piątek, grudnia 14, 2007

Dlaczego Polki mają małe piersi?

Pośród niezliczonych złośliwości, na które sobie żabojady przez ostatnie dwieście lat zapracowali - biorąc w dupę, albo po prostu poddając się bez walki, w każdej wojnie, ale za to pyskując co niemiara, a przy tym karcąc innych, że "nie skorzystali z szansy na trzymanie mordy na kłódkę" - jest też i taka oto zagadka: "Dlaczego Francuzki mają małe piersi a duże sutki? Ponieważ Francuzi mają ogromne pyski, a bardzo małe rączki".

Mniejsza o Francuzów, nimi się już zajmują ci wszyscy Arabowie i Murzyni, których tak cwanie sobie nasprowadzali. Zdobyli dzięki temu nawet mistrzostwo świata w kopaniu piłki, niech się cieszą, dopóki jeszcze nie mają poważniejszych zmartwień! (Mieliby zresztą to mistrzostwo, kiedy to było? I to zdobyte przez autentycznych w większości Francuzów, gdyby bezstronny sędzia nie pozwalał był Niemcom traktować ich tak, jak dogłębnie zresocjalizowany chuligan traktuje staruszkę, której chce zabrać portmonetkę.) Jak jest jednak z Polakami? Jakie oni mają rączki, a jakie pyski?

Nie piszę dla lewactwa i europejsów, więc zakładam, iż Czytelnik podziela mój brak zachwytu nad obecną sytuacją w Polsce, nad III RP, nad naszą przynależnością do Wszecheuropejskiej Unii, nad wynikiem ostatnich wyborów i nad tym, co się dzieje w mediach... I wszędzie indziej. Z całą masą najprzeróżniejszych rzeczy, bo co w końcu idzie w naszym kraju tak, jakbyśmy chcieli? Że mamy organizację Euro? Żeśmy się załapali do jakichś idiotycznych europejskich mistrzostw w piłce kopanej? A co to za wielkie osiągnięcie, że spytam?

Jeśli ktoś dzieli moją opinię, że tego typu "osiągnięcia" nie rekompensują koszmaru, jaki jest polska sytuacja i życie większości porządnych ludzi w naszym kraju, to wypada zadać następne pytanie: ile w tym jest paskudnie dla nas okrutnego zrządzenia losu, ile powiedzmy Boskiej kary, ile podłości innych, ile zaś naszej własnej winy?

Ja na temat Boskiej kary nie będę się wypowiadał, bom katolik trydencki niewierzący i te sprawy pozostawiam autorytetom. Okrutne zrządzenie losu i podłość innych - wrogów, tchórzliwych i obłudnych sojuszników, oraz rodzimych zdrajców - dostrzegam jak najbardziej. Ale dostrzegam też naszą własną winę. W końcu, jeśli powrócimy na chwilę do Boga, to możemy zacytować liberalne skądinąd hasło, że "Bóg pomaga tym, którzy sami sobie pomagają". Inaczej, by zacytować Cromwella, "Módl się i dbaj, by ci proch nie zamókł". Czy my o to dbaliśmy? Że spytam?

Moim zdaniem nasza koszmarna zaiste historia ostatnich dziesięcioleci ma jedną przynajmniej pozytywną cechę, jest mianowicie dydaktyczna, można z niej wyciągnąć cenne nauki, posiada morał. Jak morał posiada? Może jest ich więcej, nawet na pewno, ale ja dostrzegam przede wszystkim jeden: "Niedotrzymanie obietnic się mści!"

Jakich obietnic? A takich na przykład, że "na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści". Pamiętam to, sam tego nie wykrzykiwałem, bo po pierwsze mam wstręt do wierszowanych haseł wykrzykiwanych na demonstracjach (jak i haseł masochistycznych, w rodzaju "chodźcie z nami, dziś nie biją" na 1 maja), a po drugie od początku miałem co do tego wątpliwości. Zawsze twierdziłem, że komuna skończy się w Polsce z powieszeniem Jerzego Urbana, i zdania tego nie zmieniłem. Nie skończyła się - obietnic należy dotrzymywać!

Dlatego też nie cieszą mnie dzisiaj te wszystkie przepiękne demonstracje pod domem tow. Jaruzelskiego - te przesubtelne hasła, te starannie wykonane tablice i transparenty, te wibrujące od poczucia moralnej słuszności chóralne okrzyki ... Jeśli się tam nie potrafi pójść z kawałem konopnego sznura i zakończyć sprawę raz na zawsze, to naprawdę nie ma się co oszukiwać. Ja bym się na miejscu tow. Jaruzelskiego (zakładając oczywiście, że mnie można sobie na takim miejscu wyobrazić) specjalnie nie przeraził taką demonstracją, raczej stanowiłaby miłą odmianę.

Nie ucieszyło mnie też, gdy wczoraj na koniec kilkudziesięcioosobowej demonstracji pod gdańskim pomnikiem Poległych Stoczniowców dowiedziałem się, że "będziemy tu za rok, będziemy za dwa lata, za pięć i za dziesięć". Kurwa mać, wiem że nie powinno się mnie wpuszczać do przyzwoitych domów, ale wolałbym usłyszeć coś w rodzaju, "będziemy tu za rok, a może i za dwa lata, a za pięć lat to już z całą pewnością na drzewach zamiast liści... tak jak obiecywaliśmy w demonstracjach stanu wojennego". Przykro mi, ale jakoś nigdy nie widziałem tego "Polak z Polakiem", jako cokolwiek innego, niż tylko taktyczny wybieg, niezbędny wobec przewagi wroga, ale przecież nie mniej przez to żałosny.

Aby tak nie tak cały czas o sznurze i sprawach ostatecznych, teraz będzie coś na znacznie lżejszą nutę. Naprawdę nie da się to porównać z tamtymi obietnicami, z tamtymi ważnymi i ponurymi sprawami, ale jednak jest to sprawa z podobnej dziedziny. Otóż kilka miesięcy temu miałem jeden z moich licznych "twórczych" kryzysów, czyli kolejny raz całkowicie zwątpiłem w sens przyłączania się do całego tego medialnego szumu, z którego i tak absolutnie nic sensownego nie wynika, w każdym razie nic pozytywnego z punktu widzenia takich jak ja.

Jednak łażąc sobie po sieci, znalazłem tam dwie książki jednego z najważniejszych moim zdaniem autorów XX wieku. Mówię oczywiście nie o fikcji, tylko o tym co ma znaczenie. Chodzi o Roberta Ardreya, o który wielokrotnie pisałem. O człowieka, który miał największy niewątpliwie wpływ na moje polityczne poglądy. Byłem dotąd pewien, że nie ma go jak rodakom pokazać, a tu nagle okazało się, że jest - oto, za darmo. Wystarczy znać nieco angielski, w końcu nikt nie zabrania podpierać się słownikiem, darmowym translatorem online, zapytać znajomych, choćby mnie...

Polazłem więc znowu na salon24, z którym już zamierzałem definitywnie skończyć, żeby zakomunikować tę radosną wieść, że oto jest dostępny w sieci za darmo Robert Ardrey, wszem wobec i każdemu z osobna. Napisałem dość lekki tekścik na ten temat, w którym jednak całkiem na serio powiedziane było coś w tym duchu, że "kto chce bym go uważał za prawicowca i partnera do sensownej dyskusji, powinien za trzy miesiące mieć przeczytane to, co z Ardreya jest dostępne w sieci".

Dość niewielu ludzi się tym moim pronunciamiento zainteresowało - w końcu o ileż zabawniej jest poczytać Azraela albo prof. Sadurskiego z Samego Serca Europy! - ale paru jednak tak, a ten i ów nawet obiecał, że za trzy miesiące Ardreya będzie miał przeczytanego. Co z tego wynikło? Czy zgadłeś już Czytelniku? Z pewnością zgadłeś! Miesięcy od tamtego czasu minęło z pewnością z pięć, ale jakoś nikt mi jeszcze się nie pochwalił przeczytaniem Ardreya i nie zaproponował sensownej dyskusji. Mimo, że niektórzy nawet się tego przecież podjęli.

No ale w końcu mówienie to nie to samo co robienie, prawda? Pokrzyczeć sobie o wieszaniu komunistów, kiedy akurat jesteśmy na nich obrażeni, nie jest źle. To redukuje stres i przyspiesza dotlenianie komórek, jeśli nawet nic poza tym. "Nicea albo śmierć", też nieźle brzmi, co nie znaczy przecież, by miało jakiekolwiek znaczenie w realu. Przykłady tego typu można by mnożyć i mnożyć, mój prywatny drobiazg z Ardreyem oczywiście na tym tle całkiem znika z pola widzenia.

Gdyby sądzić po tonie prawicowych blogów, to powinniśmy mieć od paru miesięcy ciągłe demonstracje na ulicach i powinny się już dziać naprawdę interesujące sprawy. Byłby o co powalczyć, na przykład o zachowanie roli Prezydenta, która jest podminowywana przy aplauzach mediów i całkowitej obojętności naszej "prawicy". To ważna sprawa, co by przeróżna od paru dni oszalała z bólu spowodowanego utratą suwerenności (niewątpliwą i b. paskudną) hiper-prawicowa młódź nie mówiła na temat jego "zdrady".

No i dzieją się ciekawe rzeczy, ale tylko na blogach. I w kuluarach, gdzie przeróżne Schetyny, Potteringi i Borrele szykują na nas jarzma i chomąta. (Żeby chociaż munsztuki! Koń to szlachetne bydlę. Ale też koń nie chlapie bez sensu gębą!)

Jeśli więc, Polko, martwisz się zbyt małym biustem... Pociesz się, po pierwsze tym, że masz za to OGROMNE sutki, a po drugie tym, że jesteś idealnie dostosowana do buzi i rączek Twego rodaka. Polaku! Ronisz łzy, że Twoja żona, kochanka i sponsorowana przez ciebie studentka - wszystkie trzy razem - nie potrafiłyby wypełnić porządnie jednej bluzki? To sam się łaskawie zastanów czemu, i komu, to zawdzięczasz. I ciesz się chociaż ich z pewnością OGROMNYMI sutkami. Masz niezaprzeczalne prawo do dumy - zapracowałeś na nie w pocie czoła!

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, grudnia 13, 2007

Tusk na nosie (z cyklu 'co robić?', odcinek 1)

Nie wyspałem się poprzedniej nocy, więc wracając z pracy trójmiejską kolejką odpłynąłem na chwilę w inny wymiar. Kiedy tak odpływałem, najpierw przypomniała mi się jedna ucieszna rzecz, mianowicie to, jak młodzi korwinianie pyskują w salon24 na tow. Jaruzelskiego, mówiąc jednak o nim dworsko "Pan Wojciech Jaruzelski". Paranoja!

Przyzwyczaiłem się już wprawdzie niemal ("człowiek nie świnia i do wszystkiego się przyzwyczai"), że o zdrajcy Jaruzelskim ludzie mówią per "generał" - i to wcale nie tacy, którzy się głaszą pacyfistami, bo to bym akurat zrozumiał. (Zakładając oczywiście, że można zrozumieć coś tak pokrętnego jak pacyfizm.)

Uśmiechnąłem do swych sennych myśli, po czym już całkiem odpłynąłem w krainę Morfeusza. Znalazłem się, czy raczej tylko tak mi się wydało, choć było to niewiarygodnie realistyczne, w jakimś całkiem obcym mieszkaniu. Wraz ze mną były tam dwie kilkunastoletnie dziewczyny, chyba siostry.

"Nie pójdę na tę prywatkę", powiedziała jedna, "jakiś paskudny tusk wyskoczył mi na nosie." W jej głosie słychać było ogromny smutek i poczucie niesprawiedliwości.

"Pokaż", odpowiedziała druga. "O cholera! Przykro mi to mówić, ale naprawdę wielki i paskudny." I jej całkiem ładna twarz wykrzywiła się obrzydzeniem.

Zapadła dłuższa cisza, podczas której ja zastanawiałem się, dlaczego one mnie widzą, skoro siedzę o metr od nich i to w pełnym świetle. Musiałem jednak być niewidzialny i ta myśl bardzo mnie uspokoiła.

"A jak twoja randka w ciemno?", powiedziała nagle ta z paskudnym tuskiem na nosie, odrobinę mniej ponurym głosem. "Idziesz z tym facetem na prywatkę do Zdziśka?"

Teraz ta druga, która poprzednio chyba raczej udawała smutek wywołany tuskiem, zabrzmiała dość smutno. "Nie, ten facet jakiś taki... tuskowaty. Nie chcę się z nim więcej spotykać."

"Niesiłowaty znaczy?", zainteresowała się ta druga.

"Nie wiem czy aż niesiołowaty... Tuskoid taki, wiesz. Zachowuje się jak jakiś europejs."

"Aaa", padła pełna zrozumienia odpowiedź, "no to przykre!"

"Fakt", odpowiedziała tamta.

Nagle, akurat kiedy mnie cała ta romantyczna, choć niezbyt szczęśliwe się rozwijająca, historia dwóch niebrzydkich panienek, zaczęła naprawdę fascynować, z drugiego pokoju, lub może raczej z łazienki, dobiegł energiczny głos kobiety w średnim wieku. Nie było w nim cienia romantyczności
.
"Zośka, Jadźka!", wołała kobieta znacznie głośniej, niż wydawało to mi się konieczne, "Ktoś znowu napchał jakichś tusków do kibla! Weźcie tuska do przepychania kibla i przepchnijcie. Ale to już!"

Dziewczyny spojrzały na siebie, po czym ta z tuskiem na nosie wyszła, zapewne po to, by wziąć tego tuska do przetykania kibla i przetkać te tuski, które ktoś do tego kibla nawrzucał.

Ja w tym czasie zacząłem wychodzić z tego dziwnego stanu, w którym się przez chwilę znalazłem. Dziwny on był, nie ma co do tego wątpliwości. Jedno tylko mnie dręczy - czy to były jedynie moje fantazje, czy też była to w jakimś sensie prawda?

Może jakimś cudem zostałem na te kilka minut przeniesiony, zarówno w przestrzeni - do nieznanego mieszkania, jak i w przyszłość? Tylko jak daleka była ta przyszłość? Dwa lata? Trzy? Pięć?

Taka jest moja historia. Nie ma sensu czytelnikom wyjaśniać, czy napisałem to z fantazji, czy też naprawdę miałem dzisiaj taką wizję. I tak każdy uwierzy w to, co zechce. (A już szczególnie ci idioci, co uwierzyli w cud i drugą Irlandię.) Gdyby jednak ktoś potrzebował pomysłów na zwalczanie tego, eufemistycznie mówiąc, syfa, który ostatnio mamy, i który nam grozi jeszcze bez porównania gorszym syfem (excusez le môt!), to proszę się zastanowić nad wprowadzeniem tej wizji w życie.

Proszę tylko pomyśleć - przyszłość możecie zacząć wprowadzać w życie już teraz! Czy to nie jest istny CUD?

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

13 grudnia - Święto Wszystkich Zdrajców


Kolejny syf do przetrwania, kolejne imperium zła do rozwalenia... A przez krótki czas wierzyłem, naiwny idiota, że zakończę życie w wolnej Polsce.

środa, grudnia 12, 2007

Triumf Europejskich Wartości... brukselska Siusiająca Dziewczynka!

Jeden z moich bonmotów sprzed lat przekornie zapytuje dlaczego w Brukseli, obok słynnego siusiającego chłopczyka, nie ma jeszcze siusiającej dziewczynki. Przecież to gwałt na żywym ciele równouprawnienia, prawda?

No i okazuje się, że jednak jest! Bloger o nicku pandada, mieszkający w Brukseli od 20 lat, dał mi link do absolutnie prześlicznego obrazka, który widać poniżej. Przedstawia ów obrazek absolutnie autentyczną parkę dla Siusiającego Chłopczyka, która także stoi (czy raczej kuca) w Brukseli i stara się usilnie... stać jej symbolem.

Przysięgam, że spróbuję się o tym arcydziele, które wabi się ponoć Jeaneke Pis, dowiedzieć tyle, ile to tylko będzie możliwe, ale na razie goły (!) obrazeczek... (Po kliknięciu nań, robi się to jeszcze większe, więc i radości więcej.)



(Tylko czy ona ma aby wszystko w porządku z ginekologią? Dziwnie nieco mi to tam u niej wygląda.)

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

piątek, grudnia 07, 2007

"Oda do Radości" po Dioklecjanie

W ten sposób powracamy do nieuniknionego pytania, dlaczego cesarstwo rzymskie na Zachodzie "chyliło się ku upadkowi" bądź "upadło" w wieku V. Moralizujące wyjaśnienia w dawnym stylu są już nie do przyjęcia (choć nadal jest ich niemało), zbytnim uproszczeniem jest też składanie całej winy na najazdy barbarzyńskie (choć odpowiedź na pytanie, co by się stało, gdyby tych inwazji nie było, stanowi ciekawe zagadnienie hipotetyczne.
Nowsza teoria zestawia upadek cesarstwa rzymskiego z upadkiem innych wielkich kultur w historii świata i dostarcza wyjaśnienia w kategoriach rozpadu społeczeństw złożonych. Otóż, z grubsza rzecz biorąc, w miarę jak społeczeństwo się rozwija, staje się coraz bardziej zróżnicowane społecznie i coraz bardziej złożone, aby więc mogło trwać, jego potrzeby również odpowiednio wzrastają.
Dociera jednak do punktu, w którym strategia maksymalizacji zysku, jak podbój czy podniesienie podatków, nie przynosi oczekiwanych efektów - "zyski" maleją pod wpływem "stałych nacisków, nieprzewidzianych wyzwań i wysokich kosztów integracji socjotechnicznej". Potem następuje zwykle okres trudności (zastój gospodarczy, załamanie polityczne, kurczenie się terytorium), a po nim przychodzi ostateczny upadek, jeśli nie pojawią się nowe czynniki.
Spengler? Jakiś inny hiper-prawicowy oszołom, wieszczący Zachodowi rychłą zgubę i z wrodzonych przyczyn nie mający przekonania do wzniosłych projektów w stylu Unii Europejskiej? Może chociaż Toynbee? Otóż nie. Cytat (rozbity na krótsze akapity przeze mnie, dla wygody ew. Czytelników, ja także wytłuściłem najistotniejsze moim zdaniem fragmenty) pochodzi z książki pani Averil Cameron pt. "Późne cesarstwo rzymskie", wydanej oryginalnie w 1993, a w Polsce chyba całkiem niedawno przez Prószyński i S-ka. Kto to jest Averil Cameron?

Cytuję z notki z tyłu okładki:"profesor historii późnej starożytności i Bizancjum Uniwersytetu Oksfordzkiego, wieloletni wykładowca i członek King's College w Londynie, gdzie uzyskała doktorat, członek British Academy oraz wielu towarzystw naukowych". Sama książka jest niewielkim dziełkiem, przedstawiającym syntetycznie obecny stan wiedzy na temat późnego Rzymu. Żadnych ideologicznych wtrętów tam się nie doszukałem, nic nie wskazuje, by pani profesor miała jakieś nieortodoksyjne, nieuznawane w akademickich kręgach, poglądy, a w każdym razie, by starała się je usilnie propagować.

A jednak, pewnie nie jestem obiektywny, ale mi tu wieje daleko posuniętym pesymizmem wobec przyszłości naszego, także przecież, "rozwiniętego" społeczeństwa. Czy tylko ja to dostrzegam? Fakt, że zaraz potem pani profesor stara się te swe, implicite zasugerowane, mroczne wizje jakoś osłabić, czy zniuansować. Może z głębokiego przekonania, może z ostrożności, może nawet na żądanie wydawcy... Kto dzisiaj może taką rzecz wiedzieć?

W końcu w Stanach nie da się dzisiaj praktycznie wydać akademickiego podręcznika, w którym by nie było co najmniej "he or she", choć znacznie lepiej widziane jest "she or he", albo po prostu "she" all the way long. (Widziałem też chyba takie publikacje, gdzie wyraźnie decydowano "he" or "she" za pomocą rzutu kostką.) To była sobie taka dygresja, nie całkiem od rzeczy jednak. Zacytujmyż więc dalej, by nam nie zarzucono wybierania jedynie pasujących nam fragmentów.
W przypadku imperium rzymskiego nieprzewidziane wyzwania obejmowały długotrwałą presję ze strony rzeczywistych i potencjalnych najeźdźców - problem, z którego rozwiązaniem lub zahamowaniem cesarstwo sobie nie poradziło.
Zaraz! To nie było przecież jeszcze wcale aż tak optymistyczne. Skąd bowiem niby wiadomo, co właściwie wskazuje, że nasze "rozwinięte społeczeństwo" lepiej sobie radzi i poradzi z "długotrwałą presją rzeczywistych i potencjalnych najeźdźców", których, jakby nieco się wysilić, też by się dzisiaj dało znaleźć? Ale zobaczmy dalej, może będzie bardziej optymistycznie. I faktycznie, pani profesor warunkuje swoją - brutalną przecież w sumie i zbyt mało optymistyczną, jak na te czasy optymizmu - tezę o przyczynach upadku cywilizacji, mówiąc w te słowa:
W tej analizie jest wiele znajomych elementów, chociaż opiera się ona na budzącym wątpliwości założeniu, że historyczny rozwój społeczeństw jest sam w sobie w pewnym sensie zdeterminowany historycznie. Przynajmniej pozwala ona badaczom dziejów Rzymu spojrzeć bardziej obiektywnie na własną dziedzinę i zobaczyć, że problemy, przed którymi stanął rząd późnego cesarstwa, nie były czymś wyjątkowym, podobnie jak jego często nieskuteczne próby znalezienia rozwiązań.
Powinniśmy dodać jeszcze - w tym konkretnym przypadku - relatywny brak wiedzy ekonomicznej, jak i struktur ekonomicznych oraz niezdolność centrum - w czasach po Dioklecjanie - do zapewnienia dobrobytu gospodarczego cesarstwu jako całości. Imperium rzymskie zawsze znajdowało się w stanie chwiejnej równowagi między centrum i peryferiami, a jego przetrwanie zależało, nie tylko od pokoju wewnętrznego, ale również od dużej dozy wewnętrznej dobrej woli. Pod koniec IV i w V stulecia wszystkie te czynniki były zagrożone.
Tego rodzaju rozważania skłaniają do porównań ze światem współczesnym, co może pomóc zrozumieć świat starożytny pod warunkiem, że będziemy pamiętać o porównywaniu podobnego z podobnym.
Przyznam, że to ostatnie zdanie w moich uszach brzmi już niemal jak zaklęcie: "Oczywiste porównania się narzucają, jeśli się ma oczy i wie nieco o schyłku Rzymu, ale - by Jove! - nie mówmy o tym głośno, bo się wyda!" Czyli kompromis pomiędzy intelektualną uczciwością, a koniecznością... Choćby po prostu wydania tej książki inaczej, niż na powielaczu i paście do butów. W takich czasach żyjemy, moi Państwo! Albo to ja mam już kompletną paranoję.

No dobra, ale poza tym ostatnim, rozpaczliwym dla mego ucha, zdaniem, co my tu mamy? Ano mamy, milczące założenie, że nasze "rozwinięte społeczeństwo" nie jest dotknięte "brakiem wewnętrznego pokoju", że nie ma w nim "relatywnego braku wiedzy ekonomicznej i struktur ekonomicznych", a "centrum" jest "zdolne do zapewnienia dobrobytu gospodarczego", tudzież "spokoju wewnętrznego". No i oczywiście, że "stan równowagi między centrum i peryferiami" nie jest "chwiejny", wszyscy zaś wprost promieniują "dużą dozą wewnętrznej dobrej woli".

Tak oczywiście jest, tylko ślepy oszołom mógłby o tym wątpić, i tak zawsze będzie, bo takie jest... Powiedzmy, że... Prawo Historii! (Odkryte najprawdopodobniej w 1968 w Paryżu, a jakimś liceum podczas uczniowskiego "strajku".) A więc spokój, nie ma się czym denerwować, wszystko będzie cudownie!

Po co ja to Państwu opowiadam? Żeby pokazać, że to my czytamy wartościowe książki? Że to wyłącznie u nas, prawicy, jest w tej chwili intelektualny potencjał? Nie -  w tym celu wystarczyło by mi wkleić tutaj napisany kiedyś przeze mnie dla żartu trzynastozgłoskowiec i/lub rondeau w stylu Villona. Albo choćby limeryk. Konkurencja jest bowiem praktycznie żadna. Żeby zadenuncjować oksfordzkich historyków, którzy czynią skrajnie nieodpowiedzialne analogie i przemycają cichcem jakieś Spenglery? Też nie całkiem.

Skoro już przy Spenglerach jesteśmy, to przypomnę jego sławne stwierdzenie, iż "optymizm jest tchórzostwem". Oczywiście nie zawsze i nie każdy optymizm, ale w tych dziedzinach, o których sobie dzisiaj tak miło rozmawiamy, właśnie jest. A jeśli to komuś jeszcze nie wystarczyło, by zrozumieć, co właściwie z powyższego wynika, no to cóż... Polecam lekturę europejskich profesorów i innych ałtorytetów.

Przemówienia premiera Tuska także mogą dlań stanowić miłą i łatwo przyswajalną duchową strawę. Ja piszę dla ludzi na pewnym poziomie. Dla prawicy, konserwy, reakcjonistów, zwierzęcych antylewicowców i zoologicznych moherów. Cała reszta odmeldować się i cieszyć dużą dozą wewnętrznej dobrej woli obecnej władzy, oraz brakiem chwiejności między centrum a peryferiami. Dopóki jeszcze orkiestra tak przepięknie gra...

(Co to za prześliczna muzyka? Ach, to przecież "Oda do Radości"!)

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, grudnia 06, 2007

Totalitaryzm bez huku wystrzałów

Czemu "upadł" w Rosji komunizm? Bo Rosja, i jej imperium, bez zmiany skóry nie potrafiły się dość szybko skomputeryzować. Zaraz po zmianie tej skóry Rosja się komputeryzuje, większość zaś jej innych istotnych cech pozostaje taka sama, albo szybko wraca do poprzedniego stanu.

Oczywiście rzeczy powierzchownie i pozbawione istotnego znaczenia muszą być na tyle inne, by stada użytecznych idiotów, płatnych agentów i etatowych propagandzistów mogły głośno podkreślać różnice, na użytek wielomilionowej bezmózgiej, pilnie czytającej gazety i równie pilnie oglądającej TV, publiczności.
Od dawna już twierdzę, że wszystkie dotychczasowe totalitaryzmy to była jedynie niewinna wstępna gra, ponieważ do prawdziwego totalitaryzmu niezbędna jest komputeryzacja.

Czego mamy naoczny dowód w "integrującej się" obecnie, z całkowitym lekceważeniem głośno wciąż deklarowanych zasad demokracji i woli ludu, Europie. Czy może raczej tym w żałosnym trupie tego, co niegdyś było Europą. W tym poruszanym gazami trawiennymi, ku uciesze ogłupiałej gawiedzi, zawsze chętnej, by w takt szmirowatej "Ody do Radości" wykrzykiwać "żyje, żyje nasza Europa! odradza się!"
"Żaden totalitaryzm, bo przecież niemal nikogo się nie skazuje, nie ma zsyłek, rozstrzeliwań, obozów koncentracyjnych", powie ktoś. Zapewne powie tak dlatego, że mu za to płacą, w taki czy inny sposób.

Na przykład dając mu tytuł "europejskiego profesora". Ponieważ jednak bezinteresownych idiotów też nie brakuje, ten ktoś może w to nawet głęboko wierzyć. A co ma totalitaryzm do zsyłek i rozstrzeliwań, że spytam? A o Blitzkiregu słyszał? Jeśli nie ma niemal aktywnego oporu, to po co kogoś rozstrzeliwać? I jak rozróżnić tych, których w końcu trzeba będzie jakoś wyeliminować, od całej reszty, która w końcu jest potrzebna by tyrała na swych panów?


Jak się ujawnią, to się to zrobi, spokojna głowa! Na razie zadanie realizuje się posuwając się szybkimi kolumnami w głąb terytorium wroga i paraliżując kolejne jego potencjalne punkty oporu, oraz ośrodki dyspozycyjne. Terror nie polega w końcu na konieczności mordowania wielu ludzi, tylko na narzuceniu ofierze przekonania, że nie ma żadnych szans i jedyną szansą jest bezwarunkowa kapitulacja. A co się teraz z nami innego robi? Czym jest to narzucanie tych wszystkich Absolutnych i Niepodważalnych Etycznych Zasad, o których ludzkość, której pisana historia liczy już 5 tys. lat, dowiedziała się nie wcześniej, niż w roku 1968?

Narzucanie, zwracam uwagę, coraz częściej obwarowane naprawdę poważnymi groźbami i sankcjami, na przykład więzieniem. Czym jest wprowadzanie tych wszystkich cudownych z założenia "ulepszeń", z którymi nie zgodziłby się niemal nikt z naprawdę wielkich, choć budzą tak wielki entuzjazm u brukselskich urzędników. Na których twarze warto jest czasem uważniej spotkać, bo tak będzie z pewnością wyglądał Nowy Człowiek.

Taki, któremu za niesłuszne poglądy nie będzie praktycznie groziło więzienie, bo nie będzie miał w mózgu chipu do niepoprawnych poglądów... No, chyba że akurat wpadnie w tryby jakichś czystek wewnątrz elity - jakichś nowych Procesów Moskiewskich czy może dintojry jak wewnątrz PZPR w roku '68.
Tak jak celem wojny nie jest wcale, by kogokolwiek koniecznie zabijać, a to, by przeciwnika zmusić do uległości, tak samo celem totalitaryzmu nie jest wsadzanie ludzi do łagrów, czy strzelanie im w tył głowy w piwnicach Łubianki.

To zawsze można będzie jeszcze zrobić, jeśli zajdzie taka potrzeba. Na tym właśnie polega totalna władza. A na razie, "tiszie jediesz, dalszie budiesz", jak mówią nasi, już skomputeryzowani i odzyskujący siły, sąsiedzi zza miedzy. A na razie jak najpełniejsza kontrola wszystkich i wszystkiego. Oraz uzależniać, uzależniać towarzysze - wszystko i wszystkich!

Całkiem cicho się tego nowego europejskiego totalitaryzmu wprowadzić nie da, ale daje się w każdym razie bez huku wystrzałów, a to całkowicie wystarcza. Słodkie kląskanie różnych europejskich profesorów, antyfoniczne odpowiedzi usłużnych dziennikarzy, oraz co pewien czas głośne, starannie zaaranżowane ochy zachwytu szeregowych euroentuzjastów - z "Odą do Radości" w tle, ma się rozumieć - na tle tej ciszy bez huku wystrzałów bardzo ślicznie brzmią i wyraźnie uspokajają ofiary.

I tak trzymać, tawariszczi! Postrzelać se zawsze jeszcze zdążymy!

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

środa, grudnia 05, 2007

Salonowy liberał gra na fujarce

Jegomość liberał z upodobaniem grasujący po salonie24 stwierdził, że iż został stworzony na muzyka. Teraz tylko musi wybrać sobie instrument. Idzie więc do osiedlowej biblioteki, by dowiedzieć się, jakie instrumenty istnieją i jakie mają właściwości. Na rogu spotyka jednak ulicznego sprzedawcę, który w asortymencie ma kolorowe szkiełka, plastikowe koraliki i pieski kiwające główką.

Jakaś nieznana siła sprawia, że nasz liberał przystaje i wdaje się ze sprzedawcą w rozmowę.
Widzicie dobry człowieku - mówi sprzedawcy - idę właśnie wybrać sobie instrument, którym podbiję świat i wyzwolę ludzkość z odwiecznych okowów. Kiedy już każdy człowiek na ziemi, albo przynajmniej 89,67% wszystkich ludzi, będzie grał na tym samym instrumencie, co ja, powstanie Przepiękna Kosmiczna Harmonia, która w mgnieniu oka stworzy Raj na Ziemi.
Sprzedawca, który od dłuższego czasu nudził się z braku klientów, słucha tego przez chwilę wyraźnie znudzony, co nie deprymuje jednak naszego liberała - widać ta sama nieznana siła, która kazała mu do sprzedawcy przemawiać, dała mu też psychiczną odporność na brak zrozumienia u prostych ludzi. Ale co to?! Nagle wzrok prostego człowieka, w tym wypadku ulicznego sprzedawcy, rozjaśnia się, a ich właściciel przemawia w te oto słowa:
Mam ci ja tutaj instrument, który jak żaden inny nadaje się, by podbić nim świat. Otrzymałem go od pewnej czarodziejki, kiedym do niej dotarł przez siedem wielkich, od wilków i strzyg wszelakich nawiedzonych, lasów, i wdrapał się na Szklaną Górę. Tylko jeden taki istnieje w całym świecie, a i to nie jest tak do końca pewne. Trzymałem go dla córeczki pod choinkę, ale, za 49,95 zł mogę go tobie sprzedać.
Ucieszył się nasz liberał, wyjął z portfela 49,95 zł i dał sprzedawcy. Za do otrzymał instrument, który, wedle słów swego poprzedniego właściciela, nosił imię Fujarka Pastusza. I poszedł z nim do domu nasz liberał, by zacząć grać, by otwierać ludziom oczy i zbawiać świat.

I usiadł nasz liberał na stołku, ze swym instrumentem w dłoni. I zastanowił się głęboko. No bo możliwości przecież co niemiara! Można grać skocznie, można tęsknie. Można głośno, można cicho. Można każdą dłuższą nutę kończyć trylem, można zaś tego trylu, i wszelkich w ogóle fioritur, zaniechać, pozostawiając wykonywany utwór surowym, a przez to tym silniejszym w wyrazie. Może być przecudna kantylena, i może być umpa-umpa naszych zachodnich sąsiadów i Największych Przyjaciół w Unii.

Jest nasz liberał człowiekiem wykształconym i intelektualnie wyrafinowanym, w pełni tego słowa salonowym, stąd te wszystkie "tryle", "kantyleny", "fioritury" i "zachodni sąsiedzi". Gdyby był człowiekiem bardziej przyziemnym, albo po prostu młodszym, rozmyślałby sobie w tej samej chwili nad tym, ile to ma być w jego graniu czadu i na ile ma ono przypominać house, a na ile klasyczny gangsta rap. Większej różnicy w naszym opowiadaniu by to wprawdzie nie uczyniło, ale dobrze jest zasygnalizować takie subtelne różnice, pokazujące, jak mocno autor siedzi w temacie i jak świetnie ma on opanowany.

Co bystrzejsi z moich czytelników, domyślili się już zapewne, że nasz liberał nie otrzymał od sprzedawcy żadnych informacji na temat sposobu grania na fujarce pastuszej. Do biblioteki już także nie poszedł, no bo i po co, skoro mamy w rękach tak potężne narzędzie, a przed sobą czas, by je w pełni wykorzystać, by wyssać z niego całą zawartą w nim moc i tą mocą ruszyć z posad bryłę świata.

Siedzi więc nasz liberał i wyobraża sobie, jaką to cudowną muzykę za chwilę wydobędzie ze swego instrumentu. Problemy w rodzaju tego, gdzie się też sobie taką fujarkę wsadza, jak się z niej wydobywa w ogóle jakiś dźwięk, nie mówiąc już o wydobywaniu kantylen i trylów, nie zagościł dotąd w jego umyśle. I mogę moich czytelników zapewnić, że nie zagości nigdy. (Wiem, bo sam tę historię wymyśliłem, a poza tym znam paru liberałów, w tym salonowych, i piszę rzeczy z życia wzięte.)

Gdyby ktoś teraz, nazwijmy go umownie Najlepszym Przyjacielem Liberała, powiedział naszemu ulubieńcowi:
Słuchaj stary. Zapomnij na razie o przepięknych kantylenach, trylach i czadzie z gangsta rapem! Musisz najpierw wiedzieć, jak ten twój instrument w ogóle działa, nie sądzisz? A więc naucz się wydobywać z niego dźwięk - czy ty w ogóle człowieku wiesz, że tutaj trzeba dmuchać? I to z konkretnego końca, bo z drugiego jak będziesz dmuchał, to niewiele z tego wyniknie. Potem zaś naucz się wydobywać dźwięki o różnej wysokości, o różnym natężeniu, różnej artykulacji.

Choć akurat artykulacja nie jest najsilniejszą stroną fujarek pastuszych, bo tak nawiasem, mogę cię poinformować, że twój cudowny instrument jest powszechnie znany na całym praktycznie świecie, i można go spreparować w 10 minut z kawałka wierzbowej gałązki, wiem, bo sam to w dzieciństwie robiłem.

A więc, stary, jak cię lubię, muszę niestety rozkrwawić twoje słodkie serduszko i sprowadzić cię na ziemię. Minie sporo dni, zanim zagrasz cokolwiek w miarę znośnie, a o poruszaniu z posad bryły, to ty lepiej zapomnij, bo twoja fujarka to nie środek, którym można by coś podobnego próbować robić. Przynajmniej nie na trzeźwo.
Co na to odpowiada nasz liberał? Nasz liberał odpowiada coś w tym rodzaju, że on sobie wyprasza tego typu zaczepki. I że jeśli on czuje, całym sobą, że światu potrzebny jest gangsta rap, albo alternatywnie przepiękna kantylena z trylem, to wszystkie inne problemy same znikają. I że gadka o tym, gdzie należy dmuchać - jeśli w ogóle jakieś dmuchanie tutaj miałoby być na miejscu, ma się rozumieć - oraz gdzie położyć opuszki palców, przypomina mu taką oto hipotetyczną historię, którą on sobie na poczekaniu wymyślił.
Powiedzmy że Mdbwu-Mdwu, wielka szamanka plemienia Bmb'Iiiih, tworzyła na fujarce pastuszej, niemal dokładnie takiej samej jak moja, naprawdę tak przepiękną muzykę, że całe plemię podlegało jej czarowi i na przykład obywało się całymi tygodniami bez pożywienia i bez wody, za to wszystkie zwierzęta w zasięgu głosu jej instrumentu brały w ryje jabłka i ludzkim głosem prosiły o upieczenie. No i powiedzmy, że Mdbwu-Mdwu wkładała sobie fujarkę pastuszą w (excusez le mot, wszyscy uczuleni na ginekologię, którą ja, Autor tego tekstu uważam akurat za Królówą Wszechnauk) pochwę.
No i co z tego wynika? - pyta gniewnie nasz liberał - Co wynika z takich trywialnych szczegółów, jak to, gdzie sobie Mdbwu-Mdwu wkładała fujarkę? A gdyby tak wkładała ją...? Powiedzmy w ucho?
Jesteśmy ludźmi, mamy wolną wolę! - peroruje nasz bohater dalej - Liczy się więc ta wolna wola, to co chcemy osiągnąć, żeby było dobrze i sprawiedliwie! Wszystkie trywialne, a często po prostu o-brzy-dli-we, szczegóły pozostawiamy - My Liberałowie - ludziom małym, wstrętnym, głupim... Różnym zamordystom, lewakom i socjalistom. Niech żyje gansta rap i/lub kantylena! Precz z trywialnościami, jak działanie fujarki, dmuchanie i zatykanie jakichś... Tfu, tfu i jeszcze raz tfu - dziurek!
No i tak się właśnie rozmawia z liberałami. Także tymi salonowymi.

Przyznam, ja Autor tego tekstu, że - choć ten argument, ubrany w dodatku w zaiste przezabawną przypowieść, nie osiąga może jeszcze idiotyzmu pewnej niedawnej wypowiedzi pod moim postem w salonie24, w której jakiś nawiedzony euroentuzjasta porównywał obecne tworzenie się Unii Europejskiej z powstaniem Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, ale i tak zająłby w moich oczach mocne drugie miejsce wśród najgłupszych wypowiedzi moich ideowych przeciwników łaskawie komentujących moje wpisy w salonie24.

Że ja sobie sam ten argument wymyśliłem? No fakt, cała ta historia, wraz ze wszystkimi cytowanymi tu wypowiedziami liberała, jest wyłącznie tworem mego własnego (chorego zapewne) umysłu. Jednak w mej opinii dość dokładnie, jak na przypowieść, oddaje istotę moich z liberałami sporów, istotę sposobu ich myślenia i ich argumentacji.

Jeśli ktoś nie wierzy, to może sobie przejrzeć moje z liberałami tutaj dyskusje. Jeśli zaś ktoś nadal uważa, że to ja nie mam racji, a liberałowie salonowi ją mają, no to czekam na ucieszną przypowiastkę z ich strony. Dobrej literatury nigdy zbyt wiele!

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

wtorek, grudnia 04, 2007

Plemię umiera z pragnienia, czyli z Marksem i Korwinem na sawannie

Nasze plemię wędruje przez spaloną słońcem sawannę, która coraz bardziej zaczyna przypominać pustynię. Żadnego źródła wody wciąż nie widać, cała zwierzyna gdzieś się ukryła. Większość starców i ponad połowa małych dzieci zmarła już z wyczerpania.

Wody, którą mamy ze sobą w tykwach i bukłakach, starczyłoby może na trzy dni dla jednej osoby. Plemię liczy w tej chwili trzydzieści osób. Przy tym potwornym pragnieniu, jakie wszyscy czują, wspominanie o głodzie wydaje się niemal nieprzyzwoite. Jednak w innej sytuacji, sam fakt, że ostatnią rzeczą, kiedy członkowie plemienia mieli coś w ustach, poza unoszącym się wszędzie pyłem, była jedna niewielka gazela, niemal już martwa, którą znalazła w trawie jedna z kobiet i udusiła. Jej mięsem podzieliło się całe plemię. Było to ponad dwa dni temu...

Moje liczne wielbicielki! I tych paru wiernych czytelników płci obojga! Powiadam wam: otrzyjcie łzy! Na razie nie wędruję jeszcze we własnej osobie po sawannie i nie umieram z głodu. Historyjkę tę stworzyłem... Ale zaraz! - co tu właściwie było do "tworzenia"? Przecież takie historie rozgrywały się tysiącami w przeciągu istnienia naszego gatunku, z pewnością rozgrywają się i dzisiaj, choć telewizja tego nie pokazuje. Nam to nie grozi? Poniekąd racja, przynajmniej w tej chwili nam to nie grozi. Czy jednak te same w swej istocie sytuacje, choć oczywiście w innych kostiumach i innej scenografii, nie rozgrywają się cały czas? O co tu w końcu chodzi, że zapytam?

O ludzką społeczność i niewystarczające do zaspokojenia wszystkich jej potrzeb środki, czyż nie? A więc ta sytuacja nie tylko rozgrywa się co dzień, także w naszym społeczeństwie i w naszym prywatnym życiu, ale z całą pewnością (choć tutaj ludzie światli i postępowi mogą się nie zgodzić) będzie się rozgrywała jak długo istnieje ludzkość.

Po co jednak ja tę historyjkę opisałem? Przeciw komu? - jak zapytać powinien każdy, kto mnie choć trochę zna? A ten kto mnie zna jeszcze trochę lepiej, sam sobie powinien odpowiedzieć - przeciw liberałom, oczywiście!

No bo powiedzcie mi łaskawie, moi najdrożsi czytelnicy, a liberałowie w szczególności, jaki mógłby być dalszy ciąg tej prościutkiej formalnie, ale dramatycznej przecież historii? (Prosiłbym o podawanie tych dalszych ciągów w komentarzach.) Co my tu w ogóle widzimy, jakie siły i jakie mechanizmy? I jakie siły oraz jakie mechanizmy będą grać decydującą rolę w dalszym ciągu tej opowieści?

Wolny rynek? Osobiście nie dostrzegam, jaką tutaj rolę pełni, lub pełnić by mógł. Dostrzegam raczej rolę wspólnoty, oraz władzy. Jeśli ktoś narzuci innym sposób wykorzystania tego wielce ograniczonego zasobu wody - i na przykład sam ją wypije - to będzie władza w tak czystej postaci, że o czystszą chyba trudno. Jeśli narzuci swą wolę, ale postąpi mniej egoistycznie, będziemy mieli władzę, ale i jakieś związki między członkami naszej wspólnoty. Zgoda?

Żadnego wolnego rynku jednak nadal nie dostrzegam. Jeśli, powiedzmy, plemię demokratycznie, czy w jakiś inny "socjalistyczny" sposób, rozstrzygnie tę palącą kwestię, to będzie to niemal całkowity triumf tradycji tej społeczności, więzi międzyludzkich wewnątrz niej... A więc także coś, co nie tylko nie jest wolnym rynkiem, ale nawet po prostu nie mieści się w liberalny, oświeceniowym paradygmacie.

Czasem, by dostrzec, co tak naprawdę jest najważniejsze, najbardziej pierwotne, trzeba sytuację odrzeć z ozdobników, fioritur i gadgetów, aby przedstawić ją w nagiej, surowej, pierwotnej formie. Wtedy możemy dostrzec, co naprawdę jest pierwotne, co zaś jedynie ozdobnikiem. Tutaj, w naszej hipotetycznej sytuacji, na ozdobniki miejsca nie starczyło. I co? Nie ma tu nawet śladu wolnego rynku. Trudno, moi drodzy liberałowie! Ekonomia, w znaczeniu "wolny rynek", na pewno nie jest pierwotną sprawą! Wbrew temu, czego naucza Marks - widać wasza skryta miłość.

Oczywiście, można powiedzieć, że jest tu ekonomia - w końcu znalezienie wody, zdobycie mięsa, dystrybucja dóbr... Nie zaglądając nawet do słownika, zdefiniuję sobie tutaj na roboczo ekonomię, jako "wszelkie sprawy związane z produkcją, zdobywaniem, rozdziałem, własnością i wykorzystaniem dóbr". Jasne, to jest wszędzie, bo człek musi jeść, a poza tym jest istotą społeczną i żyje wśród innych, co też muszą.

Jednak problem w tym, że liberały z upodobaniem mieszają "ekonomię" z "wolnym rynkiem". (Nie mówiąc już o tym, że ten "wolny rynek" nigdy i nigdzie wedle nich nie istnieje, poza sytuacjami, kiedy oni go potrzebują w swej, zwykle kulawej, argumentacji. To naprawdę zabawne zjawisko!) A więc, proszę kochanych liberałów - prosiłbym o nie przekonywanie już ludzi, że ekonomia, w sensie takim, jaki tu podałem, istnieje zawsze, bo to po prostu oczywiste. Ale tym bardziej prosiłbym, by nie używać tej oczywistości do udowadniania, iż "wolny rynek" jest wszechobecny i pierwotny, jako praprzyczyna absolutnie wszystkiego!

Bo nie jest. Zauważył to zresztą nawet pod koniec życia wasz guru Milton Friedman, niegłupi widać facet, mówiąc coś tam w stylu, że "wolny rynek potrzebuje państwa prawa". Tak? A więc państwo, a więc prawo... A więc władza i wspólnota. Sorry!

No a na zakończenie skieruję do mojego czołowego oponenta w kwestii prymatu czy nieprymatu ekonomii, Artura M. Nicponia, taki oto argument. Twoim, słodka istotko, zdaniem, ekonomia (choć nie wolny rynek przecież) występuje dosłownie wszędzie, ergo - jest pierwotna. Bardziej pierwotna, niż poczucie wspólnoty i władza. (I nie dlatego, że tak uczą Marks z Korwinem, bo ty wiesz to sam z siebie.)

No dobra, per analogiam: chodzenie do kibla też jest powszechne i dotyczy praktycznie wszystkich. Nawet nie tylko ludzi. I jest to, czy nam się to mniej, czy bardziej podoba, cholernie ważna sprawa. Zgoda? No to teraz, czy z tej niewątpliwie prawdziwej tezy można wysnuć wniosek, że wszelkie społeczne, etyczne i polityczne problemy dadzą się wyprowadzić z powyższego faktu? Bardzo bym prosił o najkrótszy choćby i najbardziej szkicowy zarys takiej teorii!

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

wtorek, listopada 27, 2007

Tuski tego świata i postępująca niesiołowatość, czyli intelektualny dorobek polskiej blogosfery w roku 2007

Zbliża się koniec roku, więc nie od rzeczy będzie drobne podsumowanie. Proponuję zebrać najbardziej nośne, mające największy potencjał, najwięcej w lapidarnym skrócie wyjaśniające terminy powstałe na blogach w roku 2007.

Oto moje propozycje, i proszę się nie dziwić, że większość jest moja własna. Jest po temu wiele powodów, ja to:

(1) charakter czasów w których żyjemy, w których autoreklama jest absolutną postawą;

(2) fakt, że daty powstania wielu terminów p. Michalkiewicza (największego moim zdaniem mistrza w tej trudnej konkurencji) nie byłbym w stanie z zadowalającą pewnością określić;

(3) naprawdę uważam, że te moje są dobre i zasługują na masowe zainteresowanie, a przynajmniej na jakieś przewody, habilitacje i konferencje naukowe;

(4) każdy może, a nawet jest usilnie proszony, by podawał swoje własne propozycje, w tym swoje własne twory - autoreklama daje się bowiem znieść, jeśli jest powszechnie i demokratycznie dostępna.

Oczywiście chodzi o terminy w szerokim znaczeniu prawicowe, bo mądrości lewactwa (a częściowo i zbłąkanych duszyczek, czyli tzw. "leberałów") - NA DRZEWO! A już na pewno nie są mile widziane tutaj.

A więc, do ad remu! Oto moje własne typy:

1. miejsce pierwsze (jedynie wśród moich własnych typów, ma się rozumieć), ze wzgl. na ich ogromną intelektualną wagę oraz nośność, zajmują ex. equo...

realny liberalizm i liberalny rewizjonizm

2. miejsce drugie...

postępująca niesiołowatość
 
(fanfary, trąby, chóry starców zawodzą... i zawodziłyby także, gdyby niesiołowatość, zamiast "postępującej", była np. "wczesna", czy "wtórna" - I O TO PRZECIEŻ CHODZI! )


3. miejsce trzecie...

tuski tego świata

(wraz z ich pendents, czyli michnikami tego świata, biedroniami tego świata, itd.)

4. miejsce czwarte... awangardowa grupa przymiotników trafiająca w SAMO SEDNO! czyli...

tuskoidalny

(wraz z ich pendents, w rodzaju michnikoidalny czy bierdronioidalny, oraz formami pokrewnymi, jak tuskoidalność, michnikoidalność, tuskoid, michnikoid itd.)

5. teraz mamy coś w rodzaju peletonu i trudno mi będzie wytypować jednego kandydata... teraz naprawdę powinienem już odstąpić od dalszej autoreklamy i zaproponować coś p. Michalkiewicza... Może "wesołków" na tzw. "gejów"? To chyba odkrycie lingwistyczne ostatnich dosłownie tygodni, więc by pasowało...

A może, nie pieszcząc się z wrażliwym uchem różnych wykształciuchów i zagubionych duszyczek, pojechać po tzw. bandzie i zaproponować krótke, jędrne, moje własne "eurosyf"? a może homo Biedroń, coś jak "homo Homolka", tylko jakby bardziej... wiecie sami...

Albo też trza by pogrzebać w pamięci, przerzucić parę ulubionych blogów, w tym swój własny, i przypomnieć sobie inne celne, prawicowe, ruszające z posad bryłę świata, określenia... fakt, można by to zrobić... ale jeśli ktokolwiek to czyta, a w dodatku przywiązuje do tego czytania jakąkolwiek wagę, to powinien sam zaproponować swoje typy, zgoda?

A więc proponujta ludzie! Słowo jest silniejsze, niż miecz, jak powiadają, może coś w tym i jest? A jak się zbierze sporo, to możemy zrobić prawdziwy plebiscyt na zwycięzcę... Możemy zrobić konkurs na najkrótszy tekst wykorzystujący w sensowny sposób wszystkie te określenia... Możemy je sobie nawzajem wyjaśniać, możemy je dyskutować, możemy dyskutować o realnym, oraz o wirtualnym, czemu nie, świecie, z ich zastosowaniem...

A więc? Świat czeka na twoje propozycje!
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, listopada 25, 2007

Triarius the Tiger o historii, odpowiedzialności i liberałach

Jeśli historia czegokolwiek w ogóle uczy, to tego, że w realnym świecie podstawową i niezmienną zasadą jest odpowiedzialność zbiorowa.

Dlatego też np. liberałowie - zarówno w odmianie realnej (nawiedzone europejsy, socjaldemokraty i podobne im smętne a szurnięte typki), jak i w odmianie rewizjonistycznej (korwiniści, czciciele von Misesa, libertarianie i inne świry), nie mówiąc już o pospolitej odmianie złodziejskiej (na rodzimym gruncie np. "gdańscy liberałowie", Platforma "Obywatelska" i reszta tego szamba) - którzy niejako z definicji nie odróżniają zasad moralnych (nieważne - autentycznych, urojonych czy własnoręcznie wypichconych dla doraźnego użytku) od realnych faktów, nie mówiąc już o tym, ze własne chęci niemal zawsze biorą za rzeczywistość - nigdy nie tylko czegokolwiek z historii, ale nawet po prostu z realnego życia, nie zrozumieją.



Triarius the Tiger

N.G. Dávila naprzeciw świata tuskoidów

Znowu nieco Dávili w moim własnym przekładzie:


- Arystokracje są dumne, ale bezczelność to fenomen typowy dla plutokracji. Plutokrata wierzy, że wszystko da się kupić, arystokrata wie, że lojalności kupić nie można.

* * *

- Tym, którzy ze społecznej użyteczności mitów wyciągają wniosek o użyteczności kłamstwa, należy przypomnieć, że mity są użyteczne z powodu prawd, które zawierają.

* * *

- Historia ukazuje dwa typy anarchii: taki, który wynika z wielości sił, oraz taki, który wynika z wielkiej liczby słabości.

* * *

- Nie jest tak, że ludźmi nie da się rządzić. Po prostu jest tak, że rzadko rządzą godni, aby rządzić.

* * *

- Wystarczy spojrzeć na twarz współczesnego człowieka, by zrozumieć cały bezsens przypisywania etycznego znaczenia jego zachowaniom seksualnym.

* * *

- Dyscyplina, porządek, hierarchia, to wartości estetyczne.

* * *

- Wielkie idiotyzmy nie pochodzą od ludu. Najpierw uwodzą ludzi inteligentnych.

* * *

Dopóki go nie biorą na serio, ten który mówi prawdę, może przez jakiś czas przeżyć w czasach demokratycznych. Potem cykuta.

* * *

- Zło triumfuje jedynie tam, gdzie dobro stało się mdłe.

* * *

Erotyzm i gnostycyzm to jedyne sposoby ucieczki jednostki przed anonimowością masowego społeczeństwa.

* * *

- Historia pozwala zrozumieć, ale nie wymaga, by przebaczyć.

* * *

- Przywrócenie dawnego liturgicznego gestu może dzisiaj pachnieć herezją. Obecna komunia na stojąco, jest na przykład wyrazem pychy.

* * *

- Aby uczciwie pisać dla innych, trzeba przede wszystkim pisać dla samego siebie.

* * *

Pewne traumy w duszy społeczeństw wydają się być jedyną nabytą cechą, którą się dziedziczy.

* * *

- Sekretną metodą techniki zdaje się być pozbawienie wszystkich rzeczy smaku. Jej emblematem jest kwiat bez zapachu.

* * *

Można by z łatwością zarzucić nauce, że zbyt łatwo wpada w ręce idiotom, gdyby przypadek religii nie był równie ciężki.

* * *

- Zdobywać wykształcenie, to uczyć się, że pewna klasa pytań po prostu nie ma sensu.

* * *

- Rewolucje dokonuje się, by zmienić posiadaczy dóbr i nazwy ulic. Rewolucjonista, próbując zmienić "warunki życia człowieka", w końcu go rozstrzeliwuje, jako kontrrewolucjonistę.

* * *

- Etyka i estetyka, rozwiedzione, poddają się z każdym dniem łatwiej kaprysom człowieka.

* * *

- Każda nowa zdobycz człowieka to nowa plaga, karząca go za jego pychę.

* * *

- Piekło to miejsce, gdzie człowiek zrealizowałby wszystkie swoje projekty.

* * *

- Większość rzeczy, których człowiek "potrzebuje", nie jest konieczna.

* * *

- Wyzwolenie obiecywane przez każdy nowy wynalazek w końcu zawsze zwiększa podległość tego, kto z niego korzysta wobec tego, kto go produkuje.

* * *

- Wbrew temu, czego się dzisiaj naucza, łatwy seks nie rozwiązuje wszystkich problemów.

* * *

- Literatura i sztuka szybko jałowieją tam, gdzie ich uprawianie bogaci, zaś ich podziwianie daje prestiż.

* * *

- Na świecie wcale nie dzieje się aż tak źle, uwzględniając, kto nim rządzi.

* * *

- Nadmiar prawodawstwa pozbawia męskości.

* * *

- Obłok kadzidła wart jest tysiąca kazań.

* * *

- Racjonalizacja dogmatów, złagodzenie moralności, uproszczenie rytuału - nie ułatwiają zbliżenia niewierzącym, a tylko zbliżenie do niewierzących.

* * *

- Ludzie z każdym dniem rodzą się coraz bardziej odpowiedni do zawarcia ich w statystykach.

* * *

- Problem, który nie jest ekonomiczny, nie wydaje się w naszych czasach być godnym, by zajmował się nim poważny obywatel.

* * *

- Dekadencja wiele rzeczy czyni przyjemnymi.

* * *

- Ludzkość z radością wita jedynie zaproszenia do katastrofy.

* * *

- Pozbywszy się chrześcijańskiej tuniki i rzymskiej togi, Europejczyk stał się jedynie bladym barbarzyńcą.

* * *

- Ustępstwa wobec przeciwnika napełniają idiotę podziwem.

* * *

- Demokrata zmienia w naukach społecznych metodę, kiedy jakaś konkluzja jest mu niewygodna.

* * *

- Dusza marksisty kamienieje z wiekiem, dusza lewaka z wiekiem staje się gąbczasta i miękka.

* * *

- Różnica pomiędzy "organicznym" i "mechanicznym" w życiu społecznym jest moralna: "organiczne" wynika z niezliczonych skromnych działań, "mechaniczne" zaś z jednego decydującego aktu pychy.

* * *

- Względność gustu jest wymówką stosowaną przez epoki mające zły gust.

* * *

- Nie dawajmy głupim opiniom tej przyjemności, by nas szokowały.

* * *

- My, reakcjoniści, dostarczamy głupcom tę radość, że czują się dzięki nam śmiałymi awangardowymi myślicielami.

* * *

- Pokonany nie powinien się pocieszać możliwą przyszłą odpłatą przez historię, a tylko znakomitością swej sprawy.

* * *

- Kiedy mierzymy wysoko, ogół nie ma szansy wiedzieć, czy trafiamy.

* * *

- "Należeć do swojego pokolenia", to bardziej decyzja podejmowana przez ludzi stadnych, niż rzeczywista konieczność.

* * *

- Liberał zawsze się myli, ponieważ nie odróżnia konsekwencji, które przypisuje własnym zamiarom, od tych, które jego zamiary naprawdę mają.

* * *

- Zastępując zmysłową percepcję jakiegoś obiektu abstrakcyjną intelektualną konstrukcją człowiek sprawia, że zdobywa świat i gubi duszę. (coś tu było nie tak, poprawiłem, ale nie wiem czy wiernie)

* * *

- Tylko to, co nieoczekiwane, daje w pełni satysfakcję.

* * *

- Prawo jest najłatwiejszym sposobem sprawowania tyranii.

* * *

- Reakcyjne teksty wydają się przestarzałe współczesnym i niezwykle aktualne potomności.

* * *

- Każda z kolejnych ortodoksji dowolnej nauki wydaje się jej adeptowi definitywną prawdą.

* * *

- Wszystko, co fizycznie możliwe, wkrótce wyda się współczesnemu człowiekowi pożądane moralnie.

* * *

- Dobra wczorajsza książka wydaje się słaba jedynie ignorantowi. Za to marna współczesna książka może się wydawać dobrą nawet człowiekowi wykształconemu.

* * *

- Każda metafizyka musi operować na metaforach, a większość kończy operując jedynie na metaforach.

* * *

- Nic tak dobitnie nie ujawnia ograniczeń nauki, jak opinie uczonego na jakikolwiek temat spoza jego wąsko pojętej dziedziny.

* * *

- Człowiek współczesny podziwia jedynie teksty histeryczne.

* * *

- Współczesny człowiek kompensuje solidność swych budowli kruchością fundamentów, na których je wznosi.

* * *

- To nie tam, gdzie tracą znaczenie mitologiczne aluzje, kończy się ślad greckiej cywilizacji, a tam, gdzie zapomina się o ograniczeniach związanych z człowieczeństwem.

* * *

- Bliźni nas denerwuje, bo wydaje się być parodią naszych własnych defektów.

* * *

- Jedynymi oznakami cywilizacji są jasność, logika, porządek i dobre obyczaje w codziennej prozie.

* * *

- Najbardziej charakterystyczną cechą współczesnego przedsiębiorstwa jest rozziew pomiędzy ogromem i złożonością technicznego aparatu, a błahością końcowego produktu.

* * *

- Książka, która choć trochę nie szokuje eksperta, nie ma powodu w ogóle istnieć.

* * *

- Kiedy tyranem jest bezosobowe prawo, człowiek współczesny uważa się za wolnego.

* * *

- Świat staje się pełen sprzeczności, kiedy zapominamy, że wszystkie rzeczy mają swoją rangę.

* * *

- "Sztuka współczesna" wydaje się być wciąż żywa, ponieważ nie została przez nic zastąpiona, nie dlatego, ze nie umarła.

* * *

- Do końca wieku XVIII to co człowiek dodawał do natury, zwiększało jej piękno. To co dodaje od tamtego czasu, niszczy ją.

* * *

- Istnieją takie rodzaje ignorancji, które wzbogacają umysł, i takie rodzaje wiedzy, które go zubożają.

* * *

- Rozpoczęto od nazywania "demokratycznymi" instytucji liberalnych, skończono zaś na nazywaniu "liberalnymi" demokratycznego niewolnictwa.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, listopada 19, 2007

Nie zapominajmy o Biłgoraju!

Będzie o tym całym Biłgoraju, nie bujta się ludzie, ale będzie i o innych sprawach. Nawet przed Biłgorajem. Jeśli komuś na Biłgoraju akurat najbardziej zależy (ma tam babcię? a gdzie to w ogóle jest?), to całą resztę może sobie potraktować jako bonus.

A więc - pajechali riebiata! Wpieriod!


* * *

Kiedy tylko pomyślę o polskiej polityce zagranicznej pod władzą Platformy "Obywatelskiej", zawsze mi się przypomina pewien rysunek Andrzeja Mleczki, którym widział kilkanaście lat temu, zaraz po powrocie z wychodźctwa, kiedym jeszcze z tej transformacji i w ogóle III RP niewiele rozumiał. Na rysunku była "Szkoła Wdzięku". Nie wiem, czy dużo takich istniało w III RP w tamtych czasach, jeśli tak, to chyba większość poznikała. (Ale np. w Rosji tego rodzaju przedsiębiorczość, z tego com słyszał, cały czas kwitnie.) No więc stoi sobie na tym rysunku stadko młodych i atrakcyjnych kobietek, a prowadzący zajęcia mówi do nich z katedry: "Na raz, uśmiechamy się. Na dwa, zdejmujemy majtki."

Ten dowcip Mleczki jest dla mnie wciąż nieprawdopodobnie śmieszny, ale jego ścisły związek z obecną sytuacją mojego kraju już znacznie mniej. No, ale przecież Polska jest brzydką panną, więc... Więc co właściwie? Chyba to, że samo zdjęcie majtek sprawy może nie załatwić. Trzeba będzie jeszcze dopłacić.


* * *


Niedawno opinię publiczną poruszyła sprawa miasta Pułtuska, które, zdaniem wielu, powinno zostać awansowane na Całytusk, albo może po prostu na Tusk (fanfary, werble, chóry starców zawodzą). No nie wiem! Czy Pułtusk sobie na taki awans zasłużył? Kto tam w ogóle rządzi? Jak tam głosują? Ile procent dostało wszelkie oszołomstwo i eurosceptycy? Pułtusk, takie jest moje zdanie, musi sobie najpierw na taki awans zasłużyć. W końcu być połową Premiera to też nie w kij dmuchał, prawda? Więc nie oczekujcie cudów, mieszkańcy i kibice Pułtuska - weźcie się zamiast tego lepiej sami do roboty i zróbcie tam u siebie porządek! Wtedy się zobaczy.

No dobra, Pułtusk mamy na razie z głowy, ale ja nie o tym właściwie. Ja bowiem odkryłem inną sytuację, poniekąd podobną, a jednak całkiem inną. Odkryłem miasto, i to nie jakieś całkiem nieznane miasto, mające płodną w rozliczne wspaniałe możliwości nazwę, ale także, z drugiej patrząc strony, nazwę, która po prostu taka jak jest zostać nie może! Każdy dzień z tą nazwą oddala nas, zamiast przybliżać, od europejskich standardów, drugiej Irlandii, i wszystkiego, co nam bliskie!

No bo proszę się wsłuchać w brzmienie takiego oto słowa... Biłgoraj. Jeszcze raz? Biłgoraj. Powtarzam: BiłGoRaj. Bił - go - Raj, przecież! Jeszcze nic? Nie wierzę! Ktoś kogoś tutaj bił. Wprawdzie "go", a nie "ją", bo by było jeszcze znacznie poważniejszą sprawą ("bo zupa była zbyt słona"), ale i tak bicie - "jej" czy "go" - mamy już dawno za sobą... A przynajmniej od 21 października. I nie ma doń powrotu!

Poza biciem, co my tu jeszcze mamy? Ano mamy coś, co się może kojarzyć i z cudem, i z drugą Irlandią, i z wejściem Polski do Unii Europejskiej. Prawda? Jakie to proste, jak ktoś już pokaże. Ale samemu aż tak łatwo zauważyć to nie jest. Od tego właśnie są autorytety i dziennikarze. Zapamiętać!

No więc należy szybko sprawdzić, kto rządzi w tym całym - ostatni raz wymówię to słowo, i, jak za każdym razem, z należytym wstrętem - Biłgoraju. Czy aby koalicja PO-LiD. I jak tam traktują oszołomstwo. Jeśli wszystko jest w porządku, to ten cały... Raj, powinien już od jutra, najdalej zaś od nowego tygodnia, stać się Tuskorajem. (Czy tak trudno było na to wpaść? Teraz już nie, prawda? No to teraz do roboty i szukać nowych miejscowości do słusznego przerabiania!)

* * *

Załapali się nasi chłopcy do tych tam Mistrzostw Europy w Kopaniu Piłki. I dobrze. Ale w samych tych mistrzostwach będzie zapewne tak, jak przeważnie bywało. Czyli że nasi chłopcy dostaną "z honorem" w dupę od Niemców, z czego ludzie odpowiednio światli będą się cieszyć podwójnie - bo to i "z honorem" (a tutaj to ryzykowne słowo daje się jeszcze czasem zastosować bez zmarszczenia postępowych brwi) i jednak znamy swoje miejsce, bo Naszemu Wielkiemu Przyjacielowi jednak nie podskoczyliśmy.

Istnieje jednak ryzyko, że nasi chłopcy dostaną w dupę od jakiejś innej drużyny, nie takiej ze "starej Europy", tylko jakichś tam Czechów (jeśli ci się załapali, ale chodzi tylko o przykład), czy innych takich nie-całkiem-cywilizowanych. To by nie było idealną sprawą, w końcu mamy teraz rządy jak trzeba i lepiej, by z takim byle kim nasi chłopcy wygrywali. Prawda?

No więc, rozwiązaniem które mogłoby być może zmaksymalizować naszą szansę na to, że z kim trzeba wygrać wygramy, a z kim trzeba "z honorem", ale jednak przegrać - przegramy - byłoby przyjęcie przez naszą drużynę nowej wersji godła państwowego. Takiego mianowicie, jakie zaprojektował mój gdański rodak Lach+ kulturowy rębajło urzędujący w salonie24. Oto jakiego:



(Tam też sporo innych fajnych obrazków na czasie.) Prawda że cudo? I optymistyczne. I wesołe. I nieprzesadnie nabrzmiałe jakimś takim całkiem serio patriotyzmem, nie mówiąc już jakąś - tfu! - ksenofobią. Oczywiście dwanaście gwiazdek też by się przydało na tych koszulkach naszych chłopców gdzieś umieścić. TO by ich dopiero zmobilizowało! Ale z drugiej strony, nie zapomnieli by, że są brzydką panną. I Europejczykami - prawie-Irlandczykami. A to też przecież jeszcze ważniejsze od jakichś tam zwycięstw!

I to by było na razie na tyle.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

Szklane paciorki, pstrokate perkaliki i niedziałające odtwarzacze CD

Jakiś czas temu postanowiłem sobie kupić radiomagnetofon. To znaczy na radiu całkiem mi nie zależało, bo go od czasu "Trójki" z epoki Gierka, no i może (lewackiego skądinąd jak cholera) "Radio France Internationale" w tzw. stanie wojennym, nie słucham. (No fakt, w Szwecji na początku też trochę słuchałem. Głównie jazzu. Dopisane po dekadzie.) Ale zależało mi na możliwości odtwarzania tych tysięcy kaset, które mi się przez dziesięciolecia zebrały i pałętają po mieszkaniu.

W katalogu, który mi regularnie i z zapałem przynoszą do klatki, ujrzałem coś, co by mi pasowało: przenośny, bo właśnie chodzi o to, bym go mógł sobie swobodni nosić - może nie po ulicy czy po plaży, ale z pokoju do pokoju - z odtwarzaniem płyt CD (co jest oczywiste), ale także plików mp3, no i ze złączem USB. Poszedłem więc do pobliskiego hipermarketu, mam go tuż obok, w środku miasta, a jakże, gdzie faktycznie czasem tego typu sprawy kupuję. A także sprawy tego typu, co gołe płyty CD, papier do drukarki, niezwykle tanie bojówki chińskiej produkcji (o bardzo jednak mało wytrzymałym kroku, widać skazańcom się nie chciało)...

Może powinienem się wstydzić i nie kupować w niemieckim (bo taki on właśnie jest) hipermarkecie, tylko na przykład dać szansę jakiemuś rodzimemu biznesmenowi. Tyle, że oni, z tego co wiem, wszyscy z układu, więc różnica w sumie żadna. Poza tym odrzucam pogląd, że jeśli ktoś Unii i Niemiec nie lubi, jak ja, to należy za wszelką cenę szukać sklepu, który by z nimi nie miał nic wspólnego, choćby był droższy, gorszy, i nie było wiadomo, jak przecież dzisiaj praktycznie nigdy nie wiadomo, czyj on tak naprawdę jest.

No więc dobra, kupiłem urządzonko w niemieckim hipermarkecie! Może to rzeczywiscie był grzech, ponieważ Bóg mnie za to wyraźnie pokarał. Zaniosłem bowiem moje urządzonko do domu, ciesząc się jak dziecię z tych wszystkich Bucków Owensów, Wailonów Jenningsów, MaryLou Williamsów, The Pogues, Ry Cooderów, Amálii Rodrigues, Djangów Reinhardtów... których sobie po latach posłucham. Na szczęście (?) też sprawdziłem jak chodzi odtwarzacz CD, choć interesujących płyt CD nadających się do słuchania mam znacznie mniej, niż kaset.

No i zaraz się okazało, że moje super urządzonko odtwarza tylko pierwszy utwór na płycie, a czasem jeszcze tak z połowę następnego. To nie było całkiem to, o co mi chodziło. A więc poszedłem z moim urządzonkiem do hipermarketu, licząc, że mi je wymienią, albo oddadzą pieniądze. Jednak okazało się, że tak dobrze nie ma - muszą zbadać sprawę, a jak już zbadają, to naprawią, albo coś. Muszę więc poczekać co najmniej 3 tygodnie. Poprosili o numer telefonu, zadzwonią.

Po jakichś pięciu tygodniach zacząłem znowu odczuwać brak Bucka Owensa i przypomniałem sobie o moim oddanym do naprawy urządzonku. Poszedłem więc do hipermarketu i zapytałem. Okazało się, że jeszcze nie wróciło, ale jeśli do końca tygodnia nie wróci, to oni mi oddadzą pieniądze. No i teraz... Mam tylko dwa sensowne wytłumaczenia tej sytuacji, która zresztą nieco się zazębia z innymi dość podobnymi, które mnie już w tym samym hipermarkecie spotykały w przeszłości.

Więc, i to jest pierwsza możliwość: albo Polska jest przez te firmy (a co za tym idzie, co najmniej pośrednio, przez kraje, z których one pochodzą) traktowana jako kraj kolonialny, gdzie tubylcom daje się najniższej jakości szklane paciorki i pstrokate perkaliki... I ma się dzikusów w dupie, niech się bydlaki cieszą, że nie dostali kulki!

Albo też dzisiejsza Europa jest już w tak beznadziejnym stanie, że ani nie potrafi wyprodukować działającego odtwarzacza CD (konkretnie Austriacy, i mój pradziad, kapitan, a potem podpułkownik, Czarnych Ułanów Schwartzenberga z I WŚ, przewraca się teraz w grobie!), a w niemieckim hipermarkecie naprawdę nie potrafią w miarę sprawnie obsłużyć klienta (choćby oddając mu od razu pieniądze i niech by sobie naiwniak znowu je wydał na jakiegoś bubla!), załatwić czynności serwisowych...

Czyli po prostu są skrajnie nieudolni, źle zorganizowani, indolentni. I ta Europa całkiem szybko się musi zawalić, bo tak się po prostu funkcjonować nie da. Tym bardziej, że ma przerost absurdalnych ambicji i mierzy się na zamiary, których - na szczęście - jeszcze żadnemu dotychczasowemu totalitaryzmowi się do końca nie udało zrealizować.

Na którą odpowiedź Ty sam stawiasz, mój ukochany Czytelniku?

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, listopada 18, 2007

Kontrola myśli to już nie problem... Nowy Wspaniały Świat wita!

Przejechałem się przed chwilą z nudów po kanałach i po paru kliknięciach pilotem dosłownie zdębiałem, a włos mi się zjeżył... Otóż na francuskim, polskojęzycznym, lewackim kanale "Planète" był jakiś drapieżny reportaż, jak to zawsze u nich, i tym razem był na temat wirtualnych światów i ich znaczenia dla realnego świata. Okazuje się, że w największym z tych wirtualnych światów, nazywa się on chyba "Second Life", dokonano gwałtu. Wstrząsające - jedna wirtualna postać zgwałciła drugą wirtualną postać! Czy ktoś sobie potrafi wyobrazić coś potworniejszego?

Oczywiście wystąpił jakiś dość młody mędrek, zapluwając się dosłownie na temat, jakim to potwornym urazem, w realu, grozi zgwałcenie naszej wirtualnej postaci - w którą przecież włożyliśmy tyle serca i pracy! - przez wirtualną postać kogoś innego. Ale to jeszcze nic, to by nie było niczym odbiegającym od zwykłego standardu programu "Planète".

Następnie jednak poinformowano nas, że na uniwersytecie Harvard pracuje się obecnie bardzo intensywnie nad wirtualnym prawem, czyli prawem dla wirtualnych światów, oraz... Słuchajcie, słuchajcie! - bada się kwestię, czy i jak przestępstwa dokonane w wirtualnym świecie powinny być ścigane... No gdzie? Oczywiście, brawo! W świecie realnym, gdzież by indziej. Czy to nie jest po prostu wstrząsająca informacja?

Wstrząsająca z całą pewnością jest, i chyba to z większej ilości powodów, niż się przeciętnie inteligentnemu memu czytelnikowi tak od razu skojarzy. Spróbujmy więc sobie może wymienić te powody. Pierwszy to taki, że wyraźnie próbuje się zatrzeć różnicę pomiędzy rzeczywistością, a światem wyimaginowanym. Jeśli nie jest to najczystszej wody Szkoła Frankfurcka i postmodernizm - narzucane z góry i przemocą, bez pytania kogokolwiek o zgodę, zwykłym, normalnym ludziom - to ja już nie wiem, co jest.

W końcu, mimo swego fatalnego od co najmniej lat '60 track record'u jako wylęgarni wszelkich świrów i patologicznych lewaków, Harvard to bardzo droga szkoła, ciesząca się (mniejsza, czy wciąż zasłużenie) ogromnym prestiżem, no i jej absolwenci mają praktycznie zagwarantowane błyskotliwe kariery, zarówno na stanowiskach państwowych, jak i prywatnych


A więc ta młodzież, wychowana na studiowaniu "prawnych problemów" wirtualnych światów, z pełną powagą, jakby były to problemy realne, na "badaniu kwestii" pociągania za te wirtualne "przestępstwa" wciąż względnie normalnych ludzi w realnym świecie, oraz z całą powagą oddająca się "tworzeniu prawa" dla świata jednocześnie wirtualnego i realnego... Ci ludzie za kilkanaście lat będą naprawdę tworzyć prawo, a co najmniej je aplikować i interpretować!

W dodatku człek, który sam na Harvardzie nie studiował, zastanawia się nad stanem umysłu, i ideologicznym zacietrzewieniem, nauczycieli tych młodych ludzi... Czyżby uznali, że młode pokolenie jest już gotowe, by całkiem unieważnić tę - dotychczas powszechnie uznawaną, choć faktycznie z punktu widzenia postmodernizmu i Szkoły Frankfurckiej całkiem potrzebną - różnicę pomiędzy światem realnym i światem wyimaginowanym?

Jeśli TO nie jest największe w historii zwycięstwo gnozy, to naprawdę ja nie mam pojęcia ani o gnozie, ani o historii! A po tym zwycięstwie, jeśli się w jakimś choćby stopniu utrwali - nieważne przecież, czy przemocą, czy propagandą, czy przekupstwem - świat z pewnością będzie całkiem inny, a życie normalnych ludzi, zakładając, że jeszcze coś takiego, jak "normalni ludzie" będzie istniało, będzie nie do rozpoznania.

Drugim, i dość trywialnym, wnioskiem z tworzenia tego "między światowego" prawa, jest taki, że nie będzie prawników do sądzenia bandytów, do sądzenia łapówkarzy... I pewnie o to także chodzi.

Trzecim, jest taki, że skoro już byty wirtualne doczekały się ochrony prawnej, to przecież trudno sobie wyobrazić, by cokolwiek się nie doczekało. Człowiek będzie więc niedługo skazywany, nie wiem jeszcze na co, ale podejrzewam, że w ciężkich przypadkach na eutanazję, np. za skrzywdzenie swego doniczkowego kwiatka! Albo włożenie sweterka nie pasującego do butów! Nie mówiąc już oczywiście o krzywym spojrzeniu na transwestytę czy homosia. Albo niewzięcie ulotki wyborczej Platformy tzw. Obywatelskiej. Naprawdę Nowy Wspaniały Świat się przed nami otwiera...

Ale to jeszcze nic! Jako w końcu facet z inżynierskim wykształceniem i przeszłością m.in. zawodowego programisty, na tyle śledzę kątem oka rozwój komputerowych technologii, że mogę Państwa poinformować, jak będzie, być może całkiem niedługo, można kontrolować MYŚLI każdego z nas! Oczywiście po to, by je potem, zgodnie z postmodernistycznym prawem, ukarać w świecie... No jakim? Wszyscy już chyba wiemy, prawda? Realnym, na razie jeszcze świat realny, choć mało postmodernistyczny i postępowy, jest niezbędny. No bo jak inaczej dawałoby się niesfornym proletom... przepraszam "obywatelom", w dupę? Przecież nie w świecie wirtualnym, gdzie by niewiele odczuli? Takie to proste, naprawdę muszę to wszystko tak dokładnie tłumaczyć?

No to teraz galopem, krótko i jedynie dla inteligentnych, wyjaśniam jak Kochana Władza będzie wkrótce mogla kontrolować myśli. Otóż zmusi się ludzi, by brali udział w życiu wirtualnego świata. Co to za sztuka, skoro dowody osobiste z chipami i inne takie już są obowiązkowe? No a tam można np. bez trudu - nawet dzisiaj nie jest to żaden problem - obserwować różne automatyczne i półautomatyczne reakcje. Pokazują ci na przykład człowieku dwóch pedałów, i niech jeszcze będą transwestytami z tatuażem - jeden Che Guevara całujący się z Tuskiem, drugi zaś... Powiedzmy 10 gwiazdek, Hillary Clinton i tzw. Madonna przebrana za zakonnicę.

Teraz wystarczy obserwować czy twoje źrenice kurczą się (reakcja negatywna), czy wręcz przeciwnie. Także łatwo sprawdzić jak wędruje po obrazie twój wzrok, a to mówi naprawdę wiele! Na przykład wzrok pedała odruchowo biegnie do gołego faceta, jeśli nagle go uwidzi, wzrok normalnego mężczyzny, raczej nie, ale do gołej baby jak najbardziej. Albo pokażą ci Tuska. Masz odruch wymiotny? To się nie ukryje przed czujnikami, które ci zostaną zaaplikowane! Pokażą ci Tuska z gestem zwycięzcy, pokazującego "V", a obok Tuska wyglądającego jak sto nieszczęść (oczywiście fotomontaż) i jeszcze kopanego w dupę przez dwie babcie w moherowych beretach. Gdzie pobiegnie twój wzrok?

No to leżysz bracie! Co najmniej 12 lat bez prawa łaski! Jeśli mięśnie twej twarzy do tego wygenerują impuls, który sprytny komputer bezbłędnie odczyta, jako uśmiech, który udało ci się w porę powstrzymać... W porę? Żarty! Powstrzymać? Nie ma takiej rzeczy, komputer zarejestruje każdy najmniejszy ślad twojego uśmiechu. I za takie oto rzeczy, będzie można ludzi skazywać. W realu. Alleluja! Witaj w Nowym Wspaniałym Świecie! Tak będzie, naprawdę, wcale nie żartuję. Chyba, że ten cały schizofreniczny syf przygotowany dla nas przez lewactwo wcześniej padnie.

Ale na to się nie zanosi, bo nikt jakoś się od oglądania seriali czy meczów nie odrywa, by zatroszczyć się o los własnych ew. potomków. A więc, moi państwo, pozostaje wam jedynie wyrabiać w sobie prawidłowe, postępowe i tolerancyjne odruchy Pawłowa. Kupcie sobie pisemko dla pedałów, jeśli jesteście mężczyzną, a potem trenujcie - jeśli w ciągu dwóch tygodni nie uda się wam automatycznie reagować co najmniej potężną erekcją na widok gołego faceta, to źle z wami! Doradzałbym eutanazję, bo i tak sobie nie pożyjecie.

Jeśli jesteście kobietą, znajdźcie sobie jak największą ilość zdjęć Tuska, plus dobre zdjęcie europejskiej flagi - i trenujcie! Jeśli w ciągu dwóch tygodni... No, może trzech, bo nie każda kobieta ma w rzeczywistości orgazm, a udawanie tutaj nie wystarczy, to nie ukochany! A więc do pracy. A za miesiąc, najdalej, będziecie wiedzieć, czy jest jeszcze dla was jakaś przyszłość, czy i tak jesteście skazani na zezłomowanie. A zatem, nie oglądajmy się już za siebie - z całym przekonaniem wybierzmy przyszłość!

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

Pierdząc miękkim siedzeniem... Czyli dzień z życia Oberredaktora Maleszki

Pierdząc miękkim siedzeniem w miękkie siedzenie, Oberredaktor Maleszka przymknął z rozkoszą oczy, rozparł się w swym niezwykle kosztownym dyrektorskim fotelu, z lubością smakując słodką pewność, że jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. I że - co jeszcze istotniejsze - naczalstwo wie, że on tym właściwym człowiekiem na właściwym miejscu jest. Kilkunastosekundowa przerwa w dostawie gazu wyrwała go jednak wkrótce z tego rozkosznego stanu. "Będę musiał przejść na inną dietę", powiedział sam do siebie półgłosem, "ta jest jednak zbyt mało wydajna".

Nagle wyprostował się i w jego oczach pojawił się stalowy błysk. Zdecydowanym ruchem sięgnął po dużą zalakowaną kopertę z trupią czaszką. Złamał pieczęć. W środku, jak co dzień, był rozkaz dzienny, a wszystko kończyło się utartą formułą, że "po przeczytaniu zniszczyć, a w przypadku gdyby dokument wpadł w niepowołane ręce, nastąpią bezlitosne represje, nie oszczędzające nikogo z mających z tą sprawą jakikolwiek kontakt".

Rozkaz, który teraz trzymał w ręku, nie różnił się niczym specjalnym od innych dziennych rozkazów. Po prostu należało wykonać normalne dziennikarskie zlecenie. Czyli napisać, co było do napisania. No i jeszcze, jak zwykle, należało wybrać jeden z licznych swych avatarów. Mówiąc prostszym językiem - figurantów, jako że Oberredaktor Maleszka od dawna nie podpisywał już nic własnym nazwiskiem.

"Kogo my tu mamy? Kto jest w tej chwili dostępny?", mruczał sam do siebie Oberredaktor. "No więc, jest Stasiński... Nadaje się?" Oberredaktor zamknął oczy i zaraz oczyma wyobraźni ujrzał krótko ostrzyżonego człowieczka w średnim wieku o charakterystycznym wyrazie twarzy. Zupełnie, jak ktoś, komu znienacka, w czasie rozmowy (lub telewizyjnej debaty) wsadzono w odbyt z metr grubego kija od szczotki, a on zupełnie nie wie, czy to najpiękniejszy dzień jego życia, i teraz już zawsze chce z tą szczotką... Czy też całkiem mu się to nie podoba. A jednocześnie - i tu jest jego mistrzostwo! - cały czas wygłasza drętwym głosem nudne postępowe kwestie. Mistrz, tego się nie da ukryć! Ale może przez to i konkurent? Szukajmy więc dalej...

"Wygląd ma tutaj znaczenie, nie dajmy się omamić politycznej poprawności", mruknął Oberredaktor. "Przykopiemy tym obrzydliwym Polakom na łamach - za ksenofobię, homofobię i wszelkie inne niesłuszne fobie, zgodnie z rozkazem dziennym... A potem będzie się iść za ciosem w telewizji. Tak, wygląd ma znaczenie. Stasiński oczywiście pasuje, ale czy jest najlepszy?" (A może ten z tą szczotką to Pacewicz? Z pewnością nasz bohater ich rozróżnia, ale autor tego tekstu nie za bardzo.)

"Może Kalukin?" I Oberredaktor ujrzał oczyma wyobraźni człowieka dość młodego, rozczochranego i w ogóle jakby niedobudzonego ze stuletniego snu, ale za to wstrząsanego ustawicznymi drgawkami i robiącego przedziwne grymasy. O zezie już nie mówiąc. Ani o jąkaniu. Cóż, z pewnością nieślubny syn Adama, jeszcze jeden powód, by dać mu tę szansę... Ale jeśli zaśnie na planie?

Sprawdził się nieźle jako 'kataryna', choć w sumie akcja spaliła na panewce, z powodu tego cholernego oszołoma... Jak mu tam? Niebieskiego kota sobie wybrał jako emblemat, eurosceptyk cholerny i w ogóle reakcja! No dobra, w tej sprawie trzeba będzie coś zrobić, a na razie bez nerwów... Mamy zadanie do wykonania! Więc, młodzi, wykształceni, z dużych miast, wierzący w cuda i drugą Jap... Irlandię, Kalukina lubią. Może do tego pasować lepiej, niż Pacewicz. Choć gdyby tak znienacka zastosować kij od szczotki, mogłoby być jeszcze lepiej...

Wroński? Oberredaktor uczynił wysiłek, by usunąć ze swej wyobraźni podrygującego i czyniącego grymasy Kalukina, a na jego miejsce przywołać subtelnego dziennikarza o wyglądzie i manierach ulubionego syna koszernego rzeźnika z Nalewek, który się dorobił na fałszowaniu koszernej kiełbasy psim mięsem, nadgniłą wieprzowiną i po prostu chrzcząc ją wodą z kranu. "I ta niezwykle rzadka bródka! Całkiem jak u eunucha! Włosek od włoska co najmniej 8 milimetrów! Łał! Taka bródka, to autentyczna rzadkość w skali światowej! To się MUSI podobać tym idiotom, co nas czytają! W dużej części z pewnością wywołuje natychmiastowy orgazm.

A może od razu z grubej rury? Może warto do tego użyć samego Adasia? Żeby jednak się nam nie zdewaluował... Co będzie, jeśli np. jutro przyjdzie rozkaz, że idziemy na całego? Że ruszamy z posad bryłę świata? Wot problema! Ciężkie jest życie Oberredaktora. Żebyście wy durnie o tym wiedzieli - wy, którzy mi zazdrościcie i piszecie donosy! Ech żizń!.

I postanowił Oberredaktor, że po zakończeniu tej aktualnej roboty pójdzie się upić. A przedtem poszuka sobie hipermarkecie jakichś bardziej wydajnych z punktu widzenia gazownictwa produktów spożywczych. W końcu praca to nie wszystko, trzeba także móc się trochę zabawić! Ale na razie pozostawała decyzja do podjęcia... A więc kto spośród standardowych figurantów pana Oberredaktora ma zostać autorem najnowszego cyklu demaskujących Polaków artykułów?

Tak rozmyślał w swym zacisznym (bo tylko cichy szum aparatury klimatyzacyjnej było już słychać, jako że gazu już definitywnie zabrakło, a zresztą chwila była przecież zbyt poważna na tego typu bezpretensjonalne rozrywki) gabinecie Szef Propagandy na Priwislinskij Kraj, Oberredaktor Maleszka. Tymczasem, setki kilometrów dalej, w prywatnym pokoju bez klimatyzacji, ktoś łamał sobie głowę nad tym, jak pokrzyżować plany Oberredaktora Maleszki i jego mocodawców. Ale o tym może już innym razem...

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, listopada 17, 2007

O meczu, ale nie o tym... I o niezawisłym jewropejskim sędziowaniu

Ten mecz z Belgią chyba reprezentacja RP 3,05 wygra, bo akurat strzelili drugą bramkę. Tylko co z tego? Sto razy bym wolał, byśmy z Belgią wygrali odrzucając jewrokonstytucję i odkładając ad calendas greacas jewro-pieniądz. To jednak nie nastąpi, więc tym bardziej nie widzę powodu, by się podniecać zwycięstwem "naszych chłopców", którzy zawsze praktycznie reprezentują jakiś kraj, w którym nie czuję się u siebie: najpierw PRL, potem III RP, niedługo Zjednoczoną W Drodze do Ziemskiego Raju Europę.

Ale nie jest tak, bym w ogóle o piłce nie miał pojęcia i by całkiem nic z tej dziedziny nie wzbudzało u mnie minimalnie podwyższonego pulsu. Na przykład mecze Szkocji, której kibicowałem od czasów, które większość moich ew. Czytelników muszą się wydawać co najmniej z epoki lodowcowej. Szkocja ostatnio ma sukcesy, w eliminacjach do Mistrzostw Jewropy pokonała dwa razy wicemistrzów świata - tzw. "Francuzów" ("nasi przodkowie Galowie byli wysokimi blondynami", brzmiało całkiem jeszcze niedawno pierwsze zdanie z ichniej szkolnej czytaniki, paranoja!) - zremisowała z Włochami, pokonała Ukrainę... Fakt, że bez powodu dostała w dupę od Gruzji, bo gdyby nie to, już dzisiaj mogłaby świętować załapanie się do Mistrzostw Jewropy.

No i oglądam sobie ten dzisiejszy mecz Szkotów z Włochami. Jest 1:1 i 92. minuta. Szkot odbiera przeciwnikowi piłkę na własnym polu bramkowym i biegnie z nią wzdłuż linii bramkowej. Włoch go w pełnym pędzie taranuje... Co robi w takich przypadkach światły, jewropejski sędzia? Zwracam uwagę, że w przypadku przegranej Szkotów do finału Mistrzostw Jewropy załapują się - jak należy, słusznie i po jewropejsku - Włosi i Francuzi, mistrzowie i wicemistrzowie świata. W przypadku zaś, gdyby był remis, niepowodzenie żabojadów (tych wysokich blond Galów w czarnym kolorze) w nadchodzącym meczu z Ukrainą sprawia, że zaszczytu dostępują, obok Włochów, niewiele znaczący i mało w sumie projewropejscy Szkoci.

Przypominam też, że we Włoszech dzieją się właśnie różne zabawne rzeczy w związku z zabiciem kibica przez policję, no a poza tym - jak zawsze - szaleje tam w ichniej piłce korupcja, o jakiej pewnie nawet Tuskowi się jeszcze nie do końca śni. A więc, czy dodatkowy cios, jakim by dla mistrzów świata była porażka z malutką i wciąż przecież znacznie niżej notowaną Szkocją, nie zakłócił by jakoś procesu jewropejskiej integracji? Po co ryzykować!

Cóż w takim przypadku robi świadomy swych obowiązków sędzia? Że spytam? Dla ułatwienia dodam, że fajnie tutaj pasuje jeden z ulubionych cytatów p. Michalkiewicza, ten o policmajstrze, co "powinność swej służby zrozumiał". Oczywiście ten policmajster... Sorry! - sędzia, przyznaje wolnego Włochom, których zawodnik w pełnym biegu wpadł na przeciwnika i go powalił. Trudno sobie wyobrazić korzystniejszą sytuację do zdobycia bramki od wolnego z tego właśnie miejsca - kilka metrów w bok od bramki, tuż przy linii końcowej. Tym bardziej, że Szkoci nie mogli się masowo cofnąć, ponieważ tylko zwycięstwo ich naprawdę urządzało. Oczywiście karny byłby pewniejszy, ale nie zawsze można, szczególnie w doliczonym czasie, mieć to, co się najbardziej lubi.

Nasi sprawozdawcy, komentując to sportowe wydarzenie, nie mogli się do końca zdecydować - czy należy się wolny dla Szkotów, czy też sędzia powinien był grę po prostu puścić, jako że w sumie było to "barkiem o bark". Jednak sędzia zdecydował inaczej i padła bramka. Mamy więc, zgodnie z jewropejskim zasadami, w finałach Jewromistrzostw dokładnie tych, którzy na to, zdaniem ludzi światłych, zasłużyli.

Czemu jestem tak paskudny, i tak cyniczny, że nie wierzę w uczciwą pomyłkę tego sędziego? (Chyba był to, nawiasem mówiąc, Hiszpan.) Fakt, gdybym sie bardziej przejął Sentymentalną Panną "S" (nie żebym ostro nie działał) i tym wszystkim, co się wtedy wygadywało: że my nigdy żadnej przemocy, że broń Panie Boże podnosić dłoń na socjalizm czy sojusze, że... Wszystkie te zakłamane pierdoły, które być może trzeba było wtedy od czasu do czasu powtarzać, które jednak wielu ludziom naprawdę do dziś wydają się samą esencją etyki i absolutną prawdą. No a potem, już w "wolnej Polsce", mamy tę ciągłą orgię wybaczania - "ja nie chcę się mścić, jak chcę tylko wiedzieć, a jak mi ubek powie 'przepraszam' , to go od razu zaadoptuję i zapiszę cały majątek, nie mówiąc, że mu oddam żonę i córkę!"

Przyznam, że moja mała, wredna duszyczka jakoś nie jest wrażliwa na tego typu wzniosłe uczucia i stany, co "wybaczanie", "tolerancja", czy "ekumenizm". Nic dziwnego zatem, że również gadki o "bezstronnych sądach", nawet na przykład w stosunku do ewidentnie pokrętnych i podłych niedawnych werdyktach Trybunału Konstytucyjnego, przyprawiają mnie o mdłości.

"Prawo przez duże P", to bzdura! Zapisany świstek sam w sobie ma taką wartość, jak przedwczorajsza "Gazeta Wyborcza" wisząca na gwoździu w wychodku! Co najwyżej jest to Rubikon, którego przejście stanowi symbol zamachu na status quo, który łatwo może spowodować, że wszyscy inni gracze rzucą się na śmiałka, by go zniszczyć. W obronie status quo właśnie się rzucą. Jeśli jednak nie ma sił gotowych status quo bronić, to żaden papierek - żadna jewropejska konstytucja, żadna konstytucja III RP, czy nic innego, sytuacji nie zmieni. A ten, kto ma, choćby psim swędem zdobytą, władzę interpretowania takiego papierka, który jeszcze pełni jakoś tę rolę Rubikonu, może to robić do woli i na pewno nie robi tego z miłości do "Prawa przez duże P". Tylko we własny, lub swych mocodawców, interesie.

Tak jak kiedyś każdy wiedział, że O.J. Simpson zabił nożem swą byłą żonę, ale ława przysięgłych nie odważyła się tego powiedzieć, wobec groźby rozruchów w kolorowych dzielnicach Stanów, tak samo z całą pewnością sędzia dzisiejszego meczu Szkocja - Włochy nie był obojętny na znacznie ważniejsze od wąsko pojętej uczciwości w spełnianiu swych - z pozoru jedynych i najważniejszych - obowiązków. Jednak przecież tak naiwni, tak głupi politycznie, być nie możemy! Kiedy potrzeba frekwencji w referendum, robi sie referendum dwudniowe. Kiedy "suwerenne" narody w referendum odrzucają jewrokonstytucję, wprowadza się jewrokonstytucję tylnymi drzwiami. (Wraz z Tuskiem.)

A więc, nie mówcie mi o uczciwych sportowych wynikach - one są uczciwe tylko wtedy, gdy nikomu potężnemu na żadnym konkretnym wyniku nie zależy! W każdym innym przypadku będą takie, jakie być mają. Oczywiście, sędzia mógł nie zdążyć. I Włosi mogli tej sytuacji nie wykorzystać, w końcu to nie był karny do pustej bramki. Ale na tym właśnie polega mistrzostwo - żeby nie dać się ponieść nerwom, żeby wyczekać do odpowiedniego momentu... Nie przyznawać karne za krzywe spojrzenie na przeciwnika po drugiej stronie boiska, tylko żeby chociaż mogło się komuś wydać, że to zwykły błąd, jakie się przecież zdarzają. I żeby głupi lud myślał, że wszystko jest uczciwie, po staremu.

piątek, listopada 16, 2007

Drobny techniczny problem - tzw. wolność słowa

Istnienie takich pojęć jak "kłamstwo oświęcimskie" - w dodatku brzemiennych w skutki także w realnym świecie, bo przecież ludzie idą już z takiego zarzutu do więzienia - dowodzi moim zdaniem, że "wolność słowa" nie jest już dla obecnej, ukrytej za welonem "demokracji", ale w istocie totalitarnej, lewackiej władzy, problemem ideologicznym, tylko po prostu technicznym.
Zbyt trudno po prostu by było w tej chwili radykalnie i skutecznie ukrócić harce różnych oszołomskich blogerów, reakcyjnych niskonakładowych pisemek, opowiadających antybrukselskie czy inne nie-po-linii dowcipy kontrrewolucjonistów, więc wygodniej jest topić to w informacyjnym szumie wielkonakładowych mediów, jednocześnie szczycąc się przestrzeganiem "jednej z wielkich idei".

Gdyby komuś wydawało się, że akurat "kłamstwo oświęcimskie" najbardziej mnie boli, to zmartwię go, że tak nie jest, tylko to po prostu najbardziej znany i najjaskrawszy przykład tego, że albo wciskana nam bez przerwy wiara, iż "ze swobodnej wymiany idei zawsze zwycięsko wyjdzie prawda" okazała się fałszywa, albo też obecna władza odchodzi od ideałów wolności w kierunku ideałów totalitaryzmu. Tertium non datur.

Istnieją oczywiście i inne przykłady tego odchodzenia cichcem. Czy może tej utraty przez miłościwie nam panujących wiary w ideały wolności, demokracji i liberalizmu. O czym nas jednak nie są uprzejmi powiadomić. Na przykład "prawa" skazujące ludzi na więzienie czy grzywny za "homofobię", choćby polegało to na zacytowaniu Biblii, w dodatku przez chrześcijańskiego duchownego. Znane są tego typu przypadki np. ze Szwecji. Który to kraj, stanowiąc poniekąd awangardę postępu, jest interesującym przykładem tego, co się szykuje w niedalekiej przyszłości w całej reszcie europejskich krajów (przede wszystkim europejskich, choć z pewnością nie tylko).

Tak się składa, że Szwecję znam całkiem nieźle, więc zarówno wiem, z własnego niejako doświadczenia, jak blisko ma już ten kraj do Ziemskiego Raju w guście powiedzmy red. Pacewicza, jak i wiem, jak i mogę dość łatwo przytaczać konkrety na ten wzniosły temat. I jeden taki właśnie przytoczę.

Otóż, w kilka lat po czarnobylowej histerii, która uderzyła Szwecję - całkiem zgodnie z charakterem tego ludu, podsycanym umiejętnie przez lewicowych, ludzkość kochających macherów (zawsze mi się na myśl o nich przypomina okrzyk Wielkiego Fryca do uciekających żołnierzy: "bydlaki, chcecie żyć wiecznie?!") - wydano tam całkiem oficjalny, prawny zakaz poruszania problemu ewentualnego sensu utrzymania elektrowni atomowych, które zostały w ludowym referendum skazane na likwidację.

Nic się oczywiście z tego powodu nie stało - żadne demonstracje, żadni dziennikarze nie przykuwali się łańcuchami do żadnych barierek, nie widziałem też, z tego co pamiętam, żadnych ludzi z zaklejonymi ostentacyjnie ustami. Ani na ulicach, ani w telewizji, ani na zdjęciach w gazetach...
A więc, czego będzie potrzeba, by np. oficjalnie zakazać rozmowy o negatywnych skutkach Unii Europejskiej? Czego będzie potrzeba, by np. zakazać kojarzenia Unii Europejskiej z imperialistycznym, od stuleci realizowanym, interesem Niemiec? Czego będzie potrzeba, by wsadzać do więzienia, za powiedzmy... Nazywanie propagandy "Głosu Szabesgoja" (potoczna nazwa "Gazownik") kłamstwem? Czego będzie potrzeba, by móc w majestacie "prawa" prześladować dosłownie każdego, komu się obecny Ziemski Raj nie podoba i kto się nie podoba zarządcom obecnego Ziemskiego Raju?

Niewiele moim zdaniem, bardzo niewiele... To tylko pewne przejściowe techniczne problemy. Poza tym pies z kulawą nogą palcem nie ruszy, bo już przecież i tak nikt nie wierzy w te wszystkie wzniosłe hasła o "demokracji" czy "wolności słowa". W inne zresztą, na przykład te o "wolności", "niepodległości", "honorze", "ciągłości tradycji", też zresztą nie. Ale co się dziwić, skoro całkiem już nam nie zależy nawet na tym, by nasze dzieci miały mniej więcej te same wartości co my?
Bo przecież, gdyby nam zależało, to byśmy nie oddawali ich wychowania w ręce nawiedzonych świrów, dla których cała prawda i cała moralność zostały odkryte w ciągu ostatnich dwudziestu latach na postępowych wydziałach postępowych uniwersytetów, w postępowych redakcjach, i homoseksualnych łaźniach, gdzie mycie jest najmniej istotnym punktem programu.

Powiadam wam - to tylko niezbyt wielki problem techniczny, żeby nam całkowicie zamknąć mordy! Nic innego już ich nie powstrzymuje. Ale w ogóle to sorry, że mówiąc o takich sprawach zakłócam wam miły sen. Idźcie sobie teraz na odtrutkę poczytać któregoś z tak tu licznych europejskich profesorów od Ziemskiego Raju. Może niedługo zostaną przeniesieni do innych zajęć, skoro i tak nie będzie po co was już przekonywać? A więc, korzystajcie póki czas!

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, listopada 15, 2007

Łapiąc z trudem powietrze między pośladkami stada potworów

Józef Piłsudski (socjalista, wiem! ;-) powiedział kiedyś coś w tym duchu, że "kto mówi, że chce wolnej Polski, ale musi to być Polska bez więzień, bez policji i tajniaków, po prostu nie chce wolnej Polski".

Na dzień dzisiejszy, ta niezwykle sensowna wypowiedź mogłaby moim zdaniem brzmieć tak: "Kto mówi, że chce wolnej Polski, ale musi to być koniecznie polska z marzeń Korwina, czyli bez demokracji, biurokracji i 'rozdawnictwa', po prostu nie chce wolnej Polski."

Oczywiście, demokracja to nie jest coś, na temat czego rozsądny człowiek o nielewicowych poglądach łatwo by dostawał orgazmu. A już tym bardziej to, co z dawniejszej (oczywiście także dalekiej od doskonałości) demokracji pozostało, a co wciąż wciska się naiwnym masom jako "demokrację", zaś wykształciuchom, mrugając przy tym porozumiewawczo okiem, jako "demokrację liberalną" lub ostatnio "demokrację elitarną". Czyli "liberałowie" i lubiani przez władzę, czyli "elita", mają coś tam do powiedzenia, a cała reszta morda w kubeł!

A naprawdę, każdy kto się chwilę zastanowił nad tym, gdzie dzisiaj znajduje się środek ciężkości prawdziwej władzy - i to już praktycznie niezależnie od miejsca na ziemi i tego czy innego państwa - musi stwierdzić, że z pewnością jest on gdzieś pomiędzy wielkim międzynarodowym kapitałem (zasadniczo spekulacyjnym); prawniczymi korporacjami (przede wszystkim wciąż na poziomie poszczególnych państw, ale coraz przecież bardziej się umiędzynarodawiającymi); niekontrolowanymi przez nikogo międzynarodowymi organizacjami w rodzaju Unii Europejskiej; oraz nieformalnymi grupkami, niezależnie czy w fartuszkach i tajnymi, czy też szumnie się wszelkimi dostępnymi środkami reklamującymi i w garniturach.

Dlatego też wygadywanie obelg pod adresem demokracji nie wydaje mi się obecnie specjalnie prawicowe. Takoż sprowadzanie wszystkiego do ekonomii, niczym jakiś Karol Marks i jego zwolennicy. Nie przesadzał bym także z kultem indywidualnej zaradności, oczywiście przede wszystkim ekonomicznej (bo co nam w końcu innego pozostało, niż ciułanie grosza, w tych paskudnych czasach?).

Jeśli komuś, tak jak mnie, ta obecna realna władza - wszechświatowa ale dominująca, nieco może pośrednio, choć coraz mniej pośrednio (a po 13 grudnia znacznie już mniej pośrednio) i w Polsce - się nie podoba, to powinien raczej postawić na to, czego ona tak bardzo nie lubi. A więc na więzi międzyludzkie (rodzinę, naród), na domaganie się realnej demokracji i odrzucanie wszelkich jej "ulepszeń" (przypominam "demokrację ludową", też podobno lepszą),wyzwolenie siebie samego i w miarę możności swego otoczenia z kieratu nienasyconych ekonomicznych potrzeb (które w dużej części wcale nie są potrzebami, tylko zachciankami).

Dobrze by też było dobitnie sobie uświadomić, że NIKT, a na pewno już żadne referendum czy inne głosowanie, nie ma w istocie prawa zrezygnować, w zamierzeniu na całą już wieczność, z polskiej suwerenności. Tym bardziej, że wszyscy wiedzą, jak traktowane są referenda przez obecnie miłościwie nam panujących. I dobrze by było sobie uświadomić, że nikt nas nigdy nawet nie spytał, czy zgadzamy się na "elitarną demokrację" i obowiązywanie "europejskich standardów", oraz na to, by "demokracja" nie miała już nic wspólnego z jakąkolwiek wolą większości. (No bo gdyby miała, to np. mielibyśmy w Polsce cały czas karę śmierci.)

Kto chce kiedyś znowu wolnej Polski, powinien odrzucić utopijne, rzekomo genialne, pomysły i po prostu starać się powrócić do względnej normalności. Rozejrzeć się w wokół i, przezwyciężając naturalne obrzydzenie, zacząć oskrobywać podstawowe sprawy z gnidziej substancji, którą pokryli je lewacy, agenci i wykształciuchy. Ketman czasem z pewnością będzie niezbędny, ale kiedy niezbędny nie jest, nie przyjmujmy po prostu tego, co nam się serwuje za dobrą monetę! Domagajmy się prawdy i takich reguł, jakie powiedzmy obowiązywały na Zachodzie jeszcze kilkadziesiąt lat tamu. Kiedy o politycznej poprawności i wszechogarniającej tolerancji nikomu się nie śniło.

Pisana historia ludzkości ma tysiące lat, nie dajmy sobie wmówić, że to wszystko szajc, bo dopiero w ostatnich dwudziestu latach na różnych "studiach feministycznych", czy "mędzykulturowych", w "europejskich instytutach", oraz w postępowych gazetach w rodzaju "Gazownika Wyborczego", wypracowano jedyny i niepodważalny kodeks moralny obowiązujący każdego przyzwoitego człowieka! Nasza przyzwoitość ma pełne prawo opierać się raczej na tamtych, przez tysiąclecia obowiązujących, zasadach, a ich mamy pełne prawo uważać za amoralnych skurwysynów.

Nie dajmy sobie wmawiać takich lewackich, "europejskich" (od "europejsy") kłamstw! Ale też, nie dajmy sobie wmówić, że walczyć warto tylko o to, na co nas namawia ten czy ów hiper-prawicowy geniusz, a o zwykłe godne i w miarę sensowne życia dla nas i naszych dzieci, oraz o Polskę - po prostu niepodległą - jaką walczyli, dla jakiej ginęli i tracili majątki, nasi przodkowie, to już nie, bo co to niby za atrakcja? Jeśli tak naprawdę to widzimy, to ulegliśmy już chyba propagandzie nie tylko hiper-prawicowych guru, ale przede wszystkim propagandzie naszych po prostu wrogów.

W "Małej Apokalipsie" jest wyrażona nadzieja, iż Polska mimo wszystko przetrwa "w bąblu powietrza między pośladkami potwora". Tamte pośladki w pewnym sensie przetrwała, bo sowieckiej interwencji jednak nie było i nie jesteśmy wszyscy ani w ziemi, ani na Syberii. Jednak obawiam się, że dopiero teraz dostaliśmy się między prawdziwe pośladki, prawdziwego potwora. Albo jeszcze gorzej, bo pomiędzy pośladki całej zgrai potworów. Geopolitycznie, mamy wciąż przecież naszych niezawodnych sąsiadów, którzy sobie, i nam, fundują kolejne Rapalla. Plus nasi odwieczni współlokatorzy, w zasadzie goście, którzy jednak z jakichś powodów uważają nasz kraj za swój, a nas za swoich naturalnych niewolników.

Są też pośladki ideologiczne... Gdyby to tylko jeden, nie byłoby to aż tak straszne imadło, jednak mamy i Unię z "eurostandardami" i innym lewactwem, i owe dziwne, bezkompromisowe standardy, które albo będziemy z pełną siłą realizować, albo robić nic nie warto. Zdaniem niektórych guru oczywiście, bo przecież nie moim. W dodatku, z tego co rozumiem, to Wielki Guru już po zrzeczeniu się suwerenności, to znaczy zrzeczeniu się jej do końca, bo niewiele przecież pozostało, będzie teraz głosił lojalność wobec nowej władzy, czyli właśnie Unii. Bowiem u niego najważniejsze jest "Prawo" (przez duże "P") i to jest jego zdaniem ten prawdziwy konserwatyzm! Pozwolę sobie się nie zgodzić.

A więc - potworów nam teraz nie brakuje, a pośladki mają potężne, że hej! Gorzej z tym nieszczęsnym bąblem powietrza...

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

Może ktoś ma chęć na odrobinkę POezji?

Takie oto wierszydełko przyszło mi do głowy kiedym ze snu przechodził dziś w stan jawy. (Gdyby wymieniona tu stacja miała ochotę wykorzystać to jako hasło reklamowe, to moi negocjatorzy są już gotowi, a sejf przyszykowany.) A więc, proszę Państwa, chwila POezji...

Co piszczy w trawie? Co ćwiąka w prawie?

W sposób pełny, uczciwy i szczery,

PO linii i na bazie, w każdym dosłownie przekazie...

WueSI Dwadzieścia i Cztery!

* * * * *

No a całkiem przed chwilą, już w zasadzie na trzeźwo, stworzyłem jeszcze piosenkę dla przedszkolaków. Była to praca na zlecenie, bo brat_olin wyraził żal, że nic nie ma o naszym Przywódcy. A więc teraz jest i o Tusiu, więc już on najmłodszych lat będziemy się uczyć Go kochać.

(dzieci chodzą pojedynczo po całej sali, rozglądając się pilnie, szukając czegoś, z bardzo smutnymi minami śpiewając na melodię smętnego kujawiaka)

Dręczy nas dziś cuś...

Gdzie się podział Tuś?

Szukam, płaczę, nie ma Tusia!

Może umarł? Może siusia?

(nagle jedno z dzieci zauważa Tusia schowanego za kotarą - wszystkie dzieci radośnie i głośno)

Tuś mi Tusiu, tuś!

(teraz wszystkie dzieci sprawnie ustawiają się parami, po czym maszerują dookoła sali "gęsim krokiem" w rytm pruskiego marsza wojskowego)

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.