach, nażreć się, skorzystać z kibla, a po krótkiej przerwie to samo od nowa. I tak do samego końca. No a, jeśli się da, dobrze by było także powalczyć o to, żeby kibel był ze szczerego złota, czyli forsa, forsa, kochana forsa! Korporacja i Bill Gates!" Tych jest wciąż oczywiście najwięcej, choć już za siedem latek... Jeśli wierzyć Szwabowi i Spółce.

2. "Ach, uczynić mi ten świat lepszym!" (Mniej lub bardziej szczerze.) Czyli niemal bez wyjątku - albo naiwne, sentymentalne pensjonarki płci obo... Nie, zaraz... Ile tam ich teraz mamy? Ale nierzadko po prostu cyniczni oszuści, żerujący na tamtych, a pośrednio niestety i na nas. Ta kategoria też całkiem liczna, choć większość na szczęście nic w tej kopniętej sprawie nie robi, więc można ich traktować wzgl. pobłażliwie. Bill Gates i Korporacja? I tutaj też? A jakże! Bo są w tej grupie dość wprawdzie nieliczni, ale paskudnie szkodliwi - fanatyczne świry z możliwościami. Taki Trocki, taki Gates... I niemal cała w sumie ta zgraja, o której wspaniałych osiągnięciach w Uszczęśliwianiu Ludzkości uczyliście się w szkole. Taka jest smutna prawda, moje ludzie!

3. "Ach, niechbym to ja był tą lepszą, jaśniejszą częścią świata!" Tych jest mało, i jak każdej autentycznej mniejszości wszyscy ich nienawidzą. Nazywani są "Narcyzami", "Narcystami"... ("Narciarze to co innego, "Narkomani" też.) I jest im na wszelkie sposoby wymyślane. Ta tradycja ciągnie się już od greckiej Starożytności (ale też starożytni Grecy to były przecież pedały, może trochę mniej denne, niż te obecne, ale za to więcej). Arystokratyczna etyka po prostu - niezależnie od pochodzenia. Prawdziwa, nie wersalski zapał do podawania @#$% Monarsze Nocnika i Własnej Żony Na Srebrnej Tacy!

Zgadnijcie może która postawa mnie - waszemu ukochanemu Guru - się najbardziej podoba, a które wcale nie?

triarius

P.S. 1 Teraz szybko chowamy zeszyty, piórniki i co tam jeszcze. Galopem opróżniamy salę, bo zaraz tutaj przychodzi Fan Club Zenka Martyniuka. I jak zawsze - pojedynczo i uważać, do kurwy nędzy, na ogony, bo już były wpadki

P.S. 2 No dobra Mądrasiński, dawno nie zadałeś takiego mądrego pytania, więc ci odpowiem... "Co będzie, jeśli od czyjejś postawy Numero 3 ten świat stanie się autentycznie nieco lepszy?" Pozwól, że achowowam raczej sceptycyzm wobec takiej możliwości, ale jeśli by, to czemu nie? Gdyby świat stał się nieco choćby mniej podły - w to mi graj! Chodzi o to idiotyczne chciejstwo, nie o to, by ten wszawy Padół Łez stał się nieco milszy dla zbłąkanego w nim wędrowca. Tylko że to akurat żaden sensowny cel i sens życia dla takiego chłopca, jak ty. Chodzi o to, żeby ludzie nie marnowali życia na durne rojenia, skutkiem tego są cwanie wykorzystywani przez cynicznych macherów bez sumienia. Tyle rozumiesz? Choć niby tępienie swołoczy... Ale na dłuższą metę świat zawsze pozostanie wszawy, nie ma na to rady. OK, a teraz spływaj, bo Zenek!

środa, maja 25, 2016

Psy i monarchia

komusza koalicja
Jak wiadomo koalicja Platforma-ZSL (za używanie moich inicjałów w tym kontekście wciągam na listę proskrypcyjną, ostrzegam, zaś nazwa PSL, gdyby ktoś nie wiedział, jest ukradziona przez tych wsiowych komuchów całkiem innej partii) zafundowała nam za spore pieniądze m. in. horoskopy dla psów. W związku z tym tak sobie myślę... Jeśli psy naprawdę są aż tak durne, że cieszą je horoskopy, to dlaczego nie pójść na całość i nie zafundować im królowej angielskiej? To dopiero mydlana opera!

triarius

środa, czerwca 10, 2015

Długi cień króla rybałtów (1)

Śmy sobie tu swego czasu mówili, że to co się teraz w świecie dzieje, to nie islam plus jakieś tam jeszcze drobne dodatki, tylko że sprawą zasadniczą wydaje się gwałtowne słabnięcie i (excusez le mot, komu tego potrzeba!) pedalenie się Zachodu, a wojujący islam to po prostu śliczna wisienka na tym dorodnym torcie, bo liczni inni też podobnie działają, tylko ciszej i ostrożniej. (Może poza Putinem, bo o nim, szeroko pojętym, też nie należy zapominać.)

No i mówiliśmy sobie, że np. ci tam muzułmanie na Bliskim Wschodzie traktują te swoje żałosne, narzucome im przecież przez kolonizatorów (i jeszcze gorzej,) państwa i ich granice, jako coś mocno paskudnego i do dupy. Czyli jako coś całkiem sprzecznego z ich własnym pojmowaniem państwa i narodu. (Z Iranem jest nieco inaczej, bo tam akurat państwo ma tysiące lat z przerwami. No i Egipt.)

Żeby już nawet pominąć ten drobny fakt, że to w ich oczach albo państwa marionetkowe, albo też utrzymywane przy życiu, przy zamkniętych akurat w tej sytuacji oczętach obrońców praw człowieka i "zachodnich wartości", jedynie dlatego, że stanowią, wbrew własnej oczywiście chęci, zaporę do rozprawy tych tam ludów z Izraelem i sprzedają Zachodowi ropę. Chodzi o pojmowanie narodu - to przede wszystkim, z tego dopiero wynika ew. koncepcja państwa - w przypadku akurat islamu charekterystyczne dla (Spenglerem jedziemy, uwaga!) Magiańskiej Kultury/Cywilizacji.

Święta księga, sakralny język, prawda jako concensus prawych mężów, duch  spływający z góry do serc, pojmowanie różnych rzeczy, które dla nas, ludzi Zachodu (ach!) są czystą dynamiką, jako różnego rodzaju esencji... Te sprawy. No i te ich narody są całkiem nie-terytorialne - w jednej wiosce może ich żyć kilka, i ani się ze sobą nie zmieszają, ani nawet nie nawiążą bliższych kontaktów. Taka "bałkanizacja", im to pasuje - nam, europejskim gojom, o wiele mniej. Wystarczy zresztą spojrzeć na, co śpiewa w duszy Gazownikowi, albo innej Unii Europejskiej, żeby zobaczyć, że to (poza oczywiście obrzydlistwem charakteru itd.) całkiem inne pojmowanie tych spraw.

Kiedy to napisałem... Nie w tak wielu słowach, bo tym razem chyba to wyraziłem o wiele dokładniej, ale jednak to miałem na myśli i taką myśl w węzłowatej formie z siebie wyemitowałem... Więc kiedy to napisałem, zaczęła mnie męczyć myśl, że "Jak to tak? Oni mają te swoje państwa, wraz z ich granicami, oparte na najgłębszych zasadach ich własnej K/C (nie "Komitet Centralny", tylko "Kultura/Cywilizacja, szpęglerycznie, tutaj to częsty skrót), na swojej religii -  co najmniej w świecie celów i ideałów, a my co? Wszystko od początku do końca oparte na przypadku? Albo nawet gorzej, bo na jakichś szemranych biurokratyczno-tajnopolicyjnych machinacjach?

Chodzi o to, i to wtedy napisałem, że nasze zachodnie narody popowstawały niejako "od tyłu" - czyli najpierw były państwa, nawet jak nie zawsze spełniały obecne wygórowane w tym względzie wymagania, a one tworzyły dopiero narody. I te państwa, a pośrednio i narody, to wynik różnych tam dynastycznych przepychanek, małżeństw, koligacji, i czego tam jeszcze.

W każdym razie dynastie, monarchie, a w niektórych przypadkach (Szwajcaria, Holandia) wobec nich opozycja. Co oczywiście explicite pisze Spengler w swym Magnum Opus, mając, jak zwykle, zupełną rację. Jednak w porównaniu z tamtym religijnym i wzniosłym ideałem narodu wydało mi się to jakieś takie cienkie, marne, a nawet trochę - jako żem w sumie republikanin, a nie monarchista - poniżające.

I polały mi się z ócz łzy rzęsiste. Jednak po chwili przypomniałem sobie, com kiedyś czytał, konkretnie o bitwie pod Bouvines, i tam właśnie znalazłem pewne treści, które także sugerują, że i u nas, w zachodniej cywilizacji (dla szpęglerystów "Faustycznej") narody i państwa, choć całkiem inaczej niż u Magianów, także jednak mają swoje korzenie w podstawowych zasadach, w podstawowych Prawdach... Czyli w sumie - jako że niewiele Prawdy nam pozostanie, jeśli całkiem usuniemy (szeroko pojętą) religię - na sprawach religijnych.

Oczywiście - król, Francji akurat konkretnie, kiedyś leczył np. dotykiem skrofuły. To była funkcja jak najbardziej sakralna. (Co zdaje się rozumieć Braun, chcąc koronować Chrystusa, a czego nie chcą zrozumieć wszyscy ci przezabawni "liberalno-konserwatywni monarchiści".) Nie mówiąc już o takich pikantnych, a prehistorią wprost pachnących sprawach jak to, że np. król Francji do samego praktycznie końca tej ich tysiącletniej monarchii (nie mówimy o najpóźniejszej, porewolucyjnej monarchii, mniej lub bardziej liberalnej, choć w przypadku Ludwika XVIII raczej jednak hiper-konserwatywno-cnotliwej) miał, także w oczach papieży, prawo do dwóch żon.

Do żony i oficjalnej kochanki, mówiąc hiper-formalnie, bo litera prawa kanonicznego nie dawała się tu nagiąć, ale jednak ta kochanka bywała traktowana, także i przez Watykan, jako absolutnie prawidłowa, przyzwoita kobieta, o randze, z założenia, niemal odpowiadającej randze królowej, a w praktyce często o wiele ponad królową, choć jej, kochanki znaczy, rządy trwały na ogół jednak krócej, no i ew. dzieci były znacznie mniej dostojne.

(Oczywiście nie jestem tak naiwny, by nie wiedzieć, że Watykan niemal zawsze zdolny był do kompromisów z możnymi tego świata, ale jednak w tym przypadku król nie był dla niego po prostu zwykłym facetem, i jakoś to wszystko, nawet bardzo religijnym ludziom, za bardzo nie przeszkadzało. Itd. Zresztą sprawa tych dwóch żon to w sumie drobiazg, ale mnie kręcą takie antropologiczne zjawiska, tym bardziej te z erotyką w tle. I przypomina się "Le roi a fait battre tambours", o której to ślicznej balladce kiedyś pisałem.)

Te rzeczy coś oczywiście mówią o sakralnych aspektach przy narodzinach naszych zachodnich narodów i państw, ale, przyzna chyba każdy, w sposób pośredni i pozostawiający niedosyt. Dlatego też tak się ucieszyłem przypominając sobie com wyczytał w tamtej książce o przesławnej bitwie sprzed ośmiuset już lat.

c. d. n. (albo i, oczywiście, nie, i od was to w pewnym stopniu zależy, kochani ludkowie z paluszkami jak szpony od mi tutaj pilnego komętowania... nie żeby coś!)

triarius

czwartek, maja 07, 2015

Wybierzcie sobie...

Wiem, że iloczyn logiczny zbioru zwolenników Grzegorza Brauna i pasjonatów tego blogasa jest niewielki, ale przyjmijmy na chwilę, że coś tam w ogóle jest i wystąpmy do tych ludzi z inwokacją...

Chcecie zagłosować na Grzegorza Brauna, bo jest "antysystemowy", "naprawdę prawicowy", "radykalny jak cholera", itd. itp.? (OK, zgoda, że na tle reszty tego planktonu, o Bulu już nie wspominając, wyróżnia się pozytywnie. Dudę tutaj pomijam.)

PiS, Duda i REALNE odstawienie od żłobu tej @#$ $#^, która nas dręczy, wam nie pasi? No to podsuwam wam niniejszym lepsze - radykalniejsze, bardziej prawicowe, i w ogóle rozwiązanie: ZAGŁOSUJCIE NA PANA TYGRYSA!

Że co? Że nie będzie takiej rubryki? Że chcielibyście ten krzyżyk tak idealnie postawić, ale nie będzie gdzie? No to co z tego, że spytam? Nie stawiajcie przy nikim, a na blankiecie napiszcie coś w rodzaju: "Pan Tygrys na króla!", "Tylko Triarius i nikt inny!", "Triarius na razie na Prezydenta, a potem się zobaczy". Albo przynajmniej jakaś reklama w stylu: "Szarżujący Bawół Twoją Ulubioną Szkołą Wdzięku - magisterium w rok!" (Plus triarius.pl, jeśli łaska, To już nieaktualne.)

Skutek będzie dokładnie ten sam. No, chyba żeby na mój zew nagle, znikąd, odpowiedziały tysiące - wtedy mam szansę skończyć w piątkowy wieczór, bez listu pożegnalnego...  Jak, nie przymierzając, jeden taki wybitny gość niemal dwa tysiące lat temu. (Najzabawniejsze, a piszę to w listopadzie 2015, że już całkiem nie pamiętam o kogo mi chodziło. O Cezara chyba. Chyba, że wprost o Jezusa.) Ale taki odzew nam chyba nie grozi. Zresztą, to byłoby to dla blogera sporym zaszczytem.

Zgoda - mam mniej od pana B. tzw. "dorobku" - ale przecież trochę zalet jednak mam, prawda? Oraz alibi. Bo jak się obiecuje nic nigdy nie zrobić dla Postępu i Szczęścia Ludzkości, to nie ma rady - narzuca to człowiekowi postawę raczej kontemplacyjną, plus ew. pisanie sobie od czasu na czasu czegoś na zapoznanym od świata i ludzi blogasku.

Niektóre moje zalety nawet tutaj jednak dają się dostrzec, a szczególnie jedna, która mnie o wiele lepiej predystynuje do zostania królem, a od błazeństwa zaś dystansuje - otóż ja nie jestem monarchistą. W ogóle nie mogę sobie wyobrazić... Wiecie o co chodzi? I wy ludzie chyba też nie możecie? No to sensowne rozwiązanie jest jedno: głosujcie na Pana T.! (Powiedziałem "T", a nie "B"!).

Skutek będzie dokładnie ten sam - a ile bardziej antysystemowo! No, ew. możecie zagłosować na tego tam Dudę, jeśli wam te miejsca pod krzyżyki aż tak do szczęścia potrzebne. Trudno to wprawdzie nazwać "antysystemowym" - góra "antyplatfąsim" - ale co tam.

triarius

poniedziałek, lipca 22, 2013

Maczugi, viagra i przyjacielski seks (część 1)

Opowiadałem wczoraj Adasiowi com kiedyś wyczytał u Frazera. O tych mianowicie dawnych cesarzach Kambodży, którym co rano dawano do skonsumowania (nie w sensie gastronomicznym, tylko wenerycznym) nową dziewicę, a kiedy taki owej panny któregoś dnia nie skonsumował, odwiedzali go zaraz dostojnicy i (z należnym szacunkiem, jak by się można domyślić) zatłukiwali na śmierć. Maczugami. (Tytułowymi, więc tę część tytułu mamy odhaczoną.)

Motywem zaś tego owych dostojników (czy tam kapłanów, nie pamiętam) działania nie była troska o honor wzgardzonej dziewicy, tylko kwestie religijne i państwowe. Król przecież to istota SAKRALNA i nie może być pierdołą, niezdolną do uszczęśliwienia, czy jak to tam nazwać, dorodnej i dojrzałej do zamęścia panny.

Każdy oczywiście sam to czytał i zna, tylko nie Adaś, który czyta wprawdzie naprawdę sporo, ale obraca się raczej w kręgu martyrologii - i nie jest to nigdy martyrologia kambodżańskich cesarzy czy wzgardzonych bez powodu dziewic, tylko martyrologia bardziej (choć nie jest to najlepsze słowo) swojska.

Adaś mi na tę historię, że "jak to, cesarz mógł wcale jeszcze nie być stary i spsiały, tylko po prostu kuśka go tego dnia zawiodła". Na co ja Adasiowi, że tamtym całkiem to nie robiło, bo oni nie byli liberalnymi legalistami, tylko naprawdę dbali o dobro im powierzonych ludzi i spraw, i tutaj trzeba było działać szybko - tak, żeby bogowie się nie zorientowali, że cesarz stary ramol, co nie może, tylko szybko zastąpić go nowym, zdrowym, jurnym i rumianym, który i bogom zaimponuje, i cesarstwu plony zapewni...

A całkiem przy okazji zapewni parę miłych chwili zaniedbanej przez Św. P. Poprzednika dziewoi. No, i ktoś to jeszcze musi monitorować - w trakcie, albo po, chyba nawet sam Frazer nie wiedział, jak to oni tam rozwiązali - więc śmiechu i radości było przy tym co niemiara! Choć oczywiście bez porównania najważniejsze było to, żeby cesarz zawsze był rześki i rumiany, no i żeby bogowie się nie połapali, że to formalnie rzecz biorąc, już nie całkiem ten sam cesarz.

I tak to się toczyło przez czas długi, a wszyscy byli zadowoleni. (I komu to przeszkadzało?) A morał z tego jaki? A wieloraki! Jest tu bowiem i coś dla naszych (?) poczciwych "monarchistów", tylko że by im to trzeba było palcem dokładnie pokazać i przystępnie, jak dziecku, wytłumaczyć. Bo jakby nie było trzeba, to by sami już doszli i pojęli, jak durna jest ta ich ideologia.

Jest tu coś dla erotomanów, ale oni sobie potrafią znaleźć to co lubią praktycznie wszędzie. (No, może poza Platformą i Krytyką Polityczną.) No i jest też dla nas - zdrowych i rumianych na umyśle ludzi, zainteresowanych subtelnościami ludzkiej natury i historiozofią. Nie mówiąc już o Elicie tego gatunku istot, czyli blogowych autorach, którzy od lat bezskutecznie zabierają się do wzięcia na warsztat kwestii związanych z Życiem Seksualnym (jeśli to tak można nazwać) Leminga, oraz szeroko pojętą rolą Seksu dla Historiozofii i rolą Historiozofii dla Seksu.

Poza tym zaś - i to może być dla naszego dalszego wywodu NAJWAŻNIESZE - z moich długoletnich (mówiąc podniośle) studiów nad dawną historią wynika, że takie przypadki, iż "kuśka akurat nie stanęła na wysokości zadania" w owych dawnych czasach po prostu były ogromną rzadkością. Ot co!

Śmy o tym już sporo razy zaczynali pisać, i, zanimśmy doszli do sedna, ogrom problematyki powalał nas, każąc - albo wprost porzucić tę cyklopową pracę i uciec gdzie przysłowiowy pieprz, albo też rozmienić tę Najistotniejszą Ze Wszystkich W Obecnej Epoce Problematykę na serię trywialnych dowcipasów i żałosnych do potęgi językowych eksperymentów.

Ale może tym razem? (Choć ta pierwsza część też dobrze nie zapowiada... Mówię jak to widzę.)

triarius

wtorek, października 19, 2010

Detronizacja króla

(Jeśli ten tytuł przyprawił o atak wrzodów żołądka któregoś z rodzimych "monarchistów" - tych, co to chętnie by widzieli choćby Putina na polskim tronie, byle tylko na tronie - to na zdrowie, dobry człowieku!)

Po napisaniu poprzedniego kawałka porozmawiałem sobie z paroma ludźmi na poruszone tam tematy, przemyślałem je sobie, i teraz widzę, że chyba zbyt pochopnie mianowałem Parkinsona jednookim królem ślepych chłopiąt spod trzepaka... Tych, co to kora jak na korkowym dębie, ale kontakt ze światem filtrowany (szeregowo) przez tępe niewyspane dziecko, naćpanego abstrakcjonistę i klawiaturę, na której "e", "r" i klawisz "Shift" działają tylko sporadycznie.

Nie żebym się jakoś radykalnie wycofywał z tego, com napisał! Sprawa ta naprawdę od niepamiętnych czasów mnie u Parkinsona raziła, nadal uważam to za rzecz poważna i godną dyskusji, która w dodatku w naszym (od Boga chyba z jakiegoś powodu przeklętym itd.) kraju jest od dawna robiona w sposób kretyński, obrzydliwy i samobójczy. Uwzględniając jego luźną, nieco może szaloną i rozgadaną konwencję, to był, moim zdaniem, sensowny i potrzebny tekst.

Jednak, jak teraz widzę, bardzo być może Parkinsonowi w cytowanej tam przeze mnie wypowiedzi nie chodziło o to, co mnie, a także moich rozmówców, tak razi, a o coś w sumie innego. Szczególnie wymiana opinii z Mustrumem na niepopkach nasunęła mi tę myśl i w tej chwili wydaje mi się ona słuszna, a moja krytyka Parkinsona, oraz jego mianowanie na chłopiątkowego króla, pochopna.

W wypowiedzi Parkinsona było chyba coś poza dość typowo brytyjskim lekceważeniem wojsk lądowych (tak ukochana przez leberałów "w pełni zawodowa armia", choć jak co do czego, to oczywiście już nie). Kosztem oczywiście b. poważnego traktowania floty (na co celnie zwrócił uwagę jeden z pierwszych komentujących).

Nadal oczywiście z pełnym przekonaniem odrzucam paskudny pomysł czynienia z wojska bandy żałosnych przebierańców pod pretekstem "parad wojskowych", ale chyba jednak Parkinson myślał o czymś nieco innym. Nieco, ale istotnie innym.

Otóż jeśli mamy na przykład jakieś formacje, które istnieją od lat, powiedzmy, trzystu - przez który to czas przelewały krew wrogów, a nierzadko i własną, odznaczały się wielokrotnie, zapładniały niezliczone panny, wdowy i mężatki, łamiąc im przy okazji serca, cieszyły lud niezliczonymi marsowymi paradami itd., itd...

I mundury owych formacji naprawdę są w użyciu od tych trzystu lat - niekoniecznie cały czas na polu walki (choć przynajmniej na początku raczej powinny), ale w klubie oficerskim, na uroczystościach, balach, gdzie się regiment integruje z miejscową elitą (zapładnia itd.), koronacjach, paradach właśnie (a szczególnie paradach zwycięstwa), no to to nie są żadni szemrani przebierańcy, tylko całkiem sensowne wojsko!

Jeśli Anglicy mieliby od roku 1415 pułk łuczników, którzy od dawna strzelają już z broni palnej, a nie z łuków, ale istnieje ciągłość i to jest ten sam pułk... (W końcu ludzie się tak czy tak zmieniają, choćby dlatego, że giną na polu chwały, więc to nie o to chodzi, prawda?) No to nie ma w tym nic złego, że część takiego wspaniałego pułku (a możemy założyć, że to by było naprawdę nie byle jakie wojsko, z takimi tradycjami, te rzeczy grają rolę!) przemaszeruje przed tymi wszystkimi pannami, mężatkami, dziatwą i starcami z łukami i w swoim piętnastowiecznym rynsztunku.

Można by tak rzec, że "jeśli to się odbywa na poziomie danego regimentu, to nie są to przebierańcy, a całkiem normalna praktyka". Normalna i sensowna, bo stanowi nawiązanie i przypomnienie wszystkich tych wzniosłych, krwawych i ważnych wydarzeń, w których ów regiment chwalebnie się zapisał.

U nas jednak - a przez "u nas" rozumiem (sporo, przyznaję, na wyrost) III RP - żadnej takiej ciągłości nie ma. Nie istnieją pułki, których historia liczy się od, powiedzmy, Odsieczy Wiedeńskiej. Nawet gdybyśmy coś takiego próbowali na siłę stworzyć (jak buduje się dziś "autentyczne" zabytki sprzed wieków), to się nie da, bo po drodze był PRL, czyli ruska niewola, więc to nie były polskie oddziały!

Tu nie chodzi o to, że nasza "kawaleria" nie jeździ już na koniach i nie macha lancą, bo w innych krajach też "kawaleria" jeździ lekkimi czołgami, albo lata helikopterami, w czym nie ma nic aż tak dziwnego, a tym bardziej niestosownego, tylko o to, że naprawdę żadnej ciągłości tu nie ma i nie ma jej na tyle, że nie można tego nijak, w miarę sensowny i uczciwy sposób, obejść. U nas to są i będą przebierańce!

Jeśli lud naprawdę potrzebuje przebierańców, to, po pierwsze: należy ich puścić już po właściwej paradzie; po drugie: tym bardziej trzeba nauczyć lud, by bardziej od przebierańców kochał prawdziwe wojsko (własne!); po trzecie: stworzyć długą i chwalebną tradycję militarną poszczególnych formacji i oddziałów. To ostatnie oznacza oczywiście między innymi utrzymywanie ciągłości, ale także wiele innych spraw, które, niestety, trudno mi już uwierzyć, by mogły być w przewidywalnym czasie (w Polsce) zrealizowane. Ale fakty są faktami, prawda prawdą... A przebierańce są i pozostaną przebierańcami!

Teraz - tytułem przeproszenia Parkinsona z jednej, a rekompensaty dla chłopiąt spod trzepaka z drugiej strony - chciałem o czymś całkiem innym. Otóż Parkinson napisał coś, co mnie (z przerwami) zastanawia i intryguje do dziś, a przeczytałem to dawno.

Pisze mianowicie, że zaletą arystokratycznego systemu - takiego w którym ludzie są w dużym stopniu przypisani na całe życie do swej wysokości w społecznej hierarchii - jest to, że ludzie predystynowani (w sensie psychiki i zdolności) do sprawowania władzy i piastowania odpowiedzialnych pozycji nie muszą się przedzierać w swej karierze przez podrzędne stanowiska, do których się marnie nadają i na których się co najmniej marnują, jeśli nie gorzej, a od razu zaczynają od rządzenia.

Sprawa jest dość w praktyce złożona, mimo że teoretycznie prosta. Bez jakichś ambitnych symulacji - komputerowych, czy choćby czysto intelektualnych - nie jestem w stanie powiedzieć, ile w tym poglądzie prawdy. Tym bardziej, że wynik będzie z całą pewnością zależał od całej masy założonych parametrów, jak to: ilość zdolnych ludzi w każdej z obu tych "klas społecznych"; stabilność owej zdolności do sprawowania władzy na przestrzeni aktywnego życia; stopień, w jakim urodzony przywódca nie sprawdzi się na podrzędnym stanowisku itd., itd.

Jest to swego rodzaju druga strona słynnego twierdzenia Petera, mówiącego w sumie, iż każdy awansuje tak długo, aż osiągnie szczebel w hierarchii, czy stanowisko, na którym jest już niekompetentny, i tam pozostaje. Jest to oczywiście w dużym stopniu wyrafinowany żart, ale też sporo w tym niepodważalnej logiki, no a w dodatku wyjaśnia to wiele z tego, co się wokół nas dzieje. Wiążę się też poza tym owa teza z tezą Parkinsona, o której tutaj właśnie mówię.

Jak to się wiąże z chłopiętami spod trzepaka, spyta ktoś? A jaką mają te chłopięta korę, że ja z kolei spytam? Jak dęby korkowe, prawda? No więc proponuję im, by (na odmianę z przywracaniem standardu złota i innymi równie pożytecznymi zajęciami) wykorzystały ową korę do przeanalizowania wspomnianej tezy Parkinsona! Niech sobie przyjmą takie czy inne założenia. (Byle nam tylko potem powiedzieli, jakie przyjęli!) I niech oszacują, ile w tym twierdzeniu może być z prawdy.

Jest to oczywiście robota absolutnie bezinteresowna (w tym sensie, że realnego świata to nie zmieni), akademicka i teoretyczna - choć niewątpliwie potencjalnie w pełni naukowa i naprawdę interesująca - jednak pod trzepakiem rozstrzygane są codziennie nie tak bezinteresowne, akademickie i teoretyczne zagadnienia, prawda chłopięta?

Jeśli dostanę tutaj, w komętach, albo też na Forum Młodych, kilka naprawdę ciekawych analiz tego problemu, to niewykluczone, że ustanowię jakąś nagrodę za moim zdaniem najbardziej interesującą i sensowną. Nagrodą będzie najprawdopodobniej Uśmiech Prezesa, czyli Tygrysa - a więc nie byle pół miliona dolców na odczepnego, jak jakiś Nobel! - zatem chyba warto się wysilić. Ja tak myślę - a jak wy myślicie, słodkie chłopięta? Pocieszy was trochę mój uśmiech po stracie króla?

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

poniedziałek, marca 02, 2009

Nie ma dziś bardziej lewackiej idei niż...

Zadziwiająca jest bezczelność zawodowych kłamców, demagogów i agentów wpływu, jak też ich pogarda dla ludzi, którzy ich słuchają. Niemal równie zadziwiająca, jak naiwność i głupota ludzi, którzy tego od lat słuchają i nie zauważają podstawowych sprzeczności i b. grubej nici, którą te manipulacje sfastrygowano.

Przykładów mógłbym przytaczać tysiące, ale weźmy sobie na początek taki oto, pierwszy z brzegu...

Otóż ci sami ludzie, którzy z oburzeniem wrzeszczą, że obowiązek wywieszania państwowych flag w państwowe święta gwałci wolność obywatela, jednocześnie potrafią temu obywatelowi (zamiast pogardzanej przez siebie "d*kracji") wciskać... Nie do uwierzenia - monarchię!

Kiedy przecież prawdziwa monarchia, ta pierwotna, magiczna, niemal-religijna, odeszła już wieki temu w mrok historii i najgłupszy nawet kmiotek nie uwierzy dziś, że np. jakikolwiek realnie istniejący król naprawdę swym dotykiem leczy skrofuły.

Tak uwielbiana przez tego typu świrów "monarchia konstytucyjna" to pokraczna hybryda, dziecię Oświecenia (i to z tych mniej udanych), a dzisiaj trzymane jest to przy życiu jako nieco inna forma seriali dla głupiego i zawsze szmirowatej rozrywki spragnionego ludu. Nie ma chyba dzisiaj wiele bardziej lewackich idei niż idea "monarchiczna"! To poniekąd takie odwrócenie sytuacji faszyzmu.

Który to, mając w istocie jak najbardziej prawicowy cel (odkręcenie liberalizmu, socjaldemokracji i innych lewackich prądów), z konieczności musiał się posługiwać współczesnymi środkami, pasującymi do masowego społeczeństwa wielkomiejskich lemingów, miał więc, na powierzchni, sporo cech nie różniących go od ruchów lewicowych. (Z nazizmem widzę to dość podobnie, choć tam był już totalitaryzm i o wiele więcej czysto lewackich, często z sowieckiego z komunizmu zapożyczonych, aspektów.)

No i ci skurwysyńscy kłamcy, demagodzy na żołdzie i agenci wpływu (jak i ich durne poputcziki) robią coś dokładnie odwrotnego: czysto lewacką ideologię (Postęp, panekonomizm, człowiek rozumiany w całkiem oświeceniowy sposób, "Prawo" żywcem wzięte z Locke'a czy innego Woltera itp. itd.) ubierają w niby "prawicowe" fioritury, w rodzaju "monarchii" (oczywiście w lewackiej wersji), czy "katolicyzmu" (który dobry jest oczywiście tylko o tyle, o ile daje się wykorzystać, "na szczęście" dziś każdy może sobie katolicyzm interpretować jak zechce, więc ci ludzie proplemów tu nie napotykają).

Waracając do głównego wątku - czyż postawienie nad wolnym, zdrowym i mającym do siebie szacunek człowiekiem jakiegoś "monarchy", którego ten ma czcić, uważać się za jego "poddanego", za którego ma walczyć, ale krytykować - nielzia! Bo za TĘ osobistą wolność obywatel (?) zapłaci i to sporo! W majestacie Prawa (przez duże "P").

Czy to nie jest tysiąc razy gorsze, tysiąc razy bardziej poniżające, tysiąc razy bardziej ograniczające osobistą wolność - ba, kpiące sobie z tej wolności w żywe oczy! - niż np. obowiązek wywieszania państwowej flagi w narodowe święta?

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

piątek, stycznia 11, 2008

Dorzynajmy watahy... czyli zakładanie dynastii

Czy ja zawsze muszę pisać o sprawach poważnych? Spokojnie, nie wszyscy na raz! To jak? Nie muszę? No to w porządku, porozmawiajmy sobie zatem o zakładaniu dynastii...

Zakładanie dynastii to oczywiście czynność ambitna, szczególnie w tych naszych czasach. Czasach gdy nikt już ojca matki nie szanuje, na co w pocie czoła pracują liberalne media... Co? Że nie liberalne? Te wszystkie "Wielkie Braty", "Tańce z gwiazdami", "Szkła Kontaktowe" - to nie ma z liberalizmem nic, ale to nic, wspólnego, tak? Nie ma w tym niewidzialnej ręki rynku, chęci zarobienia? Są, ale to nie jest liberalizm, tak? Bo liberalizm to waszym zdaniem oznacza... co? Acha - wduszanie ludziom liberalnej ideologii i jeszcze na tym zarabianie. Brawo, bardzo sprytny pomysł! Nie wiem jednak czy popyt na taką masową rozrywkę byłby dostatecznie masowy, wiecie...

Pozostanę więc, jeśli pozwolicie, przy swojej opinii. Że jeśli coś się kieruje żądzą zysku i może sobie robić niemal wszystko, co zechce - to to jest właśnie liberalizm najczystszej wody. A w rozrywce działa chyba siostra-bliźniaczka Niewidzialnej Ręki Rynku - nazywa się Niewidzialna Ręka Szmiry.

No dobra, co jednak z zakładaniem dynastii? Trudne to jest, jak już żeśmy się zgodzili. Być tym tam cysorzem to też nie byle jaka sztuka... Trzeba umieć z niebywałą godnością dawać obcym ambasadorom rękę do pocałowania, siedząc z niebywałą godnością na kiblu... Jak powiedzmy Ludwik XIV. Trzeba też umieć, w razie niepowodzenia, odejść z gestem, jak powiedzmy Sardanapal. "Nobles, obliż!", to się podobno w eleganckim języku nazywa.

Nikt nie prostestuje, a ja mogę się założyć o co kto chce, że wy w ogóle nie macie pojęcia, kto to taki ten Sardanapal... Prawda? Kto coś o tym panu słyszał? Nie widzę...

Pomyśleć, że sto lat temu połowa europejskich malarzy żyła właśnie z Sardanapala, o librecistach nie wspominając. I nie licząc niezliczonych panieńskich pąsów, dąsów, palpitacji, ekscytacji, waporów... Nie, bachorów do tego nie mieszajmy, takie rzeczy się w dobrych domach NIE zdarzały!

Dzisiaj zaś kto to był ten Sardanapal na żadnych studiach nie uczą, no bo i po co? Gdyby ktoś, gnany wstydem, że z braku klasycznego wykształcenia nie żadnym jest inteligentem, tylko zwykłym niedoukiem (z przechyłem w stronę wykształciucha), to niech sobie tego Sardanapala poszuka w jakichś księgach czy Wikipediach (gdzie jednak pierdoły potrafią pisać niebywałe, na przykład o Oswaldzie Spenglerze, więc uwaga!).

Dla ułatwienia mogę tu wklepać rymelik, którym kiedyś na tego Sardanapala temat napisał. Oto on:

Ambitny ktoś niebywale
Chciał zostać Sardanapalem.
Udało to mu się częściowo,
Gdy ukłuł widelcem teściową,
Żonę swą ugryzł zaś w palec.

Od wielkiej poezji wracając do immanentnych (fajne słowo, daje się włożyć niemal wszędzie, polecam!) trudności bycia monarchą. Fakt, autorytet monarsze potrzebny można, wytrwałą pracą, zbudować. Jeśli się wie jak. Siłą woli można zapewne osiągnąć umiejętność leczenia dotykiem skrofułów, co umieli podobno królowie Francji. W każdym razie, skoro nikt już dzisiaj nie wie (bo i jak by miał wiedzieć przy tym liberalnym szkolnictwie?) co to są "skrofuły", to w razie czego można "skrofułami" ogłosić coś co się rzeczywiście daje leczyć... Ale co ja będę tutaj podawał dokładne recepty, płaci mi ktoś za to? (W razie czego proszę o kontakt. Otwarty jestem np. na tutuł para. Ze stosownymi parafernaliami.)

Dobry też byłby na autorytet monarchy złoty kolczyk, który by można dla większego monarszego majestatu nazwać powiedzmy "kolcem"... Powiedzmy w nosie. Może się to kojarzyć z jakimś ludem pierwotnym, ale w istocie to patent Króla Salomona! A był to przecież monarcha nie byle jaki, wszyscy się chyba zgodzą... Jedni dlatego że tak go przedstawiają w Biblii, drudzy dlatego, że miał słuszne handlowe pochodzenie.

Nie wierzy ktoś, że Król Salomon lansował złote kolce w nosie? Cytuję: "Niewiasta piękna a głupia jest jako złoty kolec w pysku świni". (Koniec cytatu.)

A więc sposobów na majestat jest co niemiara, kiedy już się tym monarchą jest. Co jednak robić, żeby nabrać tego majestatu zanim się jeszcze zostało monarchą? Tak, żeby lud monarchii zapragnął jak wody, jak powietrza, jak "Tańca z gwiazdami"? I żeby wybrał do tej fuchy nas, a nie kogoś innego? W końcu mamy liberalizm i ktoś może mieć więcej forsy, tak? Albo większe poparcie u grupy Bildercośtam.

Trzeba więc sobie zorganizować grupkę wyznawców, a potem nad nią pracować. Dawać im różne zadania do rozwiązania, żeby im się całkiem kontakt z rzeczywistością urwał i żeby tylko nas, w tym purpurowym płaszczu z gronostajami i stosownej koronie, widzieli. Chodzi o rzeczy z gatunku pytanek o klaskanie jedną ręką, uwielbianych przez buddystów od Zen.

Robimy na przykład tak, że z jednej strony wpajamy tym swoim wyznawcom, iż każdy polityk to dureń i skurwiel, z drugiej jednak strony o każdym dosłownie polityku piszemy - i tego się od naszych wyznawców domagamy - per "Jego Hipereminencja Jaśnie Wielmożny Pan Premier". I podobne teksty, które w Bizancjum wzbudziłyby wesołość, nam jednak nawet powieka przy tym nie drgnie. Ma się w sobie to monarchiczne... Coś! Nie wiem dokładnie co, ale chyba to jest je ne sais quoi.

Albo weźmy imiona. Mówimy naszym obecnym wielbicielom, a przyszłym poddanym, że wszelkie zagraniczne imiona koniecznie trzeba tłumaczyć na polski. Co ma i tę dodatkową zaletę, iż pozwala nam pokazać swój patriotyzm. W końcu łatwiej jest zostać monarchą w jednym kraju, niż od razu ruszyć z posad bryłę świata i zostać Wszechmonarchą Uniwersum, prawda?

No więc tłumaczymy te imiona... Jak dotychczas największym naszym osiągnięciem było w tej dziedzinie zwanie dość niegdyś znanej sowieckiej marionetki pełniącej rolę władcy Chile per... Słuchajcie słuchajcie! Per ZBAWICIEL Allende! Bo facet miał na imię Salvador, co faktycznie przekłada się na nasze jako Zbawiciel. Ale to przezabawne zderzenie lewaka ze Zbawicielem, szczególnie gdy się głosi hiper-tradycyjny katolicyzm (co akurat jest dobrą rzeczą)!

Czyste klaskanie jedną ręką! Każda mózgowa półkula zaczyna sobie wędrować swymi własnymi drogami, dobrze, jeśli raz na parę lat jedna drugiej wyśle kartkę na Nowy Rok.

Na temat tłumaczenia imion miałbym jeszcze masę przezabawnych konceptów własnego chowu, zakończę jednak anegdotką...

Do czarownka przychodzi młody Indianin i mówi: "Słuchaj Milcząca Skało, to ty wymyślasz w naszym plemieniu imiona dla wszystkich dzieci?"

- Tak, ja. A co?

- A mógłbyś mi powiedzieć jak to robisz?

- Siedzę sobie przed wigwamem i palę fajkę, a tu przychodzą i mówią mi, że urodziła się dziewczynka. Albo chłopiec. To ja się rozglądam dookoła. I powiedzmy widzę jak chmura zasłania słońce. No to mówię: "ta dziewczynka będzie się nazywała Chmura Zasłaniająca Słońce". Albo powiedzmy widzę, że wysoko leci orzeł. No to mówię: "ten chłopiec będzie się nazywał Orzeł" Lecący Wysoko. A dlaczego cię to zainteresowało, Dwa Pieprzące Się Psy?

Gdyby ktoś miał wątpliwości co do znaczenia tej anegdotki w realnym życiu, to zwracam uwagę, iż, w dobie globalizacji itd., wcale nie jest tak bardzo wykluczone, że kiedyś Monarcha będzie... Wedle odpowiedniego protokołu, być może wzorowanego na tym z dworu Ludwika XIV... Przyjmował ambasadora powiedzmy Siuksów... Albo innych Huronów... I Pan Ambasador - Jego Hipereminencja cum Ekscelencja czy jakoś tak - będzie nosił tego typu imię. Do którego już jego plemię zdążyło się przyzwyczaić... Jak i do innych malowniczych imion nadawanych przez Milczącą Skałę...

Co jednak z NASZYM ludem? Z poddanymi naszego Monarchy Ukochanego? Nie ma ten lud wprawdzie skrofułow, ale fakt, że w rękę całuje monarchę, gdy ten siedzi z monarszą godnością na sedesie, ktoś o imieniu... Wiadomo jakim. Albo - apage Satanas! - jakimś JESZCZE straszniejszym? (Bo Milcząca Skała był na kacu.)

I tym optymistycznym akcentem kończę. Jeszcze może tylko wykrzyknę: Niech żyje Monarchia! (Fanfary, werble, chóry starców zawodzą.)

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.