wtorek, września 26, 2006

Zanim zacznę się pasjonować rapem, czyli Płacz i zgrzytanie zębów nowoczesnej Kassandry

W kraju dzieją się w tej chwili ważne, dziwne, a co więcej – zabawne – rzeczy, ale jakoś mnie to ostatnio przestało bawić. Jarosław Kaczyński idący w ślady Napoleona, któremu za wiele sukcesów uderzyło do głowy i przyprawiło o klęskę? Tutaj płonąca Moskwa, tutaj Andrzej Lepper, a tutaj ja... Całkiem obojętny. Weksle? Jak one mogą być nielegalne? Nie mogą, ale co mnie to? Gdyby ode mnie je chcieli wyegzekwować, to pewnie bym jakoś zareagował, ale tak?

Polska to znowu Najweselszy Baraczek, tym razem Obóz jest nieco wprawdzie inny, ale wszystko się wyrówna, nie ma obawy! Świat nieco nie nadąża, ale też, gdyby poszukać, coś interesującego by się znalazło. Tylko, że jakoś to wszystko dla mnie straciło znaczenie od czasu, gdy największy autorytet moralny naszej zachodniej cywilizacji zaczął być, nawet w swych półprywatnych wypowiedziach, skutecznie cenzurowany przez azjatycki motłoch, podburzany przez ludzi, o których wiadomo niewiele, ale akurat tyle, by móc być pewny, że dobrze naszej cywilizacji nie życzą.

Tym razem skończyło się na niewielu zabójstwach, paru spalonych kościołach, wielu obelgach, sporej ilości przepraszania... Niby nic, albo prawie. Ale pamięta ktoś jeszcze sprawę Salmana Rushdie i jego “Szatańskich wersetów”? Ludzie się mimo wszystko uczą. Na codzień rzecz niemal nie do uwierzenia, a jednak... Uczą się, przynajmniej w niektórych specjalnych sytuacjach. Na przykład wtedy, gdy boją się o własną skórę. Skutecznie się uczą, skoro nawet różne szmiruski w rodzaju tzw. “Madonny” momentalnie przestają obrażać katolicyzm, jeśli jakiś nikomu nie znany mułła stwierdzi, że Jezus mimo wszystko jest uznawany przez islam za proroka, więc może się to dla szmiruski źle skończyć. Taką to dzisiaj obronę mają nasze zachodnie, chrześcijańskie wartości. Ale skoro nikt inny nie chce, albo nie ma odwagi, pozostaje to zadaniem dla mułły.

Mój wielki intelektualny faworyt (choć Niemiec) Oswald Spengler, obok ogromnej ilości mądrych, a co gorsza piekielnie aktualnych, i to nie za jego życia, tylko teraz, tez, powiedział także coś w tym duchu, że: “prawdziwy mężczyzna albo jest w politykę zaangażowany całym sobą, albo całkiem ją ignoruje”. Ja, jak zawsze, muszę być inny, więc od nawału przygnębiających myśli uciekam w lekturę mało znanej, bo politycznie niepoprawnej książki. Chodzi o wydane w roku 1969 dzieło znakomitego biologa, profesora botaniki na Oxfordzie, C. D. Darlingtona, zatytułowane “Evolution of Man and Society” (“Ewolucja człowieka i społeczeństwa”). Dzieło traktujące o historii ludzkości z punktu widzenia biologa. W dodatku biologa o bardzo indywidualnych i niekonwencjonalnych poglądach, których ewidentnie nie uważał za słuszne z żadnym strażnikiem prawowierności uzgadniać. Zresztą były to czasy, gdy terror politycznej poprawności dopiero się wykluwał, choć ruch hippiesów właśnie kwitł w najlepsze, a w Paryżu lewactwo “zakazywało zakazywać”.

Książkę tę już dawno oczywiście przeczytałem od deski do deski, więc teraz sobie po prostu ją na chybił trafił otworzyłem, by się jakoś oderwać od przygnębiających myśli. W końcu, kiedy światłe panelowe dyskusje na temat “islam a Europa” przestają człowieka cieszyć, sytuacja staje się poważna. (Oczywiście poważna wyłącznie dla mojej biednej psychiki, NIE dla Zachodu, chrześcijaństwa, papiestwa, demokracji, czy czegokolwiek równie wzniosłego. Gdzieżby tam!)

Los tak chciał, że sobie książkę otworzyłem na rozdziale traktującym o początkach amerykańskiej mafii. Otóż było to tak...

Pierwsi mafiosi przybyli do Nowego Orleanu z Sycylii w roku 1890. Wkrótce jedenastu z nich zostało uwięzionych za morderstwo, a następnie zlinczowanych przez krewnych ofiar. Rząd Stanów Zjednoczonych wypłacił krewnym zlinczowanych gangsterów 30 tysięcy dolarów rekompensaty (co w tamtych czasach było sumą bez porównania wyższą, niż teraz).

Piękny przykład postępowania państwa prawa niewątpliwie, ale o dziwo mafii on nie zaimponował. Zaczęła werbować nowych rekrutów, wyłącznie spośród “swoich”, czyli sycylijskich imigrantów. Poddawano ich żelaznej dyscyplinie i szkolono. Sycylijczycy nie tylko przypływali do Ameryki, ale już na miejscu intensywnie się rozmnażali, tak że rekrutów nie brakowało. Nowi przybysze oraz ich potomstwo żenili wyłącznie we własnym gronie. Powstawała nowa “rasa”.

Słowo “rasa” użyłem w cudzysłowie, ponieważ zazwyczaj przyjmuje się, że ludzkich ras jest zaledwie kilka, tutaj zaś, jak w ogóle w książce Darlingtona, chodzi o coś, co można by nazwać “mikro-rasą”. Rasą w tym rozumieniu stają się grupy ludzkie już po paru pokoleniach intensywnego koligacenia się w ramach swojej grupy, tym bardziej, jeśli łączy ich jakiś specyficzny tryb życia i obyczaje. Rasą są więc na przykład złotnicy od wieków zajmujący te same ulice w stolicy Majorki, europejskie głowy koronowane, dawni rosyjscy zawodowi rewolucjoniści i niedawna sowiecka nomenklatura, mieszkańcy odciętych od świata plemion w tropikalnej dżungli i członkowie odciętych od świata alpejskich wiosek, przestępczy półświatek każdego niemal wielkiego miasta. Pula genetyczna każdej z tych grup całkiem szybko się ujednolica, nosiciele tych genów zaś szybko się do siebie upodobniają. Każdy z czytelników sam bez trudu może sobie wiele z tych ras zidentyfikować. Wystarczy trochę pomyśleć i się nie bać.

Całkiem nawiasem, takie rozumienie rasy jest czystym zaprzeczeniem wszelkiego rasizmu, zakładającego przecież ścisłe wartościowanie ludzi na podstawie jakichś niezmiennych cech rasowych. Kiedy ras są setki tysięcy, a każda z nich jest właśnie optymalnie przystosowana do pewnych konkretnych warunków, problem rasizmu znika. Oczywiście, to że znika, nie sprawia jeszcze, że zawodowcy od jego tropienia zamilkną. W końcu nawet UNESCO, o ile wiem, stwierdziło kiedyś autorytatywnie, że “nie należy mówić o ludzkich rasach, a co najwyżej o grupach etnicznych”, więc temat jest oficjalnie tabu. Nieważne, że np. Eskimosi ze smakiem wcinają mydło i świece, które nas by wyprawiły na tamten świat, i że takich obiektywnych rasowych różnic jest cała masa. Tabu jest tabu, a polityczna poprawność większa amica, niż zarówno Platon, jak i prawda.

Wracajmy jednak do naszych dzielnych gangsterów. Otóż, na gościnnej amerykańskiej ziemi w krótkim czasie powstała spójna, powiązana wzajemnym pokrewieństwem, genetycznie w dużym stopniu jednolita, nieprzenikniona dla obcych, zhierarchizowana przestępcza struktura. Pradawne, od stuleci bezwzględnie przestrzegane i wpajane od kołyski, zasady w rodzaju słynnej omertá, czyli nakazu milczenia względem władz na temat grupy, oczywiście zwiększały jeszcze jej siłę i odporność na wpływy ze strony normalnego społeczeństwa czy organów prawa.

Darlington, pisząc o sycylijskich korzeniach mafii, stwierdza, iż główne udoskonalenie zasady, stosowanej skądinąd od wieków w wielu podobnych społeczeństwach na całym świecie, polegało na tym, że
prawo i jego przedstawiciele nie byli już po prostu wrogami, tylko robactwem. W ten sposób [mafia] uzyskała przewagę nad społeczeństwem. Ta znakomita doktryna, wypróbowana w praktyce przez stulecia na Sycylii, pozwoliła jej dostrzec możliwości we współczesnym świecie
Powstała cosa nostra (“nasza sprawa”) panująca nad wielorasowym syndykatem przestępczości, w którym niezdyscyplinowane, nieumiejące ze sobą współpracować gangi irlandzkie i żydowskie – wcześniej na amerykańskiej ziemi działające, ale nie mogące się mierzyć z Sycylijczykami pod niemal żadnym względem – zajmowały rolę podległą.

Nadeszła epoka prohibicji (1920-1933), kiedy to 4 miliony amerykańskich żołnierzy wróciło do kraju z Wielkiej Wojny, by się przekonać, że kiedy oni narażali życie i marnieli w okopach, antyalkoholowi fanatycy uczynili nielegalnym wypicie szklanki piwa. Jednak nie wszystko było aż tak beznadziejnie, jak by się mogło wydawać – alkoholu, takiej czy innej jakości i pochodzenia. mimo wszystko nie brakowało, ten kogo było stać, nie musiał zbyt często cierpieć objawów abstynencji. Najlepiej jednak na prohibicji wyszli gangsterzy, z cosa nostrą na czele. Jej działalność stała się międzynarodowa i całe kraje, takie jak na przykład Kuba, dostały się w dużym stopniu we władanie gangów (co, nawiasem, trochę nawet tłumaczy i Fidela Castro, wbrew miłym sercu "prawicowca" uproszczeniom).

Życie gangstera było wprawdzie dość niebezpieczne, ale dostarczało masę zdrowej emocji. No a poza tym, stałe i wysokie gangsterskie dochody nie były do pogardzenia, szczególnie w czasach wielkiego kryzysu (od 1929 głęboko w lata '30), kiedy miliony całkiem normalnych ludzi stało w wielogodzinnych kolejkach po darmową zupę.

Nastąpiło też stopniowe przenikanie mafii do normalnego życia społecznego i ekonomicznego. Jest to sprawa znana choćby z filmu “Ojciec chrzestny”. Zresztą już w czasach prohibicji to przenikanie było bardzo intensywne, jeśli za jego przejaw uznamy korumpowanie policjantów. Ich płace były tak, w stosunku do warunków pracy i ryzyka, niskie, że masowa korupcja stawała się niemal nieunikniona. Są tu oczywiście pewne analogie z naszą nieszczęsną III RP, ale różnice są jednak w mojej ocenie większe, jako że USA nie przeszły sowieckiego socjalizmu ani grubej kreski. To jednak tylko dygresja.

Darlington podsumowuje swą analizę następującym – równie mało politycznie poprawnym, jak cała jego książka – stwierdzeniem:
[Członkowie mafii] to ludzie, wobec których nie istnieje żadna możliwość przymusu, spowodowania poprawy lub nawrócenia. Nic na ziemi nie sprawi, by doszli do jakiejś ugody z ogółem społeczeństwa. Są osobną rasą.
UNESCO by się z pewnością nie zgodziło, najnowsza gwiazda rodzimych telewizyjnych szołów – filozof Sadurski – z pewnością także nie. Tyle już wiemy, i dobrze, bo zawsze to jakiś życiowy drogowskaz.

Mnie jednak uporczywie dręczy kilka pytań... Na przykład takie: jakie to jeszcze rasy (w rozumieniu Darlingtona) nam się w tej chwili tworzą, powiedzmy w tej naszej Europie. Albo inne pytanie: dlaczego właściwie mnie ta gangsterska historyjka tak bardzo zafascynowała? I dlaczego właśnie teraz? Jakiś to może mięć związek z czymkolwiek? Teraz, gdy rakiety śmigają w kosmos, gdy ceny na odtwarzacze DVD stale maleją, gdy nasze panie tak dzielnie potykają się okładając jedna drugą po pyskach na zawodowych ringach, gdy aż 40 muzułmańskich duchownych zgodziło się udzielić Papieżowi posłuchania, na dodatek w jego własnej siedzibie, by się nie musiał fatygować, i tym razem skończyło się tylko na łagodnym napomnieniu...?

Stanowczo gonię w piętkę, wyraźnie nie nadążam za własną epoką. I nie “chyba”, tylko z całą pewnością. W końcu, aż wstyd się przyznać, naprawdę niemal nic nie wiem np. o historii rapu. Jak taki ktoś śmie się w ogóle wypowiadać o współczesności? A jeśli Darlingtona jeszcze Agora nie wydała, to znaczy, że nielzia, czy tak trudno to zrozumieć? Kassandro, do ciebie mówię! Chcesz żyć w XXI wieku, to słuchaj rapu, chyba że od razu zaczniesz studiować Koran. Mówienie do samego siebie? Jasne, że nie świadczy o zdrowiu psychicznym. Ale to przecież tylko rozdwojenie jaźni - całkiem inna sprawa. Więc spokojnie!

Mówisz, że się wstydzisz za swoją cywilizację i to z tego? Kiedyś to by się leczyło lobotomią, ale teraz masz szczęście, bo nastąpił postęp. Słuchaj rapu, przestaniesz się wstydzić i w ogóle wszystko wyda ci się cacy. Zobacz ilu szczęśliwych ludzi dookoła! Rap Kassandro, rap! A poza tym - słuchaj, bo to bomba! - w MediaMarkt przecenili odtwarzacze DVD!

triarius


piątek, września 22, 2006

Wesoła pani wicepremier w wesołym baraczku

Ubawiłem się przed chwilą jak przysłowiowa norka. W rozmowie Moniki Olejnik z premier Gilowską na TVN24, pani wicepremier podała całą garść dowodów, iż "wcale nie jest gadatliwa", co jak wiadomo, zarzuciła jej sędzia Majkowska.

Dowcip w tym, że ta "gadatliwość" stanowiła nawet nie okoliczność łagodzącą, ale po prostu bardzo korzystne dla pani wicepremier wytłumaczenie jej długich i obfitych w treść konwersacji z ubekiem w stanie wojennym.

Pani Gilowska jest osobą, przynajmniej w moich oczach, bez wątpienia inteligentną i sympatyczną. Nawet jakby trochę dziecinną, na co wskazuje, alternatywnie - albo jej radość, że zaprzeczyła (we własnym mniemaniu) "oszczerczym zarzutom" sędziny, albo też sam fakt gadatliwości. Głupia z pewnością nie jest, powiedziała kilka sensownych rzeczy, jednak od odpowiedzi na pytanie, czy jako Źródło Osobowe (czy jak to się tam nazywa) będzie musiała odejśc z rządu po wejściu ustawy lustracyjnej, się jednak uchyliła.

Przyznam, że mimo całego uroku osobistego pani wicepremiej, bardziej do mnie trafia postawa Ludwika Dorna, który na pytanie o swój stosunek do jej powrotu do rządu, najpierw niezwykle długo milczał, po czym odpowiedział, że "niezależnie od własnych odczuć w tej sprawie, pogodzi się z decyzją Premiera".

Co poza tym? Poza tym pełna kultura. Od paru dni czołowi politycy sobie wymyślali, wczoraj zaś nastąpiło apogeum. Osobiście dość lubię, kiedy sobie wymyślaja, bo polityka - także ta demokratyczna - to walka, a ja nie lubię jak się ludziom prawdę fryzuje ad usum Delphini. Dziś jednak wszyscy wszystkich ślicznie poprzepraszali, istna pensja dla panienek z dobrych domów... Co ma oczywiście swoje zalety - poza propagowaniem od samej góry wersalskich manier, także to, że ci politycy może jeszcze zdołają się z sobą kiedyś porozumieć. Co jest potrzebne, bo jak nie ci, to już tylko Tusk, Borowski i TW Bolek... Koszmar, spojrzałem na to zestawieni i teraz z pewnością dzisiaj nie zasnę!

Ale na pociechę mamy możemy sobie z pełnym przekonaniem powiedziećm, że wesoło jest w tym naszym Najweselszym Baraczku Unii Europejskiej!

niedziela, września 17, 2006

Techno

Siedziałem sobie dzisiaj wczesnym popołudniem w moim eleganckim salonie, pogoda śliczna, więc drzwi na balkon otwarte... a zza nich dobiega bardzo głośne "techno". Mam takiego sąsiada, który mnie uszczęśliwia - jak nie rapem, to technem. Bardzo głośno, nawet bez żadnego otwierania okien, przez ścianę, też trudno wytrzymać.

I taka myśl mnie naszła...

Ktoś, kto twierdzi, że cywilizacja jest w dobrym stanie i się rozwija, ponieważ technologia jeszcze jakoś się kręci, a w sklepach codziennie pojawiają się nowe produkty, których nikt nie oczekiwał, ani nie pragnął, jest jak ktoś, kto by twierdził, iż techno jest najwyższą formą muzyki, bo przecież posługuje się najnowszymi i najbardziej zaawansowanymi środkami technicznymi, I JAKIE NIESAMOWICIE WIELKIE MOŻLIWOŚCI DAJĄ TE ŚRODKI!

Ten argument, ta analogia, ma oczywiście jeden istotny brak - dotrze mianowicie jedynie do kogoś, kto nie ma całkiem drewnianego ucha. O co coraz trudniej, przede wszystkim za sprawą właśnie takich sąsiadów i takiej "muzyki".

W ten sposób koło się zamyka, czyste vicious circle. Już nawet nie ma jak ludziom wytłumaczyć, że nie jest dobrze i że trzeba by szybko coś zacząć zmieniać. Co można uznać za jeszcze wyższego rzędu przejaw rozkładu naszej cywilizacji, a i jednocześnie jego dalszą przyczynę.

Czy ktoś jeszcze pamięta Cieniasów?

Czy ktoś jeszcze pamięta Rząd Cieniasów? Nie tak dawno temu co parę dni zasiadało to szacowne grono, by się bezpłodnie wymądrzać zachowując śmiertelną powagę, której mogłaby im pozazdrościć Rada Najwyższa Cechu Karawaniarzy w czasie pogrzebu swego długoletniego prezesa, zaś światłe media w rodzaju TVN24 poświęcały im masę dobrego antenowego czasu. Ten nieprawdopodobny "rząd" miał niewątpliwie stanowić jeden z filarów starań Platformy Obywatelskiej o zdobycie popularności i społecznego zaufania.

I co? Jedno celne słowo obróciło całą misterną konstrukcję wniwecz. Nawet ludzie tak odporni na poczucie własnej śmieszności, jak politycy PO, uznali, że nie ma sensu robić z siebie aż takiego pośmiewiska. (Była jeszcze pewna szansa, by wytrzymać - należało poprosić o korepetycje tow. Senyszyn, ale widać Platformie zabrakło śmiałości.)

Jedno celne słowo! Pomyślcie tylko! Pokażcie mi piekniejszy przykład triumfu ludzkiego ducha nad bezmyślną machiną. A jeszcze piękniejszy on będzie, jeśli bez tej tak potrzebnej jej popularności i społecznego zaufania PO marnie wypadnie w nadchodzących wyborach samorządowych, skutkiem czego (oraz paru innych swych immanentnych słabości) rozpadnie się i zniknie ze sceny. A gdyby odbyło się to jeszcze nie przez nowe wcielenie, nie przez zmianę nazwy i zmyślne zatarcie za sobą śladów, tylko tak naprawdę...

Jedno celne słowo! Potęga ludzkiego ducha naprawdę jest niezmierzona!

czwartek, września 14, 2006

Dawnych wspomnień czar

Po roku '68 krążył po prlu taki oto dowcip:

Na egzaminie wstępnym pytają kandydata na studenta:
- ile jest 2 x 2 ?
- 5, odpowiada kandydat.
- No to ile jest 2 x 2 ? Proszę się zastanowić!
- 6
- Ile?
- 7
- Głupi ale postępowy, przyjąć!

Następny kandydat:
- ile jest 2 x 2 ?
- 3
- Ile?
- 3
- Niech się pan dobrze zastanowi, 2 x 2...
- No mówię, że 3!
- Głupi ale konsekwentny, przyjąć!

(Ostatni kandydat na to samo pytanie odparł, że 4, na co odpowiedź była natychmiastowa: "Inteligent, odrzucić!". No, ale to już nie ma nic wspólnego z Platformą Obywatelską.)

poniedziałek, września 11, 2006

Śpiewy, tańce i wzorowe zachowanie

Towarzysz Prezes NBP Leszek Balcerowicz nie stawi się, by odpowiadać przed komisją śledczą. W dodatku nie zaproponował nawet, że zamiast składania zeznań, mógłby ewentualnie zaśpiewać i zatańczyć. Podobno za niestawienie się grozi mu 3 tys. złotych grzywny. Kara to dotkliwa, ale dla tow. prezesa złote już nie mają chyba większego znaczenia - co innego, gdyby to były euro!

Na pociechę małżonka Towarzysza Prezesa zgodziła się jutro przed komisją wystąpić, choć niestety o śpiewaniu i tańczeniu też nic nie wspomniała. Może więc być nudno, przynajmniej dla publiczności "Tańca z gwiazdami" i podobnych drapieżnych programów.

Tow. Jagiełło zaś, z SLD, ma ponoć zostać wcześniej zwolniony z więzienia za znakomite zachowanie. Nie został ponoć ani razu ukarany, za to otrzymał ponoć aż siedem nagród za wzorowe zachowanie, a poza tym społecznie pracował w bibliotece. Pozostaje jedynie wykrzyknąć: Brawo!

No i nasuwa się refleksja, że to towarzystwo najlepiej sprawdza się jednak w więzieniu. Z czego warto by wyciągnąć konkretne i zdecydowane wnioski.

piątek, września 08, 2006

Piłka w korcie niewybrednej gaduły (i w ogóle dno)

O 15:00 Premier ma się spotkać z Zytą Gilowską, aby zaproponować jej powrót na stanowisko wicepremiera i ministra. A więc teraz piłka jest w korcie bardzo niewybrednej w doborze przyjaciół gaduły, w dodatku mającej talent do wzbudzania w sobie histerii, kiedy wydaje się jej, że może to ją ochronić przed konsekwencjami swych dawnych uczynków.

Sprawa jest bardzo, ale to bardzo smutna, przynajmniej w moich prywatnych, subiektywnych oczach. Jeśli pani Gilowska przyjmie propozycję, to moja sympatia, a zatem i popracie dla PiSu zmniejszy się ogromnie. Oczywiście nie zacznę nagle popierać PO, której zresztą nie wróżę już długiego życia ani sukcesów, ale PiS utraci do końca moje serce. Nie, żebym dotychczas był jego fanatycznym zwolennikiem - niektóre rzeczy nas zawsze dzieliły i dzielą, ale o ile mnie specjalnie nie odstręczają zagrania nico cyniczne i brutalne - jeśli ktoś naprawdę nie uważa, że "kto chce celów, musi chcieć i środków" (jak w istocie brzmi słynne zdanie o środkach i uświęcaniu celów), to po prostu powinien sobie darować politykę - ale pewien niezbędny cynizm to jedno, a ewidentna samobójcza, niczym nie wytłumaczalna głupota, to drugie.

A więc mogę tylko wykrzyknąć: Zyto - teraz wszystko zależy od ciebie! Chyba masz dość rozumu, żeby poznać, że się do tego nie nadajesz? Chcesz, by cię pokazywano palcami? Chcesz bez przerwy słyszeć za plecami szepty? Chcesz skończyć jako ludzki wrak? Chcesz wreszcie, by rząd który reprezentujesz zaczął wzbudzać niesmak także i tych, którzy dotychczas nie mieli mu wiele istotnych spraw do zarzucenia?

Oczywiście nie jestem z panią Zytą na ty, ale przy jej doborze znajomych, chyba jej w ten sposób nie mogę zbytnio urazić? A zresztą ta forma jest czysto retoryczna, pochodzi z rzymskiej poezji, gdzie nawet do cesarza czy boga mówiło się per ty. Potem dopiero nastały bizantyjskie konwencje, które z powodzeniem trwają do dziś. A poza tym ja naprawdę nie uważam pani Zyty za osobę niesympatyczną, ani za jakąś zbrodniarkę. Jednak to nie powód, by dzisiaj uchodziło jej na sucho takie kłamstwo. Sprawa się rypła, sorry Zyta! W moich oczach czysta nie jesteś.

Poza tym, skoro już jesteśmy przy obrzydliwościach, to w Sejmie odbywa się właśnie debata nad umieszczeniem w Konstytucji "Europejskiego Nakazu Aresztowania". Jak to skomentować? Cóż, życie narodu nie ceniącego sobie własnej niepodległości musi budzić obrzydzenie. Nawet jeśli zostaną wprowadzone poprawki zabezpieczające polskich obywateli przed ekstradycją za czyny nie będące w polskim prawodawstwie przestępstwami, to co za problemem będzie kiedyś, może już bardzo niedługo, odpowiednia zmiana kodeksu karnego? Zresztą jak się w tych sprawach u nas (?) postępuje, widać z zachowania naszych (?) władz w sprawie Cygana, który zamordował w Belgii nastolatka. Wtedy ekstradycja polskiego obywatela była jeszcze nielegalna. I co to zmieniło?

Wczoraj wieczorem oglądałem "Co z tą Polską" red. Lisa - Giertych kontra Celiński. Celińskiego nie znoszę od zawsze, jestem zresztą pewien, że skuteczne go zlustrowanie ukazałoby ciekawe rzeczy. I pewnie kiedyś by to nastąpiło, gdyby tylko Premier z takim zapałem nie torpedował lustracji... Giertych wypadł świetnie, ale co z tego? Zawsze tak wypada i niewiele to w Polsce zmienia. Większe znaczenie mają takie Lisy, a ten akurat robił wszystko, by Giertych nie zdołał dokończyć żadnego zdania i w ogóle jak najrzadziej dochodził do słowa. Co się z pewnością da uzasadnić względami czysto profesjonalnymi - w końcu o ileż bardziej interesujący są nawiedzeni lewacy od poważnego i opanowanego człowieka, jak Giertych! Niech żyje szołbiznes, niech żyją media. Spengler miał na ich temat zupełną rację (czytaj: http://bez-owijania.blogspot.com/2006/08/v-wadza-iii-rp.html).

Nie wiem, może kiedyś mi to przejdzie, ale w tej chwili czuję po prostu obrzydzenie do rodaków i naszego wszawego "życia politycznego". Życie polityczne Księstwa Warszawskiego, o którym akurat niedawno czytałem, było z pewnością mniej obrzydliwe, a chyba i mniej służalcze wobec obcych.

Jednak ten blog ma być polityczny, a więc zakończę wezwaniem z czeluści mego nabrzmiałego boleścią serca: Zyto, zajmij się na Boga czymś innym, niż polityka! To że Premier doznał zaćmienia umysłu nie znaczy, że i ty musisz!

środa, września 06, 2006

Zyta dostała prezent na imieniny... Beaty

Premier, który tak niedawno karcił Antoniego Macierewicza za "nieprzemyślane słowa", ma na sumieniu słowa bez porównania bardziej nieprzemyślane. Chodzi oczywiście o Zytę Gilowską, którą formalnie uniewinniono z zarzutu bycia świadomym i czynnym współpracownikiem, ale jednocześnie niemal każdym zdaniem sędzina potwierdziła, iż kłamała, chlapała jęzorem bez potrzeby, a do tego wedle wszelkiego prawdopodobieństwa świadomym i czynnym współpracownikiem była. W dodatku było to - ta analiza całej sprawy, nie sam wyrok - absolutnie zgodne z tym, co z samego przebiegu procesu wynikało.

Zupełnie jak w przypadku Lecha Wałęsy, którego współpracę z SB sąd jednoznacznie potwierdził, jednocześnie oczyszczając go z zarzutów i czyniąc ofiarą SB. Paranoja! Tym razem możemy się pocieszać, że p. Gilowskiej zrobiono prezent na imieniny, przecież dzisiaj mamy właśnie... Nie, nie Zyty, tylko (TW) Beaty.

No, ale Wałęsa to Wałęsa, a mi chodzi w tej chwili o Premiera, który jest człowiekiem na pewnym poziomie i czegoś od niego można by oczekiwać. A więc dziwne jest, iż Premier, z wykształcenia przecież prawnik, nie próbuje się nawet wycofać z nieopatrznie wypowiedzianych niegdyś słów, że zaraz po uniewinnienu przyjmie Zytę Gilowską na poprzednie stanowiska w rządzie.

Nadal uważam, że PiS i zorganizowana przezeń koalicja jest jedyną nadzieją Polski w tej chwili. I tym bardziej mi przykro, oraz głupio, że jego politycznie niewątpliwie utalentowany przywódca potrafi popełniać takie... coś. Nie wiem nawet, jak to nazwać. To gorzej niż cynizm, to głupota!

Ten sam Jarosław Kaczyński, który głosił - niewątpliwie słusznie - że SB w czasach PRLu nie produkowała fałszywych teczek, przy pierwszej nadażającej się okazji podważa cały sens lustracji i możliwość oceny ludzi w kategoriach "współpracował - nie współpracował."

W dodatku sama Zyta Gilowska swoim zachowaniem ponownie nawiązała do swych poprzednich wyskoków, z pokrzykiwaniem o "morderstwie sądowym", a nawet jakby poszła o krok dalej. Zarzuciła naszym czasom, że są "czasami podłości". Zapewne chodzi o czasy od ostatnich wyborów, w każdym razie nie pamiętam, by mówiła coś podobnego na temat rządów TW Bolka albo Prezia. Jakoś dziwnie od razu przypomniały mi się wezwania do "obywatelskiego nieposłuszeństwa" w wykonaniu "prezydenta" Tuska. I bajka o skorpionie, ktory przecież nie może zmienić swojej natury. Choć szczerze mówiąc za imieninowy prezent mógłby podzękować.

Człowiek się zaczyna zastanawiać, czy to tylko platformerskie dziedzictwo, czy może p. Gilowska stanowi część znacznie bardziej wyrafinowanego planu skończenia z obecnym "rządem tymczasowym" i rojeniami o IV RP...

Przyznam, że mnie cała ta sprawa ciężko zniesmaczyła. Miałem ochotę pomóc jakoś PiS'owi w nadchodzącej kampanii wyborczej (nie zapisując się jednak, bowiem cenię sobie moją prywatną wolność słowa i euroobrzydzenie) ale po tym co dzisiaj ujrzałem i usłyszałem, wstrzymam się. Mam tylko nadzieję, że ten kolejny ewidentny błąd Premiera, kolejne jego bezmyślne chlapnięcie - a było ich już kilka, że przypomnę sprawę księży-agentów - jakoś się rozejdzie po kościach. Cóż, ludzie popełniają błędy, a dopłynięcie do IV RP to dla nas wszystkich konieczność.