poniedziałek, kwietnia 02, 2018

Afera hazardowa i ja

Najpierw wstęp, którego nikt, kto:

- nie zamierza w przyszłości pisać biografii Pana T. (czy scenariusza na podst. jego życia), lub
- nie kocha wielkiej literatury, lub
- ma cokolwiek sensownego do roboty

nie powinien czytać. Rzekłem! No to jedziemy - najpierw z tym wstępem, potem z samą rzeczą.

Są ludzie bez przerwy zanurzeni w ważnych zdarzeniach, albo nurkujący w nich raz po raz. To ci, o którym czyta się w książkach historycznych i biografiach. Są inni, i tych jest bez porównania więcej, którzy spędzają życie z nosem przy ziemi, spontanicznie tańcząc Kaczuszki w czasie przerwy na lunch, dyskutując seriale i temuż podobnież. Ja chyba jestem gdzieś pośrodku - ocieram się o wydarzenia.

Otarłem się o obalanie Gomułki, choć cóż więcej mógł w tej sprawie zrobić uczeń liceum, działający całkowicie w pojedynkę? Otarłem się też, dużo mocniej poniekąd, o obalanie Gierka... Zupełnie bez sensu - należało zacisnąć pośladki, pięści takoż, a za kilka lat bylibyśmy w dużo lepszym stanie, dupa by nas tak strasznie nie bolała... Ale to niestety tak nie działa - nie dało się siedzieć wtedy na wyżej wspomnianej dupie i słuchać piosenki o Pszczółce Maji, choć faktycznie Bolka z Michnikiem teoretycznie do władzy katapultować nie musieliśmy. (Ech!)

Nawet wcześniej, jeśli się uprzeć, otarłem się o Odwilż '56 - pamiętam np. jak ojciec, po studiach służący w LWP i pracujący na WAT, wrócił nagle do domu nie w czapce z czerwonym otokiem, tylko z takim, jak później były, żółto-burym. Albo utrupienie Bieruta w Moskwie - nie poszedłem wtedy w Warszawie z matką na poranek do kina, bo była żałoba. 

Nawet i wojna w Korei, na ile może się o nią otrzeć pierwszoroczniak z przedszkola dla wojskowego personelu. (W każdym razie przeczytano nam wtedy koreańską bajkę, którą do dziś pamiętam i którą do dziś uważam za jedną z najlepszych historii, jakie w życiu słyszałem lub czytałem. Nie ma więc tego złego!)

Potem otarłem się o Lecha Kaczyńskiego, o czym już kiedyś tu było. Co jeszcze, co jeszcze...? W Szwecji lekko otarłem się o środkowoamerykańską lewicową partyzantkę, a potem o największych ponoć bandytów dziesięciolecia. Szwedzkiego dziesięciolecia. Nie studiowałem ich biografii, choć może szkoda i może jeszcze kiedyś. W sumie chyba nikogo wprost nie zabili, choć zabijania było wtedy w Szwecji, z Uppsalą na czele, całkiem sporo, jednak to byli przeważnie serio traktujący swoje sprawy imigranci polityczni lub znudzeni dobrobytem młodzi lekarze patolodzy.

Ci dwaj to chyba tylko narkotyki, jakieś wymuszenia, jakieś oszustwa. W końcu ktoś to też przecież musiał robić, więc niby kto inny? Jednego z nich potem widziałem poprzez Kungsgatan, kiedy już po paru latach wyszedł z pierdla. A może to była tylko przepustka? (Kiedyś, na starość, tę prawdziwą, zgrzybiałą, zbadam może te sprawy, na razie nie mam pojęcia.) Może spieszył na nabożeństwo w tej świątyni Svedenborgianów, która tam stoi kawałek dalej? Ale jednak chyba nie, to była zresztą żartobliwa hipoteza. Łypał w każdym razie facet na mnie spode łba, mocno nieprzyjaźnie, bo faktycznie popadliśmy pod koniec tej... Znajomości? W niejaki konflikt.

Żadna tam "znajomość", po prostu oni mieli taką akademię kickboxingu, Chikara Karate się to zwało, gdzie ja trenowałem, trenowali osobiście mnie, obok masy różnych oferm i paru twardzieli, z jednym amerykańskim Murzynem o imieniu Derek, który zawodowo grał bluesa na organach i harmonijce, a z którym byliśmy dość blisko.

W sparringach on, ten Derek znaczy, mnie dziwnie skutecznie kopał bocznym (YOKO GERI dla lubiących japońską terminologię) z doskoku, a mnie się co trzeci raz udawało złapać go za nogę i zwalić na ziemię podcięciem O UCHI GARI. Pięści jakoś przy tych starciach pozostawały w świecie platońskich idei. W końcu ten wredniejszy z owych dwóch zbójów, co mieli tę Chikara Karate, ten właśnie co go potem spotkałem na Kungsgatan, mnie wywalił, już nie będę wchodził w wyjaśnienia dlaczego, ale dla mnie to było dość pochlebne, choć też bić bym się z nim za bardzo nie chciał, bo oni trenowali przez większą część dnia i byli dość potężni. Zapewne na ostrym wspomaganiu, należy przypuścić.

Dobra, to był wstęp dla moich przyszłych biografów i ludzi potrzebujących materiału do głębokich rozmyślań o życiu i świecie, a teraz wreszcie przechodzimy do meritum(u)...

* * *

Mój kontakt z aferą hazardową - czy może nawet po prostu tylko z hazardem - był w sumie tak nikły, że jeśli ktoś stwierdzi, że byłby większy, gdybym był zagrał dwa razy na jednorękim (albo raz na dwurękim) bandycie, to nie mogę protestować. (Po którym to uczciwym przyznaniu racji faktom straciliśmy dwóch z pięciu potencjalnych dalszych czytelników. ¡Y ándale! Uczciwość jest dla nas najcenniejsza, ach!)

Jednak ten kontakt był od dość specyficznej strony i zdaje mi się, że moje spojrzenie jest tutaj całkiem unikalne. Tak więc (odsuwając znowu zabranie się do nudnej liberalnej roboty) opowiem. A zatem było to tak... Osiedle gdzie mieszkam, to dotąd żadna elitarna dzielnica, ale jest to topograficznie istotne miejsce w Gdańsku, ruchliwe i ludne, a z tych wszystkich apartamentowców i zamkniętych osiedli wynika, że niektórzy ostrzą sobie na ten spłacheć ziemi zęby i wkrótce może to być...

Nowa Palestyna? Naprawdę nie chcę zgadywać, ale pisaliśmy sobie już, dość oględnie, o tych sprawach, no i jest też nasze genialne opowiadanko (właściwie szkic oskarowego scenariusza) o Icku i Dobrym Doktorze Mengelmanie. Polecam! Do czego zmierzam? A do tego, że jeśli ktoś tutaj ma punkt naprawy komputerów i sklep z komputerowym żelastwem, to jest jednak już coś. Tym bardziej, jeśli ten obiekt leży przy skrzyżowaniu ważnej arterii z dużą ruchliwą ulicą, przy której stoją największe budynki mieszkalne Europy i sporo innych, także niemałych.

Taki obiekt istniał więc sobie całkiem niedaleko od miejsca, gdzie mieszkam, i czasem coś tam kupowałem. Był to obiekt niebylejaki - zajmował parter i piętro we wziętym handlowym pawilonie i miał dziwnie sporą powierzchnię. Na dole był to dość typowy sklep komputerowy, choć zawsze mi się wydawało, że do kupienia jest dość niewiele - nie to że szmelc, po prostu mało towaru, za to pełno kolegów szefa, jak on młodych facetów koło dwudziestki.

Byłem kiedyś z jakąś chyba naprawą kompa na piętrze, i tam w ogóle niewiele było. Biurko i trochę jakichś pudeł, czy czegoś, w sumie prawie pusto. I ci koledzy, siedzieli, rozmawiali. No i dobra, na razie nawet nie wiem, czy buduję suspense, czy nudzę tracąc ostatnich czytelników... Ale będzie lepiej! No więc kiedyś poszedłem ci ja tam znowu, dość późno wieczorem, albo raczej ciemnym zimowym popołudniem, bo przecież wieczorem bym, nawet z pilną naprawdą kompa, do zakładu nie szedł.

Był tam tylko ten młodziutki szef i od razu poinformował mnie, że niestety nie jest w stanie mi pomóc, bo następnego dnia rano wyjeżdża z (ten)kraju, żeby już nigdy nie powrócić. W związku z czym naprawy komputerów to już nie jego rzecz. Gdzie wyjeżdża? Do Danii, a konkretnie do Christianii, gdzie zamierza zamieszkać w owej słynnej lewackiej komunie.

Mimo pewnych moich skórnych reakcji na tę część informacji, jako że na temat lewactwa, a już szczególnie w wersji skandynawskiej, mam mieszane co najmniej uczucia, wyraziłem stosowny żal z powodu rozstania i z powodu wszystkich krzywd, jakie go musiały w (ten)kraju spotkać, skoro podjął tak radykalną decyzję...

Co połączone jednak było z pewnym zrozumieniem, i na pewno wspomniałem coś o moim własnym długim pobycie w Szwecji. Facet był w jakimś takim specjalnym nastroju, nie wiem czy wypił parę piw, czy po prostu tak go ta zmiana kierunku własnego życia nastawiła jednocześnie melancholijnie i radośnie...

Tego się raczej nie da opisać. Jak ja sam kiedyś przez pierwszych kilka dni na szwedzkiej ziemi, ziemi wolności, jak to wtedy widziałem, mimo tęsknoty za kotem, niepewności dalszego losu i dziwnych dźwięków dobywających się z trzewi tubylców, bez przerwy nuciłem Adelitę (i to nie wiem nawet, czy nie właśnie z tym ruskim, stalinowskim, ale jakże adekwatnym w tym akurat przypadku, tekstem o "swobodnym dyszeniu", choć mój rosyjski to ponury żart, mimo dziewięciu lat nauki).

W każdym razie facet się rozgadał, a ja, nie mając już tego wieczora nadziei na komputer, z którego mółbym wycisnąć jakąś radość czy pożytek, nie okazałem się przeciwny rozmowie od serca. Chyba ta sprawa chłopaka od długiego czasu męczyła, bo b. szybko wyznał mi, że tak właściwie, to on przez ten ostatni rok - a ta jego firma istniałą właśnie coś koło roku - wykonywał robotę dla takich jakichś facetów... Z Pruszcza czy jakiejś Orunii... Nie pamiętam skąd, bo to nie było specjalnie ważne, choć powiedział, i to było gdzieś za centrum Gdańska...

Ta robota polegała na programowaniu automatów do hazardu. I jakoś tak od razu rozmowa zeszła na takie urządzonko, które latem, chyba nawet co lato, ale na pewno tego ostatniego lata, stało sobie w tej luce tuż przed dawną Algą, po prawej stronie najsławniejszego chyba deptaka w tenkraju, czyli ulicy Monte Cassino w Sopocie. To nie był żaden jednoręki bandyta, choć związek z jednoręcznością też miał. Taki, że była to gruszka bokserska wisząca sobie na pręcie, zamiast na lince, a jak się ją (jednorącz) walnęło, to ona, na jakimś tam displayu, pokazywała siłę tego uderzenia.

Za taki pomiar płaciło się pięć złotych, ale w końcu do Sopotu w lecie przyjeżdża pewnie ze dwa miliony stonki (z całym szacunkiem), więc paru ludzi mających taką, albo i większą, sumę w kieszeni, żeby zaimponować koleżance albo sprawdzić, czy mają szansę z sąsiadem, który im bajeruje żonę i córkę, zawsze się znajdowało.

Wyznałem memu nowopoznanemu przyjacielowi... (Ale jakże szybko miała się ta znajomość zakończyć, ach!) Wyznałem mu zatem... A może to ja w ogóle o tej gruszce wspomniałem? W każdym razie rzekłem, że sam tę gruszkę boksowałem i miałem wynik, po którym kilku zgromadzonych tam mężczyzn niemal biło mi brawo, a kobiety patrzyły na mnie jak na idealnego dawcę materiału genetycznego, ale potem (i to była moja tragedia owego czasu) przyszło kilku młodych Holendrów, a jeden z nich, taki dość szczupły karateka, osiągnął wynik jeszcze lepszy od mojego.

Wydałem tam potem całkiem sporo pięciozłotówek, żeby tego Holendra pobić, ale mi się nie udało. Moja ówczesna dziewczyna zdawała się mojego dramatu nie rozumieć, dla niej brawa publiczności (bo Holender faktycznie nie dostał żadnych braw - szowinizm to był, czy brak tolerancji?) przesądziły i byłem w jej oczach... Jak wspomniałem wyżej - materiał genetyczny itd. Jak i w oczach wszystkich kobiet, które zaszczyciły wtedy to miejsce swoją żeńską obecnością. Mnie jednak ta sprawa męczyła cały czas...

Ernie Shavers, facet o najpotężniejszym, jak sądzi wielu, ciosie w historii
boksu, w swej walce z Larrym Holmesem. Przegranej przez KO, bo ci
królowie nokautu dziwnie często mają szklaną szczękę, a ten w dodatku
zaczął boksować w wieku 22 lat, co ma swoje skutki, szczególnie kiedy
facet jest zamroczony i zapomina podstaw. Jednak Holmesa miał Shavers
na deskach, a z Alim wsześniej przegrał w 15 rundach na punkty.
Ciekawe, czy by mnie pokonał w waleniu gruchy? (Mówię o tej koło Algi.)
Aż do chwili, kiedy mój nowy znajomy poinformował mnie, że owe gruchy do bicia mają tak, że połowa wyniku rzeczywiście zależy od siły (tak naprawdę to nie tyle od "siły", bo opór tam jest prawie żaden, a od szybkości, ale skuteczność ciosu, a szczególnie w dość ciężkiej rękawicy, rzeczywiście mocno zależy od jego szybkości), druga jednak jest po prostu losowa. Na tym, między innymi, znaczy na takich sprawach, polegało to całe jego programowanie owych automatów. Dodał też, że to jedna z tajemnic branży automatów do hazardu, i że zagrożono mu poważnymi przykrościami, gdyby takową kiedykolwiek ujawnił, ale on znika na zawsze i ma w nosie. Chyba go ta spawa jakoś dręczyła i może przyczyniła się nawet do owej decyzji.

Nie wiem zresztą, czy i jakimiś innymi on się jeszcze też zajmował, bo jedynym dyskutowanym przez nas była właśnie ta grucha, która tak poharatała moje życie. Poczułem w każdym razie ulgę, przypływ nowej nadziei i omal nie ucałowałem posłańca owej błogosławionej nowiny, ale my nie o tym. Potem rozmawialiśmy jeszcze chwilę o Christianii, oraz o tym, jak on tę swoją "działalność gospodarczą" przez ten rok prowadził.

Nie ukrywam, że zaskoczyła mnie, a nawet nieco jakby zaimponowała, informacja, iż on nigdy, zgodnie z tym co mówił, nie zapłacił żadnego ZUSu czy podatku. Niestety nie wiem, jak było z kosztem wynajmu tego, zaiste imponującego. lokalu w naprawdę niezłym punkcie. Płacił? Trochę wątpię. Całkiem nie znam się na stawkach, ale tak na oko to by dla mnie musiało być dobre kilka tysięcy miesięcznie. Dzisiaj ten lokal jest podzielony na dwie czy trzy różne firmy, i one zdaje się dość szybko rezygnują, może częściowo przynajmniej z powodu tych kosztów wynajmu.

Potem w każdym razie się rozstaliśmy, nie bez łez i obietnic, że kiedyś, za pół wieku, o tej samej porze, w tym samym miejscu... Nie, wygłupam się - rozstaliśmy się i każdy poszedł swoją drogą. To by chyba było na tyle, nic więcej sobie w tej chwili nie przypominam.

triarius

P.S. Nie jestem paryskim kabaretem, żeby żyć z obrażania swojej publiczności, ale muszę zapytać: czy my naprawdę jesteśmy wśród takich idiotów, że nikt nie potrafi sformułować jakiejkolwiek senownej, albo tylko oryginalnej i mającej ręce i nogi, hipotezy na temat udziału MAFII TEKTUROWEJ w próbie zamordowania tego tam Skripala? Weźcie trochę się ogarnijcie ludzie! Tutaj chodzi o wasz honor, a trochę i mój, oraz o żółte pasy, lub co najmniej o czarne paseczki na waszych białych pasach. Rozumiemy się?

środa, marca 28, 2018

Ćwiczenie duchowe nr. 1

Doszło do mnie, że po dziesięciu latach tej owocnej działalności na niwie należałoby zacząć przyznawać jakieś pasy. Te pasy będą jak w judo, bo to akurat każdy zna i tych pasów jest dość sporo, bo (w praktyce) siedem - nie to co dwa w tadycyjnym aikido, czy pięć w BJJ - więc (da Bóg!) będzie można wzgl. często ostrogą, batem i kostką cukru pobudzać młody narybek.

Jeśli ktoś ładnie odpowie na pewną ilość postawionych tu zadań, przyznam mu najpierw ŻÓŁTY pas. To jeszcze trochę do mistrzostwa, uwieńczonego, jak każdy wie, pasem czarnym, ale i tak o wiele lepiej od białego, co go w tej chwili (poza Mądrasińskim, który ma pomarańczowy, ale to mój pupil i geniusz), nie mówiąc już o żadnym. Proszę się więc natchnąć duchem Loyoli i, w tym akurat przypadku, także, last but not least, duchem Coryllusa, a może nie będzie to aż tak trudne! Zatem zaczynamy. Oto wasze dzisiejsze zadanie, Młodzi Tygrysiści:

Wykaż, iż obecny międzynarodowy kryzys - ruska broń chemiczna w Londynie, hiper-radykalne retorsje Zachodu w postaci wydalenia kilku attachés culturelles, itd., to od początku do końca robota PRODUCENTÓW TEKTURY.

Acha, byłbym zapomniał: proszę się jednak łaskawie w jakiś sposób jednoznacznie podpisać, odpowiadając na te nasze zagwozdki, OK?

triarius

P.S. 1 "Bolszewik to liberał z jajami", jako rzecze Pan T. No a kim jest w takim razie liberał? ;-)
P.S. 2 Duchem Nalewek, przy tym akurat duchowym ćwiczeniu, też się możecie przejąć!

wtorek, marca 27, 2018

Jesień średniowiecza (nareszcie!)

Marat to, czy może Szczuka?
Wszystkim, którzy przez te lata martwili się i/lub mieli jakieś podejrzenia w związku z brakiem tego akurat tytułu dla któregoś wreszcie z moich, nazwijmy to tak, "tekstów", wyjaśniam, że ja książkę Huyzingi czytałem i powyższe pojęcie z niczym takim, jak prostemu ludowi, mi się nie kojarzy. (To było... Co to było, Mądrasiński? No właśnie, brawo!)

* * *

Ja człowiek prosty i Nasi Ukochani Przywódcy z pewnością wiedzą całą masę rzeczy, o których nie mam pojęcia, pewną ręką prowadząc nas do Rajskiej (Choć Świeckiej) Przyszłości... Wierzę w to głęboko. Mimo to, przynaję ze wstydem, odczuwam ostatnio pewien niepokój o losy świata, którego nie potrafię inaczej określić, niż słowem "zajęczy", a ta zajęczość mojego niepokoju niepokoi mnie już naprawdę poważnie, rodząc we mnie niepokój trochę większy...

To zaś z kolei... I tak, skutkiem indukcji (czy może rekursji?) chwilami, w porywach, odczuwam niepokój, który trzeba określić jako "wielorybi", a wieloryb to duże stworzenie i w dodatku jest pod ochroną. Powody? Jest ich trochę. No bo po pierwsze parę dni temu w "naszej" telewizji usłyszałem (i to z wizją!) przemówienie Szczuki, w której obiecywała nam tytułową "jesień średniowiecza", jeśli nie damy się jej do woli skrobać. Konkretnie obiecywała "przyjść do was, do tych waszych pałaców" (!) i zrobić.

Albo też książki nie czytała, albo aż tak bardzo chciała się zbratać z ludem i powieść go na barykady, że udała, iż nie wie o czym to. I faktycznie przypominała mi wtedy mocno samego Marata (którego możecie sobie podziwiać na załączonym obrazku) - też był szpetny i miał podły lewacki charakter wymalowany na obliczu. Trybun, psia mać, ludowy. Szczuka znaczy, bo że Marat to wiadomo. Taki osiemnastowieczny Urban.

Jednak nie mogę ukrywać - we snach bez przerwy widzę od paru dni okrwawione głowy obnoszone na pikach i takie urocze, do Szczuki zresztą dość podobne, panie dziergające sweterki na drewnianych stopniach takiej sporej drewnianej konstrukcji, co stoi sobie na jakimś placu i stwarza wrażenie, że na coś czeka. A te paniusie z nią.

Swoją drogą nie wiem, dlaczego by nie pozwolić lewakom skrobać się do woli. Jeśli ktoś przeleciał lewaczkę, to z pewnością drugi lewak, a nad takimi nienarodzonymi lewakami po mieczu i po kądzieli (po sierpie i po młocie raczej) ja się aż tak przesadnie nie rozczulam. Kiedyś przecież dorosną, o ile ich nie damy im na czas się wyskrobać. I po co nam ten kłopot?  Lewizna bez przerwy opowiada, jak to należało utrupić Hitlera, kiedy był dzieckiem, a tutaj nawet nie trzeba, bo sami się domagają i pragną... Niechże będą przez chwilę szczęśliwi! (Byle nie za długo.)

Mówię poważnie. Rozumiem, że liberalizm nie może ludziom na zbyt wiele pozwolić, bo by przestał być liberalizmem, tyle że ja nie liberał i mam to w dupie. Tak jak kibolom dałbym się naparzać do woli, byle w jakichś zamknietych szrankach, żeby nie było zagrożenia dla spokojnie zeunuszałych obywateli, ani kosztów ratowania ew. ofiar.

Niechby coś tam podpisali, że w razie czego nie roszczą, i niech sobie! Tak samo z lewactwem: ogrodzić, dać im każdemu po niezbyt ostrym koziku, młotek, klapcążki, i - niech już jako podatnik stracę! - po ćwiartce... W ramach, tak to możemy określić, praw człowieka. Niechby i lepiej - trochę benzyny do wąchania. I potem niech sobie jeden drugiego, albo każdy sam siebie, jak tam zapragną, skąd mam znać lewackie radości, skrobią do woli!

Dobra, zapłodniła mnie ta Szczuka swoim przemówieniem, na wspomnienie którego wciąż podnoszą mi się włosy na plecach, ale najmocniej do mojego uzajęczenia przyczynili się jednak Nasi Ukochani (o których przecie wspomniałem na początku, i nie bez przysłowiowej kozery), mianowicie wywalając tych ruskich szpie... Chciałem rzec dyplomatów. W potwornej zaiste ilości, jeśli się uwzględni, że to Trump... który albo coś bardzo chce udowodnić, albo też... Coś innego, co ja mogę wiedzieć?

W każdym razie jak oni teraz, ci dyplomaci, rzucą się na biura pośrednictwa pracy... Do kolejek po zasiłki... A przecież ruscy odpłacą tym samym, więc i po drugiej stronie... Bosze, bosze! Co to będzie, co to będzie! Do kolejek po darmową zupę też się oczywiście rzucą... No a kogo stać na gotowanie takiej ilości JADALNEJ zupy? Trzeba ją będzie (jeszcze) mocniej rozwodnić... Zapłacą wszyscy, lud w tych kolejkach zacznie się burzyć...

Z tego może być międzygalaktyczna katastrofa, mówię wam ludzie! Jeśli głupi motyl nad Amazonką może tymi marnym skrzydełkami te tam cyklony na Borneo, to co może taka wodnista zupa!? W kolejce po zasiłek pobiją się ambasadorowie z tymi, no... Attaché się na takiego mówi, ale jak to po naszemu odmieniać to nie wie chyba nikt. Potem policja odmówi strzelania, wojsko przejdzie na stronę rewolucjonistów... Na to liczą Nasi Światli? Niewykluczone, to by było chyba bardzo cwane. Choć co ja tam wiem.

W Rosji (jeśli tam, a nie całkiem gdzie indziej, gdzie też przecież będą grasować watachy głodnych ambasadorów, a Szczuki tego świata wisieć i grozić, choć niekoniecznie w tej kolejności) może rzeczywiście wybuchnąć rewolucja i odsunąć Putina od władzy, o czym od niedawna Nasi Światli zdają się marzyć... Jednak to na dwoje babka wróżyła. Mogą dojść do władzy (niby jak?!?) jakieś uwielbiające tolerancję mięczaki, a mogą jacyś hiper-bolszewicy. ("Bolszewik to liberał z jajami", jak mi właśnie przyszło do głowy. Głębokie i jakżesz prawdziwe. Jak to u mnie zresztą.)

Tacy, przy których Putin będzie wyglądał jak bezzębna Szczuka. I tacy bolszewicy mogą już nie chcieć się z Merkelami tego świata układać na temat rurociągów i takich spraw, tylko po prostu od razu pieprzną kogoś jakąś bombą... Albo jakimś... "Nowiczok" to się podobno nazywa... Słodko! Ech, naprawdę - tu Szczuka, tu Marat, tu nowa rasa hiper-bolszewików się nam wykluwa, a po drugiej stronie ja - biedny, słaby i z tym cholernym zajęczym niepokojem, mimo że przecież głęboko wierzę w Świetlaną Przyszłość i kocham Tolerancję, a Oda do radości to mój Wlazkotek...

Nie jest mi się łatwo do tego przyznać, nawet przed samym sobą, ale chyba jednak główną przyczyną mego uzajęczenia jest lęk o to, czy dla mnie w ogóle jeszcze starczy tej smakowitej zupy, a jak nawet starczy, to czy tam będzie cokolwiek poza wodą. Woda zresztą to przecież globalny i strategiczny zasób, którego Ludzkość (ach!) ma o wiele zbyt mało...

Jeśli cała pójdzie do tej zupy dla bezrobotnych dyplomatów... Może mi nie wystarczyć np. dla złotych rybek. Jerum, jerum! - że tak z tego niepokoju zajęczę. (Nie żeby mi na tych rybkach jakoś w tej chwili zależało, ale przecie zajęczy niepokój nie sługa.) Czy ci Nasi Umiłowani Naprawdę tym razem wiedzą co robią? Czy nie żąglują aby beztrosko przyszłością Naszej Wspólnej (ach!) Galaktyki?!

triarius

piątek, marca 23, 2018

Kamyczek do ogródka (biężączka, i to jaka!)

Idea "pereł przed wieprze" (z wyłączeniem paru ludzi raczących nas czytać i coś tam rozumiejących) lepiej brzmi, niż smakuje po paru latach praktykowania, a ja mam teraz ciekawsze rzeczy do roboty, jednak dzisiaj dysponuję czymś, czego zapewne nikt nigdy wam nie powie, więc się poczułem i proszę docenić. (To było niezbędne... Co? Tak Mądrasiński, to było właśnie owo "zjadanie własnego ogona, bez którego nijak". Siadaj, pięć z plusem!)

* * *

Dzisiejsze wzięcie zakładników w pobliżu Tuluzy i Carcassone... W naszych (z naciskiem na "naszych") mediach prawie nic, i bardzo dobrze, że nie chlapią bez sensu ozorami, ale jednak z nich się dowiedziałem, więc na plusa. Więc poszedłem ci ja zaraz na media zagraniczne i w sumie miałem to co zwykle: mało interesujących informacji, bełkot różnych "ekspertów" i ogólne usypianie leminga "hipnotyczną" w założeniu, czyli maksymalnie beztreściową, gadką. Na razie bez zaskoczeń, ale poczekajcie chwilę...

Popatrzyłem, potem musiałem jednak pojechać do (sławnego z Amber-komisji) Wrzeszcza, bo miałem tam sprawę, a z omawianego tu wydarzenia najbardziej miałem wrytą w pamięć tę miniaturową kobietkę w pełnym antyterrorystycznym rynsztunku i z armatą na brzuchu, która stała sobie na pierwszym planie na wszystkich dokładnie kanałach raczących się tym naszym (tak się mówi!) zamachem zajmować. Trochę mnie to, jako znaną męską szowinistyczną świnię, wkurzało i tak sobie mówiłem, że gdyby ona była sporo brzydsza i jakoś pokracznie pokrzywiona, to można by to uznać za symbol dzisiejszego upadku Zachodu... A tak to tylko za owoc feministycznej propagandy i idiotycznej idei "równouprawnienia".

No dobra, to na razie było dość subiektywne, prosimy o konkrety panie T.! Robi się! Nasz Klient, nasz Pan! Otóż kiedy wróciłem ci ja do domu i znowu zacząłem oglądać te zachodnie, excusez le mot, kanały, na francuskim rzekł jeden ktoś coś w tym stylu, że: "wprawdzie tego paskudnego terrorystę już utrupiono, ale nie możemy nadawać zwyczajowych i jakże fascynujących rozmów z tubylcami owego dziesięciotysięcznego miasteczka, ani niestety innych duszeszczipajuszczich treści, ponieważ napotykamy tam na dziką wrogość i rzucają w nas kamieniami".

Podaję z głowy, we własnym przekładzie z francuskiego, ale taka była w sumie treść. (Szczególnie jeśli dozwolicie mi ten wsławiony Tukidydesem środek wyrazu, jakim są owe przemowy wodzów, w któych mamy o wiele więcej istotnej informacji, niż naprawdę ci faceci wypowiedzieli, ale nic nie jest skłamane.)

No i najfajniejsze w tym jest to, że żadnych duszeszczypacielnych wywiadów dotąd się nie doczekałem, co jest rzeczą nową i niezwykłą, więc to musi być prawda. Nie jest to fajna informacja? I istotna? Tym bardziej, że dla mnie informacje, które ktoś z obfitości serca chlapnął tylko raz, a potem już nigdy to się nie pokazały i wszelkie ślady, poza tymi w tygrysiej korze, pieczołowicie zatarto, są dla mnie jeszcze o wiele bardziej wiarygodne od osławionych zdementowanych. Mam nadzieję, że dla was ludzie też.

I co z tego miałoby wynikać, spyta jakiś niewierny Tomasz? (Albo i inny np. Bronisław. Czy nawet, niech będzie, Zofia.) A to, że francuski małomiasteczkowy lud już nie tylko zgrzyta zębami za zamkniętymi drzwiami swych sielskich wychodków, ale na tyle nienawidzi lewackich mediów, czyli w sumie wszelkich, bo przecież tygrysiczne nie istnieją, że odważa się w nie rzucać kamieniami. I to bez przechodzenia etapów pośrednich, jak to: "telewizja kłamie", czy spacery w porze "Dziennika". Coś się rusza, moi państwo, coś się ruszać zaczyna, a tu wszystko zależy właśnie od postawy prostego ludu, bo przecież tak naprawdę po tej "naszej" stronie w tej chwili nic niemal innego nie ma. No więc czekamy... (Putek też niestety czeka i w tym drobny problem. Ale kto powiedział, że będzie słodko?)

triarius

środa, lutego 14, 2018

Bonmot na szóstą rano

I znowu przyszedł taki trudny czas, że każdy Polak musi uratować jak najwięcej Żydów - tym razem przed ewakuowaniem się do Polski.


triarius

wtorek, lutego 13, 2018

Zabawna przygoda filosemity część 1

Miałem ci ja kiedyś znajomego. Bardzo bliski znajomy, nie uwierzylibyście jak bliski. (Tylko bez żadnych świńskich podejrzeń proszę!) Ten znajomy opowiedział mi kiedyś ze szczegółami jedną swoją przygodę. Z jednej strony niezwykle wprost ucieszną, z drugiej mającej jednak spory wpływ na drugą połowę życia tego mojego znajomka, na jego życie zawodowe, rodzinne, finanse i co tam jeszcze.

Od czego by tu zacząć... No więc niech będzie tak... Ten mój kumpel znalazł się tak gdzieś w połowie lat '80 ubiegłego już wieku na obczyźnie. "Solidarność", brak przekonania do Najlepszego Ustroju... Takie tam. Kiedy go już po roku oczekiwania zaakceptowano jako imigranta, dano mu listę, na której było chyba ze trzech tłumaczy, a on miał z niej wybrać, który dostanie do przetłumaczenia jego dyplom wyższej, jak to się określa, uczelni.

Uczelnia z Platońską Akademią czy innym Harvardem nie mogła się równać, ale była to jedna z lepszych szkół w PRL, a nasz bohater po jej ukończeniu miał prawo dumnie określać się mianem "mgr. inż.". W naprawdę nie byle jakiej dziedzinie zresztą, choć on do tej uczelni i dziedziny miał, z jakichś powodów, stosunek dziwnie, mówiąc eufemistycznie, mieszany. Mieszany czy nie - tytuł miał, a także kilka lat pracy na stanowisku o naprawdę dumnie (jak na te czasy i ten kontekst) brzmiącym tytule zawodowym. W dość imponująco (j.w.) brzmiącej instytucji.

Wszystko to pięknie, ale nasz znajomy miał także jedną dziwną i rzadką przypadłość... Był mianowicie filosemitą. Łagodnym jak letni wietrzyk, ale niewątpliwym. Zanim rzucicie kamieniem, pozwólcie sobie parę rzeczy wyjaśnić. Wiem, że będzie trudno, ale spróbuję. Zrobię to tak pokrótce, jak to tylko możliwe, bo mi to całkiem rozwala narrację, ale po prostu bez tego się nie da. Kiedyś może powiem o tym więcej, bo sprawa nie jest nieinteresująca. (Zwracam uwagę - podwójna negacja! Do szkoły chodzili, prawda?)

c.d., Deo et Publico volente, n.


triarius

niedziela, lutego 11, 2018

Bonmot mój własny i w dodatku prywatny

Przez ponad dobę nikt się nie dał sprowokować (no, prawie, ale tylko w prywatnych rozmowach jakieś nieśmiałe protesty). No to dzisiaj dalszy ciąg, w postaci bonomotu. Mógłbym zaserwować masę miażdżących argumentów, które by was, Moje Kochane Czciciele Prywatnej Własności i Wolnego Rynku, zbiły z pantałyku i zachwiały w niezłomnych przekonaniach, ale umówiliśmy się, że najpierw sami to przemyślicie i tego się na razie trzymam. A teraz obiecany bonmot:

Mało jest rzeczy tak mało prywatnych, jak "prywatna własność"

No to i drugi, który mi właśnie przyszedł go głowy. Jako bonus (patrzcie, jaki ze mnie wolny rynek!):

Całe dane społeczeństwo składa się każdemu bogaczowi na jego złote kible i co tam jeszcze - w pojedynkę to on przecież sobie może ewentualnie... Co właściwie? Chyba po prostu kompletnie nic. A już na pewno nie obronić tę swoją własność przed bliźnimi swymi, którzy by mu ją chętnie zabrali. Tylko konkretny model i konkretne funkcjonowanie danego społeczeństwa pozwala zatem - jeśli nie uzyskać, choć to też, choć w o wiele bardziej skomplikowany sposób, to na pewno zachować cokolwiek, co by mogło kogoś innego skusić.

Nie mówię, przynajmniej w tej chwili, że to dobrze, nie mówię, że to źle - po prostu tak jest i trzysta lat liberalnej indoktrynacji nie może tego zmienić.

triarius

sobota, lutego 10, 2018

Wszystko co chcielibyście wiedzieć o WŁASNOŚCI PRYWATNEJ, tylko się boicie spytać

W sensie codziennym i praktycznym "własność" - moja albo nie-moja - oczywiście istnieje i to pojęcie się przydaje. Tak samo jak nie musimy się bez przerwy zastanawiać nad moralnością, aby np. nie kopnąć szczeniaka, albo nie znokautować sympatycznej staruszki w celu ekstrakcji złotego zęba, i możemy to sobie nawet luźno nazwać "poszanowaniem praw człowieka" - tragedii nie będzie, choć wielkiej mądrości też nie, bo te "prawa" nigdzie przecież obiektywnie nie istnieją.

Jednak, kiedy ktoś wam tu przybiera tony Mędrca, Guru, Proroka, to automatycznie powinna wam się zapalić czerwona lampka i rozbrzęczyć brzęczyk - a tym bardziej, kiedy ten gość zaczyna wam serwować hasła w rodzaju "praw człowieka" lub "własności prywatnej".

Często, najczęściej właściwie, to się wcale nie odbywa przy pomocy głośnych, zamaszystych i przeważnie wąsatych Proroków, tylko właśnie sączą wam te trucizny do dusz w postaci Ckliwych Historyjek w mediach, jakże często upozowanych na "prawicowe", "patriotyczne"... Choć często to po prostu Komedie Romantyczne albo Strzelanki Dla Prawdziwych Mężczyzn (Spędzających Czas W Bamboszach Przed Telewizorkiem).

I to, bym rzekł, byłoby jeszcze groźniejsze, Ludkowie Moi Rostomili, bo wtedy wasze móżdżki śpią... Ale tego nie powiem, bo po prawdzie to one śpią niemal bez przerwy. No, chyba że akurat jest jakaś Świecka Liturgia - Olimpiada, Parada Przebierańców, albo Kicanie Na Odległość.

Kiedy taki Prorok (żeby do nich wrócić) nadyma się i stręczy wam te "Prawa Człowieka", podlane "Świętym Prawem Własności", powinniście... Nie powiem "odbezpieczyć rewolwer", bo to oczywiście nie ma sensu, ale coś w tym kierunku. No i, po tej elokwentnej i jakże ogólnej Diatrybie, przejdę wreszcie do rzeczy Ważnych i Unikalnych (za "unikatowe" strzelam!), które tylko ja mogę wam (z jakichś nieznanych mi powodów, skoro tylu Gurów wszędzie dookoła), Kochane Ludzie, ujawnić.

"Własność prywatna" to dokładnie takie coś, jak "prawa człowieka" - mętna propagandowa hipostaza bez realnej treści, służąca do usypiaina prola, żeby go łatwiej można bylo... I ja wcale nie mówię, że "ma jej nie być" - żebyście mi tu nie wyjeżdżali z idiotyzmami o bolszewiźmie! Nie mówię także, że "ma być"... Mówię, że na poziomie ponad Kicaniem Na Odległość Dla Ojczyzny i Księżną Dianą, te pojęcia absolutnie nie mają sensu, a kto ich używa, to albo Dureń, albo Idiota, albo Szemrany Propagandzista.

Wyjaśniłbym wam to, Ludkowie Moi Rostomili, bliżej, ale spróbuję udać, że wierzę w możliwości waszych rozumków i zostawię was, na razie, podczas którego to razu będzie mnie, jak zwykle, dręczył ten co zwykle (żeby nie obrażać Męskich Organów porównaniami)... Więc zastanówcie się, Kochane Ludki, nad takimi oto kwestiami, potem zadziałajcie tu, z łaski swojej, interaktywnie, a w ostateczności ja wam w końcu powiem, dlaczego nie macie racji, gdzie pobłądziliście i jak naprawdę sprawy się mają. OK?

No więc te kwestie:

1. Dlaczego "Własność Prywatna to dokładnie taka sama Hipostaza, jak Prawa Człowieka" (z tym, że to drugie jest jednak sympatyczniejsze)?

2. Dlaczego nie, jeśli się nie zgadzacie. Proszę elokwentnie uzasadnić.

3. A na ocenę celującą odpiewiedzcie jeszcze na takie pytanie: dlaczego słuszne i głębokie jest zarówno twierdzenie Spenglera, że "socjalizm to kapitalizm biedoty", jak i Pana Tygrysa, że "kapitalizm to socjalizm burżujów". Postaraj się wyjaśnić zadziwiającą symetrię w obu tych, tak różnych z pozoru, sprawach.

triarius

P.S. Ułatwię wam, Ludzieńki. Twierdzę mianowicie, że "własność prywatna" jest kłamstwem i/lub mętnym urojeniem JEŚLI PRZECIWSTAWIA SIĘ JĄ OGÓŁOWI STOSUNKÓW W DANYM SPOŁECZEŃSTWIE. (Dokładnie tak samo, jak "prawa człowieka". A w słowie "społeczeństwo" nie ma ma tu żadnych ochów czy achów, które tam się przeważnie dokłada. Po prostu nie znam lepszego określenia.) Czymże jest więc wobec tego "własność prywatna"? (Na poziomie nieco wyższym, niż codzienne się krzątanie, a przecież na tym poziomie rzekomo mówią do was. Ludzie, te wszystkie Profety, Misesy i K*winy).

poniedziałek, lutego 05, 2018

Od tego się powinno zacząć NASZE WŁASNE Oświecenie...

Znałem Luigiego Rossi, nadwornego kompozytora Anny Austriaczki, żony Ludwika XIII, tych od Muszkieterów, lubiłem parę jego pomniejszych kawałków, ale nie myślałem, że to w większej ilości może być aż tak skurwysyńsko dobre. (Zresztą do szpiku kości szkoła Monteverdiego.) Na tym etapie historii, tak na oko, skończyło się to, co było naprawdę piękne i płodne w zachodniej cywilizacji (Faustycznej K/C dla Tygrysistów). Niby do Oświecenia mieli jeszcze trochę, ale Ludwik XIV to także żaden tygrysiczny faworyt.

Dalej powinniśmy więc to sami pociągnąć, z tego całego ichniego Oświecenia wybierając tylko to, co nam naprawdę pasuje. (Zgodnie z zaleceniem Dávili, o czym sami już powinniście wiedzieć.) Niewątpliwie trochę przesadzam i poetycko wyolbrzymiam z tym niemal-całkowitym odrzuceniem ostatnich czterystu lat, ale taka właśnie, moim skromnym, powinna być nasza naczelna idea - bierzemy tylko to co dobre, a masa dobra przecież nie jest, co by prolom nie stręczyły Światłe Autorytety.

Posłuchajcie sobie tego w wolnej chwili - ale nie przymuszając się, bo to szkodzi na percepcję z aprecjacją... Naprawdę warto!


triarius

wtorek, stycznia 30, 2018

A może jednak...?

Ułani Powstania Listopadowego
Bóg mi świadkiem, że jestem wyjątkowo mało skłonny do napadów optymizmu, naprawdę poczułem się, jako żelazny elektorat, napluty w gębę ostatnimi zmianami... Ale jednak muszę to powiedzieć... I mogę to chyba powiedzieć bez ryzyka, że komuś nieprzyjemnemu coś rozjaśnię czy wyjaśnię, bo mamy tu niszowy blogasek o zerowej popularności i nikt nas nie czyta... (No, trochę Łubianka nas odwiedza, ale oni mają dużo czasu i odwiedzają wszystkich.)

No więc, tak mi całkiem ostatnio przyszło do głowy, że to wszystko, co nas ostatnio spotkało i tak nas przykro dotknęło, to jednak mogłaby teoretycznie być genialna kombinacja JK, żeby wziąć wrogów kolejno, a nie bić się na raz na wszystkich frontach, i że to by było niebotycznie genialne - co z jednej strony brzmi cudnie, z drugiej zaś trochę sprawę jednak unieprawdopodabnia, no bo genialne jest w tenkraju rzadkie, a co dopiero niebotycznie.

Jednak parę aspektów wygląda tu dziwnie - np. spokój i pogoda domniemanych ofiar tych (szczęsnych? nieszczęsnych?) przemian... I to, że tak dzielnie nagle z tymi obozami... Naprawdę nie wiem, ale też nie chciałbym być tym, który najdłużej będzie wrzeszczeć o zdradzie i rozpaczać, kiedy nasi, raz na tysiąc lat, zrobią coś naprawdę genialnie.

Gdyby to się okazało prawdą (co daj Panie Boże!) możemy się też nieco pocieszyć, że nasz pesymizm i poczucie naplucia w gębę, o ile ktoś jednak z wrażych sił nas czyta, tym bardziej uprawdopodobniło zmyłkę, którą tak genialnie... (Zaś jeśli to wszystko to tylko różowe złudzenie i atak starczego Alzheimera, to wszystko jest tak beznadziejnie, że nasz radosny wyskok nie ma w tym wszystkim większego znaczenia.)

Przy okazji może kogoś zainteresuje, że rozmawiałem właśnie z Nickiem, no i to że chopak wciąż obłędnie optymistyczny, to chyba dla nikogo tutaj nie może być zaskoczeniem, ale gada dość interesująco, a co więcej, okazuje się że wciąż jest w PiS - mimo brawurowej akcji Gazownika... Świat się kończy, pani Popiołkowa!

triarius

sobota, grudnia 30, 2017

Interesujące książki po polsku

David Riesman, Samotny tłum
Ten wpis (poza tym, że ma b. mało błyskotliwy tytuł, za to jednak w samo sedno) jest w sumie adresowany do konkretnej osoby, choć może kogoś jeszcze zainteresować, ale w końcu lepiej, żeby jedna osoba coś z tego bloga miała, niż nikt. Zaręczam wam, że po głowie chodzą mi arcydzieła, o jakich się Ziemkiewiczom tego świata nie śniło, ale po kiego grzyba (że tak to swojsko wyrażę, a moja elbląska przeszłość się ładnie ukłoni) miałbym to pracowicie przelewać na tę tutaj plazmę?

Jednak z szacunku do osób, które  ew. ten blogasek swoją obecnością z jakichś względów zaszczyciły, wyjaśnię o co tutaj chodzi. Otóż od znajomej (którą niniejszym serdecznie, choć ze stalowym błyskiem w oku) dowiedziałem się czas temu jakiś, że matka jej przyjaciółki (której osobiście nie znam, ale którą niniejszym serdecznie wirtualnie) zapragnęła listy polecanych przeze mnie książek, żeby sobie, jak zgaduję, poszerzyć und pogłębić.

Niewiele o tej pani wiem, więc zakładam, że książki mają być po polsku - zresztą ze zdobyciem zagranicznych, nawet przy znajomości narzeczy, są problemy, drobne, ale np. dla Tygrysicznego Narybku (który niniejszym serdecznie, choć nie bez błysku), jak wykazało dziesięcioletnie doświadczenie, nie do pokonania. I na różne tematy. Jeśli coś tej pani akurat nie zainteresuje, to może kogoś. A zresztą co to ma za znaczenie? No więc te książki, jak mi się przypomina, przy każdej drobny komentarz od serca.

Znajoma miała spisać te książki, co je polecam, ale cały czas ma lepsze rzeczy do roboty (Ziemkiewicze i Ogórki), więc ja muszę to zrobić sam. Co niniejszym czynię.

* * *

Andrzej Zieliński "Skandaliści w koronach"

O dziwo, mimo tandetnie sensacyjnego tytułu i faktu, że autor jest tylko dziennikarzem, b. ciekawa książeczka o historii Polski. Wpadło mi to w ręce całkiem niedawno i przypadkiem, ale błogosławię ten fakt pod niebiosa. (Z tym błogosławieniem oczywiście żartuję, ale książka jest warta grzechu.)

*

Alexander Lowen "Zdrada ciała" (Betrayal of the Body)

Z jednej strony tutaj potrzeba sporej szczypty soli, bo to dość mocno zalatuje kalifornijskim New Agem, ale z drugiej jest to prawdopodobnie NAJWAŻNIEJSZA książka, jaką w życiu przeczytałem! Trudno uwierzyć? Rozumiem, ale w końcu my tu sobie normalnie o sprawach intelektu, Ardreye i Spenglery, ważne rzeczy, ale jednak abstrakcje, a ta książka realnie zmieniła moje, dotąd dość podłe i nie do końca zdrowe, życie. Cóż więc jest ważniejsze?

Nie każdy oczywiście ma tak, jak ja miałem wtedy, kiedy dorwałem jakimś boskim zrządzeniem losu tę książkę, w oryginale, w sopockim antykwariacie (gdzie potem ponoć przychadzał i Michnik, czym mi się właścicielka pochwaliła), więc nie każdy aż tyle skorzysta, ale są to interesujące sprawy i cholernie by się wam, kochane ludzie, przydały. Zresztą Lowen napisał wiele książek, z czego niektóre są i po polsku, te inne też są interesujące, ale ta wydaje mi się rewolucyjnie najważniejsza.

*

Jan Kucharzewski "Od białego do czerwonego caratu"

Żeby było coś o polityce i na komucha, to tutaj macie fajną książkę rodaka na temat Rosji przed rewolucją i jak to tam w sumie wyglądało. Znana rzecz i naprawdę niezła.

*

Astolphe de Custine "Listy z Rosji"

Skoro już jesteśmy przy polityce i Rosji, to nie można zapomnieć o tym sławnym dziełku. Mówią o nim, że nie była to aż tak znakomita rzecz o ówczesnej Rosji, ale o dziwo nabierała wagi i prawdziwości z czasem i stała się znakomitą pracą o CCCP, niech je...

*

Krzysztof Kowalski "Eros i kostucha"

Fatalnie wydane, rozpada się w rękach po dwóch minutach, ale b. interesująca rzecz, jeśli kogoś, jak mnie, kręcą sprawy związane z prehistorycznymi religiami i takie tam. Ostrzegam, że dla niewinnych dziewic i ministrantów będzie to zbyt mocne z powodu b. wyrafinowanej seksualności w tych tam sprawach.

*

George James Frazer "Złota gałąź"

Skoro już prehistoria, dziwne obrzędy, ofiary z ludzi i co z tego zostało, to oczywiście nie można pominąć tej klasycznej i do dziś sławnej pozycji.

*

Robert Graves "Mity greckie", "Biała bogini"

To jest coś w tym samym stylu, co dwie poprzednie pozycje, ale łatwiej się chyba czyta niż Frazera. W "Mitach greckich" ja w sumie czytam niemal wyłącznie przypisy, gdzie jest właśnie samo jądro gęstwiny, choć i zwykły tekst też jest interesujący, a nawet powinienem go z zapałem studiować, jako niedoszły  historyk starożytny, tylko że mnie to akurat nie aż tak kręci. Przypisy jednak są REWELACYJNE - jeśli kogoś, oczywiście, jak mnie, te sprawy podniecają. "Biała bogini" to całkiem inna książka, raczej na tematy celtyckie, choć wcale nie tylko, ale tematyka pokrewna i podobnego nastawienia wymaga od czytelnika.

Oczywiście Graves napisał sporo innych rzeczy, które pół wieku temu b. mi się podobały, a dziś pewnie też by mnie nie odrzuciły - te o Kaliguli i Klaudiuszu na przykład. Facet w ogóle był genialny, choć Anglik (nie mówcie Koryle!) i na zdjęciu wygląda dość pedalsko, ale sam fakt, że mieszkał sobie na Majorce pod rządami gen. Franco, powinien nas do niego przekonać.

(A najzabawniejsze, że Graves "genetycznie" był jednak Niemcem. O czym wtedy nie wiedziałem.)

*

Antoni Kępiński "Schizofrenia"

Ten autor to b. ciekawa postać i nawet taka na ołtarze, napisał też sporo książek na tematy różnych aspektów psychiki i różnych zaburzeń, wszystkie które ja czytałem były interesujące i polecam,  ale o "Schizofrenii" my sobie tutaj nawet przecie kiedyś pisaliśmy, a to w związku z jej teorią, wyrażoną przez Kępińskiego w tej właśnie książce. Chodzi o teorię "metabolizmu informacyjnego" i jak to się potrafi zaburzać, obradzając np. schizofrenią "jako taką", albo schizofrenią metaforyczną... Spengleryzmy takie, można sobie tutaj ew. pracowicie poszukać.

*

Klemens Krzyżagórski "Kłopoty z ciałem"

Czytałem to wieki temu, nie mam nawet pojęcia, czy ten autor jest "nasz", ale b. ciekawe.

*

Oswald Spengler

Jest parę jego rzeczy po polsku - Magnum Opus oczywiście w dzisiejszej liberalnie skastrowanej wersji, ale i tak to jest b. dobra książka, choć nie tak, jak uczciwe wydanie. Wszystko jest do czytania i nauczenia się na pamięć. (Z pamięcią nieco żartuję, ale tylko trochę.)

Tu macie linek do Wikipedii na jego temat, tam są podane jego teksty po polsku, nie jest to oczywiście żadna Święta Księga (Wikipedia znaczy), ale może się przydać:

https://pl.wikipedia.org/wiki/Oswald_Spengler

*

G. Lenotre "Ze starych papierów"

Wybór i tłumaczenie tekstów Lenotre'a, który był przez długie lata paryskim archiwistą i opublikował masę fascynujących rzeczy, w dużej części na temat Rewolucji Francuskiej i spraw wokół  niej. Wybór zrobiony, genialnie, przez Pawła Hertza ("naszego Żyda") w początkach lat '60. Tłumaczenie też znakomite. Dzisiaj musi to być trudne do dorwania, ale warto poszukać, bo naprawdę fantastycznie się czyta i może kogoś nawrócić na zainteresowanie historią.

*

prof. Stanisław Zieliński "Po co Homer?"

Tej akurat książki nie mogę nigdzie dorwać w postaci materialnej, ale jest zdaje się dostępna na jakichś Chomikach. Polecam! Ten sam autor wydał też sporo innych b. interesujących książek o starożytności, które co najmniej dla młodych obiecujących nadają się do polecenia.

*

Anna Świderkówna "Hellada królów"

Super rzecz - historia hellenistycznej Grecji, gorąco polecam! Polityka, wojna i samo życie, takie, jakie ono naprawdę jest i jakie w sumie zawsze będzie.

*

Janusz Korczak "Król Maciuś Pierwszy" i "Król Maciuś na wyspie bezludnej"

Historia rządów Donalda Trumpa, odkryta jakimś genialnym przebłyskiem intuicji i opisana niemal sto lat temu. ("Faraon" Bolesława Prusa także jest niezłym wprowadzeniem do polityki i polecam. Jak i wspomniane już tutaj książki Roberta Gravesa o wczesnych cezarach.)

*

Maurice Druon "Królowie przeklęci"

Coryllus by mnie za to przeklął (nie czyniąc przy tym królem), ale co mi tam! Od lat właściwie prawie nie czytam powieści, ale tę chciałem przeczytać od pół wieku (kiedy usłyszałem jej fragment czytany w radio*), i kiedy oczy moje ujrzały, że oryginał jest do dostania na allegro, to sobie kupiłem, a potem przeczytałem. Tego jest chyba z sześć tomów, w sam raz na długie zimowe do początku XXII wieku.

Nie żałuję, bo chociaż mogę się teraz uśmiechać czytając (jak to mi się raz na parę tygodni zdarza) diatryby naszego natchnionego Savonaroli v2.0, a dla ludzi młodszych, bardziej skłonnych do czytania powieści i być może mniej unurzanych w historii, to powinno tym bardziej być ciekawe i pouczające. (Nie wykluczam do końca, że Koryła może mieć trochę racji polemizując z Druonem na temat stosunków bankierów z władzą, ale to i tak książki nie przekreśla, a na temat mechanizmów historii różni ludzie mogą mieć różne opinie, i nawet o to jakby właśnie chodziło.)

* Choć to raczej chyba było słuchowisko, jak to wtedy.

*

David Riesman "Samotny tłum"

Instrukcja obsługi leminga i wprowadzenie do propedeutyki lemingologii. Po prostu!

* * *

To na razie tyle, bo to mi w tej chwili przyszło do głowy, ale osoby ew. zainteresowane mogą tu co pewien czas zajrzeć, bo jak sobie coś istotnego przypomnę, to być może dodam.

triarius

P.S. A tak całkiem bez związku z czymkolwiek, to przyszedł mi do głowy bonmot, którym nie omieszkam się podzielić: W dobrą zmianę nie uwierzę, dopóki ten, kto wymyślił tytuł programu "W tyle wizji", nie pójdzie siedzieć.

niedziela, grudnia 17, 2017

Bonmot historiozoficzny długouchy

Jakoś z nudów rzuciłem ci ja okiem na kolejny w mym długim życiu amerykański film w moim telewizorze, i nagle wszystkie fragmenciki wszystkich tych filmów ułożyły mi się w kompletną układankę... I zrozumiałem! Że...


Ważną rolę, którą od tysiącleci w świecie śródziemnomorskim i bliskowschodnim pełnił osioł, dzisiaj w świecie zachodnim pełni ojciec rodziny.


Mamy mało tekstu (choć głębie przecie niewypowiedziane), to damy sobie aż trzy obrazki. Enjoy!




triarius

P.S. Od drugiej strony też jest to fajne i jakże słuszne: "... którą dziś w zachodnim świecie pełni ojciec rodziny... pełnił od tysięcy lat..."

środa, grudnia 13, 2017

Myślęta (zima 2017)

słodka ropuszka
Najsampierw coś artystycznego...

Picasso - Szkoła Frankfurcka w 2D i kolorkach.

* * *

A teraz dłuższe i bardziej jeszcze aktualne...

Żmija, jadowita ropucha, skorpion, bakteria dżumy są obrzydliwe, ale są jakie są i można się nimi co najwyżej, mniej lub bardziej radykalnie, bronić. Pomysł, by im wyrwać jadowite zęby, przypudrować, przykurtyzować ten śpiczasty ogonek, poperfumować Chanel nr 5 i używać jako przymilnych kociaczków widzi mi się dość głupi i mocno niesmaczny. No a czymże jest ulubiona telewizyjna audycja wielu naszych "prawicowych" (hłe hłe!) rodaków "W tyle wizji", jeśli nie takim właśnie podrabianym kociaczkiem? (Swoją drogą sam tytuł jest żenujący.)

"Szkło kontaktowe", na którym jest to wzorowane, to program oczywiście obrzydliwy, ale też na tym dokładnie to tam polega. Najklasyczniejszy ardreyowsko-tygrysiczny "instynkt linczu" (o którym sobie tu wielokrotnie pisaliśmy i który jest cholernie ważny do zrozumienia), niepohamowana agresja w stronę kogoś, kto w sumie jest widziany, jako znacznie słabszy (i niestety słusznie), ale któremu dorabia się różne paskudne i złowieszcze maski... To cała idea i cały lewacki/ubecki wdzięk "Szkła kontaktowego".

Pomysł, żeby to ucywilizować i zrobić coś podobnego, ale słodkiego, łagodnego, dyszącego wprost człowiekolubną moralnością i obiektywizmem, to całkiem jak pudrowanie jadowitej brodawkowatej ropuchy skrzyżowanej z zarażonym wścieklizną skorpionem. Że już nie będę się dodatkowo znęcał nad samą ideą - wspólną tym razem dla obu tych arcydzieł - że oto przychodzi do studia człek od Ducha Świętegp/Kiszczaka obdarzony niebywałym dowcipem i na zawołanie będzie nam tutaj, bez przygotowania, cholernie zabawny.

To się, moim skromnym, niemal zawsze kończy żenadą, tylko że lemingi - także te "prawicowe" - nie raczą, lub raczej nie potrafią, tego zauważyć. Zresztą w przypadku "Szkła kontaktowego" nie o to przecież chodzi! Po co ja o takich żałosnych w jednym, podłych zaś w drugim przypadku, rzeczach tyle piszę? Dlatego, że to nieszczęsne "W tyle wizji" jawi mi się jako metafora Polski. Mógłbym rzec "metafora III RP", ale to by była łatwizna.

Polska, którą byłbym w stanie zaakceptować, to dziś tylko idea - nawet naiwnie zakładając, że wcześniej wszystko było OK... Fakt, że gdzie indziej, jak się nieco pogrzebie w historii, też nigdy całkiem OK nie było, tylko że niektórzy częściej dawali, niż brali w dupę, ale logika sugeruje, że ktoś jednak brać musi, żeby inni mogli dawać... No a później, to, z dwudziestoletnią pieriedyszką, od ponad trzystu lat Polska jest w... Wiadomo gdzie... Ta pieriedyszka była wprawdzie dziesięć razy dłuższa, niż ta ostatnia, ta sprzed paru dni, ale cóż to w porównaniu z wiekami? Ale i wcześniej, twierdzą niektórzy, byliśmy przeważnie, o ile nie po prostu zawsze, kulawi i mocno ślepi...

To była przydługa dygresja, sorry, ale chodzi mi o to, że wolnej (i BOGATEJ, bo o tym wszyscy, z tego co wiem, marzycie) Polski nie stworzy się stosując się do reguł narzucanych przez kraje, które teraz są w upadku (!), a to, że pod względem bogactwa mają jeszcze z czego spadać, wynika właśnie z tego, co one robiły, a my nie. Stosując się do tych reguł, nie tylko nikogo nie dościgniemy - co najwyżej oni, w wariancie hiper-optymistycznym, w którym my w ogóle za pół wieku istniejemy, oni dościgną nas. W dół!

I to jest właśnie, żeby ładnie (na odmianę) zamknąć to arcydzieło ślicznie skomponowanego publicystycznego tekstu (hłe hłe!), to pudrowanie ropuchy, perfumowanie dżumy i przerabianie skorpiona na puchatego przytulaska. Ale cóż, skoro cała prawdziwa polityka jakiegoś narodu opiera się na JEDNYM (słownie JEDNYM) starszym panu, a całej reszcie status kolonii i bantustanu zdaje się całkiem nie przeszkadzać... Skoro "wszyscy Polacy" oznacza także 20% ewidentnej i nie-do-odratowania targowicy, a każdy, kto, zawsze tak czy tak z cudzego nadania, chce Polską rządzić, musi być "wszystkich Polaków"...

Skoro "prawicowość" (żeby to na moment przenieść się z rozdrapywania ran narodowych na poziom globalny) to dziś jedynie te same, co u lewizny LEWACKIE IDEAŁY, TYLKO "MY TO ZROBIMY LEPIEJ"... I tak łagodnie że nawet nie zauważycie! "Przeczyszcza łagodnie, nie przerywając snu", jak głosiła pono jedna przedwojenna reklama. (Spójrzcie sobie pod tym kątem na Trumpa i w ogóle dzisiejszą Amerykę.)

Tak moje ludzie - dzisiejsza Polska to takie "W tyle wizji"! Choć tak bardzo się niby staramy, żeby w końcu mieć coś własnego i fajnego, mamy upudrowaną ropuchę trzymająca się za ręce ze żmiją przerobioną na zaskrońca i resztą opisanej tu przez nas tak udatnie menażerii. Jeśli do tego uwzględnić nieprzyjemny fakt, że ONI mają to samo, tylko bez pudru i spiłowanych zębów...

triarius

P.S. Tak zupełnie bez związku z czymkolwiek, to dwa dni temu widziałem na jakiejś prywatnej telewizji, co ją mam w pakiecie, chyba TV5 HD to się wabiło, pięćdziesięciominutowy film propagandowy pod tytułem "Krym wraca do ojczyzny". Treść dokładnie taka, jaką ów tytuł sugerował, a był to, zgodnie z zapowiedzią, dopiero pierwszy odcinek cyklu pod tym samym tytułem.  W tenkraju wszystko jest możliwe, nawet obrzucenie rządu jajami i pójście do pierdla za spalenie kukly Szczęsnego Potockiego. Tak że nie zdziwcie się, ludkowie moi rostomili, jeśli za jakiś czas będą tu się działy rzeczy, o których ani wam, ani nawet filozofom, się nie śniło.

niedziela, grudnia 10, 2017

Z głębi trzewi, z trzewi głębi...

niewolnictwo
Miałbym coś głębokiego i jakże - ach! - do napisania, ale po pierwsze liberalizm mnie akurat dręczy, a po drugie wy macie przecie swoje Ziemkiewicze i Ogórki, a ja nie będę bez cienia szansy na sukces z tą elitą rywalizował. Jednak żeśmy tu sobie przez te lata napisali tyle różnych rzeczy, że mamy adekwatne treści na każdą chyba dosłownie okazję, jaka może się jeszcze na tym łez padole, z tym łez bantustanem na czele, przydarzyć, więc będą dwie rzeczy... (Chyba żeby mnie wena poniosła, co się zdarza.)

* * *

Myśl, którą już tu i ówdzie wyrażałem i bywała przez paru ludzi wychwalana, ale nigdy dotąd nie wyryłem jej rzymską antykwą na marmurze, a na to zasługuje, jak i na waszą, Kochane Ludzie, głęboką uwagę. Oto:

W polityce, jak i w życiu zresztą, (czego profani nie rozumieją i to właśnie różni ich od mężów stanu i królów życia) nie tyle ważne jest "co byśmy sobie jeszcze dodatkowo chcieli", tylko to, z czego jesteśmy gotowi zrezygnować.

W nawiązaniu mogę polecić lekturę "Króla Maciusia Pierwszego" i tego drugiego tomu, co był chyba o Afryce, które pięknie, po pierwsze ilustrują tę przemądrą zasadę, którą wam, Kochane Ludzie, właśnie ujawniłem (i nikt przede mną na to nie wpadł tak wprost, z tego co wiem), a po drugie po ich przeczytaniu będziecie mieli rozkoszne déjà vu śledząc wyczyny Naszego Wielkiego Protektora i Nadziei... nieważne, Donalda Trumpa. To też coś warte.

*

No a to poniżej, to już całkiem dowód, że tutaj jest już gotowe i czeka na okazję do ponownego się ujawnienia i potwierdzenia swojej prawdziwości wraz z głębią... dosłownie WSZYSTKO! Nieco poniżej linek - czyż nie jest to proroczy opis naszej bantustańskiej sytuacji od niepamiętnych czasów, co najmniej od Powstania Listopadowego, ze szczególnym jednak uwzględnieniem naszych - ach! - odnów, pieriedyszek, dobrych zmian, które trwają tak do dwóch lat, a potem się wszystko kończy i rządzi nami jakiś Duduś, którym z kolei rządzi nie-wiadomo-dokładnie-kto, ale z grubsza to jednak, jak zawsze, wiadomo... Ech!

Oto linek - jest tu wszystko: Duduś, dobra zmiana, nasze zzzz... nadzieje, Druga Japonia, Trzecia Irlandia, Piąta Grecja, Siódmy Gabon, szabasowe świece, radość Merkeli tego świata i przyszłość Polski:


triarius

P.S. 1 PiS zmienia status na MNIEJSZE ZŁO, ale JEDNAK MNIEJSZE, i to sporo, więc w naszym wyborczym itp. zachowaniu nic się niestety nie może zmienić. Taki los bantustańskiego prola. Podziękujcie przodkom!

P.S. 2 Sposób, w jaki wywalono NAJLEPSZEGO WYŻSZEGO URZĘDNIKA w tenkraju od '39 co najmniej! Pionowo w dół, pod niedawnego podwładnego... Skrajne poniżenie. Gdyby mogli, chyba wytarzali by ją w smole i pierzu, obcięli wargi i nos, a potem nagą pędzili ulicami ku uciesze ludu. To chamstwo przekonuje mnie, nie tylko o tym, co u przywołanego tu Ojca Historii, ale także, iż rządzi nami, niezależnie od zmian, czerń i hołota, która powinna siedzieć w czworakach i paść gęsi. Był bowiem jakiś powód?

Wątpię czy dla przyzwoitych patriotów, ale zapewne zewnętrzny był. (I o tym właśnie byłbym gotów napisać, gdyby nie liberalizm i wasze wyrafinowane gusta. Tak się właśnie karze lojalnego wobec jakiegoś kraju, a nie wobec globalnej lewizny, urzędnika, jeśli ten kraj... Ech!) Tak czy tak czy tak nikt przyzwoity by tego tak nie zrobił, nie tłumacząc co i jak wiernemu, a wcześniej przez długie lata znoszącemu śmiech i poniżenia, elektoratowi. Cóż, bantustan spodla, a rządzenie bantustanem spodla widać absolutnie.

czwartek, grudnia 07, 2017

Bonmot luźno związany ze zmianą na stanowisku Premiera RP

Z absolutnie ostatniej chwili:

Trudno by mnie było posądzić o feminizm (do czego osobiście zaliczam także np. radość z kobiet/bezpituli na wysokich stanowiskach), fryzura Pani Szydło też nigdy mnie nie zachwycała (londyńskie wrotkarki miewają podobne, teraz już można to rzec), ale ta obecna zmiana na stanowisku Premiera RP nie zachwyca mnie nawet w najmniejszym stopniu, a raczej wprost przeciwnie.

Przyszedł mi, nie bez związku z tą sprawą i z rozmową na jej temat z jedną moją znajomą (którą niniejszym), taki oto bonmot:

Istnieją ludzie, którym najwyższą rozkosz sprawia bycie oszukiwanymi - zapewne dlatego, że uznają fakt, że ktoś sobie zadał wysiłek, by ich oszukać, za wyszukany komplement... I istnieją też też, niestety, całe takie narody, a przynajmniej jeden, o którym wiem. To, że są przez stulecia bite i poniżane, nie jest, jak podejrzewam, całkiem bez związku z tą właśnie sprawą.

To był bonmot, nawet, po prawdzie nie wiem do końca, dlaczego mi się skojarzył... A teraz jeszcze trocha (to z Villona Boyem) komentarza:

W tej obecnej decyzji widzę chęć przypodobania się przesławnym, i nie od dzisiaj przecie, Zachodnim Inwestorom, i komu tam jeszcze, przy ewidentnym zlekceważeniu miejscowych proli - elektoratu, jakby nie było Prawa i Sprawiedliwości. Ale kto by się w tych czasach rozkwitu Liberalnej Demokracji prolami, jakimś głupim elektoratem, przejmował.

Na Morawieckiego nie chcę rzucać żadnych podejrzeń, ale od b. dawna mnie zastanawia, dlaczego podziemnej organizacji jego tatusia nie wyłapała ubecja w ciągu tygodnia, skoro tam było tyle wtyk... Choćby to... No i próbowałem sam siebie przekonywać, że to z powodu Buzka, Boniego i Schetyny, trampolina znaczy und legendowanie, ale jakoś mi trochę do domknięcia się tego układu brakowało.

Nie oskarżam bynajmniej o nic paskudnego ojca przyszłego, jeśli dożyjemy oczywiście, Premiera, co najwyżej o naiwność i przesadną wiarę we własne możliwości. Wierzę, próbuję wierzyć, że jest uczciwym patriotą. Przyszłego (jeśli dożyjemy) Premiera, też oni nie oskarżam, ale mam niejakie wątpliwości co do jego priorytetów. A że akurat Ostania Nadzieja Bia... O, sorry! Już chciało mi się wypsnąć, a przecież nielzia, bo Europa nigdy przecież biała nie była i tak ma pozostać! Nie palcie mojej kukły, błagam!

Więc ta nadzieja Moich Ukochanych (i jakże niezmiennie słodko naiwnych) Rodaków - o Trumpa chodzi - pokazała właśnie jakie są JEJ na odmianę priorytety. A to się ładnie (intelektualnie, dla przyszłego, da Bóg, historiozofa) domyka z tym, co my tu, w tenkraju, mamy... Piękna sprawa, tylko że łzy się człowiekowi czemuś cisną do ucz. (Swoją drogą, czy Pani Dotychczasowej Premier nie zgubił aby aby ten żółty kubraczek? Żółtość wzbudza sympatię, ale przekreśla autorytet, czego zapewne w PiS nie uczą. Sprawdźcie to sobie np. na dzieciach. Albo na prawicowych (hłe, hłe!) politykach. (Tygrysizm to także rozumienie kolorków!)

triarius

P.S. Nie chcę nic podpowiadać wrażej propagandzie, ale fatalnie to będzie wyglądać w połączeniu: w południe kwiaty i pocałunki w pysio, wieczorkiem kop w... Wiadomo. I co oni teraz zrobią z naszą słodką Beatką? Wybudują jej pomnik i pozwolą się wyhasać do śmierci na humanitarnym wybiegu dla niezdatnych już do niczego koni? Czy może dadzą jej posadę kierownika poczty w Radomsku? (Nikt nie zgadnie, dlaczego akurat ta miejscowość przyszła mi na myśl.)

Serio pytam. W końcu kobieta ma zasługi i nic naprawdę głupiego czy wrednego nie zrobiła, zgoda?  Nic o czym prole by wiedziały, nawet te wzgl. uświadomione. Z tym, że na pomnik nie zgodzi się Gronkowiec, więc... Ogólnie wtopa i wkrótce pójdziemy podbijać Iran z Koreą. (Nie żebym wolał Putina od nawet najgorszych wyskoków Trumpa, oczywiście. Po prostu jak się jest smacznym bezbronnym cielątkiem nierozróżniającym rodzajów agresji, to się ma.)

wtorek, listopada 21, 2017

W kwestii Puszczy Bałowieskiej

Pchła roznosząca dżumę - znakomita europejska alternatywa dla drzew
Wysłuchałem ci ja właśnie sporego kawałka dyskusji na temat Puszczy Białowieskiej - dla potomności wyjaśniam: chodzi o to, czy mają być w niej drzewa, czy też korniki, bo tak akurat podoba się Unii Europejskiej. Argumenty tych wszystkich "ekologów" i europejsów wydają mi się żałosne, argumenty drugiej strony, tej naszej całkiem sensowne, i nie mam większych wątpliwości co do tego, kto ma rację.

Najważniejszą sprawą tutaj widzi mi się sam prześwietny Trybunał Sprawiedliwości, bo od zawsze głoszę, że wszelkie ponadnarodowe trybunały i inne takie, po prostu pozbawiają państwo części suwerenności; jeśli ktoś nie jest naiwny, jak wczoraj narodzone dziecię, to wie, że "Prawo przez duże P" to może sobie istnieć w tekstach np. K*wina, ale w sądach i na ziemi, prawo to wola silnego narzucona słabym (to akurat cytat ze Spenglera), i dotyczy to nawet prawa Boskiego, jeśli się tę sprawę głębiej przeanalizuje...

Nie twierdzę wcale, że prawo zawsze jest niesprawiedliwe - nie, może być (i oczywiście powinno) wprost przeciwnie, ale to raczej, o ile nie wyłącznie, w spójnych grupach, które poczuwają się do wspólnego dobra; widzą się jako mniej więcej równe, a w każdym razie podobnie wartościowe; odczuwają wzajemną solidarność (!)... Te rzeczy.

Kiedy mamy do czynienia z grupami, czy osobami zresztą też, które są sobie obce, których dobro, mimo wszystkich, mniej lub bardziej szczerych, propagandowych wysiłków Światłych i Postępowych, jest sobie wzajemnie obojętne; kiedy, co więcej, wydający wyroki są silni, a podlegający im znacznie mniej - wtedy z reguły "narzucanie" jest o wiele istotniejsze od tej wyśnionej i tak często opiewanej "sprawiedliwości".

(Oczywiście "sprawiedliwość", tak samo jak np. "demokrację", albo nawet "powszechny pokój i szczęście, istny Raj Na Ziemi" można sobie dowolnie niemal przedefiniować, jeśli ma się po temu odpowiednio potężne środki. Mówię o środkach propagandy, ale nie tylko o nich, oj nie, bo i środki przymusu na przykład też grają tu swoją rolę.)

Polska kiedyś miała masę miejscowości na tzw. prawie magdeburskim, skutkiem czego co poważniejsze spory były rozstrzygane nie tutaj, tylko właśnie w Magdeburgu. Było to dobre dla naszej, że spytam, suwerenności, czy nie było? A właściwie to pytanie jest niezręcznie sformułowane, bo tu nie chodzi o to, czy "dobre", tylko o to, czy ta suwerenność pozostawała aby nienaruszoną, czy też została oddana, w jakiejś tam części, Niemcom. Przez co, całkiem po prostu, Polska była mniej państwem, bo państwo, to po prostu suwerenność na pewnym terytorium i nad pewną ludnością. I więcej: częściowo stała się częścią państwa niemieckiego!

Nie mówię, że to dobrze, że państwu, dopóki nim jest, nikt od środka nie może podskoczyć, nie mówię, że to źle - po prostu, choć niby każdy może sobie dowolnie co chce definiować i np. "państwem" nazwać rudego szczura bez ogona, to jednak, kiedy przez tysiące lat mówiło się i pisało o "państwie", to chodziło właśnie o tamto, czyli o tę suwerenność. I tak to się, jak to bywa, wydestylowało. (Terytorium mogłoby teoretycznie być pominięte w tej definicji, jeśli będziemy mówić o takich tygrysicznych czysto sprawach, jak np. "państwo Magiańskiej K/C", w sensie "wedle jej własnych kryteriów", no bo przecie istnieją różne tam Syrie i Izraele... Państwo które, jak wiemy, jest partią komunistyczną lub Al Kaidą. Ale to tygrysiczna awangarda na samym froncie badań historiograficznych (ach!) i oczywiście mało kto o tym w ogóle wie.)

Unia Europejska wieku XIV
Mógłbym jeszcze sporo na temat państwa, suwerenności i różnych, szemranych przeważnie, ponadpaństwowych instytucji, które nas dręczą, ale zasadniczym tematem była Puszcza, więc zakończę o niej. Otóż niezwykle podoba mi się argument, tych nienaszych, że oto "kornik jest częścią przyrody" i że cholernie wiele z tego miałoby wynikać. Konkretnie tyle, na ile mogę wierzyć w wydolność własnej  mózgowej kory, że w lasach mogą sobie być i drzewa, tolerancja panie, ale jeśli ich nie będzie, a będą korniki, to też cudnie.

No więc nieśmiało, choć żaden ze mnie certyfikowany ekolog, przypomnę, że zarazek dżumy to też "część przyrody", więc powinniśmy go chronić, pieścić i opiewać. Albo ta pchła, co go, wraz ze szczurem, przenosiła i którą mamy na obrazku u góry.

Zresztą ktoś już kiedyś wymyślił genialnego bonmota, pod którym się wszystkimi kończynami podpisuję - bonmota o tym, że (z głowy to rzucę i bez stylistycznych zakrętasków): gdyby takie właśnie stworzonka mogły nadawać ordery i stanowiska, rychło doczekalibyśmy się ich piewców. Jak najbardziej prawda, a ewidentnym przykładem dla niedowiarków choćby "Unia" zwana "Europejską".

triarius

niedziela, listopada 19, 2017

Z przeproszeniem skunksa

Istnieją powody, by mniemać, że największym osiągnięciem w dziesięcioletniej karierze (?) tego bloga było skłonienie paru ludzi, by się zainteresowali swoim ciałem i/lub biciem nieprzyjemnych osobników. Właśnie jeden taki człek nam o tym napisał - znaczy żeśmy go zainteresowali - skutkiem czego, choć nas pisanie kompletnie niemal przestało bawić i w ogóle nie dostrzegamy w tym sensu...

Przynajmniej na tyle, by ktoś taki jak ja miał na to poświęcać czas i energię, a do tego się wygłupiać nawołując na targowisku o zainteresowanie i próbując przekrzyczeć masę intelektualnych autorytetów i natchnionych literatów spod znaku "byle na chama, byle głośno, byle głupio"...

Skutkiem czego, jako się rzekło, coś teraz napiszemy. Niech się raduje ten, kto zdolny do pojęcia ogromu (ach!) naszych myśli i rozkoszowania się naszą rozkoszną formą. Dixi! A teraz do ad remu...

* * *

Skunks - stworzenie o ileż szlachetniejsze od Naszych Umiłowanych
Ludzi wciąż zdaje się zaskakiwać zachowanie "totalnej opozycji" i różnych tam Tusków, choć mnie to zaskakiwanie, mówiąc szczerze, bardziej chyba zaskakuje, niż ich tamto. (Dało się to zrozumieć? Nie? No to super, służby też nie złapią.) Patrząc z bardzo bliska i w krótkiej perspektywie, jak oni mają nie wpaść w panikę i stosowną furię, skoro w Polsce oto maszeruje 60 tysięcy ludzi z flagami, a ani jedna nie jest flagą unijną? (Zupełnie na marginesie wypada jednak dodać, że 60 tysięcy to nie jest imponujący wynik, a zanim to obliczono, w naszych telewizjach wyraźnie mówili, że liczymy na sto tysięcy. A więc łyżka dziegciu w beczce miodu i bez przesady z tym orgazmem!)

Że się tutaj skoncentruję na czystych emocjach Naszych Umiłowanych Unijnych Przywódców - pozostawiając na boku sprawę, zapewne nawet istotniejszą, i to znacznie, INTERESÓW (choć tak nie lubię tego geszefciarskiego terminu w takim kontekście!) - finansowych i tych bardziej imponderabilnych (które dla mnie są nawet od finansowych ważniejsze, choć mniej, oczywiście, ponderabilne). O samych emocjach Naszych Umiłowanych Unijnych Przywódców ("NUUP", dla krótkości, gdybyśmy mieli to jeszcze tutaj kiedyś wykorzystać) nikt jednak nie mówi, a to nie jest sprawa całkiem bez znaczenia, więc ja o tym wam powiem.

Pozostając na razie przy tej żabiej perspektywie - jak niby NUUP (o, i przydało się!) mają się nie zdenerwować, jak mają nie mieć portek pełnych strachu, pełnych zajęczego zaiste lęku, skoro nagle jawi im się taka wizja, że oto prol, którego tak skutecznie urabiano przez dziesięciolecia, wypluwa wędzidło, zrzuca chomąto, zrywa się ze smyczy... A mury runą runą runą śpiewa - na razie głownie w Katalonii wprawdzie, ale jednak, i to się niesie, a Merkela nie może sformułować rządu... I te rzeczy... A tu idą prole, idą, idą, i żaden nawet nie poczuł się żeby pomachać unijną flagą.

Nawet skunks - stworzenie od NUUP o niebo przecież inteligentniejsze i szlachetniejsze - kiedy ktoś go nagle przestraszy... Wiadomo, nie? No więc co mają zrobić biedne Tuski i cała ta nieszczęsna reszta? Ja naprawdę nie przeczę, że tu są ogromne interesa, że nikt zakładając Unię (która od samego początku, wbrew temu, co nam mówią, także "na prawicy", była projektem ROBACZYWYM), nie spodziewał się, że jakaś pogardzana i słusznie oddana Sowietom (które albo były super, albo akurat w sam raz na takich, jak Polacy), nagle spróbuje, nie bez pewnych początkowych sukcesów, zostać GRACZEM, państwem, a nie tylko KOLONIĄ, REZERWUAREM SIŁY ROBOCZEJ I RYNKIEM ZBYTU, BANTUSTANEM...

No przecie, że to zgroza, gwałt na Prawach Przyrody i każdy, nawet najodważniejszy i najprzyzwoitszy skunks by się przeraził, ze skutkiem wiadomym! Oczywiście skunksa przepraszamy za te, przyznajemy nie-całkiem-przyzwoite i po prostu nie-za-słu-żo-ne porównania. (Tytuł mamy zatem odklepany, gdyby ktoś interesował się moim natchnionym warsztatem pisarskim np.) Żeby zaś nie było, że ja was, ludzie, karmię wyłącznie dowcipasami, rzucę, tym razem z ptasiej na odmianę perspektywy, całą sprawą (sic!) na tło HISTORIOGRAFICZNE. (Ach!)

Otóż jest tak... Trocki, Róża (nie ta z podrabianym tytułem szkopskiej hrabini jednak)... Jak jej tam było... Gramsci, Szkoła Frankfurcka... Oni na samym początku nawet się zapewne nie spodziewali, że tak łatwo będzie zmieniać psychikę, widzenie świata, system wartości i co tam jeszcze... No czyje? PROLA oczywiście - czyje niby? Na początku polegali zapewne głównie na tym, że proli wprawdzie co niemiara, ale są niezorganizowane, głupie, oglądają telewizje, słuchają festiwali na pieśń, chodzą do przedszkoli, wysyłają swoje baby do roboty... A tutaj prawnicy, prawo i co tam jeszcze, z pomocą Hollywoodów, gazet, uniwersytetów, ukształtują im świat tak, że będą po prostu musieli. Co musieli? Przystosować się oczywiście!

Kto nie pasuje, kto się nie wpasował, kto się nie przystosowuje - ten przecie chory, albo i gorzej... Bez swojej własnej wersji SCHIZOFRENII BEZOBJAWOWEJ liberalizm przewraca się nawet jako czysty intelektualny model, a co dopiero w realu! Różnica z tamtym to tylko kwestia terminologii przecie! Zresztą sama ilość depresji w tym naszym (i nie mówię o PiSowskim oczywiście, któren mi się widzi autentyczny, no prawie) RAJU świadczy o tym, że nie-aż-tak-wielu się do tego raju wzgl. bezboleśnie przystosować potrafi. Plus anoreksja z bulimią, kulturystyka, feminizm, samobójstwa i zamachy w formie rozszerzonego samobójstwa, akurat tam, gdzie tego szczęścia najwięcej.

No i tak to sobie szło, aż tu nagle okazało się, że PROL TO ŁYKA jak młody i głodny pelikan ryby. To znaczy, nie tylko nie potrafi się przeciwstawić, nie tylko boi się już swoim dziatkom rzec (dziadków ignorując, subtelna ale brzemienna różnica w pisowni!), że to nie tak, jak go w szkole uczą, że tych tam płci naprawdę jest tylko... Że... Takie tam! Nie - prol w to wszystko zaczął NAPRAWDĘ WIERZYĆ! Było to początkowo zaskoczenie nawet dla NUUP i im podobnych Globalnych Uszczęśliwiaczy Ludzkości, ale szybko zaczęło im się to wydawać jak najbardziej naturalne, oczywiste, zasłużone, no bo przecie tyle cwanych wykonali posunięć...

No i, jak ja to widzę, w takim właśnie błogim stanie samozadowolenia mieliśmy NUUP w ostatnich, powiedzmy kilkunastu latach. Żarło, żarło, aż tu nagle... Coś się, choliwcia, zaczęło psuć. Gwałtownie i szybko. Najpierw te jakieś Węgry, teraz jakaś Polska, miejsce od Boga (?) przeznaczone na Chłopca Do Bicia i Rezerwuar Siły Roboczej... I różne tam wybory, nawet w miejscach Światłych i Cywilizowanych, gdzie Merkele Tego Świata nie mogą sformułować rządu (i moim skromnym nigdy już nie zdołają). Nie mówiąc już o Francji z jej rozlicznymi problemami i całą uroczą specyfiką, o Katalonii...

Jest także Trump. Sprawa w zabawny (i niepokojący zarazem) sposób złożona, bo ten gość, swoim Twitterem, ale nie tylko, co chwilę nasuwa mi na myśl pewną moją ulubioną lekturę z dzieciństwa... Nazywało się to "Król Maciuś Pierwszy". I naprawdę mnie to nie cieszy. Pewnie nie wiecie, o czym to było, może w ogóle nie czytaliście - BŁĄD! Przeczytajcie, to jedna (na ile pamiętam) z najlepszych politycznych książek napisanych po polsku! (Obok np. "Faraona".) A na temat Trumpa, oby to się nie okazało proroctwem, bo my tu wtedy z naszym sąsiadem, na odmianę tym z prawej strony, będziemy w głębokim szambie. Naprawdę niemiła myśl!

Długo by o tym można, ale potem byłby problem z zaśnięciem, więc chwilowo z tej lekcji macie zapamiętać co następuje:

- Król Maciuś Pierwszy i ten drugi tom są do przeczytania!

- Skunks, choć stworzenie szlachetne i bystre, w każdym razie w porównaniu, też by miał pełne spodnie, gdyby: a. je nosił, i b. gdyby mu nagle 60 tysięcy polnych myszek zaczęło machać flagami, a ani jedna nie byłaby z nim, skunksem znaczy, natomiast wszystkie byłyby z myszami. Nie jest to zapewne NAJWAŻNIEJSZY aspekt tej całej sprawy, ale jednak NOWE i ŚWIEŻE spojrzenie, nie całkiem bez sensu, a to też ma swoją wartość.

- To cośmy mówili zawsze: NUUP (i większość innych Umiłowanych Globalnych Nas Uszczęśliwiaczy), na nasze ogromne szczęście (Bóg miałby jednak istnieć?!?) boi się nas wprost mordować, czy choćby ciupasem do łagru. Oni są tacy, jacy są, i nigdy się nie zmienią - chyba że przyjdą nowi - i bez przerwy w tych ich słodkich łebkach tkwi myśl, że przecie Trocki... że przecie Robespierre... 

Skończyli gwałtowną śmiercią, że "Rewolucja zjada własne dzieci". No a teraz jakby już za późno to zmienić, kiedy nagle się wali, kiedy flagi, ale nie takie, kiedy prole z gorszej (o ile!) części Europy (jeśli to w ogóle Europa) chcą tego samego żarcia, kiedy nie chcą utrzymywać mafii, utrzymujących ich, tamtych znaczy, dobrobyt... Chciałoby się użyć radykalnym metod, ale nie ma komu. Nie sądzę, by którykolwiek z nich słyszał coś o Sulli, ale straszna wizja takiego kogoś, kto miałby pogonić NAS, a jakoś się znarowił i zaczął ganiać... Także lub wyłącznie... ICH... Jerum jerum! (Żeby już na tym poprzestać i nie było anty.) Te rzeczy,

(Teraz wychodzimy pojedynczo, nie zwracając na siebie niepotrzebnej uwagi.)

triarius

poniedziałek, listopada 13, 2017

Mandingo, Bundeswera i paski do spodni

Parę dni temu usłyszałem ci ja w jakiejś ("naszej" oczywiście) telewizji, czy może ujrzałem tam na tasiemce, żeśmy się oto stali trzecią armią w Europie - przed Niemcami, a jedynie za Francją i Włochami. Wieść ta natchnęła mnie oczywiście zrozumiałą rozkoszą i dumą, choć z pewną domieszką wątpliwości. Przypomniał mi się Gierek i nasza siódma, na ile pamiętam, światowa pozycja jako ekonomicznej potęgi, a także nasza, całkiem niedawna, piąta pozycja w światowej piłce kopanej (i to męskiej)...

O czym, kiedy Duńczycy gdzieś usłyszeli, zaraz nam dokopali cztery to zera, a i tak niespecjalnie się wysilając. Może z tą piłką zresztą jest gorzej, niż z niezapomnianym tow. Edwardem, bo tę klasyfikację prowadzi tak szemrana instytucja, jak FIFA, która w całkiem ewidentnie korupcyjny sposób (a niech mnie oskarżą i skażą za obrazę majestatu, jeśli chcą mieć Piłkarską-Arabską Wiosnę!) przyznała te najbliższe kopane mistrzostwa globu Rosji, słusznie na wszystkie strony podpadniętej...

A teraz dosłownie każdy pajac w "naszej" telewizji, bez żadnego powodu, musi do każdej dosłownie wzmianki i tych mistrzostwach dodać "w Rosji", i aż mu się japa od tego rozjaśnia. Nie wiem - aż tyle mamy w tenkraju patentowanych ruskich agentów wpływu, czy po prostu głupota. Ta druga opcja jest, mimo wszystko, chyba jednak bardziej optymistyczna, a uprawdopodabniają ją liczne podobne językowe wyczyny, w rodzaju "Generał" o Jaruzelu, "koktalje Mołotowa" o butelkach z benzyną na Tygrysy, "Antifa" o lewackich bojówkach (kiedy nikt o ich konkretną nazwę nie pytał)... I wiele, wiele innych.

Z tą armią, trzecią rzekomo w Europie, żeby to tej sprawy wrócić, jest jednak sporo ciekawych aspektów. Po pierwsze, Turcja, nie mówiąc o Rosji, ma jednak armię z całą pewnością silniejszą. (Może to się w przyszłości, oby, i oby niedalekiej, zmieniło, ale na razie wątpliwości nie mam.) No i leżą sobie one częściowo, chcemy tego czy nie, w Europie. Wielka natomiast Brytania, armię ma niewielką, zgoda, ale nieźle wyszkoloną (do tego jest wyspą, co sporo zmienia, jak uczy tysiąc lat ostatniej historii), no i ma jakieś tam jednak siły jądrowe.

Siły jądrowe to tak jak hetman w szachach - a faktycznie trudno by było samym hetmanem, bez pionkowego mięsa armatniego, zwyciężać w wielu wojnach... Nawet jeśli za dodatkowe gońce uznamy Combatives (które jednak poszło w świat) i szkockie... Powiedziałbym "dudy", bo taka jest właściwa nazwa tego instrumentu, a "kobza" to całkiem co innego, ale jakoś mi to słowo przez gardło przejść nie chce, zaś "dudki" to też nie to samo... W każdym razie dmucha się i się pod pachą tym miechem pompuje...

Ale jednak trudno porównać jabłka z pomarańczami (a niby dlaczego? z parówkami to rozumiem, ale owoce między sobą?) i zdecydowanie orzec, żeśmy od sił zbrojnych J.K. Elżbietańskiej Mości silniejsi. Francja, co to wciąż przed nami - zgoda! Mają swoje jądrowe utensylia, Legię i pełno wojska na ulicach, na razie faktycznie lepiej wojny z nimi nie zaczynajmy. Włochy? Mam dla nich sporo sympatii i szacunku - Monteverdi, z którego powodu nawet się luźno uczę włoskiego - ale jako nowożytna armia jakoś mało kogo przekonują.

Naprawdę nie sądzę, by im coś brakowało (w końcu mafię zrobić potrafili, wcale nie żartuję z tą analogią!), ale tu działa z pewnością to, o czym genialnie (bo inaczej nie potrafił) pisał Spengler w tej książce, co jest po polsku i łatwo ją dostać. "Człowiek i technika" to się zowie, a konkretnie chodzi o tekst "Duch pruski i socjalizm". Gdzie gość pisze, jakże słusznie, że każdy Niemiec, także np. robotnik, czuje się i w sumie jest funkcjonariuszem państwa. ("Urzędnikiem" napisano chyba w polskim przekładzie, mniej mi to pasuje, ale w sumie np. "wyższy urzędnik" to nie jest jakiś skryba, więc i to jakoś tam się zgadza.)

Z czego wynika, choć Spengler tego bezpośrednio nie wiąże, że niemieckie siły zbrojne (jak długo ten stan rzeczy będzie istniał, na szczęście to się właśnie chyba kończy) muszą być cholernie dobre. No i zawsze były. Polacy, a także wspomniani Włosi, mają skrajnie inne podejście do siebie i państwa - dość zresztą łatwe do zrozumienia, jeśli się cokolwiek wie o historii tych narodów (a co dopiero mówić np. o Irlandczykach!) - co wpływa na ich siły zbrojne i w ogóle politykę. Polacy, jak wiadomo, potrafią wspaniale walczyć, ale raczej dopiero w sytuacji mocno podbramkowej. Co ma zalety, ale głównie wady. Podobnie zapewne jest i z Włochami, ale widać podboje w Afryce Północnej za Mussoliniego nie wykrzesały z nich dostatecznej bojowości, by ich rozsławić jako wojowników, a nie przeciwnie.

No dobra, Francję możemy sobie zostawić "na zaś" (jak ponoć mówią w Wielkopolsce, a ojca miałem z Wrześni), zajmijmy się Niemcami. Jeśli naprawdę wyprzedziliśmy już Bundeswerę (czy jak to się pisze, nieważne!), albo wkrótce ją wyprzedzimy, to miód w moje serce i w ogóle. Tym bardziej, że to mi się wydaje sporo bardziej prawdopodobne i łatwiejsze, niż z Turcją, Rosją, czy choćby Francją. Jak nimi obecnie rządzą, to wiadomo. Jeśli ich odwieczny kult własnej władzy trwa, to można nad nimi tylko zapłakać, a jeśli się skończył, to słusznie, ale też a największa siła i najmocniejszy atut Niemiec - poszanowanie hierarchii i władzy, ta "forma" o której Spengler pisze w Magnum Opus - należy już do przeszłości. Alleluja! Czym niby mają to zastąpić, żeby dalej, i w zamierzeniu mocniej, trzymać za pysk Europę, z Polską na czele?

Swoją drogą, patrząc na to wszystko w standardowy sposób, to nasze trzecie miejsce w Europie powinienem był zrozumieć jako trzecie miejsce W UNII. Nie znoszę tego utożsamiania Europy z Unią - sam Unią gardzę, a uważam się za o wiele lepszego Europejczyka od tych wszystkich Tusków, Junckerów i Merkeli. Więcej mam nawet różnistej europejskiej krwi w żyłach, gdyby o to miało chodzić, ale chodzi mi głównie o kulturę (Monteverdy!), języki obce i cudze... Takie sprawy. I to łykanie owej unijnej propagandy, stręczonej nam i sączonej każdego dnia przez ogłupiałych od bezmyślnej pracy, internetu i telewizji proli - tego że "Europa to to samo co Unia Ojro" - jest sprawą z tego samego cyklu, co "koktaile" i "Generał" o ruskiej matrioszce. Wstyd! Poprawcie się! Zacznijcie trochę myśleć! Lewizna może nieco przesadza z tą twórczą rolą języka...

Choć i co do tego można mieć spore wątpliwości, bo politpoprawność jest już w w was, i to ile! Ale my tu, po tej naszej stronie, z pewnością roli języka nie doceniamy i dajemy się robić jak ciapki. Gorzej - sami siebie, o naszych kobietach, dzieciach i zwierzętach domowych nie wspominając, urabiamy się na lewiźnianych niewolników. Słowami właśnie - właśnie tymi "Generałami", "koktailami" i "Europą"!

Komuś, kto sporo zajmował się historią i mocniej siedzi w historii, niż w obecnej biężączce, trudno jest, mimo wszystko, uwierzyć (o happy day!), żeśmy militarnie silniejsi od naszego Przyjaciela i Sponsora Od Zachodu. Jednak pomyślcie! Kogo oni tam mają ministrem Obrony (a co z Atakiem, że spytam? jakiś gabinet cieni się tym zajmuje? chcę go poznać!)? Taką głupiutką, choć faktycznie niezbyt brzydką, blondynkę, zgoda? To już jest pewien znak. No to teraz dobiję tego gwoździa w samą łepetynkę, wykonam zabójczego smecza, i co tam sobie chcecie....

W tej oto formie, że wam powiem, iż czas temu jakiś kupiłem sobie na Allegro pasek do spodni, reklamowany jako "skopiowany z pasków stosowanych przez Bundeswerę" (jak by się to nie pisało). Bundeswera specjalnie mnie nie cieszy, ale pomyślałem sobie, że chyba jednak potrafi sobie zafundować paski, przy których portki im bez przerwy nie opadają, tradycja Moldtkiego i... sami wiecie... zobowiązuje... O - Hugo Bossa też, byłym zapomniał... Więc kupiłem. No i zapięcie jest rzeczywiście pomysłowe, proste, autentyczny patent i w ogóle - tylko że NIE DZIAŁA. Pasek się bez przerwy luzuje i w końcu spodnie zsuwają się z moich szczupłych, jak u brazylijskiego utrzymanka, biódr.

Nie wiem, jak oni mogli coś takiego sobie zafundować - pewnie wielomiliardowa korupcja... Albo też tej niezbyt brzydkiej ministerce coś się pokręciło i zamiast bladych metroseksualnych pacyfistów, oczyma duszy ujrzała dorodnych Mandingo, którym, jak się słyszy, na widok niemieckich turystek (Gambia to ich ulubiony cel wojaży, i nie bez powodu) spodnie, nawet bez patentowanego paska... Rozumiemy się, prawda? (Oczywiście nie ma tu żadnego rasizmu, gdyby jakiś głupek chciał się czepiać. Lubię Murzynów, znałem zresztą jednego Mandingo, z którym pracowałem w Libii, fajny był, nie oceniam ludzi hurtem na podstawie rasy, co innego lewactwo. Jak dorodny był ten Mandingo, co go trochę znałem, nie mam pojęcia, ale wrzućcie sobie "Mandingo" w Gugla i zrozumiecie o co tu chodzi. I co to słowo, słusznie lub nie, oznacza w języku np. LGBT.)

Jaka była przyczyna - Mandingo, zwykłe zaćmienie umysłu, czy też bilionowa korupcja - nie wiem, ale wiem, że Bundeswera musi co chwilę podciągać portki, więc słusznie pozostawiliśmy ją w tyle w tym militarnym rankingu. Wprawdzie portki z jeleniej skóry na szelkach patentowanych pasków "Mandingo" nie potrzebują, ale przemundurowanie Bundeswery (jakby się to nie pisało) na takie coś, to by był faszyzm, i to jeszcze jaki, a w każdym razie, gdyby próbowali, to musimy podnieść tego typu wrzask. My i nasi sojusznicy od morza do morza. Niemiec bez opadających spodni jest ewidentnym zagrożeniem dla Europy i w ogóle świata!

Nie bez powodu Salon Niezależnych śpiewał "jak gonili gestapowca, to mu opadały spodnie"! To właśnie zgubiło Niemca wtedy i, da Bóg, to samo zgubi go teraz! To była nasza Tajna Broń! W ogóle to Merkelę powinno się szybko ubrać w portki, ale nie te z jeleniej skóry na szelkach, nie mówiąc już o jakichś bryczesach od Hugo Bossa, tylko właśnie te od Bundeswery (jakby się to nie pisało)! Od tego należy przyszłość świata i Zbawienie Wieczne!

triarius

P.S. Naprawdę nie musieliście tego czytać. Napisałem to sam dla siebie, dla tzw. jaj. W końcu po tylu latach pisania człek ma pewne dziwne odruchy i musi je co czas pewien odreagować.