czwartek, marca 20, 2008

Prezydent obraził internautów? Że się zaśmieję

Internet to wielka sprawa. Interent to tak wielka sprawa, że mogę sobie na przykład bez trudu zobaczyć co ktoś, komu wyszukiwarka zaserwowała mojego bloga jako odpowiedź na jego zapytanie, wrzucił był w ową wyszukiwarkę. Jakie słowo kluczowe, jakie hasło, czy równoważnik zdania znaczy.

Internet to wielka sprawa, a tutaj znienacka Prezydent obraża jego dzielnych jeźdźców, zarzucając im, że surfując piją piwo i oglądają pornografię. To zaś nie jest, wedle Prezydenta, stan w którym należałoby głosować nad ważnymi dla państwa sprawami. Czyli że głosowanie przez internet, do czego tak zajadle dąży Platforma i postkomuna, to nie jest taki znowu wielki pomysł.

Internet to wielka sprawa, bo nie tylko mogę sobie różne rzeczy na temat odwiedzających mojego bloga zobaczyć, ale i je wszem i wobec pokazać. Co też lubię od czasu do czasu robić. A więc rzućmy sobie okiem na to, co też ludziska pragną w sieci znaleźć, kiedy to gugiel, przez pomyłkę, wrzuca ich na tego bloga. Oto wybór co smakowitszych poszukiwań, tylko z tego miesiąca, uwieńczonych wizytą na tym blogu:

Wprawdzie leaderem - najpopularniejszym słowem kluczowym, które dostarcza ludzi do mego bloga - jest 'triarius' (i chwała internetowi za to, z guglem na czele), ale na drugim miejscu, z niemal połową wyniku leadera, jest hasełko 'czternastolatki nago'. Przyznam, że nie mam w tej chwili zielonego pojęcia kiedy o czymś takim w ogóle pisałem, a już na pewno tego jakoś z soczystymi szczegółami nie opisywałem, żeby się można było ślinić, nawet jeśli kogoś to kręci. O reklamowaniu takich spraw już nawet oczywiście nie wspominając.

Na ósmym miejscu jest hasło 'gry zoologiczne'. Na dwoje babka wróżyła, bo nie mam pojęcia o co tu może chodzić. Może o xxx, ale niekoniecznie, więc tutaj trza uznać, że mamy neutralność światopoglądową i w ogóle nie wiadomo co.

Ileś pozycji dalej, już nie liczę dokładnie tych pozycji, mamy kilka różnie sformułowanych pytań o 'Pizzerię Husajn' (w mianowniku). Nic zdrożnego, ale jakby mało związane z tym co tu można znaleźć. Minus dla gugla.

Potem mamy 'pacyfistyczne myśli'. Nie mój kubek herbaty, ale może to jakiś wróg pacyfizmu chciał się czegoś konkretnego dowiedzieć, więc się nie wypowiadam. Dalej mamy sporo zapytań o "Odę do Radości" - na flet, w całości, słowa, w wersji piosenkowej (ktoś zdecydowanie zamierza wygrać Konkurs Eurowizji i znalazł na to chytrą metodę), oraz 'muskularna dziewczyna' (co kto lubi, choć jeśli nieprzesadnie muskularna, to czemu nie). A, jeszcze 'tarka na brzuchu' jest bardzo wysoko, dopiero to zauważyłem. Ale ładnie się komponuje z tą muskularną dziewczyną, choć jest od niej znacznie wyżej, no a poza tym, o ile na muskularną mogę się zgodzić, to na babę z tarką na brzuchu zdecydowanie nie!

Potem mamy 'zrobić masakrę w Gdańsku', co też na dwoje babka wróżyła, bo zależy z jakich pozycji i w jakim sensie masakrę. Jeśli ma chodzić o jakieś gwiazdy rapu, heavy-metalu czy innego techno, to na drzewo! Dalej mamy 'włosy na klacie rzepak'. Włosy rozumiem, pisałem o nich parę razy, ale dlaczego rzepak??

Kawałek dalej mamy powrót czternastolatek, tym razem w postaci 'pochwa czternastolatki'. Nie żebym miał coś przeciw broni białej i czymś odpowiednim do jej przechowywania, żeby nam nie zardzewiała i żeby się nią nie pokaleczyć... Szczególnie gdy to coś miałoby być kunsztownie zdobione i zgrabnie przytroczone do pasa. Ale dlaczego akurat czternastolatki? Dla mnie to jakoś do broni białej marnie pasuje.

Poza tym o wiele zbyt młode na jakieś tańce z szablami. (Już prędzej "Lot trzmiela".) Całkiem niezależnie od politycznej poprawności - po prostu zbyt mało jeszcze w takim stworzeniu z kobiety, z prasamicy... Ach! Czyli z tego, co mnie naprawdę kręci. Jednak dzięki niezgłębionej mądrości gugla zostałem się za jakiegoś dostawcę tekstów dla jurnych pedofilów. Co za rozczarowanie muszą te ludzie odczuwać, kiedy zobaczą, co tutaj naprawdę się pisze!

Dalej mamy hasło 'łysina plackowata', które mnie po prostu brzydzi - nawet bardziej od tych czternastolatek. Bo choć to głupi wiek, to mogą w końcu być one przedwcześnie rozwinięte, nabrzmiałe od witamin i hormonów, a przez to bujne że ach! A wtedy to już aż tak źle nie jest. Choć oczywiście nielegalne, nie że coś. W każdym razie mniej obrzydliwe od łysiny plackowatej u muskularnej dziewczyny z włosami na klacie i tarką zamiast brzucha. I wyśpiewującej "Odę do Radości" na dodatek. Brrr!

Warto może na marginesie dodać, że a taka euroznakomistość jak pan Cohn-Bendit mógłby nam na temat uroku takich, i jeszcze młodszych, partnerów do radosnego barabara sporo opowiedzieć. I z pewnością byłoby to wzruszająco liryczne opowiadanie. Zresztą on się z tymi swoimi działaniami wcale nie kryje, ciekawe co by było w przypadku kogoś mniej dla Światowej Rewolucji zasłużonego i nie należącego do Rasy Panów.

O, taraz zauważam, że mamy też krzyżówkę czternastolatek - a właściwie ich męskich rówieśników - z włosami na klatce (dobrze, że nie z łysina plackowatą!). Zgrabnie te dwie sprawy połączono w haśle 'włosy na klatce u czternastolatków'. W więc jednak pan Cohn-Bendit mnie odwiedza, hurra!

Pokrewnymi poniekąd hasłami, które także muszą się podobać panu Cohn-Benditowi i wielu innym podobnym mu ludziom, są 'jak nabrać sporo masy męskiej' i 'porno zoologiczne'. Do czego należałoby jeszcze dodać 'wąchanie benzyny', które też, jak się okazuje, ludzie wrzucają w wyszukiwarkę. Co ich, nieszczęsnych, doprowadza do tego bloga. Powinni podać gugla do sądu i dostać wielomilionowe odszkodowanie za szok spowodowany nagłym rozczarowaniem. Daję im tę radę za darmo, ale każdy coś powinien w końcu mieć z odwiedzin tutaj, nie? Z drugiej strony, jeśli ktoś myśli, że "masy męskiej" nabierze akurat od wąchania benzyny, to co ja mu mogę pomóc?

Także problemy ekonomiczne gnają ludzi na tego bloga, mamy bowiem wśród słów kluczowych zarówno 'groszaki', jak i 'jak rozliczyć bony na dzień kobiet'. Swoją drogą nie wiedziałem, że dają teraz jakieś bony. Kiedyś dawali goździka, a w bogatszych zakładach to i po dwie pary majtek. Oczywiście za pokwitowaniem. I komu to szkodziło?

Zbliżamy się powoli do końca tej listy, bo jeszcze tylko jedne czternastolatki - konkretnie 'filmy nagich czternastolatek'. Które jednak, szczęśliwie, zaraz na siebie coś narzucają, mamy bowiem i 'podomki pikowane'. Nawet tuż za. Potem pytanie całkiem w istocie interesujące, na którego temat sam się parę razy w życiu zastanawiałem... Tylko jakim cudem ktoś spodziewał się znaleźć odpowiedź akurat tutaj?!

Jakie to pytanie? Ano takie: 'jakie podpaski nosiły nasze babcie'. (Rumienię się cały, a właściwie to od kolan w górę. Bardzo uroczo. Szkoda, że Panie tego nie widzicie!) Zakładam, że te 'babcie' to nie takie dosłownie babcie, bo ten rodzaj kazirodztwa wydaje mi się wyjątkowo wprost mało atracyjny, a zatem chodzi tu raczej o młode i czarujące (ach!) dziewczyny, które młode i czarujące były wtedy, gdy nasze babcie były również młodymi i czarującymi dziewczynami. (Ale nie czternastolatkami, wtedy tak wcześnie się nie dojrzewało. I dobrze!) Co akurat dla nas było bez znaczenia, choć jednak nie, bo dzięki temu my mamy dzisiaj naszą wyjątkową urodę. No i... Ale dość tej ginekologii! Milczcie skłonne do lirycznych uniesień usta! Uśnij kwilące i tętniące krwią serdeczną serce moje... To nie to miejsce!

W każdym razie, gdyby ktoś znał odpowiedź na to pytanie, proszę o informację! To naprawdę nie jest sprawa bez znaczenia, tym bardziej dla kogoś jak ja zainteresowanego historią i obyczajami. Że o kobietach już nie wspomnę.

Mamy jeszcze parę fajnych rzeczy, np.: 'publiczne kokietowanie mężczyzn', 'filmy do ściągnięcia z kastrowania'. Drżę z przerażenia na samą myśl, że to jakoś może się łączyć! Za to na samiutkim końcu mamy kogoś zarówno pracowitego, jak i sensownego, bo wklepał hasło brzmiące dosłownie tak: 'Lewicowość jest czym w rodzaju fantazji masturbacyjnej dla której świat faktów nie ma większego znaczenia'. Takie coś wklepał, w całości! Choć może wkleił, fakt. W każdym razie ten człowiek nie odszedł z pustymi rękoma, bo odpowiedzi na takie kwestie to właśnie to, co ludziom w pocie czoła, z zapałem dostarczam. I tym hiper-optymistycznym akcentem kończę analizję konkretnych słów kluczowych za ten miesiąc.

Teraz jeszcze parę podsumowujących uwag...

Po pierwsze, ja wcale nie pyskuję na wszystkich internautów, a już zupełnie nie na tych, którzy odwiedzili moj blog i coś tu dla siebie znaleźli! Oczywiście większość ludzi wklepała b. sensowne słowa kluczowe, albo po prostu szukało wprost mego bloga. A w ogóle dobrze ponad połowa wszystkich odwiedzających trafiła tu nie z wyszukiwarek, ale z linków na innych stronkach czy blogach, albo też sami wpisują adres w wyszukiwarkę.

Po drugie, świetnie zdaję sobie sprawę z tego, że pisząc tu takie tekściki jak ten, utrwalam te wszystkie, często przedziwne, choć nierzadko cholernie zabawne, skojarzenia różnych gugli z moim blogiem. Ale to nie ja w końcu zacząłem, a jakoś się w tych smętnych czasach trzeba rozerwać, prawda? Więc co mam robić? Nie poinformować swych czytalników, że gugle kojarzą mnie z włochatymi na klatce nagimi czternastolatkami w pikowanych podomkach? Lepiej już się tym gwałtem cieszyć, zgodnie z pradawną chińską senstencją, niż drżąc pośladkami czekać, aż gugiel zapomni.

Zanim zapomni, skojarzy mnie z całą masą innych równie obłędnych, albo i obłędniejszych (jeśli to w ogóle możliwe) słów kluczowych, tak to bowiem działa. Internet jest super, ale nie aż tak, jak się nam wmawia. A Triarius the Tiger dawno już stwierdził, że "gdyby blogowanie miało wiele wspólnego z wolnością słowa, to w dzisiejszej Europie byłoby już zakazane".

No i po trzecie, to zaś jest już sprawa całkiem innej wagi i powagi od tej - żartobliwej w końcu, choć opartej na absolutnie prawdziwych danych, analizie odwiedzin na tym blogu - problemem głosowań poprzez sieć jest nawet nie tak bardzo piwo i pornografia przyswajane przez ew. wyborców podczas spełniania tego donioslego aktu, choć to też... Prawdziwym problemem jest absolutna niepewność co do autentycznej tajności głosowania. Mówiąc bardzo łagodnie, bo chodzi tu raczej po prostu o to, że tego się po prostu nie da zrobić tak, by było tajne. A newet gdyby dało się to jakoś rozwiązać, bardzo wątpię, by się postarano to zrobić. Nie mówiąc już o przekonaniu o tym zwykłych ludzi.

No a dlaczego Prezydent o tym akurat aspekcie,
bez porównania moim zdaniem ważniejszym od wszystkich innych, nawet nie wspomniał w swych zastrzeżeniach? Przyznam, że odczytuję to jako bardzo niepokojący sygnał, choć nic specjalnie nowego, bo takich sygnałów odbieram wiele niemal codziennie.

O tych rzeczach po prostu "nie wypada" mówić. Nie życzą sobie tego aktualnie nam panujący, a złamanie tego tabu i wywleczenie na światło dzienne sprawy z każdym dniem większej kontroli rządzących nad "obywatelami", kontroli dokonywanej w dużym stopniu właśnie za pomocą środków elektronicznych (wszechobecne dzisiaj kamery) i telekomunikacyjnych (nawet nie warto tego wszystkiego tu wymieniać, zresztą każdy chyba już wie, choć mało o tym myśli) oznacza z pewnością zadarcie z tą "elitą" i narażenie się na wściekły atak z jej strony.

I to niepokoi mnie jeszcze o wiele bardziej, niż głupota i wulgarność przeciętnego rodzimego internauty, który poczuł się tak strasznie obrażony prezydencką krytyką.


triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

środa, marca 19, 2008

Kto ma uwalić bubla, czyli szczurołapstwo fujarkowe

Największym osiągnięciem Jarosława Kaczyńskiego będzie w mojej opinii, jeśli ten cały ojrotraktat zostanie w końcu w Polsce jakoś tam przepchnięty, ale za to pod wpływem całej tej przepychanki obudzą się w Europie siły, które go uwalą. I tym uwaleniem dadzą całemu temu paskudnemu lewacko-biurokratycznemu molochowi, który bubla stworzył, takiego kopa, że już nigdy nie odzyska sił, będzie groggy i coraz bardziej bezzębny... Aż do wyniesienia go z ringu na noszach i starannego ułożenia w chłodku na prosektoryjnym marmurze.

Oczywiście, wolałbym, żebyśmy to my go uwalili. Ale to raczej z emocjonalnych i estetycznych względów. Ach, jak bym chciał wtedy zobaczyć buziunie Tuska, Komorowskiego, zdRadka, Niesiołka-Wesołka... Fakt, to by było przeurocze! Jednak trzymajmy się trzeźwo kwestii polskich interesów, a wtedy nie jest to aż tak ważne kto tego ojrobubla uwali.

Oczywiście, jeśli nie będziemy to my, rozlegnie się wtedy piekielny klangor wszystich "nieprzejednanych" wrogów eurokouchozu, że "Kaczyński zdradził, jak zawsze socjaliści". I inne podobne brednie. W nieprzepartym wstręcie i wrogości do Ojrounii ci sekciarze zapewne mnie nie biją, mamy na ten temat podobne zdanie... Jeśli oczywiście można im wierzyć, co nie jest dla mnie do końca pewne. W każdym razie, nawet im wierząc, trzeba stwierdzić, że na tym wstręcie do Ojropy niemal się kończą moje z nimi podobieństwa i punkty styczne.

Daleki jestem od idealizowania PiS - można sobie sprawdzić, co o nim pisywałem choćby na tym blogu, nie wszystko to zresztą okazało się słuszne. Śmieszy mnie wymyślanie im od "socjalistów", na podstawie dość umiarkowanego entuzjazmu dla "wolnego rynku", ale na tej zasadzie to i ja mógłbym być "socjalistą". Mam im do zarzucenia inne rzeczy, a w każdym razie jest niemiało takich, w których się z nimi nie zgadzam. Jedną z nich, zapewne najważniejszą, jest b. umiarkowany w sumie ojrosceptycyzm.

Co jednak nie zmienia faktu, że PiS gromadzi, z założenia, ludzi nastawionych patriotycznie, którym zależy na dobru Polski. Nie powinno być to żadną wielką rewelacjią, ale niestety w naszym nieszczęsnym kraju jest. Po prostu nie ma drugiej znaczącej siły politycznej w Polsce, o której by się to samo dało powiedzieć. Nie mówię o sektach czy kanapach, tylko o siłach, w dodatku politycznych. Proszę to łaskawie zauważyć!

Po drugie - w odróżnieniu od niektórych wrzaskliwych ideologów, czyniących happeningi i świetnie rzekomo wypadających w różnych przeuciesznych spotkaniach tête-à-tête z Jerzym Urbanem (swym alter ego z lewa, choć w sumie nie bardzo wiem dlaczego akurat "z lewa", pewnie dlatego że obaj panowie tak sami twierdzą), które dla swej doborowej publiki co pewien czas urządzają superstacje w rodzaju TVN24 - przywódca PiS i były premier jest autentycznym politykiem. Który nie tylko coś mówi - z sensem zresztą, co nawiasem trochę mu szkodzi u potencjalnych wyborców, wychowanych na rozmowach panów w rodzaju przed chwilą wspomnianych, "Szkłach Kontaktowych" i "Tańcach z Gwiazdami" - ale także robi.

A przynajmniej się stara. Stara się robić to, co mówi, a także z pewnością wiele rzeczy, których, z takich czy innych względów, nie mówi. Bo np. nie może, jako że by to zaszkodziło jemu, jego partii, Polsce. Co nie jest chyba aż tak trudne do zrozumienia w świetle tego, jaką nieprawdopodobnie wielką kampanię załganej i nieprzebierającej w środkach propagandy daje się jego - i naszym - wrogom rozpętać, kiedy mają w tym interes. Po co im dawać dodatkową broń do ręki?

Aż mnie trochę żenuje, iż takie proste rzeczy mówię na swym, z założenia intelektualnym, blogu. Ale niestety - pomiędzy ludźmi chowanymi na "Szkle Kontaktowym", a ludźmi chowanymi na oglądaniu jedzenia PIT'ów i słuchaniu wypowiedzi o przekazach podkorowych nie pozwalających "realnej partii" dojść do władzy (i wprowadzić liberalizmu żelazną ręką) - nawet najprostsze i najoczywistsze rzeczy trzeba mówić, i co gorsza często powtarzać.

No więc mówię raz jeszcze: jeśli nawet nasz (?) sejm (czy inny podobnie szacowny organ III RP) zatwierdzi tego totalitarnego gniota, który brukselsko-berlińska biurokratyczna międzynarodówka psim swędem próbuje narzucić ogłupiałym z przeżarcia i kretyńskiej rozrywki "Europejczykom", ale ktoś inny potem to odrzuci - będę to uważał za ogromny sukces panów Kaczyńskich, PiS'u i oczywiście Polski. Mimo potępieńczych wrzasków ludzi zawsze skłonnych do walenia na oślep cepem "socjalizmu" i "zdrady", a nie mający cienia pojęcia o prawdziwej polityce. I niech mi nie próbują wmawiać braku idealizmu, czy patriotyzmu, ci obrońcy nienaruszalności ubeckich emerytur, głoszący iż lepsze były dla Polski rządy Hitlera niż np. działania Piłsudskiego. Chcecie mówić o patriotyźmie i niezależności? To rozliczcie swego guru z opowiadania takich żałośnie-obrzydliwych kawałków!

Co będzie jednak, jeśli PiS'owi się nie uda zablokować ojrogniota, a żaden inny naród nie znajdzie w sobie dość przyzwoitości i rozumu, by to za nas zrobić? Cóż, będzie to oczywiście ogromna porażka dla Polski, a także niewątpliwa porażka Jarosława Kaczynskiego. Jednak "trudno krzesać iskry z materii miękkiej i podatnej", więc i Jarosław Kaczyński niezbyt ma mocne karty. Na pewno nie jego winą jest to, to, że ludek wybrał ostatnio do władzy tego, kogo wybrał. Może nie tyle "do władzy", co do wykonywania rozkazów, ale jednak wybrał. Ani to, że ludek kocha Unię, "Szkło Kontaktowe" i "Gazetę Wyborczą". Zaś cała masa potencjalnie sensownych ludzi z nienawiści do tych spraw wpada w chytrze zastawione sidła różnych "hiper-prawicowych" szczurołapów... Którzy nawet nie bardzo umieją grać na fujarce.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

wtorek, marca 18, 2008

Tybet, Kosowo... a co na ten temat mówi Robert Ardrey?

W Tybecie zamieszki, jeśli nie powstanie narodowe. Wszelkie robactwo, z hardkorowo-komuszą "Krytyką Polityczną" włącznie, a jakże, próbuje na tej sprawie zbijać polityczny kapitał, jednak na, nomen omen, igrzyska dla motłochu niewielu podnosi rękę. A nuż towarzysze też coś podobnego chlapną, a potem trudno będzie się z tego wycofać! Z chlebem nie jest aż tak dobrze, by można było lekceważyć postępową rolę igrzysk.

W Kosowie polska policja pełni rolę najobrzydliwszą z możliwych - nie tylko okupanta, i to okupanta kraju, z którym żadnego konfliktu nie mieliśmy, żadnej wojny nie prowadziliśmy, a w każdym razie z pewnością nie była to nasza wojna ani nasz konflikt, tylko przejaw psich instynktów rodzimych "elit"... Nie tylko okupanta więc, ale po prostu siły wspierającej rozbiór kraju, który nigdy nic nam złego nie zrobił. Przyznam, że dotychczas targowica miała i tak zbyt wiele szczęścia i ja z zadowoleniem przyjmę informację, że w Kosowie zginęli jacyś wysłani tam przez tuskoidów policjanci.

Najbardziej zaś upiorne i absurdalne było dla mnie, gdy usłyszałem przypadkiem przejżdżając po TVN24, jak wysoki przedstawiciel rodzimej policji obiecywał podnieść naszym dzielnym policjantom pełniącym szczytną misję w Kosowie dzienną płacę, która w tej chwili wynosi 35 dolarów. Czyli na oko coś koło stówy, co daje koło trzech tysięcy mięsięcznie, z pewnością brutto. I za takie marne srebrniki ci ludzie nie tylko narażają się na kamienie i kule, co akurat mnie przesadnie nie wzrusza, na obelgi, w dodatku słuszne, co mnie już jako ich niestety rodaka wzrusza, ale pełnią po prostu misję podłą i obrzydliwą, wbrew jakimkolwiek interesowi Polski, o jej honorze już nie mówiąc.

Szkoda nawiasem, że zamiast 35 dolarów nie dano tym "naszym" policjantom dziennie 30 euro - byłoby i więcej, i jakoś ładniej by się kojarzyło. Może teraz ta, zwiększona ze względu na realne zagrożenie stawka, będzie właśnie taka. Naprzód, czciciele gazowniczej Ewangielii wg. Judasza! Macie wreszcie ładną szansę wykazać religijny zapał. A przy okazji to przecież ładniej brzmi, że personel z europejskiego do szpiku kości kraju jest opłacany w euro, a nie w jakichś, bushowskich przecież w dodatku, dolarach.

Długo mógłbym jeszcze wylewać pomyje na partię tuskoidów, na rodzime "elity", na skundloną i zdradziecką dzisiejszą "Europę"... Tyle, że i tak kto wie co to za jedni, to wie, a do innych, skoro nie trafiło dotąd, to z pewnością już nie trafi. Weźmy się zatem za sprawy nieco trudniejsze i w sumie znacznie bardziej istotne. Jeśli mamy cokolwiek zrobić, a konkretnie, przynajmniej na razie, skutetecznie przeciwstawić się temu zalewowi lewactwa, kłamstwa, podłości i zdrady, musimy stworzyć ruch. "Obywatelski" może on być - mnie to słowo śmieszy, ale różnym ludziom wciąż cholernie się podoba to określenie, choć pławione jest w szambie przez swych głosicieli od niepamiętnych czasów.

Zaś ruch, by być skuteczny i mieć szansę na zwycięstwo, musi mieć i ręce i głowę. Nie każdy musi, nie każdy nawet powinien, być tam intelektualistą, filozofem - ktoś musi robić coś konkretnego. Ale jacyś intelektualiści, a daj Boże i filozofowie, powinni w przyzwoitym ruchu być i co więcej - być słuchani. No więc ja próbuję od tego właśnie końca zacząć, głosząc między innymi, że nic już się nie da wielkiego ani sensownego zrobić, jeśli nie przestaniemy się maniacko kręcić w kręgu stale tych samych oświeceniowych "prawd". Które miały swoje zalety, ale - zachęcam do uświadomienia sobie tego faktu - zostały sformułowane dobrze ponad 200 lat temu.

I od tego czasu nic się praktycznie w życiu intelektualnym - mówię humanistyce, o rozumieniu ludzkiej natury i natury życia społecznego - tam nie wydarzyło. Oraz o masie rzeczy z tymi sprawami związanych. Albo się te oświeceniowe "prawdy" przyjmuje z dobrodziejstwem inwentarza, potem zaś tworzy na ich fundamencie... E tam fundamencie, na niemal całym gotowym budynku! Tworzy się więc na nim jakieś tam ozdóbki na dachu, skutkiem czego mamy socjalizm, liberalizm - realny, obecnie u władzy, i ten rewolucyjny, sekciarski, wracający do korzeni, czyli po prostu liberalny rewizjonizm.

No i mamy też paru ludzi, którzy całkiem się od Oświecenia odcinają - tyle że ci popadają w skrajny irracjonalizm, głosząc różne Monarchie z Bożej Łaski i podobne anarchroniczne, wypichcone w ciszy wygodnych gabinetów, brednie. No to umówmy się, panowie (i panie, jeśli takie są): kiedy lud uwierzy - znowu, po stuleciach - że monarcha jest w stanie samym swym królewskim dotknięciem leczyć skrofuły, to ja, Pan Tygrys znany także jako triarius, podejmuję się propagować monarchiczne idee! Za darmo, jako rekompensatę za to, że po was jeździłem. Jeśli zaś zobaczę na własne oczy, jak monarcha te skrofuły dotknięciem leczy, to sam zostaję monarchistą! Zgoda?

Teraz już całkiem poważnie, bo czasem sobie żartujemy. Już dawno lansowałem, a raczej lansować próbowałem, bo skutki na razie niedostrzegalne, dorobek Roberta Ardreya - człowieka, którego nawet profesor Bartyzel wymienia, i to pochlebnie, w swym alfabecie prawicowych myślicieli, człowieka zamilczanego przez obecny "intelektualny" i medialny establishment, kogoś, kto więcej prawdy mówi o ludzkiej naturze i życiu społecznym, a do tego zrozumialej, niż ktokolwiek z tych, których kiedykolwiek czytałem. A było tego sporo. No i, o czym tu zresztą parokrotnie pisałem, Ardrey był dla mnie osobiście chyba najważniejszym pojedynczym wpływem w dziedzinie polityki i.... Muszę chyba powiedzieć "ideologii", choć mam opory przed użyciem tutaj tego słowa.

Link do niektórych, dostępnych w sieci, dzieł Roberta Ardreya jest tutaj w "Rzeczach nieprzemijających". No i właśnie do tego zmierzam. Wszystkie książki Ardreya, choć nie mówi on bezpośrednio wiele o polityce, a umarł w roku 1980, rzucają ostre światło na sprawy, o których mówiłem na początku tego tekstu. Może najbardziej zaś książka "The Territorial Imperative" (Imperatyw terytorialny), w której autor ukazuje niezwykłą siłę, a także skomplikowanie, instynktu terytorialnego u zwierząt, w tym także u zwierzęcia które się samo nazywa "człowiek".

Ardrey pisał o tych sprawach pod wpływem toczącej się właśnie wojny w Wietnamie, której wynik można oceniać tak czy inaczej, ale która niepodważalnie ukazała, że współczesne, powszechnie przyjęte i co więcej - powszechnie narzucane! - zachodnie pojęcie o motywach kierujących ludzkim zachowaniem, jest po prostu całkowicie nieprzystającym do rzeczywistości mitem. Chodzi mi o teorię, przez nikogo z autorytetów dziś właściwie niepodważaną, że człowiek kieruje się "zasadą przyjemności", czyli dąży do zwiększenia własnej przyjemności, zminimalizowania własnych przykrości, w sumie kieruje się własnym interesem, tak jak go w danej chwili pojmuje.

A poziomie "filozoficznym" (choć tandetna ta "filozofia", że chce się płakać) można tak oczywiście twierdzić. Tak samo jak można "naukowo" dyskutować kwestię tego, czy pierwsze było jajko, czy też kura. Albo czy istnieje wolna wola, czy też wszystko jest zdeterminowane, bo przecież kierujemy się zasadą przyjemności, ta zaś wymusza... Itd. I można sobie to dyskutować do upojenia, spokojnym będąc, że na dyskutowaniu sobie się skończy. Tyle, że to żadna dyskusja, jeśli oczywiście zejdziemy z parnasu "prawdziwych intelektualistów" i rozmawiamy jak normalni zdrowi ludzie. Wtedy to po prostu przelewanie z pustego w próżne, bo na te pytania nie ma po prostu żadnej konkretnej odpowiedzi. Gdyby zaś nawet była, to nikt na nią nie czeka, nikt o nią "filozofa" nie prosi. I taki "filozof" korzysta jedynie faktu, że można dziś żyć z cudzej pracy, i to dobrze, jeśli się człowiek umie przypodobać właściwym "elitom".

Przelewanie z pustego w próżne i podnoszenie "zasady przyjemności", razem z behawioralną filozofią, można sobie traktować jako samo epitome naukowości - ciemny lud, omamiony igrzyskami i propagandą, z nosem przy ziemi zarabiający na nowy gadget - i tak się na te tematy nie wypowiada. Jednak w ten sposób z pewnością nie da się odpowiedzieć na żadne istotne pytanie.

Jakie istotne pytanie, spyta ktoś? A takie na przykład, jakim cudem Wietnamczycy (nie żebym miał cień sympatii dla Vietcongu, ale akurat to wstrząsnęło Ardreyem) wciąż chcieli walczyć, kiedy wedle wszelkich zachodnich kryteriów ich poziom cierpienia osiągnął takie wartości, że pozostawało im jedynie poddanie się. Albo skąd biorą się zamachowcy samobójcy, z którymi liberalny (w każdym znaczeniu, poza tym głoszonym przez fanatyków liberalnego rewizjonizmu) Zachód nie potrafi sobie poradzić, i którzy prędzej czy później mogą się stać bronią o skuteczności porównywalnej z najbardziej zaawansowanymi zachodnimi technologiami militarnymi.

Albo, żeby zamknąć wszystko ładną klamrą, wracając do tego, co mówiłem na początku - skąd się to bierze, że w Tybecie, gdzie za wykrzyknięcie na ulicy hasła w rodzaju "niech żyje wolny Tybet", albo "niech żyje Dalaj Lama", dostaje się 10 lat ŁAGRU, ze wszystkim, co to słowo oznacza, ludziom chce się jeszcze narażać, a właściwie poświęcaj, życie w walce z totalitarną chińską przemocą?

To samo w Kosowie, gdzie, stawiam ojro przeciw orzechom, to dopiero bardzo łagodna przygrywka, a najeźdźcy, rozbiorcy innych krajów, którzy w dodatku u siebie działają jakby się zapatrzyli na targowicę, będą jeszcze gorzko żałować swej, zbyt tym razem gorliwej, nawet z punktu widzenia ich wyłącznie interesów, służalczości.

Na te pytania nie odpowiadają dzisiejsi intelektualiści. Nie odpowiada na nie dzisiejsza nauka. Dzisiejsza oficjalna ideologia, wraz z wspierającym ją aparatem propagandy, "edukacji" i przymusu, czynią wszystko, by na nie nie odpowiadano, a nawet by ich nie stawiano. Na tym właśnie między innymi polega polityczna poprawność, na tym właśnie polegają "wartości europejskie"... I nikt na żadne z tych pytań nie odpowie - nikt z tych, którzy w swych intelektualnych analizach wychodzą od J. J. Rousseau, ani też tacy co w panice przed nim, jak przed Scyllą, uciekają, waląc mordą w Charybdę kompletnego i anachronicznego irracjonalizmu... I myślenie zastępując recytowaniem rytualnych formułek.

Na te pytania daje jednak całkiem przekonującą odpowiedź Robert Ardrey. W swym "Imperatywie terytorialnym" mówiąc bardzo konkretnie o sytuacji dzisiejszego Kosowa, dzisiejszego Tybetu... A także, niestety, i dzisiejszej Polski. W innych swych książkach, jak w mojej ulubionej książce Ardreya - "The Social Contract" (Umowa społeczna), która również jest dostępna online i link jest na tym blogu, Ardrey mówi niezwykle istotne, interesujące i dla wielu z nas z pewnością wprost szokujące rzeczy na temat więzi społecznych, hierarchii i przywództwa.

Gdybym chciał być prawdziwym filozofem - czyli "błaznem" w rozumieniu Kołakowskiego - to bym teraz powinien chyba zakończyć stwierdzeniem w rodzaju: "Dobrze w sumie, że w naszym imieniu dokonuje się rozbioru Serbii, dobrze, że chiński totalitaryzm morduje ludzi pragnących żyć we własnym kraju, ponieważ może ktoś wreszcie zainteresuje się tym, co ja mam do powiedzenia". Nawet kiedy, o zgrozo, szczypię i kopię po kostkach potencjalnych sojuszników i przyzwoitych, w odróżnieniu od tuskoidów, ludzi. No i nie tylko ja, bo istnieją, na szczęście, znacznie więksi. Wciąż istnieją, choć niestety już nie wśród żywych, ale przeczytać co mają do powiedzenia JESZCZE można.

Tylko dla kogo będzie to dość ważna sprawa, oto pytanie! Tyle się przecież interesujących rzeczy dzieje: tutaj protest "Krytyki Politycznej" - podpisać czy nie? A ledwo się zdążymy zdecydować, to już się zaczyna... O radości! O szczęście niewypowiedziane! Nowe Igrzyska będą! O Ludzkości podająca sobie rękę drug drugu, w imię Idei Olimpijskiej! I tak trzymać towarzysze - byle tylko motłoch się nie połapał, że to nie jest jeszcze w pełni Nowy Wspaniały Świat, a tylko tekturowa atrapa w telewizorze. Chodzi o to, że zanim się połapie, zanim się obudzi, żeby już nie mógł. Koniec odprawy, rozejść się do ustalonych zadań!

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, marca 17, 2008

Chwila poezji... europejskiej!

Doszedłem do wniosku, że należy szybko wskrzesić poezję dydaktyczną, bo ona pomaga ludziom łatwo i z rozkoszą przyswajać ważne informacje. No a że żyjemy w realnym liberaliźmie, więc nieco marketingu własnej osoby i własnych osiągnięć też nie zawadzi.

Kiedyś historycy będą pytać, kim był ten, który pierwszy zadał Ojropejskej Unii cios, po którym już nigdy się nie podniosła. To będę oczywiście ja, a tym pierwszym ciosem było wymyślenie słowa "Ojropa". Bardzo jednak prawdopodobne, że ci przyszli historycy tylko dzięki temu oto poetyckiemu utworowi będą o mnie i o moim osiągnięciu wiedzieć. No więc młodzież niech się tej poezji uczy, a starsi, na ile im skleroza pozwoli, też. Potem niech ją recytują. No i stosują do jej we dnie i w nocy do jej światłych zaleceń! Wtedy zwyciężymy, a Polska będzie jeszcze kiedyś wolna.

A więc, cne damy, niewinne panny, zacni kawalerowie... Oto ten utwór, jak się rzekło, poetycko-dydaktyczny. (I żeby mi go na pojutrze umieć wte i wewte!)

Dałem wrogowi kopa, wymyśliwszy słowo "Ojropa".
Mówi wprawdzie paru chlopa, że "Ojropa" to "Jewropa",
Jednak w tej chwili akcent kładziemy na szkopa -
Stąd: Ojropa, Ojropa, Ojropa! (A na ruskich wypięta jest żopa.)
(Za wypiętą żopę gorąco dziękuję Hrabiemu Ponimirskiemu.)

Wierszyk jest oczywiście, z formalnego i artystycznego punktu widzenia, całkiem denny. (Pisywałem o lata świetlne lepsze, może je kiedyś nawet opublikuję.) I w porządku, że jest denny - wymyśliłem go w trzy minuty, przesłanie ma jak najbardziej słuszne, zaś jego brzydota odzwierciedla właśnie w zadziwiający sposób ohydę tematu. Co można, przy odrobinie dobrej woli, uznać za artystyczne osiągnięcie właśnie! W stylu nowoczesnym, ma się rozumieć.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

Na drzewo dziadu, ślizgaczu chciwy!

Wczoraj późnym wieczorem rozstałem się z blogowiskiem salon24. Poszło o to, że niejakiemu Ujazdowskiemu, który z wielu powodów jest mi obrzydliwy, na jego nudny i dość wstrętny (jak to z pewnością zawsze u niego) wpis na jego blogu napisałem, cytuję: "Na drzewo dziadu! Powinni cię byli wywalić znacznie wcześniej, ślizgaczu chciwy na forsę i głaski tefauenów."

Kto mnie choć trochę zna i zna mój styl, z pewnościa zauważy, że było to w sumie łagodne i żartobliwe potraktowanie tej mendy. Czego nieco teraz żałuję. W każdym razie dyrekcja salonu przysła mi krótkiego maila z groźbą, że następnym razem zablokują mi konto. Więc postanowiłem się z salonem rozstać. Wcale nie uważam się za jakiegoś męczennika, to nie o to chodzi. Z salonem zaś jest dość niejednoznaczna sprawa: z jednej strony nie mogę narzekać na jakieś szykanowanie - mnie, czy prawicy w ogóle, w czasie gdy tam byłem. Przynajmniej jak na te podłe czasy i to przeklęte widać od Boga miejsce na ziemi było tam pluralistycznie.

I nawet w ostatnich dniach, dniach tej hecy z powodu Ojrokonstytucji, z której powodu nasza (?) dzielna targowica dokonuje cudów propagandowej elekwencji, a to przecież tylko na scenie - co musi się dziać za kulisami i z dala od oczu gawiedzi? Więc nawet w tych ostatnich gorących dniach, ja, z b. ostrymi i nie przebierającymi w słowach tekstami - a w dodatku, jak to u mnie, nie jakimś odkrywaniem "obiektywnych rewelacji" w paragrafach, czy dziennikarstwem śledczym, ino idiosynkrazjami i opluwaniem autoryteów - w ciągu trzech dni dwa razy załapałem się na eksponowaną pierwszą pozycję wśród wszytkich blogów.

Można by więc powiedzieć, że salon24 zachowuje się jak najbardziej fair, a mnie osobiście zdecydowanie dopieszcza. Co jest prawdą o tyle, że mogłoby być gorzej. Jednak nie wszystko jest cacy, szczególnie za kulisami. Płatni ojropejscy propagandziści w rodzaju profesora Sadurskiego potrafili tam ostatnio ze swymi kawałkami wisieć na głównej stronie po dwa dni (dosłownie), i to wysoko, podczas gdy nawet moje - zgoda, dziwnie dopieszczone - kawałki spadały w dość szybkim tempie i znikały z tej strony po paru godzinach. A Sadurski nie jest jeszcze najgorszy, bowiem w czasach takich jak te z różnych "uczciwych prawicowych publicystów" spadają maski, a ci nie potrafią nawet składnie pisać.

Więc mamy tam różne Warzechy i takich, których nawet nazwisk nie wspomnę. Jeden to chyba niejaki Wójcik, niegdyś "Nasz Dziennik", dzisiaj "Der Dziennik". No i oczyszczeni z zarzutów agenci WSI także, jakby zresztą mogło być inaczej. I to tam na tej pierwszej stronie wisi i wisi, a koledzy z naprawdę interesującymi tekstami, tyle że nie po linii, nie mogą się tam w ogóle załapać. Poza tym, co dla mnie akurat nie jest aż tak wielkim problemem, mamy tam, zgodnie z tym zresztą czego należało oczekiwać, desant przeróżnych lewaków i zapewne po prostu agentów (co najmniej agentów Agory), którzy bluzgają wrogom, z "kaczkami" na czele, i agitują za "Europą".

Czyli, podsumowując, do salonu żadnej większej pretensji nie mam, tym bardziej za całokształt, ale nie wszystko mi się ostatnio przesadnie podoba. Ogólne, tym bardziej w Polsce, a w salon24 niestety także. Czego się zresztą można było spodziewać?

No to o tej sprawie tyle, chciałem to wyjaśnić, bo będą, i już poniekąd są, różne interpretacje. Dotyczące faktów i/lub moich fochów i się obrażania. Nie, nie obraziłem się na salon, po prostu jestem, a przynajmniej staram się być, cholernie odporny na korupcję. Zaś takie stwierdzenie, że "jeśli jeszcze raz tak kogoś zaatakujesz to...", jest ewidentnie korupcjogenne. Zacznę się autocenzurować, zastanawiać się czy, komu i co można, a czego nie można powiedzieć... W końcu, proszę zwrócić uwagę, nie użyłem w tym moim komentarzu u owego Ujazdowskiego żadnego słowa z "powszechnie uznawanych za obraźliwe".

Po prostu powiedziałem mu krótko i lapidarnie, co o nim myślę. Następnym razem mam się zastanawiać co myśle i jak to wyrazić? Nie żeby lepiej zrozumiał on, i żeby lepiej zrozumieli czytelnicy jego blogu, tylko żeby spodobało się redakcji? Niedoczekanie!

Tylko tyle jest w tej sprawie i aż tyle. I np. każdy domowy pantoflarz przyzna mi rację, jeśli całkiem jeszcze mózg mu nie sparszywiał. Nie jest przecież pantofalarzem dlatego, że żona jest silniejsza i go zbije, tylko dlatego, że wkroczył kiedyś na ścieżkę unikania konfliktów za wszelką cenę, a wtedy nie ma już praktycznie odwrotu.

No to jeszcze na koniec w kwestii organizacyjnej. Paru ludzi ubolewało, że znikły z salonu moje teksty, ale najbardziej było im żal komentarzy. (W końcu ogromna większość samych tekstów była i tutaj. Mam nadzieję, że teraz ktoś to tutaj zacznie czytać.) Początkowo myślałem o wklejeniu tych komentarzy z salon24 pod odpowiednimi tekstami (mam je bowiem skopiowane na dysk), ale to by było naprawdę sporo roboty, nawet gdyby chodziło tylko o kilka ostatnich. Zrobiłem więc tak, że spakowałem wszystkie te stronki - calość tygrysiego dorobku w salon24, wraz z komentarzami (a nawet reklamami AdSense dzieł Michnika) i dałem do tego pliku link w prawym menu, w "Rzeczy nieprzemijające".

Kto chce, może sobie ściągnąć. Jest tego wprawdzie nieco ponad 8 MB, ale cóż to jest w obecnych czasach? Potem trzeba jeszcze będzie wyszukać co jest co, ale w każdym razie, jeśli komuś zależy, to jest to do zrobienia. I nie pozwólmy, by tow. Zemke był jedynym, który to z sieci ściągnie i przestudiuje! W razie czego może jeszcze zrobię tak jak wcześniej planowałem, ale mam inne pilne sprawy, a może się bez tego w sumie obejdzie.

Prosiłbym przy okazji o zawiadomienie ludzi, których ten blog mógłby interesować - linki, informacja ustna, wzmianki na swoich blogach czy stronkach, te rzeczy.

Wszystkich Przyjaciół pozdrawiam, zachęcam do czytania tutaj... Może znajdę zresztą sobie też jakieś inne, bardziej uczęszczane, miejsce, blogowisko czy coś. Może warto też by było by ten blog dostał własną domenę? Na pewno by go bardziej zauważały wyszukiwarki, a jego przypadku to by nie była wcale taka mało istotna rzecz. Jeśli ktoś ma jakieś uwagi, to proszę się nimi ze mną podzielić.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, marca 16, 2008

Piąta noga konia i metalogiczna ojromarchewka

Abraham Lincoln lubił ponoć ludziom zadawać taką oto zagadkę: "Ile nóg ma koń, jeśli przyjmiemy, że ogon to też noga?"

Odpowiedz Czytelniku - no ile? Aż tak wielkiego wyboru przecież nie masz! No więc... Głośniej proszę!

Jeśli odpowiedziałeś "pięć", to wyobraź teraz sobie Lincolna, jak Cię obrzuca pogardliwym spojrzeniem, sycząc przez zęby: "Nieprawda, cztery! Nazwanie ogona nogą w niczym nie zmienia faktu, że koń ma cztery nogi."

No i fakt, nie da się ukryć. Jeśli kręcimy się w sferze metalogik i takich tam abstrakcyjnych spraw, to założyliśmy i tyle. Wedle tej założonej logiki będzie nóg pięć, bo ogon stał się nagle, w naszym abstrakcyjnym świecie, nogą. Jednak Lincoln był widać człek praktyczny, trzymający się faktów, a do tego polityk. A tych kategoriach z całą pewnością miał rację - żadne słowne sztuczki, żadne czary mary nie zmienią same przez się namacalnych i obiektywnych faktów! Negowanie tego zalatuje zamawianiem duchów, voodoo i wiarą w sprawczą moc świeckich relikwii Jacka Kuronia.

Czyli świr i zabobon! Przemyśl to, drogi Czytelniku, bo warto. Dzięki temu nie tylko nie nazwę Cię w przyszłości "wykształciuchem" - co dla wielu nie jest żadną obelgą, bo oni w tym dostrzegają właśnie "wykształcenie", wmawiając sobie bez żadnych realnych podstaw, że przeciętny dzisiejszy magister jest wart przeciętnego przedwojennego maturzysty - ale też nie nazwę Cię półinteligentem, co mogłoby już nieco zaboleć. Wprawdzie przed wojną "półinteligent", to był zdaje się gość, który pobierał jakieś nauki w szkole średniej, ale matury nie zrobił, ale wobec wspomnianej dewaluacji dyplomów, i matur oczywiście też, sam rozumiesz...

A więc, żeby się przed tego typu zarzutami definitywnie zabezpieczyć, potrenujmy sobie jeszcze nieco na tym samym motywie. A więc proszę Czytelniku, odpowiadaj:

1. Czym jest marchewka, jeśli przyjmiemy, że marchewka to owoc?
(A może ktoś przy okazji wie, jak nazywamy kogoś, kto takie coś oficjalnie dekretuje? Napierniczak chętny? Proszę, mów! Co ty gadasz? "Metalogikiem", chyba chciałeś powiedzieć. Siadaj baranie, pała! I żebym cię tu już więcej nie oglądał!)

2. Czym jest dżuma, jeśli przyjmiemy, że to bardzo miły i sprzyjający zdrowiu stan?

3. Czym jest konstytucja, jeśli nazwiemy ją "traktat reformujący"?

4. Czym jest Platforma "Obywatelska", jeśli przyjmiemy, że to partia , której na sercu leży polski interes, a poza tym zdolna do rządzenia, nie zaś tylko dość żałosny przekaźnik szemranych rozkazów zza granicy?

5. Czym jest III RP, jeśli przyjmiemy, że to wolny i uczciwy kraj, spełniający uprawnione oczekiwania większości przyzwoitych Polaków?

6. Czym jest Unia Europejska, jeśli przyjmiemy, że nie jest to opanowany przez oszalałe lewactwo, finansowany z jakichś względów gorliwie przez Niemcy, biurokratyczny super-moloch o ewidentnie totalitarnych zapędach?

7. Czym jest Donald Tusk, jeśli przyjmiemy, że to autentyczny polityk, a do tego facet z mózgiem, kręgosłupem i (excusez le mot Piękne Panie, o tym się nie mówi, to się Wam serwuje bez gadania!) jajami?


No to na razie tyle. Zalecam wykonanie powyższych ćwiczonek samodzielnie, w domu. Za najdalej tydzień chcę zobaczyć odpowiedzi. Zaś najzdolniejsi i najpilniejsi, którym to zadanie domowe wydaje się zbyt małe i zbyt łatwe, mogą się do mnie na przerwie zgłosić po dodatkowe pytania. A teraz do roboty i nie ściągać mi jeden od drugiego!

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, marca 15, 2008

Jak nie zostałem właścicielem Agory

Włączyłem godzinę temu przypadkiem radio i usłyszałem - ach, jakże subtelne i pełne niepodważalnej logiki! - ubolewania na temat tego, że PiS'owska preambuła jest po prostu sprzeczna z Konstytucją, bo daje vetu Prezydenta zbyt wielkie uprawnienia... I takie tam. Tego typu argumentów z pewnością jest co niemiara, a będzie jeszcze więcej, choć mnie one akurat mało podniecają, więc ich nie śledzę. Czemu mało, spyta ktoś? Ponieważ nie widzę prawa, przynajmniej tego ziemskiego, tego które rozstrzyga się w sądach, z Sądem Konstytucyjnym włącznie, jako czegoś absolutnego, zawsze słusznego w każdym szczególe, obiektywnego i od Boga danego.

Widzę to raczej tak, jak chyba widział to m.in. Karl Marx - choć na szczęście nie tylko on, bo bym się chyba ze wstydu pod ziemię zapadł. ;-)

Prawo zawsze komuś służy, jakiejś oligarchii, jakiejś klasie... Tak było, jest i będzie. Narzucanie ogromnej większości normalnych ludzi "tolerancji" wobec wybranych arbitralnie seksualnych zboczeń, oraz wobec, absurdalnych przeważnie, uroszczeń zboczeńców, jest dokładnie takim samy przejawem przemocy aktualnie silnych wobec aktualnie słabych, jak powiedzmy palenie heretyków. (W tym ostatnim, tak całkiem na marginesie, celowali akurat protestanci, i oni mają zarówno spopielonych ich-zdaniem-heretyków, jak i usmażonych czarownic najwięcej na swym sumieniu.)

A więc traktowanie takiego czy innego zapisu w Konstytucji III RP, nie mówiąc już o takiej czy innej jego interpretacji, jako czegoś w rodzaju Prawa Boskiego, to po prostu absurd i bezczelność. Tym bardziej, że przecież sam udział Polski w tym całym Ojro... Nie wiem nawet jak tego biurokratyczno-totalitarnego molocha należałoby oficjalnie nazwać - jedni mówią, że to "Unia", inni że "Wspólnota", jeszcze inni, że na razie ani to ani to... A ja chciałem akurat być ścisły i oficjalny. Ale widać się nie da.

Więc przypomnijmy sobie, jak to wyglądało. Czy była jakaś autentyczna dyskusja na temat naszego w tym czymś udziału? Nie było! Czy była przed tą dyskusją, co to jej nie było, jakakolwiek autentyczna, oparta na obiektywnych faktach, podana w zrozumiałej dla normalnego człowieka, pozbawiona elementów perfidnej propagandy, informacja? Nie było! Czy informacja była w miarę równo serwowana zarówno przez zwolenników, jak i przeciwników naszego przystąpienia do tego czegoś? Oczywiście że nie!

Czy "informacja", jeśli by tak już to nazwać, serwowana polskiemu społeczeństwu przez euroentuzjastów, była w sensownej mierze obiektywna, pozbawiona podszczuwania, zawstydzania wątpiących, budzenia histerycznych emocji, obietnic całkowicie bez pokrycia - kłamstw wreszcie? (Kłamstw! Wymówmy wreszcie to brzydkie słowo!) Czy więc była? Oczywiście że nie!

Nasze przystąpienie do tej... dla uproszczenia napiszę "Unii", było już przesądzone - takie przynajmniej wrażenie odnieść musiał każdy, kto choć trochę obserwował tę "debatę" - na wiele lat przed samym faktem, przed samym referendum, gdy to naród oficjalnie o chęć tego przystąpienia zapytano. A więc o czym było decydować w tym referendum, skoro już wszystko było przesądzone?

Referendum, jak niektórzy pamiętają, było dwudniowe. Zazwyczaj nie lubią nam o tym przypominać, ale ostatnio przypominają, bo nowe ew. referendum w sprawie Ojrokonstytucji też ma być, oczywiście, dwudniowe. Żadne inne dwudniowe nie bywają, a już z pewnością nie to, w którym naród głosował za lub przeciw powszechnemu uwłaszczeniu obywateli - a które postkomuna i uwole, wraz z Kwaśniewskim prezydentem, zamierzali zgodnie uwalić. No i uwalili, jak na uwoli przystało. Z powodu braku wystarczającej frekwencji referendum to okazało się być nieważne. Jednak te, które sprzyjają Ojropejskiej Unii, nie mają prawa mieć zbyt małej frekwencji.

Na razie są dwudniowe, gdyby to miało nie wystarczyć, to co za problem zrobić referenda tygodniowe... miesięczne... półroczne... roczne... dziesięcioletnie (fakt, sama Unia tak długo może nie pożyje, ale w teorii przecież jak najbardziej)... nieustające nawet! "I tak trzymać towarzysze - żadne głupie i ciemne bydło nie będzie przeszkadzało Siłom Postępu w realizowaniu Demokracji!"

A czy przed tym tam referendum oglądało się jakieś antyojropejskie plakaty? Koszulki? Znaczki na ubrankach? Albo powiedzmy naklejki samoprzylepne na samochodach? Ja nic takiego nie widziałem, widywałem za to ogromne ilości wszelkiego rodzaju "europejskiej" propagandy, w tym flag z tymi tam gwiazdkami. ("Na razie bez sierpa i młota, ale to się ew. później doda, towarzysze! Kiedy bydło się całkiem spacyfikuje. Tak towarzyszu, cyrkiel też dodamy!)

Skoro mówimy o znaczkach i naklejkach, to przypomniał mi się taki drobiazg z mojego własnego przedunijnego życia... Który być może wyjaśnia, dlaczego ich nie było. Lubicie Państwo teorie spiskowe? Ja nic nie sugeruję, mówię jak było, a interpretacje pozostawiam Państwu. Otóż ja, w swej nieskończonej antyunijnej zapiekłości i w ogóle z paskudnych pobudek - jak to facet, który mógłby czytać Gazetę Wyborczą, bo Polska Ludowa dała mu wykształcenie, w każdym razie wyciągła go z analnego betyzmu, ale on tego z własnego wyboru nie robi, moher jeden i kułak imperialistyczny! - postanowiłem na jakiś rok przed owym referendum zadziałać tak, by przechylić jego wynik na stronę oszołomstwa i Bałej Rusi.

Skontaktowałem się wiec z pewnym biznesmenem, posiadającym zakład produkujący wspomniane naklejki na samochody i inne dobra doczesne, oraz plakaty. Zaprojektowałem ci ja osobiście kilka rodzajów antyojropejskich znaków... I mieliśmy to zacząć wyprodukować. Wszystko się dość ładnie kręciło, w fazie wstępnej znaczy, ale skutek był żaden, ponieważ mój biznesmen nagle zmarł na serce. Zapewne przypadek, stres, zbyt obfite i patologicznie smaczne jedzenie... Wiem, tak musiało być. Nic nie sugeruję. Pan od śrub na pewno wtedy jeszcze zajmował się hobbystycznie, powiedzmy, majsterkowaniem karmników i domków dla ptactwa. Albo rapem. A w ogóle to z pewnością dusza człowiek, muchy by nie skrzywdził, czyta "Gazetę" od deski do deski i nie opuszcza żadnego białego marszu.

Ale jakoś tak dziwnie wyszło, a ja ani nie miałem szansy sprawdzić, czy bym się na znaczkach antyojro nie dorobił (imponując tym liberałom, co nie jest bez znaczenia, choć zajadle udaję że mi to obojętne), oraz czy z ich powodu nie zacząłby się może jakiś ferment... jakieś coś... jakiś ruch... że ktoś zacznie nieco się zastanawiać, ludzie się zaczną porozumiewać: "Masz pewne wątpliwości? To się zabawnie składa, bo ja też... Więc może jednak nie wszystko jest aż tak różowe? Albo właśnie ZBYT różowe, nie sądzisz?" Te rzeczy. Coś takiego jak się zapowiada teraz.

Więc wiecie teraz, dlaczego żadnej antyojro-propagandy nie było, bo gdyby mi i temu facetowi się udało, to jakaś w końcu śladowa jej ilośc by była. A może nawet nie śladowa, bo jak by się ludziom spodobało, to byśmy rozkręcili produkcję... Nie tylko na kraj, ale i na całą Europę! Po paru latach mielibyśmy firmę większą od Agory... Którą byśmy zresztą kupili, czy wrogo przejęli, a potem... Na drzewo z Agorą!

W każdym razie, gdybyście spotkali pana od śrub, na przykład w zakładzie leczenia falami mózgowymi, to powiedzcie mu, że tak się nie robi! Choć fakt, że gdyby nie on, nie mielibyśmy teraz całej tej zabawy z pieniącym się Chlebowskim, histerycznym Tuskiem i niezmiennie dętym bucem Komorowskim. Kto w ogóle by znał tych zabawnych i sympatycznych panów? Ale mimo wszystko łza mi się w oku kręci.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

piątek, marca 14, 2008

Jarosław Kaczyński, Eurokonstytucja i Oblicze Trzeciej Rzeszy

Autentyczny polityk tym się różni od gadatliwego ideologa, że wie, iż w polityce nie da się w ogóle rozważać celów w oderwaniu od środków służących ich osiągnięciu. (Takie jest zresztą, w mojej opinii, zasadnicze przesłanie sławnego, choć mało czytanego i jeszcze mniej rozumianego, dzieła Machiavellego.) Autentyczny polityk zdaje też sobie sprawę z tego, że nieczęsto będzie miał możliwość realizowania jakichś z góry powziętych idei, ponieważ okoliczności - zagrożenia, trudności, a nawet czasem znienacka pojawiające się nieoczekiwane szanse - zburzą mu większość tego rodzaju planów.

W związku z powyższym nie potrafię rozstrzygnąć na ile eurosceptycyzm Jarosława Kaczyńskiego jest w sumie wątły - jak na to by wskazywały dotychczasowe działania tego polityka - na ile zaś kierował się on cały czas zarysowaną tu na wstępie przeze mnie zasadą. Z której naturalny praktyczny wniosek musiał być taki, że skoro rodzimy ludek Unię Europejską uwielbia, spodziewając się po niej cudów niewidów przy zerowych kosztach, a dużej części tego ludku Polska jest całkiem po prostu do niczego nie potrzebna, z drugiej zaś strony Polska jest tak spenetrowana przez obce służby i agentów, oraz ma tak do szpiku kości służalcze "elity", to nie ma rady.

Jedna z odwiecznych chińskich ludowych mądrości głosi podobno, że "jeśli nie możesz zapobiec temu, by cię zgwałcono, to leż i ciesz się tym gwałtem". Co właśnie czynił PiS i jego szef. Zgoda, nie sądzę, by ich i jego niechęć do Unii była porównywalna z na przykład moją. Nie sądzę też, by Jarosław Kaczyński snuł podobne do moich historiozoficzne rozważania (w moim przypadku poparte dość ekstensywną lekturą złożoną z całkiem ortodoksyjnych książek na temat historii i pokrewnych dziedzin), z których by, jak z moich, wynikało, że Unia Europejska staje się w błyskawicznym tempie imperium, a w dodatku tworem z natury totalitarnym.

W dodatku, co również wynika z moich własnych analiz, ten totalitaryzm ma wszelkie dane stać się czymś, przy czym wszystkie dotychczasowe - niezależnie od ich brutalności, ale przecież i w przypadku Unii nie mamy absolutnie żadnych gwarancji, że zawsze będzie tak "słodko i łagodnie" - to była tylko "wstępna gra miłosna".

Ponieważ prawdziwy totalitaryzm, o czym już wielokrotnie wspominałem, wymaga, do sprawowania totalnej kontroli, totalnej komputeryzacji. A więc potężnych komputerów, mikroczipów, sieci informatycznych. Oraz "obywateli" (w cudzysłowie, bo w totalitaryźmie to przecież nie jest obywatel) zarówno przyzwyczajonych do posługiwania się nimi - we własnym interesie czy dla własnej rozrywki, ale przede wszystkim w odpowiedzi na życzenie, czy "łagodną zachętę", ze strony władzy.

Władzy, która dzięki temu staje się jeszcze bardziej anonimowa... A raczej chyba tak by należało powiedzieć, że może ukryć swe prawdziwe (mniej lub bardziej) ludzkie oblicze przed "obywatelami", dając im w zamian marketingową kreację stworzoną przez specjalistów od piaru i usłużnych (nie za darmo przecież) mediów.

A zatem, wracając do głównego wątku, naprawdę nie sądzę, by Jarosław Kaczyński - moim zdaniem prawdziwy mąż stanu, jakiego drugiego śladu nie ma w Polsce w ostatnich kilkudziesięciu latach i zapewne niestety nie będzie, zakładając nawet że będzie jeszcze Polska - niezależnie od tego, że wcale nie wszystkie jego poglądy podzielam i nie wszystkie jego działania wzbudzają mój zachwyt - widział sprawę Unii Europejskiej dokładnie tak jak ja. Nie jest nią jednak zachwycony, a to już sporo, szczególnie wobec bezwarunkowej, psiej czołobitności rodzimych "elit", która z pewnością jest tym, czego unijna biurokracja oczekuje i zamierza obficie generować.

Co mówi Joachim Fest, w swej książce "Oblicze Trzeciej Rzeczy"? Książce wydanej w PRL i którą studiowałem jako młode chłopię gdzieś około sławnego, przynajmniej w ostatnich tygodniach, roku 1968? Dokładnie wtedy, gdy tylu innych, z narażeniem życia i dostępu do stółowki w KW, walczyło o naprawę socjalizmu, o powrót to korzeni - do Lenina, Trockiego i Rosy Luxemburg... A studiowałem ją - słuchajcie ludkowie! - by zrozumieć naturę nie tyle Trzeciej Rzeczy (choć teraz widzę, że i to mogłoby mi się w tych zabawnych czasach rozkwitu i jednoczenia się Europy przydać), co przodującego ustroju. Taki byłem moherowy oszołom już wtedy, a fe!

Otóż Fest pisze coś w tym duchu, że "totalitaryzm przede wszystkim zajmuje się wymuszaniem spontanicznego poparcia". Radziłbym to parę razy przeczytać i dobrze się wczuć, warto! Ja tę właśne tezę zapamiętałem najlepiej z całej fascynującej książki, którą naprawdę polecam, choć wydana została w PRL'u i chyba nie po to, bym ja mógł czynić pierwsze kroki w sowietologii.

Choć Fest w swych bardziej generalnych analizach pisał, z tego co pamiętam, właśnie o "totalitaryźmie", nie zaś po prostu o "naziźmie" czy (zgodnie z kominternowską terminologią, wg. której i socjaldemokracja to "faszyzm") "faszyźmie". Co było dość wywrotowe, tyle że oni byli po prostu zbyt widać durni, by to zrozumieć. Zaraz... Taka myśl - a może to dlatego właśnie nastąpiła ta partyjna dintorja i w 1968 wywalono z Partii, a potem z Najweselszego Baraczku Obozu Postępu, tych wszystkich (no nie, nie wszytkich, niestety!) Michników i jemu podobnych?!

Za NIEUDOLNOŚĆ! Za brak rewolucyjnej czujności! A konkretnie za wydanie książki analizującej w b. inteligentny i bezkompromisowy sposób realny komunizm, zamiast w powiedzmy południowoafrykański apartheid czy amerykański imperalizm?!

W każdym razie to właśnie stwierdzenie Festa totalitaryzmu nasunęło mi się - po tylu latach! - gdym ujrzał panikę rodzimych politycznych "elit", że oto Europa może dostrzec w nadzorowanym przez nich mołochu pewien brak entuzjazmu dla idei integracji europejskiej. Nieważne, że od zawsze było wiadomo, że co najmniej kilkanaście procent ludzi musi w Polsce być po prostu wrogo nastawionych do Unii - a więc znacznie więcej, niż potencjalnych Biedroniów w najbardziej optymistycznych dla sił postępu szacunkach... Nieważne, że o integracji, traktacie lesbijskim, samej Unii i przyszłości w niej Polski nie da się nawet przecież publicznie debatować, bo wyszedłby na jaw ten zdrożny brak autentycznego entuzjazmu...

Ale żeby tego nie potrafić zamieść pod dywan?! Nie potrafić wymusić?! Nie potrafić czegoś tam, jakiegoś geszeftu, czegokolwiek... W końcu procedury i standardy europejskie dopiero się kształtują, docierają. Ważne w każdym razie, żeby inni od tych krnąbrnych Polaków "obywatele" zjednoczonej Europy o niczym się nie dowiedzieli. Ale te żałosne tuski, te nieudolne platfusy, te cienkie TW Bolki - nawet TEGO nie potrafią Unii dać? Na drzewo z takimi namiestnikami!

Takie muszą być nastroje w Brukseli. I Berlinie. I we wszystkich innych europejskich stolicach, gdzie europejska elita z zapartym tchem, i stolcem, czeka na dalszą korzystną (a jakże!) integrację. A lud? Po co niby miałby cokolwiek wiedzieć? Nie mówiąc już o pytaniu go o zdanie.

Jak się dopracuje europejskie standardy, wartości i procedury, to lud - spokojna głowa! - będzie spontanicznie wyrażał poparcie... Mniej czy bardziej chętnie, ale gorąco, głośno i spontanicznie. W końcu jeśli wszystkie dotychczasowe totalitaryzmy, prędzej czy później, nie wzdragały się przed przemocą na wielką skalę i masakrowaniem niepokornych, to dlaczego my (tak sobie myślą w Brukseli i Berlinie, ale aż im się policzki i trzecie podbródki z wściekłości trzęsą na tych durnych Polaków) mielibyśmy być gorsi?

Dlatego też, żeby tę pokrętną, choć finezyjną, gawędę w zrozumiały dla każdego (poza wykształciuchem ale nie jestem przecież Duchem Świętym, żeby czynić cuda) podsumować, powiem tak: Jarosław Kaczyński to mimo wszystko wielka klasa, a Platfusy Obywatelskie to kompletne dno i targowica, która by się od Szczęsnego Potockiego mogła uczyć patriotyzmu. Co do samej zaś Unii, to wedle Festa jest to JUŻ TERAZ totalitaryzm jak złoto. Co gorliwie stara się nam właśnie uzmysłowić "Obywatelska" Platforma, o reszcie tych mend w rodzimym parlamencie i mediach już nawet nie spominając.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

środa, marca 12, 2008

Proste pytanie hiperaktualne

I co ludkowie, było zdrajców wieszać, prawda?

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, marca 08, 2008

Jeśli ktoś bardzo pragnie, może to uznać za tekst na 8. Marca

Uważa się powszechnie, że pracę zawodową kobiety masowo rozpoczęły w wyniku dwóch wojen światowych, kiedy to mężczyzn brakowało, więc one musiały przejąć dużą część dotychczac typowo męskich ról i zawodów. Zgoda, coś w tym niewątpliwie jest, ale weźmy na przykład taką Szwecję. Kraj, który w obu wojnach światowych udziału nie brał i w ogóle wojen nie prowadził od stuleci, a w którym pracuje zarobkowo poza domem niemal sto procent kobiet, zaś psychologicznie, kobieta która takiej pracy nie ma, czuje się dokładnie tak samo podle - tak samo skrzywdzona przez los czy społeczeństwo - jak mężczyzna w podobnej sytuacji.

Jest to, przyznasz Czytelnku, spore osiągnięcie! Nie mówię, że coś cennego w sensie wartości, ale na pewno sukces inżynierii społecznej. W kraju, gdzie w końcu tego typu "osiągnięcia" są bardzo cenione i naprawdę hojnie "obywatelom" przez władzę serwowane, ci zaś przyjmują je z zadziwiającą pokorą, jeśli nawet nie zawsze z entuzjazmem. Jak zatem można wytłumaczyć to, dość w końcu wyłamujące się z wojennego paradygmatu, zjawisko?

Spotkałem się kiedyś z interesującym, i z pewnością w dużej mierze prawdziwym, wytłumaczeniem. Otóż zaraz po drugiej wojnie światowej den svenske mannen zapragnął własnego automobilu, w związku z czym, niewiele myśląc, wysłał współmałżonke do pracy zarobkowej. Rodzina dorobiła się wymarzonego pojazdu, który ma do dzisiaj - nie ten sam wprawdzie, ale w sumie bardzo podobne krowiaste Volvo - a żona pracować by już po prostu nie mogła.

Nie mogłaby, ponieważ, po pierwsze - rodzina by już dzisiaj z jednej pensji nie wyżyła. Po drugie - ponieważ teraz jest to już społeczną normą, więc i odgórne naciski idą w tym kierunku, jak i psychika szwedzkich kobiet jest odpowiednio ukształtowana. One po prostu "realizują się" w pracy zarobkowej, oczywiście poza domem! Drobiazgi w rodzaju tego, że półroczne dziecko oddawane jest do przedszkola, gdzie, zgodnie z wymaganiami ideologi, zajmują się nim mało męscy faceci i ledwo sobie radzące z językiem imigrantki z dalekich krajów. Plus różni ludzie, którzy muszą pracować, bo jakby inaczej - w tym oczywiście i kobiety, co tutaj akurat nie jest rzeczą najgorszą, a do żadnej ambitniejszej i lepiej płatnej pracy się nie nadają.

Szwedzkie zwalczanie bezrobocia to w ogóle temat-rzeka. Który w dodatku wiąże się w niemałym stopniu z moim głównym tutaj tematem. Otóż w Szwecji nie da się zmniejszać biurokracji także dlatego, że wtedy podnosi się wielki wrzask, że "urzędniczkami są przecież przeważnie kobiety, więc zwalnianie ich zaburzy strukturę zatrudnienia i cofnie równouprawnienie". A kto, że spytam, wysłał te swoje żony do pracy? (Kto nie wie, niech czyta od nowa!) I z jakich to motywów? Jeśli odpowiedziałeś, że "aby budować socjalizm", to niestety, tym razem, kulą w płot. Czytaj od nowa! Motywy te były bowiem czysto ekonomiczne, czysto liberalne - czysta chciwość i pragnienie błyskotek. Bez myślenia o realnych, dalekosiężnych kosztach, bez myślenia o skutkach uboczncyh.

Wracając do tamtejszych uciech życia rodzinnego, które w pewnym przynajmniej stopniu osiągnięto dzięki tamtej zbiorowej decyzji ówczesnych jedynych żywicieli rodziny. Swego czasu gdzieś przeczytałem, że szwedzcy rodzice ze swymi dziećmi - a nie mówię już o półrocznych niemowlakach, tylko o nastolatkach - rozmawiają przeciętnie 7 minut dziennie. Przeczytałem to pewnie z 20 lat temu, wątpię jednak, by to się znacząco od tamtych czasów poprawiło. Za co można w Szwecji zostać pozbawionym praw rodzicielskich, a do tego "nieoficjalnie" zostać publicznie ostemplowanym jako "pedofil", oraz tego, jak tamte dzieci to "sprytnie" i niemal na każdym kroku wykorzystują, nie będę tu opowiadał, bo to temat na inną okazję.

Powie ktoś, że fakt, teraz oboje małżonkowie (małżonkowie? w istocie raczej rzadko, choć to akurat nie jest aż tak ważne) pracują, ale przecież żyją i lepiej, niż w latach '40. Ano żyją lepiej, choć nie zawsze, bo kryzysy ekonomiczne, z bezrobociem, potrafią tam być długotrwałe i dotkliwe, wiem coś o tym z własnego doświadczenia. Teraz akurat takiego nie ma i Szwecja robi za cud gospodarczy. Zobaczymy co będzie dalej, ja tam jestem dość sceptyczny.

Fakt, Szwedzka rodzina ma teraz domek, połączony w szereg z innymi takimi, na trzydziestoletnie spłaty, Volvo, telewizję satelitarną, wakacje za granicą, często łódkę i taką chatkę gdzieś w plenerze. Majątku jednak Szwed ma przeciętnie kilkukrotnie mniej, niż np. Włoch, a kilkunastokrotnie mniej niż Niemiec. (Wykupią nas wszystkich, Hitler zwycięży!) Oraz mają gwarancję - no, niemal gwarancję, bo w końcu to nie może trwać wiecznie - że nie zostaną bezdomni, choćby stracili pracę, a jeśli udowodni się, że się jest alkoholikiem, to dostanie się zasiłek i na wódkę. Przynajmniej tak bywa, co jest potem przez nie lubiącą socjalizmu prasę dość mocno nagłaśniane.

Ma się też gwarancję, iż życie zakończy się w domu starców, gdzie człowiek będzie sobie siedział w oczekiwaniu na śmierć, która nie ma się prawa zbytnio odwlekać... Oj, daliby mu wtedy, oj dali! No bo przecież nie można zbyt długo zajmować innym tego cennego miejsca. Siedział, oraz leżał, potem to już raczej to drugie, z pampersem gdzie należy, od czasu do czasu przewijany przez jakiegoś imigranta dowolnej płci - z reguły ciemnoskórego, słabo znającego język i z dnia na dzień bardziej nienawidzącego tej swojej pracy, ludzi których musi wbrew sobie tak obsługiwać, oraz całego tego sytego i z sytości zidiocialego kraju.

Mógłbym opisywać różne takie specyficzne smaczki godzinami, ale nie tym razem. Chodziło mi o ukazanie interesującego moim zdaniem przecięcia kwestii "równouprawnienia kobiet" z kwestią ekonomiczną... Nie bójmy sie tego słowa - z liberalizmem. Tak zwani "konserwatywni liberałowie" (czy może odwrotnie, trudno to zapamiętać) twierdzą, iż "wolny rynek" jak najbardziej sprzyja konserwatywnym wartościom, zaś to, co tym wartościom szkodzi, to "socjalizm". Tutaj, mimo, że w Szwecji socjalizmu faktycznie nie brakuje, wydaje się być inaczej. Pierwszy impuls był jak najbardziej ekonomiczny, rynkowy, liberalny. Czyż nie?

Cóż jednak się dziwić, skoro liberałowie także za nasprowadzanie tych wszystkich imigrantów - którzy mieli tyrać w fabrykach i wywozić śmieci, podczas gdy tubylcy, rasa panów, mieli osiągać wyższe rzeczy - także próbuja winić "socjalizm", nie zaś chciwość, która dla nich jest przecież, mówią nam to bez przerwy i otwartym tekstem, bóstwem? To dyrektorzy wielkich firm domagali się siły roboczej! To przedsiębiorcy! To liberałowie! Teraz jednak, kiedy potomkowie tamtych emigrantów, bez zawodu, praktycznie nie znający miejscowego języka, znarkotyzowani, snują się po ulicach, czyniąc niektóre dzielnice enklawami czegoś całkowicie nie-europejskiego, niezbyt głośno i chętnie się do tego przyznają.

No więc tutaj podałem drugi tego rodzaju przykład, jak to ekonomiczna chcica i liberalne motywy prowadzą do mało konserwatywnych skutków, a w dodatku do skutków, które już nawet z czysto liberalnego punktu widzenia są jak najbardziej szkodliwe. Chodzi o skutki takie, jak przerost biurokracji i cykliczne, ale naprawdę poważne, problemy z bezrobociem.

Jeśli ktoś bardzo chce, to może ten tekścik uznać za hołd złożony wszystkim patriotycznym i sensownym polskim kobietom, w dniu tego ich rzekomego święta. Które sam uważam za dość błazeńskie i komunistycznej proweniencji, ale zdaje się są tacy, i to godni szacunku, którzy to widzą inaczej. A więc - wsiewo najłuczsziejszewo s Mieżdunarodnom Żienskom Dniom! (Na Boga, tylko niech się nikt nie próbuje uczyć z tego tutaj rosyjskiego!)

Choć oczywiście największą frajdę, darujcie to Cnotliwe Dziewice, Piękne Damy i Szacowne Matrony, sprawiło mi kolejne kopnięcie w kostkę zadufanego w sobie i głoszącego obrażające ludzki umysł brednie leberała.


triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

piątek, marca 07, 2008

Nową religią w leberała

"Leberał jaki jest, każdy widzi". Chciałoby się tak powiedzieć, zabrzmiałoby przepięknie, a w dodatku większość P.T. Czytelników nie domyśliłaby się nawet, że to parafraza słynnej definicji konia by ks. Benedykt Chmielowski. Niestety, koń to stworzenie szlachetne, a leberałów jest wiele różnych rodzajów i łączy te rodzaje niewiele - poza tym, że wszystkie błądzą i gadają (excusez le môt) od rzeczy.

Dość powszechnie występującym typem leberała jest ktoś, kto ma własny biznes, albo po prostu sporo zarabia, w związku z czym uważa, że jemu nikt nic nie daje, a już na pewno nie z podatków, natomiast jego podatki idą na jakichś nierobów i/lub nieudaczników. No i nasz człowiek sukcesu płacić podatków nie tylko nie lubi, o co zresztą wielkiej pretensji doń mieć nie sposób. Tym bardziej, kiedy się pomyśli, kto w III RP i całej Europie dzisiaj te podatki pobiera i jak z nich korzysta.

Tyle, że nasz człek sukcesu na tym niepłaceniu nie poprzestaje, tylko - zależnie od usposobienia głosem bardziej zrzędnym, lub bardziej kłótliwym, zawsze jednak głośno i dobitnie - głosi światu religię podatków niepłacenia. Co by się jeszcze dało jakoś może zaakceptować. Ale on i na tym nie poprzestaje i głosząc religię... Czego? No właśnie - leberalizmu! Religię z kompletną, wysoce rozwiniętą teologią, dogmatyką, liturgią, eschatologią... Z chórami aniołów (von Mises, von Hayek, von Friedman, von Mikke i kto tam akurat jest na tym leberalnym topie), diabłem (antyleberałowie), masami potępionych grzeszników (nieroby i nieudacznicy)...

Wszystko tu jest, zapewniam, jak w każdej przyzwoitej, dobrze rozwiniętej religii. I jak się człowiek zastanowi, to sam dojdzie co jest co. Komuś by to mogło zaimponować, no bo kiedyś do stworzenia religii trzeba było religijnego geniusza (tak tego typu ludzi określa Toynbee, o ile dobrze pamiętam), dobrze jeśli z padaczką (jak Mahomet) bo to daje fajne wizje i wnętrzne przeżycia. A najlepiej to w ogóle z jakąś boską pomocą. Jeśli bowiem jakiś bóg maczał w takiej religii palce, to jej przyszły sukces można uważać za zapewniony! ("Wow!", jak mówią leberałowie, w każdym razie kiedy chcą nam coś sprzedać.)

Niestety, ostatnio żadni bogowie do tworzenia nowych religii ręki z niewiadomych powodów nie przykładają, więc muszą wystarczać - z emfazą i rytualnym pochyleniem głowy wymawiane, zaś pisane obowiązkowo z dużej litery - sprawy takie, jak Święte Prawo Własności, czy Wolność.

I jest to chyba nienajgorszy biznes, bo jakże inaczej wytłumaczyć, że ludzie zarabiający ciężkie pieniądze na swej biznesowej działalności, mają czas i ochotę głoszeniem takich religii się zajmować? Płaci im ktoś za to? (Ciekaw jestem kto i w jakiej walucie.) A skoro jest to nienajgorszy biznes dla tych bogatych ludzi, to tym bardziej dla mnie, biednego nieudacznika. Więc też sobie stworzę własną religię, co mi tam, raz się żyje!

Otóż moja religia polegać będzie na tym, że Piekielnie Inteligentni Faceci o (Idealnym) Wzroście Sześciu Stóp i Dwóch Cali, z Włosami na Klatce Piersiowej (Na Głowie Zaś Niekoniecznie) i Udowodnionej Płodności powinni mieć prawo do 16 żon jednocześnie, które sobie mogą swobodnie wybrać spośród miliardów dostępnych na matrymonialnym rynku kobiet. Te żony mają oczywiście ustawowy obowiązek ich słuchać, kochać, pieścić, golić im łeb a potem polerować piersiami, gotować im frykasy i poić małmazją (nie posuwając się jednak do utopiena ich w beczce z tym szlachetnym i kosztownym trunkiem).

Do tego oczywiście willa z bardzo dużym ogrodem na koszt podatników - dzieci muszą w końcu mieć gdzie się bawić! Oraz, choć pecunia nieco olet, nie da się bez tego - okrągła sumka na utrzymanie i reprezentację (indeksowana ze wzgl. na inflację). A do tego oczywiście odpowiednia oprawa - ideologiczna, liturgiczna, prawna, dogmatyczna. Nic bym też nie miał przeciw wskrzeszeniu Świętego Oficjum, jeśli oczywiście miałoby bronić tej mojej nowej religii.

Wykrzyknie leberał: "Ależ to jakieś wariactwo! Dlaczego wszyscy mamy płacić na prywatne szczęście jakiegoś takiego?!" Odpowiadam: "To jest wasza, kochani ludkowie, inwestycja w przyszłość. Pomyśl tylko, leberale - jak poprawi się poziom intelektualny społeczeństwa, jak poprawi się jego płodność... I masa innych istotnych spraw. Nie wspominając już o owłosieniu tam gdzie naprawdę warto być owłosionym (mówię o mężczyznach)."

Wykrzyknie leberał (znowu, lubią krzyczeć): "Ale co to MNIE obchodzi?" Odpowiadam: "Kochany leberale. A co mnie obchodzi, czy w wyniku twojej działalności za pół wieku każdy mieszkający na terenie dzisiejszej Polski będzie posiadał trójkołowego mercedesa z napędem termojądrowym, zaś każda kobieta (czy to co kobiety wtedy zastąpi) - trzy różowe golarki? A przecież dokładnie na tym polegają twoje rzekome zasługi, czyż nie?"

I dodaję: "Dlaczego mamy budować drogi, mosty, linie telekomunikacyjne, żebyś ty, leberale, człowieku sukcesu, biznesczłowieku, mógł taniej i łatwiej produkować, sprzedawać, wmawiać spragnionym badziewia durniom swoje różowe barachło? Dlaczego najlepsze tereny mają być oddane właśnie tobie - na twoją, szemraną często, działalność, albo na twoje, prywatne wygody czy uciechy? Czemu przepisy prawa mają być tworzone pod ciebie? Dlatego, że durnie, nie mający nic innego do roboty, kochają spędzać czas w twoich hipermarketach i oglądając twoje 'Tańce z Gwiazdami'?"

"Dlaczego", kontynuuję, "porządny człowiek idąc latem przez ulicę, o plaży w Sopocie czy Jelitkowie nie wspominając (a nie jestem leberalną stonką, tylko tu mieszkam, zwróć łaskawie leberale uwagę!) musi słuchać twojego gównianego dysko, techno, rapu, popu i wszelkiego innego takiego świństwa? Dlatego że ty na tym zarabiasz? Dlatego, że zgraja durniów wtedy ci więcej i chętniej płaci?"

"A od kiedy to, słodki lebarałku, ci ludzie są dla ciebie tacy ważni? Od kiedy uważasz ich za coś innego, niż tylko demokratyczne bydło, które należy ew. wziąć za mordę, poza tym zaś całkowicie ignorować? Kiedy tobie płacą, kiedy tobie pozwalają zarobić, z demokratycznego bydła stają się nagle Solą Ziemi, Kwiatem Przecudnym Jednej Nocy, tak? Daruj, ale dla mnie to jakby zbyt subtelne, zbyt talmudyczne. Ja tego po prostu nie rozumiem."

"Jaka jest w końcu różnica pomiędzy moją skromną propozycją a twoimi żądaniami? Bo między moją nowowymyśloną religią, a twoją - mającą już 230 lat, przechodzoną, intelektualnie i moralnie zbankrutowaną, budzącą niesmak w każdym mającym odrobinę smaku człeku? No bo przecież 'po owocach ich poznacie', a twoje owoce, lebarale, to dysko, techno, Wielki Brat i Szkło Kontaktowe. Fakt, do tego jeszcze różowe golarki do... powiedzmy 'muszelki'. I język w którym królują 'odlotowy' z 'czadowym', plus medialny bełkot dla wykształciucha. Przecież te 'wolne media' nie są moje, tylko - daruj człowieku - twoje właśnie i nikogo innego. Twoje osobiście, albo też jakiegoś innego leberała, człowieka sukcesu, biznesmena."

"I zapewniam cię leberale", dodałbym jeszcze na zakończenie, "że jeśli się chwilę zastanowisz, a masz jeszcze jakieś aktywne komórki w tym, co być może było kiedyś twoim mózgiem, przyznasz, że moja propozycja, wraz z jej religijną oprawą, jest o wiele sensowniejsza, mniej kosztowna dla społeczeństwa, zaś obiecująca mu bez porównania większe korzyści w niedalekiej już całkiem przyszłości. Poza tym, że ma w sobie bez porównania więcej smaku, bo żadnego dysko czy techno by nie było. Jeśli bardzo tego pragniesz, drogi leberale, to nazwij to sobie nawet 'Prawem' (z dużej litery), nawet Boskim Prawem, jeśli to cię ucieszy. Prawem, którego ja bym bezwarunkowo przestrzegał: ŻADNEGO DYSKO, ŻADNEGO RAPU, ŻADNEGO TECHNO! Możecie mnie z tego rozliczać. Tak mi dopomóż Bóg! Wszyscy, w sumie, byliby o wiele szczęśliwsi - ja, moje żony i moje dzieci już teraz, reszta ludzkości też niedługo."

No i już całkiem na koniec, taki oto coup de grâce w samą wątrobę leberała: "Zresztą nie byłby przecież sam, bo kilku takich jak ja, który także by się należała willa i 16 żon z przyległościami, w każdym pokoleniu na każdym kontynencie by się chyba znalazło. Sporo ludzi od razu by się uszczęśliwiło, a poziom ludzkości poprawiłby się w try miga. Portowych terminali byście dla nas budować nie musieli, przepisów celnych byście nie musieli dla nas stale modyfikować i ulepszać w te i wewte, oszczędziłoby się masę ludzkich nerwów przestając nadawać reklamy..."
"Jeśli więc musimy koniecznie mieć jakąś świecką religię naprędce wymyśloną, to moja jednak jest o niebo lepsza! A jeśli nadal masz, leberałku słodki, wątpliwości, to powiedz mi łaskawie, co w mojej propozycji ci nie pasuje? Co jest lepszego w twojej religii niż w mojej? Jeśli zaś sam nie potrafisz odpowiedzieć, to wynajmij sobie takiego, co potrafi! I tak nie masz nic lepszego do zrobienia ze swoją forsą."

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

Cywilizacja jako schizofrenia (6)

A więc udowodniliśmy sobie, że rozwój cywilizacji polega między innymi na odcinaniu się od obiektywnej rzeczywistości leżącej poza nią, a coraz większym koncentrowaniu się na tym, co sama ta cywilizacja generuje. Mówię oczywiście o nauce, religii, literaturze, edukacji, wszelkich formach propagandy - nie da się chyba zaprzeczyć, że zajmują się one w coraz większym stopniu tą cywilizacją, wychodząc od niej jako od pierwotnych założeń, dorabiając do nich z coraz większym zapamiętaniem metafizyczne i quasi-metafizyczne uzasadnienia.

Oczywiście istnieje też, przynajmniej w naszej zachodniej cywilizacji, czysto praktyczna nauka, pozostająca w służbie technologii i zmagająca się z realnymi problemami. Jednak i ona służy - w swych celach - potrzebom w coraz większym stopniu generowanym przez daną cywilizację, w coraz większym zaś stopniu ignorując potrzeby inne, bardziej "obiektywne".

Czy jest w tym element skrajnego upraszczania obrazu świata, o którym mówiliśmy w związku z teorią metabolizmu informacyjnego i schizofrenii? Ograniczając się do analizy naszej własnej cywilizacji, z pewnością należy stwierdzić, że tak! Kiedyś ludzie różnili się rasą i stanem społecznym - teraz już w coraz mniejszym stopniu dostrzegamy takie zmiany, a w każdym razie za coraz mniej je istotne uważamy. I tak to naprawdę wszyscy odczuwamy, bo oficjalnej, sączonej nam bez przerwy "z góry" propagandzie "równości i braterstwa" już nawet nie warto w tym kontekście wspominać.

Podobnie jest z płcią - kilkadziesiąt lat temu każdy odruchowo widział kobietę jako coś innego od mężczyzny, niezależnie oczywiście od tego, że są ludźmi i wobec Boga mają równą wartość. Jednak były to dwie odrębne kategorie i nawet nie trzeba było tego głosić, co robi np. Ortega y Gasset, bo było to oczywiste. Czy tak jest dzisiaj? Z pewnością nie! Z każdym niemal dniem coraz mniej szokuje nas teza zwolenników kapłaństwa kobiet, że "Bóg nie zwraca przecież większej uwagi na taki drobny szczegół". I nie chodzi mi tu o kwestię religijną, tylko o sprowadzanie kwestii płci do "jednego małego szczegółu". Nas to jednak, jak powiedziałem, z każdym dniem szokuje i śmieszy coraz mniej.

Czy jest w tym to uproszczenie obrazu świata, o którym mówi teoria doktora Kępińskiego? Z pewnością jest. Czy jest ono w jakimś przynajmniej stopniu schizofreniczne? To kwestia osobistej oceny, dla mnie jest w tym rzeczywiście niemało ze schizofrenii. Pamiętając, że upraszcza ona w sumie obraz świata i że ten obraz u schizofrenika staje się coraz prostszy, coraz "logiczniejszy". I że jest prostszy i "logiczniejszy" niż u człowieka schizofrenią nie dotkniętego.

Albo weźmy coś, co nie bez racji można by uznać za największe w sumie intelektualne osiągnięcie naszej cywilizacji: znalezienie "wspólnego mianownika" dla wszystkich dosłownie rzeczy i zjawisk, istniejących lub potencjalnie istniejących, w ich cenie rynkowej. Mamy już dzisiaj wszyscy, my ludzie zachodniej cywilizacji, głębokie przekonanie, że tak właśnie jest.

Chłopska chata i poletko to nie jest już kwestia ślepego, zwierzęcego niemal, irracjonalnego przywiązania, zakorzenienia, kontynuacji krwi i nazwiska... To jest przede wszystkim kwestia ceny, kosztów, opłacalności. Tak samo zresztą jak z rodzeniem i płodzeniem dzieci przez nas, ludzi przeważnie już żyjących w miastach. Nie tak kiedyś było, całkiem jeszcze niedawno!

I nie chodzi mi tutaj o wygłaszanie jeremiad, tylko o konstatację faktu, że to się wszystko uprasza. Że wszystkie przejawy życia, i nie tylko życia - wszystko dosłownie - da się w bardzo istotnym aspekcie sprowadzić do jednej liczy, ceny rynkowej.

Cenę rynkową ma dzisiaj osobista godność - wystarczy włączyć telewizor. Cenę rynkową ma dzisiaj powiedzmy dziewictwo - wystarczy nieco poszukać w internecie. Cenę rynkową ma życie rodziców. Cenę rynkową ma dziecko. Cenę albo koszt - to przecież ta sama sprawa, tylko znak przeciwny.

Nie ma dziś praktycznie rzeczy, która by nie miała, choćby teoretycznie - bo nie wszystko znajduje się na razie na rynku i nie wszystko ma cenę, która normalnego śmiertelnika może realnie zainteresować - swej ceny czy kosztu, wyrażonego w jakiejś walucie, waluty zaś są oczywiście między sobą przeliczalne.

Nicoás Gómez Dávila mówi coś w tym duchu, że: "Dla prawdziwego arystokraty to co ma cenę, nie ma wartości. Dla burżuja tylko to co ma cenę ma wartość". Kiedyś było tak to widział każdy w miarę przyzwoity człowiek, dziś brzmi to jak paradoks, piękny, przynajmniej dla niektórych, ale nieżyciowy. Wszyscy więc jesteśmy zgodnie z tą tezą burżujami... Co także potwierdza sugestię, iż nasz generowany przez cywilizację świat się upraszcza.

Kiedyś było wiele rodzajów ludzi, teraz wszyscy są burżujami. Można to zresztą nazwać inaczej, wedle gustu - na przykład mówiąc, że "dziś wszyscy jesteśmy braćmi", albo "wszyscy jesteśmy demokratami". (Czy liberałami zresztą.)

Jeśli tego do końca nie udowodniłem, to w każdym razie mam nadzieję, że przedstawiłem nieco materiału do przemyśleń. I że nie było to całkiem bez sensu.

Na zakończenie chciałbym wspomnieć o jeszcze jednej interpretacji tezy, że "Cywilizacja jest jak schizofrenia rozumiana zgodnie z teorią metabolizmu informacyjnego". Nikt już z pewnością nie pamięta wczesnych odcinków tego długiego cyklu, i wątpię by wielu Czytelników teraz się rzuciło do ich czytania. Jednak wspominałem tam o "zaletach" schizofrenii, która to choroba wcale nie jest tak po prostu ruiną umysłu. W każdym razie nie od razu.

I o tym, że jej przebieg często zaczyna się od pewnego "olśnienia", bardzo głębokiego przeżycia z nagłym "dostrzeżeniem prawdy". (Wspomniany już Nietsche, także być może słynne "olśnienie" Słowackiego, oraz wiele innych podobnych, i szeroko znanych, tego typu zdarzeń.) Potem często następuje okres dużej kreatywności, który w niektórych przypadkach daje naprawdę wartościową i interesującą twórczość artystyczną czy literacką. W końcu jednak następuje stopniowy zanik władz umysłowych, jakby się coś w umyśle, w psychice chorego wypaliło.

No i powyższe bardzo mi przypomina opis przebiegu Kultury/Cywilizacji w ujęciu wspomnianego już tu wielokrotnie i niezwykle przeze mnie cenionego Oswalda Spenglera. Nie będę już nawet tego się tutaj starał jakoś bliżej wyjaśnić, w końcu dzieło Spenglera ma niemal 1000 stron i jest naprawdę gęste od treści, a ten tekścik stał się już dość długi. Jednak powiem, że zarówno to początkowe "olśnienie", ten okres kreatywności, jak i to końcowe wyczerpanie sił witalnych... Z którym pacjent może jednak żyć naprawdę długo, jeśli mu się pozwoli... Ogromnie mi przypomina typowy przebieg schizofrenii opisywanej w książce Antoniego Kępińskiego "Schzofrenia".

Sam Spengler oczywiście nic takiego nie mówi, ale wiele rzeczy, o którym mówi, daje się znakomicie dopasować do dużo nowszych odkryć i całkiem nowoczesnych naukowych koncepcji. hrPonimirski zachwyca się, z tego co wiem, Spenglera "cybernetycznym" podejściem i jego fantastycznym zrozumieniem nauk ścisłych i ich historii. Nawet coś na ten temat, o ile mi wiadomo, skrobie i zamierza opublikować. Ja zderzyłem tu Spenglera akurat z teorią metabolizmu informacyjnego pochodzącą z psychiatrii.

Jeśli ktoś chce sam to skonfrontować, a ma czas, ambicję i masę energii, a do tego zna angielski lub niemiecki, może sobie przeczytać Spenglera w sieci. Linki sa po prawej stronie mojego blogu http://bez-owijania.blogspot.com. Może też sobie sprowadzić za niewielką sumkę np. z http://alibris.com. Wcale nie wypada to drogo, szczególnie przy obecnym kursie dolara. Ale przypominam - mówimy o PEŁNYM, NIEKASTROWANYM wydaniu "Der Untergang des Abendlandes" (angielski tytuł "The Decline of the West", polskiego wymieniać nie warto, bo wszystkie rodzime wydania są perfidnie skastrowane)!

KONIEC

No, ciężko było, ale skończyłem, co jest i tak niezwykłe i chwalebne. Uff! W razie czego dopiszę jeszcze uzupełnienie, ale do niczego się już nie zobowiązuję!

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, marca 06, 2008

Totem, tabu... i kto głosował na platfusów Tuska

Czytam wielkie dzieło Oswalda Spenglera. Trzeci raz od początku do końca i metodycznie, nie licząc różnych wyrywkowych czytań. I nie licząc tego upiornie skastrowanego wydania, które jest, a w każdym razie było jakiś czas temu, dostępne w sprzedaży po polsku. Skastrowane, jak wszystkie zdaje się wydania tej książki w całej dzisiejszej Europie - metodycznie próbuje się stwarzać wrażenie, że tę książkę trzeba skrócić, zapewne żeby pozbawić dłużyzn, dzięki czemu ten i ów inteligent zdoła ją może, z obowiązku, przeczytać.

Zabawnie tylko, że amputowana są akurat najciekawsze, najaktualniejsze i najbardziej kontrowersyjne (choć przyznam że dla mnie akurat one kontrowersyjne aż tak bardzo nie są) części tej książki. Czyli te, dotyczące bezpośrednio historii, a przede wszystkim kwestii schyłku cywilizacji. Pozostawiono natomiast Spenglera fenomenologiczne rozważania na temat sztuki.

To był w(s)tręt, nie całkiem o tym mam zamiar pisać. Nie mogę jednak tej - jakże symptomatycznej przecież - sprawy pomijać, kiedy piszę o Spenglerze. No a o czym chcę w takim razie pisać?

Otóż właśnie teraz przeczytałem Spenglera rozważania na temat dwóch stron życia - strony "totemu" i strony "tabu". Ta pierwsza jest związana z czymś, co by można nazwać czystym życiem: rodzeniem się, umieraniem, trwaniem, uprawianiem ziemi, odwiecznymi, a w każdym razie bardzo powoli się zmieniającymi obyczajami... Ta druga to coś świadomego, czego się człowiek uczy, co studiuje, co nauczyciel czy mistrz przekazuje uczniowi...

Spengler, słusznie moim zdaniem, na licznych przykładach udowadnia, iż nasza zachodnia historia sztuki (a jest inna?) popełnia ogromny błąd, traktując jako jedno i nie czyniąc istotnych rozróżnień pomiędzy czymś tak całkowicie różnym, jak pomiędzy architekturą świątyni, a "architekturą" wiejskiej chaty. Albo między zwykłym codziennym strojem jakiegoś ludu, a ornamentem, który ten strój być może zdobi. (Oczywiście mówimy o ludach sprzed epoki telewizji i hipermarketów.)

Spengler dowodzi, że sztuka - język mniej więcej świadomych form, czyli strona tabu, każdego ludu może się dość łatwo zmieniać, podlegać wpływom, i niewiele w istocie mówi to o samym ludzie i istotnych zmianach, jakim on podlega. Zresztą nie tylko "język form", bo nawet język po prostu, jak i każda inna rzecz reprezentująca stronę tabu.

Zdobienia używanych przez taki lud przedmiotów, które potem nasi archeologowie odkopują, a my podniecamy się potem tworzonymi przez nich na tej błahej podstawie teoriami na temat losów tego ludu. I "okazuje się", że jest to ten sam lud - choćby znalezione artefakty występowały w bardzo od siebie odległych miejscach. Albo też odwrotnie - lud nagle okazuje się być całkiem inny, bo nagle zmieniają się znajdowane na danym terenie ornamenty. A jednak ornamenty, wraz z całą stroną tabu, czyli wszystkim tym, co w dużym stopniu wyuczone, mogą się zmieniać całkiem szybko i często zadziwiająco łatwo, w odróżnieniu od strony totemu, dużo mniej irracjonalnej, bez porównania mniej podlegającej modom i wpływom.

Pisze Spengler:
Gdybyśmy w zachodniej Europie jedynie znaleziska ceramiki ze stuleci pomiędzy Troją a Chlodwigiem, nie mielibyśmy najmniejszego pojęcia o tym, co znamy jako "wielka migracja". Ale obecność owalnego domu w rejonie Morza Egejskiego, a inny, bardzo uderzający jego przykład w Rodezji, jak też szeroko dyskutowana zgodność saskiego chłopskiego domu z domem libijskich Kabylów, ujawnia kawałek historii rasy. Ornamenty rozprzestrzeniają się, gdy ludzie wprowadzają je do swego języka form, ale typ domu daje się przeszczepić wyłącznie razem z daną rasą. Zniknięcie jakiegoś ornamentu oznacza nic więcej, niż tylko zmianę języka, ale kiedy zanika jakiś typ domu, oznacza to, że rasa wyginęła.
Pragnę zwrócić uwagę Czytelnika na to ostatnie zdanie, które także w oryginale jest zaznaczone italikiem. Kiedy je czytałem, przypomniało mi się, jak jako młode chłopię mieszkałem w Krakowie, na Bronowicach. Były to czasy dość wczesnego Gomółki. I bardzo blisko nie tylko Krakowa czy Bronowic, ale także mojej szkoły "tysiąclatki" i paskudnych bloków z nieotynkowanej cegły, w których wtedy mieszkaliśmy, stały najautentyczniejsze wiejskie chaty - z drewna, bielone wapnem, przeważnie z dodatkiem błękitnej farbki... Oraz ze słomianymi strzechami!

To naprawdę nie były żadne skanseny, tylko najprawdziwsze ludzkie domy. I nikogo to wtedy nie szokowało. Inne cechy tej wiejskiej, a często raczej całkiem podmiejskiej, architektury, także byłyby chyba dla nieco młodszych Czytelników szokujące. Na przykład to, że obory, z tego co pamiętam, były w tym samym budynku. (Co nie znaczy, że w tej samej izbie, to już jednak nie były kurne chaty.) Z mniejszych spraw, też jednak z dziedziny totemu, można dodać, że w takich chatach bywało się przeważnie częstowanym ziemniakami z kwaśnym mlekiem.

Słuchajcie młodzi (jeśli któryś z Was dotąd doczytał, w co skądinąd wątpię). Kwaśnym mlekiem, które już dzisiaj, zgodnie z utartą od stuleci w krajach anglosaskich i atakującą po kolei wszystkie "cywilizujące się" kraje, jest największym świństwem na świecie, jeśli nie wprost trucizną. (Odwrotnie, niż Walentynki i Halloween oczywiście.)

Chciałem jednak wrócić na zakończenie do tych wiejskich chat krytych strzechą i zakończyć na melancholijną nutę. Otóż, jeśli Spengler ma rację, a ja osobiście uważam, że ma ją niemal zawsze (i nie dlatego, Bóg mi świadkiem, bym kochał Niemców, czy coś podobnego), to owe wiejskie chaty odeszły... RAZEM Z RASĄ LUDZI, KTÓRZY W NICH OD STULECI MIESZKALI I KTÓRZY JE PRZEZ STULECIA, JEŚLI NIE DŁUŻEJ, BUDOWALI! No bo nie jest tak, że z każdego przedstawiciela zrobił się inteligent, czy choćby wyksztłciuch. Ale ten lud mieszka teraz w betonowych pudełkach z furą wystawioną na widok sąsiadów i przyjezdnych. I wcale go to nie boli, ani mu za tymi krytymi strzechą chatami nie tęskno.

Bo to po prostu nie jest już ten lud! Tamten wymarł. Jeśli wierzyć Spenglerowi. Zabiła go Cywilizacja - ta w spenglerowskim znaczeniu, czyli stopniowe zamieranie sił żywotnych tego, co wcześniej było, wedle spenglerowskiego określenia, Kulturą. I wszystkiego co nie jest metropolią, ekonomią, prasą, rozrywką, inteligencją, wieczną prawdą, dowcipasem... Ale także cywilizacja całkiem po prostu, czyli Postęp, który wzbudza tak powszechny entuzjazm i na którym nawet rzekoma hiper-prawica opiera cały swój utopijny system.

No bo w końcu jak inaczej można znaleźć sens podporządkowania wszystkiego dzikiej rynkowej ekonomii, jeśli nie we wierze w wieczny postęp, dzięki któremu każdy dosłownie będzie kiedyś - wedle dzisiejszych kryteriów - bardzo bogaty, a bogaci będą bogatymi nie-do-wyobrażenia! (Wow!)

No i, nie da się wykluczyć, że zabili ten lud, komuniści. Czy jak tam należałoby nazwać tę zgraję, która Polską rządziła z sowieckiego nadania, a i dzisiaj ma się całkiem nieźle, choć większości porządnych ludzi aż tak się nie poprawiło.

I to jest myśl dla mnie na przykład bardzo przykra, ale mająca tę zaletę, że wiele wyjaśnia. Zamiast dziwić się, co się stało z sumieniem, odwagą i rozumem tych krakusów, którzy na malutkich, pokracznych konikach siali popłoch wśród doborowych kozackich oddziałów i wprawiali w zachwyt Napoleona, który na gorliwość naszego mięsa armatniego zdążył się już był przecież uodpornić, więc tu musiało chodzić o coś lepszego. Oni nie zidiocieli! Nie sparszywieli! Nie skurwili się! Nie sprzedali! Nie dali kupić! Nie stracili całej dawniejszej przyzwoitości! Oni po prostu WYGINĘLI!

Po prostu nie polski lud wybierał Tuska do władzy, nie polski lud darowywał życie Urbanom i Jaruzelskim, nie polski lud czyta "Gazetę Wyborczą", ogląda szkło kontaktowe... To nie polski lud głosował za Anschlussem do Ojro-Unii, to nie polski lud popiera w tych wszystkich, skądinąd załganych, sondażach platformianych platfusów i ojropę! Tamci wyginęli, na ich miejsce przyszli jacyś nowi. Skąd przyszli? Ideowo to chyba jasne, stronę tabu mamy więc jakby załatwioną. Co do strony totemu zaś... A czy to w końcu ma aż takie znaczenie, w przypadku tych smętnych istot?

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, marca 01, 2008

Cywilizacja jako schizofrenia (5)

Powie ktoś, że w gruncie rzeczy niczego nowego z pomocą teorii metabolizmu informacyjnego nie powiedzieliśmy, bo zarzuty, iż prominenci ("niech pan zamyka piwnicę, bo tu się różni prominenci kręcą", jak mówił cieć do Wojciecha Młynarskiego w pamiętnym roku '80, czy może '81) są oderwani od życia, że niewiele widzą spoza firanek swych Lancii, z okienek służbowych czy prywatnych odrzutowców, zza redakcyjnych biurek, nie jest niczym nowym, a tym mniej odkrywczym.

Tyle, że tu nie o to chodzi. Teoria doktora Kępińskiego mówi przecież, że odcięcie od informacji płynących ze świata zewnętrznego skutkuje nie tylko brakiem informacji na temat tego świata - to przecież byłoby trywialne! - ale także przesadną aktywnością funkcji organizujących umysłu. Czego skutkiem jest świat uproszczony, stylizowany, wewnętrznie logiczny... Świat schizofrenika, prawdopodobnie mający nieco przynajmniej wspólnego ze światem marzenia sennego.

W końcu we śnie także jesteśmy odcięci od informacji z zewnątrz, a umysł porządkuje sweje dane. Z całą pewnością to porządkowanie w tej ilości, jaką mamy podczas normalnego snu, jest jak najbardziej pożądane, ale fakt, że wizje i przeżycia, które przy tym mamy, mają, z tego co się na ten temat wie, więcej wspólnego z tym, co przeżywa schizofrenik, niż normalne życie na jawie normalnego człowieka.

Zapewne gdybyśmy tak pospali, "normalnym" snem, z 10 lat, to bylibyśmy schizofrenikami. Choć zapewne byłoby to odwracalne, gdybyśmy po obudzeniu odzyskali kontakt z rzeczywistością. W końcu dlaczego mielibyśmy tego nie chcieć? Tylko dlatego, że ktoś nas na długo uśpił? To nie ten przypadek, co Michnika czy innego... Wiecie kogo.

W każdym razie, nie mówię tutaj o odcięciu prominentów i lewactwa od świata, tylko o tej drugiej stronie - czyli o tym, co dzieje się w ich mózgach skutkiem tego odcięcia. I oczywiście nie chodzi tu przede wszystkim o firanki i brak zainteresowania życiem zwykłych ludzi - często przy ciągłym wymądrzaniu się na ten temat - tylko o pewne niewytłumaczalne cechy ich psychiki, które powodują działanie mechanizmów opisanych przez Kępińskiego i objawy zbliżone do schizofrenii.

W każdym razie teraz mogę już uczynić prestigitatorską sztuczkę, wyciągając z cylindra dorodnego królika. Czyli, mówiąc mniej metaforycznie, wykazać, iż Cywilizacja - z dużej litery, aby pokazać, że to w sensie używanym przez Spenglera, czyli późna i mało już żywotna faza tego, co się powszechnie określa jako "cywilizacja" (z małej litery) - ma sporo wspólnego z takim zaburzeniem metabolizmu informacyjnego, jakie wedle dyskutowanej tu teorii daje schizofrenię.

Nie byłoby to jeszcze wszystko, co chcę tutaj zrobić. Byłby to, gdybym na tym poprzestał, swego rodzaju trick, niezbyt nawet czysty. Ale i tak byłoby to już coś. W każdym razie miałbym możliwość z czystym sumieniem twierdzić, iż "udowodniłem, że Cywilizacja to schizofrenia". (Premier Tusk ze swymi obietnicami jest o lata świetlne choćby od takiej możliwości, więc i tak jestem o lata świetlne uczciwszy od dzisiejszej elity.)

Musiałbym tylko wykazać, że:

1. duża ilość wpływowych ludzi dotkniętych tego typu zaburzeniami metabolizmu informacyjnego przekłada się na analogiczne objawy w życiu społecznym;

2. takich dotkniętych a wpływowych ludzi jest obecnie więcej, niż dwieście i więcej lat temu;

3. ich ilość od około 200 lat wykazuje w miarę stałą tendencję wzrostową;

4. (to sprawa niejako dodatkowa) żadne inne czynniki nie grają znacząco większej roli w tych - hipotetycznych na razie jeszcze, bośmy tego na razie nie wykazali - postępach tej schizofrenii na skalę nie jednostek, ale całego społeczeństwa, a właściwie całej naszej cywilizacji (tutaj to słowo może być z małej litery), czyli czegoś, co by należało określić jako meta-schizofrenia.

Ad. 1 - To przypuszczenie wydaje mi się dość oczywiste. Trudno bowiem, by hipotetyczne, (bądźmy wyrozumiali i nie rzucajmy nieudowodnionych oskarżeń w hiper-naukowym tekście) społeczeństwo złożone wyłącznie schizofreników, mogło być zdrowe. I dość naturalnym wydaje mi się przypuszczenie, że miałoby objawy, które dałoby się zinterpretować jako swego rodzaju schizofrenia podniesiona do poziomu meta.

Jeśli wszyscy ludzie wpływowi w tym hipotetycznym (wciąż) społeczeństwie byliby schizofrenikami, zaś pozostali nie, niewiele by to zmieniło. A więc, punkt pierwszy uważam za załatwiony. (A kto się nie zgadza, niech da głos.)

Ad. 2 - To jest z pewnością nieco trudniej wykazać, jednak ludzie o względnie podobnych do moich przekonaniach, którzy różne, z roku na rok coraz obficiej nam serwowane "społeczeństwa otwarte", "otwartości", "równouprawnienia", "toleracje", "eurpejskie wartości", "święte-świeckie relikwie Jacka Kuronia" traktują jako przejawy, choć może nie wyłącznie - excusez le môt - świra, zgodzą się, że ilość tego typu zachowań, haseł i dogmatów zdecydowanie rośnie. A nawet zdaje się nabierać rozpędu. W końcu ludzie szturmumący plaże Normandii, czy atakujący butelkami z benzyną niemieckie czołgi, o "homofobii" i głębokich prawdach feminizmu nigdy nie słyszeli.

Nie mówiąc już o ludziach sprzed powiedzmy 300 lat, którzy by padli ze śmiechu słysząc np. o "równouprawnieniu płci" czy "ekumeniźmie". A my, słyszymy o tym, prawda? Chcemy czy nie. Zaś nasze dzieci... Te się dopiero przez całe życie nasłuchają! Może ktoś takich haseł ze schizofrenią nie kojarzy. Ale po pierwsze, z pewnością taki ktoś mnie nie czyta, a jeśli, to służobowo. A po drugie, ja dla takich nie piszę. A więc to także uważam za praktycznie wykazane.

Ad. 3 - Punkt 2 właściwie wyjaśnił nam tę sprawę. Tak przynajmniej sądzę. Q.E.D.

Ad. 4 - Nie wiem wprawdzie, czy żadne inne czynniki nie grają znacznej roli, ale ja ich nie znam, nic mi się nie nasuwa. I w ogóle wątpię, by ktoś inny potrafił mi wskazać, z czego w takim razie, jeśli nie z zaburzeń metabolizmu informacyjnego "elit", miałaby wynikać - wykazana już przez nas przed chwilą - ciągła schizofrenizacja zachodniego życia społecznego. Spengler z pewnością żadnych takich przyczyn, które by rywalizowały z tym zaburzeniem metabolizmu informacyjnego o tytuł bezpośredniej przyczyny postępującego kostnienia i głupienia Cywilizacji, nie podaje. Opisuje natomiast sporo takich mechanizmów i zjawisk, które by wyjaśniały powstawanie i rozszerzanie się tych zaburzeń. A więc i świeżo przez nas odkrytej meta-schizofreniii.

No dobra, pierwszą redutę wroga zajęliśmy niemal z marszu. W końcu nikt nam chyba nie będzie wypominał tych krótkich harców po przedpolu, kiedyśmy, klnąc wroga, jak na wojaków przystało, omijali zasieki z kolczastych gałęzi i rowy przeciw konnicy. Nawet niespecjalnie się kulom kłaniając, bo wróg widać zajęty był swymi sprawami i nie bardzo strzelał. Było w tym wprawdzie coś z prestigitatorstwa, bo publiczność oczekiwała nie "Cywizacji", o której nic nie wie (bo ojropiejsy dbają, by nie wiedziała), tylko "cywilizacji"... Czyli nie spenglerycznej, z dużej litery, tylko takie zwyczajnej, z małej.

Drobne to zapewne rozczarowanie, w porównaniu z tym, które przeżyje młody, przedsiębiorczy, kiedy dojdzie do jego powoli działającego mózgu, jak został przez "Obywatelską" Platformę wykiwany, ale jednak rozczarowanie... Ale nie, tutaj nie ma obietnic bez pokrycia! Tutaj nie ma Tusków, tutaj nie ma miejsca na poczucie zawodu.

Dokonamy i tego! Już niedługo. Po po krótkim, zasłużonym odpoczynku. Po wypiciu zdobytej na wrogu wódki i nacieszeniu się dyskretną urodą i znacznie mniej dyskretnym zachowaniem jego (do niedawna) markietanek... Weźmiemy się za szturm na samą stolicę wroga. Może nie będzie to już tak jednoznacznie... politycznie, że tak powiem - w pysk i o ziemię, bo tego tutaj, jeśli ktoś uważnie czytał i ma w sobie należytą rewolucyjną czujność, było co niemiara... Ale za to... Dokonamy, z Boża pomocą, zadania, które można porównać chyba jedynie do udowodnienia twierdzenia Fermata.

c.d.n. (Deo volente)

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

Cywilizacja jako schizofrenia (4)

A więc, mamy cybernetyczną teorię schizofrenii, autorstwa doktora Kępińskiego, którą sobie nieco rozszerzyliśmy. Dzięki czemu tego samego mechanizmu - upośledzenia funkcji pobierania informacji z otoczenia i wynikającej stąd nienormalnej dominacji funkcji porządkującej umysłu - dopatrzyliśmy się także u ludzi z klinicznego punktu widzenia zapewne zdrowych, jednak wykazujących swego rodzaju psychiczne narowy.

Coś, co moglibyśmy, zależnie od dziedziny, gdzie to się objawia, nazwać "schizofrenią ideologiczną", czy powiedzmy "schizofrenią intelektualną". Czyli swego rodzaju psychiczne zaburzenie objawiające się (względną) ślepotą na obiektywne fakty, w połączeniu z dogmatyczną wiarą, iż świat realny rzeczywiście jest tak prosty, ja się danemu... Chciałem powiedzieć "pacjentowi", ale niestety, to, w tych przynajmniej czasach, nigdy nie są pacjenci, a często wręcz przeciwnie, bo osoby bardzo wpływowe.

Takie upraszczanie świata, tworzenie modelu - który ze swej natury musi być bardzo prosty i na tym w końcu polega jego wdzięk i wartość - gdyby odbywało się jako świadoma intelektualna działalność, nie ma w sobie nic złego. Nie mam pretensji do Newtona, że stworzył względnie prosty model wszechświata. Nie mam nawet prentesji do oświeceniowych mędrków, którzy ten newtonowski model starali się zastosować do ludzi i życia społecznego. Voltaire nie dlatego jest dla mnie dość obrzydliwy, że tego właśnie próbował dokonać, a z całkiem innych przyczyn.

Różne tam D'Alemberty, Condorcety, nie mówiąc już o Szkotach, takich jak Malthus, Adam Smith, czy Hume, dokonywali całkiem wartościowych rzeczy - nieważne, czy ich skłonność do tworzenia prostych modeli była uwarunkowana jakimiś psychicznymi przechyłami, czy po prostu tak im wyszło. Z realnego świata widzieli i tak dość sporo, a modele stworzyli interesujące, nadające się w każdym razie jako materiał do dyskusji i dalszej obróbki.

Cały problem z tym, że dalszej dyskusji nie ma, a obróbka jest taka, że chce się płakać. To nie Oświecenie jest tak straszne, tylko to, że my już wyjść poza nie nie potrafimy, choć minęło dobrze ponad 200 lat. (Dávila zresztą wyraźnie mowi w jednej ze swych scholiów, że potrzeba nam nowego Oświecenia. I na pewno nie chodziło mu o to, by jeszcze pogłębiać obecne lewactwo, bo to nie był tego rodzaju facet, wręcz przeciwnie.)

Przywołałem już w tym tekście Oswalda Spenglera, o wiele zbyt wsześnie, ale teraz wreszcie do czegoś nam się przyda. Otóż, gdyby pojechać Spenglerem, to nie tyle Oświecenie jest winne, co po prostu faktem jest, iż Oświecenie było końcem naszej zachodniej ("faustycznej" wedle terminologii Spenglera) Kultury (w sensie tej wcześniejszej, organicznej fazy, co już wyjaśniałem we wcześniejszej części tego tekstu), zaś teraz mamy już od 200 lat Cywilizację (czyli fazę niejako mechaniczną i coraz bardziej skonstniałą).

Wobec czego trudno się dziwić, że nie udaje nam się już stworzyć w dziedzinie myśli czegoś żywego i oryginalnego, a tylko coraz bezmyślniej powtarzamy to, do czego Oświecenie, w swym zapale niszczenia wszystkiego co stare i "nieracjonalne" - doszło. "Nieracjonalne" przeważnie zresztą było to właśnie dlatego, że organiczne. Czyli powstałe ewolucyjnie, nie zaś wymyślone od A do Z przez znajdującego się - przynajmniej wedle własnych i kolegów po fachu zapewnień, którym człowiek (nomen omen) cywilizowany wierzyć przecież musi! - w bezpośrednim, intymnym kontakcie z Istotą Najwyższą "mędrca".

Rzecz w tym, iż takich "oświeceniowych mędrców" mamy dziś nieprzeliczoną ilość, i im większy ma ktoś wpływ na nasze życie, tym większym "oświeceniowym mędrcem" się z pewnością okaże. My zaś tego już nawet nie zauważamy, bo tak nas od tych ponad 200 lat wytresowano, że poruszamy się jedynie w wąskiej przestrzeni pomiędzy oświeceniowym lewactwem Michnika, a oświeceniowym... naprawdę nie wiem czym, Korwina. Czy kogoś dziś razi słynne określenie Le Corbusiera, że "mieszkanie to po prostu maszyna do mieszkania"?

Czy ktoś, choćby był architektem lub studentem architektury, widzi w tym coś nienormalnego? Obraźliwego dla nieszczęśnika, który w takiem "maszynie" zmuszony będzie "mieszkać"? Czy ktoś, na przykład historyk sztuki, zastanawia się dzisiaj dlaczego nasi przodkowie na tę genialną myśl nie wpadli? Dlaczego dla nich mieszkania nie były "maszynami" i dlaczego dawało się w nich żyć - i nie chodzi mi teraz o trywialny argument wygód, zależny w końcu od wielu różnych rzeczy, tylko o ludzką... powiem brutalnie - godność? "Jestem robotem, czy jakimś powiedzmy manometrem, i mieszkam w maszynie" - albo też "jestem człowiekem i mieszkam na pewno nie w maszynie". Tertium, do q...wy nędzy, non datur!

No dobra, ale pohasaliśmy sobie na oświeceniowym poletku, porozmawialiśmy o ludziach, którzy świat ŚWIADOMIE starają sie upraszczać, organizować... Czyli z pewnościa intensywnie korzystać z funkcji porządkowania zawartej w ich mózgach, jak zresztą przecież w mózgach nas wszystkich... Ale czy to już "schizofrenia", zgodnie z teorią doktora Kępińskiego?

Ocena musi zależeć od tego, czy się upraszcza świadomie - mówiąc sobie: "zbuduję model, wiem, że to cholernie skomplikowane, ale model na pewno ułatwi analizę", czy też człek upraszcza, bo tak mu działa jego informacyjny metabolizm, a potem wykrzykuje: "Eureka! To przecież takie proste! Że też te cholerne irracjonalisty/mohery/reakcjonisty/socjalisty/katoliki/Polaki/itd. itd. (niepotrzebne skreślić) tego nie widzą! Po prostu trzeba wziąć to bydło za mordę i narzucić tolerancję/liberalizm/socjalizm/internacjonalizm/europejskość/racjonalność/itd. itd. (niepotrzebne skreślić)."

No, wtedy to już jest z całą pewnością coś nie tak z metabolizmem informacyjnym danego towarzysza. Nie tylko dlatego, że chce narzucać coś, czego ja nie lubię - inaczej się jakoś nigdy nie zdarza - tylko dlatego, że wyraźnie ma problemy z pobieraniem informacji z otoczenia, skutkiem czego świat staje się dlań prosty, "logiczny", symetryczny, i ach jakiż elegancki! ("Żeby tylko chcieli to zobaczyć, ale się zmusi!") No i to nie jest już jakaś intelektualna gra, nie jest to świadomie skonstruowany model, służący jakimś w miarę konkretnym celom - praktycznym czy czysto intelektualnym.

To już jest psychopatologia. Od intelektualnego modelu różni go fanatyzm. Ten swój - absolutnie schizofreniczny, zgodnie z teorią metabolizmu informacyjnego - obraz świata traktuje się jako jedyny prawdziwy. I zadziwiająco wprost często narzuca się go, przemocą czy podstępem, innym.

c.d.n.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.