środa, czerwca 28, 2006

O medialnym cyrku "Poznań '56"

Najpierw konkrety...

Któraś z telewizji pokazała nam dzisiaj jednego z uczestników "poznańskich wydarzeń" roku '56. Był to trzydziestoletni wtedy kowal z zakładów im. Stalina, który wyszedł z innymi robotnikami i na placu Stalina rzucał butelkami z benzyną w gmach UB.

Za to spotkały go represje. Jakie? Cytuję wiernie, choć z pamięci, wedle jego własnej relacji:

1. spędził cztery miesiące w areszcie;
2. nie pozwolono mu kupić na własność małego mieszkanka, w którym mieszkał;
3. nie pozwolono mu wyjechać za granicę.


Teraz refleksje...

Tyle. Gdyby mi ktoś powiedział, że to żart, albo kpina z antykomunistycznej opozycji, to uwierzyłbym bez najmniejszej trudności. Jednak powiedzano to na poważnie, a przynajmniej nieźle tę powagę udawano.

Cztery miesiące w areszcie, za obrzucacanie państwowego gmachu zapalającymi butelkami? Kiedy w naszych "humanitarnych" czasach za potarmoszenie pejsatego rabina grozi pięć lat? Jeśli ktoś dzisiaj zacznie obrzucać butelkami z benzyną państwowy gmach, to mam ogromną nadzieję, że spotka go za to o wiele dotkliwsza kara, niż owego Poznaniaka. Dodam nawet, że jeśli jeszcze kiedyś zdarzy mi się jeszcze obrzucać cokolwiek butelkami z benzyną, choćby w najlepszej sprawie, to bardzo bym się zdziwił gdyby tamta, nie lubiana przeze mnie władza była tak łagodna.

No i faktycznie, ta komunistyczna przeważnie taka łagodna nie była, po prostu nasi dzielni dziennikarze akurat w ten wyjątkowy przykład jej niewiarygodnej łagodności postanowili dzisiaj, w hucznie obchodzoną rocznicę, ludowi ukazać.

Ten ukazany dziś przez "nasze" media uczestnik zrywu, był niewątpliwie człowiekiem odważnym, z pewnością patriotą, znając te stalinowskie realia można go nazwać "desperatem", albo wprost "bohaterem". Co do tego, że zachował się odważnie i szlachetnie nie mam wątpliwości i absolutnie nie jego zamierzam tu "odbrązawiać". Nie mam też do niego najmniejszej pretensji, że zamierzał upiec żywcem paru ubeków. Raczej żałuję, że mu się to nie udało.

Zastanawia mnie jednak (tak się mówi, bo tak naprawdę, to od dawna już znam odpowiedź), dlaczego nikt nam tego nie raczył powiedzieć? Dlaczego z człowieka próbującego z narażeniem życia upiec żywcem paru wrogów, którzy akurat na to w pełni zasłużyli, robi się jakąś bezbronną ofiarę przemocy? Oczywiście, niemal każdy kto żył w PRL, a w każdym razie każdy porządny patriota, był ofiarą ucisku. I był praktycznie bezbronny, bowiem w przeciwnym razie by tą ofiarą być przestał. Jednak akurat wtedy, równo 50 lat temu, ten Poznaniak żadną bezbronną ofiarą NIE był! Co więcej, represje, które go za to spotkały były, o dziwo, nieporównywalne z niemal wszelkimi innymi represjami za podobne czyny w całej historii sowieckiego obozu.

A jednak ktoś wyraźnie uważa, że Polakom najbardziej do twarzy nie z bohaterstwem i walką, tylko z aureolą niewinnych i bezbronnych, wciąż krzywdzonych przez ciemne siły. Co więcej, tutaj ta ciemna siła nazywa się chyba po prostu "Państwo" - nie "państwo komunistyczne" bynajmniej, ono nie zadowalało się pozbawieniem swoich aktywnych przeciwników możliwości zakupu mieszkania i niewydaniem paszportu. Takie państwo, choć zaiste nigdy bym się nie domyślił, iż w ogóle na ziemiach Polskich istniało w latach 1944 - 1989, przedstawia się tak łagodnie, że z czym można je porównać, jeśli nie z obecną Polską? Która przecież także tłumi "słuszne protesty", co wszyscy dokładnie dzięki naszym troskliwym mediom na codzień oglądamy.

Zamiast skoncentrować się na uhonorowaniu odwagi i patriotyzmu uczestników zrywu, oraz przedstawić jakim ochydztwem i jak zbrodniczy był komunistyczny reżim, postarano się nas przekonać, że całe zło tego reżimu polegało na tym, że "zastosował siłę do stłumienia masowych protestów". Co każdy normalny rząd nie tylko by zrobił, ale i miałby obowiązek zrobić. Nie dlatego komunizm był zbrodnią i ochydą, że zastosował siłę, tylko dlatego, że był jaki był.

Zasługa ówczesnych patriotów nie polegała zaś na tym, że ich rzekomo właśnie w te czerwcowe dni niewinnie krzywdzono, tylko na tym, że odważyli się walczyć z narzuconą przez obcych zbrodniczą władzą. Nie na tym jednak w opinii naszych mediów polega wdzięk Polaków, więc, skoro nie było tu żadnego "wyrzeczenia się użycia siły", żadnego "Polak z Polakiem", żadnej wreszcie "tolerancji wobec ubeckiej mniejszości", to trzeba było całą sprawę zmanipulować w inny sposób.

Naród przecież potrzebuje rozrywki, a skoro radosny motyw "jak gonili hitlerowca, to mu opadały spodnie" stał się nie dość europejski, i przez to niekoszerny, to trzeba mu stworzyć inne mity, inne fabułki... Czyż jest bowiem coś bardziej wzniosłego w misji dziennikarza, niż "bawiąc uczyć"? W dodatku uczyć tego co najpiękniejsze i najważniejsze we "wspólnej Europie", czyli "tolerancji", "braku agresji"? Plus nieco nienawiści do państwa jako takiego, szczypta lub dwie poczucia iż Polak, to z definicji zawsze krzywdzony nieudacznik i ofiara... No i ściśle naukowy fakt, że ludziom obalającym komunistyczną władzę nie pozwalano nabywać na własność mieszkań.

W pięknym kraju żyjemy, nie ma co!

wtorek, czerwca 27, 2006

WIĘCEJ TUMULTU ! ! !

Tytuł tego postu to po prostu hasło na koszulkę (nalepkę, czy cokolwiek innego).

Ogłaszam niniejszym konkurs nieustający (zaraz, jak by ten post uczynić wiecznym?) na:


  • koszulkowe hasła
  • pomysły na rysunki
  • złote myśli
  • bardziej odpowiednie nazwy dla różnych organów w rodzaju "Gazety Wyborczej"
  • itp. itd.
Oczywiście o treściach prawicowych, anty-lewacjkich, anty-platformerskich, anty-brukselskich, itp. itd.

Moim własnym wkładem jest właśnie to super-aktualne hasełko "Więcej TUMULTU!". Plus moja prywatna nazwa dla "GW" - "Głos Szabesgoja", którą już wcześniej wspomniałem na tym blogu.

poniedziałek, czerwca 26, 2006

Prawdziwy sens lewicowego eksperymentu?

(wersja 0.2 - 27-06-2006)

Mówi się dość powszechnie, że "wprawdzie realne skutki komunizmu i nazizmu były takie same, ale ten pierwszy był realizacją odwiecznych marzeń ludzkości, podczas gdy drugi - tylko czymś zbrodniczym i bezsensownym".

Na pierwszy rzut oka faktycznie może się tak wydawać, ale nie jest to jedyny sposób możliwego spojrzenia na tę sprawę. W książce Aleksandra Zinowiewa "Przepastne wyżyny" (po polsku chyba nigdy nie wydanej, ja ją czytałem po angielsku) znalazłem takie dowcipne stwierdzenie:

"Celem eksperymentu jest zidentyfikowanie jego przeciwników i wyciągnięcie stosownych konsekwencji".

Oczywiście, jest to błyskotliwy i nieprawdopodobnie śmieszny żart na temat wyimaginowanego "naukowego" eksperymentu w sławnym "naukowym" instytucie w wyimaginowanym mieście Ibańsk. Ale nie tylko... Jeśli się chwilę nad tym nieco głębiej zastanowić, to czy nie jest to aby PRAWDZIWA ZASADA I PRAWDZIWY SENS wszelkich działań nawiedzonej lewicy?

("Nawiedzonej", ponieważ nie chodzi mi o lewicę względnie normalną, walczącą w realnym świecie walkę o realne poprawienie doli swojej i podobnych do siebie, ani nawet walczącą o władzę, jeśli jest ta walka jest pozbawiona silnych utopistycznych i gnostycznych aspektów określających lewackość.)

Dla mnie ten żarcik Zinowiewa mówi o agresywnym współczesnym lewactwie praktycznie wszystko co istotne - i to wcale nie jest żaden żart.

Mówi praktycznie wszystko o podstarzałych "bojownikach" z paryskich barykad roku '68 rządzących dziś w Brukseli, o szwedzkich socjaldemokratach, o organizacjach homoseksualnych, feministkach, rodzimych postkomunistach, amerykańskich "liberałach", latynoskich Che... Jest tego naprawdę sporo, coś ich chyba łączy, ale co właściwie?

Daliśmy sobie wmówić, że w każdym z tych eksperymentów chodzi o to, co eksperymentator podaje nam do wierzenia. Czy musi to być prawda? Wcale nie musi, bardzo możliwe, że celem ich wszystkich jest właśnie ZIDENTYFIKOWANIE PRZECIWNIKÓW I WYCIĄGNIĘCIE STOSOWNYCH KONSEKWENCJI. Albo w pełni świadomie, i tak jest zapewne najczęściej, albo mniej świadome... I co miałoby to zmieniać? Czyli SPROWOKOWANIE OPORU W CELU JEGO PÓŹNIEJSZEGO ZWALCZANIA.

Powiedzmy sobie wreszcie, że to właśnie jest celem tych wszystkich "wzniosłych humanistów", tych wszystkich "współczujących", tych wszystkich "światłych", "postępowych", "otwartych na ludzi", "tolerancyjnych". I zacznijmy stosownie reagować. Nie ma bowiem żadnego przekonującego dowodu, że jest odwrotnie - czyli, że to nie o zwalczanie naszego oporu im chodzi, a o to, co sami mówią!

A zresztą, jeśli np. zbrodnarz naprawdę wierzy, iż jest dobroczyńcą ludzkości, czy zmienia to w czymś istotę jego działań? Czy reakcja ofiar miałaby z tego powodu być inna? (Zgoda, po unieszkodliwieniu można go nie wieszać, tylko zamknąć np. w pokoju bez klamek, ale przecież nie przed!)

Naprawdę NIE MUSIMY przyjmować za dobrą monetę wszystkiego, co nam mówią nasi wrogowie! Zacznijmy ich działania interpretować po naszemu - nie wyłącznie zgodnie z ich własnymi deklaracjami. Z pewnością będzie to nie tylko skuteczniejsze, ale i znacznie sprawiedliwsze!

Jeśli rządza mordu ujawniła się w naziźmie, a poza tym ujawnia się (choć w mniejszym, choćby z praktycznych względów, nasileniu) w całej historii i prehistorii ludzkości, to i wcale nie jest nie do pomyślenia, iż lewica także kieruje się żądzą mordu, nie tylko na wartościach i strukturach społecznych, ale i na ludziach. Zaś wszelkie "gumanisticzieskije" deklaracje to tylko dymna zasłona.

Proponuję to wstępnie przyjąć jako roboczą hipotezę, a po drugie zastanowić się nad tym i podyskutować.

sobota, czerwca 24, 2006

Bądźmy święci dla Parlamentu Europejskiego!

Piłsudski, choć podobno "socjalista" do samego końca, nie był głupi facet. Choćby dlatego, że powiedział kiedyś, że "kto mówi, że chce wolnej Polski, ale nie chce polskiej policji i polskich więzień, po prostu nie chce wolnej Polski".

W jakich czasach żyjemy, skoro kiedyś nawet "socjaliści" mieli tyle rozumu?

Przeciwieństwem tego sensu, i tego patriotyzmu, jest to, co wygłosił niedawno, z okazji werdyktu na temat polskiej ksenofobii i innych strasznych rzeczy w wykonaniu tzw. Parlamentu Europejskiego, senator PO jakiśtam. Dowodził on, że wprawdzie werdykt był niesprawiedliwy, ale (cytuę z pamięci): "Polska powinna być bardziej bez zarzutu, niż inne kraje, powinniśmy być całkiem i absolutnie bez zarzutu pod względem ksenowfobii i antysemityzmu, po prostu święci, bo to jest w naszym interesie, inaczej... itp. itd.".

W mojej opinii takie gadki są obrzydliwe i antypolskie. A także bardziej jeszcze szkodliwe, niż rozkładowy, antypaństwowy bełkot Tuska.

Było to oczywiście mówione na TVN24, gdzie świętość jest z pewnością najforsowniej lansowana w całej Unii Europejskiej, TV Trwam w każdym razie nie może się z tym mierzyć.

środa, czerwca 21, 2006

Wierzejski miał rację!

Wierzejski miał jednak sporo racji. Ilu jest pedałów? Powiedzmy 5%. A o ilu pedofilach się słyszy, którzy molestują dziewczynki? Z pewnością najwyżej co piąty, wątpię żeby nawet to. Reszta molestuje chłopców. A że są to faceci, więc wniosek dość oczywisty, nawet jeśli ktoś się chce wdawać w ścisłe matematyczne obliczenia.

Nieco inną sprawą są gangi zajmujące się dziećmi w celach zarobkowych, ale "przewaga" pedofilii homoseksualnej nad heteroseksualną jest niezaprzeczalna i b. znaczna.

Czyli miał Wierzejski rację, czy nie?

wtorek, czerwca 20, 2006

Do której bramki gramy?

Właśnie dzisiaj bawiąca w USA minister spraw zagranicznych III RP Anna Fotyga ma się między innymi spotkać z "przedstawicielami organizacji żydowskich". Gdzie ma się spotkać? Oczywiście na neutralnym gruncie, pomyśli ktoś.

Otoż nie, spotkać ma się w "Museum Holocaustu". Czyli w miejscu, gdzie rozmówcy będą nabuzowani słusznym, mniej słusznym i udawanym patosem, w miejscu, gdzie akurat najtrudniej byłoby zgłosić jakiekolwiek zastrzeżenia wobec żądań... Gdyby ktoś miał zamiar je zgłaszać, w co niestety można wątpić.

Jeśli ktoś dobrowolnie gra na boisku przeciwnika, to nie można uniknąć pewnych pytań. W rodzaju tego, czy naprawdę zależy mu na sukcesie WłASNEJ drużyny. A jeśli nie, to dlaczego?

czwartek, czerwca 15, 2006

Więcej gadania obok tematu

Kunszt gadania obok tematu został już także opanowany przez naszą do-szpiku-kości-otwartą-i-europejską hierarchę kościelną. Choćby dzisiaj, kiedy to kardynał Dziwisz "przeprosił" za działalność księży - ubeckich agentów.

Nie wydaje mi się, by takie przeprosiny były komuś potrzebne, a co więcej, nie wydaje mi się, by "kościół" miał powód za to przepraszać. To nie "kościół" zdradzał, choć niestety teraz nie zachowuje się chyba należycie. Ale wtedy "kościół" był w porządku, problem dotyczy indywidualnych zdrajców, którzy w dodatku do niczego się nie przyznają, nie przepraszają, nie zadośćuczyniają, i nie proszą przełożonych o wyznaczenie im odpowiednio surowej pokuty.

W przypadku duchownych sprawa pokuty powinna być bardzo prosta - wysłanie na prowincjonalną plebanię, albo na misję do Afryki. Dobre dla zbawienia duszy, wcale nie haniebne... A że nie przesadnie wygodne i bez blasku medialnych reflektorów? Przykro mi, ale to ma być mimo wszytko POKUTA, prawda?

Przeprosiny kardynała nie są chyba nikomu potrzebne, ale potrzebna jest świadomość, że ksiądz u którego się spowiadamy, nie był zdrajcą, albo że ten, który nas poucza i karci z ambony sam nie ma znacznie poważniejszych i paskudniejszych grzechów na sumieniu, do których nie raczy się przyznać, których nie raczy odpokutować. (Może po prostu nie wierzy w sąd ostateczny? Ciekawa myśl.)

Niestety bardzo źle dzieje się chyba w polskim kościele. Właśnie teraz, nie w czasach PRL'u i ubecji. Czemu się zresztą trudno dziwić, w końcu większość wyższych hierarchów polskiego kościoła to Europejczycy całą gębą, trudno żeby się do europejskich standardów nie dostosowali.

niedziela, czerwca 11, 2006

"Parada" to nie to samo co "Demonstracja"

Niechęć do "Parady Równości" oznacza ponoć wrogość wobec wolności wyrażania poglądów. "Każda mniejszość ma prawo do demonstrowania swoich poglądów", poucza się nas bez przerwy.

Mam pewne wątpliwości, czy każda mniejszość miałaby podobne do pedziów poparcie Światłych. No bo wiemy już, że pedofile nie, zoofile nie...

Nekrofile chyba też nie? Choć komu oni szkodzą, biedactwa? Że to mała mniejszość? A kto powiedział, że mniejszość musi być duża? Czy w sferze mniejszości małe nie jest przypadkiem piękne? I DUŹE? A zresztą kto to sprawdził, jaka duża jest ta nekrofilska mniejszość? Stawiam dolary przeciw orzechom, że nie jest ona mniejsza od ilości uczestników wczorajszej "Parady Równości", łączącej homosiów i lewaków z połowy Europy. Których było, wedle oficjalnych danych, a wszyscy przecież wiemy, co o takich danych sądzić, 3 tysiące.

Wracając do sprawy wolności poglądów w ujęciu ogólnym. Otóż wiemy już, że ludzie dochodzący do innych, niż ostatnio uznawane za ortodoksyjne, wniosków na tzw. holokaust są teraz po prostu przestępcami. Wszystko przed nami, tak elegancko problemu niesłusznych poglądów nie sformułowano nawet w ZSRR. Tam musiano się uciekać do pozaprawnych sztuczek albo pozaprawnej przemocy, tutaj mamy to wszystko załatwione "legalnie" i z podniesiona przyłbicą.

Powie ktoś - "ci ludzie szkodzą innym, a granica wolności jest tam, gdzie zaczyna się wolność innych ludzi". Jakim to "innym ludziom" szkodzą zoofile? A nekrofile? Nie mówiąc już o wsadzaniu kogoś do więzienia za jego wnioski z własnych historycznych badań.

Co do "Parady Równości" pragnę zwrócić uwagę, że TO NIE JEST żadna, żądająca czegoś konkretnego, DEMONSTRACJA. Takie demonstracje potrafią być obrzydliwe i lewackie, ale ludzie mówią za ich pomocą, o co im konkretnie chodzi, w mniej czy bardziej durny sposób, ale mówią. Choćby o odwołanie ministra edukacji Romana Giertycha.

Tutaj jest to, jak sama nazwa wskazuje - PARADA. A cóż to takiego jest parada? Jest to pochód przeznaczony przede wszystkim do oglądania przez stojące z boku osoby, zgoda? Czyli w sumie showbiznes. Najpierw były chyba tylko parady wojskowe, potem pojawiły się różne takie na dzień Św. Patryka, czy Święto Niepodległości. (A wcześniej oczywiście były religijne procesje. Sprawa pokrewna.)

"Parady" to nie są żadne demonstracje wyrażające poglądy i domagające się czegoś. W przypadku zachodnich parad homosiów mówi się nam, że chodzi o ich "dumę" i "tożsamość". Nie o żadne poglądy. I tutaj jest to samo, choć oczywiście mniej ostentacyjnie, bo społeczeństwo nie jest aż tak "dojrzałe". (W założeniu "jeszcze".)

Jest to więc show, taki sam, jak konkurs na miss, pokaz mody, albo bicie seksualnego rekordu. Którego nikt, kto nie chce nie ma obowiązku oglądać. W sensie NIE POWINIEN MUSIEĆ. "Poglądów" jest tu dokładnie tyle, co w konkursie na miss, czy innym idiotyźmie dla frajerów. Dlaczego więc wciąż wciska się ludziom głupoty na temat "wolności wyrażania poglądów", która jest w Polsce rzekomo gwałcona?

Z pewnością nie powiedziałem tu niczego wyjątkowo oryginalnego, bo tak to zapewne rozumiał Lech Kaczyński zakazując niegdyś parady pedałów, choć oczywiście nigdy by tego tak wprost nie wyraził. (Bycie europejskim politykiem ma swoją cenę.) Być może jednak wyrażenie tych prostych myśli własnymi słowami i bez europejskiego knebla ma swoją, choćby niewielką, wartość.

Europejskie gadanie obok tematu

Wygląda, że podstawową kwalifikacją wszpółczesnych dziennikarzy - tych politycznie poprawnych, ale to praktycznie oznacza wszelkich mających dostęp do większej publiczności - jest gadanie obok tematu. Dziennikarz wyższego sorta, taki którego dopuszczą do różnych panelów dyskusyjnych, musi mieć tę sztukę opanowaną perfekcyjnie, to chyba podstawowe kryterium zresztą.

Przed chwilą w naszej publicznej telewizji dyskutowało grono dzienniarzy, w tym ludzie stosunkowo znośni, jak p. Semka i p. Karnowski. Oczywiście ci byli w mniejszości, większość była znacznie bardziej Światła i Postepowa. Był też dziennikarz niemiecki.

Rozmawiano między innymi na temat ostatnich antyposlkich dowcipasów w niemieckiej telewizji, w wykonaniu "bardzo popularnego komika" (nie znam się na niemieckich komikach i ichniej telewizji, więc cytuję dyskutantów). Nasi dyskutanci zlekceważyli tę sprawę, podobno "większość Niemców już tak Polaków nie widzi", "były protesty" itd. Oczywiście, to była sprawa całkiem marginalna - państwowa telewizja, program satyryczny o podobno 25-procentowej oglądalności, bardzo popularny komik, w czasie Mundialu, gdzie "przyjaciele spotykają się, aby pograć w piłkę" (czy jak to tam sformuowano).

Z pewnością na temat Żydów, Arabów czy Rosjan tego rodzaju dowcipasów się w Niemczech nie opowiada. Na temat homoseksualistów z pewnością też nie. Ale mniejsza z tym. Argumenty panów z panelu były żałosne, ale o jednej naprawdę ważnej sprawie nawet nikt się nie zająknął. Poprawna politycznie tresura działa.

O co mi chodzi? A o to, że w żadnej polskiej telewizji nic podobnego na temat Niemców nie mogło by się po prostu pojawić, Jest to absolutnie nie do pomyślenia. Ja sobie w każdym razie tego nie potrafię wyobrazić, a Ty czytelniku? To samo dotyczy zresztą homoseksualistów, Arabów czy Żydów.

I to jest zasadniczą sprawą, o której rozsądny europejski dziennikarz nie wspomni, bo wie że nie nada. W Niemczech wolno o Polakach, w Polsce o Niemcach byłoby nie do pomyślenia. Nigdzie nie można o Arabach czy homosiach, o Polakach wolno.

A czemu się tu właściwie dziwić? W końcu to my mamy za co pokutować, prawda? Gdybyśmy dali Niemcom korytarz i Gdańsk, Żydom nie spadłby przecież włos z głowy! A poza tym, w końcu to nas dzięki wstawiennictwu Niemiec wpuszczono na europejskie pokoje, a nie odwrotnie. Skorzystajmy więc z okazji i nauczmy się trzymać gębę na kłódkę. Bo jak nie, to na następną Paradę Równości przyjedzie więcej niemieckich lewaków i będą lepiej uzbrojeni. Także w odpowiednie bumagi z Brukseli.

czwartek, czerwca 08, 2006

Sprawa naszych miliardów nadal aktualna

Zbliżający się Mundial pozwala politykom jeszcze łatwiej uniknąć odpowiadania na niewygode pytania, zaś dziennikarzom zadawania ich. Oby nie ułatwił spełnienia tych bardzo niepokojących, mówiąc eufemistycznie, obietnic...

O co dokładnie chodzi? Oto link do witryny Stanisława Michalkiewicza, na której są wszystkie jego teksty na ten temal:

Stanisław Michalkiewicz

Gorąco zachęcam do zainteresowania się tą witryną i całym problemem. A raczej dwoma co najmniej problemami:

- ustępliwością naszych władz wobec bezprawnych żądań Przedsiębiorstwa Holocaust, oraz...
- łatwością, z jaką można dzisiaj w Polsce oskarżyć kogoś o brzydkie, a co gorsza ścigane przez prawo, rzeczy.

W tej pierwszej sprawie jest jeszcze szansa na walkę, nie wszystko jest przesądzone, ponieważ tak bezprawne żadania, z jakimi spotyka się Polska nie dadzą się zrealizować bez specjalnej działalności ustawodawczej. To zaś zakłada udział w tym posłow polskiego Sejmu. Skoro mamy jeszcze cień narodowej niezależności i oficjalną (choć ograniczoną) suwerenność, nie da się tej fazy pominąć. Zaś posłowie, to... W każdym razie nie są od nas do końca niezależni. Odwiedź więc stronę Stanisława Michalkiewicza, zastanów się, a potem zrób, co zrobić możesz.

poniedziałek, czerwca 05, 2006

Strajki, socjaldemokrata Pinior i tow. Borowski

Nie jestem libertarianem, mimo że od lat czytuję "Najwyższy Czas!", ale całkiem możliwe, że się nim wkrótce stanę. Dzięki naszym dzielnym górnikom i pracownikom służby zdrowia.

Co do górników sprawa jest dziecinnie prosta - albo mieli te pieniądze oficjalnie obiecane, albo nie. Jeśli nie mieli obiecanych, to nie mają do nich żadnego prawa i tyle. Mogą sobie negocjować z pracodawcą nowe warunki, ich prawo. Może im się nie podobać tak ciężka, brudna, niebezpieczna praca poniżej pewnej płacy, ich prawo. Ale jeśli nie mieli obiecanych pieniędzy, ani określonej części zysków, to nic im do nich.

Z lekarzami i pielęgniarkami sprawa wydaje się być nieco trudniejsza. Mają dziwnie mało płacone, za ciężką i bardzo odpowiedzialną pracę, do której w dodatku muszą się całe lata z wysiłkiem i kosztem wielu wyrzeczeń przygotowywać. (Te studia to ewidentny przykład na "opportunity cost".)

Jednak narzuca się pytanie - czy dotychczas było w porządku? Czy coś się wyraźnie pogorszyło w ciągu ostatniego półrocza? Dlaczego takich strajków nie było za rządów SLD, czy AWS'u z Unią Wolności?

W dodatku firmy farmaceutyczne, które wydają się być ogólnie wyjątkowo cynicznymi graczami w skali światowej, oskarżanymi o wyjątkowo paskudne sprawy, bez wątpienia jakąś rolę w tym wszystkim tutaj odgrywają. Rolę mniejszą lub większą, ale z tych paru ujawnionych dotąd faktów wynikałoby, że raczej sporą. Tak to wygląda, na zasadzie czubka góry lodowej.

Nie jestem (jeszcze? wciąż się jak widać rozwijam) pryncypialnym wrogiem związków zawodowych. I nie chodzi o to, że zakładałem kiedyś w swoim zakładzie Solidarność, bo akurat czysto związkowa działalność nigdy mnie nie interesowała i chodziło mi o coś zupełnie innego, robiło się po prostu to, co było możliwe. Ale dziki kapitalizm, taki jak ten wielokrotnie ujawniany w polskich filiach Daewoo, albo w hypermarkecie Biedronka, musi być zwalczany. I to przede wszystkim same ofiary mają prawo się bronić. Prawo do samoobrony to to, co odróżnia wolnego człowieka od niewolnika, jeśli państwo, lub jakaś inna potęga, nie potrafi ludzi całkowicie ochronić przed bezprawiem, to nie ma moralnego prawa pozbawiać ich prawa do samoobrony. Może bardziej chrześcijańskie byłoby nastawienie drugiego (i trzeciego) policzka, ale mnie to dość mało wzrusza.

Jednak warto by było wyjaśnić sprawę, dlaczego personel medyczny uznał swoją sytuację za nie do zniesienia akurat teraz, a nie powiedzmy dwa lata temu. Dobrze by było, gdyby obecny rząd tę próbę przetrzymał i, jeśli trzeba, pozwalniał z pracy, albo - w ostateczności - wziął w kamasze.

Przy okazji, wspomniałem tu o "Solidarności". Wczoraj oglądałem spotkanie prominenta naszych rodzimych socjaldemokratów Józefa Piniora z młodzieżówkami różnych partii. Facio wydaje się dość w sumie nieszkodliwy osobiście, ale kompletnie pozbawiony hormonów. Co nie znaczy, iż nie było w jego wypowiedziach sporej ilości nadużyć. Na przykład twierdził on, że "program socjaldemokracji najbardziej ze wszystkich programów polskich partii odzwierciedla 21 postulatów Solidarności". Co za naiwna demagogia! Wtedy każdy wiedział, czego się na pewno nie da powiedzieć głośno i z konieczności ludzie walczyli, o to, co był cień szansy uzyskać. Dzisiejsza partia z tym samym programem to nie jest nawet porządny związek zawodowy!

Skoro już jesteśmy przy Piniorze, to rozczulające było, kiedy zapytany o różnice między jego socjaldemokracją, a SLD, odpowiedział, że "teraz jesteśmy nie w fazie wyszukiwania różnic, ale w fazie wyszukiwania podobieństw". I na tym oczywiście kwestia różnic się skończyła.

No i jeszcze coś mi się przypomniało. Spytany o Borowskiego - o to jak taki dawny aparatczyk komponuje się z etosem Solidarności do którego się Pinior i socjaldemokracja przyznaje - Pinior odparł, że Borowski to w istocie ofiara komunizmu, bo w '68 odebrano mu z powodów politycznych pracę naukową. Paradne! Na co w takim razie tow. Borowski robił przez następnych 21 latek? I jak znalazł się w SLD?

Wydarzenia roku '68, każdy to wie, to była przede wszystkim wewnątrz-partyjna dintojra, co kogo to obchodzi, że tow. Borowski miał drobne przykrości, bo np. uznano go za Żyda? Albo np. za marionetkę jakiegoś wyżej postawionego partyjnego Żyda? (Byli wtedy inni?)

Tak właśnie działają tego typu programy - jeśli pytanie jest niewygodne dla "naszego człowieka", daje się "ofierze" odpowiedzieć cokolwiek, byle wyglądało na zbicie argumentów przeciwnika, po czym przechodzi się do następnego pytania. Większość nadużyć w środkach przekazu to nie ewidentne kłamstwa, tylko umiejętne wykorzystanie informacyjnego szumu i rozkładanie akcentów. O czym wszyscy już wiedzą, ale może warto sobie to co pewien czas zwerbalizować.

piątek, czerwca 02, 2006

Uroki wielokulturowości

Ostawnie badania opini wykazały, że 40 procent brytyjskich muzułmanów jest za wprowadzeniem w Wielkiej Brytanii ścisłego prawa muzułmańskiego (szariatu), zaś 20 procent sympatyzuje z niedawnymi zamachami Londynie.

Z czego dobitnie widać, że przeciwników Wielokulturowości i Tolerancji należy ścigać i tępić (oczywiście o ile należą do białej, europejskiej i heteroseksualnej większości, w innym przypadku to byłoby nie do wyrażenia wsteczne i obrzydliwe).

Jeśli chcesz poczytać nieco więcej na ten temat (a nie boisz się czytania po angielsku), oto link:

http://www.greg-strange.com/Banning_burqa.html

W ogóle bardzo mi się na pierwszy rzut oka podoba cały ten blog Grega Strange. Dopiero go znalazłem, ale wygląda fajnie. Są więc jeszcze na świecie ludzie piszący z sensem, nawet nie jest ich aż tak mało. Dlaczego więc ciągle musimy słuchać jazgotu tej obrzydliwej lewackiej zgraji?

Rozumieć Zdrajcę i Postępowa Klaka p. Lisa

Rozpętała się niezła burza na temat księżych, i nie tylko, teczek. Moim skromnym to tylko drobny początek.

Argumenty Światłych i Postępowych zachwycają swą talmudyczną subtelnością. Z drugiej strony charakterystyczne są przemilczenia w argumentacji. W ich wersji wszystko i wszyscy są ubabrani. To jednak nieprawda, cała masa ludzi nigdy nie kolaborowała z komunistycznym, prosowieckim reżimem. O ile nie uznamy za swego rodzaju kolaborację pieczenia bułek, leczenia ludzi, albo kibicowanie drużynie Górskiego.

Zgoda, można człowieka złamać, niemal każdego w taki czy inny sposób złamać i do podpisania czegoś, czy powiedzenia czegoś można zmusić. Torturami, groźbami wobec najbliższych, bezpośrednim i długotrwałym oddziaływaniem na psychikę... SB w czasach Solidarności i Jaruzelskiego to nie było Gestapo ani UB Różańskiego, ale też miało swoje metody. Nie potępiam ludzi za to, co robili poddani torturom, bo sam nie byłem im poddany.

Pewien bardzo przyzwoity działacz opozycji i Solidarności, już od dawna nie żyjący, powiedział mi kiedyś (sorry za dosadność): "Dopóki mi jaj nie zaczną ściskać szufladą, na pewno się nie złamię". Przyznam, że dla mnie to był imponujący standard niezłomności, choć nie zakłada zniesienia wszystkiego.

Jeśli przyjmiemy, że złamać można każdego, to jednak zasadniczą różnicę stanowi to, co się robiło potem. Człowiek, który się załamał i coś podpisał, nie miał potem prawa działać nadal w podziemiu. Miał obowiązek natychmiast powiedzieć o sprawie opozycyjnym przyjaciołom i współpracownikom, a potem odsunąć się od wszelkich tajemnic. Jeśli tego nie zrobił, był zdrajcą. Całkiem po prostu - każdego dnia, z każdym wydrukowanym egzemplarzem gazetki, z każdą rozmową "nie na telefon", zdradzał przyjaciół i ludzi narażających się dla sprawy.

Jeśli zaś mówimy o księżach, to proszę wybaczyć, ale ich obowiązuje jeszcze nieco wyższy standard moralny. Wypominanie innym grzechów - czy to będzie przedmałżeńskie pożycie, czy powiedzmy brak miłości dla nieprzyjaciół - i nakładanie pokuty, nie da się pogodzić z luźnymi standardami wobec własnej zdrady i kłamstwa.

A w dodatku jakoś nikt z wielebnych postępowych księży agentów przez te 17 lat z własnej woli do niczego się nie przyznał. Nie mówiąc już o tym, że już oskarżeni - idą w zaparte, zgodnie z najlepszą przestępczą tradycją. I nie mówiąc już o tym, by sam będąc zdrajcą i szmatą, nie nadstawiać policzka lepszych od siebie, nie przepraszać w ich imieniu za niepopełnione przez nich zbrodnie, nie jątrzyć, nie zamazywać prawdy, nie robić dalej swej zdradzieckiej roboty.

Tak więc, szanowni panowie i panie chrześcijańscy humaniści spod sztandarów "Gazety Wyborczej", "Znaku", "Więzi" i "Tygodnika Powszechnego" - tu nie chodzi o niszczenie (mówi się o "linczowaniu") ludzi, którzy załamali się pod torturami, jakich większość z nas nigdy nie przeżyła i miejmy nadzieję nie przeżyje, tylko o to, że potem, już bez tortur, taki ktoś z miedzianym czołem nadal brnął w swojej zdradzie, jeszcze drapując się w szaty Moralnego Autorytetu i świętości. Robiąc "światłą" i "humanistyczną" robotę, wobec której stara rzymska zasada "CUI BONO?" daje wysoce niepokojące z politycznego punktu widzenia, a moralnie po prostu paskudne odpowiedzi.

Poza tym oglądałem wczoraj program Tomasza Lisa "Co z tą Polską?". Oczywiście na temat lustracji, szczególnie księży. I najbardziej mnie zafrapowała nie sama dyskusja, choć były tam nieliczne ciekawe rzeczy, tylko klasyczna klaka - całkiem jak z dziewiętnastowiecznego teatru. Kiedy ktoś Światły i Postępowy coś Światłego i Postępowego powiedział, nieodmiennie odzywały się silne, długotrwałe, zdyscyplinowane oklaski. Raz kamera ukazała klaszczących, i było widać z jakim zapałem (czyli brakiem zapału) to robią, za to jak pilnie.

Może nieco przesadziłem z tą klasyczną klaką... Fakt, że oni nie rzucali w górę kapeluszy, nie wyli, nie gwizdali, nie wstawali z miejsc. Z pewnością te rzeczy były zarezerwowane na specjalne okazje. Jednak niesamowite jest, jakimi prymitywnymi w końcu środkami urabia się dzisiaj ludzi, także oglądaczy tej "inteligentniejszej" części programów telewizyjnych. Przecież ci ludzie nie są przypadkowo wybrani, przecież z jakiegoś powodu zależało im, żeby tam być, i coś w tym celu musieli zrobić. W tym przypadku klaskać, kiedy klaskać "wypadało".

Zrobić z tym wiele nie można, ale warto może było choćby to zasygnalizować. Może następnym razem Czytelnik sam na to zwróci uwagę, a przy okazji na tysięczne inne manipulacje w "naszych wolnych" mediach.

Jeszcze na zakończenie, skoro jesteśmy przy agentach, długi i fascynujący opis sprawy agenta Bolka, który znalazłem w sieci. Naprawdę warto kliknąć i dokładnie przeczytać. A potem pokazać innym.

Lech... czy Bolek?