piątek, lutego 18, 2011

Bonmot moralny

Dla wielu prawicowców prawicowość to nic innego, niż tylko żelazna zasada, by spotkanie z każdą nową rzeczą czy osobą rozpoczynać od wystawienia im moralnej cenzurki, a potem się tego niezłomnie na wieki wieków trzymać.

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

czwartek, lutego 17, 2011

Siły na zamiary, czyli globalna biężączka (łał!)

Historia nam się oczywiście wcale nie sfukujamowała - co zresztą Pan Tygrys od początku przewidział - a Spengler, jak niemal zawsze (a kiedy nie?), znowu miał rację. W tym sensie miał rację, że istotnie w "ogarniętym powszechnym pokojem imperium", w jakiejś, starej czy nowej, "pax Romana", wojny nadal sobie są, tylko że jako "wojny domowe", "konflikty klasowe", czy, jak dzisiaj "terroryzm".

Jest tu jednak nieco, a nawet sporo, rzeczy, których Spengler nie przewidział - bo i nie mógł - i te wojny toczą się dzisiaj, bardziej niż kiedykolwiek chyba, w ten sposób, że zanim zacznie wybuchać, zanim pojawią się grzyby, zanim się będzie walić i palić, a o ludziach (i nieszczęsnych lemingach) to już nawet przykro wspominać... Masę rzeczy będzie się działo podskórnie, i ludziom normalnym - w sensie, że nie ustawionym wysoko-wysoko w jakichś potężnych tajnych służbach - naprawdę trudno będzie coś z tego zrozumieć.

Historia nie tylko się nie sfukujamowała, ale nawet ostatnio, jak się zdaje, wyraźnie przyspieszyła. No bo to najpierw (?) zbrodnia smoleńska, potem cieknące wiki, a teraz połowa już świata arabskiego przeżywa słuszne (a jakże!) protesty społeczne, z których w dodatku spora część (łał!) kończy się sukcesem!

O zbrodni smoleńskiej i cieknącej wiki nie chcę się w tej chwili szerzej wypowiadać, choć oczywiście to i owo człek by miał do powiedzenia, tyle że nie można na raz o wszystkim... Tym bardziej, że liberalizm, Drugia Irlandia i kryzys.

(A w dodatku moja afrykańska bajka o zającach powinna dostać jeszcze ze dwa odcinki, które mi się już pięknie napisały w głowie... Ale pewnie tam też pozostanie. Nie mówiąc już o genialnych bonmotach, które mi się też właśnie w głowie piszą - wot, przekleństwo realnego liberalizmu! Ten w(s)tręt to był ukłon w stronę tego człeka, co kiedyś stwierdził na jakimś forum, że, cytuję z pamięci, "nawet RAZ nie jest taki wielki i choćby taki pan Triarius byłby lepszy, gdyby tylko tyle nie pisał o sobie".)

Skoncentrujmy'ż się teraz na tym ostatnim wydarzeniu... Nie tym, co ten miły człek napisał o mnie i Ziemkiewiczu, tylko na "wiośnie ludów" w Maghrebie i gdzie tam jeszcze (nie dotarła liberalna demokracja). Że to jest spontaniczne i autentyczne, to sorry, ale ja nie uwierzę, dopóki nie zobaczę czegoś podobnego - najlepiej też zakończonego sukcesem, pragnącego demokracji, godnego życia und rozpasanej konsumpcji na kredyt, zrywu społeczeństwa - w jakiejś Rosji, czy innym Izraelu.

Na razie nie widziałem, na razie się chyba nadal nie zanosi, więc - sorry - ale z podniecaniem się "głosem ludu pragnącego swobód" i "liberalną demokracją, której urok przedziera się nawet przez mroki dyktatury, cenzury i korupcji", to ja sobie jeszcze poczekam.

Powie ktoś "a przecież Solidarność!" Na to ja powiem "wskocz idioto na drzewo, a potem idź całować Bolka w dupę". Sentymentalna panna "S" to było właśnie takie coś, dzięki czemu - co z każdym niemal dniem coraz lepiej widać, jesteśmy w tym szambie, w którym jesteśmy, a komuna i ubecja zagwarantowały sobie spokojne i syte życie na następnych pięćdziesiąt lat. Podczas gdy bez panny "S", mogłoby to być tylko 45, albo nawet 40, hu nołz?

Poza tym zaś, sentymentalna panna "S" (patent oczywiście nie mój, ino Kelusa) to jest właśnie takie coś, co podejrzewam w tej arabskiej "wiośnie ludów", i o czym chciałem, kiedy dojdę już do konkretów. "Cui", chciało by się spytać, "prodest"? Nie tylko by się chciało, ale by i po prostu należało. Wiec pytajmy! (Wie ktoś, baj dy łej, co to znaczy? Cywilizacja łacińska cywilizacją łacińską, ale współczesna szkoła współczesną szkołą, a min. Hall... To już się nawet nie da cenzuralnymi słowy wypowiedzieć. W każdym razie znaczy: "komu to służy".)

Przychodzą mi  do głowy trzy teorie, różniące się od siebie znacznie różnymi, że tak to określę, "wartościami". Izrael chyba tym razem nie (jako pierwszy? to jakaś obsesja?), bo chyba na tym dobrze, tak czy tak, nie wyjdzie. Wszelkie karkołomne teorie, że jednak wyjdzie (dobrze) wydają mi się właśnie karkołomne, zbyt złożone, a rezultaty zaś zbyt mało pewne, by ktoś tego typu gambit chciał zagrać. No bo niby po co?

Jeśli nie Izrael, to zapewnie i nie OFICJALNA Ameryka. Obama może sobie być pacynką różnych sił, mocarstw i tak dalej, ale Izraelowi tak czy tak nie podskoczy, będąc prezydentem US. Jeśli będzie nieco mniej gorliwy w służeniu mu, i tak na gładkiej powierzchni Globalnego Szczęścia und Pokoju (z ciemną wnęką kuchenną) od razu pojawiają się zmarszczki.

A więc ruscy? Oczywiście to ich styl, ale - ze wstydem przynaję - nie bardzo w tej chwili widzę, co by z tego mieli mieć. Odwracanie uwagi od czegoś? Czyjej niby? Amerykańskiej nie, bo starczy sam Obama z Clintonową... Europejskiej? Bez żartów, ale mam o Putinie, mimo wszystko (jak ex judoka o judoce?) nieco lepsze zdanie, by go podejrzewać o aż takie przecenianie politycznej roli, jaj, zębów, rozumu, i wszystkiego co ma jakiekolwiek znaczenie, w dzisiejszej Europie!

A raczej "Europie", bo przecież mówilibyśmy o tzw. Unii Europejskiej - pokracznym tworze o totalitaranych ambicjach i niemałych (mówiąc łagodnie) w tej dziedzinie możliwościach... Ale przecież WE WSPÓŁPRACY właśnie z Putinem i jego trzódką, a nie żeby oni mieli tej "Europie" powód stwarzać dodatkowe problemy aż tak pokrętną, trudną w realizacji, a do tego niepewną w skutkach metodą!

Nie wiem, naprawdę... I, jako człek bez intelektualnych kompleksów, mógłbym na tym poprzestać, bo wielu rzeczy nie wiem, nawet w kwestiach, które mnie tak pasjonują, jak ta. I na których się, moim skromnym własnym zdaniem, rozumiem jak mało kto. Jednak przyszła mi parę godzin temu do głowy pewna teoria... Niesamowicie karkołomna, przecząca poniekąd temu, co sam przed chwią tu powiedziałem... A jednak, kiedy się zacznie od starożytnego cui prodest, najsensowniejsza, a nawet, dla mnie w tej chwili, jedyna mająca jakiś sens.

Prodest, to by mianowicie właśnie Europejskiej Unii! No bo patrzcie... W końcu jest kryzys i, nie oszukujmy się, to nie jest jego koniec. Co najwyżej jakaś "korekta", moment wytchnienia. Koniec, to może być raczej "kapitalizmu" - jeśli oczywiście przyjąć, że to słowo w ogóle ma jakieś konkretne znaczenie. W sumie entuzjazm ludu do Unii także chyba słabnie...

To wprawdzie w ogromnej większości lemingi, zależne od łask Unii, tchórzliwe i wygodne, ale jednak, uwzględniając co Unię tak naprawdę spaja, to trudno powiedzieć, czy ten, unikalny w historii (oby!) twór koniecznie przetrwa choćby tego typu trudności.

No i tak... Albo w tych krajach północnej Afryki zwyciężą islamiści - a wtedy Europa będzie miała stale na widoku wspólnego (jeśli naczalstwo tak postanowi) wroga... Który będzie nielegalnie przypływał, chował się po kościołach, podkładał bomby, budował meczety, palił samochody, domagał się tego i owego... Będzie o czym gadać, będzie się, w razie takiej konieczności, wokół czego z kochaną Władzą integrować.

Albo też islamiści tam, w tym Maghrebie, jakimś cudem, do władzy nie dojdą... I nadal będzie przypływanie, domaganie się, palenie, podkładanie... Tematy do światłych i ksenofobicznych dyskusji... Sprawy, wokół których można się będzie. A do tego - ach, jakiś piękny temat do skierowanej do ludu dydaktyki!

"Patrz ludu, czego ci tam, co im demokracji und liberalizmu, których przecie w Unii pełno, brak, dokonali! Życie poświęcali, żeby mieć to, czym ty się, ludu, cieszysz na codzień i nawet nie musisz palcem kiwnąć! My tu przecie, ludu, do ciebie nie strzelamy, o naszej korupcji nic przecież nie wiesz, bo my tego tak głupio nie robimy... I ty masz, ludu, euro, tę cudowną walutę, za którą taki, co jej nie ma, pokrajałby ojca matkę tępym nożem i oddał ukochaną babcię do burdelu w Buenos Aires!"

I tak dalej, i tak dalej, a zaprzyjaźnione media (i ta druga stacja) oczywiście rozwiną, upiększą i szczędzić nie będą najlepszego czasu antenowego, najsolidniejszych autorytetów i najgłupszych celebrytek.

No a jeśli nie doceniamy lemingów i TO SIĘ W KOŃCU PRZENIESIE? Na Europę znaczy - światłą, szczęśliwą, wolną und demokratyczną? A czy, że spytam, z punktu widzenia tego totalitarnego ojrokurestwa (jak zawsze w takim przypadku, przepraszam panie kurwy!), nie jest O WIELE lepiej, żeby się przeniosło TERAZ, niż za, powiedzmy, parę lat, kiedy syf będzie już naprawdę niebotyczny, lud wkurwiony do ostateczości, nieco już głodny, a procesy rozkładowe w Unii, być może, o wiele dalej posunięte?

Tym bardziej, że może już u żłobu nie być Baraka, a nawet i Putin (tfu, tfu, odpukać!) może się, biedactwo, poślizgnąć w wannie, powiesić na kablu od odkurzacza, albo jakaś zatruta polonem pirania może go użreć... Kto to w końcu może przewidzieć? Przecież wypadki i katastrofy się zdarzają. Mimo niewątpliwego postępu Ludzkości i niemal już osiągniętego Raju Na Ziemi. Przyjdzie tam jakiś oszołom, tu jakiś... Nie bójmy się tego słowa! Mięczak... I co? Czy nie lepiej, skoro ma coś wybuchnąć, żeby wybuchło teraz? Na niewielką skalę? Bez przygotowania? Kiedy tam mamy tego, a tutaj tego?

Mówię z góry - takie coś wydaje mi się o wiele zbyty skomplikowaną, o wiele zbyt ryzykowną, zbyt inteligentą wreszcie, grą, jak na przywództwo Ojrounii. Czy nawet jej, mało chyba wciąż zintegrowane, tajne służby. To jest po prostu spekulacja oparta na zasadzie, żeby w tego typu trudnych do zrozumienia przypadkach, docisnąć co samej dechy rozważania oparte o cui prodest.

Nie troszcząc się na razie o to, czy ten ktoś, komu prodest, w ogóle byłby to w stanie zrealizować, czy miałby dość rozumu, jaj, czy czegokolwiek, żeby w ogóle na to wpaść. Stosując niejako mickiewiczowską zasadę "Mierz siły na zamiary, nie zamiar według sił!" (Tyle, że tym razem to nie o nasze siły i nie o nasze zamiary chodzi.)

No i mnie tutaj, w tego typu OGRANICZONYM dochodzeniu do prawdy, wychodzi, że, być może, prodest to właśnie najbardziej naszej kochanej Unii. Z czego, powtarzam, nie wynika, by kochana nasza Unia to zrobiła. Jakoś jej nie widzę w roli tej klasy politycznego gracza na globalną skalę. Spójżcie sobie na tę smętną mordkę tej smętnej Ashton! Oczywiście - to nie Ashton naprawdę rządzi. Ale, jak oni, te hipotetyczne tajne ojrosłużby, zdołały ją od czegoś takiego odseparować? Wytłumaczyć jej, by nie wścibiała nosa? By tego nie ruszała, tamtego nie wąchała? No i nie chlapnęła czegoś bez sensu, co może zaszkodzić?

Jakoś tego nie mogę sobie wyobrazić. No chyba że nasza ojrosytuacja jest już o wiele bardziej ponura, niż się spodziewamy...

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

wtorek, lutego 15, 2011

Niebieski Ober-Zając i źwierzęta (bajka afrykańska), część 1

Gdzieś w połowie wschodniego wybrzeża Afryki leży spora Wyspa, zaludniona przez sporą ilość źwierząt, z których spora część to zające. Teraz tych zajęcy jest tam już i tak o wiele mniej, ale nie tak dawno temu zające na Wyspie po prostu dominowały.

Nie tylko było ich o wiele wiecej, niż wszelkich innych źwierząt, ale także one tam po prostu rządziły, kontrolowały, które źwierzęta mogą na ich Wyspę przybyć, które mogą na niej żyć, i jak się tam mają zachowywać... To zaś, że muszą szanować pierwotnych, zajęczych mieszkańców, było, w tamtych zamierzchłych czasach, samo przez się oczywiste.

Potrafiły nawet (a wciąż mówimy o tych niezwykłych zającach) - a rzecz to przecież dla tego gatunku gatunku niesłychana! - zbierać się w duże grupy, uzbroić w maczugi i zaatakować inne źwierzęta, także o wiele od zająca większe, także te uzbrojone w kły i pazury... I mimo to, nasze dzielne zające potrafiły takie źwierzęta zabijać, albo wypędzić z Wyspy... Potrafiły także, jako się rzekło, pilnie i skutecznie strzec do Wyspy dostępu, z którego uczyniły wyjątkowy przywilej, o którym marzyły wszystkie inne źwierzęta - od mini-ryjówek, po słonie i nosorożce.

Oczywiście ten, niemal rajski, stan nie mógł trwać wiecznie. Entropia czuwa i rośnie, tak więc z czasem na Wyspie było coraz więcej różnych innych źwierząt, a pozycja "społeczna" naszych dzielnych i zacnych zajęcy stopniowo spadała. Początkowo trudno to nawet było zauważyć, ale po dziesięcioleciach, a w końcu i wiekach, status owych źwierząt - z absolutnie dominującego - stał się bliski statusowi pariasów. (Z domieszką wioskowego głupka.)

Nie jest naszym celem przedstawianie Czytelnikowi naukowej pracy na temat historii owego - nie bójmy się tego słowa! - Zajęczego Imperium, ale może nie od rzeczy będzie tu krótko nadmienić, że wszystko to zaczęło się zapewne od tego, że Władcy poszczególnych zajęczych Plemion zaczęli dość masowo sprowadzać na swoje tereny hieny, których zadaniem miało być przede wszyszkim oskubywanie szeregowych zajęcy.

Dlaczego Władcom zależało na skubaniu swych "obywateli"? Otóż z tej wyskubanej zajęczej sierści pewne, przyuczone do tego i nie mające innego wyjścia, zające robiły dla Władców kołdry, które potem ci z zyskiem eksportowali, a zysk obracali na paciorki i perkaliki, którymi coraz łatwiej mogli potem zwabiać nowe hieny... I tak to się wszystko kręciło. Kręciło się, przynajmniej do czasu, kiedy przestał to być "model małosygnałowy" (czytać Pana Tygrysa!), a "ilość", zgodnie z niezłomną zasadą dialektyki, "przeszła w jakość".

A wtedy już nie tylko, coraz liczniejsze i coraz bardziej pewne siebie, hieny masowo przybywały na ową rajską Wyspę, ale i inne źwierzęta. Inne od zajęcy i od nich zdecydowanie różne, a nawet diametralnie.

Żwierzęta, z których większość, tak się dziwne złożyło, była od zajęcy większa, potężniejsza, agresywniejsza... I które się zdaniem, czy dobrem, dotychczasowych gospodarzy Wyspy absolutnie już nie przejmowały... W które te nowoprzybyłe źwierzęta (jak to ładnie mówią Szwedzi, a w każdym razie polska tam emigracja) struntały i... Z każdym rokiem spychając zające na pozycje klasy podludzi. Czy może raczej podźwierząt.

Zostawmy jednak na boku Historię, jak i Filozofię, ponieważ naszym celem  tutaj jest przedstawienie spraw AKTUALNYCH. Po prostu, jako Ludzie Rozumni, wybieramy Przyszłość - bo jakie też REALNE znaczenie ma jej (wyrodna, przyrodnia, choć przecież i nieodrodna) siostra Przeszłość?

Nie... Jednak musimy jeszcze trochę o Przeszłości (tej przez "e"), ponieważ tam właśnie znajduje się pewne Coś, które musimy sobie dokładnie powiedzieć, zanim rozpoczniemy na serio snucie naszej Historii. To coś, to Niebieski Ober-Zając...

Wszystkie owe opisywane tu wcześniej przewagi dzielnych zajęcy (a także to, że cudownie wprost śpiewały na wiele głosów, same sobie pisząc owe piosenki) mogły się (istnieją w każdym razie takie naukowe hipotezy) wiązać z faktem, że zające na Wyspie miały swoją specjalną wiarę - wiarę w Niebieskiego Ober-Zająca (dalej NOZ). Traktowały zające tę swoją wiarę niezwykle wprost poważnie, przynajmniej początkowo. Ów mityczny, bowiem nikt go nigdy na własne oczy nie widział, NOZ był nieskończenie potężny, nieskończenie mądry, nieskończenie dobry... Ale także niesamowicie groźny, kiedy ktoś mu robił wbrew.

Stał ponad wszystkimi Władcami zajęczych plemion, a w każdym razie żaden Władca nie ośmieliłby się, w tamtych czasach, głośno stwierdzić, że że się NOZ'em nie przejmuje, że go nie czci, że nie jest On absolutnie ze wszystkich najważniejszą Sprawą na całej Wyspie. Potem to się zaczęło zmieniać.

Jak tam z tym było, tak i było - nie nam o tym wyrokować - ale nasza właściwa Historia rozpoczyna się od poinformowania Cię, Ukochany Czytelniku, o tym, że oto, w czasach całkiem już niedawnych, kiedy to na Wyspie dominowały hieny, szakale... Nie zaś, jak kiedyś, zające... Hieny, szakale, oraz wszelka inna zajęcy nie lubiąca... Zającami gardząca...

I się nimi żywiąca, w sensie konsumpcji... Ale mimo to na tę strawę - nie mówic już o zamym zjawisku Zającowatości - plująca Fauna. (O tym zaś, jaki owa Fauna miała stosunek do wiary w NOZ, o samym NOZ'ie nawet nie wspominając, nawet nie chcemy tu - My Autor - mówić! Stosunek ten był, mówiąc bardzo już eufemistycznie, marny.)

I żył w tamtych (całkiem niedawnych, jako się rzekło) czasach na Wyspie pewien młody zajączek o dźwięcznym imieniu Nicek...

c.d.n. (Deo, oczywiście, volente)

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

sobota, lutego 12, 2011

Zaczyna się zazębiać

Niezbyt chętnie polecam szalom, ale tym razem trzeba, bowiem tam właśnie FYM, wraz ze sporą ilością swych komentatorów, zdaje się dochodzić do bardzo już konkretnych i przekonujących wniosków w sprawie smoleńskiej "katastrofy".

Oto link do ostatniego wpisu na ten temat z naprawdę bardzo interesującą dyskusją: http://freeyourmind.salon24.pl/277507,dziwne-szpule-2. Oczywiście to nie musi być ostatnie słowo, i mam nadzieję nie będzie, więc polecam ten szalomowy blog FYM'a po prostu: http://freeyourmind.salon24.pl. (Cóż, na szalomie jest jednak największa ekspozycja i największy odzew, a ten akurat odzew naprawdę sporo wnosi.)

Zachęcam (jeśli ktoś ma sporo czasu i spory łeb) do przestudiowania tego wszystkiego. Tym bardziej, że, jeśli to jeszcze trochę pójdzie w tym kierunku, można oczekiwać, że coś się zacznie dziać... Nie wiem konkretnie, w jakiej dziedzinie, bo jest tu spory wybór, ale te rzeczy naprawdę stanowią materiał wybuchowy o potężnej mocy.

Więc co najmniej... nic się nie wydarzy, jak to w Polsce. Ale to też będzie swego rodzaju wydarzeniem i też przesądzi o naszej przyszłości. Mogą się też jednak wydarzyć całkiem inne rzeczy, zresztą wcale niekoniecznie dla nas miłe.

Tak czy tak zachęcam do zapoznania się, rozpropagowania, ew. skopiowania, itd.

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

wtorek, lutego 08, 2011

Konkrety? Poniekąd faktycznie konkrety...

Jeśli ktoś ma się zaraz rozczarowć, bo obiecane w tytule konkrety to jednak nie będzie gwarantowana recepta na wywalenie tej kurewskiej bandy u żłobu na zieloną trawkę... A tym mniej do kamieniołomów, gdzie ich miejsce... Przykro mi! Z jednej strony mi przykro, z drugiej jednak dumny jestem i blady, że ktoś miał ode mnie AŻ TAKIE oczekiwania! Obiecuję, iż zrobię wszystko, co w mojej mocy, by jeszcze kiedyś je spełnić!

Na razie jednak konkret nieco mniejszy, choć konkretny. I nie to, żeby się CAŁKIEM nie wiązał z tym, o czym ja tu (i tam) pyskuję, co głoszę, i na czym zasadza się (jak to się pięknie mówi) Młody Szpęgleryzm. Bo ja pyskuję, głoszę, a MS się zasadza, m.in. na tym, żeby, zamiast przekomarzać się z P*kotami tego świata, z przerwami na nurzanie się z dziką radością w narodowej martyrologii, podziałać ile się da, jak to się mówi w wojskowych kręgach, "bez kontaktu z wrogiem".

Czyli zadbać o własną fizkulturę, sprawność umysłową, wykształcenie (nie mówię tu o wumlowaniu, które w tej epoce upadku za wykształcenie zwykło uchodzić!)... O niezależność (chciałaby dusza!) finansową wreszcie, bo bez tego jednak nijak, a już na pewno nie w tych czasach.

I tu powinniśmy sobie pomagać ile się tylko da! Dla tych spraw "w sobie", a także dla samego "w sobie" pomagania i kontaktów... I solidarnościów różnych (z MAŁEJ litery, bez agentów Bolków i taniego sentymentalizmu!)... Krótko mówiąc, dla tego, co niektórzy nazywają "socjalizmem", ale to durnie albo nawet i po prostu zdrajcy.

No więc, dojdźmyż wreszcie do obiecanych konkretów. (Nie żeby ten wstęp nie miał wartości!) Otóż czy ktoś z Was...? Czy ktoś z Państwa...? Czy ktoś z Pań i Panów...? Nie odczuwa potrzeby stworzenia sobie, albo komuś, albo jakiejś wspólnocie, STRONKI czy BLOGASKA?

Blogaska można oczywiście stworzyć w wielu miejscach, ale albo bedzie on na jakimś blogspocie, jeśli nie  O WIELE gorzej, albo będzie w blogowisku, co nie każdemu pasuje... Ktoś może jednak chcieć blogaska na Wordpressie - takiego, jakiego ma np. Nicek ==> http://nicek.info <== (Ja zresztą też mam parę, tylko niespecjalnie chyba dla Was, ludzie, interesujących, więc nieważne.)

Więc stronka (lub blogasek), ze wszsytkimi bajerami, na własnej, jeśli ktoś chce, domenie (w końcu domena jest niemal za darmo, przynajmniej za pierwszy rok np. w http://az.pl)... POZA ZASIĘGIEM miejscowego... Wiecie o kogo i o co chodzi... I CAŁKIEM ZA DARMO!

No to właśnie - kliknijcie sobie na ten linek: http://www.000webhost.com/413159.html i jazda! Wszystko tu jest - profesjonalny hosting, poza zasięgiem, bez żadnych reklam, z ew. domeną... Naprawdę ZA DARMO!

Ze sporą (zapewniam Was) ilością przestrzeni na dysku, oraz naprawdę nie byle jakim transferem - szybko takiego ruchu nie będziecie mieli, żeby Wam tego transferu zabrakło.(A jeśli zabraknie, no to gratulacje - wielu dałoby się pokrajać, żeby tylko mieć taki ruch na stronce, bo to grozi poważną forsą i tak dalej.)

Jeśli ktoś jeszcze nie myślał, żeby sobie zrobić stronkę, no to teraz ma okazję i niech pomyśli. Serio mówię, naprawdę można z tego mieć masę radości i niemało pożytku. Także w związku z naszą tu walką, jeśli ktoś akurat do tego taką stronkę chciałby wykorzystać. Zresztą tam może być WIELE stronek, nie ma problemu!

Oto bannerek, a raczej bannerzysko, ale prawda że ładny? Tyle że, tam piszą, że 250 MB, a teraz to jest już całe 6 razy więcej!



Free Website Hosting



Oczywiście całkiem bez cienia angielszczyzny może być ciężko, ale tej angielszczyzny nie potrzeba aż tak wiele. Zresztą, gdyby ktoś miał jakiś wzniosły, czy ważny, pomysł na stronkę, mógłbym pomóc.

Najzabawniejsze jest jednak chyba to, że oni nie tylko za darmo dają, ale jeszcze PŁACĄ! Całe pięć dolarów, na PayPal (załóżcie se ludzie konto, co ja miałem parę lat temu, kiedy dla Polaków PayPal'a nie było! to istny skarb!) za każdego człeka, któren się tam zapisze (ZA DARMO) i pozostanie zapisany przez 30 dni. A dlaczego miałby nie pozostać, że spytam?

Tak że są w tym niemal wszystkie składniki Młodego Szpęgleryzmu - robienie swego, pomaganie drug drugu, knucie poza zasięgiem i/lub uniezależnianie się ekonomicznie (od tego kurestwa), bo człek zgięty i w ziemi nosem dłubiący w poszukiwaniu paru groszy na chleb, nie ma przecież czasu, energii, pewności siebie, szacunku otoczenia, zasobów... I w ogóle większości rzeczy, które są potrzebne do knucia i ew., daj nam Panie Boże, wyzwolenia nieszczęsnej Ojczyzny.

Tak więc - zakrzyknijmy chórem: "Niech nam żyje 000webhost.com!"... I pędem do zakładania stronek! (Poza zasięgiem i w ogóle cudnych.)


triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

poniedziałek, lutego 07, 2011

Masowanie cnotki

Pod tym smakowitym i (mam nadzieję) przyciągającym publiczność niczym pszczoły do miodu... (O muchach żadnych przecież słowa nie wspomniałem, prawda?!) tytułem umieszczę link - ten oto:


http://wydawnictwopodziemne.com/2011/01/14/rolex-fym-i-podziemny-polrealizm/

Co jest pod tym linkiem? Jeśli ktoś tak nieufny, że bez explicite rekomendacji nie kliknie, żeby sobie sprawdzić, to powiem, że dyskusja. Dyskusja bardzo moim zdaniem interesująca, na naprawdę interesujące tematy, a w dodatku opinie dyskutantów są, w spawach najistotniejszych, nie do pogodzenia. A więc dyskusja całą gębą, a nie jakieś telewizyjne "Śniadanie Mistrzów", czy "Kolacja Platfusów z Komuchami"!

Łał! (Prawda?)

Nie wypada mi tu chyba umieszczać wszystkiego skopiowanego, nie wypadałoby także dyskutować z kimś za jego plecami, albo go tutaj, bez pytania o zgodę, wklejać, więc po prostu link. Mam nadzieję, że ten blog - na naprawdę wysokim intelektualnym poziomie (choć, jako się rzekło, w wielu istotnych sprawach ja się z zasadniczym tenorem tamtych wypowiedzi nie mogę zgodzić), będzie istniał do końca czasu, a więc link wystarczy. (Gdyby jednak mój miał istnieć dłużej, to mam tę dyskusję skopiowaną i gotową do opublikowania na moim.)

Moje własne opinie - z którymi się z kolei zgadzam CAŁKOWICIE! - są tam (oczywiście) podpisane 'triarius' (gdyby ktoś sam na to nie wpadł, albo chciał sobie po prostu control-F i szukać).

Szczerze polecam, bo to sprawy nie tylko naprawdę istotne i aż o samo jądro etyki zahaczające, ale nawet dość aktualnie. (Zresztą w pewnym sensie one są aktualne cyklicznie. ;-)

A tytuł naprawdę słodki, zgoda? W dodatku, jak tuszę, całkiem to tematyki adekwatny. Co się wyjaśnia pod koniec.

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

wtorek, stycznia 04, 2011

Najpierw całkiem nie na temat, ale potem stopniowo coraz bardziej

Na początek, zgodnie z obietnicą, całkiem nie na temat. I to nie tylko nie na jakiś ulubiony przez polską prawicową publiczność temat w rodzaju przekomarzanek z P*tem (pamięta ktoś jeszcze tego ciotowatego buca? a jego paintballowego przydupasa? jeśli oni się szybko znowu nie pojawią, to źle wróżę rodzimej prawicowej blogosferze... zresztą w ogóle blogosferze, bo jaka inna jest tu w ogóle cokolwiek warta?)

Nie tylko nie na te wzniosłe tematy mam zamiar, ale i nie na temat - zasadniczy! - tego oto wpisu. "Człek renesansu" to się ponoć nazywa. Alternatywnie "duszna hojność", czy jakoś podobnie. Że niby mogę na każdy temat, a także, czemu nie, na żaden. I rozrzucam to wokół siebie, niczym perły, czy złote dublony. (Zresztą nie ja, tylko Pan T.)

Ale do rzeczy! Nieco inaczej zaś to formułując - do tematu! Tego właśnie, który jest tematem. Ach, ta Metalogika! Kreteńczyk, któren stwierdza, że wsie Kreteńczycy to kłamcy... I co teraz? Starożytni połamali sobie na tym zęby. Intelektualne w każdym razie.)

Tak więc, Pan Tygrys wymyślił dzisiaj... A raczej, i bardziej zgodnie z prawdą, naszedł go on sam z siebie... Kto? Cierpliwości! Cierpliwość, jak kiedyś uczono, np. w duchownych seminariach, jest Cnotą! No, ale zostawmy cnoty na boku, bowiem razie faktem jest, że Pan Tygrys (burnyje oklaski, długo nie milknące owacje, kobiety mdleją, mężczyźni podkręcają wąsa, czy co tam mają do podkręcania) stworzył był taki oto bąmot:

"Prawdziwie kulturalny człowiek to ten, który najwulgarniej bluzga, kiedy przypadkiem włączy telewizor (co się, wbrew opinii laików, ludziom prawidziwie kulturalnym zdarza) i stwierdzi, że stracił kwadrans Arpeggiaty z Jaroussky'm i Monteverdim."


(To był bąmot, jakby ktoś nie wiedział.)

* * * * *

Teraz, także zgodnie z planem, nieco bardziej na temat...

Otóż szedłem ci ja wczoraj na pocztę i widzę, że w sklepie w butami jest "Wyprzedaż obuwia zimowego". Nieco mnie to zaszokowało i sobie pomyślałem, cytuję: "Ktoś naprawdę wierzy w globalne ocieplenie, skoro na początku stycznia urządza wyprzedaż zimowego obuwia!"

Ale zaraz do mnie doszło, że to po prostu Druga Irlandia. Imbirowy pajac Tusk dotrzymał jednak jednej ze swych obietnic i załatwił nam Drugą Irlandię. Zapewne właściciel sklepu nie jest pewien, czy dość ludzi będzie jeszcze w ogóle miało na buty w ciągu tej zimy. "Jeśli im się rozwalą, to załatają", tak sobie pewnie pomyślał, gazetami, a jak już się nie da, to cóż - będą siedzieć w domu. Mało to fajnych seriali w tewe?"

* * * * *

NO a teraz już na temat. To NIE JEST, wbrew opiniom różnych wymoczków i subtelniaczków, wulgarne! "Naturalia", jak mawiali Rzymianie (ach ta nasza łacińska cywilizacja!) "non sunt turpia". (Jeśli nikt tego nie rozumie, to kolejny argument za tym, że jesteśmy cywilizacją łacińską, hłe, hłe! A także za tym, że dzisiejsze "wykształcenie" to... wolę nie mówić, bo już dość tego popołudnia użyłem wulgarnych słów... Pan T. znaczy, z powodu Monteverdiego i Arpeggiaty.

Do rzeczy! Więc, jako się rzekło, Druga Irlandia naszego cynamonowego pajaca i jego złodziejskiej bandy (o targowicy nie wspominając) atakuje. Co się przekłada na portfele, kieszenie i żołądki - puste, dziurawe i znowu puste. I może nawet brak butów na zimę, choć tu koło mnie - słuchajcie ludzie! - jest akurat ich wyprzedaż, jakb ktoś miał parę groszy.

Do rzeczy jednak, do rzeczy! OK, a więc: Jeśli ktoś nieźle zna angielski (w piśmie, wymowę może mieć jak sam Napierniczak), ma cierpliwość muła (albo kobiety, bez obrazy!), kojarzy pisanie na kąpie i pierwociny internetu (niby by tego nie czytał, ale kto wie?), oraz chce parę groszy zarobić - to mogę mu podsunąć sposób. Bez kosztów, żadne tam spekulacje i nadzieje na szybkie miliony, ale w sumie dość prosta i pewna sprawa o fajnych perspektywach, jeśli ktoś ma łeb i mu się to spodoba. Biz taki nieco, żeby użyć lengłydża, "underradarowy", ale po prostu nasi kochani cynamonowi pajace jeszcze się na takich sprawach nie poznali, więc ich nie opodatkowują.

Zresztą nikomu ja tu szybkich milionów nie obiecuję - to całkiem nie o to tu chodzi! Tu chodzi, przeciwnie, o dość spokojne i monotonne (przynajmniej dla mnie zbyt) dłubanie, pisanie, a jeszcze bardziej poprawianie i przerabianie tekścików. Angielskich, ale niezbyt trudnych.

Jeśli ktoś poczuł na te moje slowa drżenie w sercu... Jeśli ma nieuchwytne, ale przemożne, przeczucie, że TO WŁAŚNIE MOŻE BYĆ JEGO ŻYCIOWA DROGA na resztę życia... Jeśli poczuł się jak oficerski rumak spięty ostrogą i słyszący, w dodatku, trąbkę wzywającą do szarży... To niech się taki ktoś do mnie zgłosi, obgadamy tę sprawę i niewykluczone, że mu (albo "jej", nawet raczej, ale to jest taka gramatyczna forma i jej się trzymajmy, bo feminizm jest be!) się to spodoba także i po usłyszeniu konkretów.

Na razie buzi, całuję wszystkich czule (w noski, a gdzie by indziej?!) i wszystkim (poza Chińczykami, którzy chyba mają własny) Życzę Wsiego Dobrego z Okazji Nowego Roku.

(Zauważyliście, że dzisiaj nic nie było o bucu z ruskiej budy? Ale ja naprawdę nie jestem żadnym politycznym blogerem, ani nawet zapewne nawet autentycznym blogerem. Ja sobie tak po prostu, czasem, choć dla niektórych zapewne i tak zbyt często, piszę. Jak mi w duszy zaśpiewa, albo coś.)

Ale Ludzienie - żeby nie było! Czasem sobie żartujemy, ale ja z tym zarobkiem CAŁKIEM POWAŻNIE! (Z cynamonowym pajacem też zresztą, ale to, mimo wszystko, nieco inna konwencja.) Na temat forsy jednak ja nigdy nie żartuję.

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

sobota, grudnia 25, 2010

Luźne myśli, całkiem bez związku z Hanuką

Nic tak nie uczy cierpliwości, jak połączenie internetowe z górnej półki i Drugiej Irlandii, którego przepustowość zmniejsza się do około dwóch bitów na godzinę - ponieważ akurat spadło nieco śniegu. Możecie wierzyć, wiem to z własnego doświadczenia!

* * * * *

Teraz coś w nawiązaniu do mojej dawnej "Nie-Sowieckiej Encyklopedii Tygrysiej":

Antysemityzm - choroba umysłowa polegająca na niezdolności zauważenia oczywistego faktu, że jeśli jakieś konkretne plemię jest od tysięcy lat znienawidzone praktycznie przez wszystkich, którzy z nim się w jakikolwiek sposób zetknęli, to wina leży po stronie tych wszystkich, a owa niechęć właśnie dobitnie i niepodważalnie potwierdza, że owo plemię jest czyste jak łza, niewinne i słodkie.

(W odróżnieniu od wszelkich innych chorób umysłowych, które stanowią okoliczność łagodzącą w przypadku popełnienia przestępstwa, ta jedna akurat nie stanowi, natomiast - przeciwnie - sama w sobie stanowi przestępstwo. To taka ciekawostka, dowodząca, że nie ma reguł bez wyjątków, w każdym razie w realnym liberaliźmie.)

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

piątek, grudnia 10, 2010

Systemy takie i inne (część 3)

(Deus ewidentnie voluit, chwała mu za to, Alleluja i jedziemy dalej!)

Wbrew pozorom, znęcanie się nad słabymi na umyśle NIE JEST moją ulubioną rozrywką, jakkolwiek gorliwie by niektórzy starali ją taką uczynić. (I coś m się, całkiem bez związku z czymkolwiek, nagle przypomniało: może ktoś ma okazję zawiadomić blogera GPS65, że czeka tu na niego nagroda za najśmieszniejszą parodię Korwina, dobra?) Jednak, mimo wszystko, musimy się jeszcze nieco zająć Toynbee'm, żeby naprawdę mieć dziadygę z głowy, raz na zawsze.

Sporo by się można wyśmiewać z tych jego cywilizacji, całkowicie i podobno jednoznacznie zdefiniowanych przez swe "reakcję na wyzwanie ze strony środowiska". Bo to na przykład możemy mieć "cywilizację" lewej strony ulicy 1. Maja w Pędrakach Wielkich, która się jednoznacznie definiuje poprzez swą specyficzną reakcję na wyzwanie w postaci braku bezpośredniego połączenia z Marsem, albo też marszczenia się pięt, jeśli się zbyt długo siedzi w wodzie.

To by było nie tylko łatwe, ale i w sumie nie jest potrzebne. Dlaczego nie jest? A dlatego, że sam Toynbee daje nam całkiem podobnych przykładów masę, i nic tu samodzielnie wymyślać nie potrzeba! Na przykład prezentując swą genialną metodologię na początku swego Magnum Opus (to nie to samo Opus, co MO Spenglera, oczywiście!) wprost pisze on o cywilizacji greckiej, zdefiniowanej przez swą reakcję na problemy przeludnienia (o czym już wspominaliśmy, ale teraz nieco pełniej).

Otóż, dowcip polega na tym, że, jeśli się nieco wie o starożytnej Grecji, to się i wie, że te reakcje w istocie były całkiem różne, i jeśli się na przykład weźmie Ateny, Korynt i rolniczą Beocję, to, zgodnie z tą genialną metodologię, mamy TRZY "cywilizacje greckie"! Proszę sobie rzucić okiem na mapę i zobaczyć, na jak niewielkiej to wszystko przestrzeni, no a do tego oczywiście w jednym czasie. A niewykluczone, że jakby nieco sprawę postudiować, to znaleźlibyśmy w tym samym okresie jeszcze jakieś dodatkowe "cywilizacje greckie".

Szczególnie zabawne mi się to wydaje wtedy, gdy widzę, jak ludzie próbują jednocześnie czcić Toybee'ego i Konecznego, i żenić ze sobą jakoś ich systemy. W rezultacie mamy - z jednej strony, trzy co najmniej "cywilizacje greckie", z drugiej zaś "cywilizację łacińską", kwitnącą od bez mała trzech tysięcy lat, a tylko przepoczwarzającą się bezustannie ("system prawny" pozostaje jednak bez zmian, hłe, hłe, hłe!) i WĘDRUJĄCA SOBIE po mapie, aż zawędrowała do Polski, gdzie już zapewne na wieki wieków pozostanie. Wiadomo - Polacy to Rzymianie, te same zalety, ta sama państwowotwórcza dyscyplina... Ach!

To była jednak dygresja, teraz znowu wracamy do Toynbee'ego. Otóż nie trzeba nawet robić tego, co ja tu rzekłem, bo Mr. Zabawkowa Pszczoła (nie mogłem sobie tego darować, na odmianę, ale naprawę TO o niczym nie świadczy i go nie obraża!) potrafi JESZCZE lepiej! Świetnie na przykład pamiętam, że sporo mówi o "cywilizacji Szkotów w Północnej Irlandii". (Pamiętam to, i uważnie czytałem, bo akurat Szkoci i ich cywilizacja mnie kręcą, jako w 1/32 potomka MacLeodów, and proud of it as hell.)

Są tam tacy Szkoci, górale zresztą, ale iluż ich w tej "cywilizacji" jest? Kilkadziesiąt tysięcy? Istnieje jakkolwiek naprawdę ostra granica pomiędzy tą ich "cywilizacją", a cywilizacją otaczających ich mieszkańców Ulsteru? Wątpię, by to było coś aż tak istotnego, by to porównywać z Egiptem, Zachodem, Babilonem czy inną cywilizacją środkowoamerykańską! Na tej zasadzie to możemy zacząć mówić o "cywilizacji wielbicieli Michaela Jacksona w północnej części Kutna".

Zgoda, istnieje coś takiego, jak KULTURA (czy może "subkultura" wielbicieli Jacksona w jakimś tam miejscu, albo i bardziej globalnie, i istnieje zapewne, a nawet raczej z pewnością, specyficzna KULTURA Szkotów w Ulsterze. Jak to jednak można stawiać w jednym rzędzie z tysiącami lat historii Egiptu i jego dorobkiem? Naprawdę nie wiem, ale jeszcze istotniejsze jest to, ze zgodnie z tą metodologią można sobie te "cywilizacje" tworzyć lewą ręką, na poczekaniu, ot tak!

I zależą one nie od siebie samych, nie od jakichś obiektywnych faktów, tylko od subiektywnie i arbitralnie wybranych przez nas kryteriów! Czy potrzeba czegoś więcej, by wykazać, że system (?) Toynbee'ego to lipa?

Na zakończenie tego (Deo volente) odcinka postawię pytanie, które już parokrotnie stawiałem jednemu kumplowi, któren - choć naprawdę powinien wiedzieć lepiej - wciąż upiera się, że Toynbee to poważny gość, którego warto studiować. A więc proszę mi rzec, jak daje się wytłumaczyć Toynbee'ego opatentowanym mechanizmem "bodziec - reakcja" takie sprawy, jak: polifonia późnego średniowiecza, gotyckie katedry, światłocień, czy perspektywa?

Już słyszę odpowiedź z wielu ust, że "to są sprawy bez znaczenia, jedynie epifenomeny i fioritury, bo liczy się gospodarka (i ew. wojna i/lub kultura). To jednak o tyle bzdura, że podobnie jest z cętkami na lamparcie, czerwoną dupą pawiana, czy paskami zebry. I żaden szanujący się zoolog nie powie: "To są epifenomeny, nie muszą mieć sensu, nie muszą mieć celu, nie muszą mieć przyczyny... Tak po prostu jest i tyle! Zajmijmy się lepiej tym, jak takiego lamparta wydoić, a pawiana uczynić świadomym wyborcą." Nasz hipotetyczny obrońca Toynbee'ego tak właśnie dokładnie czyni i w dodatku jest z tego dziwnie dumny.

Ja jednak, darujcie, nie uznam za wartościową żadnej "historiozofii", która całkiem nie będzie mi umiała odpowiedzieć na tego typu, i te konkretnie - pytania! Odpowiedź Toynbee'ego, a raczej jej brak, czyli niejako "odpowiedź dana implicite, przez zaniechanie", jak i odpowiedź naszego hipotetycznego jego obrońcy... Wpisują się znakomicie w materialistyczną ideologię liberalizmu, której integralną częścią był przecież Toynbee.

A jeśli nie całkiem "materialistyczną" - bo liberalizm lubi przecież odwoływać się do wyższych potrzeb i wzniosłych zachowań, na samej chciwości to oni by długo nie pojechali i długo nami nie porządzili! - no to może raczej "łagiewinicką".

W sumie, żeby postawić kropkę i skończyć (da Bóg!) z Toynmbee'm, powiem, że w mojej opinii to gość napisał swego rodzaju liberalną odpowiedź na Spenglera. Z założenia. On nawet chyba trochę coś w tym stylu sam mówi. No i śmiać mi się chce, bo albo on zrobił to całkiem z własnej inicjatywy, albo też oni ogromnie przecenili realny wpływ Spenglera na ludzi i na rzeczywistość.

W istocie, i dla mnie oczywiście "niestety", Spengler, jak genialny by nie był, wpływu żadnego nie wywiera, a zresztą od dawna prawie nikt go już nie czyta, a co dopiero rozumieć! I jeszcze zabawniejszą pointę do tego wszystkiego jest ten drobny fakcik, że, kiedy Pan Tygrys, męcząc się przez wiele lat, zdołał coś tam ze Spenglera jakiej drobnej in spe elicie tego nieszczęsnego kraju przekazać...

To pojawia się ktoś, kto - w dodatku w całkowicie w dobrej wierze - zaczyna te istotne treści mieszać z oświeceniowo-liberalną propagandą, a konkretnie Toynbee'm (choć nie tylko, a ci inni są tylko nieco lepsi). Jak to rzekł wielki Dávila? Coś o tym, że "Cywilizacje bez problemu znoszą zapożyczenia, ale nie wytrzymują, kiedy zaczynają być interpretowane przez ludzi nie czujących ich ducha". To naprawdę b. głęboka i b. prawdziwa myśl - warto się nad tym poważnie zastanowić.

Ja tu tylko jeszcze, w ostatnim słowie, dodam, że ze Spenglerem jest chyba bardzo podobnie. Także interpretowanie go przez ludzi, którzy nie czują, o co tam chodzi, i jeszcze (o zgrozo!) starając się "ulepszyć", całkiem mu nie wychodzi na zdrowie.

Zgodnie z powszechnie uznawaną zasadą, "zły pieniądz wypiera dobry", i, zamiast "kopernikańskiej rewolucji", w jakiś sposób czyniącej wyłom w oświeceniowych kłamstwach, którymi wciąż żyjemy, otrzymujemy po prostu jeszcze większą dawkę tych kłamstw w postaci kolejnego paskudnego intelektualnego dekoktu i kolejnej pokracznej ideologicznej hybrydy.

Dixi! A Deus, jeśli zechce, to sprawi, że to dalej pociągnę. (Chyba, że ja już nie zechcę. ;-)


triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

P.S. Nicek znowu napisał znakomity tekst. Trochę wprawdzie "niepolityczny" ze wzgl. na zawartość tej tam szafki nad zlewem w kuchni, ale cóż, w końcu trza zacząć to mówić. Oto ów tekst, polecam:
http://www.nicek.info/index.php/2010/12/10/dezynsekcja/

czwartek, grudnia 09, 2010

Systemy takie i inne (część 2)

I żeby, ludkowie, nie mówić mi tu, że ja się puszę i nad wami wynoszę, że te wszystkie książki czytałem, a wy nie! Powiadam i przyznaję wam skwapliwie: kiedy ja je czytał, wyście robili inne rzeczy, o niebo lepsze, sensowniejsze, wznioślejsze!

Ście, całkowicie o własnych siłach, zarabiali miliardy... Ście uratowali Polskę i przepędzili jej wrogów, że wpadli do Morza Chińskiego, potopili się i zjadły ich te ryby, co z nich Japończycy robią sushi... Ście jeździli wte i wewte, dniem i nocą, brykami za pięć milionów złotych krugerandów, zaprzężonymi w skrzydlate rumaki, z turbosprężarką i dopalaczem...

To w dni powszednie, bo w święta to jeździliście bryką zaprzężoną w strusie, pantery i gołe kurtyzany na dodatek. Chwała wam za to! A ja wam, ludzieńki, przyznaję, tego wszystkiego tylko mogę zazdrościć, bo ja w tym czasie czytał o tej historii, plus oczywiście jeszcze książki jak być bogatym. Teraz mi się płakać oczywiście chce nad tym zmarnowanym życiem, ale co zrobić?

Tyle, że - czy ja się wam, ludkowie rostomili, mądrzę, że spytam naiwnie, na tematy w rodzaju "kiedy do takiej bryki trza dolać oleju, kiedy dosypać owsa, a kiedy przywalić batem, żeby się kurtyzany nie znarowiły"?! Nie mądrzę się, prawda? (Choć faktycznie na ten ostatni temat cośtam mógłbym chyba powiedzieć.)

Więc dlaczego wy, ludkowie, mądrzycie się na temat tej historii, o której nic przecie tak naprawdę nie wiecie? (Bo nie zmarnowaliście życia!) Słyszę protesty? Darujcie rostomili, ale ani martyrologia ojczyźniana, ani duszoszczipatielnyje historyjki o przewagach przodków nad wszelkimi innymi nacjami na polach bitew i gdzie się tylko dało, to nie jest naprawdę historia. Albo, w każdym razie, tylko drobna i bardzo specjalna jej część.

Mówimy przecież cały czas o historiozofii, a więc o mechanizmach rządzących historią - hipotetycznych, nikt tak do końca nie udowodnił, że one w ogóle istnieją (to wam przyznaję ja, szpęglerysta) - więc zamykanie się w kręgu karabeli i kontusza, podkręcanego wąsa i podgolonego łba, tutaj nie wystarcza. (Zresztą, skoro było tak dobrze, to dlaczego teraz jest tak źle?)

Dobra, to była inwokacja (do was, ludkowie) i apologia (moja, w sensie pierwotnym tego słowa), a teraz będzie powrót do głównego wątku. Otóż - zastanówcie się chwilę, a chyba mi przyznacie rację... ALBO cywilizacje (używam tego słowa w powszechnie stosowanym sensie) SĄ jakimiś tam "organizmami" - organicznymi, quasi-organicznymi, czy też cybernetycznymi - ALBO też nie są. Tertium, jak mawiali Rzymianie, non datur.

Jeśli to pierwsze, to byłoby to jedno z absolutnie największych odkryć naukowych w historii. I nie mówcie mi, ludkowie moi rostomili, że to oczywiste, każdy wie i żadne odkrycie. Wyście napisali na ten temat dziewięćset stronicową knigę, że spytam? No właśnie! A ktoś taką knigę napisał, i to niemal sto lat temu. I rozejrzycie się, przyłóżcie ucho do ziemi, jak na tę "oczywistą prawdę" reaguje ordodoksyjna, znająca z której strony chleb posmarowany, nauka!

Powiedziałem jednak "jeśli", zgoda? No bo może być prawdziwa ta druga możliwość - ta, że to bzdura i cywilizacje żadnych organizmów w żadnym sensownym sensie nie przypominają. Wtedy szpęgleryzm oczywiście należy w całości odrzucić. A już z pewnością jego historiozofię, bo ew. coś tam jeszcze z filozofii może by się dało uratować. A Spenglerowi ew. można by co najwyżej pogratulować zabawnej intelektualnej sztuczki, którą on sam zapewne traktował poważnie, ale wyszedł z tego tylko interesujący i absurdalny paradoks.

W którymże z tych przypadków, ludkowie rostomili, należałoby te Spenglera teorie uzupełniać zgrzebnymi, zdroworozumkowymi teoryjkami Toynbee'ego? (Że spytam.) Albo to jest WIELKA KONCEPCJA, prawdziwa "kopernikańska rewolucja w historii", jak chciał sam jej autor...

A wtedy setki drobnych i przyziemnych teoryjek pana T. naprawdę niewiele tutaj będą znaczyć, albo też jest to wierutna bzdura, lub może wyrafinowany intelektualny żart, ale w każdym razie nic, z czego przy pomocy paru zdroworoządkowych uogólnień dałoby się zrobić poważną teorię. Tertium, jako się rzekło, nie jest dane.

Oczywiście - szpęgleryczna teoria nie obejmuje wszystkiego, bo ani nie może, ani się nie stara - i można do niej sporo dodać, twórczo ją rozwijać (zakładając oczywiście, że ona jest słuszna), a nawet to czy owo poprawić. Ale dlaczego, spytam, musi to być akurat Toynbee, a nie choćby nasze własne przemyślenia i obserwacje?

Tak czy tak nie da się postawić teorii Toybee'ego na tym samym poziomie co teorii Spenglera, bo albo jest ona o wiele poważniejsza (choć żałośnie, w mojej opinii, trywialna i bezpłodna), albo też, jeśli Spengler ma rację i naprawdę dokonał "kopernikańskiej rewolucji", po prostu nie wypada tych dwóch nazwisk stawiać obok siebie. (To ostatnie właśnie jest zgodne z moją prywatną opinią.)

Co do rozwijania, czy miejscami nawet poprawiania - to co w końcu robią Młodzi Szpęgleryści? Co robię ja sam, że spytam? (Oprócz, oczywiście, palenia kadzidełek i bicia ukłonów z twarzą zwróconą w stronę miasteczka Blankernbug.) Spengler nie znał, jako się rzekło, cybernetyki (choć ją poniekąd cudownie odgadł). Spengler nie znał baz danych i internetu. Spengler nie znał prawie komunizmu, a putinowskiego postkomunizmu to już na pewno. Sam uzupełniam go pojęciami w rodzaju "Barbarzyńców A" i "Barbarzyńców B"... I wy też to możecie robić. To znaczy nie dokładnie może to samo, ale coś w tym duchu.

Nikt tu nie twierdzi, że S. był absolutnie nieomylny w każdej najmniejszej kwestii. (W końcu jeśli się, jak on, woli Beethovena od Monteverdiego, no to widać, że jednak nawet ktoś tak genialny ma swoje ograniczenia.)

No i to by było, ludzieńki słodkie, tyle na ten raz. Jeśli Bóg zechce, i ja zechcę, to może jeszcze będą jakieś odcinki. A na razie pa, słodkich marzeń! Oraz dużo zdrowia und pomyślności.


triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

Systemy takie i inne (część 1)

Ten wpis jest zasadniczo rozrośniętą odpowiedzią na komęt pod moim ostatnim postem, który to komęt oto:
Blogger piotr34 pisze...
@triarus Sorry ale Spengleryzm NIE MOZE byc systemem doskonalym i ostatecznym.Nie moze bo sam Spengler tak napisal.Przeciez sam Spengler napisal ze wedlug niego JEDYNA MISJA jaka jeszcze zostala do wypelnienia upadajacemu Zachodowi jest wlasnie stworzenie nauki historiozofii i on sam jest tylko PIERWSZYM ktory to czyni(no bo fakt ze ci przed nim to slabiaki byli)ale PO nim przyjda inni ktorzy ROZWINA jego nauke.Wiec nie badz anyspengleryczny @triarusie-sam Spengler tak napisal;) Oczywiscie ci kolejni stoja na ramionach GIGANTA jakim byl Spengler ale to rzecz zupelnie OCZYWISTA.W sumie jak tak o tym mysle to mi Szpenio imponuje-wiekszosc filozofow i naukowcow uwaza iz wszystkie rozumy pozjadala i ich nastepcy juz nic nie maja do roboty ale Spengler byl ZNACZNIE MADRZEJSZY-on WIEDZIAL ze po nim przyjda inni ktorzy korzystjac z postepu nauki(chocby historii czy archeologii)beda wiedziec i rozumiec WIECEJ-on to wiedzial i chyba mozna by nawet powiedziec iz CHCIAL tego(to byla jego misja dla Zachodu).W tym sensie(spenglerycznym?)Toynbee czy Koneczny to NIE konkurenci Spenglera to jego mniej czy bardziej udani UCZNIOWIE na ktorych on sam czekal z niecierpliwoscia. Wiec @triarusie zamiast walczyc z Toynbeem czy Konecznym moze by tak sprobowac ich jakos zgrac ze Szpeniem jak by pewnie ON SAM probowal? P.S.Ja nie mowie ze takie laczenie konieczie musi sie udac ale chyba warto poprobowac?
czwartek, grudzień 09, 2010 1:49:00 AM
(Czemu nie odpowiadam także po prostu komętem? Ponieważ: a. komęty szybciej się "moralnie starzeją"; b. blogger ma takie mętne ograniczenia na długość komętówi to bywa męczące; c. staram się nieco zwiększyć w ten sposób publiczność dla tego, co mam tu zamiar powiedzieć.)

No to odpowiadam.

Nieźle bracie kompinujesz, ale wydaje mi się, że moje grzechy tutaj sprowadzają się raczej tylko do tego, że nie dość zrozumiale wyraziłem o co mi chodzi. W istocie dzieło Spenglera wcale nie jest w mojej opinii "systemem doskonałym i ostatecznym", choćby z tego powodu, że sam termin "system" jest dość w tym kontekście wieloznaczny i może być mylący.

Otóż to, co Spengler stworzył (czy po prostu, dla mniej entuzjastycznie nastawionych, "napisał") NIE JEST właśnie "systemem doskonałym i ostatecznym" - po prostu dlatego, że w powszechnie przyjętym w (zachodniej) filozofii sensie TO CAŁKIEM PO PROSTU NIE JEST "SYSTEM"! Spengler, co więcej, niejednokrotnie (w swym Magnum Opus*) wyraża swą pogardę dla wszelkich filozoficznych systemów - co najmniej do tych tworzonych w naszych późnych czasach, które (na dobre i złe) utraciły już swą intelektualną naiwność.

Mówiąc o "systemie" miałem na myśli nie standardowy "system filozoficzny", tylko całkiem po prostu system w sensie intelektualnym, czy może cybernetycznym. Coś w sumie jak "model intelektualny". I tutaj nadal będę się upierał, że jest on na tyle spójny i zamknięty, iż nie da się go po prostu połączyć z, ani "uzupełnić", czy "ulepszyć", jakimś innym systemem, czy choćby kolekcją poglądów.

Albo (pozostając przy ściśle pojętej historiozofii, bo Spengler mówi sporo ciekawych rzeczy także na inne tematy) Kultury i Cywilizacje są czymś quasi-organicznym... Czy, jak my byśmy to raczej skłonni bylibyśmy wyrazić w cybernetycznym języku: "systemami samosterującymi z homeostazą". Spengler niestety cybernetyki nie dożył, dzięki czemu chmary różnych jałowych mędrków mogą się z niego bezpiecznie wyśmiewać, że "naiwnie postrzega cywilizacje jako organizmy żywe" (to akurat cytat z pamięci, ale Wielomski właśnie to mówi, nie on jeden zresztą).

Albo więc, jako rzekłem, Kultury i Cywilizacje są czymś quasi-organicznym, czy cybernetycznymi układami z homeostazą, albo też są czymś tak amorficznym jak przedstawiają się one u (excusez le mot!) Toynbee'ego. Naprawdę nie chciałbym się tutaj nad tym panem, ani też nad Konecznym, znęcać, ale może odwalmy tę nieprzyjemną, choć konieczną, robotę i miejmy to z głowy.

No więc ja u Toynbee'ego - którego nieźle znam i do którego parokrotnie zabierałem się BEZ ŻADNYCH UPRZEDZEŃ (czyli inaczej, niż niektórzy moi oponenci do Spenglera czy Ardreya!) dostrzegam dość naiwną i mało udaną próbę budowania historiozofii "od dołu" - czyli uogólnianie tego, co się w historii działo (co sądzimy, że się działo, żeby być ścisłym) i wydobywanie z tego "ogólnych zasad".

Te "ogólne zasady" są, w mojej opinii, albo b. trywialne i oczywiste, albo też z kolei wątpliwe i arbitralne. O metodologii Toynbee'ego trudno (i przykro) w ogóle mówić. Gość kompromituje się już na pierwszych stronach skróconej (przez samego autora zresztą, z tego co pamiętam) wersji swej "Historii". "Unikając metafizyki Spenglera" - jakże by inaczej, skoro to był przysięgły liberał i wyższy urzędnik ONZ! - Toynbee, napędzany tylko własną zdroworozumowością, wykonuje skok i... (Mnie to akurat nie zaskakuje) oczywiście pada na mordę.

"Metafizyka" Spenglera, czego ludzie pokroju T. nie rozumieją, nie jest żadną "metafizyką" - wręcz przeciwnie, to jest dojrzały sceptycyzm naszej cywilizacji, co zresztą sam Spengler wyraźnie stwierdza i ma rację. Spengler opiera całą swoją historiozofię na własnej - SCEPTYCZNEJ, choć nie tak jałowej, jak sceptycyzm starożytnych, czy "błazeństwo" różnych Kołakowskich - filozofii, na własnej psychologii... Tworzy pewien model świata, w którym m.in. "wyższe Kultury i Cywilizacje" stanowią te swego rodzaju "organizmy".

Można to przyjąć, można to odrzucić, ale w całości! Nie da się tym "zainspirować, jednocześnie, odrzucając idealizm i metafizykę"! Marks wprawdzie "postawił Hegla na nogi (któren dotychczas stał na głowie)", ale skutek tego i tak jest dość wątpliwy, a Toynbee'emu do Marksa (któren jednak miał łeb jak piec, choć sporo błądził i/lub kłamał) bardzo daleko. Krótko mówiąc - kompletnie nic z tego nie wyszło, ani metodologicznie, ani w sensie zrozumienia historii. (O jakiejkolwiek "filozofii" nie da się w ogóle w związku z Toynbeem mówić, bo to jest cały czas ta sama liberalna pożal-się-Boże "filozofia", ciągnąca się od Locke'a i Voltera.)

Żeby było nieco bardziej konkretnie, niech sobie ci wielbiciele Toybeego chwilę pomyślą nad jego genialną definicją "cywilizacji". W skrócie (ale niewielkim) polega to na tym, że "cywilizacja" to jest takie coś, co przejawia tę samą reakcję na dane konkretne wyzwanie ze strony "środowiska". I tu Toynbee (jak pamętam) przytacza przykład Greków, oczywiście starożytnych, którzy z problemem przeludnienia radzili sobie za pomocą wysyłania ludzi, by zakładali kolonie. Podczas gdy wielu innych stosowało dzieciobójstwo, lub inne brzydkie metody.

Oczywiście to jest wielkie uproszczenie, bo w takiej rolniczej Beocji tego tak nie robiono, dzieciobójstwo było w starożytności powszechne i tylko w Egipcie nie występowało masowo (o czym wprost pisze Herodot), a co najważniejsze - wedle tej genialnej definicji cywilizacje są dynamiczne jak cholera, ich zasięg i sama treść zmieniają się nie tylko niemal z roku na rok, ale także, I PRZEDE WSZYSTKIM, zależnie od wybranego przez nas kryterium!

Jeśli to jest "odrzucenie naiwnej metafizyki", jeśli to jest "ściśle naukowa metodologia", to ja serdecznie dziękuję, ale przyjmijcie mnie z powrotem do podstawówki, bo muszę się jeszcze sporo uczyć! Na serio, to jest, moim oczywiście skromnym jedynie zdaniem, wyjątkowo tandetna "metodologia", która oczywiście, jako fundament całego gmachu owej "historiozofii", sprawia, że ten gmach nie tylko od razu by upadł, ale po prostu... On tak naprawdę wcale nawet nie powstał. To FATAMORGANA, rostomili ludkowie!

Dlaczego jednak Toynbee tak się potrafił spodobać wielu całkiem niegłupim ludziom, w rodzaju moich w tej tutaj dyskusji oponentów? Moja teoria w tej kwestii jest prosta, elegancka i osobiście ja ją całkowicie podzielam. Otóż widzę to tak, że - oczywiście, dla człeka o raczej ścisłym umyśle i takim wykształceniu... A kto ma dzisiaj naprawdę humanistyczne wykształcenie, że spytam?

Tusk to "historyk", Komóra z Ruskiej Budy to "historyk"... Paranoja! Zresztą humanistyczne wykształcenie, przykro mi ludzie, zaczyna się od łaciny. Grekę wam już daruję, ale humanista bez łaciny to tylko farbowany wumlik - lepiej już w takim razie humanisty po prostu nie udawać!

No więc, jako się rzekło, dla człeka raczej konkretnego - ścisłego czy biznesmańskiego - któren z historią nie ma wiele do czynienia, czytanie takiej "racjonalnie opisanej" i "zanalizowanej" historii może być naprawdę fascynujące. Bo to i historia w sobie - jedna z najbardziej fascynujących spraw, jakie istnieją... A do tego "racjonalna" analiza, nie żaden tam bałagan i chaos. Ci ludzie kochają przecież ekonomiczne teorie, nieważne, jak odległe od rzeczywistości - dokładnie z tego samego powodu!

Z tego, że tam jest jednocześnie bogactwo faktów, i PORZĄDEK, LOGIKA... Że złudne i przeważnie fałszywe? A komu to robi wielką różnicę pod podwórzowym trzepakiem? Albo przed zaśnięciem? Czyż może wtedy być coś słodszego, niż najnowsze wydanie "NCz!"... i Toynbee?

W końcu ile taki człek, z tych, o których tu mówię, przeczytał w życiu autentycznych, dużej klasy książek o historii? Góra kilka w ogóle, dużej klasy zapewne żadnej. No to co się dziwić, że taką popularność w tych kręgach zdobywa Toynbee? (O Konecznym, Deo volente, później sobie pogadamy, ale tutaj i on pasuje, choć mój doń stosunek jest jednak o wiele pozytywniejszy, niż do Toynbee'ego.)

Nie chodzi tu o jakieś puszenie, bo to nie świadczy o mądrości czy wspaniałości człowieka, ale dla porównania powiedzmy sobie, że taki ja, na przykład, przeczytałem przez to pół wieku parę setek niezłych książek o historii, w paru językach, nieco oficjalnie ją postudiowałem... (Filozofię zresztą i historię idei toże.)

No to kto może lepiej, że spytam, ocenić genialność, czy jej brak, czyichś historiozoficznych analiz? Tu naprawdę nie chodzi o to, kto jest genialniejszy - ja czy wy - tylko o to, że wy, z tego co rozumiem, nie bardzo w ogóle macie faktograficzną (i nie tylko, bo i metodologiczną) podbudowę, by o historii z sensem mówić. Toynbee akurat, żeby nie było, to był autentyczny historyk, ale kiedy porywa się "na coś więcej", pada, jako rzekłem, na mordę, i u uświadomionych ludzi może jedynie wzbudzić śmiech, ewentualnie z domieszką szczerego współczucia.

Samo napisanie "Historii świata" w 50 (czy ilu tam, ale jest to dzieło niespotykanej objętości) tomach zasługuje na pewien szacunek, ale też sugeruje coś nie tak ze zdrowiem psychicznym. Tym bardziej, kiedy się potem to dzieło wyciska i pozostaje jeden, niezbyt wielki tomik... Który i tak nie daje się czytać i nie zawiera żadnych głębszych myśli. Tak właśnie, w mojej skromnej opinii, mają się rzeczy z Toynbeem. Nie mówiąc już o tym, że to po prostu jest całkiem inna koncepcja od koncepcji Spenglera, więc jak tu, do q...y nędzy, coś można "połączyć"?!

c., Deo volente, d.n.

------------------------------------------------------
* Określenie to stosuję nie dlatego, żeby coś na siłę sugerować, tylko po prostu dlatego, że oryginalny tytuł tego dzieła jest długi i niemiecki, pełne polskie wydanie nie istnieje, a określenie Magnum Opus (w skrócie MO) wydaje mi się w sumie zgrabniejsze, niż używanie tu albo jakiegoś naprędce wymyślonego tytułu, albo też tytułu angielskiego (bo ja to czytałem po angielsku, w autoryzowanym przekładzie, oczywiście pełnym).


triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

wtorek, grudnia 07, 2010

Sizonal gritings ewrybady!

Od chwili ustanowienia w Kościele Katolickim V2 (zgrzyt, zgrzyt... to moje siekacze) w powietrzu, unoszą się chmarami zarodniki ekumenizmu. Nikt nie zna dnia ani godziny. Dnia ani godziny, kiedy go toto zaatakuje, zawładnie jego organizmem, każe mu przemawiać własnym głosem...

Tym razem zaatakowało naszego drogiego Nicka. Któren - po kilku ostatnio napisanych, krwiożerczych, a dziwnie sensownych, tekstach - postanowił uraczyć nas (zapewne z okazji zbliżających się świąt sezonowych) ekumeniczną zupką. Zupką (słuchajcie! słuchajcie!) sporządzoną na Spenglerze, wraz z (turpe dictu) Toynbeem i (sorry koleś, ale to całkiem nie ta liga!) Konecznym.

A oto i owa smakowita (aż mnie zemdliło) zupka. Kliknąć i się napawać:

http://www.nicek.info/index.php/2010/12/07/pogadajmy-o-cywilizacji-zagajam-temat/

Smacznego! Miłej lektury! Merry XMass, Wesołej Hanuki i co tam komu jeszcze!

Sorry Nicuś, bez urazy! Tak sobie po prostu polemizujemy. A że nieco zdalnie? Cóż, skoro ja się, twoim zdaniem, nie umywam do Korwina, to daruj, że nie mam ochoty marnować śliny pyszcząc na twoim blogu. Rozmawiaj se z Korwinem!

Co oczywiście nie oznacza, bym ja ciebie tutaj z rozkoszą za każdym razem nie witał. Zresztą ja akurat NIE uważam cię za głupszego od tamtego ponurego faceta. Tyle, że przyrządzanie mdłych zupek na Spenglerze ze zwietrzałymi przyprawami mógłbyś sobie jednak darować. Pozostań, przyjacielu mój, przy Toynbeem, skoro potrafisz się u niego dopatrzeć aż takich zalet. Ja przyznaję, nie potrafię, choć jego najważniejszą książkę mam od 20 lat na półce, na wyciągnięcie dłoni i sporo razy próbowałem coś w niej sensownego znaleźć.

Możesz to potraktować jako mój głos w tamtej twojej dyskusji. Nieco zdalny, ale cóż, sam wiesz. No i na koniec - zechciej imiennie przyjąć ode mnie Najserdeczniejsze Życzenia Ekumeniczno-Hanukowe!

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

piątek, grudnia 03, 2010

Gromkije apładismienty

Czytywałem swego czasu wszystkie, co mi wpadły w ręce, wspomnienia byłych komuchów, które potem przejrzały na oczy i zwiały na Zachód, ale najchętniej takich, którzy przedtem dostali od swoich w dupę. Czasem nawet może oni i nie zwiali, w każdym razie jakoś te swoje wspominki opublikowali, a one mi w ręce wpadły.

Można by tu sporo o moralnych i różnych innych złożonych aspektach tego mojego procederu. Bo to i niezbyt mnie jakoś te przeróżne bestialstwa spotykające owych ludzi przejmowały - choć normalnie wszelkiego rodzaju martyrologii nie znoszę i unikam jej jak zarazy... (I nadal niezbyt mnie one, prawdę mówiąc, przejmują.) Coś ze mną nie tak? W moralnym znaczy się sensie? Można by tu sporo snuć i analizować, ale może kiedyś - nie teraz. Bo teraz o czym innym.

Otóż jedna z moich ulubionych tego typu opowiastek traktuje o jednym gorliwym i lojalnym członku partii, który nagle, znienacka, zostaje aresztowany. No i trafia na dziesięć lat do łagru. Łagier szczęśliwie przeżywa i wraca do słodkiej socjalistycznej rzeczywistości kraju, gdzie się tak swabodno addycha, jak nigdzie indziej (na melodię meksykańskiej "Adelity").

No i pakując swe skromne łagiernicze manatki, żeby wrócić... A może już na miejscu, meldując się obowiązkowo na posterunku... Czy jakoś tam, nie pamiętam już dokładnie, to zresztą szczegół.

W każdym razie, podnosząc błękitne, naiwne jak u dziecka oczęta na adekwatnego enkawudzistę (czy jak się to towarzycho wtedy tam nazywało) dopytuje się ta nasza niewinna, nadal pełna wiary w socjalizm i geniusz Stalina (jakże by inaczej?) istotka: "Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego zostałem, towarzyszu, aresztowany? Dlaczego, towarzyszu, zostałem potraktowany jako wróg ludu, kiedy ja przecie...? Ach!"

Towarzysz zaś enkawudzista - czy to w przypływie łaskawości, czy może raczej dydaktycznie - odpowiada: "A pamiętacie obywatelu...?" (Bo to już przecie nie towarzysz.) "Pamiętacie może to zebranie, coście na nim byli poprzedniego dnia po południu?"

Obywatel sobie przypomina, ale nadal nic nie rozumie. Było faktycznie zebranie, jak niemal co dzień. Było przemówienie Wodza (odczytane, czy z głośnika, ja tu nie pamiętam, ale to mało istotne), a po nim, długa, długa owacja na stojąco. Aż oczy się naszemu bohaterowi rozświetliły, choć w oku kręci się łza, bo już te cudowne partyjne dni nigdy nie wrócą.

Z tych słodkich wspomnień przyprawionych szczyptą melancholii... Z tej dręczącej melancholii przyprawionej szczyptą rozkosznych wspomnień... Wyrywa naszego bohatera głos towarzysza enkawudzisty. "Na drugi raz, obywatelu, zastanowicie się dwa razy, zanim jako pierwszy przestaniecie klaskać po przemówieniu towarzysza Stalina!"

Tu by można też sporo analizować. Ale można i nie. Przynajmniej tym razem. Można by jedynie, na przykład, powiedzieć skąd mi się akurat teraz te rzeczy przypomniały, nasunęły... Czyżby mi się to z czymś skojarzyło?

Otóż, faktycznie, skojarzyło mi się. I kojarzy mi się za każdym razem, gdy na francuskiej rządowej telewizji dla innostrańców, co ją mam w kablówkowym zestawie, i którą sobie czasem dla rozrywki oglądam, słyszę, że: "Euro NIE jest w kryzysie", albo że: "Zrobimy wszystko, aby uratować Euro".

To ostatnie to, nawiasem mówiąc, Sarkozy. To pierwsze zaś facet o przezabawnym w tym kontekście (tyle że trzeba, by to było zabawne, znać mowę Racine'a, albo poszukać sobie w dobrym słowniku) nazwisku Trichet.

I tak mi się to jakoś kojarzy, żeśmy sobie wszyscy oto wysłuchali długiego przemówienia o świetlanej przyszłości, która już jutro... Ach, jakież było piękne! Jakie wzruszające! No a teraz, towarzysze, zgodnie z odwiecznymi prawami Przyrody, razdajuś gromkije apładismienty. I będą trwały, trwały, trwały... Aż ktoś wreszcie, z drżeniem pośladków, zlany zimnym potem...

Nie ma bowiem już wśród europejskich przywódców duszyczek tak naiwnych, jak ów były towarzysz z historyjki... Zlany więc zimnym potem, z drżeniem pośladków... Ale jednak. Wszystko bowiem musi się kiedyś skończyć, nawet gromkije apładismienty.

Więc kiedy komuś już całkiem dłonie omdleją, kiedy pęcherz zacznie go niemiłosiernie molestować, kiedy z głodu zacznie mu się robić ciemno przed oczyma... Kiedy to wszystko sprawi, że ewentualne lata łagru przy tym wydadzą się się urlopem w Soczi... Wtedy... No właśnie - CO WTEDY, towarzysze?

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

wtorek, listopada 30, 2010

Ogłoszenia parafialne

Wszystkim wam - blogerzy o ambicjach literackich; i wam, spokojni i z pozoru normalni ludzie, co im w duszy śpiewa i się marzy pisanie powieści, nowel, czy innych tam poematów prozą... Powiadam: radujcie się, albowiem wyszła wreszcie po polsku znakomita, choć niewielka, książeczka Boskiej Dorothei (boskiej nie w sensie parafialnym, tylko w sensie "Krowiooka Hera z Heraklesem przy piersi") o nazwisku Brande "Becoming a Writer". Polski tytuł "Jak zostać pisarzem".

Jest to naprawdę wybitna rzecz, wielokrotnie od chwili swego debiutu 70 lat temu wydawana, a traktująca o najtrudniejszym (jak się domyślam), a rzadko kompetentnie poruszanym, aspekcie pisarstwa, czyli jego psychologii. Doro naprawdę się na tym znała, będąc płodną i cenioną pisarką, dziennikarką i autorką dwóch znakomitych książek z dziedziny praktycznej psychologii - tej właśnie i "Wake Up and Live!", po polsku mającej tytuł "Obudź się i zacznij żyć".

Ta druga jest może nieco staromodna, ale moim zdaniem to jedna z absolutnie najwybitniejszych książek tego typu, jakie w ogóle wydano. Wydaje mi się, że najbardziej skierowana jest do wykształconych kobiet o twórczych ambicjach, ale i w moim życiu uczyniła sporo dobrego, a kobietą nie jestem.

Jeśli ktoś gardzi literaturą z dziedziny praktycznej psychologii, powiem mu, że błądzi. Ja ją lubię, a jeśli ktoś nie uważa, bym był jej chodzącą reklamą, to skromnie odpowiem, że powinien mnie był znać 40 lat temu, pewnie by zmienił zdanie.

Szczerze polecam Boską Doro i obie jej książki. (Co do jej pisarstwa tego innego rodzaju, to szczerze - nic o nim od siebie powiedzieć nie mogę, bo nie znam. W ogóle mało czytam fikcji. W gazetach też nie.) Po pierwsze dlatego, że są znakomite, a po drugie dlatego, że do wydania ich obu przyłożyłem rękę.

Tłumaczyła je wprawdzie (przynajmniej większą cześć i oficjalnie) pewna miła dziewczyna (obecnie już zresztą oficjalnie tłumaczka po adekwatnych studiach), ale to ja poleciłem te książki wydawnictwu Złote Myśli i ja zleciłem tej dziewczynie tłumaczenie. Ja także mam udział w zyskach ze sprzedaży tych książek.

Tak więc - nie piracić ich, bo to będzie okradanie kolegi! To raz, a dwa - zastanówcie się ludzie nad ich kupieniem, dla siebie, dla kogoś, na prezent... Także, częściowo, w ramach naszej tutaj prawicowo-patriotycznej-antyplatfusiej samopomocy. "Kupuj u swojego!" - o to mi chodzi. A z ręką na sercu mówię, że w moim przekonaniu naprawdę warto.

* * * * *

Z powyższym wiąże się kwestia taka, o której czasem mówię, ale jakoś nikt nie słucha, więc powiem znowu. Otóż mądrzy ludzie twierdzą, że "Znaczący język, to taki, w którym można przeczytać najważniejsze książki". No i o polsku Platona, Tołstoja i Dawkinsa przeczytać można... Tyle, że dla mnie to nie te akurat książki są najważniejsze! Które nimi są moim zdaniem, to już wielokrotnie mówiłem.

Choć naprawdę nie martwi mnie, że Platona można po polsku przeczytać. Wprost przeciwnie! Dawkinsa, choć się nim brzydzę, także można było przetłumaczyć, skoro akurat ktoś miał taki pomysł. Jednak tych książek, które ja uważam za ogromnie ważne, jakoś nikt nie wydaje, Polacy ich nie znają... Ludzie - przecież lewizna ze swą Krytyką Polityczną i wydawaniem Marksa podlanego przemądrymi ęterpretacjami Lenina zje nas niedługo w kaszy! I to właśnie, częściowo przynajmniej, dlatego.

* * * * *

To już nieaktualne, ale niech zostanie, na wieczystą rzeczy: 

Wreszcie od niedawna mój blogas chodzi także na własnej domenie http://triarius.pl. Jest tam nawet zaimportowana treść z tego tutaj na blogspocie, choć zawsze ktoś mi dopisze nowy komęt, albo ja, jak teraz, coś dopiszę, i muszę importować od nowa. W końcu, choć mi się nie chce, wkleję tutaj kawałek kodu i wszystkie wyszukiwania z wyszukiwarek zostaną automatycznie przekierowane tam - i to w odpowiednie miejsce, zaś inni ludzie będą mieli o wiele prostszą, elegantszą i bardziej wzniosłą rzecz do wpisywania.

Tak że na blogspocie u mnie już się za bardzo nie rozdokazowywać! Nie, żartuję - komentujta na razie tutaj, bo stąd mogę zaimportować tam, a jak będzie tam, i zaimportuję coś stąd, to tamto chyba pójdzie w cholerę. Ale nastawcie się - kto tam nie może żyć bez tego blogasa - że w końcu przechodzimy na własną domenę.

Co właściwie powinno być zrobione od początku, ale nie doceniałem moich wielbicieli i ich miłości do blogasa. Teraz żałuję, bo przez pięć i pół roku, zamiast pracować na swoje, pracowałem na sławę blogspota (którego w dodatku dawno już temu przejął gugiel, w pewnym sensie władca wszechświata, a ja za takimi nie przepadam).

14.10.2012


triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

poniedziałek, listopada 29, 2010

Sam w głuchym lesie (narracja)

Odejdźmy na krótką chwilę od naszego nocnego filozofowania, co go nikt i tak nie rozumie, i opowiedzmy historyjkę. To będzie taka nasza narracja, żeby to modnie określić. Może to słowo komuś sprawi dodatkową frajdę - takie modne, wielkomiejskie und europejskie.

No więc znajdujesz się w leśnych ostępach, setki kilometrów od jakiejkolwiek cywilizacji, nie wiadomo jak daleko od ludzi, całkiem sam, bez mapy, kompasu... Jak tam się znalazłeś? Za sprawą swoich wrogów, ale to długa historia, może na kiedy indziej.

No więc jesteś sam w tym lesie bez praktycznie niczego. Wymieńmy co ze sobą masz. A więc masz na sobie koszulkę (z napisem "Maszyna do całowania"), portki bojówki i pseudo-Adidasy. To przyodziewek. A z innych rzeczy, to w jednej z kieszeni bojówek znajdujesz zmięty papierek po gumie do żucia, a w drugiej mały scyzoryk o jednym, tępy, jak się okazuje, jak cholera, ostrzu. Zabrałeś go kiedyś sześciolatkowi, bo ci nim haratał meble. Sześciolatek był z wizytą. Potem zapomniałeś oddać.

Odkrywasz ta skarby - pamiętaj, że nic się nie zmieniło i cały czas jesteś nie wiadomo jak daleko od ludzkich siedzib, w dzikiej, całkiem ci nieznanej leśnej okolicy. W dodatku zapada zmierzch i zaczyna padać deszcz ze śniegiem. Wczuj się w tę skomplikowaną sytuację, a potem, z głębi swej nieskalanej fałszem duszy, odpowiedz mi, bez zastanowienia, co robisz, odkrywając w kieszeni bojówek ten scyzoryk:
a. rzucasz się na ziemię i spazmujesz, wrzeszcząc coś w rodzaju: "Ja chcę do domu! Ja CHCĘ do domu!"?

b. wyrzucasz scyzoryk w najgęstsze krzaki poniżej skalnego urwiska (które tam, szczęśliwie dla ciebie, Matka Geografia umieściła), klnąc, że nie jest dystrybutorem batoników (bo akurat masz cholerną ochotę na batonik, nic nie jadłeś od wczoraj)?

c. wzdychasz, że krótki i wygląda na wątły, ale po krótkiej chwili zaczynasz się jednak trzeźwo rozglądać, gdzie by go tu naostrzyć, bo tępy?

d. ciesząc się, że w niełatwej sytuacji, miłym zrządzeniem losu (albo z woli Boskiej) masz ze sobą jakieś jednak narzędzie, rozglądasz się, jakby to narzędzie naostrzyć, a jednocześnie jak szybko znaleźć jakieś schronienie przed deszczem, zimnem i dziką źwierzyną?

e. inne? (co konkretnie?)
Dokładnie taka w mojej skromnej opinii jest nasza sytuacja z PiS'em. Nie jest to claymore... Nie jest to nóż survivalowy z rozkładanym łóżkiem, termoforem, przenośnią rzeźnią i hodowlą rzerzuchy... Nie jest to dystrybutor batoników... Ale jednak lepsze takie coś, niż nic, a na nic lepszego nie ma chwilowo widoków.

Żeby zaś były w ogóle jakieś widoki, trzeba przeżyć tę noc, a potem jeszcze zapewne sporo innych nocy i dni... Znaleźć, upolować, złowić, wygrzebać coś do żarcia i trafić jakoś w końcu w bardziej przyjazne miejsce. Czyli jednak raczej c, d, lub ew. sensowne e, a na pewno nie a, czy b!

Tak? No więc nie marudzić mi tu - Kirkery tego świata! Nie jątrzyć, nie korwinić, nie wolnorynkowić bez sensu! Nie podoba wam się scyzoryk, to poszukajcie sobie wśród mchu lepszego! Albo klękajcie i módlcie się, żeby wam spadł z nieba. Najlepiej od razu z dystrybutorem batoników i prefabrykowanym domkiem jednorodzinnym. Albo se (czyż może być coś bardziej liberalnego?) wybudujcie - w tym lesie znaczy, w zapadającym zmierzchu i gołymi rękami - hutę, a potem zróbcie sobie w niej lepszy scyzoryk, i co tam jeszcze chcecie!

PiS (i tutaj zaklął siarczyście a niecenzuralnie) to jest NARZĘDZIE - tylko tyle i aż tyle! A my nie mamy nic lepszego. Co nie znaczy, byśmy nie mieli ew. skorzystać, gdyby nam Bozia na naszej drodze postawił powiedzmy helikopter z uprzejmym i czekającym na nasze rozkazy pilotem. Albo chociaż zestaw noży kuchennych produkcji japońskiej "Lazer Knife". (Się nie tępiących, którymi można krajać te tam metalowe części młotków, co widać w telewizji.)

Róbcie se to wszystko do woli, ale (tu zaklął j.w.) nie wyrzucajcie nam naszego scyzoryka w krzaki pod urwiskiem, ani na niego nie plujcie! Tym bardziej, że wasze plucie scyzorykowi sensu stricto by nie zaszkodziło, ale PiS'owi szkodzi.

Paniali? Bo jeśli nie, to macie szansę, a ja niestety z wami, nauczyć się wkrótce znacznie więcej fajnych rosyjskich słów. Plus paru niemieckich, których chwilowo nie zacytuję. No więc, przeczytać mi jeszcze raz całą historyjkę, ze zrozumieniem, a potem opowiadać ją do poduszki wszystkim niesfornym sześciolatkom i wszystkim szurniętym wolnorynkowym świrom, co wybrali a lub b. Albo jakieś kretyńskie e.

A teraz odmaszerować!

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

niedziela, listopada 28, 2010

To co, że bez tytułu?! Jest 7:53 rano, a ja oka nie zmużył.

Zadziwia mnie, a nierzadko i martwi, jak mało intelektualnego wyrobienia mają często całkiem inteligentni i wykształceni ludzie. Na przykład mało kto na naszej rodzimej "prawicy" zdaje się zdawać sobie sprawę z tego, że, o ile ktoś, komu obojętny (nie mówiąc już o traktowaniu ich wrogo!)  jest Honor, Ojczyzna, Wolność, czy jakieś inne tego typu sprawy, to całkiem inny człowiek*, niż my - to ktoś, obojętny, albo wprost wrogo nastawiony, do spraw takich, jak "wolny rynek", MA PO PROSTU INNE POGLĄDY i tyle! 

Wcale nawet nie jestem pewien, że owo pracowite zacieranie w świadomości tej ogromnej różnicy, którymi Polacy byli poddani przez dziesięciolecia, nie było robione cynicznie i celowo. Naprawdę bardzo żałuję, że inteligentni i niewątpliwie także porządni ludzie potrafią u nas jednym tchem wypowiadać nazwy najistotniejszych wartości i mętnych hipotez... I kłócić się o nie z taką samą zawziętością, a przeważnie nawet o te mętne hipotezy (które oni oczywiście traktują jak Prawdy Objawione) o wiele bardziej zajadle.

A potem mi mówią, że "filozofia nie ma znaczenia". Oczywiście - można nie czytać Platona i Schopenhauera. Sam za tymi panami nie szaleję i z ich lekturą nie przesadzam - jak i za lekturą wielu innych, nie mówiąc już o  faunie pomniejszego płazu, a już szczególnie zgrają trywialnych kompilatorów, kreujących się na wyrocznie i "prawdziwych filozofów". 

Jednak w czasach tak chorych jak te obecne, myślenie "jedynie do kreski" - kiedy nie ma już pewnych wartości, które by były naprawdę, "same z siebie", bez wysiłku intelektu (wzgl. kompletnego odmóżdżenia czy prostaczkowatości) naturalne i oczywiste - prowadzi właśnie do tego typu zaburzeń własnego obrazu świata (przenoszących się, co gorsza, na zaburzenia w sferze społecznej, politycznej, a może i, czasem przynajmniej, moralnej), o jakich tu mówiłem na początku. 

I to jest problem - jeśli nawet nie osobisty tych ludzi (kim ja w końcu jestem, żeby komuś włazić z butami w jego etyczną duszę?) - to na pewno polskiej patriotycznej (a jest jakaś inna?) prawicy.


--------------------------------------

* "Inny gatunek człowieka." Choć w kategoriach zoologicznych to jednak nadal "człowiek" - nadal należący do gatunku Homo sapiens, sapiens, sapiens, sapiens... sapiens. (Nie ma jak leberalne samozadowolenie i skromność! Jedno "sapiens" z głębi uppsalskiego Oświecenia da się zrozumieć - w końcu wiewiórki i pawiany nie czytają gazet i nie wymyślają zoologicznych klasyfikacji - ale DWA razy "sapiens"?! Dla niektórych ta nazwa, tak przecież "obiektywna i naukowa", musi działać jak najsilniejszy narkotyk. ;-)


triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

Krótka rozprawa między Panem Tygrysem, Ayn Rand i Napierniczakiem

W sieci ciekawych rzeczy co niemiara. Ostatnio na przykład trafiłem na takiego geniusza z MENSA'y, któren za pięć dolarów podejmował się wykazać związek pomiędzy dwiema dowolnymi rzeczami... Słuchajcie słuchajcie - w SZEŚCIU krokach! Jest ponoć takie prawo natury, że istnieje sześć stopni swobody, i dlatego tych kroków może być do sześciu. Tak przynajmniej wynikało z tego, co ów geniusz tam pisał.

Mnie się jednak widzi, że sześć kroków w takim błahym zadaniu to łatwizna. No bo weźmy sobie na przykład mnie z jednej, i Ayn Rand z drugiej. Czy jest coś bardziej odległego drug od druga? "Ogień i woda", ktoś tam sugeruje? A już widzę kto. Nie pierniczcie mi tutaj Napierniczak, bo wam...! Dobrze, zgoda, bez niecenzuralnych słów. Co do zachowań nic nie obiecuję. Jednak tyle powiedzieć muszę, że ogień i woda to jest stare małżeństwo w porównaniu z Ayn Rand i Panem Tygrysem. I dodam, że Napierniczak to dureń. (Won zresztą komuchu z mojej klasy, nikt cię tu nie zapraszał. Skąd się w ogóle tu wziąłeś?!)

A jednak... I nie mówię ja o tym, że podobały mi się dwa teksty rzeczonej Ayn, co one były w jednej książce, co ja ją swego czasu kupiłem. A jeden to nawet bardzo, i aż traktowałem o nim kiedyś na tym blogu. Ale pomijając ten niewielki drobiazg, między tą panią a mną istnieje takie oto pokrewieństwo, że ona też zaleca, by wychodzić od spraw najbardziej zasadniczych - od zasad po prostu... Nie w sensie, jak postępować, by być cacy, i którym widelcem wycierać nos... Czy jak to tam było.

W każdym razie, na ile zrozumiałem (z książki o giełdzie zresztą, dwutomowej, pt. "Trader Vic") chodzi o to, że trza zrozumieć podstawowe zasady działania takiego czegoś, potem zaś dopiero... I zapewne z tych zasad, tak się domyślam... Dochodzić do tych wszystkich drobnych i ślicznych szczególików. (Tu nie od rzeczy będzie wydać z siebie "ach!" Prawda, że było nie od rzeczy, a nawet à propos?)

Ta zasada wydaje mi się należeć do tych, z którymi każdy prawie bez protestu się zgodzi, a potem będzie ją nagminnie (jak to gmin, znaczy) gwałcił. I to nie w sensie erotycznej (ach!) agresji, tylko po prostu jakby nie istniała. Znaczy, wcale nie zrozumiał, o co chodzi. Zgodził się, bo lubi zasady ogólne i mętne (w sensie dla niego samego niepojęte). Im mętniejsza i ogólniejsza - tym lepiej!

Przykład? Proszę bardzo! Czy ja kiedykolwiek wam ludzie żałowałem przykładów? Pouczających i zakończonych morałem? No to właśnie! Słuchać i nie przerywać! Więc taki ktoś wymyśla zasady, na których ma się opierać przyszła Polska. Przeważnie chodzi o Konstytucję (ach!). Co to ona ma być krótka... Jakby to miało wielkie znaczenie w realu, jaka ona jest. Jakby to nie był tylko kawałek świstka. No dobra, trochę się wkurzyłem, ale ja nie o tym.

Więc wymyśla taki mądrala tę konstytucję: ma być Suwerenność, Katolicyzm i Wolny Rynek. To taki przykład, ale, o ile te pierwsze rzeczy się zmieniają, w jakichś tam granicach przynajmniej, to ta trzecia jest NIEZMIENNA! Zawsze muszą być trzy, oczywiście. I tak zadziwiające, że, skoro WSZYSCY tę trzecią mają, to nie stoi ona na PIERWSZYM miejscu, ino zawsze na trzecim. (Może chodzi o to, że omne trinum perfectum? Ale też chyba nie do końca zrozumieli. Mi nie chodzi o to, że one są trzy, ino że ta akurat wzniosła sprawa zawsze jest trzecia. Ciekawe psychologiczne zjawisko, ale zostawmy je na razie na boku, mając pilniejsze sprawy.)

Mnie chodzi o to (poza giętkim językiem, oczywiście), że o ile sprawy w rodzaju Suwerenności czy Katolicyzmu to są... Byty chyba, gdybyśmy mieli gadać metafizyką... Ale to nie jest "metafizyka" w sensie takim, jak ludzie mówią "Jesień średniowiecza" o jakichś rozróbach, nie czytawszy nigdy znakomitej książki Huyzingi. (Co ona przecież jest i po polsku, jakby ktoś się poczuł.) Chodzi po prostu o to, że byt, z tego co pamiętam, to pojęcie właśnie należące do metafizyki. Która, z drugiej strony, z tego co pamiętam, jest właśnie "nauką o bycie".

Zatem rzekę, że o ile Katolicyzm czy Suwerenność można, a nawet chyba należy, traktować jako samodzielne byty, to "wolny rynek" jest hipostazą, czyli bytem urojonym, a w każdym razie wtórnym, który ludzie z upodobaniem traktują, jako byt samodzielny. To jednak może być zbyt trudne dla wielu, nawet zdrowych na umyśle ludzi (a może właśnie dla nich najbardziej?), a zresztą nie najważniejsze.

Ważniejsze, w moich oczach... (Ludzie, ten Napierniczak znowu wsadza nam tu do klasy swoją wredną mordę! Dajcie mu parę razy w ryj i wracajcie do ławek, ale galopem!) Ważniejsze, w moich oczach, a do tego mniej metafizyczne, jest to, że tamte dwie sprawy, byty znaczy... Żebym już ich nie musiał za każdym razem wymieniać, to są bezwzględne WARTOŚCI... Inaczej wartości BEZWZGLĘDNE. Natomiast "wolny rynek" to coś takiego, w tej konstytucji znaczy, jakby ktoś, jako to swoje trzecie super-hasełko, zażyczył sobie "i żeby wszystkie autobusy miejskie były żółte!"

Ta wielkomiejska żółć może mieć jakieś tam zalety, niewykluczone nawet, że ogromne, ale jednak to tylko ŚRODEK do jakichś innych wartości. Czyli wartość... Jakby to rzec... Nieważne. Niech będzie "wtórna". (Jak butelka do skupu, czy inna makulatura.) Na przykład "powinny być żółte, bo ja kocham żółty, a jak kocham, to jestem szczęśliwy, szczęście zaś to najwyższa wartość (epikurej taki z niego, znaczy)... I wszyscy ludzie powinni poznać to szczęście, które daje żółty kolor (tutaj etyczny socjalizm)... Czy jakoś tak.

W sumie ta autobusowa żółtość... Tak jak i ten "wolny rynek" - mają czemuś SŁUŻYĆ. Jakimś WYŻSZYM wartościom (związanym z etyką, w tym jest rzecz, jak sobie w mym nieuczonym, Gadaczem nieskażonym móżdżku podejrzewam). Lewizna może to sobie jakoś inaczej widzieć, ale co mnie to? Dla prawicy, jak ja to rozumiem (dużo tego, ale w końcu to są moje poglądy i żadnym niezbitym argumentem, ani nawet żadnym Gadaczem, się nie podeprę), wszystkie te wartości, o które należy walczyć, których należy bronić... Dla których należy ZNOSIĆ (w sensie "ścierpieć") państwo...

No, chyba, żeby ktoś na temat państwa dostał akurat orgazmu... (Znowu?! Znowu chyba mignęła mi morda tego buca! Nie tego z wąsami, tylko... Sami wiecie. Tym razem obijcie mu tę mordę PORZĄDNIE, bo inaczej zrobię niezapowiedzianą kartkówkę i będą same pały.) Jednak, jeśli dostaje na temat państwa orgazmu, to może to jednak nie jest całkiem ta sama prawica?

Czyli, zgodnie z zasadą "cośtam dać rzeczy słowo" - nie powinno się to "prawicą" nazywać. Albo też my powinniśmy się inaczej nazwać. Innego wyjścia, być może, nie ma. Choć być może taki orgazm na temat Państwa (ach!) - choć z samej swej natury przecie niejako HEGLISTYCZNY - może być "prawicowy" i nie stanowi aż tak istotnej różnicy? W każdym razie, jakby to tam nie było, ten "wolny rynek", albo jest PRZEJAWEM czegoś "większego" - jak WOLNOŚCI tout court - albo też do czegoś "większego" PROWADZI! Na przykład do wolności - czemu nie?

"Suwerenność", z drugiej strony, jest, dla prawicy, jak ja ją rozumiem, wartością SAMĄ W SOBIE. W sensie, że JEST wartością i nie musi prowadzić do niczego innego, żeby tą wartością być. MOŻE prowadzić do innych wartości - w sensie "wspomagać je" - co jest dodatkowym bonusem, ale nie jest wcale konieczne. Zdziwi się ktoś, że suwerenność wydaje mi się być jakimś takim... Jak to rzec? "Samodzielnym etycznym bytem"... To mniej ważne... Ale także i WARTOŚCIĄ SAMĄ W SOBIE, choćby w znaczącej części, jeśli nie całkowicie (tegom bowiem nie rozpracował) ETYCZNĄ.

Dla mnie to jest tak, i, jak sądzę, dla "prawicowca" w takim sensie, jak ja to pojmuję, że: wolność to wartość naprawdę ogromna - choć może, jeśli uwzględnimy sprawy czysto RELIGIJNE, nie najwyższa, ale KONIECZNA do osiągania tych najwyższych (przynajmniej w katolicyźmie, a to nam na razie starcza z nawiązką). Zaś na ziemi i w tym ziemskim realu, to jest, przynajmniej dla mnie, wartość OGROMNA. I całkiem mi wystarcza, by ją postawić w rzędzie ze wszystkimi innymi NAJWYŻSZYMI wartościami.

(Ja w końcu człek całkiem świecki, więc mam z tym znacznie prościej. Nie muszę ryzykownie balansować na luźnej linie awerroizmu, bez czego - nie oszukujmy się! - nie da się dziś być katolikiem i żyć wśród ludzi. W każdym razie białych i "cywilizowanych".)

Krótko powiem, bo już późno, a kawałek całkiem jak ambitna rozprawa doktorska (no, niech ktoś zaprzeczy! Gadacz? Napierniczak? a, nie ma już tu tego pacana)... Nie - spokojnie! - mnie chodziło tu nie o puszenie się, ino o samą długość. No więc, mamy wolność i mamy NARÓD. Któren jest, jako rzekł kard. Wyszyński, "rodziną rodzin". Czyli poniekąd - jak rodzina to takie "rozszerzone ja" - tak samo naród jest "rozszerzonym ja". "Ja" luźniejszym, że tak to określę, ale za to o wiele WIĘKSZYM. Czyli, jak przeważnie bywa, coś za coś - coś zyskał, coś stracił.

No i tak wolność tego "rozszerzonego ja" JEST autentyczną, pierwszorzędną (etyczną, choć może nie tylko etyczną) WARTOŚCIĄ. W odróżnieniu od "wolnego rynku" na przykład, któren może być (co ja tam wiem?) sprawą PRZECUDOWNĄ, ale jednak pierwotną, pierwszorzędną wartością NIE JEST! Sam w sobie jest przecież NICZYM - cała jego wartość (jeśli mamy wierzyć jego WYZNAWCOM) wynika ze spraw, do których on (jeśli mamy wierzyć...) PROWADZI, albo których jest PRZEJAWEM.

I to by było na tyle. W ogóle miałem pisać o czymś innym, to zaś com tu napisał, miało być do tamtego wstępem. Chciałem mianowicie (ach jak ja umiem rozbudzać żądze i pragnienia!) pomęczyć znowu moję genialną definicję prawicowości. Że to jest "W sumie nic innego, niż tylko raczej dać w dupę, niż wziąć". (Co nie jest, nawiasem, ściśle biorąc tym samym, co "dawanie w dupę Napierniczakom tego świata", choć niedalekie.)

Jednak, jako tuszę (a nikt mi się chyba tu nie odważy zaprzeczyć?) odwaliliśmy tu sobie niezły kawał filozoficznej pracy u podstaw, co też nie jest bez wartości. A poza tym udało nam się pozbyć, na jakiś czas przynajmniej, z klasy Napierniczaka. Który tę dzisiejszą lekcję zapewne na długo zapamięta, choć nie całkiem w ten sam sposób, co wy, moje drogie dzieci. Bo jeśli ją zapomnicie, to nie chciałbym być w waszej (cętkowanej) skórze! Niedouki moje kochane.

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

P.S.  A poza tym powiem, że znakomity, ociekający Spengleryzmem-Ardreyizmem tekst, w dodatku z głębi trzewi nastojaszcziego naturszczika (co to Spenglera z Ardreyem nie czyta, bo i po co, a i innych od czytania odstręczy, no bo czemu nie) tekst napisał właśnie Nicek. (O Tygrysiźmie nie wpomnę, bo się Autor obrazi). Zawsze gość pisze znakomicie, w sensie warsztatowym, nierzadko z sensem, ostatnio nawet z reguły, ale ten ostatni tekst trafia byka w samo... Powiedzmy oko. Szczerze polecam! Oto on: http://nicek.info/index.php/2010/11/27/wszyscy-jestesmy-szlachcicami/

środa, listopada 24, 2010

Media 2 tysiące lat temu (z cyklu "Dla spenglerysty nigdy nic całkiem nowego sub sole")

Nasz drobny moralitecik, cośmy go opublikowali poprzednio, na razie zawieszamy, pozostając przy jednym odcinku. Co zresztą było od samego początku przewidziane, bośmy wcale nie chcieli urazić Dobrej Pani Dziedziczki, a tylkośmy jej chcieli pokazać, jak jej życiowa i polityczna postawa mogłaby być widziana, oraz opisywana, przez autora mającego zacięcie do pisania moralitetów.

Zobaczymy co się teraz wydarzy, potem zadecydujemy, czy pociągniemy nasz utworek dalej (co, jak tuszymy, by zapewne było z korzyścią dla wyrobionego czytelnika, spragnionego dobrej literatury), czy też starczy. No bo w końcu nie na próżno nasi przodkowie w "łacińskiej cywilizacji" z upodobaniem powtarzali byli, że "Sapienti sat".

Na odmianę wrzucę tu, com przed chwilą przeczytał w znakomitej książce Guigliermo Ferrero o początku "republiki Augusta", czyli, mówiąc inaczej, o początkach rzymskiego cesarstwa. Moje własne tłumaczenie z francuskiego (oryginał jest po włosku). Rozbiłem to na nieco krótsze akapity, bo to w oryginale byłby jeden, choć i tak wyciąłem  mniej istotne fragmenty. Oto więc:

Arystokracja nieco nieautentyczna, która wokół Augusta, aby ukryć swe niedawne pochodzenie, głosiła admirację dla przeszłości Rzymu, próbowała uczynić modnym teatr Enniusa, Neviusa, Acciusa, Pacuviusa, Ceciliusa, Plauta, Terencjusza, a w rezultacie także teatr grecki, który ci rzymscy pisarze naśladowali. Było teraz obywatelskim obowiązkiem takim samym, jak inne, cisnąć się na przedstawieniach klasycznych utworów, hałaśliwie klaskać, mówić głośno i przy każdej okazji, że nigdy nie widziało się nic piękniejszego, że trzeba wrócić do narodowego teatru, który rozpowszechniał wśród ludu idee moralne i patriotyczne.

Wszyscy dobrzy obywatele powinni współpracować w tym szlachetnym przedsięwzięciu. Doradzano samemu Horacemu, by przywdział koturny, ale Horacy był marnym obywatelem - kiedyś pod Filippi porzucił swą tarczę, a teraz nie miał żadnej ochoty wystawiać się na gwizdy rzymskiej publiczności.

[_ _ _]

Na szczęście nie brakowało obywateli bardziej od Horacego gorliwych, którzy dla dobra republiki gotowi byli uczynić wszystko, nawet pisać tragedie.


[_ _ _]


Jednak podczas, gdy tylu Rzymian zadawało sobie trud, by w szlachetnych jambicznych wierszach dać potężny głos Ajaksowi, Achillesowi, Tiestesowi, przybyli z Orientu: z Cylicji Pylades, z Aleksandrii Batyllus, którzy w tym samym roku [21 p. Ch.] zaczęli wystawiać spektakle dotąd nie znane Rzymianom, mianowicie pantomimy. Niewidoczne głosy, z towarzyszeniem słodkiej muzyki, śpiewając opowiadały historię. Aktor, mim, z twarzą przykrytą wdzięczną maską, odziany w piękny jedwabny strój, naśladował zsynchronizowanymi z muzyką gestami scenę opowiadaną przez niewidoczne głosy.

Aktor znikał i, podczas gdy łagodne muzyczne intermedium zajmowało uwagę widzów, zmieniał kostium - z mężczyzny stawał się kobietą, z młodzieńca starcem, z człowieka bogiem, i powracał, by gestami przedstawiać drugą część opowieści.

Zazwyczaj mimowie czerpali swe tematy spośród niezliczonych przygód hellenistycznych bogów, z poematów homeryckich i poematów cyklicznych, spośród dawnych greckich mitów przekazanych w tragediach, ze specjalnym upodobaniem do epizodów zmysłowych i przeraźliwych katastrof, jak szał Ajaksa. Czasem zlecali napisanie swych wierszy wartościowym poetom, ale starali się przede wszystkim, podporządkowując temu celowi wiersz i muzykę, łechtać i drażnić nerwy widzów, poprzez wielką liczbę najróżniejszych scen - tragicznych i komicznych, cnotliwych i zmysłowych, łagodnych i przerażających, powiązanych ze sobą w dość wątły sposób.

Nie potrzeba było zatem żadnego wysiłku, by zrozumieć ten spektakl i odczuwać z jego powodu przyjemność - wystarczało patrzeć i słuchać, obserwować minuta po minucie umykające szczegóły, które można było natychmiast zapomnieć.

Jeśli uznać, że dzieło sztuki jest o tyle doskonalsze, o ile bardziej przypomina żywe ciało, z którego nie można odciąć żadnego członka, i im bardziej wyraża wieczne prawdy w ludzkich istotach, nie sposób nie uważać owych pantomim za dzieła całkiem zdegenerowane, w porównaniu z prawdziwymi tragediami. Podobały się one jednak tak bardzo rzymskiej publiczności, że Pylades wkrótce stał się bożyszczem mas.

Od subtelnych intelektualnych rozkoszy, wymagających jednak pewnego wysiłku, publiczność wolała łatwą i zmysłową przyjemność pantomim, dając tym dowód frywolności skorumpowanego świata, ale nie była być może pozbawiona racji, woląc żywe, urozmaicone i kolorowe pantomimy od tragedii swojej epoki - z wysiłkiem imitujących wielkie wzory, z których zachowywały powagę, nie mając nic z ich poezji, i które przez to stawały się jednocześnie nużące i nudne.

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

niedziela, listopada 21, 2010

Dobra Pani Dziedziczka rozdaje święte obrazki (1)

Dobra Pani Dziedziczka kocha Lud. Dobra Pani Dziedziczka kocha Lud i dlatego rozdaje wśród niego Święte Obrazki. A kiedy, co czasem bywa, Dobra Pani Dziedziczka się rozgniewa, gdy poczuje się nieco perplexed (eng.) lub énérvée (fr.), Dobra Pani Dziedziczka wzywa Lud, by postawił Kosy Na Sztorc i przepędził Całą Tę Zbójecką Bandę.

Dobra Pani Dziedziczka jeździ wspaniałą Karetą i czasem - ot tak, dla zabawy - umieszcza sobie za jej Krystaliczną Szybą z Murano jakiś spory i nabrzmiały Treścią Napis, coś w rodzaju: "Ludu! Wyciągaj kosy! Idą żniwa! (Hłe, hłe, hłe.)". Lud zaś, widząc przejeżdżającą Karetę z Dobrą Panią Dziedziczką w środku, zdejmuje z szacunkiem czapki, a co poniektóry nawet wypowiada ciche Błogosławieństwo.

Potem zaś jednak Lud drepce sobie dalej do swoich własnych, przeważnie drobnych i dość (przynajmniej w porównaniu z tymi, które zaprzątają Dobrą Panią Dziedziczkę), powiedzmy sobie to otwarcie, trywialnych spraw.

Wtedy Dobra Pani Dziedziczka czuje się nieco Ludem déçue (fr.), ale potem szybko sobie przypomina, że (jak zawsze) idą Wybory, w których lud - pod wpływem jej własnej Światłej Pracy U Podstaw - pokaże Całej Tej Zbójeckiej Bandzie, gdzie jej miejsce.

Potem okazuje się, że Lud zlekce-sobie-ważył kolejne Wybory. I, że Cała Ta Zbójecka Banda znowu ma jeszcze więcej Władzy, niż miała jej dotychczas. Wtedy Dobra Pani Dziedziczka znowu odczuwa do Ludu pewną, przelotną na szczęście, Niechęć. Inaczej avsmak (sv.), choć to słowo należy raczej do Klasy Średniej. Która jest oczywiście Super, ale ostatnio jakby jakoś wypadła z Serca i Myśli Dobrej Pani Dziedziczki.

Pociesza się ona wtedy wzmożoną Konsumpcją. A jest to Konsumpcja tego rodzaju, że ten czy ów Liberalny Socjolog nazwałby ją Konsumpcją Ostentacyjną. Który to rodzaj Konsumpcji, jak wszyscy wiemy (bowiem każdy dziś w Naszym Kraju kończy Wyższą Uczelnię, przeważnie nawet nie jedną) jest Atrybutem tego, co ci Socjolodzy nazywają "Klasą Próżniaczą".

To brzydkie określenie nie pasuje jednak oczywiście w żaden sposób do Dobrej Pani Dziedziczki, która przecież nie próżnuje, a przeciwnie - jeździ Karetą i rozdaje Ludowi Święte Obrazki, a także przejmuje się jego Losem i stara się ten Lud podnieść na Wyższy Poziom Świadomości. Tak, by ten Lud zaczął mieć Dokładnie Te Same Problemy, Zmartwienia i Cele, co Dobra Pani Dziedziczka. Równie Wzniosłe!

Równie Radykalne! Równie wyżęte z... (Jeśli tego, przyznajmy, dość wulgarnego, określenia można użyć mówiąc o Dobrej Pani Dziedziczce. Która Lud wprawdzie Kocha, która dlań dniem i nocą, bez chwili przerwy i bez znużenia, Pracuje,,, Ale jednak (i jak się temu dziwić?) nie rozumie, jak można patrzeć na Świat przez cokolwiek innego, niż przez Krystaliczne Szyby z Murano...

Jak można zajmować się czymś innym, niż adoracją Świętych Obrazków, które ona z takim trudem Ludowi dostarcza. Albo, w krótkich przerwach pomiędzy tą Adoracją, Podnoszeniem Ludu Na Wyższy Poziom Świadomości - jak ona sama to czyni. (No bo jak można, powiedzcie?!)

Dobra Pani Dziedziczka - choć tak mało jej pozostaje czasu między Rozdawaniem Ludowi z okna Karety Świętych Obrazków i Konsumpcją (którą ten czy ów Liberalny Socjolog nazwałby "Ostentacyjną", ale my wiemy, że Konsumpcja Dobrej Pani dziedziczki nie służy Jej samej, służy natomiast Zbudowaniu Ludu i Podniesieniu Go Na Wyższy Poziom Świadomości). Dobra zaś Pani Dziedziczka - jak każda Prawdziwa Arystokracja w każdej absolutnie Epoce - jeżdżąc Karetą, Konsumując i rozdając Ludowi Swięte Obrazki - Poświęca się przecież w istocie dla Niego i dla Sprawy.

Dobra Pani Dziedziczka pisze także swego własnego Bloga.

c.d.n. (albo i nie - Deus ma wybór!)


triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?