sobota, maja 09, 2015

Dyskretny urok składu materiałów budowlanych

Pożyczyłem sobie od znajomej kindle'a, głównie żeby zobaczyć, czy można z tego mieć na stare lata jakąś radość. Było tam już nieco książek, a między innymi taka niedawno wydana, chyba amerykańska, spora i ambitna historia Morza Śródziemnego. Tego typu rzeczy zawsze mnie dość kręciły, a w dodatku to już jest tam ustawione, nie muszę za każdym razem szukać książki, ani miejsca gdzie skończyłem czytać, więc czytam to stosunkowo pilnie, a inne rzeczy muszą poczekać.

W sumie to jest dość interesujące, choć natchnęło mnie do wielu przewrotnych myśli, całkiem z pewnością nie takich, jakie by sobie autor życzył. Na przykład mówi ten nasz autor rzecz sensowną i w sumie szpęgleryczną, mianowicie, że zmiana zdobienia ceramiki w jakichś grobach nie musi zaraz oznaczać przybycia całkiem nowego ludu, oraz że język wcale się tak dokładnie, jak to sądzili dawni historycy, nie pokrywa z pochodzeniem etnicznym, genami...

Nie mówiąc już o pokrywaniu się nazw ludów z tymi pozostałymi sprawami. (Spengler mówi o tym b. wyraźnie i b. przekonująco.) No i ten nasz autor to wszystko mówi (choć nie tak pięknie jak Spengler, nie jest to dziś też już specjalnie odkrywcze), po czym bierze się dalej do opisywania tych różnych zmian ceramiki i temu podobnych spraw.

To jest właśnie książka skoncentrowana na kontaktach - handlowych, gospodarczych, kulturowych - tych ostatnich, przynajmniej w prehistorii, a dalej na razie nie doczytałem (zresztą prehistoria mnie akurat kręci), na tyle, na ile to widać w tych różnych grobach. Nie całkiem tylko, ale głównie. Niby trudno postępować inaczej i robić historię będącą "wszystkim z przeszłości o czym możemy wiedzieć" (co zdaje się być powszechnie dziś akceptowaną postawą), ale też dla mnie to ograniczenie do tego, "co możemy wiedzieć", zdecydowanie wszystko wypacza.

A do tego paskudnie spłaszcza. (Oczywiście nie ja to odkryłem, bo Spengler na pewno był tu przede mną. I nie wiem czy ktoś był przed nim.) Moim skromnym zdaniem (Spenglera też), jeśli czegoś nie możemy wiedzieć "naukowo", no to pora zmienić tę "naukowość", albo w ogóle sobie "naukowością" dupy nie zawracać. Nie za bardzo, w każdym razie.

No bo kiedy historycy - zgoda, dość naiwnie, jak sądzimy dzisiaj (a Spengler sądził sto lat temu) - byli święcie przekonani, że zmiana wzoru na glinianych garnkach, nie mówiąc już o zmianie sposobu traktowania nieboszczyków (w sensie, przede wszystkim, grzebanie vs. palenie, choć wcale oczywiście nie tylko to) oznaczają całkiem nowy lud... A wiec imigrację, często zatem jakieś zbrojne konflikty... I cała masa takich rzeczy, które łatwo sobie wyobrazić, jak się chwilę pomyśli...

No to te tam malunki na tych tam garnkach, nie mówiąc już o wyglądzie tych tam grobów, były cholernie ciekawe, bo wynikała z nich masa istotnych i fascynujących spraw. Kiedy jednak zaczęto sądzić, że te zwyczaje, malunki i rozplanowanie grobów zmieniają się ot tak sobie - po prostu od czasu do czasu przychodzi inna moda... A co najwyżej mamy jakieś tam kontakty handlowe - jedni obsydian czy krzemień, drudzy muszelki, albo powiedzmy bursztyn - no to po prostu przestaje z tego aż tak wiele wynikać.

Może kogoś drogi, jakich używano do przewożenia krzemienia czy bursztynu, SAME W SOBIE, niesamowicie pasjonują, ale przeważnie jednak, normalnego człowieka, zwyczaje takie, jakie opisuje powiedzmy Robert Graves... Albo jakieś wojenki, choćby i na maczugi, czemu nie? Nie mówiąc już o rzeczach wprost szpęglerycznych... Podniecają o wiele bardziej.

Tak sądzę. (Co mówię, bo nie jestem Coryllus, który wszystko zawsze wie na pewno, nie wiadomo skąd. Choć akurat po napisaniu powyższego tam poszedłem i stwierdzam, że napisał ostatnio parę niezłych tekstów. Nieco wcześniej było z tym gorzej, choć co ja tam wiem.)

Jednak, i do tego zmierzam, tam gdzie się tę historię pisze, gdzie się na jej temat różne rzeczy "odkrywa", itd. itd., nic się z tego błahego powodu nie zmienia. Kiedyś zmiana ceramiki z malowanej na wypalaną (we wzory) oznaczała ogromne migracje i nie-byle-jakie wojny - teraz oznacza praktycznie nic, ale co z tego? "Badanie", "poznawanie", pisanie o historii jest zinstucjonalizowane i przebiega całkiem niezależnie od tego, czy to, co ci panowie (i reszta) "odkrywają", jest dla kogokolwiek naprawdę interesujące, czy tylko służy do zaliczania punktów, dostawania grantów i takich spraw.

"No to po co, człowieku, ty tę książkę czytasz, skoro ona", powie ktoś, "tak ci się nie podoba?" To wcale nie jest tak, że ona mi się całkiem nie podoba - ona po prostu nasuwa mi pewne refleksje, to raz, a dwa, że widzę jej ograniczenia. Będące poniekąd ograniczeniami całej współczesnej humanistyki. Albo sporej jej części.

Dla mnie takie książki są interesujące (w miarę), ponieważ ja się zajmuję (amatorsko głównie) historią od pół wieku, i dla mnie wszelkie informacje - niechby i o kolejności zakładania fenickich kolonii na Sardynii i czym tam oni handlowali - niejednokrotnie wskakują na miejsce jako brakujące fragmenty wielkiej i fascynującej układanki. I sobie pewne konkrety odświeżam.

Ja po prostu mam coś, powiedzmy metaforycznie, że to przecudny kobierzec, który na tym szkielecie, jak na trzepaku, sobie rozwieszam. Po prostu dlatego zresztą, że ja się do "naukowej historii" od prawieków nie raczę ograniczać. "No więc co marudzisz?", upiera się jednak tamten. Co jednak ma do rozwieszania typowy dzisiejszy "wykształcony laik", który Spenglerów i Gravesów przez pół wieku nie czytał? (Nawiasem, z tym Gravesem to może być prawda, albo i nie, ale właśnie TO jest fascynująca kwestia, a nie jakieś trywialne malunki na glinianych garnkach "same w sobie"!)

I co ma z tego dzisiejszy profesjonalny historyk - ach, jakżesz "naukowy"! - który po opisaniu tych tam glinianych skorup i dróg wymiany towarów spokojnie, z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku zabierze się za coś następnego i równie (mało) istotnego. W ogóle to tej schyłkowej faustycznej cywilizacji naprawdę wydaje się, że należy wszystko w najmniejszych szczegółach opisać, a wtedy... Co właściwie? Jeśli uda się dowiedzieć absolutnie wszystkiego, w najmniejszych szczegółach, bez żadnych filtrów czy syntezy, no to powstanie w ten sposób równoległy świat, całkiem bliźniaczy, tyle że w innym medium... Wirtualny. Alleluja!

Że wyrażę to nieco inaczej... Otóż dzisiejszy pan historyk (i ta reszta też zresztą) trzyma się kurczowo swojej "naukowości" i dla niego nic "ponad" te mądrości, które z Historii (jako łańcucha faktów, nie jako ich opisu) wyciągnąć się "nie da". One są dlań WSZYSTKIM, co on chce z tego wycisnąć. Nic ponad to nie będzie próbowal, żadnych tam "nienaukowych" syntez i wzlotów intuicji on nie pragnie, bo to by go po prostu przekreśliło, jako "poważnego historyka". Takiej fopy on nawet w pijackim śnie nie popełni!

Jeśli ktoś próbuje z tego składowiska materiałów budowlanych - no bo w końcu czym jest takie zbieranie faktów, "które jesteśmy w stanie ustalić", ale bez najmniejszej próby jakiejś potem syntezy, z odrzuceniem po prostu wszelkich takich chęci, z potępieniem ich nawet...? Jeśli ktoś próbuje wykorzystać te pozbierane pracowicie informacje, te fakciki, te opisy takich czy innych pochówków, wykorzystać do dojścia do tego JAK NAPRAWDĘ...

Pomijając to rytualne "co możemy wiedzieć", stanowiące rzekomo istotę "naukowości" (jakby historia mogła być czymś podobnym do fizyki) - JAK żyli wtedy ludzie i CO ICH NAPĘDZAŁO,,, No to po prostu taki ktoś jest "mętnym idealistą", nie mówiąc już o tym że okrutnie gwałci Naukę, która nam przecież tyle szczęścia, widocznego gołym okiem, dostarczyła, ach! (Co się też oczywiście lubi wiązać z reakcyjnością i innymi takimi, brzydkimi rzekomo, sprawami. Że na tym wyliczankę zakończę.)

Ja jednak żadnych doktoratów nie piszę, o granty się nie staram, publikacji zaliczać nie muszę, uznanie "poważnych historyków" mam w nosie, więc jednak wypowiem tutaj niemodną i staroświecką myśl. A nawet, co mi tam, więcej:

1. Że "co możemy wiedzieć" jest do dupy, a jeśli naprawdę nic ponad to "nie możemy wiedzieć", nic się "naukowo" nie da, to trzeba zmienić kryteria, metodologię i ew. typ własnych ambicji - proste! Czemu, spyta ktoś? No bo to "co możemy wiedzieć" jest, z konieczności, cały czas sprzedawane jako "tak było" i "tak to właśnie działa" - a to po prostu kłamstwo! A zresztą, dlaczego niby narzucać sobie arbitralne ograniczenia?

2. Że sto razy wolę oglądać katedrę, albo choćby prowincjonalny budynek dworcowy (jak w Kutnie, dopóki te @#$^ tego skarbu, co cara kiedyś witał itd., nie żebym cara lubił, nie zniszczą!), niż kupę worków z cementem i prefabrykatów. Szczególnie jeśli te worki i prefabrykaty miałyby być celem ostatecznym i gotowym dziełem.

Tak po prostu mam i możecie mnie pocałować. Choć oczywiście wiem, że to okrutnie "nienaukowe". Przekładając to na prosty język: sto razy wolę esej, mówiący mi coś o "mechanice dziejów" i ludzkiej naturze, niż kolekcję statystycznych tabel, z których nawet ich kompilatorowi nic specjalnego nie wynika, bo one mają być wartością w sobie. Na drzewo!

3. Że na każdym kroku serwuje nam się - w bardzo szeroko pojętej humanistyce z przyległościami - całkiem z czapy wzięte twierdzenia, które mają obowiązek funkcjonować jako religijne w praktyce prawdy. Że np. homo jest normalne i super, Biblia nic przeciw niemu nie mówi (a za to pedofil, o ile nie jest ulubieńcem naszych umiłowanych oczywiście, jest be)... Że kobieta to facet, tylko bardziej... Że "wolny rynek"...

Że jak jakiś (prawie w realu nieistniejący) brzydki Żyd, np. komunistyczny oprawca, to automatycznie nie Żyd, ale za to jego pieniądze zawsze i na wieki będą należeć do... (Kogo właściwie?) Że "prawa człowieka" (co parę lat udoskonalane, nie wiadomo przez kogo)... Że Demokracja - nieważne, że to pojęcie jest wciąż twórczo, przez nie-wiadomo-kogo, rozwijane i nikt o to Ludu, "Demosa" jakby nie było, nigdy spytać nie raczy...

 I tysiące innych takich, każdy sam wie. Za to w "poważnej" historii mamy "co MOŻEMY wiedzieć" - taka hiper-naukowa ścisłość und dobrowolne samoograniczanie. Udawanie nauki tak ścisłej, jak co najmniej fizyka. Dlaczego niby AKURAT W HISTORII, że spytam? Nie jestem oczywiście zwolennikiem irracjonalizmów, czy tworzenia na siłę "mitów", ale z ta "naukową" historyczną metodologią naprawdę jest coś nie w porządku. Robienie z prehistorycznych ludzi jakichś ojrolemingów, na przykład, a choćby nawet i lemingów amerykańskich, z pewnością wykracza poza granice przyzwoitości.

Za wiele udawania (np. "naukowej ścisłości"), za wiele jałowego kręcenia się w przerębli, za wiele wyginania na siłę dawnych ludzi, żeby przypominali dzisiejsze lemingi. Niektórzy o tym wiedzieli już dawno i mieli oczywiście absolutną rację, tylko że dziś jeszcze większa niż wtedy część interesujących tematów i hipotez stała się, już nie tylko "nienaukowa", ale nawet wprost niekoszerna. Zaś tzw. "czytająca publiczność", która teoretycznie mogła by tym panom (i reszcie) zawołać "hej, opanujcie się ludzie i nie nudźcie tak okrutnie za podatnika pieniądze!", jest teraz znacznie gorzej do takiej misji przygotowana - także nie bez przyczyny.

triarius

piątek, maja 08, 2015

Niemal wszystko co musicie wiedzieć o realnym liberaliźmie

Realny liberalizm brawurowo zwalcza problemy, które bez niego nawet by się nikomu nie przyśniły. Posiada do tego rozliczne tajne bronie, okresowo mniej lub bardziej modne, z których czołową jest w ostatnich czasach totalna inwigilacja.

* * *


Powyższe to oczywiście parafraza znanego stwierdzenia Stefana Kisielewskiego na temat socjalizmu. Nawiasem mówiąc ten Kisielewski wygląda mi coraz bardziej na wyjątkowo paskudnego agenta wpływu, alternatywnie na wyjątkowo durnego użytecznego idiotę. Kiedyś, w mrocznych czasach PRLu, przyznaję, sam go ceniłem, ale do czego nas wiara w te jego wymóżdżone pierdoły doprowadziła, to aż zgroza pomysleć. W końcu Kiszczak to część systemu i po prostu wróg, Michnik, wbrew złudzeniom niektórych, tak samo. Pozostają tacy jak Kisielewski i K*rwin, a tutaj ten pierwszy wydaje się być "prorokiem większym" (by użyć znakomitego określenia by St. Michalkiewicza). 

No, ale co ja tam mogę wiedzieć na takie agenturalne tematy. To czyste intuicje, tyle że one często nieźle mi służą.

triarius

czwartek, maja 07, 2015

Wybierzcie sobie...

Wiem, że iloczyn logiczny zbioru zwolenników Grzegorza Brauna i pasjonatów tego blogasa jest niewielki, ale przyjmijmy na chwilę, że coś tam w ogóle jest i wystąpmy do tych ludzi z inwokacją...

Chcecie zagłosować na Grzegorza Brauna, bo jest "antysystemowy", "naprawdę prawicowy", "radykalny jak cholera", itd. itp.? (OK, zgoda, że na tle reszty tego planktonu, o Bulu już nie wspominając, wyróżnia się pozytywnie. Dudę tutaj pomijam.)

PiS, Duda i REALNE odstawienie od żłobu tej @#$ $#^, która nas dręczy, wam nie pasi? No to podsuwam wam niniejszym lepsze - radykalniejsze, bardziej prawicowe, i w ogóle rozwiązanie: ZAGŁOSUJCIE NA PANA TYGRYSA!

Że co? Że nie będzie takiej rubryki? Że chcielibyście ten krzyżyk tak idealnie postawić, ale nie będzie gdzie? No to co z tego, że spytam? Nie stawiajcie przy nikim, a na blankiecie napiszcie coś w rodzaju: "Pan Tygrys na króla!", "Tylko Triarius i nikt inny!", "Triarius na razie na Prezydenta, a potem się zobaczy". Albo przynajmniej jakaś reklama w stylu: "Szarżujący Bawół Twoją Ulubioną Szkołą Wdzięku - magisterium w rok!" (Plus triarius.pl, jeśli łaska, To już nieaktualne.)

Skutek będzie dokładnie ten sam. No, chyba żeby na mój zew nagle, znikąd, odpowiedziały tysiące - wtedy mam szansę skończyć w piątkowy wieczór, bez listu pożegnalnego...  Jak, nie przymierzając, jeden taki wybitny gość niemal dwa tysiące lat temu. (Najzabawniejsze, a piszę to w listopadzie 2015, że już całkiem nie pamiętam o kogo mi chodziło. O Cezara chyba. Chyba, że wprost o Jezusa.) Ale taki odzew nam chyba nie grozi. Zresztą, to byłoby to dla blogera sporym zaszczytem.

Zgoda - mam mniej od pana B. tzw. "dorobku" - ale przecież trochę zalet jednak mam, prawda? Oraz alibi. Bo jak się obiecuje nic nigdy nie zrobić dla Postępu i Szczęścia Ludzkości, to nie ma rady - narzuca to człowiekowi postawę raczej kontemplacyjną, plus ew. pisanie sobie od czasu na czasu czegoś na zapoznanym od świata i ludzi blogasku.

Niektóre moje zalety nawet tutaj jednak dają się dostrzec, a szczególnie jedna, która mnie o wiele lepiej predystynuje do zostania królem, a od błazeństwa zaś dystansuje - otóż ja nie jestem monarchistą. W ogóle nie mogę sobie wyobrazić... Wiecie o co chodzi? I wy ludzie chyba też nie możecie? No to sensowne rozwiązanie jest jedno: głosujcie na Pana T.! (Powiedziałem "T", a nie "B"!).

Skutek będzie dokładnie ten sam - a ile bardziej antysystemowo! No, ew. możecie zagłosować na tego tam Dudę, jeśli wam te miejsca pod krzyżyki aż tak do szczęścia potrzebne. Trudno to wprawdzie nazwać "antysystemowym" - góra "antyplatfąsim" - ale co tam.

triarius

poniedziałek, maja 04, 2015

O wkładaniu kija w szprychy

(W ramach zjadania własnego ogona powiem wam, że) czuję się w obowiązku napisać wam dlaczego, "mimo wszystko", pójdę na te wybory i zagłosuję na tego tam Dudę (choć po prawdzie nawet nie wiem jak on wygląda, a parę jego wypowiedzi wydało mi się nad wyraz mdłymi i z jakimkolwiek tygrysizmem niekompatybilnymi).

I dlaczego uważam, że wy także, kochane ludzięta, powinniście to zrobić, a jeśli któryś nie zrobi, czy jakoś to po swojemu "ulepszy", to, darujcie, idiota i/lub żaden patriota - w dowolnych proporcjach, uzupełniających się do stu procent. Wiem co możecie powiedzieć, sam uważam, że wybory w tym bantustanie (szczególnie tu) niczego same w sobie nie zmienią - bo niby jak? - a w ogóle cała ta dzisiejsza "demokracja" to błazeństwo. Jednak uważam co rzekłem, i to z ogromnym przekonaniem!

Była kiedyś taka dzika dyskusja na jednym hiper-prawicowym portalu, gdzie zostałem zwymyślany od kolaborantów tęskniących za PRLem (co akurat jest wyjątkowo durne w moim przypadku), ponieważ twierdziłem, że, choć III RP to oczywiście żadna "wolna Polska, to jednak głosować (i to, na dzień dzisiejszy, mówiąc urzędniczym żargonem, na PiS, a nie na żadne błazeństwa czy K*winy!) należy i tyle!

Ta dyskusja jest tutaj gdzieś zalinkowana w takim pseudo-tekście pod tytułem. "Masowanie cnotki". (Piękny tytuł, arcydzieło sztuki tytulatorskiej, idalnie pasujący do przekonań i zachowań tamtych moich oponentów - wciąż chyba czekających na Andersa na białym koniu, który ich przeniesie w czasy... Jakie właściwie? Do niektórych z was, panie Amalryk, też się to zresztą odnosi.)

A poza tym gugle i licznie rozsiani erotomani uwielbiają takie tytuły pasjami, z czego ja też mam korzyść. (Choć jaką właściwie, skoro nikt nie tylko mi nie płaci, ale nawet do telewizji zapraszają nie mnie, tylko jakichś...?)

W sumie wyszło, że, jak to ja, tłumacząc dlaczego nie, napisałem już połowę, co najmniej, tego co nie... Więc krótko (jak Bóg da) wam powiem. Otóż tak to widzę... Oczywiście że błazeństwo... Oczywiście że @#$^ III RP to ponury bantustan, niemal już obrażający miano bantustanu... Oczywiście że same wybory nic tu nie zmienią... Jednak zastosujmy mentalny eksperyment: jeśli by 80% uprawnionych do głosowania poszło i zagłosowało na PiS - były to jakiś problem czy zagwozdka dla miłościwie nam tutaj...?

A gdyby tak poszło i zagłosowało 95%, ale na odmianę na miłościwie nam panującą obecnie władzę (to określenie nam wystarczy, niepotrzebne nam nawet zaglądanie za kulisy) - czy to byłby dla tych wszystkich @#$%^ powód do radości? Czy by im nie ułatwiło? I czy by rychło nie zaowocowało następnymi przejawami nas uszczęśliwiania? Jakimś ojro, jakimś tam... Czymś? Prawda?

No to właśnie - kompletnie rozdzielam uznawanie @#$% III RP za moją Polskę, za którą ginęli i tracili majątki (co jest jeszcze gorsze!) moi przodkowie, od wkładania kija w szprychy temu całemu... Co jednak nieco mu utrudnia i psuje humor. Tyle! Przekonywanie dlaczego, mimo wszystko, Duda i PiS już było, a w każdym razie to nie dzisiaj. (Czemu nie K*win, tego tłumaczyć nawet po prostu nie wypada, bo jest w tym założenie umysłowego i/lub moralnego upośledzenia rozmówcy.)

I to by było tego na tyle.

* * *

No to jeszcze coś w rodzaju bonmotu na deser, a raczej dość prozaicznej, lecz za to celnej, myśli, co mi ostatnio przyszła do głowy. Leci to jakoś tak:

 Wszystkie te rytualne zachwyty nad "S" uważam za głupotę lub zgrywę (jeśli nie gorzej), ponieważ ogromnej większości z tych "10 milionów" nie tyle chodziło o "wolną Polskę", co o to, żeby z normalnej pensji można było kupić to, co było w Pewexie, i w ilościach podobnych do tego, co może kupić miekszaniec jakiegoś tam zachodniego kraju. Jednak nie ma co przesadzać, bo coś wzniosłego w tym jednak też było, choć nie aż tele, ile się ludziom wmawia.

Co mianowicie? Wzniosłe w "S" było to, iż motywacją wielu ludzi było coś w stylu: "Nie będzie mi jakiś @#$%^ komuch decydował o tym, że ja nie mogę sobie po prostu kupić tego co jest w Pewexie i żyć jak, powiedzmy, zachodnioniemiecki robotnik!"

Jak to się skończyło, to kto wie ten wie. W sumie b. smutno, i, co więcej, można przypuścić, że właśnie to, konsumpcyjne w sumie, nastawienie, gorzej załatwiło Polskę, niż sto lat zaborów, a nawet pół wieku komuny. Ale to już całkiem inna historia (jak mawiał chyba Kipling).

triarius

P.S. Uświadomiłem sobie po fakcie, że zapomniałem wyjaśnić jak się ma oczywisty fakt, że mój głos to jedna wielomilionowa wszystkich głosów, więc żadnego realnego znaczenia nie ma, do faktu, że jednak trzeba wykonać to ćwiczenie z absurdu i zagłosować... Chodzi o to, że nijak, mimo wszystko, jest się modlić i namawiać innych by szli i stawiali te krzyżyki, kiedy samemu się nie raczy. Tylko tyle i AŻ TYLE!

No to jeszcze WAŻNE OGŁOSZENIE parafialne:

Na rynku są długopisy, którymi napisane rzeczy znikają po kilku godzinach. Za marne 10,50 sztuka, więc to nic dla naszych umiłowanych. W dodatku ostro je od pewnego czasu w sieci raklamują. To oczywiście kolejny z tysiąca sposobów, w jakie oni mogą kantować w tych wyborach. (I nie tylko tych, oczywiście.) A więc:

1. Na wybory idziemy Z WŁASNYM DŁUGOPISEM i go oczywiście używamy zamiast tych oszukanych Komóry!

2. Rozgłaszamy tę informację i ten środek zaradczy tak szeroko i tak wiralnie, jak to tylko możliwe!

niedziela, kwietnia 26, 2015

Ludzie, muchy, chrząszcze i tolerancja

Nie chciałbym się puszyć, ale w mojej jaźni skarby nieprzebrane, a na tym blogu, co każdy widzi gołym okiem, posucha. Posucha, albo takie ejakulacje, jak ta ostatnia. Skrzące się niepohamowaną radością, ale intelektualnie, powiedzmy to sobie bez ogródek, nie całkiem z nóg zwalające.

Postanowilem wam to zrekompensować i zamierzałem napisać coś o globalnej biężączkowatości... Coś stylu "Wodnych igraszek", któreśmy sobie napisali jakieś pół roku temu, jakże à propos, ale o wiele pogłębionych, bo i sytuacja nabrzmiewa niesamowicie... Jednak ta moja historiozoficzna przenikliwość zaczyna mniej już nieco niepokoić - nie to, żeby sama w sobie, ale, mówiąc oględnie... 

Jak by to wyrazić...Nie żyjemy w raju i jedyny, jak się zdaje, człowiek coś z tego rozumiejący i potrafiący przewidywać na sporo ruchów do przodu... Sapienti sat, a kto nie sapiens, niech po prostu nie czyta. Więc zamiast tego coś lżejszego, ale jednak ach, jakże intelektualnie nabrzmiałego!

* * *

Otóż kupiłem ci ja parę dni temu kilka książek w antykwarni, gdzie (niemal) wszystko po pięć złotych, a jedną z nich jest przedwojenna książka "Świat zmysłów", autorstwa prof. W. Buddenbrocka, w oryginale niemiecka, wydana przez Trzaska, Evert, Michalski. A więc zwykła, jak by należało sądzić, popularno-naukowa książka, wydana w celach jak najbardziej komercyjnych dla laików z maturą. 

Ale, Jezu (że tak zgwałcę trzecie, sorry!) - jaki te książki potrafiły mieć niesamowity poziom! Absolutnie nie żartuję. Biologia nie jest obecnie jakąś moją szczególnie wielką pasją, ale ta książka naprawdę jest tak mądra, tak pełna informacji, a do tego taka "filozoficzna", że aż strach! No i na przykład dzisiaj wyczytałem w niej takie coś, na temat zmysłu wzroku różnych stworzeń, reagującego w znacznie większym stopniu niż nasz na ruch. Cytuję:
Widzenie ruchów ma u wielu zwierząt znaczenie w okresie parzenia się. Dla zmysłów samca muchy domowej samiczka jest małym, czarnym, lecącym przedmiotem. Na tej zasadzie mozna zbudować bardzo zabawną pułapkę na muchy. Potrzeba do tego tyko długiej nici, na której końcu przymocowana jest lepka kulka wielkości muchy. Gdy niezbyt szybko pociągnąć nić przez pokój odrazu złapie się na ten lep żądny przygód samiec. Samicy jednak nie złapiemy nigdy. Jak widzimy z tego przykładu, widzenie ruchów ma także swoje strony ujemne. Ponieważ samiec i samica muchy domowej są jednakowej wielkości, prawdopodobieństwo, że samiec zdobędzie sobie samiczkę wynosi 50%, w połowie zaś przypadków natrafi na rywala i spotka się z szorstką odprawą.
No i dobra, co z tego wynika? Dla starego tygrysicznego wygi chyba sporo i nie muszę nawet tłumaczyć. Jednak wytłumaczę, bo nie wiem jak tam w tej chwili z tygrysicznymi wygami. Krótko: Ustaliśmy już sobie, że chcą nas przerobić na owady. Ardrey pociesza się, że to niemożliwe, ale Ardrey od 35 lat nie ogląda tego, co nasi umiłowani z nami wyprawiają, a po drugie - może się to przerabianie nie uda, a nawet na pewno, ale zapłacić za to zapłacimy i tak!

O muchach sobie zaś dotąd rozmawialiśmy chyba głównie w kontekście krytyki artystycznej, ale, jak widać, mucha potrafi więcej. Czytając pointę tego tu cytatu wnikliwy czytelnik z pewnością wykrzyknął coś w rodzaju: "A dlaczego zaraz rywala? Dlaczego koniecznie 'szorstka odprawa'?" No bo fakt - gdyby ta mucha była np. Biedroniem, to by... I ta druga też, to by nie było "rywali" i "szorstkich odpraw", tylko by się szybko porozumieli i byłoby fajnie. Zgoda? 

No to właśnie tak ma być. Widać nasi umiłowani i ich przydupasy, chodzące pod ksywą "moralnych autorytetów", mają dobrze rozwiniętą muszą stronę swej natury, i oni to lepiej czują od byle nas. Dlatego też lepiej - i o ile! - wiedzą, w jakim kierunku należy nas pędzić, żeby był Postęp, Tolerancja i żeby było fajnie. No bo co komu z tego przyjdzie, że się będą muchy biły? Albo ludzie zresztą?

No to jeszcze druga rzecz z tej książki, którą znalazłem zaraz kawałek potem. Autor omawia interesującą kwestię, dlaczego i takie owady jak chrząszcz, które nie muszą przecie trafiać do żadnego mrowiska, a łażą sobie to tu, to tam, mają tak rozwiniętą zdolność chodzenia po prostej? W sensie zachowywania kierunku. No bo że mrówki czy inne pszczoły, to dość oczywiste, ale co z tymi bardziej chaotycznymi? Z tymi żyjącymi z dnia na dzień?

Odpowiedź okazuje się prosta, ale zawiera się w niej zarówno Spengler, z jego podziwem dla Goethego jako subtelnego znawcy przyrody; Ardreyizm stosowany wraz z całą resztą Tygrysizmu; jakże aktualna kwestia emigracji za chlebem; patologiczny przerost kory mózgowej; mocno już dziś spruchniałe Oświecenie; no i oczywiście robaczywość jako taka, czyli (jeśli coś się szybko nie zmieni), to, co nam szykują nasi umiłowani, a alternatywa też nie jest przesadnie atraktycyjna. Autor omawianej tu książki mówi mianowicie tak:
Goethe swojem spojrzeniem proroczem wykrył już rozwiązanie, jakkolwiek nie znał wcale kompasów świetlnych. W Fauście Mephisto mówi:
Ja ci powiadam, że kto myśli dużo,  
Jest jak bydlę, które po lichem pastwisku, 
Zły duch wciąż wodzi, a w kroków parę 
Na wszystkie strony bujna trawa rośnie.
Jeśli przetłumaczyć by poetyckie strofy na prozę życia chrząszcza, oznaczają one: "Gdy w miejscu, w którem jesteś, nie ma nic do jedzenia, na pewno zginiesz z głodu, jeśli będziesz zakreślał koła. Chcąc znaleźć świeży pokarm, musisz biec prosto przed siebie." Aforyzm ten natura wpoiła wszystkim drobnym zwierzętom, które podążają za nim z całą nieomylnością instynktu.
Koniec cytatu. I to by było na tyle. Fajne?

triarius

P.S. Wychodzimy pojedynczo i uważajcie na ogony!

sobota, kwietnia 25, 2015

Podobno zdechł?

Wszedłem sobie ci ja do Kuraka (swoją drogą gość ostatnio naprawdę w formie, polecam!) i z dyskusyi co tam się ona toczy widzę, że jedna kurw... Nie, nie obrażajmy tych pań! W każdym razie w końcu zdechło.

I tak trzymać!

triarius

P.S. Chciałem tu jeszcze umieścić słynny "Burundi dance" tego pana, ale niestety nie można go już  w sieci znalezć. Na YT "namiętnie gwałciło prawa autorskie". Musi  burundyjski rzecznik prasowy protestował. Może nawet groził wojną?

poniedziałek, kwietnia 20, 2015

O największej tragedii

Putin, jak wiadomo, uważa rozpad CCCP za największą tragedię XX w. Miłościwie nam panujące Merkele i Hollandy w pocie czoła pracują nad tym, żeby i nieszczęśni mieszkańcy Europy doszli do tego samego przekonania.

Piękny, i w dodatku zaskakujący, przykład tej konwergencji, o której się swego czasu dość sporo słyszało (jeśli się przykładało ucho tam, gdzie ja przykładałem), ale którą człek naiwnie uważał w sumie za brednię. Nie mogąć uwierzyć, by w tym ubóstwionym i jakże wyidealizowanym "Zachodzie" (ach te sweterki z Pewexu! te Old Spajsy!) był potencjał do czegoś równie paskudnego. No to i mamy!

triarius

wtorek, marca 31, 2015

Coś na ząb dla feministek wszystkich płci (tych bardziej i tych mniej oficjalnych)

Taka myśl mnie właśnie przed chwilą naszła...

Jeśli wiadomo co jest "nastarszym zawodem świata" - to czy nie po prostu dlatego, że to nie jest żaden "zawód", tylko naturalny stan rzeczy? Może nawet nie jedyny możliwy, zgoda, ale absolutnie naturalny.

I czy (wychodząc tu poniekąd na poziom meta) traktowanie wszystkiego w liberalno-marksistowskich kategoriach "zawodów" to nie jest aby lekkie zboczenie?

triarius

P.S. Kiedy facetowi brakuje pięciu centymetrów, kupuje sobie czerwone Ferrari. Kiedy mu brakuje piętnastu, zostaje feministką. (Stare, nasze własne, ale wciąż genialne. ;-)

niedziela, marca 29, 2015

Z ostatniej chwili - genialny tekst Kuraka!

Kurak właśnie napisał dokładnie to, o co mi chodzi. (Nie wszystko to, oczywiście, ale to o czym sobie tu ostatnio, w związku z depresjami i piekłem, rozmawiamy.) Oto linek:

http://kontrowersje.net/pierdolec_nasz_powszedni_ile_mo_na

(Tytuł, który brzmi: "Pierdolec nasz powszedni... ile można", mógłby ew. być mniej banalny, ale w końcu gość pisze codziennie i coś tam jeszcze robi poza tym, więc pewnie nie miał czasu wymyślać czegoś ekstra.)

W każdym razie serdecznie polecam. (I będę musiał wrzucić Kuraka do ulubionych blogów, choć on mnie nawet nie zna, a ja nie lubię tego dłubania.)

* * *

Całkiem nawiasem, w nawiązaniu do tekstu Kuraka, to właśnie widziałem przed chwilą tę demonstrację w Tunezji, tę z prominentami na czele... No i muszę rzec, że znowu mistrzowska praca kamerą (żeby wydawało się, że dużo ludzi, jak zawsze, chyba że akurat ma być odwrotnie, ale to z kolei łatwizna), oni jednak wciąż nie mają zbyt wielu państwowych urzędników w tej biednej Tunezji, skoro to nie wypadło okazalej.

Bo nie wierzę, by ci urzędnicy istnieli, ale całkiem nie mieli pojęcia z której strony chleb posmarowany. (Takim rasistą nie jestem.) A więc... (fanfary, werble) Liberalni rewizjoniści (i inne świry od "wolnego rynku", jeśli takowe istnieją) - macie chyba powód do potężnego orgazmu! Tunezję na sztandary! Nowy Azjatycki Tygrys się pojawił!

triarius

P.S. Z jeszcze ostatniejszej chwili - nowy bonmot: "Chodzenie na prorządowe demonstracje to kapitalizm urzędników". (Wiadomo z czego to parafraza, prawda?)

O piersiowych tonach nabrzmiałych troską

Przezabawne jest słuchać tych wszystkich głębokich piersiowych tonów, wyrażających najwyższej próby troskę o los biednych proli latających na te swoje arbajty tanimi liniami lotniczymi... I przez to zdanych na łaskę i niełaskę podlegających depresjom drugich pilotów... Oraz pierwszych pilotów z pęcherzem wielkości ziarnka gorczycy...

Przezabawne, kiedy nikt nawet słowem przy tej okazji nie piśnie o ludziach mających w swych rękach losy setek milionów takich proli, czego drobną jedynie częścią jest kwestia stanu psychicznego pilotów tanich linii lotniczych.

Tamtych nikt nie kontroluje, nikt ich na zdrowie psychiczne nie bada, ogół nie ma pojęcia jak NAPRAWDĘ ich się do tej roboty selekcjonuje (a ci co mają jakieś intuicje, po nocach spać z tego powodu nie mogą)... Ich track record jest taki, jaki widzimy - że już nie cofnę się do lat, powiedzmy, trzydziestych, ale choćby ten ostatni, płodny w wydarzenia, rok... I co? I nic!

triarius

sobota, marca 28, 2015

Nie żebym śledził, ale wam powiem...

Absolutnie nie śledzę krajowych wydarzeń, a już szczególnie kampanii prezydenckiej, ale coś mi się czasem o ucho lub oko obije, więc poczęstuję was biężączką z głębi mojej sławnej intuicji. (A moje intuicje mają się zwyczaj sprawdzać w takim stopniu, że... Wolę nie podpowiadać różnym takim. Co parę dni mam, w każdym razie, fajne na to dowody.)

No więc usłyszałem ci ja przed chwilą, z obcego telewizora, taką tam wyborczą reklamę, nie wiem czyją (choć tutaj raczej w sumie nietrudno się domyślić), że oto: "Także przystąpienie Polski do euro rozstrzygnie się w tych wyborach". Coś mi się w mózgu (czy gdzieś) zapalaliło, niewykluczone że lampka.

Postawiłem już tu kiedyś tezę, że te wszystkie dotychczasowe trzy Bolki, czyli  Bolek Właściwy, Olek-Zgubił-B-Bolek, i ten obecny ortograf Bulek, służą, temu czemuś, co naprawdę ma coś do powiedzenia w tym nieszczęsnym bantustanie (z przeproszeniem wszelkich przyzwoitych bantustanów, ale już mi brakuje epitetów), przede wszystkim do KOMPROMITOWANIA POLAKÓW za granicą. 

I, w mniejszym stopniu, do wkurwiania wegetujących jeszcze tu i ówdzie oszołomo-patriotów - żeby się powściekali, dostali wrzodów na dwunastnicy albo wylewu. Albo może zdjęli w robocie przy ludziach spodnie. Ew. rozwalili jakiś samolot. Takie rzeczy zawsze się ładnie da wykorzystać. Ale przede wszystkim jednak do kompromitowania.

Może zresztą tej tezy w końcu tak naprawdę nie postawiłem, bo, pamiętam, zacząłem ją tu elokwentnie wyrażać, ale potem się zboczyłem w jakieś pastisze japońskiej klasyki literackiej. Więc ją tutaj właśnie niniejszym stawiam.

No i teraz to co przed chwilą usłyszałem w tej telewizji dla lemingów... Ale jeszcze moment! Niewiele w tym nieszczęsnym kraju zostało już do zrabowania czy rozkradzenia. (Lubię te rozróżnienia: "kradzież - rabunek", "morderstwo - zabójstwo", taki ze mnie prehistoryczny dinozaur!), ale jeśli nam tu wprowadzą to ojro, to niektórzy, niezbyt już raczej liczni, tak się obłowią, że na ośmiorniczki z "Biedronki" po badyla za deko starczy im do siódmego pokolenia w przyszłość. Tego możecie być pewni!

Jak na tym, natomiast, wyjdą tzw. "zwykli Polacy", czyli w znacznej części żałosne lemingi, tych niezbyt szkoda - ale także i ci porządni - to chyba nawet nie muszę opowiadać. Gdyby ktoś miał wątpliwości i potrzebował mojej opinii, no to mówię - wyjdą na tym tak, że pan Zabłocki z mydłem się chowa w tę i z powrotem, Słowo Indianina!

No i mamy tego Komóra, któren, z tego co słyszę, dalej się na każdym kroku kompromituje... Kompromituje się, kompromituje... Z nami na czele, jak te Bolki zawsze... Ale jednak, zapewne, niestety w końcu te wybory wygra. Tak? No to wtedy będzie można, urbi et orbi, ogłosić, że oto: "Polacy wprawdzie Bula za bardzo nie szanują, a nawet z tym lubieniem to była poniekąd ściema"... W każdym razie puścić oko i dać do zrozumienia, bo wprost to raczej tylko w "naszych" (hłe hłe, pozdrowienia dla Jaruzelsko-Ziemkiewiczów!) tzw. mediach nie można...

Więc, w każdym razie, że: "urok i charyzma Bula ludu aż tak nie poraża, ale jednak było przecież powiedziane, że NAPRAWDĘ to chodzi o ojro... Więc Polacy ojra pragną jak powietrza, jak wody, jak Tańców niemal z Gwiazdami, więc to ojro (tarira ojra, tarira raz dwa trzy!) musimy im raz dwa dać. To się nazywa DEMOKRACJA, moi, wciąż niedorastający, wciąż-mimo-wysiłków-autorytetów-słabo-uświadomieni, lecz przecież ukochani, Rodacy!"

Fajne? "No dobra", spyta jakiś Niewierny Tomasz: "a po co oni w ogóle mieliby takie podchody robić? Skoro mogą zrobić TO, to mogą się w ogóle nie obcyndalać, prawda? Więc albo zrobią to w "majestacie prawa" (przez Ogromne P i przy błogosławieństwie sędziów Nakrętek i prokuratorów Jakmutam tego świata), albo na chama i bez-się-obcyndalania." Coś w tym jest, ale to nie całkiem tak działa.

Ci ktosie działają przecież z pewnym wyprzedzeniem. Nie mogą być pewni, czy, za parę miesięcy lub lat, ktoś nie zechce np. wykorzystać (tych dzielnych, szarmanckich i jakże romantycznych, ach!) Polaków do czegoś... W jakimś zakątku grobu... Tak mi się napisało! Freud jakiś?! Zakątku "GLOBU", chciałem rzec. W każdym razie istnieje, choć śladowa, możliwość, że nagle Polacy staną się JĘZYCZKIEM U WAGI w walce realnych sił...

Albo coś. A wtedy jednak to przekonanie, np. owych nielicznych, i już z głodu i martyrologii ogłupiałych, patriotów, że ten durny leming naprawdę chciał, albo niemal chciał, tego ojro, oczywiście temu patriocie, razem z jego nielicznością zresztą, zwiążę ręce i w ogóle. Nie żeby komuś tu groził od razu jakiś Jemen czy inny Budapeszt '56, ale po co?

Po co w ogóle ryzykować, skoro można kolejny raz wykorzystać wiernego Bula - i to w jego klasycznym emploi, ale jednak w nieco innej... Nie tyle "roli", bo ta jest ta sama (rubasznego idioty, za którym nie wiadomo kto, ale na pewno mało sympatyczny, stoi)), tylko, powiedzmy, "funkcji".

I to by w zasadzie było na tyle. No, może nie całkiem, bo podpuściłem was tu nieco, kochane ludzie, mówiąc o rabowaniu i kradzeniu. Nic takiego w tej naszej (?) Polsce nie ma - nie było co najmniej od '39, i raczej szybko się nie pojawi.

To jest po prostu ZAPŁATA, czy może, brutalniej, ŁAPÓWKA, dla tych, którzy ten bantustan za mordy bezpośrednio i na codzień trzymają, nim tu sobie, zgodnie z instrukcjami, manipulują, i tych nieszczęsnych tubylców golą, strzygą i co tam jeszcze... Powiedziałbym może nawet, że to "jałmużna" - gdyby to jednak nie były tak ogromne sumy, w porównaniu z tym, co ma szansę spotkać na swej drodze jakikolwiek przyzwoity Polak.

Od tych, którzy te instrukcje wydają, i od których naprawdę coś istotnego w bantustanie owym nieszczęsnym zależy. (Tylko trza pożeraczom ośmiorniczek z obcego narzecza przetłumaczyć.) W tym kraju, w tym nieszczęsnym bantustanie, nie da się nic ukraść - z definicji. Polacy są do strzyżenia, dojenia... Może nie tylko, ale i tego by mogło wystarczyć. Jak Irokezi, choć o wiele mniej bojowi i nie poradzą sobie w żadnej puszczy.

Zresztą gdzie tu puszcza? Dlaczego akurat Irokezi? Nie z inspiracji Michalkiewicza, bynajmniej, który faktycznie do nich Polaków porównuje. (Megalomiania narodowa jakaś chyba. To nie były lemingi! Ale chodzi chyba o nastawienie tych drugich - wtedy zgoda.)

Tak mi się skojarzyło, kiedy niedawno obejrzałem fajny kanadyjski program o historii ich kraju, gdzie było m.in. o tym, że te niesamowicie długie lufy tych tam strzelb - w rodzaju sławnego Kentucky Rifle opiewanego przez J. F. Coopera (choć on tej nazwy nie wspomina) - dlatego były takie długie, bo Indianie płacili za nie skórami bobrów ułożonymi w stos sięgający szczytu lufy.

Logiczne, nie? Zresztą to tylo drobiazg na marginesie, ale dlaczego się nie pochwalić, skoro wiem? A że potem się po krzakach z taką długaśną lufą nie bardzo dało biegać, ładowało się godzinę, to już ich problem, a zresztą to raczej białym cwaniakom pasowało.

(Swoją drogą, wiecie dlaczego skóry bobrów były aż tak cenne? Podobno z powodu filcu na kapelusze, które wtedy każdy powyżej prola nosił. Nie że coś. Po prostu piece of info. Ta moda była paneuropejska, ale - słuchajcie, słuchajcie! Wyszła z Anglii... A skądby miała? Kołnierze i szuby mniej tu ponoć znaczyły. Tego to wam nawet Coryllus nie powie! Albo o dorszach i wielorybach w XIX w. A dorsze akurat bałtyckie, więc to nie taka sobie błaha sprawa.)

Wracając jednak do naszych rezerwatów i zarażonych wszawą ospą kocy... Żeby była kradzież - coś by musiało być naprawdę NASZE. A nie jest, nie było, zapewne nigdy nie będzie, i to w ogóle nigdy nie było w taki sposób pomyślane.

Podobnie było w różnych tropikalnych koloniach, i teraz mamy tych kolorowych polityków mówiących angielszczyzną przy której nasi... Miejscowi, chcialem rzec, oksfordczycy mogli by się schować pod stół. (Gdzie akurat, dobrze się składa, spadła jedna macka biedronkowej ośmiorniczki, lekko tylko nadgryzona.)

Teraz to się wszystko zaczyna gwałtownie walić - wcale nie wtedy przy "dekolonizacji", tylko dopiero teraz, a to tylko skromny początek, Wtedy właśnie te skorumpowane elity tym tam krajom instalowano, a teraz, nie żeby to wszystko budziło mój entuzjazm, ale jednak odwrotnie... Tyle że Polski to raczej nie dotyczy. To znaczy dotyczy o tyle, że zainstalowano, ale żaden Jemen czy coś.

I teraz to by już NAPRAWDĘ było na tyle. Fęks za uwagę! (Mimo wszystko ja też ten lengłydż posiadłem, może nie jak afrykański polityk, ale na pewno lepiej od miejcowych "Ministrów SZ", i teraz człek nieco jakby rozdarty.)

triarius

czwartek, marca 26, 2015

Sucho w przestworzach

Obiecałem - sobie i światu - nigdy nie uczynić nic dla Postępu i Szczęścia ludzkości, ale, po pierwsze, jestem coś w końcu winien swoim niezliczonym P.T. Czytelnikom; a po drugie, to co chcę zasugerować jest tak banalnie proste, że aż dziw, iż te wszystkie Merkele i inni eksperci, którzy nas wyciągają z wszelkiego rodzaju szamba, bronią przed islamistami i prowadzą do Raju, sami na to dotąd nie wpadli.

A nie wpadli, skoro słyszy się różne mętne gadki o potrzebie poprawienia procedur - zrobili pancerne drzwi, chińskie zamki, i było fajnie, w każdym razie ktoś zarobił, ale teraz te pancerne drzwi jakby akurat zaszkodziły... I tak jest na tym świecie zawsze - także np. z dronami panie Obama. Prosiłym o tym pamiętać! Tylko genialnie proste rozwiązania naprawdę działają!

Chcecie błyskawicznego, niezawodnego i (przede wszystkim, of course!) TANIEGO sposobu - możecie to sobie nazwać "procedurami", jeśli koniecznie chcecie - żeby nie było takich katastrof lotniczych jak ta sprzed dwóch dni? PAMPERSY DLA PILOTÓW - oto rozwiązanie! Jak żaden nie wyjdzie do kibla, to ten drugi nie będzie bez sensu majdrował przy tych tam guzikach! (Pewnie i tak by się nie dało tego opatentować, zresztą nie mam głowy do całej tej biurokracji. I oni to świetnie, @#$^, wiedzą.)

Że co? Że to nie ten tego? A dlaczego, że spytam? Mogą podobno kasjerki po różnych Pasikonikach i tych hipermarketach ze spodniami o podwyższonym kroczku, to mogą chyba i piloci tego tam Luft-czegoś? Zresztą kosmonauci tak właśnie mają, też, o ile kojarzę, a przynajmniej kiedyś mieli.

Więc to się sprawdza. (Teraz w kosmosie jest jeszcze fajniej, o czym lemingi nie wiedzą, ale my nie o tym.) Zresztą skoro się sprawdza na kasie, to sprawdzi się wszędzie. Powtarzam zatem: PAMPERSY DLA PILOTÓW linii lotniczych! Już od jutra! Tanio, sucho, wygodnie - a przede wszystkim BEZPIECZNIE!

To, i chyba tylko to, może jeszcze nieco przedłużyć życie tej naszej (?) cywilizacji. (Przy okazji pozdrowienia dla dni tygodnia i reszty tej wesołej gromadki.) Że mówimy o bezpieczeństwie w lotnictwie? No to właśnie! O tym mówię. I tylko moja propozycja może to bezpieczeństwo należycie zwiększyć. Szybko, tanio...

triarius

P.S. W razie czego wszyscy pamiętają, że jesteśmy, jeden w drugiego, Charly. N'est-ce pas?

czwartek, marca 12, 2015

Jak rozpieprzyć Milościwie Nam Panującą Koalicję (plus Konkurs)

Ludziom się po prostu nie chce! Niektórzy chrzanią, że nie lubią Platfą... formy (całkiem zresztą nie rozumiem dlaczego, przecież jest fajna), ale nawet palcem nie kiwną. I całe szczęście, bo nietrudno by było doprowadzić do podziałów, przez pączkowanie... albo, o zgrozo, jakichś jeszcze gorszych... buldożerów pod, nad i obok dywanu... I innych przerażających rzeczy. Ale nie! - łatwiej siedzieć w domu i oglądać "Czterech pancernych".

Co to byłby w końcu za problem: wziąć kubelek z farbą, gruby pędzel, wyjść parę razy nocą i napisać na paru murach: "TUSKU WRÓĆ!" Ale by się zaczęło kotłować u żło... Na salonach, znaczy! Ale nikomu się nie chce. Fajniej się ogląda pancernego psa i całą resztę, niż awntury na szczytach władzy. Nie mówiąc już o malowaniu. W realu. Bo wychodzenie nocą z domu wymaga przecie ach! jakich poświęceń. Nie to, co dawanie odporu Putinom tego świata, czy innym islamistom.

* * *

A na deser... KONKURS! (Łał!)

Od paru dni pętają mi się po głowie dwie linijki z Gałczyńskiego, nie dostrzegałem powodu, aż wreszcie mnie oświeciło - one, te linijki znaczy, są o naszej ukochanej Merkeli. Tak więc ogłaszam konkurs:

Proszę podać, jaki to fragment z bogatego dorobku Gałczyńskiego mówi o tej słodkiej osobie. Merkeli znaczy. (Chodzi o konkretne dwie linijki.)

Odpowiedzi proszę zgłaszać w komętach. Nagrodą jest odznaka "Certyfikowany Znawca Poezji Merkelicznej", którą można sobie będzie wydrukować (w 3D, jeśli ktoś potrafi), a potem przyszpilić, szpilką, albo nawet agrafką, do garnituru.

Jeśli ktoś znajdzie u Gałczyńskiego inny fragment opiewający słodką M. - nie aż tak celny, ale też niczego sobie - to może, jeśli poprosi, otrzymać (do wydrukowania, ew. w 3D) odznakę: "Też jestem w tym całkiem niezły!" W obu przypadkach dorzucam liście dębowe i diamenty, na koszt obdarowanego, plus oczywiście, jak Bóg przykazał, dochodzi VAT.

Konkretnego ostatecznego terminu nie podaję, ale proszę się pospieszyć, bo niedługo możemy nie mieć głowy do konkursów. Albo coś. Acha, żebym nie zapomniał... Mówię to z całą powagą i stalowym błyskiem w oku: Proszę kontrolować temperament, temperować słownictwo, hamować wybuchy erotycznych zapałów, przystrzyc co ryzykowniejsze metafory - żebyśmy tu znienacka nie mieli bratniej pomocy w postaci enerdowskiej partyzantki!

No i, co by było chyba najsmutniejsze, szczególnie dla naszych milusińskich -  żebyśmy nie stracili kapitana Klossa w telewizji. Mówię serio - ma być kulturalnie! Zresztą na Gałczyńskiego możemy raczej w tym względzie liczyć, więc to będzie w razie czego wasza. ludzie, wina.

triarius

P.S. Środą się nie przejmujcie - mamy przecież dopiero wtorek!

wtorek, marca 10, 2015

Powrót do magicznej krainy

W Iraku po stronie rządowej walczą doborowe oddziały Irańskie. Walczą z organizacją "Państwa Islamskiego", którą od teraz będziemy sobie nazywać ISIS, bo to krócej. (Tak to nazywają na anglojęzycznych telewizjach i nam to na razie wystarczy.)

Nie aż tak dawno temu Iran toczył z Irakiem bardzo poważne wojny, ale to było za Saddama, a nie po stronie tego, co jedni określają mianem "legalnego i uznawanego przez wspólnotę międzynarodową rządu", inni zaś, nie mniej słusznie, mogliby określić mianem "rządu marionetkowego". (Choć oczywiście wspierany przez Amerykanów i uznawany przez "wspólnotę" z definicji marionetkowym być NIE MOŻE!)

Walczą więc z tym ISIS Irańczycy, walczą też szyickie milicje... ISIS to, jak wiadomo, sunnici... No i walczy armia iracka. Która czas jakiś temu, zgodnie z tym, co całkiem oficjalnie mówią na zachodnich telewizjach, w liczbie około 25 tysięcy uciekła przed ponoć 400 (!) bojownikami tego tam ISIS. I w ten sposób ci ostatni zdobyli półtoramilionowy Mosul, w cztery dni. Teraz ten Mosul ma być odzyskany.

Ta armia - przez Amerykanów wyszkolona i sfinansowana - zwiała nie dlatego przede wszystkim, że oni tam wszyscy tacy tchóżliwi (w tchóżliwości na pewno z dzisiejszymi Europejczykami nijak mierzyć się nie mogą, zresztą nikt chyba nie może), tylko dlatego, że ISIS to sunnici i w tej armii było sporo sunnitów, więc jakoś im się w interesie rządu (o którym można by różne rzeczy powiedzieć, ale poprzestańmy na tym, że składa się głównie z szyitów i szyitów popiera) do walki nie paliło.

Teraz ma być inaczej! Są więc ci Irańczycy - szyici, są milicje szyickie, i jest ta armia... Jak nam próbują telewizje sugerować - mieszana pod względem wyznania. Jednak mówią to tak jakoś półgębkiem, że trudno uwierzyć, by ci sunnici nagle tak zwrot o sto osiemdziesiąt stopni i zaczęli ziać ogniem na, jakby nie było, współwyznawców. (Co by Hollande z Francji w swojej niedawnej błyskotliwej i jakżesz autorytatywnej wykladni islamu nie powiedział. Pewnie tego nawet nie usłyszeli. Jaka szkoda!)

Co my więc tu mamy? Mamy przede wszystkim kolejną radość dla każdego szczerego szpęglerysty. Bowiem nam się tutaj potwierdzają interpretacje Mistrza... "Jakie?" - spyta ktoś. Utrudnimy sobie to trochę i zrobimy zagadkę. Nie chodzi nam w każdym razie o jakiś banalny "Zmierzch Zachodu" - aż tak łatwo tu nie będzie! Zobaczymy w którym momencie sam odkryjesz, co nam tu Mistrza potwierdza. OK?

Weźmy więc te opisane fakty. Dodajmy do tego Kurdów, którzy odwalili większość roboty w walce z ISIS przy tureckiej granicy z Syrią, przez co zwiększył się ich prestiż i ich hardość, a to nie może się podobać Turcji - na razie - a z czasem i paru innym państwom tamtego regionu też z pewnością nie. (Że już pominę międzynarodowe naloty i koalicje, bo to możemy mieć zawsze.) Dodajmy do tego to, co się obecnie dzieje w Afryce, gdzie koalicje wielu państw ganiają za facetami z Boka Haram i paru innymi tego typu organizacji. Na razie tyle!

Co my tu zatem mamy? Czy nie to przypadkiem, że oficjalne i "akceptowane przez wspólnotę międzynarodową, ach!" granice państw tracą na znaczeniu, a rośnie rola innych czynników? Takich jak na przykład religia? No a co, że spytam, mówi nasz Mistrz (a Triarius Prorok jego) na temat magiańskich narodów? Które (chyba nie muszę przypominać) nie opierają się, jak nasze, zachodnie, faustyczne, na terytoriach powstałych w wyniku dawnych dynastycznych przepychanek (oczywiście "wspólna historia i wspólne cele" ZAWSZE pozostają istotne!), tylko na...

No właśnie! Na religii, na świętej księdze, na wspólnocie języka. W tamtej cywilizacji (że to tak potocznie określę, sorry!) "narody" mogą sobie żyć obok siebie, nawet w jednej wiosce, i absolutnie się ignorować, a w każdym razie nie mieszać i unikać kontaktów. Mają natomiast każdy swoją świętą księgę - gdzie każda litera boska jest i na wieki wieków niezmienna... Itd.

I to wcale nie musi być koniecznie Mezopotamia, bo tak samo mamy np. na Bałkanach. (Że już o najważniejszej ze wszystkich tych, i nie tylko tych, nacji nie wspomnę. Choć właściwie to planuję wspomnieć, ale dopiero na końcu, bo to jest dość specyficzny, jak się każdy chyba zgodzi, przypadek.)

Oczywiście naród to nie całkiem to co państwo, a nawet całkiem nie to, ale te sprawy się mocno wiążą i te interpretacje narodu przekładają sie na interpretacje państwa. (Nie na darmo kiedyś Pan Tygrys stwerdził, że dla cywilizacji Magiańskiej jej własne państwo, takie co ona je kocha, lubi wyglądać jak partia komunistyczna. No a jakaś, tfu, wolna Polska to dla nich zupełna anatema. Tak mają.)

Wracając do tego tam Iraku i Afryki... Jak się to wszystko razem weźmie pod uwagę, to wygląda, że te różne ludy, te dzieci, jakby nie było, wielkich cywilizacji (jak w Iraku), czy ich przybrane dziatki (jak muzułmanie w Afryce), zrzucają, mniej lub bardziej odruchowo, narzucone im przez Zachód granice państwowe - a nawet, być może, same te państwa .

I powracają do czegoś o wiele starszego i (jeśli się Spengler nie myli) bardziej zgodnego z ich własną naturą oraz ich wizją świata. I ta wrogość wobec narzuconego przez Zachód (którego, choć go chłoszczę, sam przecież czuję się jak najbadziej częścią, panie Obama, więc prosiłbym wstrzymać te drony i w ogóle!) porządku wydaje mi się bardziej w sumie istotna od samej w sobie religii.

Choć akurat w ten "terrorystyczny" sposób działają, na razie, głównie, jeśli nie jedynie, muzułmanie. Chiny czy Japonia działają całkiem inaczej, zgoda, choć nie dałbym glowy, że w ich działaniach nie ma tej samej głębokiej motywacji. Raczej chyba też, bo nikt nie lubi, jak mu ktoś rządzony przez Środy i Merkele cokolwiek narzuca. Sorry, ale taka jest ludzka natura.

Ja też oczywiście płaczę po tych starożytnych zabytkach, które owi islamistyczni brzydale rozwalili, ale przy okazji tutaj też podejrzewam, że oni to bardziej robią wbrew i na złość Zachodowi, który ma kult i obsesję takich rzeczy (Spengler się znowu kłania, jak to on), niż z powodów czysto religijnych i ikonoklastycznych. Choć mogę się, oczywiście, w tym domyśle mylić. (Czego i tak zresztą nikt nie zweryfikuje.)

Tak więc chyba nam się tutaj znowu potwierdza kolejna genialna intuicja Spenglera... Niechby to on i wyczytał w "Encyclopedia Britannica", ale w końcu on o tym napisał książkę i tę sprawę nagłośnił (?) - prawda? No to właśnie! Tak jak ostatnim razem potwierdził nam się Spengler przy okazji tych "Wodnych igraszek", cośmy je sobie napisali na temat zdobycia Babilonu przez... Medów chyba? Co to opisywał Herodot. Że tam były proste i prostopadłe ulice - jak w jakimś Nowym Jorku, ludność zaś, zajęta Tańcem z Gwiazdami, nawet nie dostrzegła, że miasto już zdobyte przez wroga.

I na tym skończymy. Tych wyjątkowych Magianów - co to ich trzeba koniecznie kochać, i to głośno, bo inaczej będziesz człeku anty, a to najgorsze co może być - zostawimy sobie, z konieczności, na inny raz. Trochę szkoda, bo miałem do napisania na ten temat interesującą rzecz. Też związaną z kwestią państw takich i innych, ale też z paroma innymi ważnymi sprawami. No i dość aktualną. W razie czego wypatrujcie tekstu pod tytułem "O dupie co zawsze z tyłu", bo taki wymyśliłem tytuł.

I to by było, na razie, na tyle. Dzięki za uwagę! (Ktoś uważał?)

triarius

poniedziałek, marca 09, 2015

To byłby całkiem szatański plan, ale niestety...

Po kilku dniach przerwy od różnych tam blogów, wszedłem na szalom i przeczytałem Coryllusa...

* * *

Tu czuję się zmuszony rzec kilka słów na temat tego autora. Tak mało jak to będzie możliwe, ale parę słów muszę. Otóż faceta uważam, niezmiennie, za wybitny talent, czy nawet geniusza. (Spokojnie! Siebie też za geniusza uważam, choć od Coryllusa-Maciejewskiego różni mnie m.in. to, że on naprawdę jest tym pisarzem i publicystą, a ja czasem tylko dzielę się jakąś, napisaną lewą ręką, własną myślą. Poza tym, oczywiście, różnimy się diametralnie zainteresowaniami, typem intelektu, życiowymi doświadczeniami i ich brakiem, itd.)

Jest to samorodny talent wielkiej klasy, a z drugiej strony, w moich oczach, smutny przykład na, nieuniknione poniekąd, wypaczanie diamentowych talentów w kraju, gdzie jedynym w miarę sensownym uniwersytetem okazuje się prasa kobieca, a wszystkie eksponowane miejsca są dawno, i na wieki, zajęte przez tzw. "resortowe dzieci" i ich pociotków. Jednak Coryllus znakomicie (i chyba coraz zgrabniej) pisze, a poza tym, co dla mnie jest chyba jego największą wartością - miewa wprost fantastyczne INTUICJE.

* * *

No i właśnie! W tekście o którym mówię, mianowicie tym oto:

http://coryllus.salon24.pl/635803,o-propagandowym-znaczeniu-slowa-ludobojstwo

gość szkicuje coś (zakładając że to zrozumiałem, ale tak sądzę), co jednocześnie byłoby wprost niesamowitą intrygą wymierzoną w Polaków, i jak na taką intrygę, wydaje się całkiem prawdopodobne. Kto by to miał realizować? A choćby Putin, któremu i cynizmu, i szachowego myślenia, i możliwości nie brakuje.

Tu zawsze są i inne opcje możliwe, choć ja wprost Anglików za każdym dosłownie świństwem dokonanym w ostatnim tysiącleciu w dowolnym punkcie globu, z Sowietami na czele, nie dostrzegam. W odróżnieniu od Coryllusa. Co nie znaczy, że moja sympatia do Anglików miałaby być przeogromna.

Zresztą także w znacznej mierze pod wpływem Coryllusa spojrzałem na Anglię jako na o wiele poważniejszego gracza, niż dotychczas (mówimy o czasach wzgl. obecnych, nie o XIX w.), choć dla mnie i teraz więcej w tych wszystkich szemranych sprawach jest "Liberalizmu", niż "Anglii" jako takiej. Choć fakt, że teraz już Anglii też ani nie lekceważę, ani nie mam do niej wiele sympatii.

No dobra, naszym odwiecznym zwyczajem zrobiliśmy sobie długaśny wstęp - wyjaśniający wszystko ab ovo i z licznymi dygresjami - a teraz do ad remu...

* * *

Na czym by miała mianowicie, spyta ten i ów, polegać owa "szatańska intryga"? Tak to by wyglądało: nagle zaczyna się w Polsce, czy raczej w nieszczęsnej III RP, nakręcać kult "żołnierzy wyklętych"... Tak? To raz. Do tego rośnie w siłę ruch kibicowski - pełen patriotyzmu, bojowy, nasza jedyna (ach!) nadzieja na wypadek np. bratniej pomoc... Tak? To dwa.

Można tutaj dodać Korwina i jego trzódkę - niby nic to sobą realnie nie przedstawia, ale krzykliwe i da się poprowadzić w całkiem dowolnym kierunku, kiedy tylko przyjdzie odpowiedni prikaz. Tak? No to dwa i pół. Do tego, jak wszyscy wiedzą, mamy, i to nie od dzisiaj, te niezliczone "ruchy autonomii": śląskiej, kaszubskiej, białoruskiej...  Zgoda? O tej ostatniej właśnie traktuje zalinkowany tekst. Coś na pewno jeszcze pominąłem, ale i tego starczy.

"Komu starczy?", pytacie... Putinowi na przykład. (Czy innej tam Merkeli, zakładając, że to jest byt autentyczny, nie zaś smętna hipostaza.) A są jeszcze i inni. Jednak Putin tutaj pasuje nam najbardziej i na razie nam wystarczy. (Nawet bez stojących w cieniu i pociągających za sznurki Anglików.)

Jak by to ten Putin miał rozegrać? Niczego tu nie odkryłem - po prostu streszczam (??) myśl, którą wyczytałem u Coryllusa, w zalinkowanym tekście, a którą uważam za niezwykle ważną, niezwykle odkrywczą, a do tego szczerze przerażającą! Myśl jest taka: tacy różni, z tych miniejszości, wspierani przez niezliczone agentury i inną swołocz, o prostych idiotach nie zapominając, zaczynają coraz głośniej "dopominać się o swoje", przy okazji plując na naszych bohaterów, w tym na "żołnierzy wyklętych".

Możliwe? Jak najbardziej przecież, zresztą to się już dzieje. Nie od dzisiaj. Jak by wynikało z artykułu Coryllusa, to się nawet nasila, a w każdym razie nasila się, i to ostro, na froncie białoruskim. Co nie jest bez znaczenia, że akurat, w tej chwili, na tym. No bo ci nasi (albo i nie całkiem nasi) kibole, oburzeni pluciem na naszych "wyklętych" i innych bohaterów - dają w dupę tym mniejszościom.

A przy okazji oni, albo ktoś w ich imieniu, dewastuje jakieś cmentarze, zabytki, świątynie... Da się to zrobić? Ależ oczywiście - nie takie rzeczy dzieją się w III RP! To z kolei oburza tamtych - te mniejszości znaczy i te ruchy separatystyczne - reagują, spirala wrogości i robienia wbrew się nakręca... Putin, żeby już przy nim pozostać, reaguje! Broniąc na przykład "braci Białorusinów" przed "poską przemocą". W sumie tak samo, jak Rosja robiła od wieków, jak czyniła jeszcze chyba intensywniej pod szyldem ZSRR, i jak Putin czyni ostatnio, na naszych oczach.

Jeśli ktoś, na przykład Putin, potrzebowałby dobrego pretekstu do interwencji - no to ci "wyklęci", plus kibole, plus agentury i paliezni idioci (od Korwina, na primier), plus oczywiście odpowiednia mniejszość i jej ruch autonomii, mu tę sprawę załatwią. Powie ktoś: "a po co Putinowi miałby być pretekst? Przecież on i bez pretekstu potrafi!" Zgoda, coś w tym jest, ale preteksty, z wielu względów, się przydają. Jak to czynią, to temat na osobny wykład, ale naprawdę dobry pretekst to nie w kij dmuchał, proszę mi wierzyć!

A jeśli ktoś ma z uwierzeniem problemy i koniecznie potrzebuje przykładów, no to powiem: na przyklad gdyby chodziło o kolejny rozbiór, z udziałem także i (choć niekoniecznie wyłącznie) naszego zachodniego przyjaciela i sponsora w Unii. Oni na przykład pasjami lubią preteksty - i to takie nieco solidniejsze od tych, które cieszą społeczeństwo Kraju Rad. No więc choćby to!

Jeśli ktoś coś zrozumiał z tego pokrętnego i długiego tekstu, to zachęcam do przemyślenia zawartej tu tezy! Która to teza, powtarzam, absolutnie nie jest mojego autorstwa, bo wyczytałem ją w zalinkowanym tekście Coryllusa, jednak uznałem, że jest to tak ważne, iż warto by dotarło także do tych Tygrysistów (ach, jakże licznych!) i ludzi jakimś dziwnym trafem mój blog odwiedziwszych, a którzy z samego źródła Corrylizmu pijać dotąd nie zwykli, więc mogą pozostać nieświadomi.

Proszę to przemyśleć! Ew. polemiki czy protesty dziwnie mile widziane, serio! Ale, jeśli my tu (raz działamy równolegle, choć całkiem niezależnie i inaczej) mamy z Coryllusem rację, to sprawa wygląda WYJĄTKOWO PONURO, a ktoś nam szykuje paskudne, cuchnące siarczanymi babelkami bagno! Obyśmy się nie dali w to wciągnąć, amen!

triarius

poniedziałek, lutego 23, 2015

Dobry doktor Mengelman i implanty

Tegorocznej nagrody Oscara za najlepszy film zagraniczny nie zdobył niestety polski film pt. "Dobry dr Mengelman i chłopcy". Zdobyła go za to jego, z tego co wiem, nędzna imitacja. Dlaczego tak? Przecież to chore! Zgoda, ale rzecz w tym, iż film o dobrym doktorze i chłopcach w ogóle nie został dotąd nakręcony.

Po prostu komuś się nie chciało zapłacić niewielkiej sumy za genialny scenariusz - istny hollywoodzki samograj - a potem poświęcić dwóch popołudni, plus nieco wysiłku, żeby dzieło zrealizować i móc je wysłać na konkurs, po murowaną nagrodę. Nie głupio wam teraz, ludzie?

Było zapłacić, pożyczyć skądsiś kamerę, zebrać rodzinę - kuzynce przyprawić pejsy, ciotkę obrzezać, siostrze zmienić płeć... Albo przynajmniej zrobić z niej na czas jakiś transwestytę... Z psa też ewentualnie, to nigdy nie zaszkodzi. I mielibyście nagrodę! Co ja mówię - CAŁA POLSKA by miała! (A wy przy okazji oczywiście też, albo nawet najbardziej. I ja też trochę.)

Ten film byłby przecież tak samo do szpiku kości polski, jak ten co tego tam Oscara w tym roku rzeczywiście dostał, albo jak ci husarze, o których nam niedawno tak pięknie prawił przedstawiciel zaprzyjaźnionego (a są jakieś inne?) państwa.

Głupio wam, prawda? Teraz przez kilka następnych lat polski (tak jak ci husarze) film będzie miał z dostaniem Oscara problemy. I na co wam to było? Jednak jeśli myślicie choć trochę perspektywicznie,  na kilka lat z góry, to tamten GENIALNY scenariusz jest jeszcze do nabycia, a można też, za bardzo niewielką cenę, zamówić sobie inne, równie GENIALNE.

Kto nie wierzy, z pewnością nie czytał jeszcze cudownej oscarowej historyjki o Icku i dobrym doktorze. Oto ona:

http://bez-owijania.blogspot.com/2013/09/nike-nobel-oscar-zote-klamki-wszystko.html

Niewiarygodne, że jeszcze nikt się na jej potencjale nie poznał, w każdym razie na tyle, by wybulić i nakręcić. A potem spokojnie czekać na Oscara. W tej chwili jednak ona WCIĄŻ jest do dostania, więc się proszę spieszyć!

* * *

A teraz coś tylko odlegle pokrewnego w stosunku do powyższej kwestii... Przyszło mi mianowicie ostatnio do głowy, że za największe osiągnięcie zachodniej cywilizacji przyszli ew. historycy (?) z pewnością uznają IMPLANTY ŁYDEK. (Podobno bardzo dziś popularne w oświeconych kręgach.) Dlaczego? A dlatego, że dzięki temu zamiast banalnie: "W początkach XXI w. zachodnia cywilizacja była już tylko kolosem na glinianych nogach", będzie moźna napisać: ""W początkach XXI w. zachodnia cywilizacja była już tylko kolosem z implantami łydek". O ileż piękniej!

(A biedny Spengler, nie tylko wcale tego nie chciał, ale z pewnością przewraca się teraz w grobie, że AŻ TAK. Swoją drogą "różowe golarki do... wiadomo czego, i implanty łydek" - TO jest dopiero idealna para i idealny symbol!)

triarius

wtorek, lutego 17, 2015

O istocie Cywilizacji (w sensie szpęglerycznym)

Sam Spengler stwierdza w swym Magnum Opus explicite, że rozwój Kultury daje sie w sumie sprowadzić do rozwoju miast. (Oczywiście, jeśli na takim stwierdzeniu poprzestaniemy, będzie to bardzo gruba kreska,) Mnie się wydaje, że analogicznie jest z Cywilizacją. Zaraz powiem, jak to widzę, ale na razie jeszcze trochę doprecyzujmy...

Rozwój Cywilizacji, to jednocześnie i rozwój i zamieranie tego, co sobie tutaj nazywamy K/C (od "Kultura/Cywilizacja"), czyli tej "całości", którą w potocznym języku określa się mianem "cywilizacji" (i co sobie my piszemy z małej litery). Gdy mówię o "całości", chodzi mi o to, że pomiędzy Kulturą i Cywilizacją jest jednak ciągłość, ponieważ obie dotyczą przecież tego samego "czegoś", tego samego "społeczeństwa", a bardziej precyzyjnie tej samej (z małej litery i w potocznym sensie) "cywilizacji".

No więc najpierw, kiedy mamy już C., wciąż więcej rzeczy się rozwija i pojawiają się nowe rzeczy, często niepozbawione wartości - różne tam saksofony, aparaty słuchowe, materiały wybuchowe, loty na Marsa, różowe golarki, itd. - choć niektóre właśnie zamierają. Potem, w miarę "postępu" C., coraz mniej się rozwija, a coraz więcej albo zamiera, albo gorzej, bo pojawia się jako coś chorego, trującego i/lub rakowatego. Jak "muzyka dysko", "sztuka awangardowa", "równouprawnienie", czy "wyższe studia dla idiotów".

W końcu te rzeczy zaczynają dominować. Jest to oczywiście całkiem tak samo jak z żywym organizmem, choćby ludzkim - można być bardzo starym i w ostatnim dniu życia, tuż przed zejściem na uwiąd, nauczyć się wycinać kogutki  z papieru, ale schyłku jest więcej i on zwycięży. Śmieszą mnie okrutnie (choć nie żeby nie wkurwiali, ponieważ oni są głośni, a Spengler cichy) ci wszyscy mędrcy, ględzący o głupocie i "idealiźmie" Spenglera, który widzi cywilizacje jako organizmy.

To jest jednak absolutna prawda i b. cenne odkrycie - tym bardziej, jeśli sobie uświadomimy, że to nie żadna naciągana biologia, tylko systemy samosterujące, czyli cybernetyka. (Jakby to słowo dziś paskudnie w wielu uszach, i nie bez powodu, nie brzmiało.)

No dobra - do ad remu! Co jest nutą przewodną w "rozwoju" (będącego jednocześnie zamieraniem, albo i gorzej) Cywilizacji? Jest nią BIUROKRACJA! Biurokracja w najszerszym sensie - także jako organizacja, być może nawet jako aparat prawny... Biurokracja to ogromna potęga, wcale nie żartuję, która umożliwa wiele rzeczy, bez niej nie do pomyślenia, ale jednocześnie niszczy i wyjaławia dosłownie wszystko co naprawdę żywe. I z czasem to wyjaławianie nieuchronnie bierze górę... Zawsze! Chyba że ktoś wcześniej daną C. uśmierci, of course.

Powtarzam: rozwój każdej C., będący jednocześnie usychaniem i wstępem do zejścia na uwiąd starczy każdej K/C, to rozwój BIUROKRACJI. (W najszerszym sensie tego słowa.) To zaś, co obserwujemy wokół siebie, to rozwój biurokracji na skalę, która się nikomu nigdy w historii nawet w najdzikszych pijackich majakach nie śniła...

Dzięki bazom danym, internetowi itd., między innymi... Co z kolei doprowadziło do zarówno do niesamowitych osiągnięć (jaka by nie była ich wartość w najgłębszym sensie), jak i do tego koszmaru, z każdym dniem przybierającego na sile, oraz do tego przyspieszonego upadku, który możemy sobie luźno w telewizjach oglądać.

Mętne to było okrutnie, jak na takiego subtelnego stylistę i hipnotycznego pisarza jak ja, ale cóż... Spengleryzm i tak jest tylko dla elity, a elita, jeśli zechce, przedrze się przez to i zrozumie. Amen!


* * *

W nawiązaniu do powyższego, a także do wszelkich naszych Ardreyów i Spenglerów, serdecznie polecam to: http://tinyurl.com/oog6y4b

a dla co bardziej naukowo nastawionych także to:

http://www.physicsoflife.pl/dict/eksperyment_calhouna.html

Dzięki Piotr34 i Anonimowy za te linki!

triarius

czwartek, stycznia 29, 2015

Lemingi, Merkele i procesy czarownic

Spójrzcie na poczciwe mordki miłościwie nam obecnie panujących! Jak nie przerośnięty prymus z jakiejś marnej szkoły podstawowej; to mało atrakcyjna nudystka, posunięta w latach i stosownie mocniej przygarbiona; jak nie (wprawdzie tylko, z tego co wiem, z wyglądu) dorabiający sobie dopieszczaniem bogatych wdów fryzjerczyk; to w ogóle nie wiadomo co... Mówimy tu tylko o wyglądzie i ogólnym wrażeniu, oczywiście, ale w głębie intelektu, woli i autentycznej charyzmy, wolałbym się tym bardziej nie zapuszczać.

Postawmy naprzeciw tego towarzystwa setki milionów lemingów. Wiadomo kto kim będzie rządził, bo biurokracja to niesamowita potęga, a to doborowe towarzystwo dzisiejszych "polityków" to przecież biurokracja i nic innego; natomiast leming, z definicji, może co najwyżej - jeśli otrzyma odpowiednie transparenty i wsparcie weekendowego samobójcy - sobie podemonstrować.

Wyobraźmy sobie jednak naprzeciw tych naszych (?) polityków kogoś inteligentnego i naprawdę zdeterminowanego. Jaki może być wynik starcia armii złożonej z lemingów, dowodzonej przez Merkele, Hollandy i Obamy, z jakimiś powiedzmy "terrorystami", których sobie tutaj, hipotetycznie, potraktujemy nie jako gromadę durniów w turbanach (nie ma jak bejsbolówka!), którzy bez zasiłku i prowadzenia za rękę przez liberałów własnego tyłka nie zdołaliby znaleźć, tylko facetów, którzy wiedzą czego chcą i potrafią rozpoznać sytuację, że hej!

Oczywiście czysto teoretycznie sobie to rozpatrujemy, a Obama może by się jeszcze wstrzymał z nasyłaniem na mnie drona, bo ja naprawdę wcale nie marzę o życiu w islamskim środowisku, a co dopiero w takim, gdzie oni te sprawy naprawdę poważnie traktują! Jestem katolik - oczywiście PRZEDSOBOROWY, no bo jaki? - i albo ma być przedsoborowy katolicyzm, albo niech się wszyscy najlepiej ode mnie ze swymi religiami łaskawie odwalą! (Łącznie z religią "praw człowieka" zresztą i podobnymi, wymyślonymi przez nie wiadomo kogo - bardzo bym prosił!)

W każdym razie, jeśli się zestawi tych naszych (?) przywódców, oraz ich niezwyciężoną armię lemingów, z jakimś hipotetycznym Alarykiem czy Attilą... Trudno mieć większe wątpliwości co do tego, jak będzie się przedstawiała hipotetyczna mapa zachodnich wpływów na świecie - czyli, innymi słowy, "liberalnej demokracji, państwa prawa i praw człowieka, ach!" za lat... Niechby już nieco optymizmu w szarpane nieuchwytnym niepokojem serduszka lemingów... Powiedzmy pięćdziesiąt.

Natomiast, zakładając, że gdzieś jeszcze wtedy będzie istniał jakiś większy zwarty kawałek tych "praw człowieka, liberalnej, ach, demokracji i państwa prawa (o wolności słowa oczywiście nie zapominając)", nie jest też, jak się chwilę pomyśli (a nie miało się nic do czynienia z min. Hall i temu podobnymi przypadkami), trudno sobie wyobrazić, jaka tam będzie walka o te prawa człowieka, liberalne swobody, oczywiście tolerancję też...

I jakby na takiej mapie ktoś poumieszczał obozy dla tych, którzy śmią wątpić... Albo dla takich, którzy (o zgrozo!) mają czelność pomyśleć o takiej mapie... No to też byłoby interesująco. Ogólne? Mgliste? Pesymistyczne? (?!) Chcecie konkretów? Dobra! Może być o boksie? No więc, jak każdy wie, początkujący bokser ma to do siebie, że się strasznie broni przed lewym prostym... Oczywiście żadna przyjemność dostać takie coś w kinol, zgoda...

Broni się, broni, i zaraz dostaje w mordę o wiele potężniejszym prawym. Albo sierpem. (Oczywiście istnieją bokserzy walczący z "odwrotnej pozycji", wiem, ale każdy wie o co chodzi, albo też nic nigdy nie zrozumie i nadaje się na leminga.) No to weźmy teraz ogromny sukces "koalicji" walczącej z tzw. Państwem Islamskim, czyli zdobycie wreszcie, po czterech miesiącach ciężkich walk, w tym setek nalotów, miasta Kobane.

To, że żadna partyzantka nie będzie bez sensu siedziała pod nalotami, a w starciu z regularną i (wciąż jeszcze) potężną armią Stanów Zjednoczonych AP, rozpłynie się raczej w niebyt, by się pojawić w innym miejscu, chyba wszyscy wiedzą. To są absolutne podstawy. Jeśli przy tym ta partyzantka uzyskała aż tak potężny sukces, jak to, że po zdobyciu tego tam Kobane, Kurdowie, którzy na ziemi mieli w tym niemal wyłączny udział, zhardzieją i będą o wiele bardziej zdecydowanie walczyć o swoje...

Co bezpośrednio uderza w Turcję, która sobie na to nie może pozwolić. Turcja zaś, jak kojarzę, to druga pod względem liczebności i konwencjonalnej siły armia NATO. No to nie wiem, kto w istocie - strategicznie i politycznie - zwyciężył w tej tam walce. A raczej wiem i nie jest to (pro)zachodnia "koalicja". Amerykanie także militarnie zwyciężyli, a w każdym razie mogli zwyciężyć, w Wietnamie, a jednak przegrali. (Że już nie będę wspominał o Korei czy wprost drugiej wojnie światowej.)

Patrząc na to, co ci tam "terroryści" robią, to naprawdę trudno sobie wmawiać (oczywiście, leming potrafi, ten "prawicowy" też), że to jacyś durni kozojebcy w turbanach. Oczywiście - te nasze (?) elity, ci nasi (?) znaczy przywódcy, też nie sroce z pyska, i na przykład to, jak cwanie wykorzystali niedawne zamachy we Francji - do zagonienia lemingów ponownie do zagrody i zamknięcia na czas jakiś twarzy wszystkim nie-do-końca-entuzjastycznie do tego całego ziemskiego raju, który mamy - nastawionych, musi wzbudzić podziw każdego znawcy. Wcale nie żartuję!

Jednak co innego pasienie lemingów, czy trzymanie za mordę nieśmiałych i lękliwych dzisiejszych proli, a co innego powalczyć sobie z Attylą czy Alarykiem. Tutaj sukcesy wydają się naciągane, wirtualne... No, chyba że się od razu przyjmie, że tutaj o wiele ważniejsze jest utrzymanie proli ładnie w zagrodzie i chóralne pochwalne śpiewy leminżerii.

Co by potwierdzały liczne fakty, dochodzące z różnych stron, jak na przykład radośnie w sumie udzielona ludowi informacja, którą dziś usłyszałem na francuskiej TV, że nowa przywódczyni ruchu Pegida w Niemczech - tego przeciw islamizacji - zrezygnowała pod wpływem licznych pogróżek i obawiając się o swoją pracę. Czyli wolność słowa, państwo prawa i ogólnie raj na ziemi, alleluja!

Na te wszystkie egzekucje tych tam dziennikarzy można się oczywiście oburzać - jeśli ktoś się lubi oburzaniem zajmować i nie woli, skoro już, pooburzać się na przykład na temat Jaruzelskiego, co to zdechł był na wolności i został ładnie pochowany - ale z punktu widzenia Alaryka i Attyli, to też wcale nie są głupie działania. To co dzieje się w tej chwili w Jordanii - z tym złapanym przez "Państwo Islamskie" pilotem, który akurat okazuje się być synem ważnego gościa w tamtym klanowym społeczeństwie, więc protesty jak cholera...

Czego oczywiście skutkiem stanie się zaraz odstąpienie Jordanii od tej koalicji, i to z pewnością nie będzie koniec. Japonia też zresztą mięknie. W ogóle to ja od dawna nosiłem się z zamiarem napisania o tym, jak procesy czarownic najpierw się ślicznie rozszerzały, niczym pożar prerii, a potem, "z niewyjaśnionych powodów", zaczynały zanikać. Te "niewyjaśnione powody" ładnie kiedyś rozgryzł pewien historyk, a ja miałem szczęście się o tym dowiedzieć.

Działało to tak, że łapali jedną czarownicę (zresztą głównie protestanci się tym zajmowali, o czym wam, ludzie, jakoś nie lubią mówić), ona sypała inne... Albo jakieś tam kontakty, czarne (albo i nie czarne) koty... (Mówię serio z tymi kotami. Tak to działało i choćby za to bym ich powywieszał na gałęziach.) I to się rozszerzało, a potem nagle zaczynało się rozszczerzać coraz wolniej... Aż nagle oskarżenia zaczynały się okazywać absurdalne itd. I wszystko mijało, jak sen jakiś złoty. (Przy okazji rym do "koty". Trzaby to może kiedyś wierszem.)

No i wyjaśnienie okazało się takie, że one, te procesy, tych czarownic, na ogół zaczynały zanikać, kiedy oskarżenia dochodziły do rodzin ludzi wysoko postawionych. I tak się zastanawiałem nad tym "terroryzmem", co go teraz mamy - czy oni mają szansę na osiągnięcie czegoś takiego, czy też muszą, ze swojego punktu widzenia, koniecznie zdetonować jakąś wielką centralę atomową itd.

Z tymi rodzinami to, jak doszedłem, może być trudno, bo dziś kierownictwo mamy kolegialne i taka Merkel bez trudu zniesie to, że Hollandowi ktoś może ew. utrupić kuzyna. Jednak okazuje się, że naciski ci tam "terroryści" potrafią wywierać i swoje przełożenia mają. Wybory, konkursy na popularność, miłość ludu - na to wszystko nasze (?) elity są łase, i w to "terroryści" mogą skutecznie uderzać, osiągając swoje cele.

Dlaczego "terroryści" w cudzysłowie, spyta ktoś? W sumie bez wielkiego powodu, ale skoro o Alaryku i Attyli nikt nie mówi "terroryści", no to nie dostrzegam powodu, żeby w poważnej analizie - nie jakiejś telewizyjnej propagandzie dla lemingów, choćby nawet "prawicowych", mnożyć byty i powtarzać slogany naszych (?) elit. Terroryści - w sumie zgoda, szczególnie jeśli skoncentrujemy się na metodach walki, ale ja tam wolę szersze spojrzenie, sorry!

Swoją drogą, czy ktoś się kiedyś zastanawiał, o co naprawdę chodzi z tym "fundamentalizmem" i "terroryzmem"? W końcu nawet zabijanie niewinnych cywilów nie jest aż takim ewenementem - vide Hiroszima i Nagasaki; Drezno (nie żebym akurat nad Dreznem płakał); różne tam drony, atakujące co popadnie, bo babci przed ekranem akurat się Coca-Cola na klawiaturę wylała...

W jednym takim nalocie na Tokio zginęło ponad 100 tys. ludzi - cywilów głównie przecie. Pod bombami zapalającymi. Chodzi o to, że islam jest brzydki? Zależy jak się na niego patrzy. Znam parę innych religii, gdzie w świętych księgach można się doczytać strasznych rzeczy, a nikt jakoś tego, z niejasnych dla mnie względów, nie podnosi.

Oczywiście - islam nie jest nasz, mnie to wystarcza. Tym bardziej, że oni naprawdę traktują te swoje przekonania poważnie - niemal tak poważnie jak Środa czy inny Cohn-Bendit. Fakt! Jednak w sumie, z historiozoficznego punktu widzenia, chodzi raczej o to, że ten świat został zorganizowany, poukładany i zdominowany przez Zachód, kiedy ten jeszcze miał siłę, przekonanie o swoich racjach, względnie autentyczne elity, itd. itd. - a teraz, kiedy Zachód już tego nie ma i słabnie dosłownie w oczach - różni tacy, którym ten ich świat ten Zachód zorganizował, chcą sobie go zorganizować po swojemu.

Że bez "praw człowieka"? Fakt. Tylko że żaden dotychczasowy Alaryk z Astolfem, czy Attyla wódz Hunów, nigdy rzymskich autorytetów nie pytał czy mu wolno, więc i tutaj może być podobnie. Jeśli się to Środzie czy Obamie nie podoba, niech zaproponują przywódcom "Państwa Islamskiego" pojedynek, na przykład na kindżały. Lud będzie miał rozrywkę, a tamci, jeśli przegrają, może się na "prawa człowieka" nawrócą. Inaczej marnie to widzę.

Powtarzam - Zachód sparszywiał totalne, co by ktoś o "prawach człowieka", wyprawach na Alfę Centauri i nowych modelach różowych golarek do kuciapy nie sądził, Zachód słabnie w oczach, więc można sobie to, ten "terroryzm" znaczy, widzieć jak kto chce, także na przykład jako robaki wyłażące spod kamieni, ale jojczenie, obelgi i magiczne zaklęcia nic tutaj zmienić nie zdołają.

Z tą obecną "elitą" to się nie ma po prostu jak zmienić, a wiara (jedyna prawdziwa wiara, jaka już została Zachodowi chyba), że  samo nazwanie kogoś "terrorystą", "szaleńcem", czy "zbrodniarzem", choćby i w oglądanej przez miliony lemingów telewizji, jakoś jego nastawienie do Zachodu i zachowanie zmieni, uważam za co najmniej skrajnie naiwne.

Jeśli więc walka z tymi tam, którzy sobie przede wszystkim, ale przy okazji i nam, chcą urządzić życie pod swojemu, ma polegać na wykrzykiwaniu, lub publikowaniu na Facebooku, "Je suis Charlie" - no to łaskawie bawcie się beze mnie! Podobnie z obelgami - szczególnie jeśli ich główną rolą miałoby być wbijanie lemigom do ich durnych łebków, kontrowersyjnego co najmniej, poglądu, że to co teraz mamy, to nie jest wojna, to nie jest także najazd... Niech i będzie - "barbarzyńców"...

Czyli coś, za czego wywołanie, i za którego prowadzenie, do zwycięstwa, ktoś konkretny konkretnie odpowiada - tylko jakieś takie nie-wiadomo-co, jakiś nalot kosmitów, których nie jesteśmy w stanie w ogóle pojąć, więc nie możemy mieć pojęcia co robić... No bez żartów! Oczywiście że lemingi nie wiedzą - bo ostro się na to pracowało, żeby nic nie rozumiały. Oczywiście, że te wszystkie Merkele i Hollandy niewiele też z tego rozumieją - w końcu są dość durne i nie tym się zajmują, bo nie taka ich rola, żeby były mądre.

Ja jednak zgłaszam votum separatum - chcę wiedzieć jak te nasze (?) elity to widzą, jak to zamierzają sprzedać prolom, jak zamierzają walczyć (no bo chyba nie tak jak dotychczas, sądząc po skutkach?), no i, być może przede wszystkim - O CO? Bo jeśli o to, żeby Środy tego świata miały jeszcze więcej wpływu na moje życie, no to serdecznie dziękuję! Od Środy, i całej masy innych tego typu indywidułów, to ja już chyba wolę poczekać na "Państwo Islamskie" i się z nim dogadywać! Żadna tam oczywiście przyjaźń - nawet jakaś "twarda, męska" - ale jednak negocjacje i dbanie o własne, a nie czyjeś tam, interesa.

A swoją drogą - ktoś się chce założyć, że za piętnaście lat "Państwo Islamskie", czy jak ono się będzie wtedy nazywało, będzie szacowne i powszechnie uznawane? A w każdym razie o wiele szacowniejsze i powszechniej uznawane (żeby to eufemistycznie określić) od Polski? 

Ci ludzie wiedzą co robią, absolutnie nie są żadnymi głupcami, a naprzeciw siebie mają te nasze (?) smętne elity i jeszcze smętniejsze tabuny lemingów - więc to w ogóle trudno uznać za wielką walkę. Czyli dokładnie odwrotna sytuacja do tej, którą mamy w naszym nieszczęsnym kraju. Obym się mylił, ale naprawdę nie jestem optymistą.

triarius

poniedziałek, stycznia 26, 2015

Schettino idzie do mamra

Aż 26 lat więzienia domaga się prokurator dla kapitana Schettino. Szok!

triarius

P.S. Jak to fajnie, że wszyscy są teraz Charlie!

sobota, stycznia 24, 2015

Dlaczego Tygrysizm lepszy jest od współczesnej nauki

Co robi tygrysista, kiedy złapie diabła? Na przykład za ogon? ("DIABŁA" powiedziałem, nie "wilka"! Nie mówimy o siedzeniu na gołej ziemi i jego strasznych skutkach. Choć po prawdzie, nigdy nie wiedziałem, na czym ta konkretna wersja wilka polega.) Tygrysista oczywiście wydusza z rzeczonego diabła wiedzę. Czyli uczy się czegoś przez całe ranki - choćby od diabła.

Co diabły potrafią, co by się mogło tygrysiście przydać? A na przykład, jak to wynika z amerykańskiego folkloru (który sobie nadzwyczaj cenimy, bez żadnych śmichów-chichów), diabły znakomicie grają na skrzypkach. Tak więc nasz tygrysista (łowny i mowny zarazem) trzyma tego diabła, na przyklad nadepniętego na ogon, i podpatruje jego skrzypcowe wyczyny. (Oczywiście nie aż tak mocno mu na ten ogon depcze, żeby diabeł zaczął fałszować, to oczywiste.)

Ponieważ tygrysista ma w mózgu (co najmnej) dwie półkule więc tą jedną podpatruje owe tryle i pizzicata, a drugą się zastanawia, jak ten nowy swój kunszt można będzie wykorzystać w służbie Tygrysizmu Stosowanego i dla ogólnego... Wiadomo. No i oczywiście, skoro jest tygrysistą, rychło dochodzi do bardzo fajnych zastosowań.

I to nie jest tak, że ja uczę, a sam tego nie praktykuję! Diabła wprawdzie na razie, sensu stricto, nie złapałem, a co do skrzypiec, to cholernie nie lubię ich stroić, bo to taki prymitywny i przedpotopowy mechanizm, że aż zgroza, więc, choć mnie one kręcą (jak i milion innych rzeczy zresztą, choć tak ze cztery miliony innych nie kręci mnie z kolei ani trochę), to leżą sobie i tyle. (Zresztą to i tak była w sumie zabawa, z tymi skrzypcami i dobry nigdy nie byłem. Nie to co dawno temu na saksofonie, albo na harmonijce, zanim dostałem krwiaka na dolnej wardze i rzuciłem.)

W każdym razie, jako szczery tygrysista, uczestniczę dość często w różnych szkoleniach - mniej lub bardziej wirtualnych, mniej lub bardziej jednoosobowych. Na przykład w tej chwili uczestniczę ci ja w takim szkoleniu online, które uczy rozpoznawać kłamstwa na podstawie języka ciała, mimiki i głosu. Wielka certyfikowana ekspertka tego nas uczy, choć młoda i w sumie niczego sobie, i to wcale nie jest głupie.

Na początku było głównie o tych wszystkich do bólu naukowych podstawach, takie wstępy, które były nie aż tak fascynujące, jak samo łapanie klamców na podstawie ich fałszywej mordy, a w dodatku przyprawiało mnie o łzy, kiedy tak słuchałem, jak te wszystkie pokraczne instytucje, korporacje i państwo... Amerykańskie w tym przypadku, ale na pewno i te pozostałe...

Osaczają i starają się przyszpilić biednego indywidualnego człowieczka, który się wije, próbuje, ale nic w sumie nie może. (Oczywiście my tu wiemy, że od państw dzisiaj o wiele gorsze jest to, co ponad nimi, choć dotyczy to bardziej "zwykłych", drobnych i na oczach ludu zanikających "państw", jak Polska, a mniej US of A i nielicznych równie "ważnych".)

W końcu nasza nauczycielka przeszła jednak do sedna i zaczęło się o mimice. Bardzo ciekawe sprawy i, w typowo amerykański sposób, inteligetnie, efektywnie podzielone na podstawowe elementy, dzięki czemu jest nadzieja, że człek zdoła to opanować i efektywnie stosować w dalszym, oby jak najdłuższym i najcudniejszym, życiu.

Nasza pani od kłamców opowiedziała też - jako ostrzeżenie przed wrodzonym lenistwem naszych mózgów, które nie są w tym głupie, ale trzeba jednak uważać - o doświadczeniu z psychologii, które ją zachwyciło, a mnie akurat mniej. Dokonali go na uniwersytecie Cornell - oczywiście Ivy League, jeden z najlepszych w Stanach (nie żebym miał jakieś kompleksy, miałem tam zresztą nawet teścia profesorem).

No i oni zrobili to tak, że przypadkowego człowieka na uniwersyteckim korytarzu zapytytowywał o drogę gdzieśtam facet przebrany za robotnika budowlanego (żółty kask, szelki, krótko mówiąc spora część Village People), a zanim nasz biedak zdążył odpowiedzieć, dwóch innych takich przebierańców (też za to samo) przedzielało ich niosąc ogromną dyktę... No i jak przeszli, z tą dyktą, to na wyjaśnienia w sprawie drogi czekał już inny podrabiany robotnik. (Z pewnością jeden z tych co niósł tę dyktę. My tygrysiści jesteśmy mistrzami dedukcji!)

No i okazało się, że coś koło połowy tych przypadkowych biedaków w ogóle nie zauważyło, że mają teraz do czynienia z nowym "robotnikiem". Nasza wirtualna nauczycielka robiła z tego wielką sprawę, a mnie się ona wcale taka wielka (sprawa znaczy) nie widzi. W końcu, jeśli taki ktoś traktuje siebie, i ten cały Cornell, poważnie, to nie uwzględnia raczej możliwości, że ktoś może go w taki sposób oszukiwać, zamiast po prostu pytać o drogę.

Myśli sobie taki ktoś... Znaczy gdzieś mu tam może w ułamku sekundy przelatuje na granicy świadomości: "Jakoś inaczej ten gość wyglądał, ale w końcu ani wtedy mnie to nie obchodziło, ani teraz, więc musi złudzenie. Zaraz mam seminarium, a potem idziemy z tą cycatą, jak jej tam, do niej, i coś może z tego być. Swoją drogą, co dzisiaj dadzą w stołówce? Acha, pytał o drogę..."

Tak więc, bez ścisłego oszacowania jak taki przypadkowy ktoś widzi prawdopodobieństwo, że mu będą robić takie szpasy, naprawdę trudno ocenić, jak "szokujący" miałby być ten wynik, prawda? No a po prostu spytać go - nie ma sensu. Ani przed, ani po. To by albo zmieniło reakcję na dyktę, albo byłoby zafałszowane samo w sobie. (Rozszerzona Zasada Heisenberga, jeśli mnie spytać!)

Doświadczenie było faktycznie zabawne i na swój sposób ciekawe, ale jednak nie całkiem zasługiwało na miano hiper-naukowego. Zbyt frywolne jak na naukę, choć z pewnością niezła zabawa. Można robić zakłady itd. Tak to widzę. Jeśli zaś tak obcesowo się obchodzą z naukowością na Cornellach tego świata, no to jak musi być gdzie indziej? Już nie mówię w III RP, ale w jakichś Wydziałach Studiów Femistycznych i temuż podobnież?

My, tygrysiści, uprawiamy natomiast pracę u podstaw - ale w całkiem innym od pozytywistycznego znaczeniu! - bo nad własnym myśleniem und metodologią, więc takich głupich błędów nie popełniamy, natomiast mamy sporo zabawy, kiedy popełniają je Cornelle. Że o pomniejszych płazach nie wspomnę.

Czy to oznacza, że wszystkie takie eksperymenty są z założenia do... Do niczego? Niekoniecznie! Rozmawialiśmy sobie nie tak dawno temu o takim kursie na ośmiu chyba płytach CD, gdzie gość uczył rozpoznawać cwane sztuczki sprzedawców i innych marketerów, że o Tymochowiczach tego świata nie wspomnę, i automatycznie być na nie odporniejszym. Było to po polsku i kurs ten, mimo a priori zastrzeżeń różnych sensownych przecie i prawicowych jak cholera ludzi, ja uważam za bardzo w sumie dobrą rzecz.

No i na samym początku tego kursu powiedział gość coś, co mnie absolutnie zaszokowało. Nie tyle nawet jako praktyczny sposób, choć to powinno działać i każdy tygrysista powinien to mieć w swym kołczanie, oczywiście... Ale z punktu widzenia "czysto naukowego", że tak to podniośle określę.

(Mam ci ja takie zainteresowania, nawet b. intensywne, tylko że to przeważnie są sprawy b. ezoteryczne, jak te tam Heraklesy i inne Belerofony, o których śmy sobie kiedyś, albo inna tam sakralna prostytucja... Piękne tematy, gdybym był bardziej stworzony na akademika, to bym je badał, i badał, i badał... Serio!)

To o czym nas poinformował gość od tego kursu wymierzonego przeciw cwanym sprzedawcom pigułek przeciw trzęsieniu ziemi, polegało na tym, że okazuje się (o ile gość, oczywiście, nie łże, ale chyba nie), iż kiedy chcesz się wepchać przed kogoś, aby użyć kopiarki, to dość logiczne jest, że twoja szansa się zwiększy, jeśli podasz fajny powód... Jak na przykład "moja żona rodzi". (To mój własny przykład, z głowy.)

Jednak równie niemal dobre wyniki - czyli szansę na wpuszczenie przed siebie - mieli tacy, który, całkiem po prostu, mówili rzeczy w stylu: "Czy mogłabym użyć kopiarki przed panią, BO chciałabym skopiować kilkanaście stron?" Rozumiecie (Młodzi Tygrysiści)?! Okazuje się (jeśli gość nie łże, oczywiście), że ludzie reagują po prostu na "słowo kluczowe" (keyword), sugerujące, że jest tam jakieś wytłumaczenie - a naprawdę żadnego wytłumaczenia może całkiem nie być.

Dla mnie bomba, i warto by było kiedyś to sobie sprawdzić, kiedy już Tygrysizm zapanuje i będziemy rządzić tymi wszystkimie laboratoriami. A co najmniej kopiarkami.

(Tygrysista oczywiście od razu wie, że trzeba by sprawdzić, czy występują istotne różnice wyników dla dwóch pytań całkiem tożsamych pod względem merytorycznym, z których jedno zawiera jednak ten rzekomy keyword "bo", a drugie nie. Jak np. "Czy mogłabym użyć kopiarki przed panią, BO chciałabym skopiować kilkanaście stron?" i "Czy mogłabym użyć kopiarki przed panią I skopiować kilkanaście stron?, albo po prostu: "Czy mogłabym skopiować kilkanaście stron przed panią?")

A na razie, wniosek do zapamiętania jest taki, że w tej współczesnej nauce daje się znaleźć fajne rodzynki, ale trzeba umieć i dysponować odpowiednią, tygrysiczną, czujnością, oraz tygrysicznym również, intelektualnym przygotowaniem. I to by był wniosek, który powinniście sobie wbić w głowy, a także przemyśleć.

Co proszę? Nie, pisemnego dzisiaj nic nie zadaję. Co oczywiście nie znaczy, byście mieli po prostu oglądać seriale. Chyba że, ma się rozumieć, na tygrysiczny sposób. To tyle!

triarius

P.S. A teraz wychodzimy. Spokojnie i pojedynczo. Jak zawsze, ważać na ogony!