czwartek, grudnia 31, 2015

Refleksje na koniec roku (mam nadzieję, że nieco mniej banalne od większości tego typu elukubracji)

Kończy się właśnie rok, który, po krótkim lecz dogłębnym zważeniu tej kwestii, muszę uznać za najlepszy dla Polski od roku 1918, czy może 1920. W każdym razie druga połowa tego roku jest zdecydowanie na plusa, a dynamika też (odpukać) rysuje się, jak na to co mamy na świecie, pozytywnie. Z tej tezy wynika kilka innych interesujących wniosków, z których niektóre pokrótce zasygnalizuję.

Po pierwsze, Tygrysizm Stosowany znowu wygrał z różnymi takimi podejściami, które - jak szczerze patriotyczne by w zamiarach nie były i jak znaczącymi by się nie podpierały autorytetami (choć dla mnie Józef Mackiewicz na przykład to żaden autorytet w sowietologii i podobnych sprawach, czy zresztą czymkolwiek; niech mu ziemia lekką itd., ale nie), jedynie gryzą sercem, masują sobie te ślicznie, mimo lat komuny i III RP, zachowane cnotki, i czekają na gen. Andersa na białym koniu.

Kto wie do kogo piję, ten wie, inni mogą się łaskawie domyślać, jeśli łaskawie zechcą. III RP może być równie, lub niemal tak samo, obrzydliwa jak PRL, ale jednak działało to całkiem inaczej. W tym na pewno inaczej działały i w innym miejscu tego systemu były umiejscowione wybory.

Gadki-szmatki na przykład, że to niby głosowanie w III RP (niech szczeźnie, tutaj całkowita zgoda!) jest całkiem tym samym wygłupem bez najmniejszego przełożenia na rzeczywistość, co w PRL, zawsze były (sorry, jeśli komuś kaleczę nabrzmiałe ego!) głupie; najczęściej, jak podejrzewam, zdradzały lenistwo umysłowe i wygodnictwo w realu; a to co się w roku 2015 stało wykazało ten fakt tak dobitnie, że uciekanie od tej prawdy odbiera chyba po prostu prawo nazywania się polskim patriotą i człowiekiem myślącym.

Wyrażę tę myśl raz jeszcze, w cholernie przystępnej i jasnej formie: O ile w PRL wybory faktycznie były żałosną farsą bez znaczenia i udzial w nich zawsze był jakąś formą osobistego upokorzenia, to w PRL bis, inaczej zwanej III RP, (która wciąż jeszcze nam niestety panuje, choć już nieco mniej) jedynym mądrym i (jednocześnie) przyzwoitym zachowaniem jest jednak głosowanie, a przez ostatnich z grubsza 10 lat - głosowanie na PiS.

Oczywiście jeden głos o niczym nie może przesądzić itd., zgoda, ale tę kwestię sobie już tu kiedyś dyskutowaliśmy. Pascal rzekł credo quiam absurdum est, no to wy możecie sobie rzec eligo quia absurdum est i jazda na wybory! Takie to proste - żeby każde patriotyczne działanie zawsze było tak proste, oczywiste i w dodatku bezpieczne!

Co powiedziawszy, dodać jednak muszę, że porównanie roku 2015 - dla Polski, bo nie dla Francji i USA przecież, ale też Polska nas najbardziej przecie obchodzi - do lat 1918 i 1920 jest jednak jakoś kulawe i, jak się głęboko zamyślić, nieco przygnębiające. No bo wtedy - wiadomo: niepodległość, która zaraz się sprawdziła i potwierdziła w starciach z agresorami, skuteczne, jakby nie było, zjednoczenie rozbitych społeczeństw z trzech zaborów itd.

Teraz zaś po prostu do władzy - tej dzisiejszej, "demokratycznej" (jak to się oficjalnie wabi, choć jakakolwiek realna demokracja to dziś przecie "populizm", młodszy brat terroryzmu), w kraju zniszczonym, lekceważonym i semi-kolonialnym, gdzie władza w związku z tym wszystkim b. niewiele może... no chyba, żeby z czasem zmieniła różne sytuacje i móc zaczęła... - doszła ekipa mająca, na odmianę, dobro Polski na względzie...

Nie mówię, że jest jakaś gwarancja, że ci ludzie zawsze będą mieli rację, a nawet na pewno zawsze jej nie mają, ale jednak w porównaniu z platfąsami od ośmiorniczek i poklepywania się z Merkelą to jest niebo a ziemia... A więc dobro Polski, to raz, plus dwa, czyli to, że na razie - o dziwo i Deo gratias! - zdają się postępować nieoczekiwanie sprawnie i sensownie.

No i jeszcze trzy, czyli to, że ta ekipa ma już całkiem niemałe poparcie w naszym dzielnym ludzie, a jeśli jeszcze to się trochę pokręci, to ten lud - jak doszczętnie nie byłby chwilowo rozbrojony, pozbawiony wpływu na cokolwiek, zatomizowany i poznawczo/intelektualnie zagubiony - nie da już tego po prostu gładko odkręcić.

"Arabska Wiosna" w Polsce to nie jest jakaś przeurocza perspektywa dla polskiego patrioty, w tym oczywiście dla Stosowanego Tygrysisty, ale ona nie jest urocza także dla naszych ukochanych sąsiadów, przyjaciół, sponsorów i całej tej @#$%^ reszty, która kręci tym nieszczęsnym bantustanem z krzywdą dla tubylców i innych głowonogów. Nieco się jednak zastanowią, zanim zagrają z nami naprawdę ostro - i tym bardziej będą mieli powód się zastanawiać, im dłużej PiS będzie tak fajnie sobie radził, jak to czyni na razie.

Natomiast granie nieostro jakoś im wyraźnie słabo wychodzi - trybuni ludu żałośni nie do uwierzenia, lemingi w demonstracjach antyrządowych gonią w piętkę machając narodowymi flagami i wznosząc patriotyczne na odmianę (!) hasła, ale to są dowcipasy dobre na jakieś lewackie forum, bo, nawet sądząc po różnych szalomach (których linia partyjna, nawiasem, wydaje się ostatnio dość paskudna i targowicka), gdzie patrioci z lewizną bez sensu (chyba głównie dla ilości wejść) gadają, widać, że to nikogo naprawdę nie rusza. A jeśli nie rusza na szalomie, to już nie wiem gdzie by mogło.

I znowu mi wyszło optymistycznie, co za checa! Jednak to, co chciałem na zakończenie rzec, miało być bardziej szpęglerystycznie pesymistyczne. Mianowicie, że o ile kiedyś, te sto lat temu, niecałe, sukces oznaczał, że naprawdę sobie mogliśmy (czas jakiś) robić tak, jak chcieliśmy - mimo wszystkich wrogów i wszystkich dobrze-nam-życzących - to teraz samo w sobie dojście PiS do "władzy" nie oznacza jeszcze prawie nic.

Państwa narodowe nadal zanikają w oczach; globalna biurokracja o jednoznacznie mrówczo-totalitarnych zamiarach, choć ostatnio napotkała pewien opór (sapienti sat), nadal się wzmacnia; przyjaciele i sponsorzy, mimo miliona potencjalnych terrorystów i ich płodnych rodziców w niedalekiej przyszłości, na razie jeszcze zipią; leming nadal jest lemingiem, Obama Obamą, za drzwiami czeka Clintonowa (no bo Trump przecież się nie załapie, choć były milion razy lepszy)... W sumie ten sukces, który z roku Pańskiego 2015 uczynił najlepszy dla Polski i każdego polskiego patrioty od... 95 lat co najmniej, to prawie nic.

Tym niemniej - albo my coś chcemy robić dla TEGO KRAJU (nie do końca rozumiem histerię na temat tego określenia, przyznam), naszego kraju, Polski - albo nie chcemy, kładziemy na wszystko i mamy w dupie. Jeśli to drugie, to nie ma o czym rozmawiać. Dla Tygrysisty może dałoby się znaleźć jakąś inną drogę - od razu jechać globalnie itd., ale bez żartów - to by było jeszcze mniej pewne, jeszcze o wiele trudniejsze... Ktoś to niby realizuje? Wątpię!

A jeśli lagi nie kładziemy i na Polsce (tenkraju) nam zależy - no to sorry, ale ktoś już zrobił jeden mały, jednak zdecydowany i w dobrym kierunku, krok, a my, jeżeli nam zależy - jeżeli tacy z nas junacy, husarze, bataliony Zośka itd. - możemy to pociągnąć dalej. I raczej po prostu powinniśmy.

Zamiast przeżuwać kolejną klęskę swej ukochane wizji świata, i wizji ukochanego patriotyzmu (cnotka, masaż, biały koń, choć istnieją i inne, równie, jeśli nie bardziej absurdalne i szkodliwe) i wymyślać alibi mające kogoś przekonać, że "jednak mieliśmy i tym razem rację, tylko trzeba na to spojrzeć dialektycznie..."

W sumie, żeby ładnie to podsumować, ponownie zakrzyknę (a echo mi zawtóruje): to był bardzo dobry rok, a w dodatku NIEOCZEKIWANIE I W SPOSÓB GWAŁCĄCY RACHUNEK PRAWDOPODOBIEŃSTWA dobry rok. Może jednak Bóg istnieje i w dodatku naprawdę da Polsce jeszcze jakąś szansę? Nie wiem dlaczego miałby być aż tak cierpliwy, ale może ktoś to wymodlił, albo... Co ja o tym mogę wiedzieć.

triarius

P.S. A tak zupełnie bez związku z czymkolwiek, to znalazłem w jednym kursie bicia brzydkich ludzi fajne stwierdzenie. W swobodnym tłumaczeniu brzmi to tak, że "Jeśli gość jest uzbrojony, to na pewno zostaniesz zraniony, ale uwierz, że zupełnie inaczej odczuwa się postrzał czy ranę od noża jeśli to ty go zabijasz, a inaczej jeśli jesteś sam zabijany". Bez związku z naszym dzisiejszym tematem, ale daje do myślenia, i w dodatku chyba warto.

poniedziałek, grudnia 21, 2015

Na koszulki...

... i/lub inne takie. Jakoż to: na transparenty, grafitti, tatuaże; wzory na firaneczkach, na sukieneczkach, na majteczkach, śliniaczkach, papeteriach, czołgach itp. Nie zapominając o obrusach, oczywiście (szczególnie restauracyjnych), bombach i rakietach (termojądrowych też, czemu niby nie?) i kaftanach bezpieczeństwa.

A że CO2 w jonosferze szaleje, lodowce topnieją, zima rozkosznie ciepła - więc to nawet nie jest aż takie bardzo przyszłościowe z tymi koszulkami. Które jednak są najprostszą i najszybszą opcją.

Szczerze mówiąc myślałem raczej o ośmiornicy z widelcem wbitym w grzbiet, ale artysta miał nieco inną wizję. Tak chyba też jest nieźle. Może nawet jest bardziej czytelne, bo to przekreślenie by nam obraz nieszczęsnego stworzenia zasłaniało und zaciemniało.

ośmiorniczki na prorządowe koszulki
Mam jeszcze parę niezłych, jak sądzę, pomysłów na tego typu obrazki, więc proszę trzymać ogień pod kotłem pras drukarskich i popracować nad formą fizyczną, żeby w w pełni koszulkowego sezonu, z tak ślicznym obrazkiem na piersi (czy gdzieś) - za to bez bufek, falbanek, watowanych ramion, tupecików (skoro nawet Trump okazał się być autentykiem, to nie ma rady!), implantów łydek, wstrzykiwania tłuszczu w zadek i zabierania go z ust pąkowia, makijażu, kamuflażu - przez kontrast nie wyglądać jak lewacka dupa zza krzaka. OK?

A jeśli ktoś z przekonaniem uważa, że widelec w grzbiecie gada (cicho! wiem że głowonóg) byłby lepszy, to albo niech mi powie, a ja się postaram ten pierwotny pomysł zrealizować, albo niech sobie sam zrealizuje. Nie zapominając jednak o blogasku https://bez-owijania,blogspot.com i Panu Tygrysie, któremu świat ten szatański/szampański pomysł zawdzięcza, o czym warto by było nieświadomych informować. I te rzeczy.

triarius
 

piątek, grudnia 11, 2015

Jeśli nie wiadomo... (plus bonus)

Jeśli nie wiadomo o co chodzi, niemal na pewno nie chodzi wyłącznie o pieniądze. (Choć oni bardzo pragną, byście tak właśnie myśleli.)


* * *

To było kazanie na dziś, czyli samo mięso, a za chwilę obiecany bonus. Otóż przyszła mi właśnie (pod wpływem dyskusji na szalomie, gdzie lewizna namawia naszych do tego właśnie, o czym będzie)...

Nie mam nic przeciw zasadzie, by "zło dobrem zwyciężać", ale jestem osobą świecką i musiałoby to być zwyciężanie zła dobrem w świeckiej wersji. Czyli coś w stylu:

Wal "kurwę" i złodzieja po mordzie przy każdej możliwej okazji, kop w dupę itd. - "aż im się odechce" (cokolwiek by to miało znaczyć).

No bo czyż takie właśnie traktowanie zła nie jest z definicji summum bonum? Oczywiście że jest! Może nie aż summum, ale bonum z pewnością. (Zwracam przy okazji uwagę na tę "możliwą okazję" - bez okazji nie ma to sensu, mówiąc oględnie, ale też trzeba się za okazją rozglądać.)

* * *

Uzupełnię też, że przez "kurwy" rozumiem tu ogólnie osobników podłych charakterem, a nie wąsko pojęte upadłe niewiasty, które mogą nawet być słodkie i szlachetne. I do których mam akurat pewną, choć raczej abstrakcyjną, słabość, bo też żaden ze mnie "judeochrześcijanin". (Katolikiem PRZEDSOBOROWYM mogłem być, ale wam to nie pasowało. No to teraz macie: właśnie Papież oficjalnie zabronił nawracania żydów.)

Faktem jest jednak, że te liberalne padalce (alem je nazwał!) są przeważnie obrzydliwie wulgarne i ogólnie odstręczające, więc rozumiem wasz ew. brak entuzjazmu, nawet abstrakcyjnego. Zawsze zresztą tak w liberaliźmie było - potrafi ktoś sobie wyobrazić coś wulgarniejszego od can-cana?

triarius
 

niedziela, grudnia 06, 2015

Dzień święty święcić... definicją!

Okrutnie mnie dziś @#$% liberalizm dręczy. (Komu, @#$%^, przeszkadzało "pamiętaj, byś dzień święty święcił"?) Tyram, a po głowie chodzą mi różne przemyślenia. Niektóre mogłyby (kto nie chce, niech nie wierzy) wstrząsnąć bryłą świata, inne mogłyby wywołać melancholijny uśmiech na twarzy melancholika...

Większość nie nadaje się do pokazania na przyzwoitym (i to jak!) blogu, masowo przecie czytanym przez ludzi, którzy ślubowali czystość i zamierzają ślubu dotrzymać, oraz ich czyste (!) przeciwieństwa - czyli takich, którzy ślubowali stracić wreszcie tzw. "cnotę", ale za nic im się to nie udaje.

(I w tych podłych czasach ja ich nieźle rozumiem - niby cholernie łatwo, a jednak wiąże się z tym jakiś absmak. I to wcale nie ten judeochrześcijański, co podobno powinien. Że to niby "a po wszystkim smutno", jak śpiewał zresztą Kelus.)

A do tego mamy tu przecie masy ministrantów, sporo absolutnie nieskalanych, myślą nawet, dziewic, oraz zastępy wdów z gatunku tych, które codziennie po kilka razy padają na kolana i modlą się w te mniej więcej słowa: "Dzięki Ci Panie, że od pasa w dół to już nareszcie całkiem nic, bo to był koszmar i obraza Boska. (Nie śmiałabym Cię oczywiście, Panie, krytykować, ale chyba można było wymyślić jakiś przyzwoitszy i milszy sposób na produkowanie dzieci. Amen.)"

Wracając do naszych wdów... Wszystko od pasa w dół cudownie martwe - poza chodzeniem do toalety of course, ale o tym nasze wdowy, jako szczere damy, nie lubią wspominać. My zresztą też, a co dopiero w rozmowach z samym Bogiem. Zresztą damy chyba tylko chodzą tam pudrować nosek, n'est-ce pas?

Co by kto nie myślał o tym moim wnikliwym opisie różnych ludzkich postaw - w każdym razie z naciskiem podkreślam, że wszystkie wspomniane tu Osoby ogromnie cenię, serdecznie pozdrawiam i całym sercem jestem z nimi. (I niech dalej mnie czytają, bo się wkurzę!)

Upadłe panie, o ile oczywiście nie są liberalnie wulgarne i bezpłciowe, tylko np. takie jak Mari i Aiano, także pozdrawiam. Drogie Panie... Teraz z kolei mówię do tych cnotliwych... Drogie Panie i Kochani Ministranci - a gdzie tolerancja i miłość bliźniego?

Żeby się na chwilę oderwać od tego pracowitego liberalnego koszmaru, zaserwuję wam (drogie wdowy, ministranci, dziewice i ew. P.T. Reszto) dwie definicje, które mi w tych trudnych godzinach przyszły do głowy. (Jedna to nieoczekiwany dla was bonus, bo w tytule mamy przecie jedną.) Wydają mi się być zarówno istotne, jak i całkiem niegłupie. A więc jedziemy...

* * *

POPULIZM - wszelkie działanie Proli godzące we wszechwładzę globalnej lewackiej biurokracji, która nam miłościwie nastała. (Czy jak to kurestwo, z przeproszeniem kurw, nazwać. Ale wszyscy tu chyba wiemy o co chodzi.)
 

* * *

LEMING - Prol któremu z tym dobrze. 

(Często zresztą po prostu dlatego, iż nie zdaje sobie sprawy, że jest tylko Prolem. Jak i, @#$%, my zresztą nim jesteśmy. Niestety!)

* * *

Zastanowić się, ew., jeśli się wyda dorzeczne, nauczyć się na pamięć, a potem traktować tym lemingi - jak obuchem przez łeb; zaś rodzinę, przyjaciół i ukochane źwierzęta łaskotać tym niczym delikatnym piórkiem w nozdrza. I gdzie tam sobie lubicie. Dixi!

triarius

P.S. A teraz módlcie się za biednego Pana T., bo ta kurewska robota się nie kończy.

czwartek, grudnia 03, 2015

Powiem wam, bo nikt inny tego za mnie nie zrobi...

Muszę sam, bo niestety nikt inny wam tego nie powie... Otóż, jak wszyscy wiemy, najlepszym sprawdzianem dla różnych tam teorii, koncepcji, hipotez i wizji świata jest zdolność przewidywania na ich podstawie przyszłych wydarzeń. Tak? (Liberał powie, że "zdolność zarabiania na ich podstawie grubej forsy", ale tak mogło być kiedyś, a jeśli liberał mówi to jeszcze dziś, to dowodzi kompletnego rozbratu z elementarnym poczuciem rzeczywistości.)

No i ja twierdzę, że nie ma w dziedzinie teorii, wizji świata i intuicji nic, co by się dało porównać z Tygrysizmem Stosowanym i waszym oddanym. Po prostu! Zobaczcie sobie na przykład, jak się kończy mój tekst sprzed pół roku pt. "Żegnaj włochaty pustynny wielorybie!" (nie mogę dać linka, bo ta wewnętrzna wyszukiwarka mi z jakichś powodów nie raczy działać, Gugiel widać ma wznioślejsze cele, niż przyzwoicie działający blogspot).

I poszukajcie sobie, jeśli zdołacie, tego mojego nagranka sprzed półtora roku, które powinno być w sieci pod nazwą Piotrek.mp3 (Adaś się niezbyt popisał dając mu taką nazwę), a do którego linek zamieściłem tutaj w takim poście, co się zwał chyba... "Tygrysizm wkracza w XXI wiek". (Sam tytuł oczywiście raczej żartobliwy.) Tam jest o tych sprawach szerzej, choć o wiele mniej konkretnie, niż w tym poprzednim, wielorybim, tekście.

O co mi chodzi, do czego właściwie piję? Chodzi mi o to (pomijając język giętki), że od bardzo dawna przewiduję - i tylko od czasu do czasu wam o tym mówię, żeby się nie powtarzać itd. - że fixum dyrdum (jak mawiała moja babcia) tej naszej/nienaszej zachodniej cywilizacji w jej zdychającej fazie jest uczynienie i z chłopa, i z baby, czegoś pośredniego i absolutnie bezpłciowego. I to coś koniecznie MUSI, zdaniem miłościwie nam panujących, posiąść ziemię, być jako gwiazdy na niebiesiech, jako piasek w morzu...

Te rzeczy. Od dawna jestem przekonany, że kastrowanie - w tym szerokim sensie - i likwidowanie różnic między płciami to będzie OSTATNIA RZECZ, jaką, sztywniejącymi palcami, będzie ta @#$%^ nasza/nienasza cywilizacja próbować robić. Zanim wyda ostatnie cuchnące tchnienie, a z nią niestety w mrok przeszłości na wieki wieków odejdzie sporo niezłych rzeczy. Sami wiecie.

Książkę bym już chyba potrafił napisać wypełnioną przemądrymi rozważaniami dlaczego tak się właśnie dzieje - a hipotezy mam przeróżne: od naturalnych zapędów nieograniczonej przez nikogo biurokracji, po lewacki gnostycyzm (of course świecki), od mądrości Szkoły Frankfurckiej (też oczywiście lewizna, ale do potęgi), po samą osobistą naturę tych eunuchowatych zer, które wiatry Historii wyniosły nam globalnie do żłobu... Jednak to może kiedyś, czyli niemal na pewno nigdy. (Może kiedyś jakiś drobny fragment tych rozważań w blogaskowej formie. Jak się ładnie pomodlicie i mi tu pokomętujecie.)

Która to sprawa ma swoje rozliczne macki i powiązania, bo np. teza, którą żem (o dziwo!) zdołał kiedyś, musi być z 30 lat temu, wyczytać w Svenska Dagbladet (żadnym przecież tygrysicznym medium, a obecnie online jest to po prostu żenada), że mianowicie: "Każda funkcja, zawód czy stanowisko parszywieje i traci na prestiżu w miarę jego feminizacji" (oczywiście z wyłączeniem pielęgniarek, zakonnic, dużej części nauczycielek, żon, matek, i tym podobnych kobiecych ze swej natury zajęć, w tym paru dość rozrywkowych), po kolejnych 30 latach mojej obserwacji świata wydaje mi się słuszniejsza, niż kiedykolwiek.

(Nie jest to atak na obecną Panią Premier, choć faktycznie facet by mi na takim stanowisku pasował lepiej. Tyle że to jest sprytne taktyczne posunięcie w obecnej obrzydliwej, politpoprawnej atmosferze, zaś sama Pani Premier na razie mile mnie zaskakuje, mimo... Nie powiem czego, żeby nie dawać amunicji lewiźnie.)

"Równouprawnienia" mamy w każdym razie z każdym dniem więcej i więcej, prawda? W amerykańskich siłach zbrojnych jest już ponoć 16 procent kobiet (czy jak to nazwać)... No i, biorąc te sprawy bez klapek na oczach i liberalnych złudzeń - kiedy USA ostatnio NAPRAWDĘ wygrały jakąś wojnę? Do końca - militarnie i POLITYCZNIE? Przecież nie drugą światową, bo Sowiety Stalina okazały się zaraz potem dla nich wrogiem groźniejszym, niż Niemcy Hitlera, szczególnie od kiedy Amerykanie dali sobie wykraść bombę jądrową.

Korea? Co najwyżej połowiczne zwycięstwo i połowiczna, co najmniej, klęska. Wietnam to wiadomo. Afganistan, Irak - niby to się wciąż jeszcze dzieje, ale bez żartów, skończy się jak zawsze. Poza Wojną Rozporkową, czyli Clintona napaścią na Serbię, ostatni prawdziwy militarny sukces USA to chyba odebranie Kuby i Filipin Hiszpanii na początku XX w. No nie, pierwszą wojnę światową mogę, a nawet muszę, im przyznać. Ale to i tak dawno było.

Nie twierdzę oczywiście, że wszystkie te cudowne "sukcesy" dzielnych Jankesów wynikają z feminizacji ich sił zbrojnych, ale bardzo wątpię, by ta feminizacja im w jakikolwiek sposób militarnie, czy politycznie zresztą, pomagała. Raczej im ona szkodzi, i to na sporo różnych, czasem b. pośrednich, sposobów, a do tego wiąże się, idąc niejako w pakiecie, z innymi podobnymi genialnymi "rozwiązaniami", które im także, moim skromnym, szkodzą.

Ale co to dla nich - ważne są "wartości", czyli m.in., jeśli nie po prostu przede wszystkim, "równouprawnienie". Zwykłe normalne kobietki siedzą cicho, więc trzeba robić na rączkę rozwrzeszczanym frustratkom nieokreślonej płci, domagającym się różnych rzeczy w ich imieniu. I te sprawy. (Naprawdę mógłbym to analizować przez parę dni i mam masę fajnych hipotez, ale to temat ogromny, niemal jak teatr tego tam gościa.)

No więc odnajdźcie sobie - mimo wszystkich ew. trudności - te ostatnie zdania z mojego tekstu o wielorybie. Warto! Sam tamten tekst był dziwną, amorficzną, co chwilę się wykolejającą gawędą szlachecką, ale w sumie był to tekst poważny i zawierał sporo myśli, które są w tych podłych czasach zarówno aktualne, jak i oryginalne, nie mówiąc już niebezpieczne. I, choć moje libijskie wspomnienia miały chyba swój nieuchwytny wdzięk, wszystko w sumie zmierzało tam do tego podsumowania w ostatnich kilku zdaniach.

No i teraz, przed chwilą, przeczytałem ci ja na pasku telewizji BBC, że oto: "USA otwiera wszystkie militarne funkcje dla kobiet". Czyli Marines, Navy SEALS, Rangers... Myśliwce... Itd. itd. Mniejsza już z tym, jak tam będą rozwiązywać problemy tamponów i takich spraw - choć to interesujące, czy każdy żołnierz będzie musiał je mieć w swojej osobistej mini-apteczce, wraz z morfiną i plastrem na odciski, czy będzie tu dopuszczona jakaś segregacja...

Mniejsza z tym, jak tam będzie z chcicą i jej różnymi skutkami... (Wibrator w każdej żołnierskiej apteczce? W końcu nerwicowa ciągotka w USA szaleje. Kosztem jednego magazynka, czy może tabletek przeciwbólowch? Zakładam w tym przypadku oczywiście, choć nie mam do tego większych podstaw, że to będą kobiety-kobiety, a nie jakieś takie dziwne...)

No i najważniejsza sprawa: co z seksistowskimi dowcipami w ogniu walki? W miejscu pracy wojaka, jakby nie było. Gdzie będą one zgłaszane, kto będzie rozstrzygał o winie i jakie będą za to kary? Zgodnie z militarnymi tradycjami w karą za poważne przestępstwo w obliczu wroga musi to chyba być doraźne rozstrzelanie - no bo co można z takim wtedy zrobić? Zabronić mu oglądania telewizji? Tylko jak na to zareagują koledzy? I jak to wpłynie na przyszłą rekrutację?

I nie wspomnę nawet co takie Państwo Islamskie zrobi z taką babską komandoską, co im jakąś krzywdę uprzednio zrobiła, jak ją dorwie, a z pewnością kiedyś takie dorwie, i to nie jedną. I jak wtedy lud amerykański, wraz z reszta świata, zareaguje. Stawiam tezę, że mniej więcej tak, jak na migawki filmowe z Wietnamu, tylko o wiele szybciej.

No ale co znaczy życie i cnota jakiejś tam "komandoski", choćby nawet miała coś nie tak z hormonami i zamiast zupę mężowi, a dzieciom nosy, wolała... Cóż to znaczy wobec Postępu?! I cóż wobec Postępu znaczy kolejna żałośnie przerżnięta przez Najpotężniejszą Armię Świata wojna? Przecież nie pierwsza i nie ostatnia.

Dla nas najważniejsze jest to, że Tygrysizm Stosowany znowu okazał się najlepszym ze wszystkich Niezłomnym Orężęm w Walce o Lepsze Jutro. (Łał!) Nie mającym żadnej absolutnie konkurencji. To mało? Czy może jednak warto wykrzyknąć Alleluja i ze wzmożonym wysiłkiem zabrać się za UTYGRYSIANIE swojej osoby i otoczenia!? Że spytam.

(Po latach: to końcowe proroctwo o feminiźmie nie było jednak w tekście o Wielorybie, tylko w innym z tamtej epoki.)

triarius


P.S. A teraz grzecznie wracamy do lektury Ardreya.

środa, grudnia 02, 2015

Nie mogę z tym PiSem! Chyba se gdzieś wmontuję jakiś opornik, albo coś...

Po ponad pięciu latach oglądam rodzime... Czy raczej "lokalne"... Telewizje. No bo inaczej trudno by mi było na bieżąco śledzić, a na TV Trwam tego nie ma. No i muszę powiedzieć tak... Artyzm ze strony tych platfąsów jest godny podziwu i nieco mi wstyd, że PiS tego nie docenia. Tyle energii! Tyle histerii, i z jakim, cholera, autentycznym przekonaniem!

I te obstrukcje! Takie obstrukcje to można, a nawet należałoby, pokazywać studentom medycyny, jako pomoc dydaktyczną. Więcej! Można by to obwozić po świecie, bo nawet w Indiach, gdzie, jak mówią znawcy, "nikt nie słyszał o regularnym wypróżnieniu" (odstąpiłem na chwilę od mojej zwykłej awersji do skatologii, żeby wam to rzec, doceńcie!), takie obstrukcje byłyby wydarzeniem!

Co zaś mówić i innych krajach, choćby i takich niespecjalnie w tej dziedzinie... Wiadomo. (Naprawdę nic nie mam do Paragwaju, nawet zamierzałem tam alternatywnie emigrować, ale fakt faktem, że samo mięso, nawet popijanie yerbą, tak właśnie działa.)

To już by mi wystarczyło, by się rozejrzeć za jakimś fajnym opornikiem do wpięcia sobie w klapę, albo gdzieś, ale jest coś. Albo nawet go wszczepię na stałe. Coś jednak zmusza mnie do pójścia jeszcze dalej - do rozejrzenia się za sporym potencjometrem, żeby go...

Mianowicie to mnie zmusza, że jak Platforma dokonała naprawdę wybitnego naukowego odkrycia - konkretnie POLITYCZNEGO PERPETUM MOBILE - to zamiast dumy, zamiast radości, zamiast poczucia, że możeł orze i Polska gola, Polska gola, taka jest kibiców wola... Co ich spotyka? Niezrozumienie, szykany, kontrdemonstracje... Ech!

Jeśli ktoś kompletnie niezorientowany - np. czyta to tysiąc lat po napisaniu (ale mi się udało z tym przejściem do Historii!), albo, alternatywnie, współczesny ale kretyn, i nie wie na czym to PERPETUM MOBILE polega, no to powiem...

Otóż chodzi o to, Trybunał Konstytucyjny ma prawo się wypowiadać we własnych sprawach i nikomu nic do tego. Mógłby nawet, jak rozumiem, w dowolnej chwili obwołać się (zbiorowym) Cysorzem... Albo nawet Regentem Januszem I... I nikt nic na to nie może.  I to nie tylko będzie DEMOKRACJA jak się patrzy - jeśli się łaskawie obwoła, znaczy - ale nawet coś lepszego: HIPER-DEMOKRACJA, demokracja do n-tej potęgi... (Gdzie n liczbą naturalną.)

Natomiast jakby ktoś miał coś naprzeciw, to będzie gwałt na demokracji, że aż niebiosa się w Brukseli zatrzęsą. Bloody genialne! Tylko że niestety w Tymkraju jak ktoś coś genialnie wymyśli, to zaraz inni skaczą mu do gardła i wciągają z powrotem do tego tam kotła ze smołą. I diabły nie mają całkiem nic do roboty. Co za... Ech, nie mam na to słów!

triarius

P.S. 1 Spełniłem swój obywatelski (!) obowiązek i teraz lecę dalej patrzyć. (Byle tylko im się te obstrukcje za bardzo nie przeciągnęły, w sensie chronologii, bo ja mam dzisiaj trening.) Jeszcze tylko wykrzyknę: Niech żyją Platfąsy i zaprzyjaźnione stacje. (Ta druga też.) Swoją drogą, jeśli w tych stacjach te dwie demonstracje wyglądają ilościowo podobnie, to jak to musi wyglądać w rzeczywistości?

Jednak z drugiej strony - im więcej tych tam brzydkich, moherowych demonstrantów, tym bardziej oni faszyści... Zaczynam mieć już dość tej całej polityki, człek się w tym nigdy nie połapie. Ale zaraz... Może te oporniki na to właśnie pomagają?! Potem to rozgryzę, na razie idę oglądać.

P.S. 2 Dziki kraj! W cywilizowanym byłoby "Kumbaya my Lord, kumbaya!", a potem tru-tu-tu-tu tru-tu-tu-tu tru-tu-tu-tu tru-tu-tu... Na stutysięczny chór dziecięcy w błękitnych kapotkach z dwunastoma gwiazdkami i stosownie ogromną orkiestrę. Wszyscy się trzymają za ręce, pląsając wokół tow. Rzeplińskiego... Mogło być tak pięknie!

wtorek, listopada 24, 2015

Rozmyślania na mrozie i w ciepełku

Nie wiem jak z tym u was, ale ja ciągle dostaję reklamy genialnych, gwarantowanych i niezawodnych systemów gry na Forex, albo innych opcjach. Kiedyś się tym faktycznie nieco bawiłem i jakieś tam korzyści intelektualne z tego wyniosłem, choć z zarabianiem było znacznie gorzej, bo, jak już dawno zauważyli adekwatni starozakonni, "giełda pieści tych, którzy jej nie potrzebują, a szybkich abcugach wykańcza wszystkich innych". (Cytat w dużym przybliżeniu i z pamięci. W każdym razie nie ma w tym żadnego "anty", wręcz przeciwnie!) Tak jak banki zresztą. (Albo kobiety.)

Jedna z tych intelektualnych korzyści jest taka, że mogę napisać co następuje... Ze spekulacjami na opcjach jest słodko, bo tam jest z reguły nieprawdopodobna dźwignia finansowa, czyli: "Za jednego dolara możesz zarobić 10 tysięcy, ach!"

Co oczywiście jest skwapliwie wykorzystywane przez naganiaczy, tyle że przemilczają oni zazwyczaj drugą stronę medalu, czyli to, że ryzyko jest - bo i musi w takiej sytuacji być, jako że za darmo nikt nam przecież nic nie da! - ogromne. 10 tysięcy za dolara, zgoda, ale także przecież w odniesieniu do strat, a w większości przypadków stracisz, i dochodzą prowizje za każdą transakcję. Bo tu nie mnożnik działa, w tę stronę znaczy, tylko prawdopodobieństwo wygranej jest malutkie.

Opcja, gdyby ktoś dotąd nie wiedział, to rodzaj zakładu. Na przykład kupuję opcję na akcje firmy CośtamUnlimited, opiewającą na to, że te akcje nie spadną w określonym czasie poniżej pewnego poziomu. Jak nie spadną, to zarabiam. Z drugiej strony jest jakiś inny cwaniak, który mi tę opcję sprzedaje - czyli jeśli spadną, to on zarabia, czyli ja płacę. (I to nie jest fajne.)

W zasadzie nie jest wam ta wiedza jak to działa do niczego konkretnego potrzebna - starczyłoby powiedzieć jak tam się rozkłada ryzyko - ale bawiąc uczyć, ucząc bawiąc, kaganek oświaty i co wam szkodzi się dowiedzieć? (A mi pochwalić, że wiem, choć po prawdzie to pamiętam to już nieco mgliście. Zresztą do opcji nigdy w realu nie doszedłem, góra kontrakty terminowe na WIG20. Gdzie dodatkową atrakcją są potencjalnie nieograniczone straty.)

Opcje to dość skomplikowana sprawa, ale cholernie kuszą różnych chciwców, a są ponoć i tacy, co na nich regularnie zarabiają, ale to wąziutka elita, wiedząca co robi i od razu mająca za co spekulować, oraz na życie, bo to absolutna podstawa... Czemu aż tak kuszą? Z powodu tej dźwigni oczywiście, to raz, a dwa, że b. łatwo jest znaleźć taką transakcję na opcjach, że się zarabia niemal za każdym razem. Jednak zarabia się tylko trochę, a raz na jakiś czas się jednak traci - i wtedy ta strata naprawdę bywa ogromna, skutkiem czego niewielu przygodnych napaleńców jest na dłuższą metę z opcjami do przodu. Prędzej czy później, każdy taki boleśnie się na tym sparzy.

Dlaczego o tym piszę? A dlatego, że te naloty na Państwo Islamskie cholernie mi przypominają takie spekulacje na opcjach. Latamy, bombardujemy, kosztuje, ale lemingi i tak się cieszą, choć płacą, coś tam może zniszczymy, potem wszyscy wracają bezpiecznie na podwieczorek... Aż w końcu jakiś samolot ulegnie awarii, albo zostanie zestrzelony, pilot znajdzie się w rękach owych egzotycznych brutali, oni mu mówią: "ty nas bracie paliłeś z nieba, no to my teraz..." Nie żeby to było specjalnie wesołe, ale c'est la vie, jak mawiają hrabiowie i absolwenci odpowiednich kursów językowych.

Jeden raz to jeszcze nic poważnie nie zmieni, ale kilka? Trzeba będzie znowu wymyślić coś nowego, co by zajęło i zabawiło lemingi. Ciężkie jest życie polityka!

* * *

Tak sobie szedłem, zimno było jak cholera, i sobie myślałem nad tym, czy był już kiedyś w historii przykład takiej horrendalnej głupoty, alternatywnie agenturalności w połączeniu ze zdradą, jak to obecne zaproszenie "uchodźców" do Europy... I nie potrafiłem sobie nic takiego przypomnieć. Oczywiście - wydarzenia prowadzące do bitwy pod Adrianopolem (378 A.D.), czyli zezwolenie Gotom dręczonych przez Hunów na przekroczenie Dunaju i osiedlenie się na terenie Cesarstwa,  to bliska analogia, skutek też zapewne będzie podobny, choć, jak podejrzewam, sporo radykalniejszy, ale jednak tamto aż tak durne absolutnie nie było.

Tak sobie tę historię przypominałem, cały czas marznąc, aż nagle rozświetliło mi się pod czaszką i rozgrzała mnie (nieco) taka oto myśl... Kiedyś, parę lat temu, trochę wprawdzie tak od niechcenia, porównałem tu wprowadzenie przez Sullę prawa o karze za obrazę majestatu do obecnie nam panujących praw o "umiłowaniu dóbr osobistych", czy jak to tam brzmi. Oczywiście Sulla to nie to samo co miłościwie nam obecnie panująca elita, ale też spenglerystyczny paralellizm (bo o nim tu przecież mówimy!) to nie jest, wbrew niektórym opiniom, jakaś ścisła numerologia, i ten parallelizm jest taki nieco luźny, można by rzec (a nawet by się powinno) "organiczny".

W końcu taki np. jeleń zaczyna się móc rozmnażać w takim to a takim wieku - ale nie co do dnia przecie... Tak samo nie od rzeczy będzie przypuścić, że każda Cywilizacja (jeśli oczywiście dożyje) najpierw tworzy wielkie imperium, podbijając czy "cywilizując" masy innych ludów, potem, w pewnym momencie, rządzaca nim, biurokratyczna już w sumie, elita zabezpiecza się przed chamstwem proli legalnymi środkami, w pewnym momencie spotyka je pierwsza dotkliwa a niespodziewana klęska z ręki tych podbitych czy "ucywilizowanych" (ale niestety, jak się nagle okazało, nie dość) ludów, a po jakimś czasie granice imperium zaczynają pękać... I to wszystko raczej w tej właśnie kolejności.

Na łono Abrahama nasz jeleń też się około pewnego wieku sam z siebie przenosi, ale nie co do godziny, nawet jeśli go wcześniej wilcy nie zjedzą... (Faktem jednak jest, że to się może zdarzyć tylko w jakimś wyjątkowo humanitarnym i wegeteriańskim ZOO. Żeby nie zjedli znaczy.) W każdym razie te przepisy o "dobrach osobistych" to Sulla, a więc lata '80 przed Chrystusem, tak? Masakra zaś trzech legionów Varusa w Lesie Teutoburskim to rok 9 po Chrystusie - i to śmy tu sobie przyrównali do zamachu na WTC, co po prawdzie nie jest niczym specjalnie błyskotliwym, bo samo się narzuca i inni też na to wpadali.

Nie wiem dokładnie kiedy weszły w życie prawa o "dobrach osobistych", ale zapewne było to mniej niż 90 lat przed WTC. Dlaczego "prawa osobiste" mają być "obrazą majestatu", spyta ktoś? No bo przecież, powiedzmy sobie otwarcie - zwykłego Kowalskiego, Duponta czy Browna to one za bardzo, te prawa, bronić nawet nie potrzebują - choć niechby taki spróbował publikować gdzieś autobiograficzne wspomnienia, jak to oddane pod jego opiekę dzieci radośnie rozpinają mu rozporek i się bawią jego zawartością!

Takiemu Cohn-Benditowi było wolno i złego słowa nikt mu nie powiedział, ale to wojewoda, a nie byle kto. Właściwe geny i niepodważalny autorytet moralny - ot co! Bo też tego właśnie potrzeba, żeby się za nami prawo o obrazie majestatu... O "dobrach osobistych", chciałem rzec, ujęło. (I tak ma być, durne prole, a teraz do roboty, bo będzie eutanazja!)

No dobra, teraz zatem mamy ten Adrianopol, cośmy go na początku przywołali... W oryginale to był rok 376 po Chrystusie, w naszej równoległej rzeczywistości rok 2015. Od 376 odejmujemy 9, otrzymujemy... 367, tak? Od 2015 odejmujemy... 2002 chyba, nie? Coś takiego. No i otrzymujemy 13. Historia zdaje się zatem naprawdę przepięknie przyspieszać (cośmy z Amalrykiem dawno już zresztą przewidzieli). Ponad 28 razy. W dodatku z przyspieszeniem, bo od (nowego) Sulli, czy raczej tej obrazy majestatu, do (nowego) Arminius(z)a szło jednak wolniej. Tak że, jeśli w tych rozważaniach (a przypominam, że było cholernie zimno!) coś w ogóle jest, to możemy jeszcze sporo w naszych indywidualnych żywotach przeżyć. (Albo też wręcz przeciwnie.)

* * *

We Francji stan wyjątkowy, który miał dotąd prawo trwać najwyżej 12 dni, będzie trwał trzy miesiące, bo tak z entuzjazmem i chyba jedno-nawet-głośnie uchwaliła tamtejsza demokracja. Na pohybel terrorystom! Ciekaw jestem jak teraz często będzie tam jakiś inny stan od wyjątkowego, skoro wystarczy raz na trzy miesiące coś tam znaleźć, coś tam podsłuchać (kto to sprawdzi?)... Sami zresztą rozumiecie.

W każdym razie leming się cieszy, a politycy mają wreszcie święty spokój. Z opozycją przede wszystkim, choć może to i terrorystom życie uprzykrzy, kto wie? A zresztą co tak naprawdę politykom przeszkadzają ci terroryści? Że się czasem trzeba ewakuować z meczyku? A co to za przyjemność oglądać jakiś głupi meczyk z Merkelą (alternatywnie z Hollandem), na oczach stada proli, a do tego wcale nie być w centrum zainteresowania!?

Tej niepopularnej... (No bo jak być popularnym wyglądając i zachowując się jak Hollande? Nawet we Francji?) władzy nic milszego nie mogło po prostu spaść z nieba. Żadnych @#$% demonstracji! Nie tylko FN nie może teraz łazić po ulicach i bruździć, ale nawet nie uda się oszołomom sprawdzić ilu to francuskich muzułmanów zadało sobie tym razem trud wyjścia na ulicę i zademonstrowania niechęci wobec terroryzmu, radykalnego islamizmu i czego tam jeszcze.

Piękna sprawa! Gdybym miał nieco tylko więcej paranoidalnych skłonności, musiałbym uznać, że te Hollandy same to wszystko zrobiły. Na szczęście nie mam, ale też byłyby bardziej durne, niż są, gdyby nie skorzystały z takiego daru niebios.

triarius

czwartek, listopada 19, 2015

Wybierzmy Ameryce Prezydenta

Clintonowa jest oczywiście koszmarna, nawet jakiejś sympatyczniejszej mimiki nie zdołali jej ci wszyscy przepłacani spece od piaru nauczyć i babsko odrzuca po prostu swoją obłudną gębą, jednak po drugiej stronie też nie widzę tego całkiem różowo. Najpopularniejszy tam dotychczas jest Donald Trump, na którego temat narzuca się od razu nabolała (ach, ten cudny język mojej młodości!) i wołająca o naukową opinię jakiegoś certyfikowanego gremium kwestia: "Azaliż lepszy jest tupecik wyglądający na prawdziwe włosy, czy też prawdziwe włosy wyglądające jak tupecik?"

A tak bardziej serio (bo Trump to nie jest jednak całkiem poważna sprawa), największy problem wszystkich praktycznie republikańskich polityków w Stanach to musi być jeszcze większy, niż u tych drugich SYJONIZM. Jeśli na tazwa może się komuś wydać dziwna lub przesadna w tym kontekście, to niech mi łaskawie powie, jak inaczej można określić ślepą, namiętną, fanatyczną, w wielu przypadkach opartą na mętno-ponurych eschatologicznych przepowiedniach (!) miłość do Izraela? (Choć nie można tu też oczywiście pomijać siły nacisku adekwatnego lobby.)

Popieraną czynami, nie że jakaś platoniczna, i to jak! Kiedyś, z tego co wiem, nawet Żyd nie musiał koniecznie być syjonistą, a dzisiaj każdy musi, z amerykańskimi prezydentami na czele. (Tutaj nawet Obama, nie będący Republikaninem, ma u mnie plus, bo z tym jednym akurat jednym nie przesadza.)

Niby ich sprawa, kogo uwielbiają, ale powiedzmy sobie otwarcie - ta, dość w istocie śliska z etycznego punktu widzenia, a najostrożniej już mówiąc niejednoznaczna, i na dłuższą metę ewidentnie przegrana sprawa (zresztą akurat zgodnie ze wspomnianą tu sekciarską eschatologią), będzie Amerykę kosztować (i nie mówię tylko o $$) z każdym rokiem więcej, a przy okazji także jej sojuszników. No i ja bym wolał, żeby Polskę to zbyt wiele nie kosztowało, optymalnie żeby nie kosztowało nic - tylko jakoś mi trudno w tej sprawie o optymizm.

Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że Amerykanie nie mają już możliwości wyjścia z tej pułapki, bo ew. odstawienie Izraela od piersi oznaczałoby jego szybką klęskę, a co najmniej efektowną wojnę na Bliskim Wschodzie (i nie tylko Bliskim, bo Iran to już Wschód Środkowy), co z kolei byłoby odebrane jako ogromna, historyczna klęska Ameryki i dodałoby sił jej wrogom w sposób wprost niewyobrażalny, przede wszystkim ogromnie zwiększając szeregi aktywnych bojowników islamu. Polska jednak powinna się w to pakować tak mało, jak to tylko możliwe - najlepiej wcale.

US of A to wciąż jeszcze nie Putin, nie Państwo Islamskie, nawet nie Nasz Ukochany Sąsiad zza Zachodniej Miedzy... (Swoją drogą, jakim zerem trzeba być, żeby znosić na swoim czele takie coś, jak ta durna i nie wiadomo przez kogo sterowana komsomołka bez szyi... A nie, sorry! Polacy znosili Tuska i Kopaczową.) Jednak powodów do orgazmu na ich temat dostrzegam z każdym dniem mniej. I pomysleć, że pół dotychczasowego życia, a nawet więcej, spędziłem jako fanatyczny tego kraju miłośnik, nie mówiąc już o tym, że w latach licealnych kombinowałem jak się z PRLu wydostać - nie po to, żeby se kupić fajną brykę i pić Coca-Colę (której zresztą nie znoszę), tylko żeby walczyć w Wietnamie.

(A z czego, myślicie, tak fajnie się nauczyłem się angielskiego?) Żeby zaś coś na koniec na pozytywną nutę ("hopsasa", swoją drogą, wiecie, że to, jak i "dana dana", to ponoć resztki prasłowiańskich religijnych hymnów?), to powiem wam, że mnie się tam najbardziej z tych kandydatów podoba Ben Carson. Na podstawie wywiadu z nim, który słyszałem, plus różnych tam wypowiedzi, życiorysu, wyglądu (tak, koloru też!). Nic z tego nie wynika, bo ja tam przecież nie głosuję, ale mówię i niech się teraz Gazownie tego świata głowią, jak mnie wrobić w rasizm!

Żeśmy se pogadali na wzgl. aktualne tematy i tyle naszego. Do następnego! (Albo i nie.)

triarius

P.S. Powiedzcie mi cui bono, bo mam ci ja w głowie parę naprawdę głębokich, składnych i nabrzmiałych aktualnością tekstów, ale to masa roboty z klepaniem a zapotrzebowania nie dostrzegam. Zresztą, powiedzmy to sobie otwarcie: macie tu lektury na całe lata - mówię o rzeczach poważnych, bez tych wszystkich dowcipasów, com się nimi zabawiał, do tego macie Ardreya, także nieco po polsku, com go przetłumaczył, macie Spenglera w sieci, plus sporo innych cennych rzeczy. Na razie to ja, mimo lenistwa i innych brzydkich cech, jestem do przodu i mogę ew. spocząć na przysłowiowych laurach. Jak wszystko przeczytacie, przemyślicie i przedyskutujecie z krewnymi i znajomymi (Królika), to się zgłoście i pogadamy o dalszym ciągu!

niedziela, listopada 15, 2015

Na marginesie ostatnich wydarzeń

Rzucę tu  nieco moich osobistych refleksji na hiper-aktualne tematy. Być może będzie tego nawet parę odcinków

* * * * *

Zaganianie zabłąkanych lemingów z powrotem do zagrody odbywało się już na wielką skalę 10 miesięcy temu, kiedy wszyscy byli Charlie, a ojroprominenci, złączeni braterskim uścisku, maszerowali na czele ojrolemingów, z tym, że od prominentów do lemingów, jak to udało się komuś sfotografować, było tak z poł kilometra, plus gruba warstwa goryli.

To jednak, co widzę teraz na zachodnich telewizjach, przekracza tamtą skalę i to sporo. Łącznie z BBC i CNN, nie tylko te ojro-francuskojęzyczne, całkiem jakby ktoś to koordynował. Oczywiście "nie łączyć terrorystów z uchodźcami", jedność Francuzów, jedność z Francuzami, Pejs... chciałem powiedzieć Fejs... buki... Tweetery... No i sztandarowe: "zwalczajmy ekstremizmy po obu stronach", bo jakby można bez tego!

Niby nic aż tak dziwnego, żeby zaraz robić z tego wpis, ale przyszła mi do głowy taka oto myśl... Do Bożego Narodzenia, czy jak tam oni to teraz w postępowych kręgach określają, nie aż tak wiele czasu, i oni chyba będą próbowali dociągnąć to do tego święta, wykorzystać tę fajną martyrologię do zaćmienia męki Chrystusa, stworzyć nową świecką, a przecie tak nabrzmiałą para-religijnymi treściami (Istota Najwyższa Robespierre'a może się schować!), tradycję.

Tak mi to przyszło do głowy, zobaczymy czy zgadłem, to raz, i jak im się uda, to dwa. A tak zupełnie nawiasem, to powiem, że gdybym miał większe skłonności do paranoicznych teorii, choćby takie jak np. no ten... (chyba wiadomo), to bym naprawdę zaczął podejrzewać, że oni to sami wszystko robią, te Hollandy, Merkele i reszta - właśnie po to by zręcznie zaganiać zbłąkane lemingi z powrotem do zagrody, tworzyć nowe świeckie (a przecież...) tradycje i się jeszcze nieco dodatkowo podlansować.

Na szczęście (dla Hollandów i Merkeli) nie mam takich skłonności, a przede wszystkim sądzę, że to jednak sporo by przekraczało ich możliwości. Zaganianie lemingów, wyprowadzanie kur na siku - to mniej więcej ten poziom, który im pasuje. Choć faktem jest, iż niedługo po zamachu na Charliego wyczytałem gdzieś w sieci, że chyba z 27% młodych we Francji jest przekonana, iż to wszystko od początku do końca ściema. Tak że będzie jeszcze wesoło, kochane ludzie, i to jak!

Swoją drogą super był ten pajac z fortepianem, wygrywający smętny i wyjątkowo wprost, nawet jak na tego komucha, komuszy kawałek Lennona! O nich naprawdę nie da się powiedzieć, że poczucie smaku w jakikolwiek sposób ich ogranicza! Albo poczucie własnej śmieszności. To też, trzeba przyznać, pewnego rodzaju siła, pewnego rodzaju pozbycie się krępujących przesądów, w tym jest'...

W sam raz na miarę dogorywającej Cywilizacji, w dodatku takiej, która za nic nie chce być zapamiętana, jako coś potężnego i wspaniałego, jak choćby Rzym. Wszyscy realizujemy marzenie Blumsztajna: "Chcemy cioty, a nie mężczyzn", tylko jedni bardziej, a inni mniej gorliwie. A potem się dziwią, że tylu woli Państwo Islamskie. Co tu dużo gadać - dno!

triarius

P.S. Miałem jakieś takie fajne Post Scriptum do napisania, alem zapomniał co to miało być. Może i dobrze, wobec tej orgii com ją wam, ludzie, zafundowałem ostatnio. Nespa?

sobota, listopada 14, 2015

Zagadka (listopad 2015)

Jak się nazywa jedyne zapewne we wszechświecie medium (podaj także adres internetowy), które nie musi się niczego na gwałt uczyć, kiedy coś gdzieś pierdolnie, nie musi nic na gwałt odkrywać, nie musi zmieniać narracji i wycofywać się raczkiem z poprzednich mądrości, które ma tło od lat pięknie w kolorkach namalowane i zagruntowane na kilometry w głąb, a na tym tle z grubsza naszkicowane wszystko, co się może jeszcze wydarzyć? Dla ułatwienia podam, że to blog.

Pokażcie mi co w miarę konkretnego potrafili kiedykolwiek z przyszłości przewidzieć czciciele Konecznego (że o Toynbeem litościwie nie wspomnę), Coryllus (mimo jego ewidentnych zalet) z całą swą wierną trzódką, współczesna prawica (?) w wersji "pospolita odmiana ogrodowa"... Nie mówiąc już o lewiźnie, z agenturą na czele, że już nazwisk nie będę przytaczał. I ktokolwiek inny zresztą. No? Umie ktoś podać jakikolwiek przykład?

Pytanie dodatkowe brzmi tak: w jaki to niezłomny oręż jest to medium, czyli ten blog, skoro już to ujawniliśmy, jest wyposażony, że taki... Well, bezkonkurencyjny - trzeba to chyba określić. No więc? (Chodzi o oręż INTELEKTUALNY, lewizno, donosiciele, służby, hiperkomputery Obamy i cała reszto. To na razie ponoć jeszcze wolno.)

Żal mi oczywiście tych ofiar, wcale nie wydaje mi się to wszystko wesołe, ale intelektualną satysfakcję mam chyba prawo mieć. A jeśli ktoś ma wątpliwości, albo chce się bliżej zapoznać z tym, co tu się przez te lata mówiło (ew. pomijając dowcipasy i natchnioną elokwencję na poboczne tematy, czego też tutaj niemało się znajdzie, mea culpa... a może nie culpa?), to, z całą wrodzoną skromnością, zachęcam do poczytania rzeczy sprzed tygodni, miesięcy i lat. Można też zapolemizować, czemu nie!

triarius

P.S. 1 A przy okazji - żegnaj Merkelo! (Nie żebyś była aż taka ważna, ale od czegoś w końcu musi się zacząć.)

P.S. 2 Chciałem napisać, że Kurak w tej proroczej kategorii nie startuje, więc do niego trudno mieć o brak proroczych talentów pretensję, ale wszedłem właśnie do niego i widzę, że jednak się wysilił i bredzi jak poplątany. Są i "kozie syny" i sugerowanie, że ci ludzie są od nas w jakiś sposób z urodzenia głupsi.

Obawiam się, drogie lemingi, droga "prawico" pospolita odmiana ogrodowa, drogie Kuraki, że oni, przy wszystkich swoich ewidentnych wadach i oczywiście przy tym, że są naszymi - a nie tylko Szczuk i Śród - śmiertelnymi wrogiami, są od obecnych ludzi Zachodu o wiele inteligentniejsi, mają w każdym razie działającą hierarchię intelektualną, dyscyplinę... Że o innych ich zaletach, a naszych wadach, nie wspomnę. No a swoje własne cele to oni realizują jak złoto, w odróżnieniu od nas na przykład. Ktoś ma inne zdanie?

Monteverdi bije - przynajmniej dla nas, i tak musi być - na łeb wszystko co i stworzyli, prawdziwy Katolicyzm (którego już praktycznie nie ma) bije na łeb Islam... To są nasze ziemie i nasza cywilizacja, i powinniśmy ich bronić bez żadnych absolutnie ograniczeń i wiązania sobie rąk... Ale brenzlowanie się łatwym optymizmem, że my cudne ptacy, a oni kozie syny, to idiotyzm i pedalstwo!

To nie nimi, a nami rządzą teraz Tuski, Merkele, Hollandy, Środy i Biedronie, a my to łykamy jak pelikany i prosimy o jeszcze. Oni też nie uparli się, żeby za wszelką cenę żyć wiecznie - mówimy o zwykłym ziemskim życiu, nie o zbawieniu wiecznym - żeby się potem potulnie, w imię szemranego "humanizmu", dawać w szpitalu likwidować zastrzykiem fenolu. I dawać likwidować swoich bliskich. Długo by jeszcze można. Nikt mi nie może zarzucić, że islam mi się podoba - bo choćby same te ich brody są obrzydliwe - ale brenzlować się też warto z sensem!

Więc radziłbym puknąć się w głowę, mocno, a kiedy przestanie boleć, zająć się jakimś czymś, co by mogło nas, i naszą cywilizację, z Polską na czele, obronić. Czyli coś z fizkulturą, kontaktami międzyludzkimi, walką w terenie miejskim... Lub ew. nauczyć się łaciny albo konktrapunktu - to też NASZE i PRZECIW NIM. Co do mnie, wolałbym być synem kozy, niż np. poddanym Tuska czy innej Środy.

Nienawidzisz wroga? Zadbaj o to, byś był w stanie go pokonać! Pokonałeś i nadal nienawidzisz? Zatańcz na jego grobie, przeleć jego żonę, córki i babcię. Ale opluwanie go na blogu, nie robiąc absolutnie nic, co by mogło zwiększyć twoje - nasze - szanse na zwycięstwo, to pedalstwo i tyle!

Zresztą, choć w tych pedalskich czasach mało kto o tym wie, wroga wcale nie trzeba koniecznie nienawidzić - wystarczy go zwalaczać, bo od tego właśnie jest wrogiem. Bez nienawiści i na miazgę. Tak jest najlepiej i najwznioślej. Nienawiść zatruwa, zawsze, podczas gdy walka daje siłę i uszlachetnia.

(A tak przy okazji, to można nie mieć do kogoś żadnych negatywnych uczuć i mimo to nie chcieć go w swoim wyrku, czy w swoim kraju. "Nic do gościa nie mam, życzę mu wszystkiego dobrego, ale z daleka." Oczywiście inaczej jest, jeśli ulegniemy moralnemu terrorowi lewizny, któremu większość ludzi już chyba dawno uległa, sądząc z bełkotu, który się z różnych stron rozlega.)

Choć można i z nienawiścią, skoro inaczej się nie da. W każdym razie generowanie w sobie na siłę pogardy wobec niebezpiecznego wroga jest durne, choćby dlatego, że pogarda ma się tendencję rozlewać na inne sprawy i zaraz zaczyna nam się wydawać, że wróg jest przecie słaby, a zwycięstwo z Boskiego wyroku nasze - ponieważ inaczej być po prostu nie może, więc nie musimy się nawet wysilać.

Podczas gdy naprawdę to byle Tusk, byle Kopacz, byle Merkel, wystarcza, by nas raz za razem upodlać. Itd. Więc wymysły rodem z targowiska, kiedy wróg akurat nie słyszy, i wmawianie sobie, że mamy z góry zwycięstwo, bośmy przecie cudne ptacy, a oni to dno, co widać gołym okiem, w niczym tu nie pomagą, a raczej przeciwnie.

P.S. 3 I oczywiście ŻADNYCH (NOWYCH) MUZUŁMANÓW W POLSCE! Unia niech sobie... Sami wiecie.

P.S. 4 Ale mamy Post Scripta! Chciałem króciutko i w miarę żartobliwie, ale się nie dało. Kurak mnie sprowokował i napisałem cały tekst w postaci Post Scriptów. Nie ma jak wynalazki literackie! (Nobel! Gdzie jest Nobel? Czy Nobel mnie słyszy?!)

piątek, listopada 06, 2015

Żegnaj siostro!

Nic tak dobrze temu blogu nie robi na popularność (a sprawdzam to często!), niż erotomański dowcipas, a już szczególnie takie coś w samym tytule. A że sa tu, w ośmioletnich czeluściach tego bloga, treści nie-byle-jakie i które mogłyby wstrząsnąć niejednym, więc o tę popularność znowu zadbam i napiszę sobie taki właśnie kawałek. (Mądrzy i/lub cnotliwi nie czytać!)

Swoją drogą, w kwestii formalnej - co to było? To poprzednie znaczy? Całym zdaniem? Tak, Mądasiński, całym zdaniem proszę. To było, panie psoze, zjadanie własnego oguna. Bardzo, dobrze Mądrasiński, siadaj.

* * *

Niedawno temu dowiedziałem się o istnieniu córki Premiery Kopacz. (Nic nie napiszę o jej urodzie, choć widziałem zdjęcie, ale w końcu Bóg daje i Bóg odbiera - tylko, w nieskończonej mądrości swojej, nie zawsze tym samym osobom.) Dowiedziałem się oczywiście w związku z tym jej zapowiedzianym wyjazdem na stałe do Kanady, gdyby mamusia straciła fuchę, a do władzy dorwali się ci potworni.

Ludzie o tym dyskutowali i ktoś wkleił taki krótki fragment o tym, że córka Premiery nie zdała testów i nie dostała się "na swoją ukochaną ginekologię". Od tamtego czasu do momentu dosłownie przed chwilą męczyło mnie dlaczego ktoś takie kawałki na temat córki Premiery ujawnia - a była to chyba jej własna matka, w jakimś babskim tygodniku, czy coś...

Przed chwilą mnie w końcu oświeciło. Miało to przecie pokazać, że patrzcie państwo - córka Premiery, a zawala egzamin jak byle prol! W końcu co to za sztuka dla Platformy była wepchnąć taką znakomitą osobę na "jej ukochaną ginekologię", prawda?

Tośmy sobie tę kwestię w końcu wyjaśnili i można by się cieszyć, ale mnie jednak jest smutno. Dlaczego? A dlatego, że czuję, jakbym własnie tracił siostrę - w dodatku taką, o której istnieniu miesiąc temu nie miałem nawet pojęcia. No bo jednak emigruje chyba do tej Kanady, a, jak mawiali nasi przodkowie: partir c'est mourir un peu. Czyli że wyjechać to trochę jak umrzeć.

Mówili tak wprawdzie raczej tylko ci przodkowie, którzy mieli sporą służbę, przed którą pragnęli, mimo wszystko zachować pewne sekrety. Zobaczyć Jaśniepanią bez majtek to jedno, ale informacja o tym, że Wowo wyraźnie znów ma się ku Lolusiowi i sa pauvre maman chyba upragnionych wnuków nigdy się nie doczeka, to jednak co innego. Mogłaby dotrzeć do uszu biednej Niuni, albo nawet doprowadzić do społecznego przewrotu. Ô mon Dieu, quelle horreur!

Po przeczytaniu powyższego, a proszę mi wierzyć - wiem co mówię - każdy w miarę bystry czytelnik zrozumie, że te jaczejki komunistyczne, które zajmowały się czymś innym, niż edukowanie lokajów i pokojówek w mowie Moliera, przewalały po prostu forsę otrzymaną od żydowskich bankierów z Londynu, rewolucję mając w tłustej derrière. Coryllus na pewno by nam to o wiele szerzej i piękniej wyjaśnił, ale my tu niestety musimy się zadowolić mną.

Dlaczego jednak to by miała być moja siostra? - spyta ktoś. I będzie to ktoś naprawdę bystry oraz czujny, ktoś kto nie dał się zwieść na manowce perfidnym kluczeniem wokół tematu. No więc odpowiadam... Gdyby mi ktoś włożył do jednej ręki długopis, a do drugiej dokument, na którym ładną czcionką byłoby wydrukowane "moja ukochana ginekologia", to nie miałbym wielkich oporów przed tego dokumentu podpisaniem. To raz.

Dwa to fakt, że ja także nie dostałem się na ginekologię. Nie żebym się kiedykolwiek starał, czy choćby studiował medycynę, ale fakt pozostaje faktem - nie przyjęli mnie! Tak że obecnie, głównie kiedy nikt nie widzi, z żalu za tak późno odzyskaną, a tak wcześnie utraconą siostrą, trochę szlocham i co chwilę osuszam rąbkiem chusteczki niesforną łezkę w kąciku oka.

Szepcząc przy tym bon voyage, ma soeur aimée! W związku z czym dopraszam się łagodnego traktowania od ew. czytelników (a także ew. krytyków, krytykantów, trolli i tzw. "hejterów"), ze względu na ciężkie przeżycia i trudną sytuację rodzinną. W dodatku zaczyna mnie dręczyć myśl, że może niepotrzebnie zrezygnowałem z miłości... Bo też dopiero siostra ukazała mi, co ważne w życiu.

(Nie powiem "ale jaja!", bo to cholernie plebejskie, a do tego w tym kontekście może się nieładnie kojarzyć. W końcu my nie Wowo, n'est-ce pas? Już raczej "ale..." Nieważne! Najwyżej kiedyś, po francusku.)

triarius