sobota, listopada 03, 2007

Coś, czego zdaniem wielu nigdy nie powinniście przeczytać

Wszystkim, którzy zastanawiają się czasem nad mechanizmami działającymi w historii i możliwością ich odkrycia, Gombrowiczem i nagrodą "Nike" (Nagrodą Nobla z literatury też zresztą), przyszłością Polski i zachodniej cywilizacji, przyszłością Unii Europejskiej, Sokratesem, Buddą, "polskim cywilizacyjnym zacofaniem" i jego skutkami, wykształciuchami, euroentuzjastami, islamizmem, rolą w historii takich zjawisk, jak pacyfizm, socjalizm czy liberalizm - chciałbym zaprezentować malutki fragment książki, którą z pełnym przekonaniem uważam za najwyższe osiągnięcie ludzkiego umysłu. (Nieważne, że jej autor jest Niemcem, a moje do tej nacji uczucia są bardzo mało przyjazne. Cóż, Amicus Plato... itd. A zresztą Spengler chyba był w ogóle fantastycznym gościem.)

Chodzi o oczywiście o "Schyłek Zachodu" Oswalda Spenglera. Fragment będzie oczywiście z tych, które w dostępnych dzisiejszym Europejczykom wydaniach jest nie do znalezienia. W końcu w tych wydaniach nie ma około 80% oryginału, i to akurat tych najbardziej fascynujących. Nie da się z autora zrobić hitlerowca i zakazać jego wydawania i czytania, to robi się to właśnie w ten sposób - wydaje się jakieś nędzne ogryzki, nikomu nie mówiąc, że to nie jest całość. Co za podłe miejsce ta dzisiejsza Europa!

Nie wszystko będzie tu zapewne zrozumiałe - cytowany tu fragment to tylko malutka część długiego wywodu na tematy, o które tu chodzi. Przychodzi też po niemal 700 stronach książki, która i tak nie jest wcale łatwa. Ale zachęcam do próby wczucia się w treści, nawet jeśli racjonalnie trudno jakiś zwrot czy fragment zrozumieć. Można to potraktować jak swego rodzaju metafizyczną poezję. Zwracam też uwagę, że najciekawsze jest chyba tam pod koniec, ale przedtem dałem tu cały, dość długi i dość skomplikowany, fragment, żeby lepiej się dało zrozumieć.

Tłumaczenie oczywiście moje własne, z angielskiego autoryzowanego przekładu. Podział na te krótkie akapity, mający ułatwić czytanie, mój własny. Za określenie "fellachizm" i "fellachiczny" przepraszam, nie lubię większości słowotworów, ale inaczej się nie dało. Musiałbym nad tym króciutkim tłumaczeniem pracować dużo dłużej, niż mam zamiar, żeby jakoś to zgrabniej wyrazić. Chodzi oczywiście o związek z staroegipskim chłopstwem, czyli fellachami. A teraz oddaję już głos Spenglerowi...

Kiedy naród podnosi się gwałtownie do walki o wolność lub honor, to zawsze mniejszość zapala ogół. Naród "budzi się" - to jest coś więcej, niż tylko taki zwrot - bo tylko tak i tylko wtedy ujawnia się świadomość całości. Wszystkie te jednostki, których poczucie "my" wczoraj zadowalało się horyzontem rodziny, własnej pracy, i może rodzinnego miasta, dzisiaj stają się nagle niczym mniej, niż narodem. Ich myśli i uczucia, ich ego, i wraz z nim ich "id", zostały przekształcone aż do głębi. Stały się historyczne. A wtedy nawet ahistoryczny chłop staje się członkiem narodu, i nastaje dlań dzień, kiedy doświadcza historii, a nie tylko pozwala, by go mijała.

Ale w wielkich metropoliach, obok mniejszości, która ma historię i żywotnie doświadcza, odczuwa, i próbuje prowadzić naród, podnosi się inna mniejszość ahistorycznych intelektualistów, ludzi nie przeznaczenia, tylko rozsądku i przyczyn, absolutnie trzeźwego rozumowania, ludzi wewnętrznie oderwanych od pulsu krwi i istnienia, którzy nie mogą już znaleźć żadnego "rozsądnego" znaczenia pojęcia naród. Kosmopolityzm to tylko świadomość inteligencji. Jest w tym nienawiść do Przeznaczenia, a przede wszystkim do historii, jako przejawu Przeznaczenia. Wszystko, co narodowe, należy do rasy [nie chodzi o rasę w potocznym znaczeniu, o jakimś rasiźmie już całkiem nie mówiąc, chodzi o coś jak "wiedzieć kim się jest i to realizować", oraz o spójność grupy] - tak bardzo, że jest niezdolne do znalezienia dla siebie języka, nieporadne we wszystkim, co wymaga myślenia i niezaradne do granicy fatalizmu.

Kosmopolityzm jest literaturą i pozostaje literaturą. Bardzo silny w rozumowaniu, bardzo słaby w bronieniu go inaczej, niż przy pomocy jeszcze większej ilości rozumowania, w bronieniu go krwią. Tym bardziej zatem ta mniejszość, znacznie wyższa intelektualnie, wybiera broń intelektu, a tym bardziej jest w stanie to uczynić, że wielkie metropolie są czystym intelektem, pozbawione korzeni i z założenia wspólne dla całej cywilizacji. Urodzeni obywatele świata, wszechświatowi pacyfiści, światowi koncyliatorzy - tak samo w Chinach okresu "wojujących państw", w Indiach epoki Buddy, w okresie hellenistycznym, jak w świecie zachodnim dzisiaj - są duchowymi przywódcami fellachów. "Chleba i igrzysk", to tylko inne wyrażenie pacyfizmu.

W historii wszystkich Kultur [czytaj "cywilizacji", to rozróżnienie jest zbyt subtelne, by się tym teraz zajmować] pojawia się ten antynarodowy element, nieważne, czy mamy na to dowody, czy nie. Czyste, samo sobą kierujące myślenie zawsze było obce życiu, a zatem i obce historii, pozbawione wojowniczości, pozbawione rasy [patrzy przypisek wyżej]. Rozważ humanizm i klasycyzm, sofistów w Atenach, Buddę i Lao-tse - nie wspominając już namiętnej pogardy dla wszelkich nacjonalizmów wyrażanej przez wielkich przywódców religijnego i filozoficznego poglądu na świat.

Jak bardzo by się między sobą nie różnili, w tym są podobni: że odczuwanie świata oparte na rasie ["rasa" to u Spenglera takie "zbiorowe jaja"], polityczny (i dlatego właśnie narodowy) instynkt dotyczący faktów ("to moja ojczyzna, ma rację czy nie ma!"), zdecydowania, by być podmiotem, nie zaś przedmiotem ewolucji (ponieważ trzeba być albo jednym, albo drugim) - jednym słowem woli mocy - że to wszystko musi się cofnąć i uczynić miejsce dla tendencji, których chorążymi są przeważnie ludzie bez oryginalnego impulsu, tym bardziej jednak przejęci swą własną logiką, ludzie czujący się swobodnie w świecie prawd, ideałów, utopii, ludzie żyjący książkami, którym wydaje się, że potrafią zastąpić rzeczywiste logicznym, potęgę faktów abstrakcyjną sprawiedliwością, przeznaczenie rozsądkiem.

Rozpoczyna się to od wiecznego zalęknionego, wycofującego się z rzeczywistości do celi, gabinetu czy wspólnoty duchowej i ogłaszającego nicość wszystkich ziemskich spraw, kończy się zaś w każdej Kulturze apostołami światowego pokoju. Każdy naród ma takie (z historycznego punktu widzenia) odpadki. Nawet ich głowy są w jakiś sposób do siebie niemal zawsze podobne. W "historii intelektualnej" ci ludzie mają wysoką pozycję i wiele sławnych nazwisk można wśród nich wymienić, jednak z punktu widzenia realnej historii są nieudacznikami.

Przeznaczenie każdego narodu wrzuconego w wir światowych wydarzeń zależy od tego, w jakim stopniu jego wartości jego własnej rasy [nie muszę już chyba powtarzać o co chodzi i o co nie chodzi, prawda?] odniosą sukces, czyniąc te wydarzenia historycznie nieskuteczne w działaniu przeciw niemu. Być może dało by się nawet teraz wykazać, że w świecie chińskich państw, królestwo Tsin zwyciężyło (250 B.C.) ponieważ jako jedyne wolne było od nastrojów taoistycznych. Niezależnie od tego, jak z tą sprawą było, Rzymianie zdominowali świat klasyczny ponieważ byli w stanie odseparować swą polityczną praktykę od fellachicznych instynktów hellenizmu.

Naród jest ludzkością sprowadzoną do żyjącej formy. Praktycznym skutkiem wszelkich mających naprawić świat teorii jest zawsze nieforemna, a zatem ahistoryczna masa. Wszyscy naprawiacze świata i obywatele świata reprezentują ideały fellachizmu, niezależnie od tego, czy o tym wiedzą, czy też nie. Ich sukces oznacza historyczną abdykację narodu na rzecz, nie wiecznego pokoju, tylko innego narodu. Wszechświatowy pokój to zawsze rozwiązanie jednostronne. Pax Romana miał dla późniejszych żołnierzy-imperatorów i królów germańskich najeźdźców tylko jedno praktyczne znaczenie - to, że uczynił ze stu milionów jedynie obiekt woli mocy niewielkich grup.

Wobec kosztu tego pokoju, koszt porażki pod Cannami [216 B.C., w tej bitwie z Hannibalem zginęło, z tego co pamiętam, dobrze ponad 50 tysięcy Rzymian, w tamtych czasach to było coś niesamowitego]. Świat Babilończyków, Chińczyków, Hindusów, Egipcjan, przechodził z rąk jednego zdobywcy w ręce drugiego i swą własną krwią płacił za te podboje. Taki był ich - pokój.

Kiedy w roku 1401 Mongołowie zdobyli Mezopotamię, wybudowali pomnik ku czci swego zwycięstwa z czaszek stu tysięcy mieszkańców Bagdadu, którzy się nie bronili. Z intelektualnego punktu widzenia, bez wątpienia zniknięcie narodów umieszcza świat fellachizmu ponad historią, nareszcie ucywilizowany i już na zawsze. Jednak w sferze faktów powraca on do stanu natury, w którym przechodzenie na przemian od długich okresów uległości do krótkich wybuchów gniewu i rozlewu krwi - pokój światowy tego nigdy nie zmienia - nie zmienia już niczego.

Niegdyś przelewali swą krew dla samych siebie, teraz muszą ją przelewać dla innych, dość często jedynie dla rozrywki tych innych - taka jest różnica. Zdecydowany przywódca, który zbierze wokół siebie dziesięć tysięcy awanturników może czynić wszystko, na co ma ochotę. Gdyby cały świat był jednym imperium, stałby się przez to największym wyobrażalnym polem dla wyczynów takich zdobywczych herosów.

"Lever doodt als Sklav (lepiej być martwym, niż niewolnikiem)", brzmi stare przysłowie fryzyjskich chłopów. Wybór każdej późnej cywilizacji jest akurat przeciwny. I każda późna cywilizacja musi doświadczyć, ile ten wybór będzie ją kosztował.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

piątek, listopada 02, 2007

Zapraszam na poczęstunek z okazji ojrokonstytucji

Jakby ktoś potrzebował ładnego znaczka na bloga, czy gdzieś, a poglądy na Europejską Unię i jej @#$% konstytucję miał podobne do moich, to proszę bardzo - można się częstować! To są ino miniaturki, kliknięcie pokaże obrazki w ich naturalnej wielkości i krasie.



A tutaj wszystkie są zapisane w jednym obrazku, więc trzeba by je chyba porozcinać. Ale za to łatwiej wszystko hurtem ściągnąć. A jak ktoś je już porozcina, to sam chętnie bym je dostał.

Można też oczywiście wykorzystać je w jakiś inny sposób, choć umieszczenie czegoś takiego na koszulce mogłoby pewnie wywołać rozruchy albo coś. Lud jest u nas paskudnie durny i ojro kocha bardziej, niż wszystko inne. Ale może mu kiedyś przejdzie.


Ten pochodzi z innego źródła i przybył chwilę później. (Warto więc zaglądać, może będzie ich przybywać.)

A tu właśnie takie, które znalazłem nieco później:







A to jest z kochaną Unią związane, choć nieco bardziej pośrednio:


Zachęcam do tworzenia własnych tego typu obrazków, symboli i emblematów, a co najmniej zapisywaniu pomysłów, do wykorzystania przez bardziej plastycznie uzdolnionych i lepiej wyekwipowanych w odpowiedni sprzęt i oprogramowanie.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, listopada 01, 2007

Wymądrzanie się Pana Tygrysa na tematy mniej lub bardziej doraźne

Niejaki Boni donosił na swych przyjaciół z podziemia do SB, więc teraz ma za swe winy odpokutować praca na rzecz nas wszystkich na ministerialnym stolcu. Szkoda, że w podobny sposób nie potraktowano np. Hitlera. Choć tamten za swe winy musiałby chyba zostać od razu absolutnym władcą... I to nie jednego państwa, ale przynajmniej dwudziestu!

Zaraz... Czy on przypadkiem czymś właśnie takim nie był??!

* * * * *

Można albo być liberałem, albo mieć elementarne pojęcie o ludzkiej naturze, motywach powodujących ludźmi i realnych społecznych mechanizmach. Trzeciej możliwości nie ma, chyba że mówimy o liberaliźmie udawanym, np. typu złodziejski liberalizm Herr Tuska i jego wesołej gromadki. (Choć też nie sądzę, by oni takie rzeczy wiedzieli.)

Gdyby udało się wyjaśnić liberałowi, w jaki to sposób przez całą długą przecież historię ludzkości, zachowały się w niej takie, mało sprzyjające przeżyciu i osobistemu sukcesowi, cechy, jak altruizm, zdolność do poświęceń, ba - nawet zwykła uczciwość i prawdomówność! - to albo nasz liberał przestałby wierzyć w swoje mrzonki, albo po prostu oznaczałoby to, że nic nie zrozumiał.

* * * * *

Wszystkie te posiadające rzekomo receptę na uszczęśliwienie ludzkości ideologie dają się w sumie w dość prosty sposób poklasyfikować:

Rozwalamy co jest i tworzymy raj na ziemi...
  • za pomocą metafizyki "przekutej w czyn" - ortodoksyjny marksizm i jego późne "rewizjonistyczne" avatary;
  • opierając się na naszej niezłomnej wierze w ludzką małość, tchórzostwo, pragnienie przede wszystkim bezpieczeństwa lub choćby jego złudzenia, bierność... - socjaldemokracja;
  • zdobywamy władzę, opierając się na dyscyplinie i spójności naszej fanatycznej grupy, naszym najskuteczniejszym środkiem infiltracja... potem stosujemy przede wszystkim przemoc, nie stroniąc jednak od dosłownie wszystkich przydatnych metod, z kłamstwem na skalę kosmiczną na czele - bolszewizm (czyli komunizm w wersji leninowsko-stalinowskiej);
  • opierając się na ludzkiej chciwości, konformiźmie, żądzy blichtru i wszelkich nowości, śmieciowej rozrywce, powszechnej szkolnej (choć nie tylko) indoktrynacji, narzucanych z góry "intelektualnych" (i wszelkich innych) modach... - realny liberalizm (większość z tych metod jest także z powodzeniem stosowana przez socjaldemokrację, która jest w sumie bardzo blisko z realnym liberalizmem spokrewniona, na co zresztą wskazuje także i znaczenie słowa "liberalizm" w Ameryce);
  • opierając się na wierze, iż, paradoksalnie, prawda mogąca ludzkość zbawić, jest TAK PROSTA, że niedostrzegalna dla hoi polloi - liberalny rewizjonizm np. Korwina-Mikke (choć naprawdę nie sądzę, by sam prorok miał na te tematy aż tak prymitywny pogląd, jednak jego wierni wyznawcy z pewnością mają).
Nie ma w tej klasyfikacji wszystkich znanych w historii, lub choćby w ostatnich dziesięcioleciach, systemów politycznych. Po pierwsze dlatego, że to ad hoc uczyniony zapis czegoś, co mi przed chwilą przyszło do głowy, a nie teza doktorska. Po drugie dlatego, że np. faszyzm (żaden) jak mi się wydaje (nie jestem aż wielkim znawcą, ale jakieś pojęcie mam) nie miał aż tak ambitnych celów, jak tworzenie raju na ziemi. A w każdym razie tego akurat celu nie miał.

Faszyzm chciał w jakiś sposób "zoptymalizować" własne społeczeństwo, i sporo by można dyskutować, w jakim stopniu mu się to udało, w jakim zaś nie, oraz dlaczego tak i dlaczego nie. Co do nazizmu zaś... Nie, zbyt nie znoszę Niemców, by w ogóle chcieć to w tej chwili dyskutować! Zresztą w sumie zbyt mało wiem, a teren jest, z wielu względów, paskudnie śliski.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

Liberalizm czyli infantylne chciejstwo

Sieć huczy oczywiście od dyskusji na temat dusznych bolów i ew. grzeszków niejakiego Boniego, który ma teraz swe winy (jakie znowu winy!?) odpokutować na stolcu ministerialnym. Jeden z dyskutantów zadał melancholijne, retoryczne chyba w zamierzeniu, pytanie (cytuję z pamięci): "skoro tak opłaca się być kłamcą i zdrajcą, jakim cudem w ogóle istnieją uczciwi ludzie?"

Faktycznie jest to ciekawy problem intelektualny, w dodatku z pewnością niepozbawiony praktycznego znaczenia. Na pewno ma jakąś odpowiedź, ponieważ prawdopodobieństwo, iż dzieje się tak przez całą historię ludzkiego gatunku po prostu przypadkiem, jest tak bliskie zeru, jak to tylko możliwe. A jednak prawdopodobieństwo, iż nie więcej niż 98,8% Polaków ma najogólniejsze choćby pojęcie, jaka jest odpowiedź na to fascynujące pytanie, ja odważę się ocenić na... Powiedzmy 98,7%. I mogę przyjmować zakłady.

Ja sam jednak wiem, gdzie ta odpowiedź leży i jaka, w przybliżeniu, ona jest. Taki genialny jestem? Tego całkowicie nie wykluczam, ale nie tu widziałbym jednak przyczynę tego, że ja wiem, a większość rodaków - jak i zresztą nie-rodaków - nie ma najmniejszego pojęcia.

Na Forum Frondy znalazłem przed chwilą dyskusję na temat przyczyn tego, że kobiety tak namiętnie kochają kupować i kolekcjonować buty. Zjawisko takie niewątpliwie istnieje, nie wiem czy dotyczy wszystkich kobiet - zapewne nie - ale występuje naprawdę intensywnie u sporej ich części. Bardzo chciałbym znać odpowiedź na to pytanie, nie z jakichś praktycznych względów, ale po prostu by wiedzieć, bo psychika kobiety to dla mnie fascynująca sprawa, choćby nawet obuwnictwo nie leżało w sferze mych największych pasji. Nie znam odpowiedzi, ale jestem niemal pewien, iż wiem, gdzie by jej należało szukać. Tego, że niewielu ludzi wie choćby tyle, jestem jeszcze znacznie bardziej pewien.

Jakim cudem, w dzisiejszych czasach niesamowicie wprost łatwego dostępu do informacji - mówię o tej, której dotychczas wszelkie władze, wszelcy uszczęśliwiacze ludzkości, wszelkie "moralne autorytety" itd. itd. - nie zdecydowały się przed ciemnym ludem ukryć. Dla tego ludu dobra oczywiście. Jest tego już całkiem sporo i ilość ta zwiększa się niemal w oczach, ale informacje w sumie, dzięki internetowi przede wszystkim, informacji na tematy mniej więcej dotąd neutralne jest wciąż ogromna ilość, i wciąż bardzo łatwo dostępnej.

A jednak nikt jakoś nie ma o tych sprawach pojęcia... Gdyby miał, to przecież usłyszałbym o tym. Ktoś by temu człowiekowi od zdrajców, choć może nie temu od butów, odpowiedział. Wiedza ta by się z pewnością szybko rozniosła... Jeśli się nie roznosi, to zapewne dlatego, że jej ilość w polskojęzycznym społeczeństwie nie przekroczyła "masy krytycznej", po przekroczeniu której zaczęłaby się niepohamowanie i samorzutnie rozszerzać. (Pomijam tu ew. ingerencje Miłościwie Nam Panujących wszelkiej maści, choć ta maść przeważnie jest cały czas niemal ta sama. Ciekawe zjawisko, swoją drogą!)

Dobra, ale miało przecież być o liberaliźmie, tak? Miało być i powiem więcej - będzie. Właśnie się zaczyna...

Spytajmy może liberała o odpowiedź na dwa przytoczone tutaj pytania. W końcu każda doktryna opiera się na jakiejś wizji świata, zgoda? Może nie zawsze ta wizja musi być od razu metafizyczna, jak było np. u Marksa, ale jakaś koncepcja ludzkiej psychologii, jakaś koncepcja natury społecznych mechanizmów... I nie chodzi mi teraz o te, które wyznawca takiej doktryny CHCIAŁBY mieć, tylko o te, które istnieją niezależnie od jego, czy czyjejkolwiek woli. W końcu wszelka polityka, wszelka doktryna polityczna, musi się liczyć z faktem, iż działa wśród masy ograniczeń i nie wszystko zależy od tego, co by się chciało. Chyba, że czegoś nie zrozumiałem, ale w takim razie proszę o wyjaśnienie mi mojej pomyłki. No i przyznanie, że nie mówimy już o doktrynach politycznych, tylko o gnostyckich religiach.

Czy liberalna doktryna daje jakiekolwiek nitki mogące doprowadzić pytającego do odpowiedzi na postawione tu na wstępie pytania? Pytania w rodzaju tego, że przypomnę, jakim cudem istnieją wciąż porządni ludzie, skoro ewidentnie skurwysyństwo, w stylu choćby Boniego, tak bardzo popłaca? Obawiam się że nie, że liberalizm nie ma na ten temat absolutnie nic do powiedzenia. I że, swoim zwyczajem, udaje, że nie dostrzega tego, ani żadnego innego ze stada słoni grasujących po jego starannie wylizanej hurtowni porcelany.

Każdy z nas, indywidualnie, a także każda filozofia czy ideologia, posiada całą masę różnych mniej lub bardziej świadomych filozoficznych (w b. szerokim znaczeniu tego słowa) założeń. Po prostu każdy z nas, jak i każda doktryna, posiada pewien obraz świata, jak bezsensowny i niespójny byłby on przy dokładnej, krytycznej analizie. To są sprawy już dzisiaj oczywiste, kto tego nie rozumie filozoficznie tkwi co najwyżej w wieku XIX, razem z Marksem i Sierakowskim.

Jeśli ten obraz świata naszych rodzimych liberałów, inaczej światopogląd, pozwala im wskazać choćby w wielkim przybliżeniu miejsce, gdzie znajdują się odpowiedzi na postawione tutaj na wstępnie pytania, to prosiłbym o wskazanie tego miejsca. Jeśli się to stanie, nie uwierzę jednak, że odowiedź tę otrzymałem od liberała. Czemu? Ponieważ te odpowiedzi są całkowicie sprzeczne z całą liberalną doktryną!

Nie z "dążeniem do wolności", nie z "uwielbieniem pluralizmu", nie z "miłością do wolnego rynku". Nie o to chodzi! Sprzeczne są z założeniami, które musi - niejednokrotnie, przeważnie nawet, milcząco i nie do końca świadomie - przyjmować każdy, by być liberałem.

Jeśli liberalizm to "dążenie do wolności", "uwielbienie pluralizmu", "miłość do wolnego rynku", to sorry, ale "dążyć", "uwielbiać", "miłować", to możemy sobie do woli, tyle że niewiele z tego w realnym świecie wynika. Mnie interesuje kwestia tego, jaki obraz świata zakłada WSZELKI liberalizm. Obraz, w którym funkcjonować mogą jego pojęcia, jego kategorie, jego niezmiennie proste i genialne rozwiązania ludzkich problemów. Obraz, czyli inaczej światopogląd. Jaki on w końcu jest? I nie mówcie mi proszę o waszym uwielbieniu dla wolności, co które słowo znaczy po łacinie a co po francusku...

To nie o o to chodzi! Nie dlatego uważam was za... sami wiecie przecież, za kogo was uważam... Nie dlatego zatem, że "chcecie" czegoś nie tak, tylko że jesteście jak dzieci w piaskownicy i wcale wam to nie przeszkadza. Wy czegoś chcecie i to ma wystarczyć. Jak nie, to rzucicie łopatką i... I co właściwie? Obawiam się, że do domu nie pójdziecie, dając wszystkim spokój. Raczej zmienicie temat, obrzucicie krytyka obelgami, zaczniecie jeszcze głośniej wychwalać własne dobre chęci... Te wasze genialne rozwiązania - tak niezawodne, tak proste przecież... Gdybyż tylko ludzie chcieli i potrafili to dostrzec!

Pewien niegłupi Amerykanin, nie pamiętam już niestety kto, stwierdził, że "Każdy skomplikowany problem ma jedno proste rozwiązanie i to rozwiązanie jest zawsze złe". Liberalizm prezentuje się jako proste genialne rozwiązanie nie jednego problemu, ale ogromnej ich ilości, praktycznie wszystkich dręczących ludzkość od tysiącleci problemów! W związku z tym powyższy bonmot odnosi się do niego podniesiony do nie-wiem-której potęgi.

Dajcie sobie spokój z chciejstwem, z infantylizmem, z opowiadaniem ludziom, jakiego to wy raju na ziemi dla całej ludzkości pragniecie... I spróbujcie na początek odpowiedzieć na postawione tu na początku pytania. Jakiś think tank może warto by było zorganizować? Zapytać autorytetów, mędrców? W końcu do u was przecież znajduje się niemal cały światowy potencjał intelektu, prawda? Poszukać w Fundamentalnych Tekstach... Przecież jeśli się pogrzebie w pismach takich mędrców, jak von Mises, to z pewnością najdzie się odpowiedź na każde pytanie. W tym i takie, jakim cudem zachowała się jeszcze jakaś ludzka przyzwoitość, skoro Judasz dostał 30 srebrników, a człowiek porządny... Sami wiecie, co się przeważnie dzieje z porządnymi ludźmi - co najwyżej prowadzą szare życie, bez większego wpływu na cokolwiek. No więc jakim cudem...?!

Do tego czasu, kiedy mi dacie jakąś, przybliżona choćby, ale odpowiedź, przykro mi, ale jesteście dla mnie tylko infantylną zgrają wrzaskliwych przedszkolaków nie mających pojęcia o czym w ogóle mówią. A do tego upiornych, tępych, powtarzających się nudziarzy. Są wprawdzie wyjątki, jak na przykład Korwin, który pomysłów - często oryginalnych, nierzadko słusznych - ma zawsze co niemiara...

Tyle że wam wyraźnie wystarcza jeden myślący człowiek (no, może dwóch, bo St. Michalkiewicza też niestety należałoby uznać za głosiciela liberalnych idei), reszta zaś - w życiu ideologicznym, publicznym i/lub politycznym, prywatnie mogąc być całkiem interesującymi i niegłupimi ludźmi, choć z każdym waszym liberalnym dniem coraz mniej interesującymi i niegłupimi, bo tak to niestety działa - zadowala się tylko międleniem i powtarzaniem tego jednego prostego genialnego rozwiązania i tych cotygodniowych błyskotliwych objawień.

Na odmianę proponuję wam szansę na zaimponowanie mi, i nie tylko mnie, waszym i waszej doktryny intelektualnym potencjałem. A więc do dzieła!

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

środa, października 31, 2007

Oto najszybszy sposób na pisanie biężączek w akcji!

Kto chce zobaczyć, co mam do powiedzenia na temat tego nowego tuskowego kandydata na ministra pt. Boni, niech obie naciśnie "control-F", potem zaś wpisze w odpowiednie pole "buzek". Skutkiem czego znajdzie sobie w prawym menu ze słowami kluczowymi jedno "premier Buzek" i jedno "Jerzy Buzek". Kliknie, no i tam to jest, bo Buzek, jak zapewne większość gwiazd rodzimego platfusiarstwa, to także esbecki agent. O czym wciąż b. mało ludzi zdaje się wiedzieć, choć Buzek sam się do tego publicznie przyznał.

A zresztą, co mi tam! Dam tu po prostu linki... Polacy w końcu do zbyt mądrych nie należą, co wykazali w niedawnych wyborach. A więc proszę:

http://bez-owijania.blogspot.com/search/label/premier%20Buzek

http://bez-owijania.blogspot.com/search/label/Jerzy%20Buzek

Gorąco zachęcam do przeczytania tych dwóch hiperaktualnych tekstów. Miłej lektury! ;-)

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

wtorek, października 30, 2007

Kolejny śpioszek przeciera oczki i się przeciąąąąąga?

Nie chciałbym rzucać niepotrzebnych oskarżeń nawet na byty wirtualne, nie mam też chyba skłonności do paranoi (choć w część spiskowych teorii, w rodzaju tej Gwiazdy/Wyszkowskiego wierzę jak najbardziej), ale tyle moich politycznych intuicji i proroctw już się spełniło, że pozwolę sobie zwrócić uwagę na pewien drobiazg.

Otóż na Forum Frondy pojawił się dzisiaj taki oto króciutki, acz treściwy wpis, cytuję:
oto tytuł:

Jeśli to prawda, że LechKacz kombinuje jak nie powołać Tuska

oto zaś treść:
To znaczy, że jest kompletną pomyłką. Mam nadzieję, że to tylko medialne kłamstwo.
Oryginał, wraz z dyskusją, która się wywiązała, tutaj.

Autorem jest bardzo znany wirtualny byt pod tytułem kataryna. Trochę zastanawiające, prawda? Akurat teraz ten nieprzejednany wielbiciel PiS zaczyna mieć wątpliwości na temat Prezydenta, jedynej realnej siły mogącej jeszcze wsypać nieco piasku w tryby przygotowywanej do rozruchu przez Postępowe Siły machiny.

Czyżby potwierdzała się moja niegdysiejsza intuicja - to przeczucie lekkie jak muśnięcie motylich skrzydełek i oparte na dość rzeczowych wprawdzie argumentach, ale pozbawionych jak się okazało wielkiej siły przekonywania? To przeczucie mówiące mi, że może lepiej uważać, może nie warto zbytnio się radować z kogoś tak dobrze poinformowanego, tak elokwentnego, i tak jednoznacznie po naszej stronie? Bo to może być po prostu b. dobrze uśpiony prowokator, agent wpływu, prawdopodobnie działający na rzecz i z pomocą gazowniczego środowiska?

Kto chce zobaczyć, co kiedyś pisałem na temat kataryny i moich podejrzeń, może kliknąć tutaj, tutaj i tutaj. Naprawdę nie uważam, by blogerzy musieli się koniecznie ujawniać, ale prowokatorów w Polsce i tak dostatek, a tutaj ryzyko jest nieco, jak na mój gust, zbyt duże. Sorry kataryna, ale - jeśli jesteś w porządku - sama wiesz, jaką mamy sytuację.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

Lekarstwo na anonimowość będzie chyba bez recepty

Włączyłem ci ja wczoraj publiczną telewizję... Gadają coś tam, że powstaje koalicja, nudy. Dołem biega taka tasiemka z najaktualniejszymi aktualnościami: Tusk, powstaje koalicja, Rosja cośtam... Nudy! Aż tu nagle jedna z tych aktualności całkiem fascynująca. Cytuję: "Raport WHO: Niemal połowa ludzi na świecie rodzi się i umiera anonimowo".

Poczułem się, jakby mi ktoś zrobiony z lodowego sopla sztylet wbił w serce i obracał go w ranie. Umierają anonimowo... Czyli przed śmiercią czołgają się gdzieś, gdzie nikt ich nie zna. Ach, jakież to okrutne! Co może człowieka, w dodatku ledwo już zipiącego i mającego umierać, zmusić do takiego uczynku? Czyżby Eskimosi? Jakaś inwazja, jakaś infekcja? Fi donc! Śpiewał wprawdzie kiedyś Jan Kelus o tym, że "gdzieś na wyspach Fidżi, starców kijem bili tam, żeby im obrzydzić", ale to Fidżi było mu raczej potrzebne jako rym, bo co bardziej wykształconym wiadomo, że to Eskimosi wypędzali swych starców z igloo, żeby nie zużywali cennych zasobów bez pożytku.

Anonimowa śmierć jest bez wątpienia straszna, ale co powiedzieć o anonimowych narodzinach?? Matka ogląda "Plebanię" czy inne wystąpienie senatora Niesiołowskiego, całkiem nie zwracając uwagi na to, że dziecko się jej rodzi? Anonimowe, bowiem nie wiadomo nawet jakie nosi nazwisko? Jak już urodzi, ta matka znaczy, to nawet nie sprawdzi, chłopiec czy dziewczynka i nie dopasuje do noworodka swego wcześniej wymarzonego imienia? Bo gdyby to zrobiła, to nie urodziłoby się, wraz z niemal połową ludzkości, anonimowe.

To był jednak dopiero początek. Obrazy bowiem, które widziałem oczyma duszy były coraz potworniejsze... Jak długo trwa ta anonimowość? Mniejsza już o tę od umierania, ale ta przy urodzeniu? Jak długo ten noworodek żyje samotnie, sam musząc sobie we wszystkim radzić, całkiem nie znany nikomu i w nikim nie mający wsparcia?

Potem jednak przychodzi chyba moment... O szczęśliwa chwilo! - kiedy ten niemowlak, a może już przedszkolak, przestaje być anonimowy, włącza się w jakąś społeczność... Jak się to odbywa? Na tasiemce tego nie powiedzieli, a tak bym chciał wiedzieć!

Kiedy tak oglądałem te obrazy, wszystkie przygnębiające, poza jednym optymistycznym, przez zalane łzami współczucia oczy, przyszło mi do głowy, iż być może to "rodzi się i umiera" to była tylko taka figura retoryczna. Że w istocie chciano nam powiedzieć, że ci nieszczęśnicy, z których, przypominam, składa się połowa ludzkiego rodzaju, żyją anonimowo od urodzenia do śmierci. Może jednak o to chodziło?

Łzy zaczęły mi płynąć z ócz jeszcze większą strugą, moja jednak niestrudzona kora dalej próbowała zrozumieć... Jak to może być, iż połowa ludzkości nie ma ani imienia, które by ktokolwiek z bliźnich znał, ani choćby ksywy: "Rudy z Rozbieganymi Ślepiami", albo powiedzmy "Główny Macher"... Możliwe to? Gdzie tacy anonimowi pustelnicy się dzisiaj ukrywają, skoro nawet na pustyni jest już pełno ludzi? Z czego oni biedaki żyją? Jak się rozmnażają, jeśli oczywiście to robią?

Kiedy zaczęło już mi w organiźmie brakować wilgoci na dalsze łzy, jakoś tak, z nie wiadomo kąd, przyszło mi do głowy, iż "anonimowo" mogłoby także oznaczać "pozbawieni dokumentów tożsamości, nie mówiąc już o czipach wszczepionych pod skórę... niezarejestrowani i nieopisani w najmniejszych szczegółach w centralnych komputowych rejestrach jakiejś dobroczynnej administracji... nie obserwowani na każdym kroku z satelitów, a więc mogący się zgubić, zbłądzić, zrobić coś, czego potem będą żałować (władza już o to zadba)...

No i łzy znowu zaczęły mi tryskać z oczu, choć wody już prawie w sobie nie miałem. Jak to tak? Bez dowodu osobistego? Bez osobistego udziału w Systemie Schengen? Aż dziw, że ci ludzie w ogóle upierają się żyć, skoro ma to być tak beznadziejna egzystencja, prawda?

A tak na serio, to zacząłem się bardzo ostro zastanawiać, dlaczego taka obłędna wiadomość została ludowi zaserwowana. W końcu ktoś chciał tym coś osiągnąć, raczej wiadomo co... Zaczyna się jakaś kampania, bez dwóch zdań! Widać nastąpił jakiś istotny postęp w technologii mikroczipów i teraz będzie można powiedzmy robić bilingi wszystkiego co taki nieanonimowy obywatel kiedykolwiek powiedział... A wszystko przy pomocy czipa tak malutkiego, że delikwent nawet go prawie nie zauważy! Hurra, niech nam żyje Nowa Globalna Władza!

I coś chyba jest na rzeczy, moim państwo. Dzisiaj bowiem znalazłem w sieci taki oto artykuł...

Znakowanie dzieci czipami RFID w brytyjskich szkołach

Uczniowie szkoły Hungerhill School w Edenthorpe w hrabstwie South Yorkshire, poddani zostali eksperymentowi, który można uważać za przygotowanie do powszechnego wprowadzenia identyfikowania uczniów za pomocą nadajników RFID.
Jak twierdzą organizatorzy eksperymentu, jest to pierwsze tego rodzaju zastosownie urządzeń identyfikacyjnych działających na zasadzie sygnałów radiowych RFID (Radio Frequency Identification) w szkole brytyjskiej. Mikroskopijne nadajniki RFID zostały wszyte do mundurków szkolnych i pozwalają na śledzenie każdego ruchu uczniów.
Trevor Darnborough, konstruktor nadajników a zarazem właściciel firmy Darnboro Ltd, produkującej nadajniki i lansującej technologię przekonuje, że szerokie ich zastosowanie pozwoli na zwiększenie bezpieczeństwa szkół i samych uczniów i może być skuteczną metodą identyfikacji uczniów nie przetrzegających przepisów.
Władze szkolne miasta Doncaster wyrażają wielkie zainteresowanie systemem i mają nadzieję, że będzie on wkrótce zastosowany, a nadajniki wszyte do uniformu każdego ucznia. Firma Dornboro Ltd twierdzi, że jest gotowa do zastosowania technologii na szeroką skalę i spodziewa się wielkich zysków z rynku mundurków szkolnych, szacowanego na 300 milionów funtów rocznie. Firma twierdzi też, że władze szkolne Doncaster chciałyby zastosować technologię począwszy już od roku 2008, co pokrywa się z założeniami władz brytyjskich zmierzającymi do uruchomienia podobnego systemu z internetową bazą danych dostępną dla rodziców.
Wielkie zastrzeżenia do pomysłu znakowania i śledzenia uczniów wyrażają rodzice oraz organizacje walczące z ingerencją rządu w prywatność obywateli. David Clouter, ojciec jednego z uczniów i założyciel organizacji Leave them kids alone, sprzeciwiającej się tworzeniu bazy danych odcisków palców uczniów, mówi że: "Zamocowanie [czipu RFID] w szkolnych mundurkach jest w gruncie rzeczy całkowitym śledzeniem dzieci. Takie znakowanie robione jest wobec kryminalistów wypuszczonych z więzienia na przedterminowe zwolnienie [a nie wobec uczniów]."
Oryginał tutaj.
triarius

P.S. No i patrzcie ludzie - ledwom powyższe napisał, a już na znajduję w sieci taką oto informację:

Hitachi: "A oto chip, którego nie dostrzeżesz gołym okiem!"
--> AudioBot - odsłuchaj materiał oceń i skomentuj tekst wklej zwiastuny aktualności na swoją stronę WWW podyskutuj na forum wyślij pocztą wersja do wydruku
06.02.2006 12:36


Hitachi zaprezentowało chip RFID mający kształt kwadratu o bokach 0,15 x 0,15 milimetra i grubości 0,0075 mm. Nikłe rozmiary sprawiają, że oglądany gołym okiem układ jest nieodróżnialny od drobinki kurzu!
-->

Pracownik Hitachi prezentuje nowy układ
Zdaniem przedstawicieli Hitachi, osiągnięty poziom miniaturyzacji umożliwi znaczące obniżenie kosztów produkcji elektroniki i zwiększenie liczby układów, które można wyciąć z jednej płytki krzemowej.

Układ może zostać zastosowany w banknotach, dokumentach czy certyfikatach jako dodatkowy - prócz znaków wodnych i innych zabezpieczeń - element potwierdzający ich autentyczność. Może się również przydać do oznaczania i śledzenia przesyłek - Hitachi czeka teraz na większe zamówienia.

Chip nie potrzebuje zasilania. Energia generowana jest przy pomocy zewnętrznej anteny odbierającej fale elektromagnetyczne.


Oto link do oryginalnego tekstu.

Prawda, że wszystko się przecudnie po prostu zazębia? Sprawa zdaje sie wyjaśniać. Z drugiej strony, gorliwości. bezczelność, ale i refleks, tych totalistycznych globalistów, którzy nami w mediach manipulują, są naprawdę przerażające...

czwartek, października 25, 2007

Droga trzecia czy żadna?

W komentarzu do jednego z ostatnich wpisów zarzucono mi, że "propaguję trzecią drogę". Czyli ani liberalny kapitalizm, ani socjalizm czy inne lewactwo. Otóż nie, Łaskawy Panie - tutaj nie ma żadnej "drogi"! To nie jest aikido ani judo - tutaj chodzi o realne życie i jak najbardziej realną politykę. A że obie propagowane z takim zadęciem "drogi" mi nie odpowiadają to fakt, ale to jednak nie powód, by w ten sam sposób podchodzić do problemów.

Tak się ostatnio zastanawiałem i doszedłem do wniosku, iż być może podstawowa różnica między tym, co dla mnie stanowi prawicowość i  lewicowość - z liberalizmem włącznie - jest taka, że prawicowiec ma przede wszystkim wartości, z których wynikają pewne dość podstawowe cele, do osiągnięcia których się dąży przy pomocy praktycznych, zależnych od okoliczności środków, podczas gdy wszelka lewicowość (a liberalizm być może najbardziej) najpierw jakoś zawsze formułuje genialne i uniwersalne środki, które mają zapewnić stały i nieunikniony postęp... Którego skutkiem jest oczywiście coraz pełniejsze osiąganie coraz wznioślejszych celów, tyle, że jakoś nigdy się ich specjalnie precyzyjnie nie definiuje.

Czemu liberalizm załapał się do tego lewackiego kotła? Otóż dlatego, że ma przecież niezwykle prostą receptę na uszczęśliwienie i świeckie zbawienie ludzkości. Jest to "poszanowanie własności prywatnej", które rozszerzane jest, rozlewa się niejako, na pokrewne sprawy - w rodzaju "poszanowania wolności jednostki", a u niektórych np. "Prawa" pisanego z dużej litery. Jeśli ktoś nie wierzy, iż "poszanowanie wartości prywatnej" potrafi się rozlać, powinien się sprężyć i przeczytać słynne dwa pamflety Johna Locke z lat 1680', które stanowią historyczne i ideowe źródło liberalizmu. Tam nawet Bóg zajmuje się w praktyce jedynie stworzeniem i pilnowaniem poszanowania prywatnej własności! Jeśli to nie jest idée fixe, to już nie wiem co nią jest!

Oczywiście lewactwo także ma tego rodzaju proste, genialne rozwiązania - komunizm ma "zniesienie własności prywatnej", kopnięte lewactwo spod znaku wąchania kleju, czytania Gazownika i modłów do Kuronia ma "tolerancję"... I tak dalej. Liberałowie dostają, ode mnie, na tym jeszcze paskudniejszym, zgoda tle, takie cięgi przede wszystkim z dwóch powodów: (1) uchodzą wśród ogółu za ludzi normalnych, a nawet prawicę; (2) ich brednie są sformułowane w znacznie bardziej precyzyjnym, "naukowym", a w każdym razie oświeceniowym, języku. Więc są zarówno bardziej niebezpieczne dla ludzi inteligentnych a niewyrobionych, jak i stosunkowo łatwiej z nimi polemizować. (Co nie oznacza, że łatwo. W końcu gdzie mi tam do popularności Dody i jej ideologicznych wpływów!)

Jeśli mam rację z tą różnicą, o której traktuje niniejszy wpis, to wynikałoby z niej kilka dość istotnych rzeczy. Na przykład taka, że prawica powinna się łatwiej dogadać z uczciwą lewicą w dawnym stylu, niż z leberałami. Wartości obu są mniej więcej te same (ludzkie, wszechludzkie), tak samo, choć w dużo mniejszym stopniu, jest z celami (o ile nie ma konfliktu, na przykład narodowego, w końcu prawicowiec nie neguje istnienia obiektywnych konfliktów i nie ma nadziei na ich całkowite uniknięcie), zaś środki uznaje się za doraźne, narzucane przez okoliczności i zmienne. Oczywiście środki muszą być dostosowane do celów i wartości, a całkiem nieetyczne środki mogą w sumie przekreślać wartość osiąganych dzięki nim celów, nie ma tu jednak jakiejś recepty na etyczną niewinność, jaką daje na przykład lewactwu błogosławieństwo Michnika, pocałowanie relikwii Kuronia, czy wlezienie bez wazeliny jakiemuś rabinowi.

Z drugiej strony, prawicowość - pojęta tak, jak tutaj próbuję to przedstawić - nie daje żadnej recepty: ani na indywidualną słuszność, ani na etyczną anielskość, ani na stworzenie raju na ziemi. No i wielu ludziom właśnie ta jego cecha piekielnie zdaje się przeszkadzać. Zabawne jest to moim zdaniem, gdy ci ludzie podają się za głęboko wierzących np. katolików - bo im religia powinna dać tę, tak upragnioną pewność. Na ile to w ogóle możliwe. Rzadko jednak tak bywa - dziwne to nieco, ale to fakt.

I tyle miałbym na dziś do powiedzenia na temat "trzeciej drogi". Nie ma trzeciej drogi i nie będzie. Nie u mnie w każdym razie. Nie musicie ani trząść z lęku pośladkami, ani też oczekiwać z wypiekami na policzkach, że Wam ją nagle kiedyś ujawnię. Życie w realu po prostu tak nie wygląda i nigdy wyglądać nie będzie, sorry! Jeśli komuś życie bez gotowych recept, bez wszechogarniającej ideologii, bez perspektywy ziemskiego raju... Bez cudu Tuska, bez "Prawa" pisanego z dużej litery i w jakiś cudowny sposób ze świata platońskich idei, ze strefy położonej poza kryształową kopułą wszechświata, gwarantującego nam tu na ziemi "niepodważalność prawa własności" i inne takie sprawy...

Nieważne - słuszne i pożądane, czy też nie - w każdym razie na pewno nic tu nie jest gwarantowane nam przez żadną nadziemską władzę. ani też nie stanowi gwarancji przyszłego raju na ziemi! Więc jeśli bez wiary w takie rzeczy komuś życie wydaje się nie do zniesienia, to niech się szybko zapisze do partii Tuska (dopóki tam jeszcze, poza serwowaniem masom świeckiej religii Postępu, szemranego liberalizmu i europejskości, będzie dostęp do kręcenia lodów), reaktywuje UPR, albo niech (i to by było najskuteczniejsze i najsensowniejsze) da sobie spokój z polityką i sprawami z jej obrzeża! Niech zostanie mnichem, a najlepiej od razu buddyjskim!

Jeśli coś ma być zrobione, to my musimy to zrobić. Żadna Istota Najwyższa citoyen'a Robespierre tego za nas nie zrobi! Możemy się jednak - przynajmniej teoretycznie, bo nie wiem, czy starczy nam rozumu i gruczołów - wystarczająco porozumieć na temat wartości i celów, by to coś razem robić. A jeśli przy tym odrzucimy różne wygodne, albo po prostu wmawiane nam od pieluszek, złudzenia i recepty, to może nawet coś nam się zrobić uda. I to jest wszystko, czego zdrowy psychicznie człek może oczekiwać po swym ziemskim pobycie (poza oczywiście rajskim przebytem, ale tego to już nie mnie gwarantować). Przykro mi, jeśli kogoś rozczarowałem, choć w sumie wątpię, bo tacy chyba po prostu nie przeczytali.

Napisałem to i nagle uświadomiłem sobie dość interesującą rzecz. Otóż lewactwo - z realnym, miłościwie nam panującym liberalizmem na czele (w końcu jego jest najwięcej i z nim mamy najwięcej do czynienia) - narzuca nam takie przekonanie, że niezdefiniowanie na samym początku środków jest w jakiś sposób niemoralne i automatycznie spowoduje staczanie się w etyczne bagno. Pomyślcie tylko o tym! Przecież my wszyscy już w jakimś stopniu temu ulegliśmy i tak to widzimy, choć nie ma w tym wcale wiele sensu czy logiki!

W istocie jednak uruchamianie potężnych, z założenia "nieomylnych", mechanizmów i środków, nie jest ani trochę bardziej etyczne - jeśli nie określi się dokładnie celów, oraz nie zagwarantuje się w możliwie ścisły sposób, że uruchomione środki do tych celów właśnie doprowadzą. I jeszcze w dodatku nie przyniosą szkodliwych, a w każdym razie nieprzewidywalnych, skutków ubocznych.

A jednak jest tak, że ONI - czyli lewactwo, europejsy i liberałowie - nie raczą nawet określić precyzyjnie celów i kosztów ich osiągnięcia, my zaś czujemy się automatycznie jakoś moralnie brudni, kiedy, próbując wyjść od celów i (najszlachetniejszych nawet) wartości, mielibyśmy przyznać, że środki będziemy stosować takie, jakie będą potrzebne. Przecież to paranoja! Kto jest tutaj nieetyczny - my czy oni? Ale ten ich (nie)moralny szantaż działa przecież bezbłędnie, prawda?

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

Dajmy teraz Tuskowi posmakować tego, co tak lubi!

Proponuję żeby tej nowej, jakże uroczo przecież luzackiej, władzy dać posmakować jej własnego przysmaku. Z takim zapałem nam wszystkim serwowanego przez nią samą, a przede wszystkim przez jej spontanicznych hunwejbinów. Czyli chodzi o to, by zacząć robić sobie jaja z Tuska i jego paczki na wszelkie sposoby i propagować to wszystkimi dostępnymi środkami. Okaże się wtedy, czy nadal będą tak wyrozumiali dla SMS'owych i innych takich żartownisiów.

No to do konkretów! Na początek informacja, którą znalazłem właśnie na Forum Frondy (to jednak moje ulubione internetowe forum). Pochodzi ona z takiego o to słownika: http://www.sex-lexis.com/Sex-Dictionary/tusk, brzmi zaś tak:
Tusk: Prison slang for the active-partner in anal-intercourse. See sodomite for synonyms.

Co na nasze tłumaczy się następująco:

Tusk: Więzienne określenie aktywnego partnera stosunku analnego. Zobacz też "sodomita" jako synonim.
Fajnie w każdym razie będzie, kiedy Tusk, nasz Premier, pojedzie do USA, nie? Prasa będzie się po prostu roiła od subtylnych aluzji, nie mówiąc już o pierdlach, gdzie tak dobrze przecież wypadają za każdym razem Cieniasy. Może nawet Jamaika i Irlandia... Nie, to już zbyt straszne, by można było o tym myśleć!

Co jeszcze? Jeszcze proponuję powymyślać różne fajne obrazki, na przykład taki fotomontaż przyszedł mi wczoraj do głowy - może ktoś zdolny zechce go zrealizować i rozpropagować? Chodzi o to znane zdjęcie z Saddamem wyciąganym z dołu na podwórzu, takim zarośniętym, brudnym i przestraszonym. Czemu by nie dać temu Saddamowi pyska Tuska (jak się ładnie rymuje!)? Ewentualnie tych żołnierzy też można by zmienić z amerykańskich na bardziej naszych, w rogatywkach czy jakoś tak.

Co jeszcze? Ano byłem dzisiaj w EMPiku i kupiłem nieco prawicowej prasy, plus dwie książki o sprawie Litwinienki i tych kwestiach. Oświadczyłem przy tym naprawdę głośno, że "to odtrutka na Tuska". Sprzedająca dziewczyna i jej równie młody kolega byli zaszokowani. Ci ludzie naprawdę sobie wyobrażają, że Tuska nie lubić mogą tylko babcie po czterech klasach żyjące w lepiankach na odludziu i słuchające Radia Maryja w detektorowym odbiorniku! Warto by ich było uświadomić, że jest inaczej. (Choć akurat Radio Maryja jest wielkie i sam dość często oglądam Telewizję Trwam.)

Jak uświadomić, zapyta ktoś? Otóż, jeśli wyglądasz Czytelniku w miarę porządnie i inteligetnie (sam to oceń maksymalnie obiektywnie, a najlepiej wypytaj otoczenie), to, szczególnie kupując coś w rodzaju mądrej książki czy inteligentniejszej gazety, poinformuj otoczenie, że to "odtrutka na Tuska", albo coś w tym rodzaju. Niech się ludzie dowiedzą ilu sensownych ludzi Tuskiem się brzydzi, zaś tych potwornych Kaczorów jakoś tam przynajmniej ceni, jeśli nawet nie zawsze wielbi.

Jasne, że to podważa autorytet władz, ale wobec zamierzeń Platfuserii w sprawach zagranicznych - które w dodatku z pewnością zdąży w ogromnej części zrealizować, bo od tego nie omieszka rozpocząć, by psim sposobem uszczęśliwić swych mocodawców - ta władza nie jest dla mnie polską władzą, sorry! Niech się kończy jak najszybciej, nie próbujmy nawet jej cywilizować, bo to nie ma sensu. Oczywiście nie jest tak, że im gorzej dla Polski tym lepiej, ale gorzej dla Platfusów to lepiej dla nas wydaje mi się - niestety! - całkiem słusznym stwierdzeniem.

A tak przy okazji, mówiliśmy o psach i psich zwyczajach, a właśnie się dowiedziałem, że podobno "tusk" to po kaszubsku właśnie "pies". Może się komuś do czegoś ta informacja przyda.

W każdym razie, choć wiem, że dzisiaj nie osiągnąłem wyżyn intelektualnych (wczoraj zresztą też nie), to jest to jakiś w miarę pozytywny program. Fakt, nieco przesadzam, program to to na pewno nie jest. Ale w każdym razie możemy się w ten sposób uchronić na najbliższy czas przed tusk-depresją i platfus-apatią, a ludziom pokazać, że dla wielu to właśnie PiS i Kaczyńscy, a z nimi polski patriotyzm i mało postępowy ciemnogród, są cool, podczas gdy Tusk i "europa" - wręcz przeciwnie. Do części tych zagubionych ludzi, którym takie coś w ogóle by do głowy nie przyszło, to może dotrzeć i coś w ich nastawieniu zmienić. Deo volente, of course!

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

wtorek, października 23, 2007

Czuję się jakby mnie oblazły wszy - dzięki ci, zmanipulowana, durna, nieoskrobana gównarzerio!

Tytuł mówi zasadniczo wszystko, co mam do powiedzenia, a w dodatku zostanie on z pewnością uchwycony przez wyszukiwarki i paru (pod)ludzi go zobaczy. Dobre i to, choć oczywiście satysfakcja w sumie dość marna.

Większą satysfakcją jest fakt, że, w czysto antyliberalnym duchu, zafundowałem sobie bloga, którego absolutnie nikt nie czyta. I naprawdę dobrze mi z tym. Kto nie chce, niech nie wierzy. Normalnie służy mi ten blog do napisania co jakiś czas czegoś w zamierzeniu głębokiego i inteligentnego, drążącego jakieś trudne problemy. Gdyby nagle mnie nagle taka chęć naszła. Teraz jednak skorzystam z innej możliwości i wyleję nieco żółci. Czyli powiem co myślę o niektórych ludziach, nie krępując się cenzurą czy rzekomym "dobrem Polski", mającym polegać na zgodzie dupy z batem i podobnych wzniosłych sprawach.

Pisałem jakiś czas na blogowym portalu Salon24 i miałem dziesiątki tysięcy wejść przez te kilka tygodni, kiedy tam byłem. Ale nie dawało mi to radości i dałem sobie spokój. Samo "wyrażanie opinii" to dla mnie zbyt jałowe, zbyt wulgarne, zbyt LIBERALNE wreszcie. Szczególnie, gdy to "wyrażanie" stanowi tylko drobną część zbiorowego jazgotu. Przyznam, że, choć bez wielkiej nadziei, liczyłem na stworzenie czegoś - choćby mini-kanonu lektur dla ludzi o antylewackich (żeby nie wdawać się już w skomplikowane rozróżnienia) poglądach. W bardziej optymistycznym wariancie, mogłaby to być jakaś akcja "w realu", jakiś związek, także w realu, choćby bardzo nieformalny.

Ale tak to nie działa. Gówniane metody dają gówniane rezultaty, czyli np., konkretyzując, liberalne metody dają liberalne rezultaty. Wiara w realne znaczenie "wolnej wymiany idei", z której ma rzekomo automatycznie wyłaniać się jakaś prawda, a dodatkowo ten, jakże cenny, konsensus, jest w naszych czasach już tak żałośnie naiwna, albo tak kłamliwa, że najbardziej nawet trudny do intelektualnego pojęcia dogmat katolicyzmu wygląda przy nim jak najoczywistsza, waląca między ślepia oczywistość. Ale tego oczywiście nie wie i wiedzieć nie chce, całe to wychowane na rapie i "Szkle Kontaktowym", "wykształcone" w różnych Prywatnych Szkołach Marketingu i Zarządzania, obecnie zaś zmywające naczynia i/lub prostytuujące się w Irlandii, czekając na spadek po dziadku ubeku i tatusiu sekretarzu POP, bydło. Czyli ta nasza cudowna młodzież, kwiat narodu i jego przyszłość. Tfu! (Oczywiście nie cała młodzież, ale jej znacząca część. Zresztą to nie jest właściwie jej wina, a przynajmniej nie w całości. Czyja? Jeśli mówimy o pokoleniach, to oczywiście pokolenia ich cholernych rodziców.)

Kiedyś taki człek ginął na wojnie, albo bardzo ciężko pracował, by w ogóle przeżyć. Ludzie starsi, którzy już przeżyli, w naturalny sposób byli dlań autorytetami. Oczywiście nie chodzi mi o jakieś idealizowanie, ale sytuacji, gdy zmanipulowane przez kretyńską i cynicznie preparowaną przez cwanych macherów "rozrywką", takąż "informacją", takimż "wykształceniem", masy młodych ludzi uważają się za wyrocznię w sprawach, o których nie mają zielonego pojęcia... Nie powiem "nie było", bo były, a zaczęły się, z tego co wiem, w latach '60. Ale nie będę ukrywał, choć ktoś mógłby rzec, że ja sam byłem wtedy taką młodzieżą, próbującą zwalczać PLR, a nie potrafiącą sobie poradzić z najbardziej podstawowymi własnymi problemami. Jednak by do mnie ten argument nie bardzo trafił, sorry!

Na Salon24 panuje, z tego com wczoraj widział, rzucając tam po dłuższej przerwie ciekawym okiem, duch zgody narodowej i życzenia Tuskowi wszystkiego najlepszego - w interesie Polski oczywiście - nawet ze strony ludzi uważanych dotychczas za nieprzejednanych prawicowych "oszołomów". Ja taki słodki i taki rozsądny nie jestem - może nie potrafię, zgoda, ale poza tym nie widzę powodu, skoro ew. zgoda narodowa i tak nie od tego pisania zależy.

Tuskiem i jego zgrają brzydzę się wprost fizycznie. Mówię to absolutnie bez przenośni. Tytułowe wszy to moje, całkiem konkretne, odczucie na myśl o obecnej sytuacji mego kraju i mojej w nim. Modlę się oczywiście, by te obskurne cieniasy nie zdołały Polsce zbyt wiele zaszkodzić, zanim odejdą w niesławie. Bo odejdą, co do tego nie mam wątpliwości. Ale i zaszkodzą - co do tego także większych wątpliwości mieć nie potrafię. Szczególnie, co każdy chyba wie, na froncie międzynarodowym, gdzie już słychać deklaracje, od których zbiera się na wymioty, a nóż otwiera się w kieszeni.

W programowaniu istnieje reguła, że jeśli w programie jest błąd, to należy się starać, by wystąpił on jak najwcześniej po uruchomieniu programu. Nie wdając się tutaj w techniczne wyjaśnienia, jest to naprawdę słuszna i mądra reguła. I ja, zgodnie z analogiczną regułą, modlę się o to, by te wszystkie obskurne tuski spaprały to, co do spaprania i tak mają, jak najszybciej.

Po pierwsze oczywiście dlatego, by jak najkrócej rządzili. Po drugie, i to nie jest wcale w mych oczach mniej istotne, dlatego, że fatalna władza - a już całkiem coś takiego, jak władza absolutnych zer, ludzi bez osobowości, poglądów czy choćby właściwości, wykreowanych przez cwanych marketingowców na zlecenie cwanych, stojących w cieniu, macherów, a przy tym jeszcze władza pozująca właśnie na hiper-demokratyczną, jedynie-słusznie-demokratyczną... Takie coś jest jedną z najgorszych rzeczy, jakie mogą spotkać każdy kraj i każdy naród. Samo w sobie, nie mówiąc już o bardziej konkretnych szkodach, które ich rządy MUSZĄ po prostu spowodować.

Wedle tego co wiem, każde społeczeństwo, a naród (nie wdając się w jakieś metafizyczne rozróżnienia, starczy potoczne rozumienie tego pojęcia) szczególnie, działa należycie i spełnia swe funkcje wtedy, gdy istnieje w nim powszechnie zrozumiała i powszechnie akceptowana hierarchia władzy, posłuszeństwa i odpowiedzialności. Wraz z wbudowaną w to dynamiką, bo te rzeczy nie powinny być sztywne i skostniałe. Wiążą się z tym takie sprawy, jak poczucie bezpieczeństwa, szczególnie u tych, którzy władzy mają mało lub wcale, ale to nie jest w tej chwili najważniejsze. Wiąże się z tym też kwestia autorytetu. Polska jest moim zdaniem krajem chorym od stuleci, czemu zresztą naprawdę trudno się dziwić, ponieważ tutaj żadna powszechnie akceptowana hierarchia autorytetów nie powstaje i powstać chyba by po prostu nie mogła. Zbyt wielkie zera są nam bez przerwy narzucane jako "autorytety", podczas gdy gros ludzi potencjalnie wybitnych, albo emigruje (i nie mówię o tych kurwach i innych cwaniakach głosujących na Tuska w Londynie!), albo nie niezbyt się w społeczeństwie liczy.

No i Cieniasy, czyli tzw. "Platforma Obywatelska", to dla mnie po prostu najgorsze, co Polskę może spotkać - właśnie ze względu na kwestię autorytetu, władzy, a jednocześnie odpowiedzialności władzy. Tak było już przecież, gdy Cieniasy były opozycją - ta uległość wobec obcych, te wezwania do "obywatelskiego nieposłuszeństwa", to narzucanie społeczeństwu wizji prawa, jako czysto formalnej, talmudycznej po prostu, łamigłówki. Dla mnie Platforma Obywatelska jest złem samym w sobie, tak samo, jak złem jest dla mnie - nigdy się w końcu nie deklarowałem jako fanatyk demokracji, po prostu nie lubię zwalania na nią win realnego liberalizmu - to, że swą wolę mogą nam narzucić ci wszyscy kolczykowani, ogłupieni rapem, Radiem Zet, teledyskami i czym tam jeszcze.

Ale tego pisanie na blogach nie załatwi, a na nic innego polskiej "prawicy" ewidentnie nie stać. Taka to z niej prawica, dzięki ci za to panie Korwin! A zresztą, czy ludzie traktujący Korwina i jego hiper-liberalne pomysły jako objawienie, kiedykolwiek mogli by być prawdziwą prawicą? Naprawdę wątpię!

Przyznam, że mam psychicznego kaca po wygranej tusków. Przede wszystkim dlatego, że jestem poniekąd na jednym wózku, a konkretnie w jednym narodzie, z tym całym bydłem, który ten plastikowy, amorficzny, oślizgły produkt najpierw połknęło, a potem na nas wszystkich wyrzygało. Nawet to, że jestem z tym bydłem w jednym gatunku, jest dla mnie w tej chwili bolesne, serio!

Ale to są wszystko duszne bole jakiegoś wykorzenionego faceta piszącego sam dla siebie na całkiem prywatnym blogu. W sumie sprawa bez żadnego realnego znaczenia. Realne znaczenia mają jednak np. te czystki, które teraz się rozpoczną. I, jak słusznie to ktoś zauważył na pewnym blogu w Salonie24, mniejsza już o Ziobrę czy Wassermana - oni wiedzieli do czego się biorą i co ryzykują. Ale pomyślmy chwilę o tych wszystkich nauczycielach, urzędnikach, studentach, dziennikarzach, którzy uwierzyli, że teraz już będzie inaczej, działali zgodnie z tym przekonaniem, a teraz za to zapłacą...

W pewnym sensie to jest naprawdę coś jak 13 grudnia '81. Wiem o tym i z pewnością mogę coś na ten temat powiedzieć, a żaden szemrany kombatant, z tych co to znokautował 10 ubeków i wszedł na samych rękach po rynnie na 10 piętro, żeby potem ukrywać się w podziemiu przez lata, aż do Okrągłego Stołu, nie może mi tutaj specjalnie podskoczyć. Po prostu sam byłem w tamtych dniach w Stoczni Gdańskiej, tak samo zresztą, jak byłem w niej w sierpniu '80, jako delegat zakładu, jednego z pierwszych strajkujących zresztą, gdzie we dwójkę z kolegą ten strajk rozpoczęliśmy.

I żaden Tusk, który według Andrzeja Gwiazdy nie był zresztą w grudniu '81 w Stoczni, nie może mi tu nic powiedzieć. Tyle, że to sprzedajne bydlę bez charakteru będzie premierem, a ja mogę tylko zgrzytać zębami. Cóż, Polskę da się kochać, ale Polakami trudno nie gardzić! Może nie wszystkimi, w końcu stanowimy dość istotną mniejszość, która Tuska i jego zgrai nie chciała. Tyle, że co to za mniejszość, skoro ani nikt o nasze prawda walczyć nie zamierza, ani my sami nie potrafimy już nic innego, niż życzyć Tuskowi sukcesów "dla Polski"? Tfu!

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, października 18, 2007

Drobny przykład moralnej nędzy pewnych ludzi

Drobnym, ale symptomatycznym przykładem tego, w jaki sposób nasze (?) postępowe, europejskie "elity" traktują prawdę i ludzi, którzy w ogóle zwracają uwagę na to, co ci mówią, jest argument, który słyszałem w ostatnich dniach wielokrotnie, i na który, o dziwo, nigdy nie usłyszałem odpowiedzi, nawet od PiS'u. Ten mianowicie argument, że "PiS mówi, że chciał komisji, na kilka dni przed wyborami, a przecież kilka tygodni wcześniej komisji nie chciał, argumentując, że jest zbyt blisko do wyborów".

Qrwa mać! Czy nie chodzi tu przypadkiem o całkiem inny rodzaj komisji? W jednym przypadku jest to zamknięte posiedzenie garstki uprawnionych do udziału w niej posłów - w końcu przedstawicieli najwyższej władzy suwernennego narodu, tak? W tym drugim zaś przypadku, opozycja chciała (a raczej udawała, że chce, bo było do nie do zrobienia) czegoś w rodzaju komisji do spraw Rywina - czyli trwającego tygodnie medialnego przede wszystkim spektaklu, z którego w optymalnej systuacji, ogół obywateli dowie się, jak się rzeczy mają, kto jest kim i gdzie przekroczono, a gdzie nagięto prawo.

Zgadza się? Z pewnością się zgadza. Więc dlaczego tolerujemy, że te skurwiele mamią ludzi tego typu pokrętnymi kłamstwami? I dlaczego, z tego co wiem, żaden polityk i żaden dziennikarz dotychczas nie raczył sprostować tej manipulacji i wykazać przy okazji nędzne intencje tych, którzy ją stosują?

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

wtorek, września 25, 2007

Zamiast głupich wojen

Pewnie jestem dziecinny, ale kiedy przedwczoraj ujrzałem plakat wyborczy SLD umieszczony w pewnym niezmiernie strategicznym punkcie, nie poczułem przemożną chęć uwiecznienia go. Ten strategiczny punkt to ruchliwe skrzyżowanie dwóch wielkich arterii w centrum Gdańska, konkretnie na murze więzienia, a jeszcze bardziej konkretnie pod samą wieżyczką strażnka.

Kiedy to pierwszy raz ujrzałem, strażnik był na zewnątrz, oczywiście z karabinem i marsową miną, ale wtedy nie miałem jak tego uwiecznić. (Po co ja za grosze sprzedawał tę komórkę z aparatem?!) Niestety, kiedy już obleciałem pół miasta, aby kupić jednorazowy aparat, strażnika nie udało mi się z budki wywabić, na czym - przyznaję - ekspresyjność tych zdjęć bardzo straciła. Pewnie dlatego, że słońce stało w zenicie i na zewnątrz było cholernie gorąco.

No a poza tym, w końcu musiałem także zadbać o to, by nie zaczął do mnie ze złości strzelać, a więc pole możliwości miałem dość poważnie ograniczone. (To była nieco taka sytuacja jak, z tego co wiem, przy próbach uzyskania halucynacji za pomocą sporyszu albo muchomora - gdzie niestety dawka dająca pożądany efekt jest niebezpiecznie bliska dawki śmiertelnej.)

A więc zdjęcia są jakie są, do artystycznej doskonałości nie aspirują (ten "panoramiczny" format w pionie!), ale mnie wydają się dość zabawne i, dałby Bóg, w jakiś sposób prorocze. Ponieważ musiałem nabyć cały jednorazowy aparat, więc kleję tu jeszcze parę zdjęć tego samego motywu.

Niestety ten cholerny blogger sprawia kłopoty i nie mogę tych zdjęć ładnie tu wkomponować, bo znikają. Masę czasu już na to zmarnowałem. Będzie więc na chama.

Na tym trzecim z kolei są prześliczne "bułhaczki" (czyli takie promyczki światła - ach jakżesz cudne! - spopularyzowane przez przedwojennego fotografa o nazwisku Bułhak) czyniące z tego zdjęcia prawdziwie arystyczne dzieło. A nie chcę już nawet myśleć, czego dopatrzą się w nim zwolennicy SLD, gdyby tutaj jakimś cudem trafili. Pewnie byłoby to jakoś związane ze świętymi relikwiami Jacka Kuronia, którego, jak wszyscy wiemy, tow. Kwaśniewski już od pieluszek skrycie wielbił.


Na czwartym zaś i ostatnim jest prześliczny tow. Olejniczak, budka strażnika i malutki kawałek budynku więzienia. Bo dotychczas był tylko dach sądu. A więzienie jednak bardziej a propósito, no i... Milcz serce! Niestety nie jestem aż tak wysoki, by udało mi się więcej tego więzienia przez ten mur uchwycić. Na przyszłą kampanię wyborczą, Deo volente, zaopatrzę się w peryskop, a marketingowcy SLD z pewnością znowu mnie nie zawiodą.

W sumie niby nic, a zająło mi półtorej godziny (nie licząc szarpania się z bloggerem), kosztowało z pół stówy, i dało nieco przyjemności. Może komuś też da. A gdyby ktoś zapragnął tych zdjęć w większym formacie, to może je bez problemu otrzymać. Wystarczy ładnie poprosić.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

Nicolás Gómez Drapieżca

Nie chce mi się komentować żałosności Donalda T., ani zresztą żadnych innych doraźnych spraw, choć to i owo czasem mi się na malinowe usteczka ciśnie... Będzie znowu Nicolás Gómez Dávila z krótkim komentarzem tu i ówdzie.

Dávilę, żeby to było jasne, daje się znaleźć w niewielkich ilościach w polskiej sieci (linki są zresztą w jednym komentarzu do poprzedniego wpisu na tym blogu), ale po pierwsze - na ogół są tam takie bardziej duszoszczipatielnyje myśli wielkiego Kolumbijczyka, podczas gdy:
  • mnie najbardziej zachwycają te najbardziej drapieżne, tym bardziej, gdy godzą w... wiadomo kogo (a jeśli nie wiadomo, to trzeba pilniej czytać to, co piszę);
  • tamte nie są chyba tłumaczone z hiszpańskiego oryginału, a moje są;
  • tam nie ma moich komentarzy, a w niektórych przypadkach wydają mi się one na miejscu.
Wydano też, z tego co wiem, w końcu jakiś czas temu, z wielkim zresztą bólem, "Scholia" Dávili i po polsku, daje się to także znaleźć w sieci i ew. kupić. Ja nie znam tej książki, bo, nauczywszy się kiedyś "el idioma del Diós", bez porównania wolałem sprowadzić sobie oryginał. Który mnie naprawdę zachwyca coraz bardziej i nie wiem, czy czytając czyjeś tłumaczenie byłbym całkiem pewien, że wszystko jest jak należy, w końcu traditore traitore, jak to mówią. Z czego oczywiście wynika, że moje także powinno być brane ze szczyptą soli, ale cóż ja mogę. Poza oczywiście retoryczną zachętą do zdobycia oryginału i przeczytania go własnoręcznie.

A teraz ponownie - hiper-aktualny, choć jednocześnie ponadczasowy, mega-drapieżny, bezlitosny dla... wiadomo kogo - Nicolás Gómez Dávila!


Współczucie w tym stuleciu to broń ideologiczna.

(Chodzi o stulecie XX, ale na razie nie widać, by się wiele pod tym względem zmieniło.)

* * *

Liberalizm głosi prawo jednostki do nikczemnienia, o ile to jego nikczemnienie nie przeszkodzi w nikczemnieniu jego sąsiadowi.

* * *

Głupiec umiera z nudów nie mając ekonomicznych problemów.

* * *

Współczesna mentalność ignoruje fakt, że na meta-ekonomicznym poziomie ekonomii, intensywność popytu wzrasta wraz z intensywnością oferty, że tutaj głód nie wzrasta wraz z brakiem, tylko wraz z obfitością, że apetyt zaostrza się wraz z rozwojem społecznym.

(Ten "meta-ekonomiczny poziom" to chyba taki, w którym ekonomia jest niemal wszystkim, czyli jak dzisiaj. Możliwe jest, językowo z pewnością, inne rozumienie tego terminu, ale wtedy nie bardzo rozumiem, co by miał on konkretnie tutaj oznaczać. Co zaś do tego rosnącego apetytu, to liberałowie wszelkiej maści uważają to już za wielką ZALETĘ, co najzabawniejsze jest u tych, którzy się jednocześnie mienią tradycyjnymi katolikami. Tak czy tak jest to recepta nie tylko na powszechne nikczemnienie, o czym było w jednej z poprzednich cytowanych tu myśli, ale także na końcową KATASTROFĘ całego tego opartego niemal już wyłącznie na chciwości i kredycie, w najszerszym możliwym rozumieniu tego słowa, systemu.)

* * *

Ponieważ aparat intelektualny naszych współczesnych wrażliwy jest wyłącznie na powszechne idee dozwolone przez obecne dogmaty, chytre demokracje zrozumiały bezcelowość cenzury.

(Ale ona wraca. Zresztą nie podważa to cytowanej tezy, ponieważ powstaje coś nowego, co z demokracją ma coraz mniej wspólnego, choć wciąż chętnie się jej maską posługuje. I to coś zapowiada się, o ile całkiem nie straciłem jasności spojrzenia, jeszcze znacznie od demokracji mniej sympatycznie.)

* * *

Jeśli dąży się jedynie do dostarczania coraz większej ilości towarów coraz większej ilości ludzi, nie zważając ani na jakość tych ludzi, ani też na jakość tych towarów, kapitalizm jest doskonałym rozwiązaniem.

* * *

Każde społeczeństwo rodzi się wraz z wrogami cicho mu towarzyszącymi aż do jakiegoś ciemnego zaułka, gdzie je zasztyletują.

* * *

Za pomocą pojęcia "ewolucji kulturalnej" demokratyczny antropolog próbuje uniknąć kwestii biologicznych.

(Dokładnie to samo mówi przecież Robert Ardrey! Jeśli to nie jest dowód, że Dávila zna i zgadza się z Ardreyem, to już nie wiem, co nim mogłoby być. Co jest tym bardziej interesujące i poniekąd optymistyczne, że Dávila był przecież żarliwym i b. tradycyjnym katolikiem! A więc jednak można?)

* * *

Tytanizm współczesnej sztuki rozpoczyna się od heroicznego tytanizmu Michała Anioła i kończy na tytaniźmie karykaturalnym Picassa.

(Też zawsze uważałem, że tzw. "sztuka współczesna" - przynajmniej ta "wielka" - powinna być analizowana w zupełnie innych kategoriach, niż ta dawna. A także, być może, niż wszelki folklor czy autentyczna sztuka ludowa. W związku z powyższym stosowanie tej samej nazwy "sztuka" do dwóch tak różnych zjawisk, wydaje mi się pewnego rodzaju intelektualnym nadużyciem. Nie twierdzę, że nigdy nie ma w tych rzeczach żadnych wartości, ale to po prostu jest całkiem inne zjawisko.)

* * *

Lewica nigdy nie przypisuje swej porażki błędom diagnostyki, zawsze natomiast przewrotności faktów.

* * *

Aby spętać lud trzeba w imieniu ludu stłumić wszystko, co się od ludu odróżnia.

* * *

Lud nie nawraca się na religię głoszoną przez bojową mniejszość, tylko na tę, którą narzuca mu mniejszość militarna. Chrześcijaństwo i islam o tym wiedziały, komunizm o tym wie.

(Jeśli to prawda, a ja nie widzę powodu, by w to wątpić, to co z tego wynika dla nas, że spytam?)

* * *

Współczesny myśliciel prowadzi nas przez labirynt konceptów do publicznego miejsca.

(Które to "publiczne miejsce" to zapewne kibel. W końcu nawet poporządny burdel znacznie przekracza możliwości tych ludzi.)

* * *

Gdy ujrzy się, jak praca eksploatuje i niweluje świat, lenistwo wydaje się matką wszelkich cnót.

* * *

Nacjonalistyczna próżność obywatela znaczącego kraju jest najzabawniejsza - ponieważ jeszcze większa jest różnica między tym obywatelem a jego krajem.

(Nie żebym zalecał akurat narodową PRÓŻNOŚĆ, ale zwracam uwagę, że Polska wciąż jeszcze nie jest, o ile kiedykolwiek będzie, krajem ZNACZĄCYM.)

* * *

Dialog nie polega na dyskutująych ze sobą inteligencjach, tylko na zderzających się ze sobą próżnościach.

(Nie da się ukryć, a już szczególnie to widać na blogach. ;-)

* * *

Beztroska, z jaką obecna ludzkość rozrzuca swe dobra, sugeruje, iż nie spodziewa się dziedziców.

* * *

Nie istnieje problem móżliwy do zrozumienia poza swym historycznym kontekstem, ani taki, który by się dał do niego całkowicie zredukować.

(Spengler jak żywy! No ale co w tym dziwnego? Przecież Dávila na tym właśnie się chował.)

* * *

Kiedy komercyjna chytrość jednych wykorzystuje kulturalną naiwność innych, mówi się, że kultura się rozprzestrzenia.

* * *

Każde polityczne rozwiązanie jest kulawe, ale niektóre kuleją z wdziękiem.

(To samo można pewnie powiedzieć o wadach wymowy, ale akurat my Polacy nie mamy chyba szczęścia do wad wymowy mających choćby odrobinę wdzięku - nie u polityków w każdym razie, czy Michników tego świata. Cieniasów zresztą też nie, bo politykami trudno ich raczej nazwać, co ujawni się po raz kolejny w wyborach.)

* * *

Nie każdy profesor to głupiec, ale każdy głupiec to profesor.

(Cóż tu można dodać? Ktoś by pomyślał, że Nicolás Gómez całe życie spędził w III RP.)

* * *

Wulgarność skolonizowała Ziemię.

Jej bronią była telewizja, radio i prasa.

(Trudno mieć pretensję, że Autor nie wspomniał o internecie i blogach. To jeszcze nie były te czasy.)

* * *

Demokratyczny ateizm nie spiera się o istnienie Boga, tylko o to, kim jest.

(Fakt - wszystkie te "Święte Prawa Własności", "Niezbywalne Prawa Człowieka", jak również wszelkiego typu świeckie (?) ceremonie z udziałem Relikwii Jacka Kuronia, świadczą o tym całkiem dobitnie.)

* * *

Demokracja nie jest antytezą totalitaryzmu, tylko jego warunkiem.

Totalitaryzm i hierarchia są z kolei końcowymi pozycjami przeciwnych ruchów.

(Powiedziano mi, w komęcie poniżej (dzięki Strusiu!), że takie samo scholium, jak ten pierwszy wiersz tutaj, istnieje na temat indywidualizmu, a nie demokracji. A więc zapewne drugie podobne, ale nie całkiem takie same. Istnieje też możliwość, że to ja się pomyliłem, choć wątpię. Teraz już tego nie sprawdzę, bo to jest gruba książką i byłoby sporo szukania. Tak jest fajnie, a w razie czego poinformowałem o możliwych wariantach i możliwościach.)

* * *

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, września 20, 2007

Sprawy hiper-aktualne, czyli Niech znowu przemówi Dávila

Co ja będę sobie strzępił jęzor osobiście, skoro i tak mało kogo obchodzą tego typu i tej głębokości rozważania? Przetłumaczę zamiast tego jeszcze nieco "scholiów" Dávili, i będę miał zarówno czyste sumienie, że coś robię w sprawach, o które mi chodzi, jak i poczucie, że prezentuję rzeczy naprawdę na poziomie. No bo moje tłumaczenie może być lepsze lub gorsze, ale przynajmniej oryginał ma odpowiednią klasę.

Warto sobie nad tymi kawałkami nieco dłużej pomedytować, bo dają one naprawdę do myślenia i ukazują niespodziewane nieraz głębie im dłużej się człek nad nimi zastanawia. I niech sam sobie, jeśli łaska, każdy przypasuje te myśli do różnych hiper-aktualnych zjawisk. (Na przykład takich, jak, przede wszystkim chyba, realny liberalizm, o czym Dávila mówi, jeśli ja cokolwiek z tego zrozumiałem, całkiem sporo. Czemu się zresztą trudno dziwić, skoro zwalcza wulgarność, zakłamanie i głupotę naszych czasów. Do paru innych fajnych zjawisk też dają się te myśli przepięknie zastosować.)

Przy niektórych pozwolę sobie umieścić mój własny komentarz. To będą takie "scholia do scholiów". W końcu to tylko blog i jak ludziska nie dostrzegą adekwatności cum aktualności, to cały ten głęboki przekaz Dávili do polskiego prawicowego czytelnika początku wieku XXI przepadnie.

A teraz, niech już (znowu) przemówi wielki Kolumbijczyk:


Wszelka dzisiejsza prawica to jedynie wczorajsza lewica pragnąca w spokoju trawić.

* * *

Po stronie Nowej Lewicy walczą zdezorientowani i bezradni reakcjoniści.

(Zwracam uwagę, że Dávila sam się określał jako reakcjonista.)

* * *

Aby ukarać jakąś ideę, bogowie skazują ją na budzenie entuzjazmu głupców.

* * *

Wiele cywilizacji zostało obalonych, ponieważ wolność otworzyła ich bramy wrogom.

* * *

Burżuazyjna mentalność lewicy odbuduje za każdym razem burżuazyjne społeczeństwo, za każdym razem przez lewicę niszczone.

* * *

Elokwencja posłańca jest zazwyczaj proporcjonalna do błahości przekazywanej przezeń informacji.

(Mnie osobiście to pasuje przede wszystkim do Unii Europejskiej.)

* * *

Autentyczna arystokracja to ludowe marzenie zdradzane przez wszelkie historyczne arystokracje.

* * *

Żyjący w czasie zmierzchu historii wyobrażają sobie, że dnieje, kiedy w istocie zapada noc.

* * *

W epokach demokratycznych roi się od zakazanych tematów. Rasa, choroby, klimat - wszystko to staje się wybuchową materią. Tym, co w nich budzi taką odrazę, jest to, co mogłoby sugerowac, iż ludzkość o samej sobie nie decyduje.

("Epoki demokratyczne" znamy dotychczas chyba sztuk jedna, niewielkimi przerwami geograficznymi i/lub czasowymi. A więc chodzi tu niewątpliwie o "demokrację liberalną", którą sam wolę określać mianem "realnego liberalizmu". Jeśli ktoś ma argumenty za przeciwną tezą, prosiłbym o podanie ich.)

* * *

Ostatecznym dowodem upadku naszej cywilizacji jest jej obecna architektura.

(To przetłumaczyłem z pamięci, więc w szczególikach może być niedokładnie, choć myśl na pewno była właśnie taka. Po prostu nie zapisałem i potrafię tego tak na poczekaniu odnaleźć, choć właśnie ona specjalnie głęboko zapadła mi w umysł, ponieważ dokładnie pokrywa się z moim własnym widzeniem tych spraw. A także z widzeniem wielkiego Oswalda Spenglera, jeśli mogę mowić w jego imieniu. Gdyby zaś ktokolwiek dopatrywał się tutaj choćby cienia żartu, to zapewniam, że nic takiego tu nie ma!)

* * *

Odległości pomiędzy narodami, klasami społecznymi, kulturami, rasami, znaczą niewiele.
Przepaść istnieje pomiędzy mentalnością plebejską, a mentalnością patrycjuszowską.

* * *

Zawsze istnieją jakieś Termopile, gdzie można polec.

* * *

Cywilizowane społeczeństwo to takie, w którym ból i fizyczna przyjemność nie są jedynymi argumentami.

* * *

Trudnością nie jest wierzyć w Boga, tylko wierzyć, iż mamy dlań znaczenie.

* * *

Jedynie polityczna porażka prawicy równoważy w naszych czasach literacką porażkę lewicy.

(Jakim cudem Dávila przewidział Gretkowską, Pilcha, Gombrowicza i Nagrodę Nike?! Żeby już nie wspomnieć o tym, co od dziesięcioleci wyprawia Królewska Szwedzka Akademia? To był jednak absolutny geniusz!)

* * *

Terroryzm nie pojawia się tam, gdzie istnieją ciemiężyciele i ciemiężeni, lecz tam, gdzie ci, którzy się głoszą ciemiężonymi, nie napotykają żadnych ciemiężycieli.

(To jest moim zdaniem tak głęboka, a jednocześnie praktyczna, uwaga, że zrozumienie jej znacznie by pomogło w obecnej walce z terroryzmem. Ale oczywiście od tych spraw mamy całkiem innych ekspertów, wyznających inne wartości i mających całkiem inne autorytety. Więc będzie tylko gorzej, chyba, że coś się w końcu w tych sprawach zmieni. Bo gdyby się zmieniło, to, bez fałszywej skromności, mój blog byłby chyba naprawdę sławny, a różne smętne Gazowniki niszowymi szmatławczykami. A na to się nie zanosi.)

* * *

Inteligencja w pewnych okresach musi się wyłącznie poświęcić przywracaniu definicji.

(To coś dla tych, którzy nie rozumieją, dlaczego z takim maniackim uporem wałkuję definicje różnych prawic, liberalizmów czy lewactw. "Definicje", jak to mówi gdzieś indziej Dávila, "żadnej sprawy nie rozwiązują, ale bez nich się po prostu nie da.")

* * *

W epokach arystokratycznych to co ma wartość, nie ma ceny, w epokach demokratycznych to, co nie ma ceny, nie ma wartości.

(O "epokach demokratycznych" mówiłem już w komentarzu nieco wyżej, tutaj też to się, moim skromnym, w pełni stosuje.)

* * *

Rzekomi wrogowie burżuazji to jedynie sprawni ogrodnicy przycinający jej uschłe gałęzie.
Społeczeństwo burżuazyjne nie jest zagrożone tak długo, jak długo jego wrogowie podziwiają to samo, co ono podziwia.

("Społeczeństwo burżuazyjne" - czyli co? I można by jeszcze dodać "koteczku?", jak by powiedział Cat-Mackiewicz. ;-)

* * *

Historia nie posiada praw pozwalających przewidywać, ale posiada konteksty pozwalające wyjaśniać i tendencje, pozwalające przeczuwać.

(Wprost wyjątkowo mi się ta myśl podoba, jest naprawdę wyjątkowo głęboka. Zreszta jest to jakby mikroskopijny wstęp do największej moim zdaniem książki kiedykolwiek napisanej przez człowieka, czyli... Każdy kto to czyta powinien wiedzieć, a jak nie wie, a chce wiedzieć, niech poszuka.)

No i to by chyba było na razie tyle. iHasta la próxima!

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, września 10, 2007

Żakowski mówi prawdę

Zabłądziłem wczoraj niechcący na TVN24, gdzie odbywała się właśnie dyskusja autorytetów moralnych oddelegowanych na front dziennikarski. No i słyszę, jak niejaki Żakowski tak oto tłumaczy ostatni, dobrze chyba wszystkim tu znany, wyskok niejakiego Kwaśniewskiego (cytuję z pamięci, ale z całą pewnością bez przekłamań): "Prezydent Kwaśniewski miał rację, bo przecież honor Kaczyńskich to ich prywatna sprawa i nikt poza nimi nie ma powodu się tym interesować, natomiast od członkostwa w Unii zależy nasze bezpieczeństwo".

Nie będę się zniżał do komentowania głupoty, pokrętności i obrzydliwości słów owego indywiduum, ponieważ każdy człowiek przy względnie zdrowych zmysłach, który je kiedykolwiek usłyszał czy przeczytał musi z całą pewnością wiedzieć do jakiej kategorii ten osobnik należy i jak w związku z tym należy traktować jego elukubracje.

Sprawa jest jednak tym razem o tyle bardziej interesująca, że w kategoriach obiektywnych faktów - w odróżnieniu od swych opinii na temat tak dlań abstrakcyjnych spraw, jak honor - Żakowskiemu zdarzyło się powiedzieć świętą prawdę! Tak jest - od członkostwa Polski w Unii zależy "nasze" - czyli ich - bezpieczeństwo. Osobiście nigdy nie miałem co do tego większych wątpliwości, dlaczego postkomuna i związane z nią siły aż tak parły do tego, by nas tym unijnym członkostwem uszczęśliwić, czemu nie przywiązywały większej wagi do warunków tej akcesji, i dlaczego lojalność wobec Unii jest dla nich teraz ponad wszystko - bardziej w pewnym sensie, niż nie tak dawna lojalność wobec Ojczyzny Robotników.

Proszę zwrócić uwagę, że Żakowski nie powiedział, iż "Unia to dla nas wszystkich gwarancja przyszłego dobrobytu". Nie, takie rzeczy rezerwuje się dla plebsu, w propagandowych agitkach, kiedy trzeba przepchnąć w kolejnym referendum kolejny akces, kolejną konstytucję, kolejne euro... Nie powiedział też Żakowski, że "wszystkie te fundusze, pomoce i programy rozwoju stanowią dla nas wyborną okazję do nachapania się". Choć to mnie akurat specjalnie nie dziwi, ile prawdy w końcu można oczekiwać po takim kimś w ciągu jednej dekady?

Na razie jednak tę przyprawiającą o zawrót głowy sugestię odkładam na bok i wracem do zasadniczego wątku. Możliwość, iż Żakowskiemu chodziło o to, że Unia w razie czego obroni nas przed Rosją, wydaje mi się zbyt absurdalne, nawet jak na Żakowskiego. Istnieje też teoretycznie inna możliwość - taka mianowicie, że Żakowski sugorował, iż Unia, albo też jej część, mogłaby nas zaatakować, gdyby nie to, że jesteśmy również jej członkiem. Pozostawiam Czytelnika sam na sam z tą interesującą myślą, sam nie odważam się przypisywać wyrażania jej, czy choćby świadomego jej formuowania w myślach nawet takiej kreaturze, jak nasz bohater. Nie, żeby on mi do tego całkiem nie pasował, ale przecież... Ta myśl jest napawdę wybuchowa, może mimo wszystko warto nieco głębiej ją podrążyć i spytać tego czy owego spośród moralnych autorytetów i euroentuzjastów o autorytatywną opinię?

Żakowski musiał być nieźle zdenerwowany, w końcu usprawiedliwianie niedawnego (nie powiem "najnowszego" bo kiedy to piszę, tamten mógł już zrobić coś równie głupiego i wrednego, bo to przecież całkowicie w zakresie jego możliwości) wyskoku Kwaśniewskiego to nie jest zadania wdzięczne czy łatwe. Ale cóż, na froncie ideologicznym robi się to, co naczalstwo robić karze, więc Żakowski wyboru wielkiego nie miał. No i z tego zdenerwowania chyba wyrwało mu się parę, niezwykłych u niego, słów prawdy.

Istnieje wprawdzie i inna możliwość. Ta, że Żakowski wiedział, co mówi - może sobie nawet to wcześniej zaplanował, może mu to wcześniej napisali, w końcu wiadomo było od paru dni, że po Kwaśniewskim będzie trzeba sprzątać - i chytrze udając, że w zdenerwowaniu wyrwało mu się coś tak w jego sferach niezwykłego, jak parę słów prawdy, przypomina towarzyszom, gdzie chleb posmarowany. Oraz co mogłoby im grozić, gdyby nie Unia i gdyby nadal miał szaleć kaczyzm i rozbestwiona czerń.

Po co ja to w ogóle mówię? Nie wdając się w metafizyczne rozważania na temat sensu pisania o polityce na blogu, czy jego braku, powiem, że - jeśli takie pisanie w ogóle ma jakikolwiek sens - to być może warto zwrócić ludziom uwagę na to, co jest najsilniejszą nicią wiążącą rodzimych postkomunistów i ich różowych przydupasów spod znaku szeroko pojętego Michnika z Brukselą i Berlinem.

Tą nicią jest, powtórzę to, co sam o tym od zawsze sądzę, a co Żakowski, zapędzony niechcący przez koleżkę do narożnika, właśnie potwierdził - przekonanie, iż Polacy mogliby w końcu, w jakimś momencie desperacji, albo może właśnie odzyskując zdrowie po stuleciach bezsiły i eunuchowatości, z postkomuną zrobić porządek nie oglądając się zbytnio na europejskie standardy. Co spowodowałoby również, że różowa lewica spod znaku szeroko pojętego Michnika straciłaby jakiekolwiek znaczenie.

Kraść - oczywiście, Unia daje do tego masę okazji. Ale tutaj nie ma przecież aż takiego gwałtu. "Jeśli się u żłobu utrzymamy", zdaje się mówić Żakowski i inne tego typu kreatury, "to na pewno ani nam ani naszym wnukom źle się działo nie będzie. Co innego, gdyby ta hołota się naprawdę zbuntowała. Wtedy nie tylko konta, ale i samo nasze bezpieczeństwo, byłoby zagrożone. Ale do tego Unia przecież nie dopuści i dlatego jesteśmy całym sercem z Unią!"
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, września 01, 2007

Odszczekuję!

Normalnie nie poczuwam się do prezentowania tutaj tego, co się lekceważąco, choć niezawsze słusznie, nazywa "biężączką". Nie dlatego, bym to coś aż tak lekceważył. Po prostu dlategom ostatnio nie robił, a w ogóle nieczęsto, że:

  • inni robią to z większym zapałem i często lepiej;
  • nie jestem żadnym dziennikarzem śledczym, ani jego imitacją, z temperamentu;
  • ie jestem żadnym dziennikarzem śledczym, ani jego imitacją, bo nikt mi żadnych smakowitych informacji na biurko nie podrzuca;
  • cała ta heca, która się dzieje w Polsce w ostatnich tygodniach, wydwała mi się tak głupia i trudna do zrozumienia, że niemal całkiem mnie to przestało interesować;
  • nigdy nie czułem inteligenckiej odrazy do A. Leppera, a R. Giertycha raczej lubię i cenię (lub raczej ceniłem do wczoraj);
  • co do jakiejś winy A. Leppera nie jestem nadal do końca przekonany, choć już nie aż tak, jak byłem jeszcze wczoraj;
  • PiS, który wprawdzie zdecydowanie popierałem, uważam za partię w sumie centrową, a wolałbym coś bardziej prawicowego, a do tego rozdrażnili mnie paroma sprawami - od TW Beaty po uległość różnym agresywnym Żydom.

Nawet przestałem ostatnio czytać mojego ulubionego publicystę, Stanisława Michalkiewicza, ponieważ, zapominając jakby wszystko to, co krytycznie pisał o PiS'ie, młócił jedynie winy i zbrodnie Leppera i Giertycha. Myślałem sobie, że skoro i tak nic istotnego nie wiemy, to takie jednoznaczne zajmowanie stanowiska wydaje się nieco nieuzasadnione. No i pan Michalkiewicz sam jest nieco winien, ponieważ, mimo że go ogromnie cenię, to nauczyłem się już dawno omijać jego UPR'yczne, wolnorynkowe i libertariańskie teksty. Bo mnie nudzą i nawet nie do końca jestem przekonany, że pisze je z pełnego przekonania, czy tylko z chwalebnej lojalności.

No, ale wczoraj wieczorem wszystko - no, może nie wszystko, ale naprawde sporo - się zmieniło. Oczywiście w wyniku konferencji prasowej i zaprezentowanego pokazu, a już szczególnie tych niesamowitych podsłuchów. W pierwszej chwili, przyznam, byłem dość przerażony ilością kamer i tym, jak bardzo nasze życie zaczyna przypominać opisywane przez Orwella. Potem jednak górę wzięły inne refleksje i inne emocje.

Te nagrania z podsłuchów były po prostu wstrząsające! Tak rozmawiają gangsterzy, co do tego nie ma cienia wątpliwości. Najbardziej charakterystyczny był ten anonim, który wydawał polecenia wysokiemu urzędnikowi państwowemu, przypominając mu o jakichś odkręcanych śrubach w samochodzie. Mogło chodzić albo o groźbę odkręcenia ich w samochodzie rozmówcy, albo może o przypomnienie, że ma się na rozmówcę haka. Nawet jednak, jeśli to było tylko przdstawienie się, to dzięki, starczy!

PiS miał rację - Polska jest przeżarta przez korupcję i układy. I co jeszcze znacznie gorsze - przez uklady, których sznurki z cała pewnością nikną gdzieś poza naszymi granicami. Sama korupcja w polityce zawsze była i będzie, ale system stworzony w naszym kraju w wyniku okrągłego stołu i grubej kreski jest po prostu wrogiem nas wszystkich. I albo on albo my. Niemcy już zresztą wydają pomruki, dość charakterystyczne i mogące się z niejednym kojarzyć. Pisze o tym dzisiejszy Gazownik, prosze bardzo, oto link.

Nie jestem zachwycony tym, że teraz na prawo od PiS nie będzie już nic, a w każdym razie nic, co by nie ściągało automatycznie na człowieka jednodniowych badań w Tworkach. Nie jestem jakoś specjalnie zachwycony polityką PiS w całkiem wielu sprawach, bo albo nie są dla mnie dość prawicowi i nacjonalistyczni, albo są, ale niemal wyłącznie w gadce. Nie cieszy mnie specjalnie, iż z polskiej sceny zniknie Roman Giertych i Andrzej Lepper, bo bliska mi jest zarówno nieprejednana antyunijna prawica, jak i to, co wykształciuchy i liberałowie nazywają "populizmiem". Na pociechę pozostaje mi nadzieja, że teraz PiS odzyskuje szansę na nowe wyborcze zwycięstwo, a ta żałosna partia zagranicy, czyli Platforma Cieniasów, następnej poważnej klęski już nie przeżyje.

Są to jednak na razie sprawy drugorzędne albo istotne w dużo dalszej perspektywnie. Na razie wiem, że to PiS ma rację i że ubecko-rozwiedczikowski układ ma się w Polsce lepiej, niż byłbym w stanie sobie sam wyobrazić. Nie ma teraz żadnej innej alternatywy, PiS musi wygrać te wybory! Dobrze też by mu było pomóc, bo z kadrami nie jest u nich najlepiej, czemu się zresztą trudno zbytnio dziwić, znając choćby nieco rodzimą historię, a szczególnie tę najnowszą.

Sorry PiS! Sorry Jarosławie Kaczyński! Sorry panie Ziobro! Darujcie chłopaki, myliłem się! Nie wiem jak tam w różnych drobiazgach, jakieś tam przepisy chyba mimo wszystko nagieliście. Ale nie ma to dla mnie większego znaczenia. Sorry rozczepiacze włosów na 17 części i obrońcy demokracji, mnie jakoś to specjalnie nie pasjonuje. PiS ma rację, te wczorajsze przerażające nagrania tu udowodniły. Nie mialem racji ani cytując tu ultrasa p. Wielomskiego, ani też lewicowca p. Okraskę. (Oni też oczywiście nie mieli.)

Ja, niewierny Tomasz, odszczekuję. Szkoda, że nie potrafią tego zrobić niektórzy inni, u których mogłoby to mieć nieco większe znaczenie, niż u mnie.

A swoją drogą zabawnie toczy się ten światek... Telewicja WSI24, która i tak od jakiegoś czasu zadziwia mnie stosunkowo obiektywnym stosunkiem do PiS'u (zastraszyli ich?), dostała dzisiaj od losu prezent w postaci tego wypadku samolotów w Radomiu, dzięki czemu może pozwolić swej wiernej publiczności zapomnieć o szokujących rzeczach pokazanych nam wczoraj przez prokuratorów. A że nie jest to łatwo w miarę choćby skutecznie zakłamać widać dobitnie po tym, jak meczą się z tym wzniosłym zadaniem, i jak marnie im to wychodzi, tacy spece, jak madame Pitera, czy herr Komorowski, o całej zgrai tzw. "dziennikarzy" i "politologów" już nawet nie wspominając.

No dobra, ale to była dygresja. To co jest ważne, to fakt, że PiS ma rację, a ja... Jeszcze raz to mówię: OD-SZCZE-KU-JĘ!

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.