sobota, kwietnia 14, 2012

Pupa

Motto: 

Najwyższy czas wyjść z katakumb! Niech żyje prawicowy libertynizm! (Wraz z ukochanymi przez Google tego świata pikantnymi tytułami.)

* * *

Zastanawialiście się kiedyś, co by miała na okładce panatygrysia książka, gdyby wam Pan Tygrys takową napisał? Jaka książka, spytacie? Książka o sprawach aktualnych, globalnych, ale z akcentem na nasze polskie, polityczna i w sumie na serio. Więc? Ponieważ nigdy tego i tak nie zgadniecie, więc wam powiem.

Na okładce byłaby ładnie oddana, ładnie podana, realistyczna i trójwymiarowa pupa. W jakiejś tam spódniczce, żeby nie było, że bez. Kusej jednak. Może moherowej, jeśli o sprawach polskich w tej książce byłoby sporo. Albo w jakiejś tuniczce, gdyby książka wyszła bardziej globalna i ponadczasowa. Tak czy tak byłby ten damski przyodziewek nieco podarty, ale nie mniej przez to pikantny i nabrzmiały podskórnym erotyzmem.

Choćby tylko z tego powodu pikantny byłby on i nabrzmiały, że wtedy to by się lepiej sprzedawało. (Że komuś jeszcze w tych czasach muszę to tłumaczyć!) Pupa byłaby albo mocno dojrzała, moherowa, gdyby książka skoncentrowana była na sprawach rodzimych... Tym niemniej jednak bardzo smakowita... Co by, przyznaję, było sporym ustępstwem na rzecz wolnego rynku... A jeśli byśmy poszli bardziej globalnie i ponadczasowo, to coś w stylu dojrzałej mamy z japońskiego filmu rodzinnego. Sami sobie ew. poszukajcie.

"I co z tą pupą?" - spytacie. Pupa faktycznie nie byłaby tam, na tej okładce, sama. Należałaby do nieszczęsnej branki, przerzuconej przez kark konia takiego jakiegoś kałmucko-huńskiego jeźdźca. Z tego jeźdźca (choć artysta mógłby mieć nieco inną koncepcję) widzielibyśmy tylko brzuch, lewą rękę trzymającą wodze, i prawą rękę z nahajką.

Nasza zaś kobietka leżałaby sobie nogami w naszą stronę i z, powabnym acz bezbronnym, kadłubem w górę. A także centralnie na naszym okładkowym obrazku. Jeśli ktoś z kontemplujących ów obrazek miałby jakieś niezdrowe w związku z tym skojarzenia - że np. ta nahajka co pewien czas, zamiast tego konia... Albo że za chwilę, na biwaku... To ja bym nie był w stanie tych jego niepokojów rozwiać, bowiem sam podejrzewam, że takie właśnie konotacje mnie też, konceptualnemu twórcy jakby nie było, owej okładki, się narzucają.

"I co by to wszystko miało znaczyć?" - pytacie. A ja wyczuwam w waszym tonie pewną zaczepność, brak zgody, młodzieńczy bunt. "Jeśli chodzi o stan naszego kraju, to równie adekwatnym, choć faktycznie nieco mniej nośnym marketingowo, obrazem jego stanu, byłby np. śnięty karp na drewnianej desce i leżący obok nóż. Czyż nie? Więc czy tu nie chodzi po prostu o marketing i, nie owijając w bawełnę, porno?!"

"Ależ tak!" - odpowiadam. "Śnięty karp, jak i sporo innych budzących żałość i poczucie beznadziei obrazów. Które tutaj możemy sobie na poczekaniu, jak z rękawa. Jednak nie tylko o takie skojarzenia nam chodzi. O takie też, ale nie tylko."

- A o jakie?

(Wszyscy rozmówcy, widać czegoś zniechęceni, sobie poszli, ten jeden pozostał. Ale akurat temu jednemu z oczu wyziera inteligencja i autentycznie prawicowy zapał.)

- A o takie, że, jeśli owa kobieta, owa nieszczęsna branka und niewolnica, ma symbolizować Polskę, prawicę, ludzi i siły (jakie znowu "siły"? słabości raczej!), które w tych kosmicznych zmaganiach, o których wam Pan Tygrys opowiada, a co do was ludzie tak marnie trafia, stoją po tej naszej stronie, to chodzi tu przede wszystkim o to, że tę kobietkę możemy sobie podzielić na trzy części...

- Jak i karpia leżącego na desce obok noża!

- Zgoda! Jak i karpia. Bardzo celna uwaga! Tylko, że my tu, nie będąc Hunem ani Kałmukiem, jej nie zamierzamy w sensie dosłownym krajać. My ją sobie podzieliliśmy na trzy części czysto KONCEPTUALNIE.

- Dużo jej to pomoże!

- Jej to faktycznie nic nie pomoże, ale my chociaż na jej smutnym przykładzie możemy sobie pewne istotne sprawy wyjaśnić. I, jeśli Bóg pozwoli, wyciągnąć wnioski, nauki. Dzięki czemu sami się w tak kontrowersyjnej i brzemiennej rozlicznymi rodzajami ryzyka sytuacji, da Bóg, nie znajdziemy.

- Jakoś marnie to widzę, ale w końcu kogo mam jeszcze słuchać, komu w tych koszmarnych czasach udzielić kredytu zaufania, jeśli nie tobie, Panie Tygrys? Mów więc pan, a ja wysłucham!

- Dzięki! Więc konceptualnie ową niewiastę dzielimy sobie na trzy części: dół, środek i góra. Dół to tak jakoś od kolan i niżej. Środek to nasz tytułowy kadłub, czyli (nie bójmy się tego słowa!) PUPA. A góra to jej głowa, popiersie i ręce.

- No i?

- No i, jak widzisz, mój wnikliwy i bezkompromisowy rozmówco, pupa jest w górze - czyli nasz środkowy odcinek... A raczej nie tyle "nasz", tylko tej pani... Zresztą zaraz pójdziemy dalej i okaże się, że w pewnym sensie on naprawdę jest "nasz". Po kolei jednak!

- Zaczyna brzmieć interesująco. Tylko nie widzę, jakby to miało...

- Nie, jasne. Na razie trudno z tego coś zrozumieć. Więc kontynuuję... Pupa, jak widać, jest w górze. Oba pozostałe segmenty są w dole. Pupa jest w pewnym sensie - i to nie tylko topograficznie - centralna. Jest najbardziej wystawiona na działania wroga... W końcu tego tam Huna czy Kałmuka trudno jest uznać za przyjaciela, prawda?

- Z tym zgoda.

- Więc i nahajka, i jakieś tam wulgarne pieszczoty... Mniej albo bardziej perwersyjne... A potem, na biwaku. Nie muszę chyba dokładnie opisywać, obaj jesteśmy ludźmi światowymi.

- Zgoda.

- Pupa ewidentnie musi być broniona i chroniona. Jeśli ma, w jakimkolwiek sensie, przetrwać. Tylko, że, niestety, ani ona, ta kobietka znaczy, ani my tutaj, nie mamy sposobu, by ją naprawdę bronić. Zgoda? Jakiegoś rodzaju straż tylna, osłanianie odwrotu spod Moskwy - zgoda, to jest konieczne. Jakieś PiS'y. Takie tam. Ale jeśli to nie ma być gra do jednej bramki, po wieczne czasy, to nam nie wystarczy. Tej pani też nie wystarczy samo zaciskanie pośladków.

- Więc?

- No to chodzi o to, że ręce zaś i stopy tej pani, coś by tam mogły zrobić, ofensywnie. Że tak to określę... Ale też z tym problem. Są związane, albo i nie - na naszej okładce tego nie widać. W każdym razie ona jest przerzucona przez koński grzbiet, a ten Kałmuk nad nią siedzi i pilnuje. Te huńskie koniki nie są specjalnie szybkie, ale skakanie na główkę w galopie jest ryzykowne. No i cała masa innych problemów.

- Na razie zgoda, ale co to ma wspólnego?

- Tak sobie ostatnio wykombinowałem, a może coś mnie z góry oświeciło, nie wiem... W każdym razie doszło do mnie, że tą panią, w jej poważnych kłopotach, można porównać z sytuacją naszej, najogólniej rzecz określając, prawicy... Czyli, na naszym rodzimym terenie, patriotów - ludzi którym wciąż, wbrew "europejskiej" propagandzie, wbrew słowiczym śpiewom i krokodylim łzom wszelkich piewców Jednej Wielkiej Ludzkości Bez Granic, Bez Narodów, Egoizmów - Wpatrzonej We Wspólną Świetlaną Przyszłość..."

- OK, z grubsza wiem o kogo może chodzić.

- Więc sytuacja tych ludzi, tych, choć to przezabawne określenie w tym kontekście... A z drugiej strony smutne... Tych "sił" - którym zależy na Polsce, którym zależy na tym, by człowiek był nadal, ze swymi zaletami i swymi wadami, człowiekiem, a nie jakąś pierdoloną totalitarną mrówką... Przypomina mi ona sytuację tej pani. I także można by "to" podzielić na trzy segmenty... Które - słuchaj, bo to jest to istotne! - dałyby się bardzo ładnie "mapować" (jak to się określa w środowisku nerdów i geeków) na segmenty tej pani.

- No, no...

- Więc ten środek, ta, nie przymierzając, pupa - tak piękna, tak kształtna, tak powabna i apetyczna... A jednocześnie tak bezbronna, bo czymże jest zaciskanie pośladków wobec huńskiej przemocy? To nasze państwo narodowe. Nasza Polska po prostu.

- ???

- Góra - w przypadku tej pani jej marmurowe popiersie, głowa, ale i ręce - to jest GLOBALNE I HISTORIOZOFICZNE widzenie tego, co się teraz na świecie dzieje. Czyli, jeśli przyjmiemy, że Pan Tygrys ma rację, będzie to owo unikalne KLASOWE, a jednocześnie całkiem przecie nie komusze i nie marksistowskie, ujęcie problemu...

- Coś do mnie, przyznam, trafia.

- Dzięki! Więc dalej... Plus ew. może kwestia walki z popłuczynami po Oświeceniu i "gadaniem Michnikiem", ale to już konkretne tego przejawy. Najważniejsze jest to klasowe - że obecnie toczy się walka, w której obrzydliwe, szemrane elity starają się wychować resztę ludzi, z nami niejako na czele, na zadowolonych ze swego losu niewolników, na ludzkie mrówki, jednym słowem - starają się przerobić człowieka ze zwierzęcia dzikiego, na udomowione.

- OK, no to mamy górę i pupę. Co z dołem? Czyli nogami tej pani?

- Jej nogi nam się mapują na niezwykle moim zdaniem ważną, i niezwykle zaniedbaną także, sprawę INDYWIDUALNEGO potencjału każdego z nas. Nas po tej stronie frontu. Sprawę przejrzenia na oczy w sprawie popłuczyn po Oświeceniu, gadania Michnikiem, łapania się na wszystkie te leberalne chciejstwa i kłamstwa...

- A do tego pewnie szeroko pojęty Monteverdi, fizkultura, stosowana psychologia? Plus bicie brzydkich ludzi?  Nie zapominając o ważnych i mądrych książkach, tak?

- Tak, właśnie! No i rzeczy z pogranicza tych spraw, czyli wszystkie te Ardreye, Spenglery... Po prostu to, że w końcu to W NAS toczy się ta kosmiczna, ostateczna walka. I my tylko, z drugiej strony, mamy możliwość coś w tej kwestii zrobienia. Jeśli oczywiście nie damy się zapędzić do rycia nosem w ziemi na kafelki, wakacje na Minorce, nową brykę... Choćby to się nawet nazywało "prywatna przedsiębiorczość - prawdziwe znamię prawdziwej męskości, ach!" Za którą oni nam będą bili brawo w tefałenach i gdzie tam jeszcze.

- Coś w tym jest.

- OK, dzięki! Ale nie chcę się tutaj rozgadywać na te tematy, bo nigdy nie skończę. Tego jest tak wiele i tak wiele ludziom trzeba by mówić. Chyba, że sami zaczną o tym myśleć i to praktykować. Jeśli to do nich jakoś trafi. Chodzi mi, w każdym razie o to, że my się tu - polska patriotyczna prawica i w ogóle autentyczni polscy patrioci, którzy dla mnie są w sumie niemal całkiem tym samym, co ja uważam za dzisiejszą prawicę (w Polsce) - koncentrujemy WYŁĄCZNIE NA PUPIE, która ma wiele wdzięku i wiele zalet, ale też jest akurat najbardziej bezsilna... To się da zrozumieć?

- Chyba rozumiem.

- I historyczne trendy akurat, żeby nie powiedzieć "wiatry", wieją PRZECIW niej. Pupy trzeba oczywiście bronić, na ile to tylko możliwe, ale wyobrażanie sobie, że da się w tej huńsko-kałmuckiej niewoli jakoś wydostać, że uda się nie stanowić na kolejnym biwaku obiektu erotycznego dla połowy plemnienia... A potem znowu i znowu, aż w końcu Kałmukom się znudzimy, a wtedy... Na pewno nic wesołego nas nie spotka... Że uda to się nam zrobić bez udziału rąk i nóg, wydaje mi się wysoce naiwne i po prostu zgubne!

- Musiałbym to przemyśleć, ale coś w tym chyba jest. I co dalej?

- To właśnie to. Można by o tym pisać książki, ale równie dobrze można chyba skończyć na przedstawieniu ludziom tej metafory (bo to w końcu była także i metafora). Jeśli coś im zaskoczy, jeśli ta nasza metafora zadziała, to coś z tego może dalej będzie. Przemyślenia. Dyskusja. Z czasem, da Bóg, prowadzące do konkretnych i realnych zmian w działaniu.

- Amen!

-  Może chociaż nasza prawica, nasi patrioci, dzięki temu - żadnej krzywdy Kościołowi przecież nie robiąc (na ile on tam jeszcze istnieje) - otworzą, z pomocą Googli tego świata, nowy front propagandy. Uzyskując szansę dotarcia do tych, którzy kastrowanymi ministrantami, monarchistami, czy czcicielami "wolnego rynku" i tak nigdy nie zostaną. A babciami może i tak, ale dopiero za jakiś czas, i sami jeszcze o tym nie wiedzą. No to może jeszcze, dla tych Googli i na ich cześć, powtórzmy nasze słowo kluczowe: "Pupa".

- No to ja też: "PUPA". I dzięki za rozmowę!

- Ja także, jakem Pan Tygrys, dziękuję! Za rozmowę i za ten okrzyk.

triarius

P.S. Kapitalizm to Socjalizm burżujów.

czwartek, kwietnia 05, 2012

Spowiedź lewicowca który przejrzał na oczy (specjalnie dedykowane Arturowi M. Nicponiowi)

Ja się dość lubię wirtualnie i werbalnie naparzać, Artur M. Nicpoń, z tego co dotąd widziałem, też. No więc wychodzą z tego różne fajne słowne utarczki. Nic w tym w końcu złego. Utarczki o różne sprawy, ale całkiem sporo o Roberta Ardreya. Którego ja (jak kto mnie czyta, to chyba wie) widzę jako absolutną podstawę tego, co ja uważam za sensowną i niepozbawioną zębów prawicowość, Artur zaś się z tym poglądem nie zgadza. Z różnych tam powodów, z których jedne są w miarę sensowne, inne raczej idiosynkratyczne, jeszcze inne wynikają z niewiedzy, jeszcze inne z uprzedzeń... I tak dalej.

Żadna niby wielka tragedia i ja w zasadzie doceniam, a nawet odbieram jako swego rodzaju szorstki męski komplement, że Artur chce mnie wyprowadzić z moich sprośnych błędów - z zawracania sobie i innym głowy jakimiś Ardreyami, żebym użył swego talentu do propagowania rzeczy jego zdaniem ważniejszych i lepszych. Tak to odczytuję, i poważnie - dostrzegam w tym pewne uznanie. Nie wyłącznie uznanie, bo w końcu mój gust, czego Ardrey dowodem, pozostawia nieco do życzenia (Artura zdaniem, ma się rozumieć), ale jednak Artur mógłby sobie mną głowy po prostu nie zawracać, ale jakoś tam mu zależy.

Jednak ja naprawdę uważam, że Artur ważny i cenny dla "sprawy", ja, mam nadzieję, także, ale pozostaje i Ardrey... Który, moim niezmiennym zdaniem, jest dla "sprawy" równie cenny, jeśli nie cenniejszy. I szkoda go, żeby biedak przez te nasze utarczki - godne poniekąd samczyków rybek zwanych mieczykami (o czym za chwilę) - gość się zmarnował z całym swym, i tak przez establiszmęt przemilczanym, dorobkiem.

A że ktoś wreszcie - konkretnie piotr34 - poczuł się, i szarpnął, na ufundowanie przetłumaczenia fragmentu Ardreya, i ja to właśnie od wczoraj robię, i mam już kawałek zrobiony, to wkleję tu, tytułem zachęty dla potencjalnych czytelników (a także POTENCJALNYCH FUNDATORÓW) drobny fragment z tej mojej aktualnej roboty. Na odmianę nie będzie to coś po prostu o hormonach, nie o drapieżnikach z sawanny, tylko coś, co także i, tuszę, Arturowi powinno się spodobać. 

Bo to ni mniej, ni więcej, tylko spowiedź człowieka, który w młodości był przekonanym lewicowcem - w dodatku w tym przedwojennym zachodnim stylu, gdzie te wszystkie Deweye, von Misesy, Freudy, i inne takie sobie wesoło grasowały, łowiąc naiwnych - ale przejrzał na oczy, pod wpływem nie czego innego, niż właśnie ardreyicznych faktów... By stać się tym Ardreyem, którego znamy i kochamy. To znaczy Artur wciąż nie kocha, ale powinien, i mam cień nadziei, że ów drobny poniższy fragment (ufundowany, jako się rzekło, przez blogera piotr34) nieco go w stronę miłości do Ardreya popchnie.

Wytłuszczenia moje własne, bo to są właśnie najpikantniejsze fragmenciki tej "spowiedzi lewicowca, który przejrzał na oczy". Moim zdaniem rzecz zarówno smakowita, jak i po prostu ważna. Ważna "politycznie". Także dla tych nieco bystrzejszych (a są tacy?) liberałów z obsesją własności i przeważnie całkiem obłędnym brakiem pojęcia na temat jej istoty. 

A potem jednak dam następujący po tym fragmencik o rybkach, bo jest po prostu fajny. (Jak cały zresztą Ardrey.)

A teraz, niech już przemówi on sam. Ardrey znaczy.

* * * * *


To, że ta współczesna rewolucja w naukach przyrodniczych toczyła się dotychczas w niemal absolutnej ciszy, nie powinno być widziane jako coś nadmiernie dziwnego. Inne, głośniejsze rewolucje opanowały nasze niespokojne czasy. W porównaniu z losami totalitarnego państwa, z fizyką nuklearną, z antybiotykami czy płytami długogrającymi, przygody paleontologa mogą się wydawać odległe od naszego codziennego życia. Cała zaś owa rewolucyjna praca została wykonana przez ludzi tak ściśle wyspecjalizowanych, że zarejestrowano ją jedynie na tak niedostępnych stronach, jak te w American Journal of Anthropology albo Biological Symposia. Tacy heroldowie nie zdobywają wielu słuchaczy na dzisiejszych jarmarkach.

Jeszcze istotniejsza od niewiedzy publiczności czy specjalizacji tej rewolucji była jej nagłość. Kiedy w roku 1930 wyszedłem, jako przyzwoicie wykształcony młody człowiek, z szacownego amerykańskiego uniwersytetu, nie miałem najmniejszego nawet pojęcia, że prywatna własność może być czymkolwiek innym, niż ludzką instytucją, która wyewoluowała dzięki ludzkiemu umysłowi. Jeśli ja i moi młodzi współcześni, przez następne lata zmarnowaliśmy masę energii na społeczne projekty zawierające w sobie likwidację prywatnej własności, czyniliśmy to głęboko wierząc, że takie posunięcie ochroni ludzkość od wielu frustracji. Żadna część programu na naszych wydziałach psychologii, socjologii czy antropologii nie przedstawiła nam informacji, że terytorialność – popęd zdobywania, utrzymywania i obrony wyjątkowego prawa do konkretnej własności – jest zwierzęcym instynktem mniej więcej tak dawnym i tak silnym, jak seks.

Rola terytorium w ogólnym zwierzęcym zachowaniu znajduje się dzisiaj poza wszelką naukową kontrowersją – wtedy była nieznana. My, absolwenci z roku 1930, musieliśmy wkroczyć w świat burzliwych ocen bez dobrodziejstwa tej niezwykle istotnej obserwacji. Nie mogliśmy także wiedzieć, gdy tak zabawialiśmy się rozważaniem powabów bezklasowego społeczeństwa, że hierarchia jest instytucją u wszystkich zwierząt społecznych, i że popęd do dominacji nad współplemieńcami to instynkt mający za sobą trzy lub cztery miliony lat.

Istnieje klasyczny eksperyment, który można wykonać na mieczykach, tych szybko się poruszających czerwonych rybkach, stanowiących ozdobę wielu tropikalnych akwariów. Pół tuzina samczyków mieczyka, zebranych w jednym akwarium, szybko zorganizuje się w liniową hierarchię, a każdy z nich, dzięki swej sile, determinacji i bojowości, znajdzie tych współbraci, których może zdominować, i tych, którym musi ustąpić. Jego ranga decyduje o wielu przywilejach, czy to będzie dostęp do samic, czy do pożywienia, czy też do własnego kąta akwarium, gdzie nikt by mu nie przeszkadzał, obrona zaś własnej rangi pozostanie jego najżywotniejszym zmartwieniem. To, jak głęboko sięga ów instynkt dominacji u mieczyków, daje się łatwo sprawdzić. Ochładzajmy stopniowo wodę w akwarium. Nadejdzie chwila, kiedy samczyki mieczyka stracą zainteresowanie seksem, ale nadal będą walczyć o status.

triarius

P.S. Ludzie, wy naprawdę wierzycie w "równouprawnienie kobiet" i inne tego typu pedalskie pierdoły?

wtorek, kwietnia 03, 2012

Ardrey, Ardrey i... Ardrey

Na początek mały fragment z "African Genesis" Roberta Ardreya w moim tłumaczeniu. (I za darmo.) Oto i:

To bardzo prosta historia. Właściciel niewielkiego stada wodnych bawołów miał byka niezdolnego do obsłużenia wszystkich krów. Kupił dwa dodatkowe byki. Natychmiast te trzy byki rozpoczęły walkę o dominację. Ten początkowy byk, być może dzięki swemu starszeństwu, zdołał tak gruntownie zdominować nowe byki, że stały się impotentami. On sam, z drugiej strony, był teraz zdolny obsłużyć całe stado.

Czy psychologiczna kastracja może być losem zdominowanych? Nie możemy na to pytanie odpowiedzieć, brakuje nam danych. Czy zwiększona potencja może być nagrodą dla dominujących? Carpenter zaobserwował pewien biologiczny fenomen wśród rezusów. [Tutaj krótki fragment czysto ginekologiczny, a w dodatku nawet nie o naszych ludzkich kobietach, a o małpach: ruja, cykl menstruacyjny... Darujemy to sobie, przechodząc wprost do konkluzji.] Ale na wyspie Santiago towarzyszki dominujących samców wykazywały zdecydowanie przedłużone okresy rui*.

--------------

* Czego wszystkim naszym paniom życzy Pan Tygrys.

* * *

Jak choćby z powyższego fragmentu widać, przetłumaczenie i wydanie wszystkich czterech tomów czterotomowego Magnum Opus Ardreya zrobiłoby więcej dla naszej sprawy, niż większość z tego, co nasza prawica i patrioci potrafią robić. Jasne - miło się czyta Coryllusa, miło się czyta Nicka, ale poza miłym głaskaniem już dawno przekonanych po brzusiach, nie aż tak wiele da się z tej naprawdę fajnej publicystyki w realu wycisnąć.

A z Ardreya by się może dało. Ardreyem by się mogło przywalić co niektóremu lewakowi, z tych intelektualnych, w łepetynę - wiem, bo sam kiedyś jednego takiego zadziwiłem i nieco przekonałem na szalomie. Ardreyem dałoby się zapewne złowić niejednego młodego o zdrowym anarchistycznym nastawieniu, któren dzisiaj stanowi łatwy łup dla lewizny. Dzięki Ardreyowi my mielibyśmy wspólną pulę "memów", rozumiane przez wszystkich (wtajemniczonych) pojęcia, soczyste przykłady i ładnie ujednoliconą terminologię.

Dzięki Ardreyowi - to znaczy dzięki Ardreyowi w miarę powszechnie na prawicy czytanemu i dostępnemu - publicystyka taka jak Nicków i Tygrysów tego świata stanowiłaby w pewnym stopniu PRZEDSIONEK do spraw trudniejszych i głębiej sięgających - bo nie trzeba by w każdym blogowym tekściku wszystkiego łopatologicznie i ab ovo. I tak dalej.

Jeśli do kogoś ten mój pogląd trafia, to może się zastanowimy nad zrealizowaniem tego pomysłu. (Który mógł, a nawet poniekąd powinien, być zrealizowany lata temu. Ale w końcu życie to nie piękna bajka i tak bywa.) Ja posiadam wszystkie te książki (choć faktycznie dwie z nich nie wiem gdzie wsadziłem, pewnie tam gdzie drugi tom Spenglera) i mógłbym je przetłumaczyć. Oczywiście fachowo i z miłością.

Ale coraz mniej mnie w tych podłych czasach bawi robienie tego, co od lat już robię dla forsy, za darmo. Z pisaniem też tak jest, ale to jeszcze mogę znieść - znacznie gorzej z tłumaczeniem. Tego naprawdę w żadnych większych ilościach nie chcę już robić za darmo - zarówno z powodu drugiej Irlandii, jak i z powodu tego, że jak za darmo, to nikt nie ceni. (Ta liberalna prawda nie jest wcale taka głupia!)

Jeśli więc macie ochotę zrobić ściepę, albo indywidualnie sponsorować tłumaczenie kolejnych stron Ardreya, to się ozwijcie! Może być wstępnie tutaj w komętach, a może być od razu przez http://niepoprawni.pl lub http://blogmedia24.pl, gdzie (oczywiście) jestem jako triarius. (Czemu nie tutaj? Bo nie chciałbym tutaj bez wielkiego powodu podawać zbyt wiele namiarów - nie ze wzgl. na tow. M. i mu podobnych, bo to by wymagało więcej pracy, ale dzielnicowej lewiźnie i takim tam.)

[Po latach: Od czasu "pandemii" i wygłupów morawieckiego PiSu już na tych dwóch portalach nie jestem.]

Cena przystępna, ale jednak rynkowa. (A nawet "wolnorynkowa", łał!)

* * *

Na koniec - Ogłoszenia Drobne:

Mogę sprzedać autentyczne, dotykalne, papierowe wydania dwóch książek Ardreya: "African Genesis" (wydanie kieszonkowe, stan dobry), i/lub "The Social Contract" (twarda okładka, stan dobry, nawet z obwolutą).

Częściowo byłby to sposób na zdobycie grosza, częściowo dlatego, że mi się już te wszystkie książki w mieszkaniu nie mieszczą, ale jednak głownie byłoby to w ramach niesienia kaganka oświaty i pracy u podstaw. Cenę chciałbym uzyskać nieco, albo i więcej, wyższą, niż by się dało na jakimś allegro z jakimiś po prostu angielskojęzycznymi książkami.

To są dzisiaj rarytasy, to raz, a dwa - bardzo bym chciał, by one trafiły do kogoś, kto je naprawdę doceni i pozwoli im nadal robić krecią robotę. No a taki ktoś jak ma mi pokazać, że mu zależy, jeśli nie zaproponowaną (i zapłaconą) ceną? (No, chyba że ma jakieś inne ciekawe propozycję, albo ładną siostrę!)

Poza tym, nie zapominajcie, te książki pochodzą z samego jądra gęstwiny Spengleryzmu-Ardreyizmu-Tygrysizmu! Jeśli potencjalny nabywca chce, to mogę nawet napisać stosowne dedykacje. Choć raczej bym studził pragnienie uzyskania ich w samych książkach, bo moje pismo odręczne jest wyjątkowo paskudne (co zresztą przewidział Spengler). Ew. kartka czerpanego papieru zatem... Ach!

Powiem brutalnie: pewnie nikt się tu nie złaszczy, ale stówa za "Social" i pół stówy za "African". (Plus przesyłka jaką kto sobie życzy.) Te sumy jako dolny limit. Albo kto da więcej. I do tego jeśli ktoś zaserwuje nam tutaj przekonującą historyjkę o tym, czego spodziewa się tym Ardreyem dokonać, to będzie dodatkowy bonus. Który zresztą wszystkim się nam tu przyda. I ew. może wyrównać czyjąś paruzłotową przewagę.

Zastanówcie się! Na pewno większe sumy wydajecie co tydzień na (ursäkta mig!) pierdoły, a to naprawdę nie jest byle jaka oferta! Prawdziwe książki czyta się jednak bez porównania fajniej, niż ebooki, może się tym z czasem zainteresuje żona i dziatki... Dziadki i babcie... Nie mówiąc już o autografie Pana Tygrysa. ;-)

triarius

P.S. Ludzie, wy naprawdę wierzycie w "równouprawnienie kobiet" i inne tego typu pedalskie pierdoły?

niedziela, marca 25, 2012

Tygrysi sen Lwa Trockiego (i casting na Tygrysią Megagwiazdę!)

"Wkrótce ludzie będą wyżsi, piękniejsi, obdarzeni bardziej melodyjnym głosem..." Nie ulega dzisiaj wątpliwości, że kiedy Lew Trocki to prorokował, miał na myśli nie kogo innego, a tygrysistów właśnie. Prawdziwy tygrysista jest z definicji  wyższy, piękniejszy, bardziej melodyjnym głosem obdarzony... Jest także rączy jak jeleń, pływa jak ryba, fruwa jak ptak, pamięć ma jak słoń, ryczy jak lew, śmieje się jak hiena... Gdyby w ogóle potrafił płakać, płakałby jak najlepszy bóbr, tyle że krokodylimi łzami. I moglibyśmy tak bez końca, tyle że w końcu wyczerpałaby się nam fauna.

Dla tygrysisty niczym jest prężnymi stopy deptać chmury i palce ranić ostrzem Tatr, o szumie w uszach i chłonięciu młodą piersią wiatru nawet nie wspominając. A "na słowie tygrysisty", jak głosi popularne przysłowie (które właśnie wymyśliłem), "można polegać jak na cycatej blondynie". Każdy to chyba już zresztą wie, ale odejdźmy w końcu od teoretyzowania i zajmijmy się praxis. A konkretnie zajmijmy się dzisiaj drugim członem wielkiej diady "Czuj duch, pręż się!" Bo duchem to my się na tym blogu zajmujemy całkiem często, i duch nam całkiem fajnie czuje, z tym prężeniem jest jednak nieco mniej cudownie - żeby nie powiedzieć, że mamy je nieco, turpe dictu, zaniedbane.

Pulchne paluszki przebierające po klawiszach, krótkowzroczne załzawione oczki wbite w ekran, tłuste pośladki bezlitośnie, z pomocą grawitacji, ugniatające wątły komputerowy fotelik z Ikei... To nie jest całkiem to, moje kochane ludzie, o czym marzył towarzysz Lew! I nie jest to całkiem i do końca tygrysiczny ideał! Oczywiście - takt, wdzięk i elegancja szarżującego bawołu to nie w kij dmuchał, ale jednak owo niezaspokojone w niektórych przypadkach "pręż się!" wciąż tkwi w duszy jak cierń i nie daje spokoju...

Postawmy więc wreszcie bezlitosne i bezkompromisowe pytanie: a gdzie TY - P.T. Człeku, P.T. Czytelniku, P.T. Tygrysiczny Narybku, i co tam jeszcze - lokujesz się na skali TYGRYSICZNEJ DOSKONAŁOŚCI? I przypominam - dzisiaj mówimy w sumie tylko o aspekcie prężenia się. Ciesz się, bo dzisiaj daję Ci możliwość uzyskania jednoznacznej odpowiedzi na to ważne pytanie!

* * *

Jakiś czas temu kupiłem sobie na allegro książeczkę Józefa Kocjasza "Przewodnik ćwiczeń gimnastycznych od A do Z". Rok wydania to chyba była wojskowa tajemnica, bo nie sposób go odkryć, w każdym razie wydawnictwo to "Czasopisma Wojskowe". (To LWP to jednak chyba nie było aż takie dno, skoro ta książeczka jest naprawdę super!) Są tam ćwiczenia na wszystko: czujność, koordynacji przestrzennej, odwagi, izometryczne, równowagi, celności ciosu, akrobatyczne, gibkości... Pady, skoki, rzuty... I co tylko kto mógłby sobie zamarzyć.

No i jest tam też taki zestawik ćwiczeń, a raczej sprawdzianów, pod hasłem "Czy potrafisz?" Właśnie jego dla Was ludzie zeskanowałem, chciałby Was zachęcić, byście się z tym zmierzyli... A potem zapłakali jak bobry (przyda się jednak ta tygrysia umiejętność? no właśnie!) nad stanem swojej fizkultury, po czym byście podjęli zdecydowane postanowienie zrobienia z tym czegoś... Rok 2012 wciąż młody, podejmijcie postanowienie osiągnięcia tak ze dwóch nowych sukcesów w tym zestawie sprawdzianów, a będzie całkiem nieźle.

Ileż to ja bym dał, żeby w młodości wiedzieć, ile można przez dziesięciolecia osiągnąć, jeśli się człek stara i wciąż wykonuje malutkie kroczki we właściwym kierunku! Mógłbym Wam tu opowiedzieć przezabawne historie o tym, jak w pierwszej klasie podstawówki uznałem, że jestem już za stary, by się nauczyć jeździć na łyżwach, albo w jakiejś czwartej, że jestem za stary na dobrą grę w piłkę nożną.

Zapłakalibyście jak bobry, ale też pewnie zaśmialibyście się się jak hieny - i słusznie! I przy okazji jest w tym nauka. Jaka? No tyle, to już chyba każdy tygrysista, choćby in spe, powinien sam odkryć - w końcu ducha mamy czujnego.

Nie załamujcie się w każdym razie. Choćby z tego pierwszego tam ćwiczenia - czyli pompki na jednej ręce - widać, że to są naprawdę trudne sprawdziany. Porządna pompka na jednej ręce to nie byle co i w przeciętnej siłowni mało kto byłby to w stanie zrobić. Jeśli ktoś coś ktoś potrafi, to może się pochwalić w komęcie, ale na razie nie ma obowiązku swojej ewentualnej cielesnej nędzy wszem i wobec ujawniać. Poczekajmy z tym jakiś czas, aż się wszystko tam ładnie poprawi. W końcu nie chcemy, by się tow. Trocki z naszego poziomu w grobie przewracał, prawda?

Jeśli zaś ktoś (Deo gratias!) potrafi to wszystko przyzwoicie zrobić, a do tego duchem także spełnia tygrysiczne warunku, to niech się ujawni, a zrobię z niego MEGAGWIAZDĘ! A każdym razie dostanie uroczyście sprawność "Sprawnego Tygrysisty". Czy jakoś inaczej to nazwiemy, jeszcze fajniej. Albo może czarny pas. (Z kutasami jak kity? Byłoby narodowo.)

A teraz już niech przemówią same skany!




Uzupełnię, że RR to ramiona, (RL lewe, Pp prawe), NN to nogi (NL i Np odpowiednio), PW to pozycja wyjściowa. To chyba wszystkie skróty, które tu występują. Jeśli ktoś nadal czegoś w tych ćwiczeniach nie rozumie, to proszę pytać! Bo ja pewnie wiem o co tam chodzi, albo też do czegoś się wspólnie z pewnością dojdzie.

triarius

P.S. Ludzie, wy naprawdę wierzycie w "równouprawnienie kobiet" i inne tego typu pedalskie pierdoły?

piątek, marca 23, 2012

Dlaczego nie zostanę pisarzem katolickim

Dwa razy, z tego co pamiętam, odczułem autentyczne metafizyczne przerażenie. Raz, chyba niemal ze czterdzieści lat temu, kiedy czytałem powieść współczesnej (w każdym razie stosunkowo) brytyjskiej pisarki... Nazwisko pęta mi się po głowie, ale akurat z pamięci mi wyleciało. (Dzięki, doktorze Alzheimer!) W każdym razie było tam o takim zdemoralizowanym, rozpitym i rozpustnym pastorze, który wadził się z Bogiem... I jakoś bardzo sugestywnie autorka powieści, poprzez myśli i uczucia tego pastora, przedstawiła tego Boga obojętność na ludzkie sprawy. (Przypomniałem sobie - to była, niemal na pewno, Iris Murdoch.)

Mówię zupełnie poważnie - odczułem autentyczne przerażenie! I było ono z całą pewnością metafizyczne, ponieważ nie chodziło o nic ziemskiego, konkretnego, a tylko właśnie o tę Bożą obojętność. Nie trwało to specjalnie długo i nie doszukałem się u siebie jakichś trwałych zmian w wyniku tego przeżycia, ale to nie była ani halucynacja, ani żadna kpina.

Nie była to nawet byle ulotna łezka, taka, jaka potrafi mi się zakręcić w oku, kiedy czasem ujrzę na jakimś ekranie - co nie jest częste, bo na ekranach oglądam raczej inne rzeczy, niż wyciskacze łez jakiegokolwiek typu! - krzywdę jakiegoś źwierzątka, dziecka... (I nie wspomnę co jeszcze to potrafi, bo przecież np. w miłość właściwie nie wierzę.) A najciekawsze być może w tym wszystkim jest to, że przecież wtedy też, jak teraz, absolutnie nie byłem religijny. Cóż mi więc szkodziła ta Boża obojętność? A jednak jakoś mnie to ruszyło.

Drugi raz przeżyłem metafizyczne przerażenie przy lekturze mojego ulubionego (i świeckiego do szpiku kości) Roberta Ardreya. I też było to bardzo dawno, z pewnością dobrze ponad dwadzieścia lat temu. Ardrey porównuje gdzieś mianowicie czas do podnoszącego się powoli poziomu morza, które stopniowo zaciera absolutnie wszystko na brzegu - wyżej i wyżej, dalej i dalej... Zawsze o tym przecież wiedziałem, ale ten Ardreya opis, jak to ABSOLUTNIE WSZYSTKO prędzej czy później zniknie, nie pozostawiając najmniejszego śladu, najmniejszego wspomnienia... Bo przecież ci, którzy by mieli mieć te wspomnienia, tak samo w końcu bez śladu znikną... Ten opis naprawdę mną wstrząsnął.

(W końcu, dużo później, znalazłem gdzie to Ardrey pisał - to było w "African Genesis".)

No i tak się czasem zastanawiam, szczególnie kiedy rozmyślam nad tym, co się naprawdę dzieje w tej chwili w historii, i nad ewentualną w niej rolą Kościoła Katolickiego. Czy on jeszcze jakąś rolę w ogóle ma, czy może jego rola, przynajmniej ta czysto ziemska i historyczna, jest już skończona. A przyznam, że się zastanawiam dość często, także nad tą sprawą Kościoła, choć przecież katolik ze mnie co najmniej marny. Tu mógłbym sporo przykrych rzeczy dopisać, i to wcale nie na swój temat, tylko właśnie...

Ale zmilczę, bo nie chodzi mi o obrażanie niczyich tzw. "uczuć religijnych" - choćby "uczuć religijnych" ministrantów, których jakoś przecież szanuję - po prostu nie chciałbym, by to akurat oni rządzili Polską i nadawali ton prawicy. Nie chodzi mi też o szukanie wrogów, czy bezinteresowne szokowanie.

Zamiast tego zadam - sobie samemu i ewentualnym czytelnikom - pytanie. Pytanie o to, ile to, i jakich konkretnie, metafizycznych przerażeń odczuł w swoim życiu normalny, zdrowy posoborowy polski katolik? Albo - co mi tam, nie będę se żałował! - normalny, zdrowy hierarcha Kościoła Katolickiego w Polsce? Setki? Św. Teresa de Ávila z pewnością przeżywała ich kilka w miesiącu. Mówię to z pewną znajomością faktów, bo nieco jej czytałem, nieco też o niej, a poza tym widziałem całkiem fajną hiszpańską jej biografię w postaci kilkuodcinkowego serialu.

Większość innych świętych - przynajmniej tych dawniejszych i tych, którzy dożyli dorosłości, nie będąc przy tym wiecznymi dziećmi, radującymi się na okrągło wizją zbawienia, czy czymś podobnym - też pewnie miała ich sporo. A zresztą nie muszą być metafizyczne przerażenia. Mogą być jakieś inne METAFIZYCZNE stany, mające związek z wyznawaną religią. Nie żebym kogoś śmiał osądzać, ale śmiem jednak podejrzewać, iż takich stanów na jednego polskiego katolika przypada jakaś pomijalna statystycznie ilość. I raczej na cały polski Kościół byłoby tego coś zbliżonego do moich dwóch na 40 lat dorosłego życia. Albo i nie to.

No dobra, może jest tego nieco więcej, ale tacy ludzie, którzy je przeżywają umierają i od razu zostają (słusznie!) beatyfikowani. Albo w każdym razie powinni. Odliczmy jednak tych religijnych championów od reszty trzódki, o co mamy? Mówię otwarcie - ja naprawdę nie wiem! Niby skąd mam wiedzieć? Ale gdybym był standardowym, normalnym polskim katolikiem, to bym się nad tym poważnie zastanowił!

Od jakiegoś czasu myślę o tym, że blog to nie jest dość poważne medium dla kogoś, kto się, w sensie intelektualnym, traktuje tak poważnie, jak ja. I forma, którą blog... Może nie "wymusza", ale na którą POZWALA, a ja skwapliwie z tego korzystam - też nie jest na miarę takiego gościa. Myślę więc sobie, że można by, albo i trzeba, napisać coś nadającego się na książkę. I to właśnie raczej, o dziwo, jakąś literaturę - w sensie fikcję. Bo inaczej będzie to samo, tylko nieco bardziej dopracowane, a za to O WIELE dla mnie trudniejsze do pisania i w ogóle tortura.

I dzisiaj przyszedł mi, wśród mnogich innych, które jednak wciąż nie spełniają wymaganego standardu - a bez tego przecież nawet się do pisania noweli czy powieści nie wezmę! - taki jeden. Pomysł na nowelę katolicką i jednocześnie metafizyczną. Próbującą w ewentualnym czytelniku wzbudzić metafizyczne stany. Czemu nie takie właśnie, z grubsza, metafizyczne przerażenie, jak te, o których wspomniałem na początku? Tyle że oczywiście katolicko ortodoksyjne - przynajmniej w swym zakończeniu, happy endzie. I w ogóle, oczywiście, służące ad maiorem Dei gloriam i ku wzmocnieniu katolickiej duszy.

Więc byłoby jakoś tak, że do spowiedzi przychodzi człowiek i wyznaje, że zabił. Żałuje, bo to grzech, ale nie słychać w jego głosie obrzydzenia dla swego czynu. "Jak to się stało, mój synu?!" (Mówią tak jeszcze w posoborowym Kościele? Może to był stary, jeszcze trochę przedsoborowy ksiądz. Albo się zmieni.) A człowiek na to, że w kilku, sami pobożni katolicy, zawiązali spisek w celu obrony religii i wartości, w sposób wreszcie skuteczny i dość, jak na te czasy, radykalny. No i istniała groźba, że sprawa się wyda, wszyscy wpadną, nie można było ryzykować. Więc zabił. Żałuje grzechu, ale liczy na rozgrzeszenie. Samego czynu nie żałuje, zrobiłby to ponownie.

Ksiądz zaniepokojony już na serio. "Mój synu, wyznaj mi wszystko! Otwórz swe serce Bogu, a On..." I te rzeczy. Na to ów człowiek, że mają coś wysadzić w powietrze. "A ofiary, mój synu, a ofiary!?" Na to pada odpowiedź, że "Tak, jak najbardziej, i to sporo. W końcu kiedyś oni też muszą zacząć płacić za swoje czyny. My też musimy zacząć realnie walczyć, inaczej Kościół zginie albo się do końca sprostytuuje. Skończy się Wiara, skończy się Polska, skończą się Wartości. Udowodnili, że to jedyny na nich sposób. Niestety!" (Tak odpowiada ten człowiek, to oczywiście nie ja tak mówię.)

No i tak sobie rozmawiają, dalszy ciąg samej spowiedzi nie jest już, dla naszej noweli znaczy, aż tak istotny. Możemy sobie go ewentualnie nawet darować. (A może zresztą dla noweli by i był istotny, ale dla naszego szkicu und streszczenia nie jest.)

Powiedzmy, że człowiek nie dostał rozgrzeszenia, bo nie dość żałował... W każdej innej sprawie, podejrzewam, to by dzisiaj nie stanowiło istotnej przeszkody. (Katolickie pogrzeby z udziałem arcybiskupów dla zamordowanych w burdelu gangsterów i komuszych wrogów Kościoła mi to co najmniej sugerują. Nawet przecież żadnego oburzenia przy tym nie było słychać.)

Ale mniejsza o tego gościa, jego dalsze losy i dalsze losy jego spisku. zostawmy sobie tego księdza... Sam na sam z tajemnicą spowiedzi... Sam na sam z wartościami - tymi powszechnie dziś głoszonymi przez media i tzw. autorytety, powszechnie, jak by się mogło zdawać, podzielanymi przez ogół, z katolikami jak najbardziej na czele. I z drugiej strony z liczącą dwa tysiące lat historią wiary katolickiej, Kościoła, z tej wiary wartościami...

Co zrobi ten ksiądz? I dlaczego? W sensie: co będzie nim powodowało? Czy będzie miał rację? Konkrety? Dobra, trochę konkretów! Na przykład - czy natychmiast zadzwoni na anonimowy telefon i zamelduje, że zamach jest planowany? I poda maksymalną ilość szczegółów, tak, by jacyś antyterroryści mogli się zaczaić, zapobiec i zlikwidować? Jak będzie się to miało, waszym zdaniem, do tajemnicy spowiedzi? Jak będzie się miało do katolickich wartości?

Nie, stanowczo, jeśli osadzimy ją w obecnych czasach, cała ta historia nie rokuje cienia nadziei - nie tylko na jakieś metafizyczne dreszcze, ale choćby tylko na interesującą moralną zagwozdkę. Nie w przypadku spowiednika w każdym razie, a o jego moralne zagwozdki i, lepiej jeszcze, metafizyczne przeżycia, nam w tej historii akurat chodziło. Nawet takie drugorzędne, z moralnego punktu widzenia, kwestie, jak ta dlaczego ów spowiednik sam zadzwonił, anonimowo, a nie zwalił odpowiedzialności (jaka znowu odpowiedzialność?!) na przełożonego, mają dziecinnie trywialną odpowiedź.

(Ktoś nie wie? OK - dlatego, że przełożony momentalnie zdegradowałby go do. góra, kościelnego, jednocześnie denuncjując do KG... ABW... ery...? Jakoś tak, to się zbyt często zmienia jak na moją sklerozę, sorry! Za co by go tak potraktował? - spyta ktoś. Nie, wy tak poważnie? Za to, że nie wyskoczył z konfesjonału, nie obezwładnił przestępcy, i nie odholował go na najbliższy posterunek. Domagając się oczywiście przy tym magna voce przywrócenia kary śmierci "w takich wyjątkowych przypadkach".)

Jeśli naprawdę uważacie (jak zdaje się dzisiaj sądzić przeważająca część hierarchii), że wartości są cacy, a Kościół ma zasługę, że je odkrył i wylansował, ale teraz już inne siły wprowadzają je w życie. Czasem coś, tu i ówdzie, zmieniwszy, ale cóż to w końcu wobec wieczności. Bo "królestwo moje nie jest z tego świata". A te siły i tak są cholernie silne i agresywne, więc po kiego grzyba bez sensu włazić im w drogę, kiedy przecież rola Kościoła jest całkiem inna. A jaka to KONKRETNIE rola, że spytam? No więc, jeśli naprawdę tak uważacie, to przyznajcie to otwarcie - przed sobą, a najlepiej nie tylko przed sobą. Bo na razie wygląda, że tego typu poglądy jak najbardziej działają, ale tylko wtedy, kiedy są "potrzebne" i wygodne.

Obawiam się jednak, że tego typu powiastki, jaką tutaj naszkicowałem, napisać się dziś nie da. Po prostu. A raczej że się oczywiście da, tylko że to nie ma sensu, bo o żadnym metafizycznym przerażeniu - ani o metafizycznym CZYMKOLWIEK zresztą - nie ma co tutaj nawet marzyć. Nie ten Kościół, nie ta metafizyka. Ale temacik do rozważań, jak sądzę, tutaj jest. Szczególnie interesująca wydaje mi się, bo w miarę konkretna, sprawa tej TAJEMNICY SPOWIEDZI.

Już fakt, że co któryś ksiądz to był TW, a w takim przypadku trudno naprawdę liczyć na zachowanie tej tajemnicy we WSZYSTKICH okolicznościach... Kościołowi to się zdaje nie przeszkadzać, ale to chyba jednak nadmiar optymizmu. To teraz, bo teraz, wraz z liberalizmem (realnym) mamy także różne inne czynniki, czyniące z tej - dawniej jednoznacznie CZARNO-BIAŁEJ sprawy - coś szaro-różowego. Jak wszystko już niemal dzisiaj, a jeśli coś jeszcze nie dzisiaj, to jutro już na pewno.

Tak więc tej nowelki nie napiszę i raczej nikomu tego tematu nie polecam - chyba że ktoś chce napisać sensacyjną historię o dzielnych antyterrorystach i współpracy ponad granicami - ale zastanowić się chyba warto. Szczególnie, jeśli ktoś się wciąż uważa za katolika i nie przyjmuje jako absolutnej (religijnej!) prawdy, tego, że wartości liberalne i "prawa człowieka" stoją wyżej od tego, co Kościół głosił przez jakieś z grubsza 1950 lat.

* * *

A na nieco inną nutę, może warto się też zastanowić, czy pisanie "poważnej" literatury, która na serio nawet nie stara się generować metafizycznego przerażenia, ani żadnego innego metafizycznego przeżycia, w ogóle ma sens. I czy w ogóle wypada takie coś robić. Plus problemik taki, jaka mianowicie część współczesnej literatury, i ogólnie "sztuki", dałaby się w ogóle w takich kategoriach rozważać. Nie mówiąc już o tym, że jeśli ta literatura czy sztuka głosi się "religijną", to jednak miałaby w tym względzie jeszcze nieco większe obowiązki. Chyba że, co nie jest całkiem wykluczone, ja po prostu z tego nic nie rozumiem.

triarius

P.S. Ludzie, wy naprawdę wierzycie w "równouprawnienie kobiet" i inne tego typu pedalskie pierdoły?

wtorek, marca 20, 2012

Polecanki (z trochą komentarza)

Moja mała, robaczywa szpęgleryczna duszyczka cieszy się tym oto tekstem: http://ubootenland.blogspot.com/2012/01/trzy-powszechne-prawa-spenglera.html. Ew. komentarze Naczelnego Spenglerysty RP w ew. komętach, ale tutaj, całkiem na marginesie, nie daruję sobie uwagi, że autor omawianej książki ma prawdziwie leberalne podejście do społeczeństw, i do tych cywilizacji, które, przeczuwając swą nieuchronną śmierć, popełniają rozszerzone samobójstwo i ostatkiem sił dają w kość swoim prześladowcom.

Taka jedna drobna, i  sumie subiektywna, rzecz w b. sensownie wyglądającej książce, ale mnie to jednak razi. W dodatku moja mała robaczywa duszyczka dziwuje się, że jednak niektórym wolno, bo kiedy kilkuset... Nie bójmy się tego słowa, tutaj chyba można... Żydów... nie pogodziło się z własną likwidacją i zrobiło tzw. Powstanie w Getcie, to wszyscy się zachwycają, a jeśli to jakaś (inna oczywiście od... wiadomo) grupa, to jest fuj, aj waj! I w ogóle się chórem słusznie oburzamy.

* * *

To było jedno, teraz jeszcze chciałbym polecić najnowszy (w tej chwili) tekst Coryllusa, któren oto: http://nicek.info/2012/03/20/czym-sufrazystka-rozni-sie-od-pisowca/. Po pierwsze, jest to dobry tekst, jak wiele tekstów tego autora, którego cenię i popieram (choć z jego kumplem Toyahem śmy się kiedyś poprztykali, tylko co to ma do rzeczy?), i np. także sądzę, że takie wysiłki, jak te jego, by stać się "prawdziwym", czyli sprzedawanym i czytanym, pisarzem są dokładnie tym, czego nam "na prawicy" potrzeba.

Jednak nie dlatego go tu polecam, że jest dobry, bo dobrych tekstów trochę jednak daje się znaleźć, tylko dlatego, że w cudowny sposób ukazuje on (jeśli oczywiście podane tam informacje są prawdziwe, w co przecież nie wątpię), jak paskudne rzeczy mogą wyniknąć z najszlachetniejszych zamiarów. Cóż bowiem, dla tygrysisty, może być paskudniejszego od ruchu SUFRAŻYSTEK? I cóż może być szlachetniejszego od chęci ratowania niewinnych i bezbronnych sierot - wykorzystywanych, a potem mordowanych, przez cynicznych, żądnych grosza cwaniaków?

A jednak... To pierwsze, jeśli wierzyć Coryllusowi, wzięło się bezpośrednio z tego drugiego! I w dodatku, wcale nie przez jakieś  (jak by się to dzisiaj z pewnością stało) ubeckie przejęcie całego ruchu na wczesnym etapie - tylko, jak by się należało chyba domyślić, bo Coryllus tego dokładnie nie wyjaśnia, w wyniku tego, że opór tych wszystkich żerujących na sierotach skurwieli, wspartych przez możnych protektorów, wpływowych pociotków i całą zgraję "konserwatystów", początkowo szlachetny i sensowny ruch zradykalizował i wprowadził w wiodące do obecnego koszmaru, do obecnych Śród i Szczuk (o Biedroniach, P*kotach i Sutowskich nie zapominając), koleiny.

Tak że to wcale nie to jest najbardziej przerażające - dla tygrysisty przynajmniej - iż "rewolucja pożera swoich ojców, matki..." Czy jak to tam było... Tylko że ze szlachetnych i, wydawałoby się sensownych, zamiarów mogą, jeśli się nie dość uważa, wyjść takie rzeczy, jak "równouprawnienie", feminizm, Środa, i to "Górskie" co się produkuje teraz w tym tam cyrku, zwanym Sejmem RP.

Tak że, ludkowie rostomili, trza uważać, bo z KONTRrewolucją może być podobnie! Nikt tego nie sprawdził, ale gdzie ktoś widział na tyle zaawansowaną kontrrewolucję, żeby tego typu zjawiska mogły się tam pojawić? Albo żeby się pojawić MUSIAŁY, gdyby się pojawić miały. Mam nadzieję, że się rozumiemy.

* * *

No to jeszcze to wam polecę: http://lowcawyksztalciuchow.blog.onet.pl/.

Facet tym się trudni, że śledzi wszystkie wypowiedzi Wielkiego Guru (tego Z Muszką - od Chłopiąt Spod Trzepaka i Bezmózgich a Zadufanych w Sobie "Biznesmenów"). I jego karierę toże. Wyłapując w nich brednie, sprzeczności, gwałty na logice i sprawy ewidentnie agenturalne. A jest tego, jak się okazuje, co niemiara. Cenna i potrzebna robota!

(Daruję mu nawet użycie słowa "wykształciuch" w samym tytule bloga. Skoro Nicek nadal żyje, choć użył w swoim ostatnim tekście określenia "koktail Mołotowa", to cóż... Wypada poczekać na młyny Boże, które, jak mówią, mielą wolno, ale gruntownie, i żaden grzesznik kary nie ujdzie. Tak mnie kiedyś uczono.)

triarius

P.S. Ludzie, wy naprawdę wierzycie w "równouprawnienie kobiet" i inne tego typu pedalskie pierdoły?

piątek, marca 09, 2012

To my! To my! To właśnie my!

Wpadła mi w rękę darmowa gazetka Metro. Przejrzałem sobie, żeby zobaczyć czym się żywią lemingi, no i widzę, że "Czesi wybierają komunizm". Tytuł taki, notki. Chodzi zaś w niej o to, że, cytuję w całości:
23 proc. Czechów ocenia jako dobry system polityczny w kraju przed upadkiem komunizmu, a tylko 15 proc. obecny - wynika z sondażu Centrum Badania Opinii Publicznej (CVVM) w Pradze.

Ponad połowa ankietowanych wyraziła też niezadowolenie z funkcjonowania demokracji w Czechach i coraz mniej osób uznaje tę formę ustroju politycznego za najlepszą.

Badanie CVVM wykazało, że oceny funkcjonującego w Czechach systemu politycznego stopniowo się pogarszają. W 2009 roku jeszcze 22 proc. osób miało o nim dobrą opinię. Wzrósł równocześnie odsetek ocen negatywnych - do 60 proc. z 41 proc. Nadzieje na poprawę obecnego systemu politycznego w najbliższym 10-leciu wyraziło 18 proc. ankietowanych.

Spadł też odsetek osób, które uważają demokrację za najlepszą formę ustroju państwa, podczas gdy w ub. r. było ich 42 proc.

24 proc. osób - głównie zwolenników Komunistycznej Partii Czech i Moraw KSCzM - "w pewnych okolicznościach" zgodziłoby się na rządy autorytarna, natomiast 27 proc. było obojętne, w jakim ustroju żyją.

pap
No i co na takie coś rzekłby rasowy tygrysista? (Zakładając, że takie źwierzę w ogóle istnieje.) Oczywiście trywialne sprawy w rodzaju tej, że jak się ludowi ten obecny syf stręczy jako "demokrację", to trudno się dziwić, że lud "demokracji" coraz bardziej nienawidzi. Nieco bardziej wyrafinowaną byłaby uwaga, że im mniej Czech w Czechach - więcej zaś szemranej brukselsko-berlińskiej, lewacko-totalitarnej "Europy" - tym, logicznie, mniej się ten "czeski system polityczny" ludziom podoba.

Można by także wspomnieć o tym, że ludzie się jakoś tam z czasem dostosują do niemal każdego politycznego systemu, on zaś w jakimś stopniu dostosuje się do ludzi. Co dotyczy nawet realnego komunizmu, w jego późnej (nie uwzględniając obecnej postkomuny) czeskiej wersji. Jednak dręczy mnie uporczywa myśl, że być może najsłabiej ta zasada stosuje się właśnie do realnego liberalizmu! Ciekawy problem.

Przyczyn można by tu szukać w tym, że jednak atomizacja społeczna realnemu liberalizmowi wychodzi jak chyba żadnemu innemu systemowi dotąd. Także być może tego, że realny liberalizm działa w dużym stopniu poprzez środki ekonomiczne, zmieniając warunki gry czasem niemal z dnia na dzień, a na to ludzka psychika zdaje się wyjątkowo mało uodporniona.

Może zresztą chodzić przede wszystkim o to, że nawet w realnym komuniźmie aż tak pozbawieni przekonań, oślizgli i wulgarnie cyniczni ludzie, jak w realnym liberaliźmie, tak wysoko nie awansowali i tak wielkiego wpływu na los swych bliźnich nie mieli. (Pomijając oczywiście kwestię jakości tych komunistycznych przekonań - zarówno w ich wczesnej "rewolucyjnej" wersji, jak i w tej późnej, z czasów Breżniewa i następców.)

Może zaś największą rolę ma tu fakt, że to już w sumie praktycznie nie jest państwo narodowe - choć wciąż pod szyldem "Czechy" - a pokraczne "europejskie" imperium pod niemiecką władzą, w którym Czesi są przeznaczeni do roli tyrających i wykonujących polecenia proli, choć może nie aż takich, jak np. Polacy.

Wznosząc się na wyższy poziom tygrysizmu, możemy się, pod wpływem cytowanej tu notatki, zastanowić nad mediami i propagandą. Otóż ludzie sądzą, że dla trzymania proli w szachu i ogłupieniu, jakie mają dzisiaj miejsce i stale się zdają pogłębiać, potrzebny jest całkowity monopol mediów, fundujący prolom swego rodzaju "total immersion", i że jakakolwiek luka w tym monopolu zrobi ogromną różnicę.

Ja mam co do tego spore wątpliwości. Otóż wydaje mi się, że w sumie my i tak niemal wszyscy "gadamy Michnikiem", i bez jakiejś radykalnej "rewolucji kopernikańskiej" niewiele się istotnie w stanie naszej proleciej świadomości zmieni. Łagodniejsze określenie na "gadanie Michnikiem" to byłoby coś w rodzaju "życie całkowicie w oparach milion razy przeżutego i wyplutego, przeżutego i wyplutego, przeżutego i wyplutego Oświecenia".

Tak czy tak, co byśmy z tych mediów nie usłyszeli, czy tam nie zobaczyli, będziemy to, bez takiej czy innej (niekoniecznie spenglerowskiej, choćby w teorii!) "kopernikańskiej rewolucji", interpretować tak jak Michnik, czy inny wspierający cały ten syf "moralny autorytet". Co najwyżej tu i ówdzie odwrócimy sobie znaczki - to co tamci lubią, dla nas będzie be, i odwrotnie. Nie ma tu żadnej istotnej INTELEKTUALNEJ różnicy, są co najwyżej różnice czysto emocjonalne!

Oczywiście - emocje SĄ ważne! Być może nawet ważniejsze od czystego mózgowego intelektualizowania. Jednak emocje mają to do siebie, że trwają, jeśli pozostawione sobie samym, krótko, a do tego łatwo nimi manipulować. Emocje to silnik, ale intelekt - a konkretnie tzw. "światopogląd" - to konstrukcja naszego pojazdu. Jeśli przyczepimy wielki potężny silnik do galaretowatej ramy i karoserii, to byle Michnik będzie mógł nas pokierować w dowolną stronę - skutecznie, pewnie i całkiem niewielkim wysiłkiem!

No i ja tu chciałem, na koniec, rzucić taką przewrotną myśl w związku z powyższymi rozważaniami. (I oczywiście w związku z cytowaną na samym początku rewelacją o upodobaniach Czechów.) Taką myśl, że być może owo "total immersion" nie jest wcale aż tak decydujące

Bo tu może bardziej chodzić o to, że jak np. te 22 procent "obywateli" którzy kochają obecny system, to musi istnieć jakaś gałąź, jakiś avatar sytemu władzy, który im - poprzez media, tańce z gwiazdami, "informację", i co tam jeszcze - będzie wrzeszczeć do ucha: "To my! To my! To właśnie my! To my jesteśmy obrońcy tej cudowności, którą tak kochasz!"

Tym zaś 60 procentom, które tego systemu nie znoszą, jakiś inny odłam establiszmętu, za pomocą tych samych (albo i nie, w sumie to nie aż tak istotne, jak oni to rozpisują na głosy) mediów, tańców i całej reszty, do ucha będą wrzeszczeć... Co? No przecież, że: "To my! To my! To właśnie my! To właśnie my przecież, i nikt inny, staramy się rozwalić ten syf i prawie nam już się udało!" Tak samo z władzą autorytarną i nieautorytarną: "To my! To my! To właśnie my! To właśnie my-y-y-y!!!"

(Nawiasem mówiąc, fakt, że na ew. autorytarną władzę zgodziliby się w Czechach akurat "głównie zwolennicy Komunistycznej Partii Czech i Moraw KSCzM", mógłby mieć spory związek z faktem, że, w wyniku konsekwentnych działań obozu władzy, jest to zapewne jedyna licząca się w jakikolwiek sposób partia, która głosi akurat tego typu "nie-całkiem-demokratyczne" hasła. Co, z punktu widzenia obozu władzy jest niegłupie, jak zresztą widać choćby z tego powiązania nielubienia "demokracji" z komuchami w owej notce.)

No i tak to, wędrując sobie umysłem po tych właśnie ścieżkach, nietrudno będzie, jak sądzę, postawić całkiem sensowne hipotezy co do tego, jak będą się teraz przedstawiać działania establiszmętu w dziedzinie "informacji", propagandy i odświeżania politycznego języka przemowy do proli. Jak również rola różnych tam Krytyk Politycznych, kolejnych (i równoległych) partii Korwina, "lepszych wersji PiS", ruchów Oburzonych i czego tam jeszcze - na Tweeterze, na Facebooku, i gdziekolwiek - staje się jaśniejsza.

Oczywiście temu @#$% establiszmętowi TRZEBA robić wbrew i trzeba się, jakoś, organizować, może nie całkiem wszystko jest neo-ubecką prowokacją (choć oczywiście o Krytyce Politycznej czy Korwinie tutaj nie mówimy!), ale też naprawdę trzeba uważać, bo tutaj wszystko jest z góry rozpisane na głosy, i zawsze podstawią nam kogoś, kto będzie słowiczym głosem wrzeszczał nam w samo ucho: "To my! To my! To właśnie my!"

triarius

P.S. Ludzie, wy naprawdę wierzycie w "równouprawnienie kobiet" i inne tego typu pedalskie pierdoły?

piątek, marca 02, 2012

Nie bać się aborcji postprenatalnej!

Dzisiaj dowiedziałem się, że w ciągu ostatnich 10 lat średnia oczekiwana długość życia w Niemczech zmniejszyła się o dwa lata. Pomyślcie! Po pierwsze - w Niemczech, jednym kraju, który korzysta jeszcze z tego całego unijnego syfu!

Po drugie ten "kryzys" - a raczej, jak ja to widzę, klęska i upadek realno-liberalnego modelu gospodarki (a innego liberalnego modelu nie było, nie ma i nie będzie!), który akurat świetnie współbrzmi z totalitarnym lewactwem, od Obamy po Merkelę, i od Tuska po Barroso (Kitajce i Putin to nieco inna kategoria, ale także raczej wspierają moją tezę, niż obalają) - trwa przecież formalnie DOPIERO OD roku 2008, czyli nawet nie cztery lata!

Jeśli zatem przez cztery kryzysu, niecałe, lata mamy dwa lata skrócenia życia w najbogatszym i niemal ponoć niedotkniętym kryzysem kraju Unii, no to przez ekstrapolację można sobie oszacować, że nawet bez postprenatalnej aborcji którą nam ostatnio moralne autorytety stręczą, najdalej za jakieś 140 lat, przy tym tempie, europejskie prole będą umierać zaraz po urodzeniu. Całkiem same z siebie. I nawet żadna aborcja nie będzie im potrzebna. Ani eutanazja. (Co za oszczędność!)

A przecież może to jeszcze przyspieszyć, skoro tak ładnie wystartowało, może ten "kryzys" dotknąć w końcu i Niemcy - no i przecież nie samymi Niemcami świat stoi! (A tak przy okazji, to tę aborcję postprenatalną, z tego co pamiętam, wymyślił parę miesięcy temu Nicek. Oczywiście jako zjadliwą ironię. Jednak z tym kurestwem, z przeproszeniem kurw, nie można w ten sposób, bo oni naprawdę to zrobią, jak im się coś takiego podsunie, nawet jeśli jakimś cudem sami na to wcześniej nie wpadli.)

Powie ktoś, że to niemożliwe, że bzdura z jakiegoś oszołomskiego portalu. Otóż nie, ludkowie rostomili! Ja to usłyszałem dzisiaj na państwowym francuskim kanale telewizyjnym - cholernie proojro i naprawdę proniemieckim! Konkretnie w dyskusji panelowej o tych tam zamiarach tego tam socjalisty Hollande, co on kandyduje na prezydenta u żabojadów, żeby zabierać bogatym i dawać biednym.

Co mnie osobiście nie wydaje się, w dzisiejszym świecie, specjalnie chore, uwzględniając kto dzisiaj jest bogaty i co to za skurwiele. (Swoją drogą madame Le Pen oni już KOMPLETNIE nie raczą na tych francuskich telewizjach pokazywać. Ciekawe jak na tę ewidentną manipulację zareaguje żabojadzki ludek.)

Dziwicie się z kolei, że taki kanał coś takiego powiedział. Że się skróciło znaczy. Recz w tym, że to powiedział akurat gość popierający tego Hollande, przy czym trzech pozostałych było zdecydowanie przeciw i nawoływali, żebyśmy... To znaczy nie tyle "my" akurat, tylko Francuzi... Żeby w każdym razie zakasali rękawy i wzięli się do roboty, kochali przywódców jeszcze mocniej niż dotąd i ociekali optymizmem.

To o długości życia u szkopa powiedział akurat ten jeden, co był za chłopca do bicia, ale nikt tych jego informacji negować nie próbował, więc to musi być prawda. (O ile, oczywiście, prawda nie wygląda jeszcze gorzej, jak to często bywa.)

Można by ten temat rozwijać jeszcze długo i fajnie sobie wokół niego filozofować, ale tym razem poprzestańmy na tym, bowiem sama ta informacja zasługuje na wyeksponowanie, a wnioski niech sobie każdy sam wyciągnie, przynajmniej na początek.

(A tak na marginesie, to ciekawe, jak zmienia się, i jak się w ogóle przedstawia, oczekiwana długość życia unijnych urzędników i wszystkich tych, z przeproszeniem kurw, obecnych elit. Oraz ich pociotków.)

triarius

P.S. Ludzie, wy naprawdę wierzycie w "równouprawnienie kobiet" i inne tego typu pedalskie pierdoły?

czwartek, marca 01, 2012

Kontratak?

Zobaczcie ten cytacik:
Niszczcie korwinowców, gwałćcie ich żony i córki, polewajcie kwasem solnym ich kochanki, palcie ich domostwa i samochody, bo jeśli tego nie uczynicie, to samo oni jutro zrobią z wami. Wyślą wasze córki na ulice, aby zarabiały jako prostytutki. Wyślą całe wasze potomstwo na ulicę: nie tylko córki, ale i synów, nie darują także waszym wnukom obojga płci.
Więcej na ten temat, gdzie można znaleźć parę innych, niemal równie słodkich cytacików, tutaj:

http://moraine.salon24.pl/395709,doradca-ke-nawoluje-do-gwalcenia-i-oblewania-kobiet-kwasem.

A tu sam corpus delicti, całą już masą przepięknych cytatów na każdą okazję:

http://www.jacek.kardaszewski.pl/

http://www.facebook.com/people/Jacek-Kardaszewski/100002906045296

Nikt chyba tutaj nie wierzy, że to by mogło być całkiem spontaniczne i bez świadomości gwarantowanego parasola ochronnego? Nie mówiąc już o tym, że gość jest szacownym ojropolitykiem.

Jeśli to nie jest ubecko-wsiowa prowokacja, to ja jestem primabalerina teatru "Balszoj" (wsławiona swą interpretacją roli Umierającego Liebiedzia)! Nawet samo hasło polewania czyichś kobiet kwasem jest o parę numerów większe od tego, co lewizna zwykła głosić.

Weźmy chociaż samą metodę walki. Polewania kwasem zdarzały się, sporadycznie i raczej w zamierzchłych czasach, wśród prostytutek - w walce o serce ślicznego jak marzenie sutenera, czy o kieszeń bogatego klienta. W polityce się jednak raczej chyba dotąd nie zdarzało, a tym bardziej polewanie czyichś kobiet.

Nawet w Rosji, z tego co wiem - zapewne z prostego powodu, że tam i to było zbyt skomplikowane i właściwie po co, skoro są dobre standardowe środki? (A jak było potrzebne coś spektakularnego, to zawsze jest przecież Polon albo sfingowane katastrofy samolotów.)

Skąd więc w ogóle ten pomysł, skąd ta zadziwiająca inwencja? I skąd ta pewność, że nie zostanie to podciągnięte pod paragraf i nie spotka się z przykrą reakcją władzy? Nie, oczywiście gość ma ochronny parasol i wie co robi. Sam tego nie wymyślił.

A więc? Czyżby chodziło o obronę Korwina i korwinizmu? (Czy raczej już nawet kontratak, albo w każdym razie jego początek?) A o cóż innego mogłoby tu chodzić? Nie po to chłopcy włożyli w Korwina i jego dzieło tyle serca i innych dóbr, by teraz mogły im to dzieło zniszczyć i ośmieszyć - z jednej strony byle globalny ekonomiczny kryzys (czy raczej spektakularna klęska liberalnej gospodarki), z drugiej zaś byle paru internetowych prześmiewców!

Korwin publikuje na przykład na "Nowym Ekranie" i, z tego co widziałem w komentarzach, furory tam zdecydowanie nie robi - raczej przeciwnie. A w końcu ten "Nowy Ekran" dla niego, częściowo co najmniej, powstał.

Analizować by tę całą sprawę można długo i z niekłamaną przyjemnością, ale na razie wyrafinowane analizy sobie darujemy, bo każdy chyba sam sobie jakieś wnioski wyciągnie. W razie czego pogadamy pod tym wpisem.

Jednak pragnę zwrócić waszą uwagę, że korwinizm zwalcza nam tutaj nie kto inny, niż "lewica narodowa". To określenie zaś ma różne ciekawe konotacje, co stwarza, dla niektórych całkiem niezłe możliwości. No bo to, z jednej strony - dla każdego rasowego liberała, a już z pewnością kogoś zarażonego wirusem korwinizmu - Lewica Narodowa" to przecież nic innego niż PiS, z samej niejako definicji. Z drugiej zaś: Lewica Narodowa = Narodowy Socjalizm = NAZIZM!

Zgoda? Nazizm, który jest zakazany i ścigany. "Z mocy prawa" itd. Formalnie tak samo jest ścigany, jak i komunizm (trockizm, Che Guevara, dzieła wszystkie Lenina, brat Michnik, itd. itd.), ale tylko formalnie tak samo, bo o parę lat świetlnych bardziej. Tak więc możliwości są tutaj niezmierzone. W każdym razie miło, że chłopcy zauważyli, że ewangelia korwinizmu coś ostatnio słabo na ludzi działa.

No a czystym bonusem jest możliwość spojrzenia na mordę tego Kardaszewskiego - uczcie się ludzie rozpoznawać ubeckie mordy!

triarius

P.S. Ludzie, wy naprawdę wierzycie w "równouprawnienie kobiet" i inne tego typu pedalskie pierdoły?

środa, lutego 29, 2012

Ze sportu - 29-02-2012

Zbliża się Ojro 2012, więc my tutaj wprowadzimy sobie rubrykę sportową. I co pewien czas będziemy podawać und komentować ważne sportowe informacje. Oto pierwsza z nich...

Reprezentacja piłkarska Ubekistanu zremisowała właśnie przed chwilą 0:0 z reprezentacją Portugalii w towarzyskim meczu na nowowybudowanym (i dziesięciokrotnie co najmniej przepłaconym, ale w końcu Miro, Zdzicho, Rycho, Tusko, Barroso i Lato muszą z czegoś żyć!) stadionie. Gdzieśtam. W dużym jakimś, w każdym razie, mieście, gdzie Młodzi Wykształceni.

Wielotysięczne stado lemingów na trybunach, któremu nie przeszkadzała obecność Tuska z ferajną, ani też kamery wszystkich @#$% Polsatów i TVN'ów, zachowało się zgodnie z oczekiwaniami macherów - zarówno tych lokalnych, jak i ich mocodawców zza granicy. Czyli dopingowało i się cieszyło, jak na rasowych niewolników przystało, którym chwilowo Władza pozwoliła odłożyć kilof i się, wraz z Władzą, cieszyć "godziwą rozrywką".

Wszystko oczywiście w jak najbardziej "patriotycznym duchu", bo dla stadnego niewolnika "patriotyzm" to właśnie to, a że pod troskliwym okiem Tuska i "sił porządku", to przecież tym lepiej!

Jezu, jakim trzeba być zerem, żeby dzisiaj traktować kibicowanie jako cokolwiek innego, niż okazję do walenia drug druga po pysku, naparzanek z milicją obywatelską (platformianą) i ew. zwalczania @#$#% Władzy! Jakoś mogę jeszcze zrozumieć kibicowanie małym lokalnym klubom - jakimś Poloniom Golina - ale podniecanie się wyczynami tych tysiąckrotnie przepłacanych pajaców, którzy nie robią absolutnie nic pożytecznego ani interesującego?!

W dodatku, kiedy chodzi o reprezentację kraju tak skurwionego, na każdym kroku okradanego, poniżanego i zniewolonego, jak Ubekistan? Sorry - chciałem powiedzieć "jak III RP". Ale, tak czy tak, różnica przecież żadna. W dodatku kiedy na trybunach pokazują swe zadowolone gębusie właśnie sprawcy tego całego @#$%$% %$##@?!?

I wykorzystują waszą, głupi ludkowie, żałosną "demonstrację patriotyzmu" (rzygać się chce na taki patriotyzm!), jako wyraz poparcia dla samych siebie? I całego tego ojrosyfa, który wszystkich porządnych ludzi coraz bardziej niewoli i wdeptuje w ziemię?!

"Chleba i igrzysk" - jak zawsze! A jak chleba coraz mniej, to i tak durne polactwo da się podpuścić i będzie kwiczeć z radości, że Władza dała - jak nie "Taniec z Gwiazdami", to mecz reprezentacji Ubekistanu. Sorry - III RP.

triarius

P.S. Ludzie, wy naprawdę wierzycie w "równouprawnienie kobiet" i inne tego typu pedalskie pierdoły?

Nieco o Tygrysiźmie i Pospolitych Ogrodowych Odmianach Prawicowości

Gdyby ktoś - liberał, albo ktoś skwaśniały, przemądrzały, z zaciśniętym tyłkiem, czyli "prawicowiec" ze złego snu lewaka - miał się przyczepić do tego tytułu, że "bolszewicki" itd., to mówię durniowi wprost: TO JEST TYTUŁ ŻARTOBLIWY! Zresztą (na razie) sama nazwa "Tygrysizm" jest w sumie żartem. Będę dziko szczęśliwy, jeśli jedynie żartem być przestanie i przerodzi się w coś o wiele większego, ale przecież na to nawet nie liczę.

* * *

Śmy się nieco poprzekomarzali z Nickiem i Timmym (plus kto tam jeszcze chciał się łaskawie dołączyć do zabawy w szufladkowanie i pouczanie Pana Tygrysa) - o tutaj się chłopcy rozdokazywali: http://nicek.info/2012/02/27/manifest-wkurwionego-kaczysty (choć zaczęło się wcześniej).

Te przekomarzanki to by nie był nawet prawdziwy ostry sieciowy spór, ale wygląda to nieco ostrzej z dość mało istotnego powodu - takiego mianowicie, że ja, choć z Nickiem się kochamy jak brat i siostra (no, prawie), to ja u niego w zasadzie nie komętam. Dlaczego? Ktoś jeszcze tu tego nie wie?!

Dlatego, że swego czasu Nicek na moje jeżdżenie po Korwinie w komętach na jego blogu rzekł coś w duchu, że "Korwin to jednak całkiem inna klasa od ciebie". Cóż, są różne gusta i każdy może mieć swoją opinię - ja się o to nie obrażam. Nicek może sobie kochać Korwina und go podziwiać - cóż wtedy dziwnego, że ktoś taki jak ja, piszący lewą ręką nieskładne kawałki na przedziwne często tematy, jest nieco niżej?

Przecież ja, choć cholernie mi się podoba większość z tego, co Nicek pisze, np. w komętach u Timmy'ego na swoim blogu - chodzi mi głównie właśnie o te rzeczy, które dałoby się może nazwać "Ardreyizmem" (choć takiego wydźwięku u Ardreya za cholerę nie ma!), ale na pewno nie "Tygrysizmem" - to też, zapytany wprost i ew. z lampą w oczy, nie powiem, że dla mnie Nicek to absolutnie najwyższa światowa półka.

Do Ardreya nieco mu, dla mnie, brakuje, a o Spenglerze to w ogóle szkoda gadać! Tyle że obaj ci panowie (niestety) już nie żyją, a nawet gdyby żyli, to i tak na naszych polskojęzycznych blogach pewnie by nie komętowali, więc to nie jest całkiem to samo. Ja sobie z Nickiem wesoło rozmawiam, więc o żadnym tam "obrażeniu się" mowy nie ma - tylko po prostu nie raczę mu dostarczać komętów, które dla niego i tak będą marną imitacją komętów Korwina, podczas gdy dla mnie to jednak jest inaczej.

Ktoś tego nie potrafi pojąć? Sorry w takim razie, ale ja faktycznie mam niektóre nastawienia całkiem nie z tej epoki. Także na przykład w kwestii wielkich bryk, ale o tym może kiedyś. (Choć może i nie, bo w końcu my sobie tu uprawiamy gawędę i nikt nie wie, gdzie nas inwencja, czy inny dyabeł, zaprowadzi.)

W każdym razie ta zdalna dyskusja, ten, skądinąd zabawny, sparring na odległość, sprawiła, że padło tam nieco dodatkowych argumencików... O które, mam niepłonną, nikt się na dłużej nie obrazi, ale które mogą właśnie pomóc nam wyjaśnić sobie parę z tytułowych kwestii. A więc, jak niemal zawsze - nie ma tego złego itd.!

Na razie ustaliliśmy sobie, tuszę, że Nicek b. sensownie gada o tych naszych krwiożerczych, źwierzęcych instynktach, choć niepotrzebnie nazywa to "Tygrysizmem"... To nawet nie jest takie złe, że ja miałbym swoim imieniem te sprawy firmować, bo na to się chętnie zgodzę, tylko że ludzie biorą to za jakąś kompletną ideologię, jakąś utopię, którą można postawić w jednym szeregu z np. liberalizmem. A potem sobie w to kopią, jak w słomianego chochoła, wrzeszcząc obelgi.

Ja się tej naszej drapieżnej natury nie wypieram, bo to jest absolutna prawda! Pewnym przegięciem jest po prostu robienie z mojego światopoglądu WYŁĄCZNIE tego. W końcu Monteverdiego, łacinę i inne takie sprawy może sobie Nicek ignorować - nie jest doktorantem piszącym intelektualną biografię Pana Tygrysa, i takich blogów jak mój ma do ew. czytania sporo - ale to są jednak fakty, że ja także i te rzeczy głoszę.

Dla mnie w tej kwestii cholernie jest ważne, żeby - nawet uwzględniając coś "wyższego" w naszej naturze, jakąś, czemu nie, "Bożą iskrę" - jednak NIE MIESZAĆ tego wszystkiego, znaczy źwierzcej natury z Bożą iskrą, w jakiś paskudny KLUMP (sorry, szwedzkie słowo, ale też cudna onomatopeja), bo za każdym razem wylęgną się potworki w rodzaju "Świętej Świeckości Jacka Kuronia" i "człowiek jest z natury dobry".

A więc - tę źwierzęcą naturę trza analizować samą w sobie, do końca i bez ckliwych przekłamań, to "wyższe coś" też, no i ich wyrafinowane połączenie także. Trzy osobne sprawy, które się, oczywiście, jakoś łączą, ale na pewno NIE POWINNY tworzyć żadnego post-oświeceniowego, godnego gazowniczej propagandy, KLUMPA!

A niestety masa prawicowych katolików dokładnie tego KLUMPA tworzy i produkuje takie coś, gdzie nic się już nie da sensownie i trzeźwo analizować, bo wszystko daje się wedle chwilowej potrzeby podsztukować, przyfastrygować, lub zlepić, jak śliną, mętnym leberalnym chciejstwem. Rozumiecie mnie, Ludu Prawicowy?

Powie ktoś, że "tak, ale bez religijności!" Z czym się nie zgodzę, bo o tej waszej religijności, dobrzy ludzie, to można by sporo, ale mnie ona raczej słabo imponuje. I chyba nikomu postronnemu też zbytnio nie. Niestety! Nie macie pojęcia, jak mnie to martwi. Co może daje mi jakąś drobną przepustkę do elitarnego klubu "Polaków katolików", czy innych tam dzieci "cywilizacji łacińskiej". W każdym razie wrogiem autentycznego katolicyzmu naprawdę trudno mnie nazwać!

Co to w ogóle jest ten "Tygrysizm" - żeby tak chwycić byka za rogi? Zakładając oczywiście, że takie coś w ogóle istnieje, że to nie w stu procentach żart. Albo że istnieć powinno, w opinii niektórych przynajmniej spośród nas. No więc, pierwsza, odruchowa niejako, odpowiedź, będzie, że to jest światopogląd wyrażany na tym właśnie blogu.

Czyli na blogu triariusa, znanego jako (Pan) Tygrys, o adresie http//bez-owijania.blogspot.com i przekierowaniu (dopóki mi np. forsy na tę domenę nie zbraknie) z http://triarius.pl. (Domenę triarius.com też mógłbym przekierować, ale jakoś mi się nie chce dłubać.)

Jest to niezła odpowiedź, ale nie wyczerpująca. Nie zawiera bowiem np. aspektu historycznego. (Coś jak, nie przymierzając, Koneczny.) No więc historycznie, to na początku był "Spengleryzm Stosowany". To określenie wydawało się mnie, jego ojcu i jedynemu we Wszechświecie przedstawicielowi w tej naszej epoce, celne i wystarczające.

Ta nazwa miała różne swoje warianty - już to spolszczaliśmy "Spengleryzm" na "Szpęgleryzm" (aspekt ludyczny też nie jest tu bez znaczenia); już to, w nadziei przyciągnięcia młodych, nazywaliśmy to "Młody Spengleryzm";  już to przypominaliśmy sobie o wielkiej roli, jaką w poglądach Pana Tygrysa ma Robert Ardrey, w wyniku czego mieliśmy Spengleryzm-Ardreyizm... I tak dalej. W końcu nikt tego metodycznie i naukowo nie robił, a większość tych nazw była, w jakimś tam przynajmniej stopniu, żartobliwa.

W końcu przyszli Barbarzyńcy A i B (nie żeby te nazwy były szczególnie udane i czytelne, ale chyba już zostaną i dodadzą nam nieco ezoteryki, co także ma swój czar). Kto nie wie, o jakich Barbarzyńców chodzi, wiele stracił. Może sobie zresztą poszukać. Tutaj, albo nawet w całej sieci. Owi Barbarzyńcy to była pewna kontynuacja historiozoficznej i "futurystycznej" myśli Spenglera, pewne wyjście z jego konstatacji i zastosowanie jego metody do epoki, kiedy on sam już nie żył, nie mógł więc sam tego analizować i rozwijać swojego opisu.

I takich spraw, jak owi Barbarzyńcy, pojawiało się wciąż więcej i więcej. Wbrew temu bowiem, co się niektórym wydaje, Pan Tygrys nie zajmuje się jakimś kultem jednostki i interpretacją Świętych Ksiąg - choćby to nawet było Magnum Opus tego ober-genialnego Prusaka (po prostu genialnym był np. Clausewitz) - tylko znalazł sobie gość bardzo genialnego myśliciela, z bardzo oryginalną i płodną metodą, z bardzo oryginalnymi i sensownymi wnioskami... I sobie, częściowo właśnie korzystając z tego dorobku, własnoręcznie kompinuje.

Żadnego obowiązku, żeby to się ze Spenglerem koniecznie zgadzało tu nie ma. Po prostu się zgadza, a tam, gdzie Spengler nad czymś nie popracował, czy popracował tylko trochę - bo na przykład po drodze umarł - to sobie Pan Tygrys kompinuje sam, biorąc różne użyteczne "memy" skąd się da,  ale jednak głównie z własnej mózgowej kory i własnych obserwacji. (Co nie zmienia faktu, że Spengler JEST NAJWIĘKSZY!)

No więc, skoro w światopoglądzie wypracowywanym i lansowanym na tym blogu, przez Tygrysa (Pana), było, jednak, procentowo coraz mniej "czystego Spenglera", to i nazwa tego intelektualnego prądu (hłe hłe!) też się, w naturalny sposób, zmieniała i zmienić powinna. Zafascynowana publiczność otrzymała więc Spengleryzm-Ardreyizm-Tygrysizm (w skrócie SAT)... Z czego już tylko mały skok do po prostu "Tygrysizmu".

W którym, oczywiście, Spengler(yzm) i Ardrey(izm) się jak najbardziej zawierają! Lub, ściślej, my ich tam staramy się zawrzeć, ich myśl znaczy - nie dlatego, że to święte księgi, tylko po prostu znajdujemy tam wielkie pokłady użytecznej (i bezinteresownej też) mądrości. Nie mamy jednak, oczywiście, żadnego monopolu na tych facetów, każdy inny może sobie ich czytać i interpretować... (Co by nawet było bardzo dobrą rzeczą.) Więc nawet ta nazwa nie jest całkiem i na wieki nam jakoś przypisana.

Tak więc, naturalne stało się niejako, że w końcu doszliśmy do czystego "Tygrysizmu". Czyli kompleksu poglądów - w znacznej mierze w jakimś tam szerokim sensie związanych z polityką... Bo, choć pewne tygrysie argumenta za Monteverdem i "przeciw" Fryckom tego świata mają, jak sądzę, swoją intelektualną wagę - to jednak w sumie to jest kwestia gustu i trudno komuś tego typu preferencje wprost, ex cathedra, narzucać, prawda? Tak więc, mówiąc o "Tygrysiźmie", mówimy o sprawach w jaki tam sposób związanych z polityką, a co najmniej z historiozofią.

Wracając zaś do owej uroczej przekomarzanki z chłopakami na prawicy, dodam, że robienie z Tygrysa jakiegoś kanapowego wilkołaka jest nieco bez sensu. No bo? No bo, moi ludkowie rostomili, ani on taki kanapowy, skoro musi być jednym z najstarszych, jakby nie było (niezależnie od poziomu) grapplerów w tym (nieszczęsnym) kraju.

I w dodatku ma skórę delikatniejszą od tej na pupie niejednej bizantyjskiej księżniczki, więc niemal zawsze krew się leje, progi bólu są cały czas przekraczane... Chcielibyście tak, tylko musicie tyrać na kafelki, bo żona was spławi. Naprawdę chłopaki - wasze jeżdżenie wielką bryką i zadawanie szyku wśród post-prlowskich kmiotków jest jednak sporo łatwiejsze i bardziej kanapowe!

Swoją drogą o wielkich brykach jako formy walki z liberalizmem, jako wyrazu patriotyzmu i prawicowości, można by sporo powiedzieć. I pewnie byłoby warto, bo wydaje mi się, że jest to sfera pełna, jak mało która, zabawnych qui pro quo, i w ogóle paranoja! W dodatku wiąże się to ściśle z kwestią PIENIĄDZA, a niewiele jest, przynajmniej w tej epoce, ważniejszych kwestii! No, ale to, Deo volente, weźmiemy sobie może na warsztat jakimś następnym razem.

Na razie wykrzyknijmy jeszcze tylko "Niech Żyje Tygrysizm - Niezłomny Oręż Walki o Lepszą Przyszłość!" i rozejdźmy się w spokoju, do swoich zajęć, nie budząc nadmiernego zainteresowania. Otrząsając się przy okazji ze sprośnych (i po prostu dziecinnie naiwnych) błędów Prawicowości Pospolita Odmiana Ogrodowa. (Dlaczego mielibyśmy, spyta ktoś? Bo "od mądrego wroga gorszy głupi przyjaciel", a dla prawicy nawet kropla głupoty jest śmiertelna - oto dlaczego!)

triarius

P.S. Ludzie, wy naprawdę wierzycie w "równouprawnienie kobiet" i inne tego typu pedalskie pierdoły?

niedziela, lutego 26, 2012

Myśli kontro-bloody-wersyjne i nie dla ministrantów (ostrzegałem!)

Dla lewicy, w najlepszym przypadku, głupota jest obojętna, a w każdym gorszym jest po prostu chlebem powszednim, niezbędnym do życia. Dodajmy jeszcze sporą porcję podłości, a otrzymamy LEWACTWO.

Dla prawicy głupota stanowi śmiertelną truciznę, której nawet najmniejsza dawka paraliżuje i zabija.

* * *

Cenię kobiety mądre i z osobowością. Jeśli mają mnie one w ten specjalny weneryczny sposób fascynować - to prosiłbym jednak by tego rozumu i tej osobowości nie było zbyt wiele. Nie więcej niż, powiedzmy, u kota.

* * *

Imponujący rozwój żydowskiej myśli religijnej i wszelkiego rodzaju pokrętnej kazuistyki, w której się lud wybrany od prawieków specjalizuje, staje się łatwo zrozumiały, kiedy uwzględni się fakt, że przecież co pewien czas talmudyczni nauczyciele musieli być przez jakieś młode chłopię nagabywani o prawidłową interpretację takich np. fragmentów Pisma jak ten, opisujący jak to patriarcha Abraham prostytuował swą żonę w Egipcie, rozgłaszając, że to jego siostra i zachowując otrzymane za jej talenta skarby „od faraona”.

Ten akurat fragment dotyczy wyjątkowo szacownej persony i jest, całkiem wyjątkowo explicite smakowity, ale smakowitych fragmentów dotyczących szacownych osób w ST nie brakuje.

(Z Marcjonizmem chrześcijanie nie mieliby, nawiasem mówiąc, tych kłopotów, ale cóż. Tym bardziej, że chrześcijanom - a w każdym razie katolikom, dla których NT jest o wiele ważniejszy od ST - jednak łatwiej takie fragmenty po prostu ignorować, i nikt raczej na nie nie zwraca większej uwagi uwagi. Z drugiej strony zmierzenie się z tego typu kwestiami mogłoby na nowo ożywić chrześcijańską teologię i zainteresowanie religią.)

* * *

Różnica pomiędzy carską Rosją i Sowietami?

Niepodważalną państwową doktryną - ba, państwową religią! - carskiej Rosji było: "Każdy kawałek ziemi dotknięty kiedykolwiek stopą rosyjskiego sołdata, musi do Rosji na wieki wieków należeć!” Sowiety zaś do "sołdata" dodały "szpiega, agenta wpływu, użytecznego idioty”. I to tyle!

Skutkiem tej inteligentnej zmiany podbój idzie teraz oczywiście bez porównania szybciej, łatwiej i bez przestarzałych geograficznych ograniczeń, w rodzaju tego, że jak np. Rosja z kimś nie graniczy, to on się Rosji nie należy i nie można go podbić. Sowiety, jak wiadomo, od zawsze graniczą z kim chcą, a w obecnych globalnych czasach także i chcą absolutnie z każdym.

* * *

Prawdziwy reakcjonista to ma ciężkie życie! I w dodatku im zdolniejszy, tym cięższe. Musi się cały czas, biedak, pilnować, żeby nieopacznie nie zrobić czegoś dla Postępu i Szczęścia Ludzkości!

* * *

Sens życia i sens śmierci to w istocie niemal to samo. To najwyżej „dwie strony tej samej monety”. (Czego oczywiście nigdy nie zrozumie liberalny burżuj, ani żadna inna lewizna.)

* * *

Sowiety to po prostu carska Rosja na turbodoładowaniu. (Co oczywiście dotyczy także dzisiejszych neo-sowietów). Komunizm to po prostu ESENCJA SOWIETÓW (czyli carskiej Rosji na turbodoładowaniu) i niewiele ponadto, jeśli w ogóle. W dodatku raczej w wydaniu eksportowym.

* * *

Lewactwo = (Głupota + Podłość + Agresja) * Manipulacja-Przez-Stojących-w-Cieniu-Macherów

Bez Podłości to nigdy nie będzie autentyczne lewactwo, a co najwyżej jakiś tam młodzieńczy bunt, czy zapętlone pryszczate seksualne żądze spod trzepaka.


triarius

P.S. Ludzie, wy naprawdę wierzycie w "równouprawnienie kobiet" i inne tego typu pedalskie pierdoły?

piątek, lutego 24, 2012

Gadanie Michnikiem

Termin "gadanie Michnikiem" zaczyna wreszcie powoli przenikać do prawicowego krwioobiegu, co jest miłe, nawet nie tyle dla mnie osobiście, jako jego ojca, ale nawet dla tego krwioobiegu. Oczywiście odbywa się to znowu za sprawą Nicka, któren ma autentyczny talent publicystyczno-dydaktyczno-propagandowy i wyłapuje z atmosfery sporo tego typu potencjalnych perełek i młotów na lewiznę (z których pewna część jest mojego autorstwa). Sam też oczywiście tworzy swoje własne - nie że coś.

Z tym "gadaniem Michnikiem", że pokrótce wyjaśnię, chodzi o to, że jak się wystarczająco nie oddalimy od liberalnej, post-oświeceniowej - i "zdroworozumowej" po prostu, w takim sensie, że nie podważającej tego, co nam się dzisiaj, skutkiem specyficznej "edukacji", działania mediów, autorytetów, "wolnego rynku", interpretacji rzeczywistości wpaja - to zawsze będziemy skazani na tego typu, w sumie, "narrację". Co najwyżej tu i ówdzie odwrócimy sobie znaczki - że jak Michnik mówi, że pedalstwo dobre, to my że złe.

Ale w sumie to on, w najszerszym sensie oczywiście, narzuca warunki "dialogu" i kształtuje całą tę "dyskusję". O to w sumie chodzi. Owo "wyjście poza" liberalną i post-oświeceniową narrację to nie koniecznie "kopernikańska rewolucja" Spenglera, ale to musi być coś równie radykalnego i "wywrotowego", a ja, przyznam, wielu innych możliwości poza tą "kopernikańską rewolucją" akurat nie widzę.

Co jednak wcale nie oznacza, by o to koniecznie musiało chodzić. Nie - chodzi o "wyjście poza" i tyle! Oczywiście raczej nie na jeszcze bardziej lewackie pozycje, jeśli to ma być prawica i w końcu kontrrewolucja. U Nicka można sobie znaleźć ostatnio całkiem sporo na temat tego "gadania Michnikiem", szczególnie chyba w komętach - nie jest to chyba całkiem tak samo interpretowane, jak u mnie, i tym bardziej warto się zapoznać.

Że jednak przykłady uczą lepiej od wywodów, podamy tu sobie fajny przykład gadania Michnikiem. Prosty i łatwy, jak sądzę, do zrozumienia, choć - podkreślam to z naciskiem! - wcale nie jakiś monstrualny i kretyński. Ot, po prostu widać, jak głęboko w nas to gadanie Michnikiem siedzi!

Fakt, że autor tego przykładu, MatkaKurka, jeszcze niedawno był lewakiem, więc pewnie dużo łatwiej niż nam, czarnopodniebiennej prawicy od zarania dziejów, tym Michnikiem gadać. Jednak gość od jakiegoś czasu gada z dużym sensem, a sam fakt, że przejrzał na oczy, nie tylko dobrze o nim świadczy, ale nawet podważa nieco mój własny programowy brak wiary w człowieka. (Brak wiary w człowieka - sam w sobie ogromnie prawicowy, ale jednak, jeśli w tym, powiedzmy, przesadzam, to i to jest błędem.)

W swym niedawnym tekście - oto link:
http://www.kontrowersje.net/tresc/z_tuskiem_bylo_tragikomicznie_z_komorowskim_moze_byc_tylko_tragicznie

MatkaKurka pisze bardzo sensownie o wyjątkowo szemranym osobniku znanym jako Bronisław Komorowski albo "Prezydent Polski", o jego ciemnej przeszłości, niejasnych powiązaniach z ruskimi służbami (także w wiadomej i najistotniejszej do dwóch lat sprawie), oraz o zagrożeniach jakie się z tym wiążą. Naprawdę sensowny tekst! A samo jego zakończenie jest takie:
Nie chcę bluźnić, ale wydaje się, że Tuska wariant niemiecki nazywa się Pikuś w porównaniu z wariantem sowieckim Komorowskiego. Jakby nie patrzeć Wielkopolska jest „ordnung”, podwórza zagrabione, a Привислинский край gdzieniegdzie jeszcze dumnie strzechami świeci i furmanki ładuje. Strach się bać.
Coś tu kogoś razi? Komuś się jakieś ostrzegawcze światełko zapaliło? Ktoś tu dostrzega jakieś gadanie Michnikiem? Nie? No to nieźle siedzimy w tym michniczo-oświeceniowym szambie, polska prawico! A może jednak? No... właśnie! Czy to nie paranoja, że, po takim przywołaniu tych wszystkich potworności, które się z "Prezydentem" wiążą, i tych zagrożeń, dla nas, dla naszych dzieci, dla Polski... Pointą jest akurat wizja strzech i furmanek? To TO jest ową najstraszniejszą rzeczą, jaka może nas w ogóle, z Komorowskiego i GRU pomocą, spotkać?!

Jeśli naprawdę to, a nie co innego, tak przeraża rodzimą prawicę, no to teraz ten czy ów Orliński Wojtek uzupełni wam, że "jeśli się chce modernizacji, autostrad i czego tam, to trzeba zrozumieć, że to wszystko chodzi w pakiecie, i nie może być autostrad i modernizacji obok pastuszka z fujarką i moheru, a sprzeciwianie się by po tych autostradach paradowały wte i wewte parady kochających inaczej, jest kretyństwem".

Prawda? A mogę was zapewnić i założyć się o co chcecie, że Orliński Wojtek, albo jakiś inny Orliński Wojtek, choćby go inaczej wołali, to powie. Skąd wiem? A stąd, że owe Wojtki już to wiele razy powtarzały, a ich różne ętelektualne guru piszą to nie od dziś.

I co my na to dictum Orlińskiego Wotjka, czy dowolnego innego michniczego avatara? A cóż my innego możemy zrobić, niż podjąć dialog? Konstruktywny oczywiście. Jak Polak z Polakiem! Wszak pragniemy w sumie tego samego! Pragniemy, my i oni też, żeby nie było tych strzech i tych furmanek, a żeby były autostrady i drapacze chmur.

Cóż więc można zrobić? Musimy działać razem - pragniemy tego samego, i chyba nie chcemy, żeby oni nam wkładali kije w szprychy (a kije to oni mają grube!) - prawda? Z pastuszka bez płaczu rezygnujemy, z fujarki też, no a parady pedałów zaakceptujemy - w ramach kompromisu i zwycięstwa rozsądku. 

Co najwyżej we własnym już wyłącznie, prawicowym gronie, podyskutujemy sobie o tym, czy parady lesbijek powinny chodzić od dziewiątej do szóstej w dnie powszednie, czy też 24/7, a parady pedałów jakoś inaczej, czy może tak samo. I czy nie warto by było tej sprawy skierować do Trybunału w Strasburgu. (Prawica, psia mać! Polscy patrioci!)

No więc jak, polska prawico, będzie z tym gadaniem Michnikiem? Gadamy, ale się "w porę" zatrzymujemy? Zostawiając dopowiedzenie dalszego ciągu Orlińskim Wojtkom tego świata? Czy też może zaczynamy się z tego gadania Michnikiem (i Orlińskim Wojtkiem, bo to jedna parafia, gorzej, ze wraz ze sporą częścią rodzimej "prawicy", jak się okazuje) pracowicie wyplątywać?

Może warto się zastanowić CO miałoby być naszym celem, jakie mamy priorytety i jakie są te najgorsze zagrożenia? No bo jeśli ktoś powie, że te zagrożenia to furmanki i strzechy, to sorry, ale z pewnością nie jesteśmy tą samą "prawicą". Może to on jest tą właściwą, to w końcu tylko  kwestia terminologii, ale ja w sumie nie chcę mieć z tą jego nic do czynienia.

BO TU NIE O FURMANKI I STRZECHY CHODZI, A O SPRAWY BEZ PORÓWNANIA WAŻNIEJSZE! (Co nie znaczy, bym o tych strzechach i furmankach koniecznie marzył, jeśli nie miałoby to oznaczać cofnięcia się o powiedzmy sto lat i zrobienia wszystkiego od nowa - lepiej!)

triarius

P.S. W mojej opinii FYM z ekipą robią znakomitą robotę i, z obiektywnych przyczyn, mają o wiele większe szanse dotarcia w pobliże prawdy. (Co nie zmniejsza mego podziwu dla całej ich roboty, bo to jest właśnie coś, dzięki czemu blogowanie nabiera wreszcie realnego sensu.) Ruscy nie są takimi idiotami, żeby pozwolić rozgryźć swoje zagrania standardowym, jakby nie było, urzędnikom, jak Macierewicz, którzy, co nie jest nawet dziwne, bardziej boją się "ośmieszenia" i "absurdalnych teorii", niż mijania się z prawdą o setki kilometrów. 

No i ruscy właśnie tak zagrali, żeby Macierewicz się z prawdą o te kilometry mijał. Cóż, to by się jeszcze dało przeżyć, ale jeśli naprawdę jego sfrustrowana urzędnicza ambicja (którą da się zrozumieć) skłoni go do rzucania obrzydliwych oskarżeń na blogerów, to nie będzie dobrze. Lepiej by było, gdyby Macierewicz robił swoje, jednocześnie będąc świadomy ograniczeń swojej sytuacji, i nie przeszkadzał tym, którzy szczęśliwie tych akurat nie mają.

sobota, lutego 18, 2012

Zasada szwagra

PROLOG

W tej epoce, kiedy liberalizm, przynajmniej intelektualnie, już ledwo zipie i każdy człek mający przynajmniej dwucyfrową ilość czynnych szarych komórek wie, co to za syf... Sorry europejscy mędrcy (ci z certyfikatem i ci chwilowo bez) - mówimy o układzie dziesiętnym, więc platformiani wyborcy nie załapują się z definicji!

W tych czasach przykopywanie, chwiejącemu się niczym trzcina na wietrze, liberalizmowi może się wydawać zajęciem jałowym i błahym. Fakt, coś w tym jest i chyba jedyną moją obroną może być stwierdzenie, że ja sobie po prostu chcę czasem napisać coś błahego i wesolutkiego, choćby i było jałowe. No bo żeby to tylko ledwo zipał, ale przecież my mamy teraz tak, że niedawny Szaweł liberalizmu nawrócił się nam ze szczętem i teraz robi za bardzo skutecznego Św. Pawła antyliberlizmu!

(Swoją drogą ubawiłem się parę dni temu co niemiara, bo sprawdzałem co tam na mój temat w sieci, no i znalazłem całkiem niedawne moje boje z owym Szawłem/Pawłem, na razie jeszcze szczęśliwie żywym i niekanonizowanym), no i tam mówimy sobie z nim słodkie komplementa, czułe słówka, ocieka to wprost szczerością... Ale kiedy rozmowa zbacza na teren liberalizmu, totalna wojna buldogów - nad, pod i na poziomie dywanu!

I wcale nie było to tak dawno. I każdy może sobie to znaleźć, jeśli np. wklepie w Googla "Pan Tygrys + triarius", jak ja to właśnie zrobiłem. Albo o te linki po prostu poprosi. Tak że liberalizm nie ma już cienia szansy - no, chyba że uciecze się do innych środków. Czyli położy niejako akcent na słowo "realny" w terminie "realny liberalizm".

Ten termin, z którego jestem dziko dumny - bo to i hiper-naukowe, i celne, i potencjalnie skuteczne, jeśli nie w likwidowaniu, to przynajmniej w intelektualnym dawaniu odporu - przez parę lat wegetował nie dając absolutnie żadnego znaku życia... Aż tu nagle - patrz pan! - zaczyna powoli przenikać do krwioobiegu rodzimej debaty.

Na razie rodzimej, ale nie ma tego złego, bo niewykluczone, iż właśnie skutkiem tego, że najpierw rodzima, a potem nie wiadomo, może wyjść w końcu tak, że to wreszcie MY staniemy na samym czele i my właśnie dokonamy jakiejś, da Bóg, kopernikańskiej rewolucji. Czy raczej, ładniej to wyrażając - kopernikańskiej KONTRREWOLUCJI. I tutaj także zasługa naszego Szawła/Pawła. A więc jednak mój brak wiary w ludzkie możliwości i ludzki intelekt nie jest może do końca obiektywnie uzasadniony.

Swoją drogą przydało by się także wylansowanie bliźniaka "realnego liberalizmu" - czyli "liberalnego rewizjonizmu". Co, jak każdy zgadnie, odnosi się do różnych świrów spod trzepaka (i oczywiście agentury, jak zawsze) stręczących nam liberalizm w różnych smakach - od standardowej wanilii, po "libertarianizm" i inne pokraczne hybrydowe twory korwiniego (czy aby tylko?) mózgu.

To był Prolog, bowiem, biorąc na warsztat temat w sumie błahy, postanowiliśmy przynajmniej zadbać o Formę i napisać tekst pod tym względem bez zarzutu: z początkiem, środkiem, końcem, a nawet Prologiem, Wprowadzeniem, Tekstem w Sobie, i Podsumowaniem. (Streszczenie po angielsku zostawiamy sobie na kiedyś, to w końcu nie doktorat.)

WPROWADZENIE

Mój ojciec tłumaczył mi kiedyś, gdzieś chyba w mrocznej epoce późnego Gomułki, istnienie muzeum Lenina w Poroninie "zasadą szwagra". "Widzisz Piotr", mówił, "to jest tak... Ktoś ma szwagra i ten szwagier potrzebuje zostać dyrektorem muzeum. No to zakłada się muzeum Lenina."

Oczywiście całkiem serio, ani on sam tego nie traktował, ani ja tego całkiem serio nie traktuję. No bo po pierwsze, sam podnosiłem krzyk, że "kiedy nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze", to zabawna regułka, która się może nieźle sprawdzała na przedwojennych Nalewkach, ale w globalnej polityce sprawdza się już tylko tak sobie.

Po drugie zaś sam "szwagier", jak taki mnie specjalnie nie razi. Nie miałbym nic przeciw temu, co dzisiaj się tak chętnie i gorliwie określa mianem "nepotyzmu" - gdyby tylko inne, i o wiele ważniejsze, reguły, były przestrzegane. Gdyby taki dyrektor, minister, nie mówiąc już o "prywatnym" (rzekomo) przedsiębiorcy, był za swoje działania naprawdę odpowiedzialny.

Oczywiście nie wszyscy w ten sam sposób, bo minister robi swoje za NASZĄ forsę, a prywatny przedsiębiorca za (miejmy nadzieję) swoją, choć w III RP to chyba częściej forsa WSI, która też, ściśle biorąc, skądś się wzięła i tego WSI tak całkiem to nie jest.

Gdyby taki ktoś był odpowiedzialny za to co robi, to co mi przeszkadza, że pozatrudnia w swojej instytucji samych pociotków, same, powiedzmy, beżowe lesbijki, samych raperów, czy tenorów lirycznych? Jeśli to bractwo będzie kradło, powinno za to beknąć - całe! A jeśli będzie niekompetentne, to też na pewno w zdrowym społeczeństwie nie głaskałoby się ich po łebkach, a zatrudniający, czyli ów szef, płakałby potem rzewnymi łzami i tyle.

Trochę to może zalatuje korwinizmem (czego mi nawrócony Szaweł, którego tu gorąco pozdrawiam, nie omieszka wytknąć), w tym sensie, że nie pilnujemy, jak ktoś coś robi, tylko potem ew. go wieszamy albo wsadzamy do pierdla.

Nie sądzę, by taka metoda sprawdzała się w każdej sytuacji, zapewne w większości by się nie sprawdzała, ale dobór sobie współpracowników wedle własnego smaku i przekonania, to, moim skromnym, sama podstawa autentycznego kierowania i autentycznej odpowiedzialności.

Nie mówiąc już o tym, że wszystkie te rzekomo "prywatne" firmy są w coraz mniejszym stopniu prywatne, i to nie tylko z powodu tego, że chodzą na kredytach, są więc w istocie własnością kredytujących je banków, zaś ich wolni i niezależni, niemal jak "S" (z Bolkiem na czele) "właściciele" są takimi samymi robolami, jak ogromna większość.

Tutaj jednak chodzi mi o to, że co to za właściciel, który nie może sobie np. zadecydować, że z pedałami nie będzie mu się dobrze pracowało? Albo po prostu z kobietami, choćby je w niektórych sytuacjach pasjami lubił i konsumował łyżkami. Sprawa jest dość podobna do sprawy płciowych parytetów w partiach politycznych, co lud, moim zdaniem, przełknął tylko dlatego, że jest już doszczętnie spedalony i wpływu na cokolwiek dawno się wyrzekł.

W innym przypadku, jak jakiś Bul, czy inna pokraczna marionetka nie wiadomo kogo, miałby decydować o naszych, obecnych czy przyszłych, partiach? Czy te partie są dla Bula i jemu podobnych? Zawsze? Z definicji? To takie samo Prawo Przez Duże P, jak to o "kłamstwie oświęcimskim"? Rzymianie gdzieś to spisali, że spytam? Bo podobno rządzimy się prawem rzymskim?


TEKST SAM W SOBIE

Napisać to co widzicie przyszło mi do głowy pod wpływem jednego, naprawdę błahego, wydarzonka. Mianowicie mam ci ja telewizję kablową, choć po prawdzie nie bardzo wiem po co i będę musiał z niej zrezygnować, bo za darmo to jeszcze - ale płacić za takie coś?! (Oczywiście rodzimej "polityki" i innych tefauenów od dawna nie oglądam, ale nawet dzisiejsze Mezzo, MMA i sitcomy nie są warte takich pieniędzy, jakie ja za to muszę płacić.)

No i w każdym razie mam tam m.in. dwie francuskie państwowe telewizje. Fracuskojęzyczne w każdym razie, bo tam sporo Quebecu, Belgii i Szwajcarii Romańskiej. I całkiem ostatnio w tych zajawkach przyszłych programów, co w takich "bardziej wyrafinowanych" kablówkowych pakietach się na ekranie pokazują (jak się guzik w pilocie naciśnie), te zajawki zaczęły być... Słuchajcie, słuchajcie! - PO POLSKU.

Jeśli to nie jest ewidentny przykład działania "zasady szwagra", to ja już nie wiem! Jeśli ktoś nie zna francuskiego, to przecież nie będzie oglądał francuskojęzycznego dziennika TV, albo filmu, prawda? A jeśli zna i ma ochotę jakiś film obejrzeć - choćby dlatego, żeby się przekonać jaką chałą była większość tych dawnych francuskich filmów, do których prlowscy inteligenci wzdychali, o których "Przekrój" pisał itd. - to chciałby raczej wiedzieć, jak ten film się NAPRAWDĘ nazywa, tak?

A nie - w najlepszym przypadku - jaki tytuł nadał mu czterdzieści lat temu pociotek jakiegoś sekretarza czy ubeka, cenzor czy inna menda odesłana na filmowy odcinek. Tym bardziej, że najprawdopodobniej te tytuły są po prostu wymyślane na poczekaniu przez właśnie tego szwagra, dla którego ta wspaniała usługa została - w prywatnej i kierującej się prawami rynku (a jakże!) firmie uruchomiona.

Dla mojej - bo jakże by inaczej? - czyli klienta, radości. I dla zwiększenia sumy szczęścia na całym ziemskim globie, bo tak przecież działa wolny rynek i liberalizm, niezależnie od ew. egoistycznych i pekuniarnych (jest takie słowo?) motywów samych uczestników. A ja wam mówię, że to kłamstwo, bo tak naprawdę chodzi o wulgarny interes czyjegoś szwagra, który nawet się porządnie tego francuskiego nie raczył nauczyć, a ze szczęściem moim czy ludzkości, nie ma to absolutnie nic wspólnego!


ZAKOŃCZENIE

I tak się powoli zbliżamy do końca naszego Nienagannego Pod Względem Formalnym I Mającego Wstęp, Środek, oraz Zakończenie Tekstu. Jeśli nawet treść jest do przysłowiowej dupy (i nie mówimy tu o czarującym posteriorze panny Maryni, którą przy okazji serdecznie pozdrawiam!), to struktury i strony formalnej powinni się od nas uczyć współcześni i przyszłe pokolenia.

Nie ukrywam, że jeśli ten temat chwyci, to mam jeszcze w zapasie parę rzeczy, którymi mógłbym przykopać liberalizmowi. Jak to kwestia maszynek do golenia, tzw. "jednorazowych", o dwóch i więcej ostrzach. Przeznaczonych chyba do tego, żeby metroseksualnych eunuchoidów bez zarostu zmuszać do golenia się trzy, lub więcej, razy dziennie. Jeśli BARDZO chcecie na ten temat moję diatrybę przeczytać, to krzyczcie magna voce, a może dosłyszę i dopieszczę!



KONIEC

* * * * *

Ale jeszcze mamy dzisiaj...

* Ogłoszenia Parafialne *

"Amazonia w weekend", zbiór humoresek Jacka Jareckiego, który wydano już jakiś czas temu w postaci ebooka, jest od paru dni dostępny w postacie audiobooka. Ja sam bardzo lubię audiobooki, nie mówiąc już o tekstach Jareckiego i jego, dla mnie całkiem unikalnym (za użycie słowa "unikatowy" w mojej obecności będę strzelał z biodra!) humorze. Ten gość naprawdę umie pisać i naprawdę potrafi rozśmieszyć!

Polecam tego audiobooka (ebooka zresztą też, ale audio szczególnie, a drukowanej wersji jeszcze nie ma) wszystkim, ale szczególnie Wam - Latarnicy Out There! Tacy z tej nowelki, co się ją czytało w szkole, pamiętacie?

Czyli ludzie korzystający z... "dobrodziejstw", określmy to tak, choć z pewną dozą ironii... globalizacji i unijnej integracji, ze wszystkimi tego mniej miłymi skutkami. Takimi jak brak wokół ojczystego języka, a także płaczących wierzb, pastuszka z fujarką, kosodrzewiny, łowickich pasiaków, i czego tam komu konkretnie brakuje...

Oraz dzieci, które nam się powoli (albo i nie powoli) wynaradawiają, coraz marniej im wychodzi rodzimy język, coraz mniej go cenią, coraz mniej używają, czego skutkiem jest m.in. to, że my, starzy i w tym języku wychowani, którzy raczej nigdy nie osiągniemy już mistrzostwa w tym "nowym", miejscowym, zaczynamy w oczach naszych dzieci spadać w społecznej i intelektualnej hierarchii, ze wszystkim, co to ze sobą niesie.

Szczególnie Wam polecam dziełko Jacka Jareckiego. Nie tylko Wam, oczywiście, ale, jako gość znający z doświadczenia uroki emigracji, wiem, że dla Was to jest szczególnie cenne. (Nie tylko dziełko Jareckiego oczywiście, bo jest jeszcze trochę niezłych rzeczy po polsku dostępnych, ale na razie mówimy o tym. Które jest DOBRE!)

Oto linek: http://audioteka.pl/amazonia-w-weekend,produkt.html

Naprawdę polecam!

triarius

P.S. I pamiętaj, że ZAWSZE będzie jakiś Korwin. Mniejszy lub większy, grubszy lub chudszy. Ale na pewno będzie! Do samego końca.