czwartek, czerwca 14, 2012

Jak rozpoznać spetznaza?

Jak rozpoznać spetznaza - wśród ruskich kibiców, albo gdzieś? Wot zagwozdka, prawda?

Ale spokojnie - "Szarżujący Bawół" przychodzi z pomocą. Jak zawsze.

O proszę - po tym można go rozpoznać, co tu pokazują:

http://slava.su/ChASY-SPECNAZ/View-all-products.html

Na wszelki wypadek, gdyby nasz spetznaz miał się okazać nonkonformistą, warto sobie jeszcze utrwalić w pamięci te tutaj:

http://slava.su/ChASY-AVIATOR/View-all-products.html

triarius

P.S. Kapitalizm to Socjalizm burżujów.

środa, czerwca 13, 2012

Na marginesie Ojro 2012 w piłce kopanej

UEFA musi być chyba o wiele silniejsza od wielu dzisiejszych "państw narodowych", a już z całą pewnością od takiego "państwa narodowego", jak III RP (zwana także, i słusznie, "PRL bis", a przez durniów i naiwniaków "Polską"). Sporo już się w ostatnich latach działo takich rzeczy, które by o tym świadczyły, ale fakt, że UEFA potrafi dać prztyczka nawet Putinowi - w sprawie tych tam stewardów pobitych przez ruskich kibiców - któremu wszyscy inni, z nadzorcami polskiej hołoty, potrafią tylko włazić w dupę - świadczy o tym całkiem już niedwuznacznie.

* * * * *

Zwrócił ktoś uwagę na stroje piłkarzy na Ojro 2012? Jak mało przypominają one to, co reprezentanci tych samych krajów nosili jeszcze kilka lat temu ("wstecz", jak mawiano za średniego Gierka)? Wczoraj (a właściwie to, pedantycznie do sprawy podchodząc, już przedwczoraj) grali sobie np. Szwedzi z Ukraińcami.

Ukraińcy jakoś tam jeszcze byli na żółto i niebiesko, ale Szwedzi mieli czarne, a przynajmniej tak to wyglądało w moim telewizorze, który kolory pokazuje całkiem wiernie, z żółtym pasem na ukos, niczym jakaś szarfa. To była już naprawdę awangardowa wariacja na temat barw narodowych Szwecji, nowe odczytanie i co tam kto chce, ale większość innych reprezentacji także nie sroce spod ogona. Czy raczej nie żeby z nich jakieś nacjonalizmy wychodziły.

Oczywiście reprezentacja III RP się w żaden sposób nie wyłamała. Ruscy nie byli na "narodowo", za to na czerwono, z malutką trójbarwną ruską flażką na cycku. Ta czerwień, w ich przypadku, nie wydaje się być wielkim ustępstwem na rzecz postępowych pragnień UEFA, czy nowej światłej rzeczywistości, w której państwa narodowe, jak wiemy, są przeżytkiem. No, ale to ruscy. U nich nawet demonstracje pedałów się bija i nikt wielkiej sprawy z tego w Obozie Postępu nie robi.

Holandia także była dość chyba pomarańczowa. No, ale za to szaliki kibiców III RP (dla naiwnych i agentury "Polski") mają na sobie CZERWONEGO orła na białym tle. Takiemu to nawet korona nie pomoże! Choć, z tego co pamiętam, i z tą koroną były spore problemy.

W każdym razie UEFA wyraźnie dąży do zatarcia związku reprezentacji "narodowych państw", skoro jeszcze istnieją i wywołują jakieś tam emocje, z ich narodami. Zatarcia, a z czasem z pewnością zerwania. I całkiem nieźle jej się to udaje. Sojuszników ma zresztą licznych i potężnych, a kto niby miałby się sprzeciwić?

* * * * *

Sporo się mówi - jak zawsze zresztą, od lat, ale w związku z Ojro 2012 jakby jeszcze więcej - o rasiźmie kibiców. Że wydają dźwięki i obrażają kolorowych graczy przeciwnika. Ja sobie czasem jednak, oderwawszy się od kąpa, chodzę po świecie, widzę nawet czasem jakichś kolorowych, albo nawet wprost czarnych... I co? I nic! Żaden z nich nie wydawał mi się zastraszony, zalękniony, zahukany...

Nigdy nie widziałem, żeby ktoś na takiego krzywo spojrzał, a co dopiero powiedział mu coś nieprzyjemnego, broń Boże potrącił, czy cokolwiek fizycznie. Choćby sobie szedł objęty z atrakcyjną miejscową babą. Choćby sobie przy tym głośno rozmawiał i się śmiał, a dookoła zabidzone, zatyrane, spsiałe, zmarnowane ofiary III RP i liberalizmu w ogólności.

Ale nic mu nikt nie powie, nikt na niego krzywo nie spojrzy! A piłkarzy kibice jednak tak. Z pewnością reżimowe media przesadzają, koloryzują, robią propagandę, ale jednak coś tam się dzieje. Dlaczego? Pisałem kiedyś o tym w tekście "Dlaczego buczą kibice".

Czy jakoś tak się to zwało. Było tam o ardreyiźmie, ewolucji grupowej, Maleszce (co u niego swoją drogą?), i dlaczego w ogóle przyzwoitość mogła przetrwać, skoro, jak to widzimy na każdym kroku, podłość i skurwielstwo popłaca. Ten mój tekścik można sobie odszukać.

Dodałbym do tego, com wtedy napisał, że tak mi się widzi, że to nie tyle chodzi o wrogość wobec kolorowych zawodników, co o wrogość do kolorowych zawodników grających w drużynach, gdzie ci kolorowi zawodnicy nie są "naturalni". Czyli, że gdyby miała być "prawdziwa" - w oczach tych kibiców - reprezentacja jakiejś tam Norwegii czy Czech, to by wszyscy, z konieczności, naturalnie, byli biali.

I ci kolorowi zawodnicy jakoś to, w oczach tych kibiców, choć przyznam, że do mnie to też trafia, bo bardziej mi się sport podobał, kiedy grali naprawdę "nasi chłopcy", a nie przepłacone, ściągnięte nie wiadomo skąd, przynęcone jedynie lubym groszem, gwiazdy. A że kolorowe gwiazdy się rzucają w oczy... A że to jest takie politycznie niepoprawne (stróże politycznej poprawności wiedzą zresztą co robią, kierując te zdrowe odruchy w takie właśnie, moralnie dwuznaczne, kanały!)...

A że jest to albo skutek imigracji, która obrodziła różnymi paskudnymi rzeczami, z "antyterrorystyczną" inwigilacją na każdym kroku włącznie... Albo jest to skutek kolonialnej przeszłości, co, teoretycznie, powinno być be, ale "wybierzmy przyszłość", więc ofiary Hitlera i Sowietów tak samo startują rzekomo od zera, jak resztki imperiów, wysysających przez stulecia kolonie (o Niemcach i Rosji oczywiście nie wspominając, bo nielzia, a Merkel taka przecież słodka!)...

Albo też są to wspomniane przepłacone gwiazdy, przynęcone jedynie przez umiłowanie forsy... I odbierające, nie da się ukryć, szansę młodym tubylcom... Którzy może by i gorzej grali, ale jednak byliby nasi. A któryś mógłby grać i lepiej, ale pewnie wybierze inny fach, skoro taniej jest nasprowadzać kolorowych graczy.

Podejrzewam, że kibicom nie podoba się wiele rzeczy, których w większości nawet pewnie by nie potrafili wyrazić, ale najbardziej nie podoba im się sport, w którym kibicowanie stało się dokładnie czymś takim, jak byśmy kibicowali firmom na giełdzie - niechby to był i NASDAQ, jako odpowiednik Primera División - nie posiadając w nich ani jednej akcji, ani nawet cienia szansy na jej nabycie.

W porównaniu z prawdziwą lokalną drużyną, gdzie grają lokalni chłopcy, czy lokalne gwiazdy, prawdziwą narodową reprezentacją, czy choćby z prawdziwym Realem Madryd lub Celtikiem Glasgow sprzed paru dziesięcioleci - to przecież paranoja!

Chętnie bym przeprowadził naukowy eksperyment. Taki mianowicie, że sprawdziłbym, jak się zmienia, jeśli w ogóle, zachowanie kibiców w stosunku do czarnych (nie bójmy się tego słowa!) piłkarzy jeśli grają oni w:

a. drużynie, która "zgodnie z logiką, geografią i historią powinna być wyłącznie biała";

b. drużynie, która  "zgodnie z logiką, geografią i historią może, albo i powinna, zawierać graczy kolorowych".

Coś mi się wydaje, że zaobserwowalibyśmy spore różnice, a to by świadczyło o tym, że tu nie chodzi wcale o zwykły ordynarny "rasizm", tylko że ci kibice dostrzegają ważne sprawy, których jakoś nie raczą czy nie potrafią dostrzec uczeni w piśmie i przeróżne mędrki.

* * * * *

Z blogów dowiedziałem się, że znany rusofil, nieprzejednany wróg ulicznych burd i wszystkiego, co na wiorstę nie śmierdzi Prawem-Przez-Duże-P, czyli Korwin, był obecny, wśród jakiejś setki ludzi, którzy obrzucali rosyjskich kibiców, w czasie ich przemarszu na stadion, wulgarnymi obelgami. A w każdym razie takimi, które, choć może nawet i słuszne, na pewno się tym ruskim nie mogły spodobać.

Czyżby już agentura skrobała łyżką samo dno miski, skoro tak do niedawna luksusowego agenta wpływu rzuca się na tak mało elegancki i prozaiczny odcinek, wraz z garstką zapewne po prostu nic nie rozumiejącej młodzieży? Naprawdę nie było już nikogo, kto by mógł swoim flecikiem te biedne szczurki tam zaprowadzić?

No, w każdym razie teraz - jeśli te wieści się potwierdzą oczywiście - już z pewnością powinny się otworzyć oczy każdemu, kto jeszcze miał wątpliwości co do agenturalności Korwina. Że świr, że psychopata z megalomianią jakiej świat nie widział - wszystko zgoda, ale wierzyć, że ruskie służby kogoś takiego nie wezmą pod swoje skrzydła, nie zużytkują, to naprawdę trzeba mieć coś nie tak z korą mózgową!

W każdym razie to, że go do takiego celu użyto, a jeszcze, jak się zdaje (da Bóg!) nie za wiele przez to osiągnięto, daje do myślenia i stanowi może nawet iskierkę nadziei. Agentura im się wyraźnie kończy, wszystkie śpiochy musi już wybudzili, a tu jeszcze wciąż rąk na pokładzie zbyt mało! Ale nie, nie przesadzajmy - zaczynam brzmieć niemal jak Nicek. (A jednak... Miska, łyżka, Korwin, dno. Co za żałosny upadek dla prowokatora z górnej, jakby nie było, półki!)

triarius

P.S. Kapitalizm to Socjalizm burżujów.

niedziela, czerwca 03, 2012

Metarozważania (część 1, niewykluczone że jedyna)

Miałem kiedyś znajomka (nie pytajcie co się z nim stało, to niezwykle smutna historia!), z którym, gdzie się tylko dało, doszukiwaliśmy się wszystkich możliwych pięter metapoziomów i na tych piętrach wszystko sobie analizowaliśmy. Co to jest "metapoziom" pytacie? No więc, moje słodkie niedouczki...

"Meta" to mniej więcej "ponad", z greki. Przykład? Więc powiedzmy, że mamy powiedzmy film, i tam się nagle nam pokazuje jak się ten właśnie film kręci(ło). Albo słynny starożytny "paradoks o kłamcy" (Kreteńczyku zresztą), który mówi, że kłamie. Kłamie zatem, czy nie? Nie da się tego rozstrzygnąć, ponieważ tutaj mamy niejako dwa poziomy logiki, z których ten wyższy - czyli informacja, że każdy Kreteńczyk zawsze kłamie - jest "ponad", tą kwestą, czy on akurat kłamie w chwili, kiedy mówi że kłamie. W dodatku każde rozstrzygnięcie natychmiast wpływa na ten drugi poziom, przez co neguje ten, na którym było to rozstrzygnięcie... Przerzutnik astabilny po prostu, mówiąc elektroniką cyfrową.

Czyli jest sobie to "meta" i coś z tym trzeba zrobić. Odwołanie się do metalogiki jest metodą zrobienia w tym jakiegoś tam porządku, na ile to w ogóle możliwe. (Nie wiem, czy jakoś inaczej też do tego dzisiaj się podchodzi, ale tutaj to "meta" jest dość oczywiste, w postaci akurat metalogiki.) Czyli "meta" to będzie na przykład "logika logiki" (metalogika), "taktyka taktyki" (o której sobie zresztą zaraz porozmawiamy), "opowieść o opowieści", "prawo prawa", "miłość miłości"...

I co tam jeszcze dałoby się na takiej zasadzie wymyślić. Rozumiecie? (Kto jeszcze nie rozumiał, bo przed resztą chylę czoła i stukam obcasami.) Jak pomyślicie, jak się rozejrzycie, to co bystrzejszy z was, jeśli nie żyje całkiem w jakiejś głuszy, znajdzie sobie jeszcze nieco takich przykładów. I z grubsza (a więcej nam nie potrzeba) zrozumie o co tutaj z tym "meta" chodzi.

To meta jest naprawdę ciekawą sprawą, która się wiążę z całą masą różnych rzeczy. Jedne pradawne, tajemnicze i owiane mgłą, jak powiedzmy Hegel z jego dialektyką... Że: "Teza plus antyteza równa się synteza". Co wcale nie jest takie głupie, sam Hegel zresztą też, choć trzeba mu przyznać, że jego historiozofia to już sprawa co najmniej na pograniczu jakiejś nowej religii.

Ciekawa rzecz, krótko mówiąc - i wcale nie tak durna, jak nam to wielu wmawia... Akurat najczęściej jakby liberałowie różnej maści nam to wmawiają, którzy - no patrz pani, pani Popiołkowa, co za paradoks! - sami raz po raz próbują tego Hegla z jego quasi-religijną historiozofią przejąć... No bo czymże w końcu jest ten słynny "koniec historii", który nam ów zamerykanizowany Japończyk wykrakał, jeśli nie chęcią przejęcia heglizmu i uwieńczenia go pokraczną wisienką na torcie?

Poziomy meta potrafią także mieć związek ze sprawami bardziej konkretnymi, czasem nawet całkiem bieżącymi. I zastosowanie w ich analizowaniu także potrafi to podejście "meta" mieć. Na przykład mnie od stuleci pasjonują takie sytuacje, kiedy jest walka, i jedna strona jakoś zdobywa taką specyficzną, i na tyle dużą, przewagę, że ta druga strona, co by nie zrobiła, albo jakby nic nie zrobiła, to i tak przegra.

Niestety, poza ew. sportem, gdzie to jest sprawa dość dla mnie neutralna (no, chyba że się akurat kulam z Danielem, mistrzem Polski, ale w końcu to tylko trening), gdzie nie spojrzę, w takiej polityce, a o nią przecież nam najbardziej niestety chodzi, owo fascynujące zjawisko gra przeciw nam, stawiając nas w naprawdę nieprzyjemnej i słabą rokującej nadzieję sytuacji.

Przykład? Proszę - pierwszy, który mi do głowy przychodzi. Mamy więc Unię Ojro, i mamy tzw. kryzys, tak? Tej Unii, ale przede wszystkim - w tym sensie, że jego lud zauważa, i że o nim trąbią media - ekonomiczny. No i jest ogromna szansa, że ten kryzys jednak o wiele bardziej osłabi europejski lud, mówiąc wprost proli, niż ojrobiurokrację i cały ten... Interes, że tak to eufemistycznie wyrażę (żeby np. nie obrażać pań kurw). Ten "europejski".

Tak więc jeśli kryzys się rozszaleje i potrwa długo, to Unia się wzmocni. Kosztem proli, czyli ludu, oczywiście. No a jeśli ekonomia by w Unii kwitła? Albo - żeby już całkiem nie fantazjować - jeśli się za parę lat TROCHĘ i NA JAKIŚ CZAS poprawi? To co wtedy? Wtedy oczywiście Unia też się wzmocni, a prole zostaną dodatkowo wzięte za ryje.

Aż do momentu, kiedy zostanie osiągnięta jakaś tam masa krytyczna i całkiem nie będzie już rytualnych "demokratycznych" tańców, zaklinana duchów na temat wolności takiej czy owakiej, a "prawa człowieka" będą oznaczały DOKŁADNIE to, co poprzedniego dnia ustali jakiś Naczelny Ubek (już są Komisarze, prawda?), czy jakieś zbiorowe gremium, zależnie jak się to tam im NA GÓRZE ułoży.

Jeśli mam w tym rację, to widać tu właśnie, iż chwyt jaki unijna biurokracja, i co tam jeszcze, ma taki fajny chwyt założony prolom, ludowi Europy, plemionom mniej wartościowym i bez ratunku skażonym zboczeniami, jak heteroseksualizm, czy jak to nazwiemy, że ci ani pisną, co by nie uczynili! Tak?

Oczywiście zawsze, mniej lub bardziej teoretycznie, istnieje szansa, że nagle coś się posypie i ten chwyt - a raczej ta sytuacja, w której jedna strona wygrywa na wszystkie strony, jakie by ("małosygnałowe") okoliczności nie były, i co by ofiara nie zrobiła - przestanie funkcjonować. To jest zagadnienie związane z MODELEM MAŁOSYGNAŁOWYM, o którym sobie już parę razy tutaj rozmawialiśmy.

I z "teorią katastrof " też zresztą, bo przecież przejście od modelu małosygnałowego, gdzie sobie możemy sprawę dość ściśle analizować, do wielkosygnałowego, gdzie już nic nie wiemy - poza tym, że na pewno nie będzie lekko ani słodko - to, w tym matematycznym sensie, właśnie "katastrofa".

Jest to coś z inżynierskiej teorii sygnałów, ale funkcjonuje w wielu różnych kontekstach, na przykład w tym. Albo kiedy mamy przez dwóch noblistów w ekonomii genialnie wyliczone wzory pozwalające na zarabianie bez przerwy na funduszu hedgingowym, a potem jednak okazuje się, że tak gwałtowne zmiany, jakich "w ogóle nie należało się, zgodnie z rachunkiem prawdopodobieństwa, spodziewać", jednak nastąpiły i wszystko się wali na mordę.

Tyle że, o ile można się cieszyć kiedy takim noblistom i jakimś hiper-bogatym macherom się zawali i stracą  forsę, to jednak z Unią nie jest tak słodko, bo biedne prole zapewne dostaną w pupę o wiele bardziej od "elit", i po paru dniach, góra, poproszą każdego dostępnego pociotka Barroso czy Cohn-Bendita, żeby nimi rządzili, "bo tak dalej już się nie da". (Na przykład w roli Udzielnych Monarchów z Bożej Łaski - czemu nie, skoro by to sprawiło masę radości Wielomskim i Korwinom tego świata?)

Cały ten powyższy wątek wynikł, pobocznie niejako, z tego, że nie chcę tutaj snuć przygnębiających opowieści, więc o ew., mniej lub bardziej teoretycznej, szansie na zawalenie się tego czegoś, chciałem wspomnieć, ale potem jednak poczułem się zmuszony to osłabić i uwarunkować. No bo, niestety, jak rzekł jeden mądry gość: "Optymizm jest tchórzostwem". I, niestety, wciąż pozostaje.

Dowcip z niniejszym tekstem polega na tym, że - taki ogólny i filozoficzny, jak on jest - zainspirowany został najczystszej wody BIĘŻĄCZKĄ, a mianowicie wizytą rosyjskich kibiców na na tym tam kopanym Ojro, i, niestety, automatycznie niejako, w naszym nieszczęsnym kraju, a raczej w tym, co nam jeszcze z niego zostało. A jeszcze konkretniej zainspirowany on został tekstem Coryllusa, który np. tutaj: http://nicek.info/2012/06/02/znieczulanie-kokieteria/.

Jest to dobry i sensowny tekst, stanowiący poza tym radykalną przeciwwagę, żeby to tak określić, dla tych wszystkich alarmów związanych ze wspomnianą przyjacielską wizytą, które się przez sieć przetoczyły. Nie żeby tamte ponure przepowiednie nie mogły się (niestety) sprawdzić, ale głos w przeciwną stronę jest cenny. A do tego głos sensowny.

Coryllus twierdzi, że nic strasznego - przynajmniej w tym sensie, którego się tylu spodziewa - się nie wydarzy, a "tylko" ów fakt, że ruscy, po których spodziewanmy się najgorszego, będą się zachowywać dziwnie przyzwoicie, zostanie skutecznie propagandowo wykorzystany przez obecnie nam miłościwie panującą ekipę... Sami wiecie. A to się przecież też da łatwo osiągnąć, skoro tych ruskich kibiców zachowanie zależy jedynie od rozkazu Putina.

A że ta ekipa, która nas miłościwie gnębi, rabuje i sprzedaje w niewolę obcych, to przecież także ruskie sługusy - może nie wyłącznie ruskie, ale coraz jakby bardziej - więc koło się elegancko zamyka... I tak czy tak jesteśmy w ryżej dupie. Tego akurat Coryllus tak wprost nie mówi, to mówię ja, ale chyba wniosek jest uprawniony.

Więc jest tak, że na obie strony, jeśli ja mam tu rację, znowu wygrywają ruscy. A z nimi Tuski i to wszystko co tak kochamy. A przegrywamy my, Polska i... Sami wiecie - to co zawsze jakoś przegrywa. Czyli co my tu mamy? Czyż nie taką właśnie "meta-sytuację", o jakiej sobie na początku, abstrakcyjnie i na wysokim stopniu ogólności, rozmawialiśmy? Mnie się wydaje, że to właśnie coś takiego tu mamy!

Z czego by z kolei wynikało, że przyszłe (da Bóg!) nasze elity powinny chyba się wysilić, żeby być w stanie aż tak filozoficznie na różne konkretne sytuacje spojrzeć, bo niestety, bez tego, w naszej niewesołej sytuacji, chyba się nie da. Nie mam żadnych konkretnych pomysłów na to, jak rozkołysać tym @#$% interesem, tak żeby z modelu MAŁOSYGNAŁOWEGO zrobił się WIELKOSYGNAŁOWY, a przy tym żebyśmy my sami od tego nie zdechli, jako pierwsi...

Żebyśmy nie ucierpieli bardziej od wroga, a przecież "zanim gruby schudnie, chudego diabli wezmą" (jak uczy chyba Fredro ustami Pana Jowialskiego). A my właśnie przecież ten chudy! No ale, choć konkretnych pomysłów nie mam, to i tak filozofowanie tego typu, jaki ja tu wam, ludzie (prole kochane, bracia i siostry!) serwuję, i tak wydaje mi się mieć stosunkowo spore, w porównaniu z innymi propozycjami innych ludzi, które ja znam, szanse. (Bo np. meta-poziomy i wielkosygnałowość to w niektórych kontekstach, dwie strony tej samej monety. A co najmniej sprawy pokrewne. I wytrenowany rozum przydaje się do obu.)

Tak więc, kochane współ-prole, zachęcam was do przemyślenia poruszonych tu kwestii, z meta-poziomami i meta-analizami włącznie, a może nawet i na czele!

triarius

P.S. Kapitalizm to Socjalizm burżujów.

sobota, czerwca 02, 2012

O świeckiej świętości (i innych lewackich zboczeniach)

Zacznijmy od cytatu:
Spinoza urodził się 24 listopada 1632 roku w Amsterdamie, gdzie osiedliła się jego żydowska rodzina po ucieczce przed hiszpańską i portugalską inkwizycją. Uczęszczał do szkoły mieszczącej się w synagodze Hiszpanów i Portugalczyków, którzy uczyli zarówno religii żydowskiej, jak i wiedzy ogólnej, zdobytej w Hiszpanii. [_ _ _] W końcu przeciwstawił się religijnym naukom swojej gminy i został przez nią wyklęty w lecie 1656 roku.
To nam może wystarczy, choć zaraz potem jest tekst owej żydowskiej gminnej ekskomuniki, także dość interesujący. A w każdym razie jednoznaczny i nie owijający w bawełnę. Ale powiedzmy sobie jeszcze skąd ten cytat. No to mówię, że z książki Richarda H. Popkina i Avruma Strolla "Filozofia - najpopularniejszy na świecie podręcznik filozofii dla niefilozofów". Oryginał z 1986, polskie wydanie by Zysk i S-ka 1994.

Otwieramy ponownie na Spinozie, przeskakujemy kawałek dalej i czytamy to:
W życiu osobistym Spinoza bodaj najbardziej spośród wszystkich filozofów zbliżył się do świętości; w dniu śmierci był radosny i nie obawiał się niczego; pomimo częstych zjadliwych ataków bardzo rzadko się złościł i rzadko tracił rozsądek.
Czy ktoś tu zauważył dziwnego? W powyższym cytacie znaczy? Coś co mu ("jej" też, a jakże!) nie pasuje? Zresztą dla co mniej bystrych P.T. Czytelników ten najistotniejszy fragment wytłuściłem. No więc? Zgoda - chodzi o tę "świętość". Ewidentnie świecką - jak u Jacka Kuronia.

No bo przecież jaką inną? Spinoza, jak wynika choćby z powyższych cytatów, religijnym żydem z pewnością nie był. Zresztą czy religijni żydzi mają świętych? Katolikiem też  ewidentnie nie był, bo ktoś by nam chyba o tym - niewykluczone że p.p. Popkin i Stroll - powiedział. W katolicyźmie święci jak najbardziej istnieją, ale to chyba nie ten przypadek.

Tym bardziej, że Amsterdam w XVII w. raczej z katolicyzmem miał niewiele wspólnego. Protestantem, jak otoczenie, też chyba trudno Spinozę nazwać, a w każdym razie znowu o tym nic nie słyszymy. Zresztą protestanci, z tego co wiem (a wśród przodków mam najwyższego duchownego szwedzkiego luterańskiego kościoła, hłe hłe!), świętych też nie uznają.

A więc czysty Jacek Kuroń i ktoś mógłby nawet zapytać, jakim to prawem panowie Popkin i Avrum szastają pojęciem świętości, do którego nie mają absolutnie żadnego prawa? Nie kłócę się, że Spinoza był złym czy niesympatycznym człowiekiem, chętnie wierzę, że był słodki i łagodny - tylko co to ma, do jasnej i niespodziewanej, wspólnego akurat ze "świętością"?!

"Bodaj najbardziej spośród wszystkich filozofów zbliżył się do filozoficznego ideału" - tak mogłoby być. Nie wiem, czy to na pewno prawda, ale nie ma tu niczego, co by autorzy popularnego wprowadzenia do filozofii nie mieli prawa napisać. Wiele też innych rzeczy, o podobnej wymowie, mogliby napisać, ale "świętość"? To pojęcie należy do religii - i to bynajmniej nie do wszystkich - i to jest ewidentne zawłaszczanie (paskudne słowo skądinąd!) z ewidentnym pchaniem się na nieswój teren!

Można by tu jeszcze sporo się pooburzać, a także można by z tego różne ciekawe wnioski powysnuwać, na różne tematy. Jak to na przykład, że obecna lewizna, coraz bardziej totalitarna, coraz bardziej usadowiona w roli nowej klasy wyzyskiwaczy, na gwałt przejmuje dawne konserwatywne hasła, paradygmaty, rozwiązania...

Oczywiście pozostając nadal obrzydliwą totalitarną lewizną, tylko że już teraz do brudnej roboty używa harcowników, pali*tów i ofiary stworzonego przez siebie systemu edukacji, sama zaś coraz bardziej przybiera namaszczone miny w stylu... Jak się ten dęty "konserwatywny" platformiany pajac wabi? Chyba wiecie o kogo chodzi, nie? Plus świecka świętość różnych Jacków K. Plus "zgoda buduje". Plus "pacta sunt servanda". Ale my dzisiaj nie o tym.

Człek się zastanawia, i słusznie, czy tego typu "najpopularniejsze podręczniki filozofii" nie służą w sumie właśnie temu, żeby co parę stron, niepostrzeżenie, przemycić podobny kawałek, jak żeśmy sobie zacytowali. No bo czemu innemu mogłyby służyć? Albo inaczej, ostrożniej - zostawiając chwilowo na boku kwestię tego, po co to w ogóle napisano - zastanówmy się po co to wydano w Polsce.

No bo nie z prawdziwego umiłowania nauki, filozofii, czy czego tam. Skąd to wiem? Mógłbym o min. Hall i innych takich sprawach, ale to faktycznie zbyt abstrakcyjne. A stąd wiem, że zaraz po cytowanym fragmencie mamy takie coś:
Kiedy Jan de Witt, przywódca Republiki Duńskiej został zamordowany, Spinoza, podobno po raz pierwszy, oburzył się na pospólstwo, które do tego doprowadziło.
Fajne? No, nie mówcie mi, że nic was tutaj nie razi! I nie chodzi mi akurat o brak przecinka po "Duńskiej". Ani nawet pokrętne określenie, że "doprowadziło", skoro (nie chce mi się tego sprawdzać) wygląda, że raczej utrupiło. Ani nawet o to niezrozumiałe "po raz pierwszy". To "po raz drugi" już nie? Zapewne chodzi o to, że się oburzył "jako pierwszy". (Kto to zresztą sprawdził, czy na pewno nie trzeci?) Czy może jednak "pierwszy raz w życiu"? Mało tu precyzji!

Komuś, co bystrzejszemu z moich P.T., może się jednak wydać dziwne to nazwisko w połączeniu z Danią. Tam się ludzie nazywają raczej w stylu Sandstrupp, Anderssen i temu podobnież. A jeśli ktoś w ogóle cokolwiek z historii kojarzy, to przede wszystkim powinien się zdziwić tą duńską republiką. Bo takiej nigdy nie było! Pan de Witt ewidentnie był Holendrem, co potwierdza zresztą (zgadłem!) Wikipedia. Oto proszę: http://pl.wikipedia.org/wiki/Johan_de_Witt

Tak więc cel naukowy nie przyświecał wydaniu tej książki - to możemy uznać za udowodnione. Bo by wzięto kompetentnego tłumacza, zrobiono by korektę i jakiś fachowiec by się temu przyjrzał. (Bo to chyba jednak nie w oryginale takie głupoty napisali. A zresztą i tak należało sprawdzić!) Jaki więc był ten powód? Ano taki jak mówiłem. Zawłaszczanie, babranie brudnymi paluchami w sprawach religii, i to akurat szczególnie katolickiej...

Poza oczywiście niepodważalną w tym naszym nieszczęsnym kraju Zasadą Szwagra, która kazała dać robotę jakiemuś pociotkowi, zamiast komuś kompetentnemu. Teraz zapewne ten kompetentny, korzystając ze swej znajomości angielskiego, ma łatwiej, kiedy pracuje sobie, wesoło pogwizdując, na zmywaku. Więc żadna krzywda mu się nie stała. A pociotek jest co najmniej wiceministrem, albo kimś w Brukseli.

Że tego typu brudne cele przyświecają tego typu popularnym naukowym - czy w wielu przypadkach raczej "naukawym" - przedsięwzięciom, że to nie był jeden drobny przypadek, akurat na tych paru stronach książki, com ją sobie za pięć złotych parę dni temu kupił, wnoszę choćby z tego, że parę dni wcześniej znajoma pożyczyła mi, na podróż, popularno-naukowe pisemko Focus. Z czerwca 2008, archiwalne.

Siadam ci ja w tej kolejce, otwieram Focusa, czytam sobie artykuł o sportowcach, których wykończył alkohol... Całkiem interesujące, dla mnie przynajmniej, choć z nauką wiele to związku chyba nie ma, raczej dość wulgarne plotki... Otwieram w innym miejscu, i widzę: dział "Zaułek Darwina", autor Magdalena Tilszer, Biolog, doktorantka w Instytucie Nauk i Środowiska UJ", tytuł "Bliźniak prawdę obnaży".

No i zajawka, cytuję w całości i z zachowaną wielkością liter: "CHOĆ TRUDNO W TO UWIERZYĆ, PATRZĄC NA NASZYCH POLITYKÓW, BLIŹNIĘTA SĄ BEZCENNE, PRZYNAJMNIEJ DLA NAUK BIOMEDYCZNYCH".

Ładne? Czysto naukowe, całkiem apolityczne, więc oczywiście na miejscu i prześliczne. Dalej mi się nie chciało Focusa studiować, ale pewien jestem, że jakbym tam pogrzebał, to jeszcze parę takich apolitycznych smakołyków bym znalazł. I mówię wam: ta doktorantka Tilszer Magdalena daleko zajdzie!

Tak więc powinniśmy chyba, co najmniej, skoro o smole i pierzu nie ma nawet co marzyć, zacząć rozróżniać i wyrażać różnicę pomiędzy uczciwą naukowością i załganą NAUKAWOŚCIĄ. Bo bez tego ten informacyjny szum, który, coraz gorzej wykształconym, i coraz gorzej ogłupionym przez media, serwuje totalitarna lewizna, całkiem nas zniszczy. Albo wypniemy się bez sensu na prawdziwą naukę, która się przydaje, albo też będziemy łykać te wszystkie kłamstwa i pierdoły, które nam dzisiaj naukawe autorytety, przy skutecznym wsparciu całej reszty tego syfa, wduszają.

A co do świętości, od której rozpoczęliśmy, i w ogóle religii, to, nie mnie się tutaj wymądrzać, ale chyba warto by było, kiedy już zaczniecie się nieco bronić, pobronić się także przed tym kurewskim lewiźnianym ZAWŁASZCZANIEM (co za ohydne słowo, swoją drogą!) i gmeraniem brudnymi paluchami w waszych, ludzie, religijnych sprawach! Przez takich, którzy nie mają do tego żadnego prawa, bo to po prostu nie są ich sprawy. Dixi!

* * * * *

Uzupełnienie po pół godzinie:

Przyznawanie Spinozie tytułu "świętego" przez panów Popkina i Strolla to dokładnie coś takiego, jakby ci panowie, nigdy nie mając żadne styczności z BJJ, napisali o Spinozie, który także nie miał, że "był jednym z najwspanialszych czarnych pasów w Brazylijskim Jiu-Jitsu wśród filozofów". Kiedy w końcu, warto o tym pamiętać, wśród wysokiej klasy filozofów było parę takich wysokiej klasy "czarnych pasów", czyli świętych.

Dokładnie tyle samo sensu, choć oczywiście sprawa o wiele poważniejsza. A z drugiej strony, w sprawie BJJ by się ktoś pewnie wkurzył i zareagował, ale katolicy się nie wkurzają, więc lewiźnie hulaj dusza... Itd. Każdy zainteresowany chyba widzi, w jakim stanie jest dziś Kościół.

Nie mówię od razu dżihad, choć co ja tam wiem, ale przynajmniej podkreślać między sobą w takich razach, że lewizna próbuje przechwycić i wykorzystać do własnych (brudnych oczywiście jak cholera, jak to u niej) celów CZYSTO CHRZEŚCIJAŃSKIE pojęcie! Co z jednej strony świadczy o sile tych pojęć, a z drugiej o obrzydliwości lewackich naukawców. Da się to zrozumieć? No to do boju!

triarius

P.S. Kapitalizm to Socjalizm burżujów.