Pokazywanie postów oznaczonych etykietą policja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą policja. Pokaż wszystkie posty

niedziela, lutego 21, 2021

Alleluja! - czyli Co nowego na dzielni?

Podpaska oldskulowa

Byłem ci ja dzisiaj "na dzielni" (jak ponoć mówi młodzież, choć podejrzewam, że to zawsze są "kul end trendy" słowotwory sprzed 15 co najmniej lat) i co widzę... Zanim jednak odpowiem na to nabrzmiałe do rozpuku pytanie, pozwólcie, że wykrzyknę "Alleluja!" Bo i jest powód!

Otóż miałem (ci ja) sprawę do załatwienia... (Tak, na dzielni, Mądrasiński, i to nawet przy samej komendzie dzielnicowej policji. Czy załatwiłem? Odpowiem nie-wprost: gospodarka tak nam się dzisiaj wspaniale kręci, że ci ludzie nie tylko mieli na drzwiach poprawione, że oto teraz kończą nie o 18:00, tylko godzinę wcześniej, ale w dodatku byli już zamknięci, mimo że ja tam dotarłem przed 15:00, bo okazało się, że jest niedziela. Teraz sam sobie pokompinuj i wywnioskuj, czy coś załatwiłem.)

No więc byłem i ujrzałem. (Czy zwyciężyłem? Oceń to jak doczytasz do końca, Napieska!) Ujrzałem ci ja mianowicie dzisiaj, pierwszy raz od niemal roku (jak ten czas leci!), coś koło połowy rodaków, a chyba nawet to była "większa połowa", bez żadnych tam podpasek czy pieluch na facjatach. Nareszcie, coś się w ludziach przełamało, coś się wreszcie budzi! Oczywiście słoneczko, ciepło nam dzisiaj z nieba generujące i śliczne niebeczko, bez pieprzyka wprawdzie koło ust, ale za to niemal bezchmurne, swoje zrobiły. (Nawiasem, istnieje w matematyce pojęcie "większej połowy".)

Jednak pewny jestem, iż nawet tylko dwa miesiące temu, kiedy łażąc po dzielni dwie godziny udawało mi się zobaczyć góra pięciu obywateli tenkraju z dumnie odkrytą twarzą, a i to w większości albo na ganku własnej willi, albo sobie ukradkiem papieroska z pieluchą na brodzie... Że wtedy nawet równikowe upały nie skłoniłyby większej połowy naszego ludu do porzucenia tego upodlającego, i z pewnością szkodliwego dla zdrowia, świństwa!

Fakt, część rodaków miała "maseczkę" nieco tylko zsuniętą, tak że oddychali normalnie, tylko wyglądali wciąż cholernie głupio, część miała ją na klatce piersiowej (tej, która od teraz ma być stosowana do karmienia niemowląt, bo inaczej to jest "płciowe... cośtam"), jednak duża część po prostu nie miała nic, co by pieluchę czy podpaskę przypominało. W każdym razie, jeśli mieli, a przecież mogli, podpaskę i/lub pampersa znaczy, to znajdowały się całkiem gdzie indziej, niż na twarzy, i nie rzucał się przesadnie w oczy. Alleluja zatem! Zgoda? To, i trzykrotne Hip hip, hura proszę! Co najmniej trzykrotne!

Naprawdę ogromnie się cieszę, bo już żal było na ten koszmar patrzeć i człowiek całkiem tracił wiarę w bliźniego swego, a już szczególnie rodaka. To może jeszcze o kochanej policji... Żaden taki się nawet nie pokazał, choć to było tuż obok ich bunkra. Nie są wcale głupi, wiedzą, że przy takim podejściu do bezprawnych zarządzeń, jakie ludzie zaczynają prezentować, nie mają szansy. Dałoby się ew. rozstrzeliwaniem, czy innym dziesiątkowaniem, bo to działało wielokrotnie w historii, wiadomo, ale mandatami się nie da, a PiS, na nasze, ale i ich zapewne, szczęście, tylko do mandatów ma odwagę się posunąć.

W czasie gdy taki... No niech będzie, że "policjant", bez lekceważących epitetów, wypisuje jednemu mandat za brak "maseczki", obok przechodzi dziesięciu innych, także bez, i się mu w nos śmieją. Co biedaczyna zrobi? I tak właśnie ma być! Tym bardziej, że na Fejzbukach czyta się, iż konkretnym urzędnikom i konkretnym policjantom grożą już za egzekwowanie tych bezprawnych zarządzeń kary po 10 i 20 tys. zł. Przez sądy. (A tak pragnęliśmy, biedne głupiątka, żeby PiS całkiem te sądy spacyfikował, prawda? Ale nie, tak nie można! Nie żebym kochał rodzime sądy, ale oni zawsze, ci co wiadomo, muszą się między sobą żreć, i z konieczności walczyć nieco o serce prola!)

Nasza kochana waadza, jak się wydaje, się przeliczyła - teraz Niedzielski w głupocie swojej - ale też jakie ma biedaczyna inne wyjście? - będzie eskalował, na co lud zareaguje jeszcze silniejszym oporem i olewaniem. Być może nawet, staram się nie być optymistą, bo to nie mój styl, ale może jednak... Może w ogóle lewizna, jak i ci wszyscy bolszewicy w Ameryce, którym ta niezłomna, miłościwie nam panująca "prawica" tak skwapliwie zaczęła służyć, też się przeliczyli...? Milcz serce!

Po swojej stronie mają wciąż oczywiście banki, bazy danych, inwigilację, ale być może przedwcześnie się odkryli und ujawnili, a miliardy zwykłych poczciwych proli, walczących o własne życie i przyszłość swoich dzieci, to nie jest całkiem nic i może do równania wprowadzić sporo nowych niewiadomych. Oby!

No to jeszcze coś o obrazku, który tu mamy. Chciałem dać jakieś podpaski, w ostateczności pieluchy, ale nie znalazłem nic, co by mnie satysfakcjonowało, poza właśnie widoczną tu teraz starą reklamą podpasek. Szwedzką zresztą. Nie od razu widać, o co chodzi, ale chodzi właśnie o to, a ogląda się to miło i z pewną nostalgią, no bo komu, #$%, w końcu takie właśnie podejście do kobiecych spraw przeszkadzało?

triarius

P.S. A teraz odejdźcie w pokoju, tylko uważajcie, do k... nędzy, na ogony!

środa, kwietnia 11, 2018

Dostęp prawdziwie powszechny

Czytam sobie na scribd.com amerykańskie materiały szkoleniowe dla ichnich policji (to jedna z tych rzeczy, które mnie różnią od fanatyków "powszechnego dostępu" - ja trochę na te tematy wiem), i natrafiłem właśnie na informację z roku 1996, że mianowicie w owym roku 1996 całe 63% amerykańskich policjantów, którzy zginęli na służbie, zostało zabitych ICH WŁASNĄ BRONIĄ.

Pomyślcie chwilę nad tym, kochani gimnazjaliści i inni, zazdroszczący im umysłowego wyrobienia! Jeśli, oczywiście, jeszcze wam Misesy całkiem mózgu nie wyżarły. No bo, jeżeli wzgl. wyszkolony i w miarę sprawny policjant tak fatalnie wychodzi na noszeniu przy pasie  pistoletu, to jak na tym wyjdzie rodzimy misesi "prawicowiec"? Zadajcie nawet może to pytanie samemu Guru, jeśli któryś się odważy. Tak mordeczki?

triarius

czwartek, maja 21, 2015

Żegnaj włochaty pustynny wielorybie! (2)

 Poprzedni odcinek:  bez-owijania.blogspot.com/2015/05/zegnaj-wochaty-pustynny-wielorybie-1.html

(Powiedziałem "a było to tak"? Jeśli powiedziałem, a chyba faktycznie, na koniec poprzedniego odcinka, no to możemy zaserwować omdlałej z wyczekiwania publiczności następny krótki odcinek. Ach, jak ja umiejętnie buduję to napięcie!)

* * *

No więc pod koniec lat '70 i na początku tzw. "stanu wojennego" drugi raz, byłem ci ja po parę miesięcy na zarobku w Libii. Zarabiałem na szaro, że tak to określę, czyli że oficjalnie było to nielegalne, ale wszyscy takich pracowników pragnęli jak powietrza, jak wody, więc każdy to robił. Każdy kto mógł, znaczy. Ale nie same Libiany, ma się rozumieć. Każdy inny tyrał  jak głupi, choćby było 50 stopni w cieniu itd. Od swojskiego rodaka po różnych czarnych Afrykanów i Filipińczyków. 

Zachód zresztą też, na przykład Włosi, a ja kiedyś u nich harowalem jak nie wiem co, ale za to odżywiłem się za wszystkie czasy. (Ale dawali żarcie! Konsumując, czułem się jak Cysorz, nawet bez salonowca z VIPami.) Przelicznik bowiem tego ichniego dinara, kadaficznego znaczy, był wówczas niesamowity. Za dzień pracy, niechby i dziesięciogodzinny (paskudnie tego nie lubilem), można potem było żyć w prlu, że hej! 

Z tym, że ja nie żyłem że hej, tylko po prostu żyłem i nie musiałem sobie dorabiać, jak wszyscy inni, pożal się Boże, "młodzi inżynierowie". (A czym ja się do dziś słusznie brzydzę, jak i wszystkim, co śmierdzi liberalizmem. A już całkiem dno to za sześć tysięcy, of course.)

Oczywiście sami Libijczycy, poza tymi, co mieli (też do czasu podobno, ale za moich czasów mieli) kramiki, na zapracowanych nie wyglądali. (Co zresztą, żeby nie było, mnie osobiście wcale nie razi, bo sam bym chętnie właśnie tak robił,)  Libia to jest kraj, o którym się ostatnio nieco słyszy, a jeśli mnie przeczucie nie myli, niedługo zacznie się o nim słyszeć o wiele więcej. No, chyba żeby ktoś stwiedził, że nie warto nas denerwować - niech się babcia cieszy.

Dlatego zresztą właśnie uznałem, że ten tekścik o pustynnym wielorybie, z Libią jak najbardziej związanym, nie będzie całkiem od rzeczy. Jest to bowiem sprawa zarówno aktualna, jak i (Boże uchowaj, ale nie ma co na to liczyć) nabrzmiała historiozoficznymi znaczeniami.

No więc pracowałem ci ja w tej Libii, i to było nie byle jakie przeżycie, ale też czasem traciłem tę robotę na szaro, bo ktoś się niepotrzebnie dowiedział, albo coś, i musiałem na nową poczekać, czasem całkiem długo. Robiłem wtedy, kiedy nie pracowałem znaczy, różne interesujące rzeczy, choć np. języka arabskiego nie udało mi się nawet porządnie nadgryźć. 

(Może szkoda, bo chciałem, i może dzisiaj byłbym wielgachnym ekspertem? Ale nawet zanim zdążyła zadziałać moja dysleksja, połamałem sobie, o dziwo, bo słuch mam wyborny i język giętki, zęby na dwóch ichnich głoskach. Coś jak "h", ale wcale nie "h". Choć język, trzeba sobie powiedzieć, mają piękny.)

Były tam, raczej w kontekście pracy, niż tego mojego subtropikalnego urlopu, wydarzenia jak z Mrożka czy innego Barei, często w dodatku z nutką grozy. Może kiedyś o nich opowiem, ale to raczej na łożu śmierci. Co ciekawe, choć reżim Kadafiego słodki nie był, z czym się przesadnie nie ukrywał, i słuchy wśród gastarbajterów na temat tego co się stać może, jak się np. człowiek schla (co mnie akurat przesadnie wtedy JUŻ nie dotyczyło, choć i to nie do końca) chodziły raczej przerażające, to ja osobiście z jego zbirami żadnych przykrości niegdy nie zaznałem.

Ani ja, ani chyba nikt kogo osobiście spotkałem, z jakimiś autentycznymi siepaczami niegdy się bezpośrednio nie zetknął, ale np. gdyby nie wyjątkowe maniery libijskich policjantów, czy też może raczej dziwnie cywilizowane przepisy (w połączeniu z manierami, bo taki policjant może sporo, jeśli się uprze), które tam obowiązywały w niektórych sprawach, mogło być nieprzyjemnie. Mimo że oczywiście byłem w sumie grzeczny i uważałem. Tym niemniej, o podobnie powściągliwych zachowaniach obecnych policji w "naszym" PRL-bis nawet marzyć byłoby naiwnością. Uwierzcie!

Gdyby nie ich sport narodowy - czyli te setki rozjechanych psów i kotów na wszystkich drogach - uznałbym, że ludek był tam całkiem sympatyczny i w ogóle w to mi graj. Okrwawione krowie łby przed jatkami także mnie nie zachwycały, ale to by się dało znieść. Raz tylko, kiedy szliśmy z matką wsiowym przedmieściem (gdzie ona zresztą mieszkała) Trójmiasta (które tam, jak wiadomo, jest stolicą), jakieś szczeniaki obrzuciły nas z oddali kamieniami. 

Ale zaraz oberwały po uszach od dorosłych, zresztą akurat wtedy Kadafi prowadził całkiem oficjalną z Zachodem wojnę (nie żeby nie miał facet intuicji!), wiec mogę to zrozumieć. Z kobietami oczywiście też nic się nie dało, a za pierwszym pobytem wszystkie nasto- i dwudziestolatki chodziły w wojskowych mundurach (za to wiele ich babć było tak opatulonych, że tylko jednym niewidocznym okiem łypały przez jakiś otworek w powiewnej szacie, ale to chyba same z siebie, bez odgórnych rozkazów).

Nawet w dwóch wymiarach z kobietami był kłopot - w każdym razie teoretycznie - bo, choć różne tam Paris Matche i Newsweeki dało się dostać na straganach (jak długo człek nie przeliczał ich na tygodnie rozkosznego życia w PRL, oczywiście), to wszystko co gołe, w sensie brzuch, udo, dekolt, żeby już nie mówić wprost o trzecio- i drugorzędnych cechach płciowych, jawiło się pracowicie zamazane grubym czarnym flamastrem.

Mimo to, oczwyiście, choć z kobietami w realu, przynajmniej w moim przypadku, a ja tam byłem krótko i z rodakami (poza matką, u której mieszkałem, a ona tam przez lata pracowała, żeby po powrocie wpaść w szpony Balcerowiczów tego świata) miałem do czynienia niewiele, z dwuwymiarowymi statycznymi kobietami i alkoholem problemu tam rodzimi gastarbajterzy nie mieli. 

I ja także nie, choć, jak się rzekło, moje heroicznie wysokoprocentowe lata, jak i równie heroiczne palenie, skończyly się gdzieś pod koniec drugiej klasy liceum. (Co jest skądinąd całkiem osobnym tematem i nikomu nic do tego.) Dokładnie to będzie walka Frazier-Foreman, jeśli się komuś chce wyliczać, a raczej zaraz na trzeci dzień po niej. Hłe hłe, co za wspomnienie! Potem już nigdy nie starałem się naprawdę uczciwie wpaść w szpony, zresztą trudno jest, kiedy więcej rzygasz niż pijesz... A w końcu całkiem mnie to przestało bawić. 

A co do walki, to przecież nawet nie dało się wtedy zobaczyć. Dopiero po wielu, wielu latach, w Szwecji, ujrzałem Foremana rzucającego biednym Frazierem, znakomitym przecież pięściarzem, niczym szmacianą lalką. Usłyszeć na żywo też się zresztą nie dało. To nie był Wyścig Pokoju, czy choćby Jerzy Kulej. 

Nie żeby ten nie był dobry. Kijki mi zresztą kiedyś, dzieckiem jeszcze prawie będącemu, podał. W wypożyczalni sprzętu przy dolnej stacji kolejki na Kasprowy. Nie żeby mnie to jakoś specjalnie podnieciło - nigdy nie byłem łowcą autografów czy czymś takim. Jednak obejrzeć sobie z bliska cała kadrę Sztamma to była pewna frajda. Trela taki np. malutki, malutki. Za z twarzą wyjątkowo szeroką. Że o braciach Olechach nie wspomnę, bo to było oczywiste. Przedszkolaki z wąsami.

* * *

No i wydało się, dobrzy ludzie - mam sklerozę że hej! Walka o której pisałem odbyła się w '73, a ja wtedy już dawno w liceum nie byłem. To musiała być pierwsza walka Ali - Frazier, choć ta też odbyła się znacznie później niż myślałem, bo w marcu '71, na Dzień Kobiet. Czyli tuż przed moją, niezapomnianą skądinąd z paru względów, maturą. 

Na swoje usprawiedliwienie podam, że ja tej walki przecież nijak nie widziałem - po prostu czytałem "Boks", oglądałem co się dało w telewizji, ale nie zawodowców przecie, załozyłem się, choć chciałem odwrotnie, ale nie było do tego przeciwników, przegrałem... 

A potem była ta cholerna, czy może właśnie błogosławiona, pomarańczówka, i cała reszta mojej fascynującej biografii. A że w '73, co zobaczyłem wiele lat potem, Foreman rzeczywiście przedziwnie łatwo Friazierem rzucał, co możecie sobie zobaczyć w sieci, to fakt. Spełniła się w tamtym przypadku znana reguła, że Slugger bije Swarmera, oj spełniła!

Wszystkich ew. zawiedzionych przepraszam, dopraszam się wzięcia pod uwagę mojego alibi, i trzeba by na to chyba spuścić zasłonę milczenia. (Dobrze, że mi tu ostatnio Jarecki nie raczy komętać, bo dopiero by mnie wyśmiał!)

* * *

A co do alkoholizmu, to heroiczny okres zaczął się to u mnie w sumie niewiele wcześniej, już w liceum, więc to był w sumie epizod. Co po mnie chyba widać. W sumie opowiedziałem to o pijaństwie dziatwie dla nauki. Morał na pewno jakiś tam jest, niech szukają! A zresztą ułatwię wam: Bóg poświęcił biednego Joe Fraziera (niech mu ziemia lekką, a ja już nie mogłem na to gołe "Joe" w narzędniku patrzeć), pół litra pomarańczówki i sporo domowego wina, żeby mnie sprowadzić na dobrą drogę. 

- Ten syf i beznadzieja, to fakt, nie przeczę, ale niezbadane są wyroki moje. Ciebie, mój synu, przeznaczam jednak do wielkich zadań. Będziesz kiedyś prowadzić PanaTygrysi blog...
- Co to "blog", Mój Panie? Co to "PanaTygrysi"?
- Nie pytaj, mój synu, bo to, daruj, przypomina wierzganie przeciw ościeniowi. Niepotrzebnie wspomniałem. Teraz idź i rozwijaj się! Niczym, nie przymierzając, rozmaryn. To chyba kojarzysz? Zrobię cię redaktorem naczelnym najlepszego bloga w galaktyce.
- A w innych galaktykach oni też mają te blogi?
- Nie, nie mają. Najlepszego we wszechświecie, jeśli koniecznie chcesz być taki dokładny.


Tak to mniej więcej zapamiętałem, choć może to był tylko dodatek do białych myszek? I/lub diabelska złuda? (Okazało się, że jednak nikt wtedy akurat Fraziera nie poświęcił, więc może naprawdę diabelskie oszustwo? Choć poza tym mogło by się to zgadzać, nie?)

No i, choć nie to jest naszym głównym tutaj wątkiem, i z tytułowym wielorybem pustynnym wiąże się luźno - to właśnie ten dostęp do alkoholu i płaskich statycznych kobiet generował sporą część tych tragikomicznych emocji, związanych z Libią, o których wcześniej wspomniałem. Nie tylko te dwie rzeczy, ale one też jak najbardziej.

* * *

I na razie to by było tyle. C. d., jeśli Bóg zechce, publika zawyje o więcej, a Pan Autor nie będzie miał nic lepszego, ani ważniejszego, do roboty, n. I wtedy zapewne zdradzę też tajemnicę owego piaskowego Lewiatana z tytułu, bo będzie to z pewnością odcinek ostatni, więc inaczej się nie da. Na razie zaś dziękuję za uwagę!

Następny odcinek:  bez-owijania.blogspot.com/2015/05/zegnaj-wochaty-pustynny-wielorybie-3.html

triarius

czwartek, lipca 17, 2014

Blaski i ciene miniaturowych policjantek

W dyskusji nad tym władowaniem całego magazyka w plecy uciekającego już "psychopaty"... (W istocie zaś, z tego co słyszałem o tej sprawie, to nie był żaden "psychopata", tylko jakiś biedny szaleniec albo człowiek, który miał już dość tego zalewającego nas szczęścia i miłości. Psychopaci to są raczej ci od ośmiorniczek.)

No więc, w każdym razie w tej dyskusji padł argument, że: "widziałem kiedyś jak malutka policjantka z kolegą próbowali obezwładnić wielkiego gościa, no i jak ona miała nie strzelać?" Na co ja mówię, że osobiście nie dostrzegam najmniejszego powodu, żeby miały istnieć miniaturowe policjantki - które w dodatku nie siedzą za biurkiem, nie wycierają nosów zagubionym dzieciom, tylko pałętają się po ulicach, próbując obezwładniać niebezpiecznych, wyrośniętych facetów.

Naprawdę tak trudno to już dzisiaj zrozumieć? Zawsze był "potężny przyjazny bobby" (w Anglii), "ogromnego wzrostu irlandzki policjant (uśmiechał się przyjaźnie)" (w US of A)... I komu to przeszkadzało? W dodatku ten bobby z broni nosił tylko króciótką pałeczkę, nic strzelajacego. Nie jestem żadnym anglofilem, ale widać można było i tak.

Po prostu widać, z takich czy innych przyczyn, mniej lub bardziej słusznie, tamtejsza ludzność nie uważała władzy za okupanta, a jej chodzących po ulicach przedstawicieli za skorumpowanych zbirów, no to nie było i wielkiego powodu, by tych przedstawicieli obwieszać artylerią... I tak dalej.

Ja, powiem to magna voce, nie życzę sobie po prostu drobnych policjantek, które, z dość oczywistych względów przeszły przez swe dotychczasowe życie spłoszone i zahukane - a teraz, wyposażone przez naszą kochaną władzę w P99 QA, będą sobie to rekompensować władowując calutki magazynek w kogoś, kto im się, z takich czy innych przyczyn, nie podoba.

Nie chodzi mi o to, że policja nigdy nie może użyć broni palnej, czy nawet kogoś zastrzelić, ale, po pierwsze, wolałbym żeby to była MOJA policja, a nie panów Sienkiewicza z panią Merkelą... Moja, w sensie polska i przyzwoicie moherowa... A po drugie - uzbrojonym przedstawicielem władzy na ulicach, w każdym przypadku, powinien być ktoś, kto sobie bronią palną nie musi dodawać powagi i pewności siebie. Tyle chyba daje się zrozumieć?

Tutaj moglibyśmy odskoczyć od głównego tematu w różne fajne psychologie i ardreyizmy... Co my sobie też i zrobimy, choć na razie nie na tyle obficie, żeby te fascynujące tematy wyczerpać. Raczej tylko zasygnalizujemy pewne sprawy. Jak to na przykład, że różne tam armie, nie mówiąc już o elitarnych oddziałach, co do jednej, mają w programie swoich szkoleń...

A to taki Z ZAŁOŻENIA prymitywny boks bez żadnej pracy nóg - czyste okładanie się po mordach przez, nie pamiętam już, ale minutę albo dłużej. To zdaje się brytyjski SAS. Amerykańscy Marines mają takie długie drągi, nieco wywatowane na końcach, którymi się okładają faceci ubrani w ochronne ubranka i hełmy... I tak dalej, a do tego wszystkie one mają jakąś formę walki wręcz, oczywiście.

Dlaczego? Przecież nawet ta walka wręcz nieczęsto się w praktyce przydaje nawet komandosom. (Nie mówimy teraz o policjantach, którym by się przydała o wiele lepiej.) Ten czas można by poświęcić na strzelanie, albo, jeszcze lepiej - na jakieś gotowanie zupy z proszku bez produkowania dużego dymu.  A jednak wszyscy to robią i nic nie słychać, by mieli przestać.

To samo zresztą dotyczy w dużej mierze walki na bagnety. I to nawet w czasach, kiedy to miało o wiele większe, niż dzisiaj, praktyczne znaczenie. W istocie b. rzadko dochodziło do sytuacji, gdy bractwo na siebie wpada i tym bagnetami się tam dziabią. Niemal zawsze jedna strona, ta słabsza psychicznie, widząc zdeterminowanego (jak sądzi) wroga, daje dyla. I na tym to w praktyce polegało.

Kiedy widzimy na ekranie telewizora jakąś wojnę - w Libanie czy gdzieś - to niemal zawsze jakiś facet  wychyla się z za jakiegoś węgła, albo wychodzi sobie na ulicę zza murku, i strzela z AK-47 wyraźnie w nic konkretnego nie celując...

A wynika to częściowo z tego, że tak musi wyglądać duża część realnych wojen, a częściowo jednak z tego, że w sytuacjach naprawdę bardzo niebezpiecznych to by nie było po prostu filmowne przez dzielnych (niewątpliwie) dziennikarzy.

Jednak prawdziwą kwestią w takich walkach na terenie miejskim musi być to, czy jak nagle, podczas gdy ja sobie wesolutko strzelam w przestrzeń, z grubsza w kierunku gdzie może być wróg, zza pleców wyskoczy mi gość z bagnetem na karabinie szturmowym, albo jakąś saperką - to ja zemdleję, ucieknę, czy też spróbuję jego moją własną saperką, czy własnym bagnetem, wyprawić do krainy wiecznych łowów. Psychologia - moi drodzy, jak zawsze!

Więcej powiem, a nawet pojadę Ardreyem... Robili takie doświadczenia na małpkach, które od urodzenia były oddzielone od swego gatunku, a chyba nawet od wszelkiego zewnętrznego świata. No i tym biednym stworzeniom puszczali filmy pokazujące różne tam aspekty życia ich małpiego gatunku. Małpięta kompletnie ignorowały wszystko - poza jedną rzeczą.

Otóż widok grożącego samca (którego nigdy w życiu nie widziały) sprawiał, że z piskiem kuliły się w kącie, przerażone. No i tak, moi państwo, to działa. Gdyby nasza (?) miniaturowa policjantka uprawiała tajski boks, judo, albo inne MMA, to, z czasem, widok grożącego samca przestałby na niej robić aż takie wrażenie. Samca takiego na przykład, jak niesforny obywatel imponujących rozmiarów i obdarzony sporą siłą.

W takim przypadku można by przypuścić, że jeśli tego samca ta nasza (?) policjantka zastrzeliła, to było to z jakichś innych powodów, niż jej własny mikry wzrost, trapiące ją przez całe życie poczucie niepewności, kompleksy czy niewyżyta agresja. Nie mówię, że powody te byłyby koniecznie słuszne i uprawnione - to nie to państwo - ale chociaż ten jeden, bardzo marny, powód by był znacznie mniej prawdopodobny. I to już by była jakaś poprawa.

Tak w ogóle, to moim celem, czy może raczej "marzeniem", było napisanie o czymś o wiele ważniejszym i ogólniejszym, mianowicie o tym, DLACZEGO w ogóle kobietki niewielkiego wzrostu zostają dziś w naszym kraju policjantami, i DLACZEGO nikt nie dostrzega w tym problemu, nie mówiąc już o jakichś próbach uzdrowienia tej sytuacji.

Co wiecej, ten mój "wymarzony" tekst traktowałby nawet nie tyle o dość oczywistych w końcu (dla niektórych) ograniczeniach malutkich kobietek... (Nawiasem mówiąc, absolutnie nic do nich z założenia nie mam, a nawet bardzo je lubię. Tutaj pozdrawiam Iwonę Jarecką, niewątpliwie i malutką, i kobietkę. I bardzo fajną osobę.)

Tylko, o ile by mi się to udało, traktowałby on, dużo bardziej ogólnie, o tym, co nam dzisiaj robi miłościwie nam panująca totalitarna lewizna, a czego małe kobietki pętające się po ulicach z Waltherami P99 przy boku, 16% kobiet w amerykańskich siłach zbrojnych... I jeszcze sporo innych dziwnych rzeczy - wcale nie dotyczących wyłącznie kobiet i "równouprawnienia" zresztą - które nam oni fundują, a my to z zapałem łykamy.

Takich rzeczy, jak ta powszechna dziś inwigilacja, którą przecież w sumie my gorąco oklaskujemy, bo ona broni nas przed terroryzmem... I tak dalej. Ale nikt już nie zadaje sobie pytania jak: Z CZEGO SIĘ TO W ISTOCIE WZIĘŁO? W KTÓRYM MOMENCIE MOŻNA BYŁO JESZCZE TO ZATRZYMAĆ? NO I JAK W TAKIM RAZIE?

Z dodatkowymi pytaniami w rodzaju: KTO w istocie jest temu obecnemu koszmarowi winien? KTO miał wtedy rację i na czym ta racja konkretnie polegała? Takie tam. Kto by sobie jednak łamał głowę i zakłócał trawienie rozważaniem takich kwestii, prawda? (Wiąże się to też z kwestią "w pełni zawodowej armii", którąśmy sobie tak radośnie zafundowali. Ale kogo to obchodzi?)

triarius

środa, stycznia 01, 2014

Nasza od teraz odpowiedź na... ten cały syf, co wiecie

Wiecie już teraz, kochane ludzięta, co robić z tym całym "dżenderem"? Jeśli przylezą do jakiegoś przedszkola, do jakichś dzieci... No więc kiedy tylko dowiadujecie się, że przyleźli, albo wybierają się do jakichkolwiek dzieci - wtedy wy ŁAPIECIE ZA TELEFON I DZWONICIE NA POLICJĘ.

Tak? I - słuchajcie, bo to cholernie ważne! - ABSOLUTNIE NIC NIE WSPOMINACIE O ŻADNYCH "DŻENDERACH", czy innych ideologicznych pierdołach (choćby pozowały na naukowe), bo wtedy policjant, wnuczek ubeka i synek esbeka, od razu wciągnie was w przemądre dyskusje o racjach każdej ze stron... I wiecie chyba jak to się wtedy skończy.

Dzwonicie i meldujecie, że GRUPA jakichś PEDOFILÓW naszła takie a takie przedszkole i molestuje seksualnie dzieci. Urządza tam po prostu orgię. Co w takim przypadku jest oczywiście absolutną prawdą. Żądacie natychmiastowej akcji, zapobieżenia i ukarania winnych. Jeśli będą dostawać za każdym razem co najmniej kilka tego typu zgłoszeń, to naprawdę policji nie będzie łatwo to zignorować.

Władza może się w końcu zmienić - nie mówię na prawicę, patriotów czy PiS, ale choćby na mniejszych od obecnej przyjaciół pedofilii - a wtedy taki pan władza, który tego typu zgłoszenie zignorował lub ukręcił sprawie łeb, może mieć spore kłopoty. To samo oczywiście będzie dotyczyło przedszkolanek nauczycieli, prokuratorów, sędziów i kogo tam jeszcze.

Waadzy też nie będzie łatwo przymykać na tego typu obrzydliwości oczek, a tym mniej popierać tego typu skurwielstwa. Tylko, cholera, pamiętajcie ludzie: w takich wypadkach ŻADNYCH DYSKUSJI O "DŻENDER", żadnych w ogóle ideologicznych dywagacji, żadnych także niepotrzebnych gadek o Dekalogu i łacińskiej cywilizacji... JP2 też sobie zostawcie na inną okazję. Nawet gadki o "lewiźnie", "hunwejbinach" i "rozkładaniu rodziny" nie są w tym akurat przypadku potrzebne! Walimy ich tam, gdzie najbardziej poskutkuje i tyle.

Chodzi nam o dzieci z jednej i pedofilów z drugiej. Że ci drudzy są zorganizowani i mają liczne propagandowe tuby, nie czyni ich ani trochę mniej obrzydliwymi, ani krzywdy tych dzieci nie czyni mniejszą.

Z jednej strony jest tu bowiem autentyczne gwałcenie dzieci -  psychiczne na pewno, ale w sumie to nie jest tylko psychiczne, a zresztą wystarczy, bo można podać masę przykładów czysto psychicznego molestowania, których kochana waadza za nic nie będzie tolerować - a z drugiej ideologiczny bełkot, który, pomijając już jego większą czy mniejszą głupawość i wredność, jest tylko gadaniem, tylko robieniem gębą wiatru albo zanieczyszczaniem papieru.

TYCH RZECZY NIE DA SIĘ PO PROSTU PORÓWNYWAĆ I WY TEGO NIE RÓBCIE! W ogóle za wiele tych przemądrych rozważań i "dyskusji" na temat całej tej ponurej sprawy. Nic z tego sensownego czy ładnego nie wynika i nie wyniknie. Raz na jakiś czas można powiedzieć o tym jakiś dowcip. ale też dobrych słyszałem dotychczas niezwykle mało.

Więc albo zajmujemy się ukracaniem ohydnego procederu molestowania i psychicznego gwałcenia dzieci, albo też... Już naprawdę nie wiem co w innym razie, w każdym jednak przypadku na pewno nie macie prawa wtedy nazywać się chrześcijanami, patriotami, dobrymi rodzicami, czy w ogóle porządnymi ludźmi.

Żadnych więc dyskusji - tępimy tych psychopatycznych zboczeńców, bo trudno o coś obrzydliwszego i bardziej szkodliwego, a z drugiej strony ONI SAMI SIĘ NA KOPA W DUPĘ PRZECIEŻ WYSTAWIAJĄ. Więc od teraz - skończyć z pedalskim skamleniem i ALBO ALBO. Albo pozwalacie na takie praktyki, albo bierzecie sprawę w swoje ręce ze sporą szansą na zdecydowany sukces.

triarius

niedziela, kwietnia 24, 2011

Drony

Jeszcze nie tak dawno, kiedy jakaś władza chciała komuś dać w dupę - ale w skali takiej nieco bardziej masowej, nie pojedynczej jednostce - to musiała tam posłać jakąś zgraję ludzi, którzy jakimś żelastwem, krótszym, dłuższym, osadzonym na kiju albo nie, a czasem wysyłanym na niezbyt wielką odległość (albo kamieniami czy inną terakotą), robili brzydalom kęsim i umożliwiali owej władzy zrealizowanie swojej woli.

Całkiem nie tak dawno temu zaczęło się to odbywać na wyraźnie większą odległość, ale o tyle się to nie zmieniło, że taka renesansowa armata była niewiele mniej niebezpieczna dla swej obsługi, niż dla wrogów... A nawet królom się to zdarzało - Jakub II Stuart, król Szkocji, zginął w 1460 w wyniku wybuchu ukochanej armaty. Na polu bitwy zresztą, wtedy królowie brali w takich sprawach osobisty udział. Nie to co Rumpuje tego świata. Bombardowanie ludzi z paru tysięcy metrów wysokości było może bardziej "humanitarne", bo nie trzeba było ofiary oglądać i słuchać jej rzężenia, ale wciąż wymagało to masy odwagi.

Potem przyszły rakiety i to się znacznie zmieniło. Celność jednak była początkowo marna, leciało to w sumie tam, gdzie je wystrzelono i ew. zmiany kierunku były tylko marginalne. Potem coraz lepiej. Teraz za to mamy (kto ma, ten ma) drony. Takie samolociki bez pilota, którymi jakaś urzędniczka, ew. w mundurze, steruje jakimś joystickiem z jakiegoś biura, oglądając sobie co taki dron "widzi" na ekraniku i pogryzając chrupki popijane colą.

A ten dron filmuje, szpieguje, robi zwiad, strzela, bombarduje i co tam jeszcze! (Oczywiście, już wcześniej próbowano wykorzystywać prymitywne roboty, sterowane najczęściej przewodowo, szkopy to robii np. w Powstaniu Warszawskim, ale to jednak był margines.)

Nie chcę tutaj tym razem o "tchórzowskich metodach walki", choć to ciekawy temat. Powiem tyle, że oczywiście, pragnienie minimalizowania własnych strat, przy zmuszaniu przeciwnika, by nam wreszcie zrobił na rączkę - jeśli trzeba zabijając go masowo - samo w sobie nie jest wcale złe. Jednak, jak sądzę, takie coś na dłuższą metę się mści. Jak? A w ten sposób, że tworzy w nas przekonanie, iż można "zabijać nie będąc samemu zabijanym".

Co, jak to przekonująco wyłożył pewien amerykański historyk, pisząc o bitwie pod Maratonem (Hanson się chyba nazywa, musiałby sprawdzić, książka ma chyba w tytule hoplitów), "jest największym błędem, jaki można na polu bitwy popełnić". Przyznam, że parę lat mi zajęło, zanim pojąłem sens tego stwierdzenia, ale kiedy już, a do tego sporo od tamtego czasu poczytałem i nie tylko, to wyznaję, że wydaje mi się ono wyjątkowo trafne.

No dobra, a co robiła nasza droga władza, kiedy chciała dać w kość własnym... Powiedzmy - "obywatelom"? Upraszczając oczywiście znacznie w większości wypadków, bowiem "obywatel" to niejako z definicji jest właśnie władza, więc nie bardzo jest jak dawać mu w kość. A mówimy, przypominam, nie o jednym takim, który władzy podpadł, tylko o ich sporej grupie.

No więc, jak widzimy z historii, władza miała wtedy poważne problemy. Weźmy takiego Sullę, który mięczakiem nie był, na dowodzeniu się znał, miał doświadczonych i nie pieszczących się ani z sobą, ani z żadnym wrogiem, weteranów... A mimo to napotkał też poważne problemy z opanowaniem Rzymu - miasta znaczy - gdy mu wrogo nastawiona ludność kamienie z dachów na tych weteranów i jego czcigodną osobę rzucała. No a Pyrrus to wprost od dachówki rzuconej z dachu przez kobietę zginął.

Wynikało to z wielu czynników, wśród których nie najmniej ważne, to:

1. Fakt, że uzbrojenie było w sumie wtedy tak proste, iż cywile dysponowali środkami nie aż tak mniej skutecznymi, niż wojsko;

2. Takie wojsko nie było zazwyczaj bardzo liczne (mówimy czasach sprzed masowego poboru w XIX w.), pod ręką władzy nie była go przeważnie wielka ilość - bo albo trzeba je było najpierw pracowicie i kosztownie zwerbować, albo było gdzieś ulokowane daleko, np. przy granicy;

3. Środki walki, nawet jeszcze w XIX w., były nadal tak proste, że wystarczyło zabarykadować uliczkę (a uliczki lubiły wtedy być wąskie), żeby nie można było nieposłusznego tłumu potraktować po prostu szarżującą konnicą... dopiero armaty polowe zrobiły tu w miarę istotną zmianę, i także w tym celu ulice zaczęły być długie i proste, a do tego szerokie;

4. W krajach Obozu Postępu to w ogóle budowano miasta bez ulic, co się zresztą do dzisiaj nie zmieniło... A czemu? a temu, że, jak mi to dawno, dawno tłumaczył mój ojciec, który z wielu względów znał się na tym, że czołgi bardzo nie lubią ulic, o czym się np. ruscy przekonali w Budapeszcie w '56;

5. No a kiedy ta siła, która miała na rzecz władzy tę niepokorną ludność pacyfikować, była nieco większa, to często istniała realna groźba, że siła ta zbrata się z niepokornym ludem i kęsim zrobi nie jemu, tylko właśnie władzy... co zdarzyło się w historii wiele razy, ze skutkiem czasem na skalę obalenia caratu i dojścia, po paru drobnych zawirowaniach, do władzy bolszewików;

Teraz jednak sprawa się istotnie zmieniła, bo także i do kwestii pilnowania i ew. pacyfikowania niepokornej ludności mamy (kto ma ten ma) drony. Różnego rodzaju, w bardzo szerokim znaczeniu - od wszechobecnych dzisiaj kamer, podsłuchów i komórkowej lokalizacji ludzi, po różne cwane sposoby dawania ludziom w kość... O których zdobyciu ta ludność nie może dziś nawet marzyć, nie jak kiedyś.

Swego czasu, aby wiedzieć co się wśród ludu mówi, co się dzieje, i ew. knuje czy wzbiera, trzeba było wysłać w jego środek szpicli, którzy by to wywęszyli. Kiedy szpicle dość poważną sprawę wywęszyli, posyłało się drabów, czy innych kozaków, którzy płazowali, strzelali i łapali, żeby można było powiesić, czy uśmiercić w jakiś bardziej budujący i ciekawy sposób.

Szpicle byli jednak cały czas zagrożeni. Draby zresztą też, bo przeważnie, skoro już trza było ich posłać, to lud musiał być niezbyt potulny. Draby, a i poniekąd szpicle, także były jednak, w pewnym istotnym sensie, z ludu... Więc też do końca pewne nie były. Wojsko było albo obce, najemne, nieliczne i kosztowne, a od ludu (jako obce i kosztowne) znienawidzone... Nawet od tego, który specjalnie knuć czy walczyć z władzą nie miał ochoty... Albo jednak też z ludu, a nawet przeważnie bardziej.

Teraz jednak sprawa się rozwiązała - mamy (w bardzo szerokim rozumieniu tego słowa) DRONY! Szpicli wysyłać nie trzeba, skoro każdy sam, z własnej woli, władzy informacji o sobie i wszystkim innym dostarcza - używając komórek, internetu, gadu-gadów, poczty onet.pl... Dając się filmować na ulicach, udzielając informacji ankieterom i urzędom... Mówiąc co myśli, albo pokazując, że nie myśli tego, co mówi... I tak dalej, i tak dalej.

Drabów może być zaledwie garstka - wystarczy, by byli wyposażeni w odpowiednio potężną i dla ludu niedostępną broń, a za nimi stała moc... Cholera wie czego właściwie, ale najlepiej czegoś naprawdę wielkiego, globalno-sowieckiego i obrzydliwego. Tę garstkę można dość łatwo zwerbować z takich, którzy z ludem nic wspólnego nie mają i mieć nie chcą, a wykonywanie rozkazów władzy - im bardziej brutalnych, tym lepiej! - sprawia im żywą przyjemność.

Ew. armia się za ludem nie ujmie, bo także, jeśli już doszło do tego, że musi być użyta, jest nieliczna i z ludem nie ma wiele wspólnego. To dzisiaj w coraz większym stopniu po prostu NAJEMNICY - niezależnie od tego, z jakiego kraju pochodzą.

Kiedyś, i wcale nie tak specjalnie dawno, kiedy lud się zbuntował, działo się naprawdę sporo. Weźmy liczne rewolucje w Paryżu -  była tego naprawdę masa! Król, jeśli tam był, nie miał prawie nigdy wiele wojska, więc musiał uciekać, albo też wpadał w ręce wkurzonego ludu, który mu na głowę wkładał różne nietwarzowe czapki i wyczyniał brewerie. Odbywały się egzekucje, demonstracje, przeprowadzano zmiany w prawie... Zanim się to wszystko jakoś w końcu uspokoiło.

Po drodze - iluż to dostojników straciło życie, albo chociaż rozchorowało się ze strachu, który nie był wcale tylko urojony! Ile luksusów zniszczono, czy zrabowano - pałaców, mebli, ogrodów, powozów, dzieł sztuki! Co by tamta władza dała za to, by być od ludu jakoś szczelnie odgrodzona, by nim sterować, by go kontrolować, by go, od czasu do czasu, pomasakrować - ZDALNIE, bez zagrożenia dla samej siebie i ustalonego (najlepszego z możliwych, jak zawsze, i od Boga, choćby świeckiego, ustalonego) PORZĄDKU!

A dzisiaj co? Dzisiaj władza to ma i w dużej mierze dzięki dronom (w szerokim sensie). Lud - gdyby mu nawet nie wystarczyły morały serwowane w telewizjach, czy delikatne popychanie we właściwą stronę na Facebookach tego świata - jest cały czas pod kontrolą, a w razie czego, można mu dać w kość tak, jak Sulli w najśmielszych marzeniach się nie śniło. Choćby odcinając do takiego zbuntowanego milionowego miasta import żywności z Chin, czy skądśtam. Albo powiedzmy prąd.

Kiedy ten lud nawet już się zbuntuje i nie zostanie od razu spacyfikowany, to co on tak naprawdę osiągnie? Czy da popalić jakimś istotnym przedstawicielom władzy? Jakim niby? Kamerom na każdych dziesięciu metrach ulicy? Ależ lud nawet nie zdąży ich zlokalizować! Szpiclom i drabom? Wątpliwe, ale jeśli nawet, to niewielu...

Zresztą szpicle i draby to nie jest, mimo wszystko, Klasa Wyższa, której taka typowa ludowa ruchawka w ogóle nie dotknie, bo ta siedzi sobie (klasa znaczy, nie ruchawka) w pilnie strzeżonych (kamery też!) osiedlach i apartamentowcach, ma z pewnością schrony i masę żarcia, a jak coś, to możliwość wiania za granicę i szykowania ludowi rzezi...

Choćby w postaci "procesów"  o "zbrodnie przeciw Ludzkości, ach!", które to władza, jeśli jest właściwą Władzą, ma się rozumieć, zawsze wygra. No bo antysemici i faszyści, jak każdy wie, nie mają praw. I w ogóle. Kto niby ustala, który to faszysta, który zaś antysemita? Jeśli nie władza właśnie. Ta właściwa, ma się rozumieć.

Tak że, na koniec chciałbym przypomnieć własne genialne stwierdzenie, iż: "Wszelkie dotychczasowe totalitaryzmy, bez baz danych, GPS'ów i mikrokamer, to była tylko wstępna gra miłosna". I rzucić parę przewidywań na przyszłość, w największym już skrócie. Jak to, że teraz b. szybko będzie tworzony podział na Uberklassę i Unterklassę, a tej pierwszej żadna normalna ruchawka nie będzie praktycznie miała szansy ruszyć, bo tak będzie ona zabezpieczona i od ludu odseparowana.

Oraz drugie, że władza, kiedy poczuje zagrożenie - co akurat poniekąd teraz ma miejsce, bo Unia przeżywa coraz większe problemy, a ta władza, o której mówimy, to w dużym stopniu właśnie Unia, choć nie wyłącznie ona - będzie, logicznie i sensownie (z jej punktu widzenia), dążyć do jeszcze szybszego rozkładu i anarchizacji życia tej Unterklassy, czyli ludu.

Bo wtedy jakakolwiek szansa na stworzenie wśród ludu (Unterklassy) jakiejkolwiek alternatywy - która by choćby zapewniła żarcie dla tego miasta pozbawionego importu z Chin - jeszcze się ogromnie zmniejszy. I w końcu wszystko będzie musiało wrócić do "normy" - lud do jarzma, władza do władzy, kat z pomocnikami do swojej roboty.

To by było na razie tyle, reszta ew. interaktywnie, gdyby się wywiązała pod tym jakaś dyskusja, czy coś. No i jeszcze możecie sobie przeczytać to, jako uzupełnienie: http://blogmedia24.pl/node/47738. Naprawdę warto.

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

niedziela, listopada 23, 2008

Co słychać u naszych lewicowych braci - odc. 2

Poniżej drugi odcinek tłumaczenia lewackiej książki pt. "Bodyhammer: Tactics and Self-Defense for the Modern Protester". Czyli w sumie: "Jak się nie dać tzw. siłom porządku na usługach postkomuny, ojropy, ruskich agentów, cieniasów i całej tej obrzydliwej reszty". Może lewizna tak by tego nie przetłumaczyła, ale my sobie tak właśnie tłumaczymy, bo nam wolno. (Prawda towarzysze?) A w dodatku są tu b. fajne historyczne informacje i interesujące obrazki. Co nie powinno być całkiem bez znaczenia dla intelektulanie nastawionej (żeby nie powiedzieć spenglerycznej, prawicy. N'est-ce pas?) No więc jedziemy!


Wybór typu tarczy

Jako osoba dokonująca samoobrony z założenia bez broni, posiadasz szeroki wachlarz możliwości w zakresie taktyki użycia tarczy. Dla naszych potrzeb jesteśmy zainteresowani w tworzeniu formacji ściany z tarcz, zapewniającej swobodę poruszania się i obrony. Oznacza to, że możesz wybrać pomiędzy tarczą wykorzystującą tradycyjną jednoręczną metodę, albo też tarczą wykorzystującą metodę dwuręczną. Podczas gdy tarcza jednoręczna zapewnia większą manewrowość, tarcze dwóręczne dają większą siłę do obrony samego siebie i odpychania atakującego.

Ponieważ poza tym jest się nieuzbrojonym, dwuręczne tarcze powinny być zdecydowanie preferowane i stanowić centrum każdej ściany tarcz. Metody z użyciem obu typów zostaną poniżej opisane.

Drugą kwestią do rozważenia jest konstrukcja tarczy. Podczas gdy wiele zależy tu od kosztów i dostępnych materiałów, są i inne czynniki, które powinno się uwzględnić.


Transport:

Jeśli twoja akcja wymaga przekraczania granicy, zabierz ze sobą materiały na tarcze, które mogą być także stosowane jako codzienne artykuły. Duże tekturowe pudło (na przykład wypełnione starymi książkami) na tylnym siedzeniu, albo kilka nienadmuchanych dętek na twój spływ tratwą, łatwo zostaną przeoczone przez władze.

Możliwość ukrycia:

Zabranie tarczy z miejsca, gdzie jesteś zakwaterowany, do miejsce zbiórki na akcję może stanowić pewien problem. Oczywiście duże tarcze trudniej jest ukryć. Zaletą nadmuchiwanych tarcz jest to, że mogą zostać całkiem szybko skonstruowane już w miejscu zbiórki.


Manewrowość:

Jeśli spodziewasz się, że będziesz biegał i obawiasz się, że nie będzie dość członków ściany tarcz do zapewnienia ruchliwej (dosł. "chodzącej") ochrony, uwzględnij fakt, że większe tarcze typu scutum (wieżowe) mogą znacznie utrudniać bieganie z nimi. Kiedy się je utrzymuje w pozycji, twoje kolana mogą uderzać o spód tarczy, i w ogóle są one dość nieporęczne.


Typ akcji:

Jest nadzieja, że będziesz sobie zdawał sprawę z tego, jaki ogólnie typ akcji bezpośredniej jest planowany, jak też jakie środki policja planuje użyć. Większe tarcze lepiej zabezpieczają przed pociskami miotanymi, podczas gdy mniejsze zapewniają lepszą manewrowość przy obronie przed pałkami. Nigdy nie niedoceniaj tego, co policja będzie czynić, ale jeśli wiesz, że jej siły nie są wyposażone w gumowe kule, możesz przyjąć, że walka wręcz jest bardziej prawdopodobna. Także, jeśli typ akcji wymaga obrony pewnego terenu, większe tarcze sa lepsze - choćby z powodu ich imponującego wyglądu.

Typy tarcz i ich zalety

NB. Prostsze metody "zrób to sam" zakładają, że tarcze będą bardziej płaskie, podczas gdy tradycyjnie wszystkie tarcze były zaokrąglone (w sensie "wypukle", przyp. tłumacz) , żeby lepiej odbijać ciosy i kryć ciało. Zaokrąglone tarcze są znacznie trudniejsze do wykonania z większości materiałów. Dla naszych tutaj celów także tarcze o twardych, nie zaś zaokrąglonych, kantach dają się lepiej adaptować do sytuacji, dlatego rozważ nadanie tarczy kształtu prostokątnego (np. podstawowa zakrzywiona okrągła tarcza stanie się płaską "kwadratową").

Tarcza okrągła:

Najbardziej podstawowe (i najprostsze do wykonania z pokryw kubłów na śmieci) są małe okrągłe tarcze, zazwyczaj mierzące 2 1/2 do 3 stóp średnicy (czyli jakieś 76 do 9 cm). Jest to wspólny rozmiar tacz policji w wielu europejskich krajach. Jest ona zwarta i łatwa w użyciu, zapewniając ochronę dla głowy i torsu. Jest to także ten wariant, do którego wykorzystasz dętki.


Okrągła tarcza z ery wikingów

I to na razie na tyle. Jeśli Bóg, Publiczność, sytuacja tu i tam pozwoli, to c.d.n.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.