środa, października 31, 2007

Oto najszybszy sposób na pisanie biężączek w akcji!

Kto chce zobaczyć, co mam do powiedzenia na temat tego nowego tuskowego kandydata na ministra pt. Boni, niech obie naciśnie "control-F", potem zaś wpisze w odpowiednie pole "buzek". Skutkiem czego znajdzie sobie w prawym menu ze słowami kluczowymi jedno "premier Buzek" i jedno "Jerzy Buzek". Kliknie, no i tam to jest, bo Buzek, jak zapewne większość gwiazd rodzimego platfusiarstwa, to także esbecki agent. O czym wciąż b. mało ludzi zdaje się wiedzieć, choć Buzek sam się do tego publicznie przyznał.

A zresztą, co mi tam! Dam tu po prostu linki... Polacy w końcu do zbyt mądrych nie należą, co wykazali w niedawnych wyborach. A więc proszę:

http://bez-owijania.blogspot.com/search/label/premier%20Buzek

http://bez-owijania.blogspot.com/search/label/Jerzy%20Buzek

Gorąco zachęcam do przeczytania tych dwóch hiperaktualnych tekstów. Miłej lektury! ;-)

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

wtorek, października 30, 2007

Kolejny śpioszek przeciera oczki i się przeciąąąąąga?

Nie chciałbym rzucać niepotrzebnych oskarżeń nawet na byty wirtualne, nie mam też chyba skłonności do paranoi (choć w część spiskowych teorii, w rodzaju tej Gwiazdy/Wyszkowskiego wierzę jak najbardziej), ale tyle moich politycznych intuicji i proroctw już się spełniło, że pozwolę sobie zwrócić uwagę na pewien drobiazg.

Otóż na Forum Frondy pojawił się dzisiaj taki oto króciutki, acz treściwy wpis, cytuję:
oto tytuł:

Jeśli to prawda, że LechKacz kombinuje jak nie powołać Tuska

oto zaś treść:
To znaczy, że jest kompletną pomyłką. Mam nadzieję, że to tylko medialne kłamstwo.
Oryginał, wraz z dyskusją, która się wywiązała, tutaj.

Autorem jest bardzo znany wirtualny byt pod tytułem kataryna. Trochę zastanawiające, prawda? Akurat teraz ten nieprzejednany wielbiciel PiS zaczyna mieć wątpliwości na temat Prezydenta, jedynej realnej siły mogącej jeszcze wsypać nieco piasku w tryby przygotowywanej do rozruchu przez Postępowe Siły machiny.

Czyżby potwierdzała się moja niegdysiejsza intuicja - to przeczucie lekkie jak muśnięcie motylich skrzydełek i oparte na dość rzeczowych wprawdzie argumentach, ale pozbawionych jak się okazało wielkiej siły przekonywania? To przeczucie mówiące mi, że może lepiej uważać, może nie warto zbytnio się radować z kogoś tak dobrze poinformowanego, tak elokwentnego, i tak jednoznacznie po naszej stronie? Bo to może być po prostu b. dobrze uśpiony prowokator, agent wpływu, prawdopodobnie działający na rzecz i z pomocą gazowniczego środowiska?

Kto chce zobaczyć, co kiedyś pisałem na temat kataryny i moich podejrzeń, może kliknąć tutaj, tutaj i tutaj. Naprawdę nie uważam, by blogerzy musieli się koniecznie ujawniać, ale prowokatorów w Polsce i tak dostatek, a tutaj ryzyko jest nieco, jak na mój gust, zbyt duże. Sorry kataryna, ale - jeśli jesteś w porządku - sama wiesz, jaką mamy sytuację.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

Lekarstwo na anonimowość będzie chyba bez recepty

Włączyłem ci ja wczoraj publiczną telewizję... Gadają coś tam, że powstaje koalicja, nudy. Dołem biega taka tasiemka z najaktualniejszymi aktualnościami: Tusk, powstaje koalicja, Rosja cośtam... Nudy! Aż tu nagle jedna z tych aktualności całkiem fascynująca. Cytuję: "Raport WHO: Niemal połowa ludzi na świecie rodzi się i umiera anonimowo".

Poczułem się, jakby mi ktoś zrobiony z lodowego sopla sztylet wbił w serce i obracał go w ranie. Umierają anonimowo... Czyli przed śmiercią czołgają się gdzieś, gdzie nikt ich nie zna. Ach, jakież to okrutne! Co może człowieka, w dodatku ledwo już zipiącego i mającego umierać, zmusić do takiego uczynku? Czyżby Eskimosi? Jakaś inwazja, jakaś infekcja? Fi donc! Śpiewał wprawdzie kiedyś Jan Kelus o tym, że "gdzieś na wyspach Fidżi, starców kijem bili tam, żeby im obrzydzić", ale to Fidżi było mu raczej potrzebne jako rym, bo co bardziej wykształconym wiadomo, że to Eskimosi wypędzali swych starców z igloo, żeby nie zużywali cennych zasobów bez pożytku.

Anonimowa śmierć jest bez wątpienia straszna, ale co powiedzieć o anonimowych narodzinach?? Matka ogląda "Plebanię" czy inne wystąpienie senatora Niesiołowskiego, całkiem nie zwracając uwagi na to, że dziecko się jej rodzi? Anonimowe, bowiem nie wiadomo nawet jakie nosi nazwisko? Jak już urodzi, ta matka znaczy, to nawet nie sprawdzi, chłopiec czy dziewczynka i nie dopasuje do noworodka swego wcześniej wymarzonego imienia? Bo gdyby to zrobiła, to nie urodziłoby się, wraz z niemal połową ludzkości, anonimowe.

To był jednak dopiero początek. Obrazy bowiem, które widziałem oczyma duszy były coraz potworniejsze... Jak długo trwa ta anonimowość? Mniejsza już o tę od umierania, ale ta przy urodzeniu? Jak długo ten noworodek żyje samotnie, sam musząc sobie we wszystkim radzić, całkiem nie znany nikomu i w nikim nie mający wsparcia?

Potem jednak przychodzi chyba moment... O szczęśliwa chwilo! - kiedy ten niemowlak, a może już przedszkolak, przestaje być anonimowy, włącza się w jakąś społeczność... Jak się to odbywa? Na tasiemce tego nie powiedzieli, a tak bym chciał wiedzieć!

Kiedy tak oglądałem te obrazy, wszystkie przygnębiające, poza jednym optymistycznym, przez zalane łzami współczucia oczy, przyszło mi do głowy, iż być może to "rodzi się i umiera" to była tylko taka figura retoryczna. Że w istocie chciano nam powiedzieć, że ci nieszczęśnicy, z których, przypominam, składa się połowa ludzkiego rodzaju, żyją anonimowo od urodzenia do śmierci. Może jednak o to chodziło?

Łzy zaczęły mi płynąć z ócz jeszcze większą strugą, moja jednak niestrudzona kora dalej próbowała zrozumieć... Jak to może być, iż połowa ludzkości nie ma ani imienia, które by ktokolwiek z bliźnich znał, ani choćby ksywy: "Rudy z Rozbieganymi Ślepiami", albo powiedzmy "Główny Macher"... Możliwe to? Gdzie tacy anonimowi pustelnicy się dzisiaj ukrywają, skoro nawet na pustyni jest już pełno ludzi? Z czego oni biedaki żyją? Jak się rozmnażają, jeśli oczywiście to robią?

Kiedy zaczęło już mi w organiźmie brakować wilgoci na dalsze łzy, jakoś tak, z nie wiadomo kąd, przyszło mi do głowy, iż "anonimowo" mogłoby także oznaczać "pozbawieni dokumentów tożsamości, nie mówiąc już o czipach wszczepionych pod skórę... niezarejestrowani i nieopisani w najmniejszych szczegółach w centralnych komputowych rejestrach jakiejś dobroczynnej administracji... nie obserwowani na każdym kroku z satelitów, a więc mogący się zgubić, zbłądzić, zrobić coś, czego potem będą żałować (władza już o to zadba)...

No i łzy znowu zaczęły mi tryskać z oczu, choć wody już prawie w sobie nie miałem. Jak to tak? Bez dowodu osobistego? Bez osobistego udziału w Systemie Schengen? Aż dziw, że ci ludzie w ogóle upierają się żyć, skoro ma to być tak beznadziejna egzystencja, prawda?

A tak na serio, to zacząłem się bardzo ostro zastanawiać, dlaczego taka obłędna wiadomość została ludowi zaserwowana. W końcu ktoś chciał tym coś osiągnąć, raczej wiadomo co... Zaczyna się jakaś kampania, bez dwóch zdań! Widać nastąpił jakiś istotny postęp w technologii mikroczipów i teraz będzie można powiedzmy robić bilingi wszystkiego co taki nieanonimowy obywatel kiedykolwiek powiedział... A wszystko przy pomocy czipa tak malutkiego, że delikwent nawet go prawie nie zauważy! Hurra, niech nam żyje Nowa Globalna Władza!

I coś chyba jest na rzeczy, moim państwo. Dzisiaj bowiem znalazłem w sieci taki oto artykuł...

Znakowanie dzieci czipami RFID w brytyjskich szkołach

Uczniowie szkoły Hungerhill School w Edenthorpe w hrabstwie South Yorkshire, poddani zostali eksperymentowi, który można uważać za przygotowanie do powszechnego wprowadzenia identyfikowania uczniów za pomocą nadajników RFID.
Jak twierdzą organizatorzy eksperymentu, jest to pierwsze tego rodzaju zastosownie urządzeń identyfikacyjnych działających na zasadzie sygnałów radiowych RFID (Radio Frequency Identification) w szkole brytyjskiej. Mikroskopijne nadajniki RFID zostały wszyte do mundurków szkolnych i pozwalają na śledzenie każdego ruchu uczniów.
Trevor Darnborough, konstruktor nadajników a zarazem właściciel firmy Darnboro Ltd, produkującej nadajniki i lansującej technologię przekonuje, że szerokie ich zastosowanie pozwoli na zwiększenie bezpieczeństwa szkół i samych uczniów i może być skuteczną metodą identyfikacji uczniów nie przetrzegających przepisów.
Władze szkolne miasta Doncaster wyrażają wielkie zainteresowanie systemem i mają nadzieję, że będzie on wkrótce zastosowany, a nadajniki wszyte do uniformu każdego ucznia. Firma Dornboro Ltd twierdzi, że jest gotowa do zastosowania technologii na szeroką skalę i spodziewa się wielkich zysków z rynku mundurków szkolnych, szacowanego na 300 milionów funtów rocznie. Firma twierdzi też, że władze szkolne Doncaster chciałyby zastosować technologię począwszy już od roku 2008, co pokrywa się z założeniami władz brytyjskich zmierzającymi do uruchomienia podobnego systemu z internetową bazą danych dostępną dla rodziców.
Wielkie zastrzeżenia do pomysłu znakowania i śledzenia uczniów wyrażają rodzice oraz organizacje walczące z ingerencją rządu w prywatność obywateli. David Clouter, ojciec jednego z uczniów i założyciel organizacji Leave them kids alone, sprzeciwiającej się tworzeniu bazy danych odcisków palców uczniów, mówi że: "Zamocowanie [czipu RFID] w szkolnych mundurkach jest w gruncie rzeczy całkowitym śledzeniem dzieci. Takie znakowanie robione jest wobec kryminalistów wypuszczonych z więzienia na przedterminowe zwolnienie [a nie wobec uczniów]."
Oryginał tutaj.
triarius

P.S. No i patrzcie ludzie - ledwom powyższe napisał, a już na znajduję w sieci taką oto informację:

Hitachi: "A oto chip, którego nie dostrzeżesz gołym okiem!"
--> AudioBot - odsłuchaj materiał oceń i skomentuj tekst wklej zwiastuny aktualności na swoją stronę WWW podyskutuj na forum wyślij pocztą wersja do wydruku
06.02.2006 12:36


Hitachi zaprezentowało chip RFID mający kształt kwadratu o bokach 0,15 x 0,15 milimetra i grubości 0,0075 mm. Nikłe rozmiary sprawiają, że oglądany gołym okiem układ jest nieodróżnialny od drobinki kurzu!
-->

Pracownik Hitachi prezentuje nowy układ
Zdaniem przedstawicieli Hitachi, osiągnięty poziom miniaturyzacji umożliwi znaczące obniżenie kosztów produkcji elektroniki i zwiększenie liczby układów, które można wyciąć z jednej płytki krzemowej.

Układ może zostać zastosowany w banknotach, dokumentach czy certyfikatach jako dodatkowy - prócz znaków wodnych i innych zabezpieczeń - element potwierdzający ich autentyczność. Może się również przydać do oznaczania i śledzenia przesyłek - Hitachi czeka teraz na większe zamówienia.

Chip nie potrzebuje zasilania. Energia generowana jest przy pomocy zewnętrznej anteny odbierającej fale elektromagnetyczne.


Oto link do oryginalnego tekstu.

Prawda, że wszystko się przecudnie po prostu zazębia? Sprawa zdaje sie wyjaśniać. Z drugiej strony, gorliwości. bezczelność, ale i refleks, tych totalistycznych globalistów, którzy nami w mediach manipulują, są naprawdę przerażające...

czwartek, października 25, 2007

Droga trzecia czy żadna?

W komentarzu do jednego z ostatnich wpisów zarzucono mi, że "propaguję trzecią drogę". Czyli ani liberalny kapitalizm, ani socjalizm czy inne lewactwo. Otóż nie, Łaskawy Panie - tutaj nie ma żadnej "drogi"! To nie jest aikido ani judo - tutaj chodzi o realne życie i jak najbardziej realną politykę. A że obie propagowane z takim zadęciem "drogi" mi nie odpowiadają to fakt, ale to jednak nie powód, by w ten sam sposób podchodzić do problemów.

Tak się ostatnio zastanawiałem i doszedłem do wniosku, iż być może podstawowa różnica między tym, co dla mnie stanowi prawicowość i  lewicowość - z liberalizmem włącznie - jest taka, że prawicowiec ma przede wszystkim wartości, z których wynikają pewne dość podstawowe cele, do osiągnięcia których się dąży przy pomocy praktycznych, zależnych od okoliczności środków, podczas gdy wszelka lewicowość (a liberalizm być może najbardziej) najpierw jakoś zawsze formułuje genialne i uniwersalne środki, które mają zapewnić stały i nieunikniony postęp... Którego skutkiem jest oczywiście coraz pełniejsze osiąganie coraz wznioślejszych celów, tyle, że jakoś nigdy się ich specjalnie precyzyjnie nie definiuje.

Czemu liberalizm załapał się do tego lewackiego kotła? Otóż dlatego, że ma przecież niezwykle prostą receptę na uszczęśliwienie i świeckie zbawienie ludzkości. Jest to "poszanowanie własności prywatnej", które rozszerzane jest, rozlewa się niejako, na pokrewne sprawy - w rodzaju "poszanowania wolności jednostki", a u niektórych np. "Prawa" pisanego z dużej litery. Jeśli ktoś nie wierzy, iż "poszanowanie wartości prywatnej" potrafi się rozlać, powinien się sprężyć i przeczytać słynne dwa pamflety Johna Locke z lat 1680', które stanowią historyczne i ideowe źródło liberalizmu. Tam nawet Bóg zajmuje się w praktyce jedynie stworzeniem i pilnowaniem poszanowania prywatnej własności! Jeśli to nie jest idée fixe, to już nie wiem co nią jest!

Oczywiście lewactwo także ma tego rodzaju proste, genialne rozwiązania - komunizm ma "zniesienie własności prywatnej", kopnięte lewactwo spod znaku wąchania kleju, czytania Gazownika i modłów do Kuronia ma "tolerancję"... I tak dalej. Liberałowie dostają, ode mnie, na tym jeszcze paskudniejszym, zgoda tle, takie cięgi przede wszystkim z dwóch powodów: (1) uchodzą wśród ogółu za ludzi normalnych, a nawet prawicę; (2) ich brednie są sformułowane w znacznie bardziej precyzyjnym, "naukowym", a w każdym razie oświeceniowym, języku. Więc są zarówno bardziej niebezpieczne dla ludzi inteligentnych a niewyrobionych, jak i stosunkowo łatwiej z nimi polemizować. (Co nie oznacza, że łatwo. W końcu gdzie mi tam do popularności Dody i jej ideologicznych wpływów!)

Jeśli mam rację z tą różnicą, o której traktuje niniejszy wpis, to wynikałoby z niej kilka dość istotnych rzeczy. Na przykład taka, że prawica powinna się łatwiej dogadać z uczciwą lewicą w dawnym stylu, niż z leberałami. Wartości obu są mniej więcej te same (ludzkie, wszechludzkie), tak samo, choć w dużo mniejszym stopniu, jest z celami (o ile nie ma konfliktu, na przykład narodowego, w końcu prawicowiec nie neguje istnienia obiektywnych konfliktów i nie ma nadziei na ich całkowite uniknięcie), zaś środki uznaje się za doraźne, narzucane przez okoliczności i zmienne. Oczywiście środki muszą być dostosowane do celów i wartości, a całkiem nieetyczne środki mogą w sumie przekreślać wartość osiąganych dzięki nim celów, nie ma tu jednak jakiejś recepty na etyczną niewinność, jaką daje na przykład lewactwu błogosławieństwo Michnika, pocałowanie relikwii Kuronia, czy wlezienie bez wazeliny jakiemuś rabinowi.

Z drugiej strony, prawicowość - pojęta tak, jak tutaj próbuję to przedstawić - nie daje żadnej recepty: ani na indywidualną słuszność, ani na etyczną anielskość, ani na stworzenie raju na ziemi. No i wielu ludziom właśnie ta jego cecha piekielnie zdaje się przeszkadzać. Zabawne jest to moim zdaniem, gdy ci ludzie podają się za głęboko wierzących np. katolików - bo im religia powinna dać tę, tak upragnioną pewność. Na ile to w ogóle możliwe. Rzadko jednak tak bywa - dziwne to nieco, ale to fakt.

I tyle miałbym na dziś do powiedzenia na temat "trzeciej drogi". Nie ma trzeciej drogi i nie będzie. Nie u mnie w każdym razie. Nie musicie ani trząść z lęku pośladkami, ani też oczekiwać z wypiekami na policzkach, że Wam ją nagle kiedyś ujawnię. Życie w realu po prostu tak nie wygląda i nigdy wyglądać nie będzie, sorry! Jeśli komuś życie bez gotowych recept, bez wszechogarniającej ideologii, bez perspektywy ziemskiego raju... Bez cudu Tuska, bez "Prawa" pisanego z dużej litery i w jakiś cudowny sposób ze świata platońskich idei, ze strefy położonej poza kryształową kopułą wszechświata, gwarantującego nam tu na ziemi "niepodważalność prawa własności" i inne takie sprawy...

Nieważne - słuszne i pożądane, czy też nie - w każdym razie na pewno nic tu nie jest gwarantowane nam przez żadną nadziemską władzę. ani też nie stanowi gwarancji przyszłego raju na ziemi! Więc jeśli bez wiary w takie rzeczy komuś życie wydaje się nie do zniesienia, to niech się szybko zapisze do partii Tuska (dopóki tam jeszcze, poza serwowaniem masom świeckiej religii Postępu, szemranego liberalizmu i europejskości, będzie dostęp do kręcenia lodów), reaktywuje UPR, albo niech (i to by było najskuteczniejsze i najsensowniejsze) da sobie spokój z polityką i sprawami z jej obrzeża! Niech zostanie mnichem, a najlepiej od razu buddyjskim!

Jeśli coś ma być zrobione, to my musimy to zrobić. Żadna Istota Najwyższa citoyen'a Robespierre tego za nas nie zrobi! Możemy się jednak - przynajmniej teoretycznie, bo nie wiem, czy starczy nam rozumu i gruczołów - wystarczająco porozumieć na temat wartości i celów, by to coś razem robić. A jeśli przy tym odrzucimy różne wygodne, albo po prostu wmawiane nam od pieluszek, złudzenia i recepty, to może nawet coś nam się zrobić uda. I to jest wszystko, czego zdrowy psychicznie człek może oczekiwać po swym ziemskim pobycie (poza oczywiście rajskim przebytem, ale tego to już nie mnie gwarantować). Przykro mi, jeśli kogoś rozczarowałem, choć w sumie wątpię, bo tacy chyba po prostu nie przeczytali.

Napisałem to i nagle uświadomiłem sobie dość interesującą rzecz. Otóż lewactwo - z realnym, miłościwie nam panującym liberalizmem na czele (w końcu jego jest najwięcej i z nim mamy najwięcej do czynienia) - narzuca nam takie przekonanie, że niezdefiniowanie na samym początku środków jest w jakiś sposób niemoralne i automatycznie spowoduje staczanie się w etyczne bagno. Pomyślcie tylko o tym! Przecież my wszyscy już w jakimś stopniu temu ulegliśmy i tak to widzimy, choć nie ma w tym wcale wiele sensu czy logiki!

W istocie jednak uruchamianie potężnych, z założenia "nieomylnych", mechanizmów i środków, nie jest ani trochę bardziej etyczne - jeśli nie określi się dokładnie celów, oraz nie zagwarantuje się w możliwie ścisły sposób, że uruchomione środki do tych celów właśnie doprowadzą. I jeszcze w dodatku nie przyniosą szkodliwych, a w każdym razie nieprzewidywalnych, skutków ubocznych.

A jednak jest tak, że ONI - czyli lewactwo, europejsy i liberałowie - nie raczą nawet określić precyzyjnie celów i kosztów ich osiągnięcia, my zaś czujemy się automatycznie jakoś moralnie brudni, kiedy, próbując wyjść od celów i (najszlachetniejszych nawet) wartości, mielibyśmy przyznać, że środki będziemy stosować takie, jakie będą potrzebne. Przecież to paranoja! Kto jest tutaj nieetyczny - my czy oni? Ale ten ich (nie)moralny szantaż działa przecież bezbłędnie, prawda?

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

Dajmy teraz Tuskowi posmakować tego, co tak lubi!

Proponuję żeby tej nowej, jakże uroczo przecież luzackiej, władzy dać posmakować jej własnego przysmaku. Z takim zapałem nam wszystkim serwowanego przez nią samą, a przede wszystkim przez jej spontanicznych hunwejbinów. Czyli chodzi o to, by zacząć robić sobie jaja z Tuska i jego paczki na wszelkie sposoby i propagować to wszystkimi dostępnymi środkami. Okaże się wtedy, czy nadal będą tak wyrozumiali dla SMS'owych i innych takich żartownisiów.

No to do konkretów! Na początek informacja, którą znalazłem właśnie na Forum Frondy (to jednak moje ulubione internetowe forum). Pochodzi ona z takiego o to słownika: http://www.sex-lexis.com/Sex-Dictionary/tusk, brzmi zaś tak:
Tusk: Prison slang for the active-partner in anal-intercourse. See sodomite for synonyms.

Co na nasze tłumaczy się następująco:

Tusk: Więzienne określenie aktywnego partnera stosunku analnego. Zobacz też "sodomita" jako synonim.
Fajnie w każdym razie będzie, kiedy Tusk, nasz Premier, pojedzie do USA, nie? Prasa będzie się po prostu roiła od subtylnych aluzji, nie mówiąc już o pierdlach, gdzie tak dobrze przecież wypadają za każdym razem Cieniasy. Może nawet Jamaika i Irlandia... Nie, to już zbyt straszne, by można było o tym myśleć!

Co jeszcze? Jeszcze proponuję powymyślać różne fajne obrazki, na przykład taki fotomontaż przyszedł mi wczoraj do głowy - może ktoś zdolny zechce go zrealizować i rozpropagować? Chodzi o to znane zdjęcie z Saddamem wyciąganym z dołu na podwórzu, takim zarośniętym, brudnym i przestraszonym. Czemu by nie dać temu Saddamowi pyska Tuska (jak się ładnie rymuje!)? Ewentualnie tych żołnierzy też można by zmienić z amerykańskich na bardziej naszych, w rogatywkach czy jakoś tak.

Co jeszcze? Ano byłem dzisiaj w EMPiku i kupiłem nieco prawicowej prasy, plus dwie książki o sprawie Litwinienki i tych kwestiach. Oświadczyłem przy tym naprawdę głośno, że "to odtrutka na Tuska". Sprzedająca dziewczyna i jej równie młody kolega byli zaszokowani. Ci ludzie naprawdę sobie wyobrażają, że Tuska nie lubić mogą tylko babcie po czterech klasach żyjące w lepiankach na odludziu i słuchające Radia Maryja w detektorowym odbiorniku! Warto by ich było uświadomić, że jest inaczej. (Choć akurat Radio Maryja jest wielkie i sam dość często oglądam Telewizję Trwam.)

Jak uświadomić, zapyta ktoś? Otóż, jeśli wyglądasz Czytelniku w miarę porządnie i inteligetnie (sam to oceń maksymalnie obiektywnie, a najlepiej wypytaj otoczenie), to, szczególnie kupując coś w rodzaju mądrej książki czy inteligentniejszej gazety, poinformuj otoczenie, że to "odtrutka na Tuska", albo coś w tym rodzaju. Niech się ludzie dowiedzą ilu sensownych ludzi Tuskiem się brzydzi, zaś tych potwornych Kaczorów jakoś tam przynajmniej ceni, jeśli nawet nie zawsze wielbi.

Jasne, że to podważa autorytet władz, ale wobec zamierzeń Platfuserii w sprawach zagranicznych - które w dodatku z pewnością zdąży w ogromnej części zrealizować, bo od tego nie omieszka rozpocząć, by psim sposobem uszczęśliwić swych mocodawców - ta władza nie jest dla mnie polską władzą, sorry! Niech się kończy jak najszybciej, nie próbujmy nawet jej cywilizować, bo to nie ma sensu. Oczywiście nie jest tak, że im gorzej dla Polski tym lepiej, ale gorzej dla Platfusów to lepiej dla nas wydaje mi się - niestety! - całkiem słusznym stwierdzeniem.

A tak przy okazji, mówiliśmy o psach i psich zwyczajach, a właśnie się dowiedziałem, że podobno "tusk" to po kaszubsku właśnie "pies". Może się komuś do czegoś ta informacja przyda.

W każdym razie, choć wiem, że dzisiaj nie osiągnąłem wyżyn intelektualnych (wczoraj zresztą też nie), to jest to jakiś w miarę pozytywny program. Fakt, nieco przesadzam, program to to na pewno nie jest. Ale w każdym razie możemy się w ten sposób uchronić na najbliższy czas przed tusk-depresją i platfus-apatią, a ludziom pokazać, że dla wielu to właśnie PiS i Kaczyńscy, a z nimi polski patriotyzm i mało postępowy ciemnogród, są cool, podczas gdy Tusk i "europa" - wręcz przeciwnie. Do części tych zagubionych ludzi, którym takie coś w ogóle by do głowy nie przyszło, to może dotrzeć i coś w ich nastawieniu zmienić. Deo volente, of course!

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

wtorek, października 23, 2007

Czuję się jakby mnie oblazły wszy - dzięki ci, zmanipulowana, durna, nieoskrobana gównarzerio!

Tytuł mówi zasadniczo wszystko, co mam do powiedzenia, a w dodatku zostanie on z pewnością uchwycony przez wyszukiwarki i paru (pod)ludzi go zobaczy. Dobre i to, choć oczywiście satysfakcja w sumie dość marna.

Większą satysfakcją jest fakt, że, w czysto antyliberalnym duchu, zafundowałem sobie bloga, którego absolutnie nikt nie czyta. I naprawdę dobrze mi z tym. Kto nie chce, niech nie wierzy. Normalnie służy mi ten blog do napisania co jakiś czas czegoś w zamierzeniu głębokiego i inteligentnego, drążącego jakieś trudne problemy. Gdyby nagle mnie nagle taka chęć naszła. Teraz jednak skorzystam z innej możliwości i wyleję nieco żółci. Czyli powiem co myślę o niektórych ludziach, nie krępując się cenzurą czy rzekomym "dobrem Polski", mającym polegać na zgodzie dupy z batem i podobnych wzniosłych sprawach.

Pisałem jakiś czas na blogowym portalu Salon24 i miałem dziesiątki tysięcy wejść przez te kilka tygodni, kiedy tam byłem. Ale nie dawało mi to radości i dałem sobie spokój. Samo "wyrażanie opinii" to dla mnie zbyt jałowe, zbyt wulgarne, zbyt LIBERALNE wreszcie. Szczególnie, gdy to "wyrażanie" stanowi tylko drobną część zbiorowego jazgotu. Przyznam, że, choć bez wielkiej nadziei, liczyłem na stworzenie czegoś - choćby mini-kanonu lektur dla ludzi o antylewackich (żeby nie wdawać się już w skomplikowane rozróżnienia) poglądach. W bardziej optymistycznym wariancie, mogłaby to być jakaś akcja "w realu", jakiś związek, także w realu, choćby bardzo nieformalny.

Ale tak to nie działa. Gówniane metody dają gówniane rezultaty, czyli np., konkretyzując, liberalne metody dają liberalne rezultaty. Wiara w realne znaczenie "wolnej wymiany idei", z której ma rzekomo automatycznie wyłaniać się jakaś prawda, a dodatkowo ten, jakże cenny, konsensus, jest w naszych czasach już tak żałośnie naiwna, albo tak kłamliwa, że najbardziej nawet trudny do intelektualnego pojęcia dogmat katolicyzmu wygląda przy nim jak najoczywistsza, waląca między ślepia oczywistość. Ale tego oczywiście nie wie i wiedzieć nie chce, całe to wychowane na rapie i "Szkle Kontaktowym", "wykształcone" w różnych Prywatnych Szkołach Marketingu i Zarządzania, obecnie zaś zmywające naczynia i/lub prostytuujące się w Irlandii, czekając na spadek po dziadku ubeku i tatusiu sekretarzu POP, bydło. Czyli ta nasza cudowna młodzież, kwiat narodu i jego przyszłość. Tfu! (Oczywiście nie cała młodzież, ale jej znacząca część. Zresztą to nie jest właściwie jej wina, a przynajmniej nie w całości. Czyja? Jeśli mówimy o pokoleniach, to oczywiście pokolenia ich cholernych rodziców.)

Kiedyś taki człek ginął na wojnie, albo bardzo ciężko pracował, by w ogóle przeżyć. Ludzie starsi, którzy już przeżyli, w naturalny sposób byli dlań autorytetami. Oczywiście nie chodzi mi o jakieś idealizowanie, ale sytuacji, gdy zmanipulowane przez kretyńską i cynicznie preparowaną przez cwanych macherów "rozrywką", takąż "informacją", takimż "wykształceniem", masy młodych ludzi uważają się za wyrocznię w sprawach, o których nie mają zielonego pojęcia... Nie powiem "nie było", bo były, a zaczęły się, z tego co wiem, w latach '60. Ale nie będę ukrywał, choć ktoś mógłby rzec, że ja sam byłem wtedy taką młodzieżą, próbującą zwalczać PLR, a nie potrafiącą sobie poradzić z najbardziej podstawowymi własnymi problemami. Jednak by do mnie ten argument nie bardzo trafił, sorry!

Na Salon24 panuje, z tego com wczoraj widział, rzucając tam po dłuższej przerwie ciekawym okiem, duch zgody narodowej i życzenia Tuskowi wszystkiego najlepszego - w interesie Polski oczywiście - nawet ze strony ludzi uważanych dotychczas za nieprzejednanych prawicowych "oszołomów". Ja taki słodki i taki rozsądny nie jestem - może nie potrafię, zgoda, ale poza tym nie widzę powodu, skoro ew. zgoda narodowa i tak nie od tego pisania zależy.

Tuskiem i jego zgrają brzydzę się wprost fizycznie. Mówię to absolutnie bez przenośni. Tytułowe wszy to moje, całkiem konkretne, odczucie na myśl o obecnej sytuacji mego kraju i mojej w nim. Modlę się oczywiście, by te obskurne cieniasy nie zdołały Polsce zbyt wiele zaszkodzić, zanim odejdą w niesławie. Bo odejdą, co do tego nie mam wątpliwości. Ale i zaszkodzą - co do tego także większych wątpliwości mieć nie potrafię. Szczególnie, co każdy chyba wie, na froncie międzynarodowym, gdzie już słychać deklaracje, od których zbiera się na wymioty, a nóż otwiera się w kieszeni.

W programowaniu istnieje reguła, że jeśli w programie jest błąd, to należy się starać, by wystąpił on jak najwcześniej po uruchomieniu programu. Nie wdając się tutaj w techniczne wyjaśnienia, jest to naprawdę słuszna i mądra reguła. I ja, zgodnie z analogiczną regułą, modlę się o to, by te wszystkie obskurne tuski spaprały to, co do spaprania i tak mają, jak najszybciej.

Po pierwsze oczywiście dlatego, by jak najkrócej rządzili. Po drugie, i to nie jest wcale w mych oczach mniej istotne, dlatego, że fatalna władza - a już całkiem coś takiego, jak władza absolutnych zer, ludzi bez osobowości, poglądów czy choćby właściwości, wykreowanych przez cwanych marketingowców na zlecenie cwanych, stojących w cieniu, macherów, a przy tym jeszcze władza pozująca właśnie na hiper-demokratyczną, jedynie-słusznie-demokratyczną... Takie coś jest jedną z najgorszych rzeczy, jakie mogą spotkać każdy kraj i każdy naród. Samo w sobie, nie mówiąc już o bardziej konkretnych szkodach, które ich rządy MUSZĄ po prostu spowodować.

Wedle tego co wiem, każde społeczeństwo, a naród (nie wdając się w jakieś metafizyczne rozróżnienia, starczy potoczne rozumienie tego pojęcia) szczególnie, działa należycie i spełnia swe funkcje wtedy, gdy istnieje w nim powszechnie zrozumiała i powszechnie akceptowana hierarchia władzy, posłuszeństwa i odpowiedzialności. Wraz z wbudowaną w to dynamiką, bo te rzeczy nie powinny być sztywne i skostniałe. Wiążą się z tym takie sprawy, jak poczucie bezpieczeństwa, szczególnie u tych, którzy władzy mają mało lub wcale, ale to nie jest w tej chwili najważniejsze. Wiąże się z tym też kwestia autorytetu. Polska jest moim zdaniem krajem chorym od stuleci, czemu zresztą naprawdę trudno się dziwić, ponieważ tutaj żadna powszechnie akceptowana hierarchia autorytetów nie powstaje i powstać chyba by po prostu nie mogła. Zbyt wielkie zera są nam bez przerwy narzucane jako "autorytety", podczas gdy gros ludzi potencjalnie wybitnych, albo emigruje (i nie mówię o tych kurwach i innych cwaniakach głosujących na Tuska w Londynie!), albo nie niezbyt się w społeczeństwie liczy.

No i Cieniasy, czyli tzw. "Platforma Obywatelska", to dla mnie po prostu najgorsze, co Polskę może spotkać - właśnie ze względu na kwestię autorytetu, władzy, a jednocześnie odpowiedzialności władzy. Tak było już przecież, gdy Cieniasy były opozycją - ta uległość wobec obcych, te wezwania do "obywatelskiego nieposłuszeństwa", to narzucanie społeczeństwu wizji prawa, jako czysto formalnej, talmudycznej po prostu, łamigłówki. Dla mnie Platforma Obywatelska jest złem samym w sobie, tak samo, jak złem jest dla mnie - nigdy się w końcu nie deklarowałem jako fanatyk demokracji, po prostu nie lubię zwalania na nią win realnego liberalizmu - to, że swą wolę mogą nam narzucić ci wszyscy kolczykowani, ogłupieni rapem, Radiem Zet, teledyskami i czym tam jeszcze.

Ale tego pisanie na blogach nie załatwi, a na nic innego polskiej "prawicy" ewidentnie nie stać. Taka to z niej prawica, dzięki ci za to panie Korwin! A zresztą, czy ludzie traktujący Korwina i jego hiper-liberalne pomysły jako objawienie, kiedykolwiek mogli by być prawdziwą prawicą? Naprawdę wątpię!

Przyznam, że mam psychicznego kaca po wygranej tusków. Przede wszystkim dlatego, że jestem poniekąd na jednym wózku, a konkretnie w jednym narodzie, z tym całym bydłem, który ten plastikowy, amorficzny, oślizgły produkt najpierw połknęło, a potem na nas wszystkich wyrzygało. Nawet to, że jestem z tym bydłem w jednym gatunku, jest dla mnie w tej chwili bolesne, serio!

Ale to są wszystko duszne bole jakiegoś wykorzenionego faceta piszącego sam dla siebie na całkiem prywatnym blogu. W sumie sprawa bez żadnego realnego znaczenia. Realne znaczenia mają jednak np. te czystki, które teraz się rozpoczną. I, jak słusznie to ktoś zauważył na pewnym blogu w Salonie24, mniejsza już o Ziobrę czy Wassermana - oni wiedzieli do czego się biorą i co ryzykują. Ale pomyślmy chwilę o tych wszystkich nauczycielach, urzędnikach, studentach, dziennikarzach, którzy uwierzyli, że teraz już będzie inaczej, działali zgodnie z tym przekonaniem, a teraz za to zapłacą...

W pewnym sensie to jest naprawdę coś jak 13 grudnia '81. Wiem o tym i z pewnością mogę coś na ten temat powiedzieć, a żaden szemrany kombatant, z tych co to znokautował 10 ubeków i wszedł na samych rękach po rynnie na 10 piętro, żeby potem ukrywać się w podziemiu przez lata, aż do Okrągłego Stołu, nie może mi tutaj specjalnie podskoczyć. Po prostu sam byłem w tamtych dniach w Stoczni Gdańskiej, tak samo zresztą, jak byłem w niej w sierpniu '80, jako delegat zakładu, jednego z pierwszych strajkujących zresztą, gdzie we dwójkę z kolegą ten strajk rozpoczęliśmy.

I żaden Tusk, który według Andrzeja Gwiazdy nie był zresztą w grudniu '81 w Stoczni, nie może mi tu nic powiedzieć. Tyle, że to sprzedajne bydlę bez charakteru będzie premierem, a ja mogę tylko zgrzytać zębami. Cóż, Polskę da się kochać, ale Polakami trudno nie gardzić! Może nie wszystkimi, w końcu stanowimy dość istotną mniejszość, która Tuska i jego zgrai nie chciała. Tyle, że co to za mniejszość, skoro ani nikt o nasze prawda walczyć nie zamierza, ani my sami nie potrafimy już nic innego, niż życzyć Tuskowi sukcesów "dla Polski"? Tfu!

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, października 18, 2007

Drobny przykład moralnej nędzy pewnych ludzi

Drobnym, ale symptomatycznym przykładem tego, w jaki sposób nasze (?) postępowe, europejskie "elity" traktują prawdę i ludzi, którzy w ogóle zwracają uwagę na to, co ci mówią, jest argument, który słyszałem w ostatnich dniach wielokrotnie, i na który, o dziwo, nigdy nie usłyszałem odpowiedzi, nawet od PiS'u. Ten mianowicie argument, że "PiS mówi, że chciał komisji, na kilka dni przed wyborami, a przecież kilka tygodni wcześniej komisji nie chciał, argumentując, że jest zbyt blisko do wyborów".

Qrwa mać! Czy nie chodzi tu przypadkiem o całkiem inny rodzaj komisji? W jednym przypadku jest to zamknięte posiedzenie garstki uprawnionych do udziału w niej posłów - w końcu przedstawicieli najwyższej władzy suwernennego narodu, tak? W tym drugim zaś przypadku, opozycja chciała (a raczej udawała, że chce, bo było do nie do zrobienia) czegoś w rodzaju komisji do spraw Rywina - czyli trwającego tygodnie medialnego przede wszystkim spektaklu, z którego w optymalnej systuacji, ogół obywateli dowie się, jak się rzeczy mają, kto jest kim i gdzie przekroczono, a gdzie nagięto prawo.

Zgadza się? Z pewnością się zgadza. Więc dlaczego tolerujemy, że te skurwiele mamią ludzi tego typu pokrętnymi kłamstwami? I dlaczego, z tego co wiem, żaden polityk i żaden dziennikarz dotychczas nie raczył sprostować tej manipulacji i wykazać przy okazji nędzne intencje tych, którzy ją stosują?

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.