Pokazywanie postów oznaczonych etykietą walka bez użycia przemocy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą walka bez użycia przemocy. Pokaż wszystkie posty

sobota, stycznia 30, 2016

O radościach i pożytkach z tygrysicznego spojrzenia na różne sprawy

Kupiłem ci ja sobie parę dni temu za pięć złotych książkę (kniazia) Piotra Kropotkina "Wspomnienia rewolucjonisty", wydaną przez PiS w 1959. Żal mi było nie kupić, ale nie spodziewałem się też po niej wiele radości - do Rosji mam w sumie stosunek do szpiku kości niechętny (choć sporo spraw u nich doceniam); z przekonania żadnym anarchistą (czy choćby libertarianinem) nie jestem; martyrologicznych kawałków nie znoszę...

Myślę sobie, że jakiś cytat albo anegdotka się pewnie znajdzie, to ją sobie kiedyś wykorzystam. Albo coś. A tutaj, okazuje się, fascynująca książka! Czyta się lekko i przyjemnie, martyrologii żadnej do tej 130 strony, na której w tej chwili jestem, nie ma, i nie podejrzewam, by się pojawiła, choć z pewnością kto inny by nam ją ładnie, w związku z przeżyciami Autora, zaserwował...

Sam Kropotkin - na razie góra kilkunastoletni i żaden jeszcze rewolucjonista - sympatyczny niczym Gryziak z "Dziejów jednego pocisku", choć na pewno sporo inteligentniejszy, no i osobiście to on chyba żadnego zdrajcy, ani nawet stójkowego nie utrupił. Poza tym jednak uroczy w sumie człowiek!

Są w tej książce naprawdę piękne sprawy, trochę w duchu Custine'a, choć pisane przez tubylca, bez żadnej satyrycznej złośliwości zresztą - sprawy absurdalno-zabawne, a także takie, które byłyby b. ponure, gdyby się nad nimi głębiej zastanowić, ale Autor swoje wie, my swoje w sumie też wiemy... Bo np. szczególnie za Mikołaja I to naprawdę był koszmar dla pańszczyźnianych chłopów, nie mówiąc już o nieszczęsnych żołnierzach, przemocą wcielonych na 25 lat...

Nie dziwię się, że w Powstaniu Listopadowym tak wielu nie chciało ich za bardzo krzywdzić. Nie - z tym akurat żartuję, choć przez łzy, i to z paru powodów, ale o Polsce i tym Powstaniu jest tu trochę, i całkiem interesująco. W sumie długi wstęp, ale inaczej się chyba nie dało, choć w istocie jądrem (zdrowym oczywiście) tego wszystkiego jest taka oto myśl...

Dzisiaj przeczytałem, jak to młodziutki wciąż Kropotkin bliżej poznaje lud wiejski - na wakacjach zresztą, bo dotychczas znał blisko jedynie liczną domową służbę swojej rodziny. Sympatycznie zresztą wypada ten rosyjski lud w jego relacji, a nie ma tu za grosz ideologicznego zadęcia, czy wysilonej chłopomanii... No i mówi, że ze zdziwieniem zauważył, iż ten lud - taki pokorny wobec władzy, urzędników, szlachty, w istocie wcale nie czuje się od nich gorszy, czy niższy!

Chłop np. gnie się w pas przed dziedzicem, który mu może naprawdę masę zaszkodzić, gdyby tylko zechciał, ale za chwilę rozmawia z nim jak równy z równym na temat jakiegoś siana czy zdrowia koni. No i ja sobie pomyślałem tak, że, po pierwsze, chyba my tu wiemy, z czego takie zjawisko może wynikać. Prawda? A po drugie, pomyślałem sobie, że to może też częściowo wyjaśniać wiele spraw związanych z rosyjską rewolucją.

Oczywiście nie macie bladego pojęcia, o co może chodzić? No to dam wam jeszcze parę minut, zastanówcie się, OK? Na razie nie czytajcie dalej! Zegar tyka...

Już wiecie? No to brawo! Nie zmarnowałem jednak dziesięciu lat na edukowanie was! Nie...? Jednak NIE?! No dobra, to wam powiem, bo inaczej pomyślicie, że ja też nic napawdę nie wiem i tylko udaję... Otóż: 1. zapewne ten lud widział siebie jako całkiem odrębne plemię od urzędników, ziemian i całej tej reszty, w związku z tym (i o ileż zdrowiej od ludu polskiego np.!) traktował ich AGRESJĄ ASPOŁECZNĄ...

Podczas gdy nasz rodak - nieważne czy kmieć z kurnej chaty, czy prawicowy bloger - usta i serce miałby pełne cytatów z JP2 i wszelka ew. agresja z jego strony wobec tych ciemiężycieli byłaby... Jaka? No oczywiście, że SPOŁECZNA! Dostrzegacie różnicę?

No a co rewolucją? Jeśli chłop - w końcu główny motor rewolucji, kto by ją nie kierował i kto by nią ew. z daleka nie sterował (fiansował, wspierał itd.) - traktował to, co społecznie było "ponad" jego sferą czy klasą, jako OBCE PLEMIĘ, no to chyba jego bunt, plemienny w swej istocie, wobec władzy tego obcego plemienia miał powody, by być nieco, lub sporo, gwałtowniejszy, a zarazem skuteczniejszy, niż gdyby panowała tam przemożna chęć "rozmawiania jak Polak z Polakiem" w rosyjskiej wersji. Tu Rewolucja - tu Okrągły Stół, czy coś pokracznie podobnego. Da się to zrozumieć?

* * *

Fascynuje mnie od dawna antropologia współczesności - czyli odkrywanie w różnych współczesnych zjawiskach, które wydają nam się absolutnie racjonalne, tego samego typu kulturowych zachowań, często na pograniczu religii lub magii, które antropolog opisuje u ludów pierwotnych. Jest tego naprawdę masa i, mnie przynajmniej, daje to pewną rekompensatę za to, że los rzucił mnie w tę obrzydliwą epokę szalejących Merkeli i ich wiernych Tusków-podnóżków.

W dodatku my tutaj mamy pewne narzędzia, by się tym sprawnie zajmować, bo to i Ardrey był z wykształcenia przecie antropologiem właśnie, a sporo z tych rzeczy nabiera pełnej krasy dopiero w świetle szpęgleryzmu stosowanego. I tak na przykład uświadomiłem sobie wczoraj gdzieś w porze kolacji, że ten cały KOD, to trochę taka cywilizacja (K/C, mówiąc ściśle naszym tu szpęglerycznym żargonem) w miniaturze.

No bo spójrzcie ludkowie: oporniki, nazwa zerżnięta z KORu, hasełka tu i tam inspirowane pierwszą "S", miłość do "demokracji", pewne "kultowe", jak się to mówi, piosneczki z megafonów... W sumie wszystko już było, prawda? Zresztą sporo ludzi już do dawno zauważyło, więc tu rewelacji jeszcze nie ma. Przypomina sobie ktoś "konsulaty III RP", które Platfąsy i ich akolici próbowali wylansować zaraz po poprzednim dojściu PiS do władzy?

Było to tak żałosne, że mimo medialnego pompowania po trzech dniach nawet Frasyniuk to pojął i dał sobie spokój. Teraz jednak, nauczone tym doświadczeniem, siły stojące za KODem na żaden taki obciach nie pójdą - wszystko jest sprawdzone, od dziesięcioleci od ludu prostego uwielbiane, pewne... Po prostu samograj!

Trywalna sprawa, powie ktoś. OK, trywialna, zgoda, dopóki człek nie skojarzy tego z rzeczami, które Spengler nasz ukochany mówi na temat stopniowego kostnienia i martwicy, dotykającej różne (cybernetyczne, choć on tego pojęcia jeszcze znać nie mógł, więc u niego były analogie biologiczne, co ma zresztą sporo sensu) układy czy "organizmy". Konkretnie zaś cywilizacje ("Kultury i Cywilizacje" dla naszych). Przynajmniej o nich Spengler mówi.

Jednak my tutaj, choć nie zawsze świat o tym się dowiaduje, odnajdujemy to samo zjawisko w różnych innych miejscach. Czasem wprost związanych z cywilizacjami - jak powiedzmy sztuka czy nauka - a czasem nie, i których rytm życia jest całkiem inny od rytmu życia K/C, w której występują. Dokładnie tak, jak np. w kwestii symboliki "walki bez użycia przemocy" w naszym szczęśliwym kraju.

Od pierwszej "S", co najmniej, choć sporo z tego ma korzenie  jeszcze dawniejsze, po KOD, o którym sobie właśnie rozmawiamy. Kiedyś sposobów na wyrażenie tego oporu trzeba było szukać, wymyślać je, testować... (Pomijam już trywialną kwestię, że wtedy to się wiązało z ryzykiem i kosztami, a teraz, na razie przynajmniej, wręcz przeciwnie.)

Obecnie natomiast wszystkie odpowiedzi są już znane - można tylko wśród nich wybierać te, które nam akurat (KODowi znaczy, nie nam dosłownie) pasują. Jest to dokładnie to, co Spengler pisze o Cywilizacji (czyli tej późniejszej, zdrewniałej już i nietwórczej, choć wcale niekoniecznie od razu upadającej, fazie rozwoju/schyłku), w kontraście do Kultury (czyli fazy wcześniejszej i twórczej, choć oczywiście nie mówimy tu o żadnym złotym wieku czy ziemskim raju).

Ciekawe by było pozastanawiać się nad przyszłością tej rodzimej "walki bez użycia przemocy" - bez konieczności wnikania w to, która, i na ile, jest autentyczna, a za którą stoją ubecje i zmanipulowane świry - a przynajmniej nad przyszłością jej symboliki, jej FORMY, która wyraźnie osiągnęła już swą pełną dojrzałość i nic tam się nie daje ani dodać, ani ująć...

Ale też mało kogo to dziś, w jakimś pozytywnym sensie, rusza, o zagrzewaniu do walki, która by nie dała się zbyć pogardliwym wzruszeniem ramion nawet nie wspominając. Oczywiście budzi to u wielu śmiech serdeczny, ale z pewnością nie o tego typu emocje tym ludziom chodzi, więc tego jako ich sukces nie liczymy.

I tak oto, mam nadzieję, wykazałem, że nawet w paskudnych epokach, kiedy to szaleją Merkele i baby z brodą - dzięki PanaTygrysizmowi (Stosowanemu oczywiście, i Stosowanemu umiejętnie) da się jednak zawsze znaleźć jakiś jasny punkcik w krajobrazie. Choćby malutki. A w każdym razie coś, czym się można trochę intelektualnie pobawić.

triarius

piątek, sierpnia 30, 2013

Rocznicowo

Dzisiaj uczcimy tu sobie rocznicę. Nie jest to na tym blogu  zjawisko częste, ale czasem warto zrobić coś nietypowo. Zaczniemy jednak, dość na odmianę typowo, od całkiem innej strony, żeby przez krótki moment nikt nie wiedział do czego zmierzamy.

Pierwsza RP była wspaniała, prawda? Tylko, z całkiem niewiadomego powodu, najpierw się skończyła, a potem jej późne wnuki miały, z drobnymi przejaśnieniami, tylko gorzej i gorzej. Nie mówiąc już o tym, co nas samych czeka i nasze ew. potomstwo.

No a jak było z "wielkim wolnościowym zrywem Polaków" w lecie roku 1980? Bardzo podobnie, jak się chwilę zastanowić. Najpierw cudnie, "jak Polak z Polakiem", "walka bez użycie przemocy" i masa tego typu nabrzmiałych humanizmem spraw... A teraz mamy co mamy. To samo co skutkiem Pierwszej RP, tylko w wiele szybciej.

Ja sam brałem żywy udział w strajkach sierpnia 1980, strajk razem z kumplem zorganizowałem w swoim zakładzie, a byliśmy jednym z kilkunastu, jak dobrze pamiętam, pierwszych strajkujących zakładów w Gdańsku. Potem byłem np. delegatem z tego zakładu do Stoczni Gdańskiej. Mówię to nie po to, żeby się puszyć, bo i nie ma za bardzo czym. W porównaniu z prawdziwym bohaterstwem to nie było wiele, a że nie lubilem komucha...?

Cóż, faktycznie dziwnie wielu rodaków nie było aż tak źle do kochanej waadzy nastawionych, ale to też nie jest chyba osiągnięcie na miarę, powiedzmy, napisania Misia 2 i 3. Chodzi mi o to, że brałem w tym udział i nie mam oczywiście najmniejszego zamiaru głosić, że każdy kto się w to angażował był agentem czy choćby politycznym idiotą.

Agentów tam oczywiście, jak dzisiaj wiemy (kto wie, ten wie) nie brakowało, ale porządnych ludzi także. Tyle że... Kto miał na przebieg zdarzeń i ich skutki większy wpływ? Tu niestety muszę jednak postawić na agentów, przykro mi!

Nie wiem, czy każdego stać na takie intelektualne osiągnięcie (choć kto dobrowolnie czyta mojego blogaska tępy raczej nie jest), ale proponowałbym drobne ćwiczenie. Intelektualne właśnie. Andrzej Gwiazda, podczas jednej z tysięcznych dyskusji na temat Bolka, rzekł był kiedyś coś w tym duchu, że: "Gdyby Wałęsa nie był agentem, to by nas wszystkich w tym WZZ po prostu wymordowali".

No i ja bym proponował się po prostu nad tym przez chwilę głębiej zastanowić. Wyłączyć telewizorek, odłożyć ulubioną gazetkę, kazać się kobiecie na moment zamknąć, wywalić dzieciaki na podwórko (robi się to jeszcze?)... I pomysleć.

Nie wiem, czy każdy kojarzy, co to były WZZ'ety. Może nawet nie każdy kojarzy (sukces obecnej waadzy i tych wszystkich licznych Bolków z "S", o których tak okrutnie nie chcemy pamiętać!) kto to Andrzej Gwiazda. Mówię krótko: WZZ to Wolne Związki Zawodowe, czyli coś, na czego jakakolwiek komusza władza, łącznie z samymi sowietami, absolutnie nie mogła sobie pozwolić. Z powodów zarówno ideologicznych, jak i praktycznych, bo to, gdyby pozwolono, mogłoby się błyskawicznie rozprzestrzenić. Ze strasznymi dla sowietów i światowego postępu skutkami.

Andrzej Gwiazda zaś (aż wstyd mi, że to muszę mówić) to był wybitny, autentyczny działacz opozycji, WZZ właśnie i "Solidarności". "Oszołom", "ekstremista", konkurent Bolka w walce o władzę w "S". Do tego patriota. Słusznie więc zapomniany i zmarginalizowany, na rzecz takich bohaterów jak nowoodkryta puszysta tramwajarka, czy wspomniany Bolek. (Andrzej Gwiazda mieszka zresztą, wraz ze swą równie wspaniałą żoną Joanną, niedaleko ode mnie i czasem ich spotykam. W sensie widzę i kłaniam się, a oni się jakby dziwią. Osobiście ich nie znam, z nim rozmawiałem raz krótko zaraz po Sierpniu.)

Władze za Gierka wielu ludzi, nawet opozycjonistów, nie zamordowały - to nie to co fala samobójstw, która nie tak dawno dotknęła nasz kraj, ale KOR to jedno, czy nawet coś o wiele mniej lewackiego i bardziej autentycznego - ale WZZ to nie były żarty.

Zaangażowanych było w to niewielu ludzi, których nawet tacy opozycyjnie nastawieni goście jak ja, i coś tam dla opozycji robiący, uważali za desperatów prowadzących beznadziejną walkę, którzy niestety, muszą prędzej czy później źle skończyć. (Przykro mi, ale tak to właśnie widzieliśmy. Walka walką, ale tamto to było po prostu samobójstwo. W naszych oczach.)

Tak więc, jeśli Andrzej Gwiazda coś takiego jak tu przytoczyłem powiedział, to raczej coś w tym było, i to nie była raczej żądza autoreklamy czy spóźniony o wiele lat irracjonalny lęk. Warto się, w każdym razie, nad tym jednym krótkim zdaniem zastanowić. Wiele nam mówiono o "Solidarności", wiele sami przemądrych kwestii większość z nas wygłosiła przez te lata, ale tutaj mówi nie byle kto i dość nietypowe rzeczy.

Może to nie być prawda? Niby może, ale wątpię. Bardzo wątpię. Na pewno dla mnie jest w tym bez porównania więcej prawdy, niż w rzekomym sukcesie Polaków "bez użycia przemocy". Dla mnie po prostu Andrzej Gwiazda powiedział tu rzecz zasadniczą, która ujawnia całą praktycznie prawdę o tamtym "wybuchu" i "Solidarności".

Oczywiście - wybuch buntu, a potem radości i entuzjazmu - był u wielu absolutnie autentyczny. Wciąż pamiętam ten "wspaniały" rok, a nawet nieco ponad. Mimo wszystkich prowokacji, mimo tego, że cały czas trzeba było się w słowach, o czynach nie mówiąc, ograniczać... "Jak Polak z Polakiem" i inne takie pierdoły... To był jednak, na tle życia w epoce późnego Gierka, fascynujący i radosny rok. Nie mówiąc już na tle Jaruzelskiego.

Tylko że my teraz mówimy nie o autentyczności tego czy owego indywidualnego przeżycia, tylko o WALCE z komuną, o "zrywie wolnościowym", o "prawie powstaniu", o "SZANSIE na godne wreszcie życie"... Czyi, turpe dictu, o POLITYCE i HISTORII.

No i w tych kategoriach to ja się niestety obawiam, że to jedno krótkę zdanie Andrzeja Gwiazdy mówi o tamtym "zrywie", o "Solidarności", o "walce bez użycia przemocy", praktycznie wszystko.

Jeśli Andrzej Gwiazda ma rację, to BOLEK BYŁ INTEGRALNĄ CZĘŚCIĄ WZZ! Oczywiście nie w tym samych charakterze co Andrzej Gwiazda, Krzysztof Wyszkowski czy (ojciec mojej nieżyjącej już koleżanki z pracy i z "podziemia") Jan Zapolnik. Jednak bez Bolka WZZ by szybko nie było, bo by jego działaczy wymordowano. (Faktycznie procesy, nawet w dobrym sowieckim stylu, w grę raczej nie wchodziły. Byłoby to propagandowe samobójstwo dla ruchu komunistycznego. Trochę przesadzam, ale "samobój" na pewno.)

Bez WZZ zaś nie byłoby "Solidarności", tak? No więc wynika nam, że Bolek był integralną częścią "Solidarności". No i raczej to nie my - ci porządni - kontrowaliśmy jego, i tych, którzy jego kontrolowali, tylko odwrotnie. Prawda?

I dla mnie jest to w sumie wszystko (poza ckliwymi wspominkami starszych panów, choćby nawet mieli pręgowane futro), co o "Solidarności" i tamtym "wolnościowym zrywie" dzisiejszy polski patriota musi wiedzieć. Tylko tyle i aż tyle!


triarius

środa, czerwca 28, 2006

O medialnym cyrku "Poznań '56"

Najpierw konkrety...

Któraś z telewizji pokazała nam dzisiaj jednego z uczestników "poznańskich wydarzeń" roku '56. Był to trzydziestoletni wtedy kowal z zakładów im. Stalina, który wyszedł z innymi robotnikami i na placu Stalina rzucał butelkami z benzyną w gmach UB.

Za to spotkały go represje. Jakie? Cytuję wiernie, choć z pamięci, wedle jego własnej relacji:

1. spędził cztery miesiące w areszcie;
2. nie pozwolono mu kupić na własność małego mieszkanka, w którym mieszkał;
3. nie pozwolono mu wyjechać za granicę.


Teraz refleksje...

Tyle. Gdyby mi ktoś powiedział, że to żart, albo kpina z antykomunistycznej opozycji, to uwierzyłbym bez najmniejszej trudności. Jednak powiedzano to na poważnie, a przynajmniej nieźle tę powagę udawano.

Cztery miesiące w areszcie, za obrzucacanie państwowego gmachu zapalającymi butelkami? Kiedy w naszych "humanitarnych" czasach za potarmoszenie pejsatego rabina grozi pięć lat? Jeśli ktoś dzisiaj zacznie obrzucać butelkami z benzyną państwowy gmach, to mam ogromną nadzieję, że spotka go za to o wiele dotkliwsza kara, niż owego Poznaniaka. Dodam nawet, że jeśli jeszcze kiedyś zdarzy mi się jeszcze obrzucać cokolwiek butelkami z benzyną, choćby w najlepszej sprawie, to bardzo bym się zdziwił gdyby tamta, nie lubiana przeze mnie władza była tak łagodna.

No i faktycznie, ta komunistyczna przeważnie taka łagodna nie była, po prostu nasi dzielni dziennikarze akurat w ten wyjątkowy przykład jej niewiarygodnej łagodności postanowili dzisiaj, w hucznie obchodzoną rocznicę, ludowi ukazać.

Ten ukazany dziś przez "nasze" media uczestnik zrywu, był niewątpliwie człowiekiem odważnym, z pewnością patriotą, znając te stalinowskie realia można go nazwać "desperatem", albo wprost "bohaterem". Co do tego, że zachował się odważnie i szlachetnie nie mam wątpliwości i absolutnie nie jego zamierzam tu "odbrązawiać". Nie mam też do niego najmniejszej pretensji, że zamierzał upiec żywcem paru ubeków. Raczej żałuję, że mu się to nie udało.

Zastanawia mnie jednak (tak się mówi, bo tak naprawdę, to od dawna już znam odpowiedź), dlaczego nikt nam tego nie raczył powiedzieć? Dlaczego z człowieka próbującego z narażeniem życia upiec żywcem paru wrogów, którzy akurat na to w pełni zasłużyli, robi się jakąś bezbronną ofiarę przemocy? Oczywiście, niemal każdy kto żył w PRL, a w każdym razie każdy porządny patriota, był ofiarą ucisku. I był praktycznie bezbronny, bowiem w przeciwnym razie by tą ofiarą być przestał. Jednak akurat wtedy, równo 50 lat temu, ten Poznaniak żadną bezbronną ofiarą NIE był! Co więcej, represje, które go za to spotkały były, o dziwo, nieporównywalne z niemal wszelkimi innymi represjami za podobne czyny w całej historii sowieckiego obozu.

A jednak ktoś wyraźnie uważa, że Polakom najbardziej do twarzy nie z bohaterstwem i walką, tylko z aureolą niewinnych i bezbronnych, wciąż krzywdzonych przez ciemne siły. Co więcej, tutaj ta ciemna siła nazywa się chyba po prostu "Państwo" - nie "państwo komunistyczne" bynajmniej, ono nie zadowalało się pozbawieniem swoich aktywnych przeciwników możliwości zakupu mieszkania i niewydaniem paszportu. Takie państwo, choć zaiste nigdy bym się nie domyślił, iż w ogóle na ziemiach Polskich istniało w latach 1944 - 1989, przedstawia się tak łagodnie, że z czym można je porównać, jeśli nie z obecną Polską? Która przecież także tłumi "słuszne protesty", co wszyscy dokładnie dzięki naszym troskliwym mediom na codzień oglądamy.

Zamiast skoncentrować się na uhonorowaniu odwagi i patriotyzmu uczestników zrywu, oraz przedstawić jakim ochydztwem i jak zbrodniczy był komunistyczny reżim, postarano się nas przekonać, że całe zło tego reżimu polegało na tym, że "zastosował siłę do stłumienia masowych protestów". Co każdy normalny rząd nie tylko by zrobił, ale i miałby obowiązek zrobić. Nie dlatego komunizm był zbrodnią i ochydą, że zastosował siłę, tylko dlatego, że był jaki był.

Zasługa ówczesnych patriotów nie polegała zaś na tym, że ich rzekomo właśnie w te czerwcowe dni niewinnie krzywdzono, tylko na tym, że odważyli się walczyć z narzuconą przez obcych zbrodniczą władzą. Nie na tym jednak w opinii naszych mediów polega wdzięk Polaków, więc, skoro nie było tu żadnego "wyrzeczenia się użycia siły", żadnego "Polak z Polakiem", żadnej wreszcie "tolerancji wobec ubeckiej mniejszości", to trzeba było całą sprawę zmanipulować w inny sposób.

Naród przecież potrzebuje rozrywki, a skoro radosny motyw "jak gonili hitlerowca, to mu opadały spodnie" stał się nie dość europejski, i przez to niekoszerny, to trzeba mu stworzyć inne mity, inne fabułki... Czyż jest bowiem coś bardziej wzniosłego w misji dziennikarza, niż "bawiąc uczyć"? W dodatku uczyć tego co najpiękniejsze i najważniejsze we "wspólnej Europie", czyli "tolerancji", "braku agresji"? Plus nieco nienawiści do państwa jako takiego, szczypta lub dwie poczucia iż Polak, to z definicji zawsze krzywdzony nieudacznik i ofiara... No i ściśle naukowy fakt, że ludziom obalającym komunistyczną władzę nie pozwalano nabywać na własność mieszkań.

W pięknym kraju żyjemy, nie ma co!