Co to jest historia?
Śmy sobie jakiś czas temu cytowali tutaj jednego francuskiego profesora (a prywatnie obrzydliwie postępowego jezuitę), który dowodził, że historia to jest "to, co się wydarzyło i o czym możemy wiedzieć". No i ten profesor potwornie się pieklił na Spenglera, a głównie z tego powodu się pieklił, że Spengler ze wstrętem odrzucał tego typu właśnie definicje historii.
Jak więc by historię zdefiniował sam Spengler? Powiem to z głowy, jako poniekąd laik (czymże takim wielkim jest bowiem honorowy tytuł Pierwszego Spenglerysty RP?), ale jak najbardziej lojalnie i nie bez pewnej znajomości tematu. Dla Spenglera historia to jest to, co się wydarzyło i ma znaczenie. W tym sensie ma znaczenie, że "coś z tego wynika". Ale to nie jest chyba jasne, trzeba nam jakichś przypowiastek, przykładów, i nieco więcej wyjaśnień.
No więc, jeśli jeden afrykański królik zarżnął drugiego afrykańskiego królika, przejmując jego żony, niewolników i kozy, to przeważnie nie jest coś, co by miało wielkie historyczne znaczenie. I to nie dlatego, że Afryka oczywiście, że oni tam mają czarną skórę, czy nawet dlatego, że, powiedzmy, chodzą sobie niemal na golasa.
Dlatego to dla takiego Spenglera (jak zresztą i wielu innych) nie ma znaczenia, historycznego w każdym razie (bo dla samych królików, a może i dla ich żon, pewnie ma), bo to jest takie coś, jak fale na względnie spokojnym morzu. W jakiejś większej skali czasowej to jest cały czas to samo - wte i wewte, wte i wewte.
Nie ma w tym żadnego rozwoju, czy postępu. Nie chodzi o postęp, do jakiego modlą się lewacy (z liberałami na czele), że wszystko jest lepiej i lepiej, aż osiągamy raj, ziemski oczywiście, a potem dalej jest lepiej i lepiej, choć cały czas przecież już jest najlepiej jak być może... No bo na czym niby innym polega ta lewicowo/liberalna wizja postępu ludzkości?
Tu nie o to chodzi, tylko o takie rzeczy, że np. jak w czternastym wieku bractwo waliło się jeszcze przeważnie po głowach toporami i mieczami, to w sto lat później strzelało już do siebie radośnie z armat... Jak w jakimś jedenastym chyba wieku Leoninus i Perotinus zaczęli śpiewać (z chłopakami oczywiście, nie sami, to nie było w Mongolii!) chorały w oktawach i kwintach, to w dwa stulecia później polifonia była już dziko rozbudowana i dziko wyrafinowana...
Nie mówiąc już o tym, że jak się z bliska przyjrzeć różnym zjawiskom, to okazuje się, że już w późniejszym średniowieczu każde prawie dziesięciolecie było trochę inne od poprzedniego, i to właśnie na ogół, z grubsza, bardziej w tę stronę, w którą to wszystko (Kultura, żeby użyć spenglerycznego określenia) szło.
No a jak już zaczął się druk, to naprawdę, bez żadnej taryfy ulgowej, możemy stwierdzić, że każde dziesięciolecie na Zachodzie było inne od poprzedniego i te rzeczy były "bardziej rozwinięte".
Oczywiście nie w tym sensie "bardziej rozwinięte", żeby koniecznie było "lepiej", bliżej jakiegoś utopijnego ziemskiego raju - bo często akurat było dość odwrotnie - tylko że szło to jakby nieubłaganie w z góry wytyczonym kierunku.
OK, powie ktoś, ale jak to się ma do tego, czy historia to "to co możemy wiedzieć", czy też "to co było i jest ważne"? W obu tych przypadkach, jak widać, ważne jest nie tylko to, co się obiektywnie wydarzyło, ale także nasza percepcja. W innym przypadku "historia" - rzetelnie, od początku do końca opowiedziana - to by było z konieczności kompletne i bez żadnych skrótów odtworzenie tego, co się już kiedyś wydarzyło.
Żadnych interpretacji, żadnych filtrów, ew. obserwator kompletnie bierny - po prostu powtórzenie wszystkiego od nowa! To jest oczywiście głupota i coś takiego, jak przemądry postulat Russella, żeby każdej konkretnej rzeczy nadać osobne miano. Że wtedy dopiero byłaby jasność i nie byłoby nieporozumień. Nawet on nie mógł jednak traktować tego całkiem poważnie, mimo że poważnie np. chyba traktował swoją "rolę intelektualisty" - wzywając Zachód do jednostronnego atomowego rozbrojenia.
Jeśli. mówiąc o historii, nie można pozbyć się aktywnego obserwatora, no to być może sensowne jest stwierdzenie, jak tego francuskiego profesora, że "historia to to, co możemy wiedzieć, o tym, co się wydarzyło"? No bo jeśli "nie możemy wiedzieć", no to obserwator jest całkiem bezsilny, nie mogąc wiedzieć... No i ta jego funkcja selekcji, filtrowania - bez której "historia" to by, z konieczności, było KOMPLETNE odtworzenie przeszłości, ze wszystkimi kontekstami...
A więc rzecz niemożliwa nawet teoretycznie - po prostu w świetle "uogólnionej zasady Heisenberga", że tak to określę, czyli "prawa przyrody" (oczywiście dla spenglerysty też hipotetycznego, ale o dużym prawdopodobieństwie, że zadziała), mówiącego, iż nie sposób całkowicie uniknąć wpływu obserwatora na obserwowane zjawisko.
OK, więc dlaczego zdaniem Pana Tygrysa coś jest nie tak z tezą pana profesora, iż "historia to to, co możemy wiedzieć", i dlaczego Panu Tygrysowi bardziej podoba się podejście Spenglera? To jest tak, odpowiem okrężną metodą, jak na przykład z "zasadą przyjemności". Czyli że, dla idealnego obserwatora, czyli np. dla takiego wszechwiedzącego i mającego nieskończoną moc obliczeniową swego mózgowego komputera Boga, jakiego mamy choćby w newtonowskim modelu wszechświata, nie ma problemu.
Zarówno od "zasady przyjemności"... (Nie wie ktoś, co to jest? A jest to taka przemądra zasada, że człowiek, i nie tylko zresztą on, robi zawsze to, po czym spodziewa się większej przyjemności. Co poniekąd od razu wprowadza nas w korkociąg, błędne koło i gonienie za własnym ogonem, ale cóż to dla liberałów!)
Więc zarówno z "zasady przyjemności", jak i z zasady, że "historia to to, co możemy wiedzieć", dla takiego idealnego obserwatora, z idealnym, absolutnie obiektywnym umysłem (tylko po kiego grzyba takiemu idealnie obiektywnemu w ogóle historia?!), są OK i żadnych przekłamań z tego być nie może. (Idealny obserwator, zresztą, i przekłamania?) Ten nasz świat jednak nie jest rajem, życie to nie piękna bajka, a człowiek nie jest idealnym obserwatorem.
Gdyby tak było - jasne! Przykrywamy 17 mopedów dużą plandeką i przyjmujemy wstępnie, że to słoń. A potem analizujemy, analizujemy, aż dochodzimy, że ten słoń składa się z 34 (jeśli umiem liczyć) kół ze szprychami, siodełek, silniczków... Wstępne założenie było całkiem bez znaczenia - może to nawet być sobie nadal "słoń", skoro słonie mogą być aż tak różne... W każdym razie mamy całkiem dokładny, obiektywny i w ogóle przecudny opis tego całego czegoś, i to nam sprawia masę satysfakcji.
c. d. n. (albo i nie - Deo, et triario, volente)
Bratem mi każda ludzka istota, o ile nie przyłożyła ręki do Postępu i Szczęścia Ludzkości. (Triarius the Tiger)
środa, września 19, 2012
wtorek, września 18, 2012
W pięknych zaiste żyjemy czasach...
W pięknych zaiste żyjemy czasach (że powtórzę z tytułu, bo ktoś nie skojarzy i będzie smęcił, że zdanie nie ma początku ani sensu), jeśli już lewizna poczuwa się do składania - w dodatku publicznie! - donosów na gromadkę ludzi, którzy sobie z zapałem, fakt, ale nic ponadto, dyskutują na temat eseju o szesnastowiecznej historii, oraz o osobistych zaletach i wadach jego autora. (SPODZIEWAJĄC SIĘ przecież z pewnością jakiegoś SKUTKU tego donosu. No bo po co inaczej?)
No i może jeszcze to (faktycznie godne co najmniej 10 lat łagru), że w takiej zgrai facetów ANI JEDEN nie ma w ksywie żadnego "Euro", "Mir", czy powiedzmy "Wastok". Albo "Biełka - Striełka". Widział ktoś taki zajadły FASZYZM?! (No a "Łunochod"? Co mu brakuje? Dodać jeszcze doń "Euro", ech...)
Chodzi i o poniższy, nieprawdopodobny - nawet dla mnie, który przecież na temat dzisiejszej "Europy", a już szczególnie III RP, nie mam wielu złudzeń - kawałek opublikowany w szalomie. Jeśli to nie jest donos, no to co to innego może być? Bezinteresowna reklama książki, która temu gościowi wyraźnie, choćby z racji towarzystwa, któremu się raczej przecież w większości podoba, nie pasuje? Tertium ewidentnie non datur - albo to, albo tamto, tyle że jedno jest całkiem bez sensu. (Drugie zaś horrendalne, nawet dla kogoś, kto wielkich złudzeń dawno już miał.)
Oto linek do rzeczonego wpisu: http://euromir.salon24.pl/448478,basn-jak-niedzwiedz-prawicowe-recenzje.
Tutaj linki do obu tych dyskusji u Nicka, na które ten gość się powołuje i z których pochodzą cytowane przez niego fragmenty komętów:
http://nicek.info/2012/09/12/coryllus-zapomnial-trzasnac-drzwiami/
http://nicek.info/2012/09/14/eot-ws-coryllusa-ale-nie-tylko/
(Gdyby ktoś na przykład nie wierzył, że tam nie ma nic straszniejszego od cytowanych wypowiedzi. Choć gość przecież by to skwapliwie zacytował, gdyby było. A zresztą, cóż by to mogło być takiego w porównaniu np. z wezwaniami o polewania prawicy i jej dziewczyn kwasem, które sobie, w postaci video, bez żadnych przeszkód żyją w sieci i nikomu to nie przeszkadza?)
A tutaj, być może gwałcąc jakieś ACTA (ale podobnie nie weszło, tak?), wkleimy sobie całość tego, co tam u tego lewaka jest na tym blogu. Żeby nam tego lewizna, albo administracja szalomu, nagle spod tyłka nie zabrali, na czym by straciły przyszłe pokolenia (hłe hłe!) historyków i dziatwy szkolnej. Niniejszym więc to wklejam:
* * * * *
Dziś przedstawiam (autorski) wybór najciekawszych głosów recenzujących głośny ostatnio na prawicy esej historyczny „Baśń jak niedźwiedź” oraz postać i działalność jego autora - Gabriela Maciejewskiego. Dyskusja odbyła się na portalu Arthura M. Nicponia:
* * * * *
Swoją drogą, jak pokrętnie działa mózg rasowego lewaka - i to nie byle rasowego lewaka, bo późnego wnuka Pawki Morozowa po prostu, składającego donosy na rozmawiających sobie o historycznej książce ludzi, mających poza tym prywatnie złe mniemanie o tym, co ten lewak całym sercem kocha - skoro blog tego gościa ma motto "SZCZĘŚĆ BOŻE !", a my jesteśmy symbolicznie przedstawieni w postaci agresywnego niedźwiedzia z rozwartą paszczą! (A do tego, jeśli ktoś nie ozwie się do niego per "pan", poucza o "przyjętych w polskim języku konwencjach". Paranoja!)
Na co jak na co, ale na tę wyszczerzoną w morderczych zamiarach krwiożerczą bestię Władza MUSI po prostu zareagować! Tak wiec radzę położyć się dzisiaj wcześnie, a przy łóżku przygotować sobie szczotkę do zębów, zdjęcie Pana Prezydenta (ale jakieś ładne!) i rozmówki rosyjskie. Zaś wszystkie kompromitujące dokumenty, szczególnie zaś wiadomą korespondencję z afgańskimi talibami, zaszyfrowaną jako dyskusja o szesnastowiecznym węglu - ZJEŚĆ NA KOLACJĘ! Wczesną, bo to może się marnie żuć, a sporo tego przecież.
A jeśli nie TA władza będzie zbyt ospała, miejscowa znaczy, i nie zdąży zareagować, no to sam Putin się wścieknie, że mu ukochany symbol ukochanej Matuszki ta prawicowa jaczejka podkrada. Lewaki nie są wcale taki głupie, naiwna prawico! Tow. Euromir sobie wszystko ładnie wykoncypował i teraz zasłużenie bekniecie!
triarius
No i może jeszcze to (faktycznie godne co najmniej 10 lat łagru), że w takiej zgrai facetów ANI JEDEN nie ma w ksywie żadnego "Euro", "Mir", czy powiedzmy "Wastok". Albo "Biełka - Striełka". Widział ktoś taki zajadły FASZYZM?! (No a "Łunochod"? Co mu brakuje? Dodać jeszcze doń "Euro", ech...)
Chodzi i o poniższy, nieprawdopodobny - nawet dla mnie, który przecież na temat dzisiejszej "Europy", a już szczególnie III RP, nie mam wielu złudzeń - kawałek opublikowany w szalomie. Jeśli to nie jest donos, no to co to innego może być? Bezinteresowna reklama książki, która temu gościowi wyraźnie, choćby z racji towarzystwa, któremu się raczej przecież w większości podoba, nie pasuje? Tertium ewidentnie non datur - albo to, albo tamto, tyle że jedno jest całkiem bez sensu. (Drugie zaś horrendalne, nawet dla kogoś, kto wielkich złudzeń dawno już miał.)
Oto linek do rzeczonego wpisu: http://euromir.salon24.pl/448478,basn-jak-niedzwiedz-prawicowe-recenzje.
Tutaj linki do obu tych dyskusji u Nicka, na które ten gość się powołuje i z których pochodzą cytowane przez niego fragmenty komętów:
http://nicek.info/2012/09/12/coryllus-zapomnial-trzasnac-drzwiami/
http://nicek.info/2012/09/14/eot-ws-coryllusa-ale-nie-tylko/
(Gdyby ktoś na przykład nie wierzył, że tam nie ma nic straszniejszego od cytowanych wypowiedzi. Choć gość przecież by to skwapliwie zacytował, gdyby było. A zresztą, cóż by to mogło być takiego w porównaniu np. z wezwaniami o polewania prawicy i jej dziewczyn kwasem, które sobie, w postaci video, bez żadnych przeszkód żyją w sieci i nikomu to nie przeszkadza?)
A tutaj, być może gwałcąc jakieś ACTA (ale podobnie nie weszło, tak?), wkleimy sobie całość tego, co tam u tego lewaka jest na tym blogu. Żeby nam tego lewizna, albo administracja szalomu, nagle spod tyłka nie zabrali, na czym by straciły przyszłe pokolenia (hłe hłe!) historyków i dziatwy szkolnej. Niniejszym więc to wklejam:
* * * * *
18.09.2012 12:57
5
BAŚŃ JAK NIEDŹWIEDŹ. PRAWICOWE RECENZJE
Dziś przedstawiam (autorski) wybór najciekawszych głosów recenzujących głośny ostatnio na prawicy esej historyczny „Baśń jak niedźwiedź” oraz postać i działalność jego autora - Gabriela Maciejewskiego. Dyskusja odbyła się na portalu Arthura M. Nicponia:
Miejsce
to od jakiegoś czasu gromadzi fascynujące, nieco faszyzujące, mające
się za prawicowe środowisko. W większości ludzi młodych, inteligentnych,
nieźle wykształconych, marzących o przewodzeniu w przyszłości polskiej
prawicy – taki rodzaj think tanku, kuźni kadr, fermy pomysłów i
talentów.
Z
wielu względów uważam, że rzeczą b. ważną jest bliżej przyjrzeć się
dziś temu środowisku. W pierwszym rzędzie z powodu jego unikatowości w
polskiej rzeczywistości. W drugim jego ogromnego złowrogiego potencjału.
W trzecim, oryginalnym sposobie oglądu przezeń „dzieła”
Maciejewskiego. W czwartym wreszcie rzędzie – z racji niebezpieczeństw i
zagrożeń dla naszej demokracji.
Redagując
Wybór nie przestrzegałem chronologii publikowania komentarzy,
kierowałem się głównie ich tematyką. Tylko gdzieniegdzie dokonałem
skrótów (starając się wszakże nie wypaczyć sensu wypowiedzi).
Huaskar
Patrz pan co sie porobilo…
Pomijajac sprawy osobiste (Artur w Wyrusem nie potrzebuja adwokatow) to do Coryllusa mam stosunek zyczliwy. Bo chociaz ma pewna skaze zrazajaca do siebie innych i lubi fantazjowac, to uwazam ze po naszej stronie naprawde potrzebujemy prawicowego Dana Browna. Jesli on sie na taka fuche lapie, to mozemy sie tylko cieszyc.
Pomijajac sprawy osobiste (Artur w Wyrusem nie potrzebuja adwokatow) to do Coryllusa mam stosunek zyczliwy. Bo chociaz ma pewna skaze zrazajaca do siebie innych i lubi fantazjowac, to uwazam ze po naszej stronie naprawde potrzebujemy prawicowego Dana Browna. Jesli on sie na taka fuche lapie, to mozemy sie tylko cieszyc.
Nicpoń
Potrzebujemy propagandy. Coryllus robi propagandę.
Huaskar
Otoz
to! W normalnych warunkach cos takiego jak propaganda nie jest nikomu
do niczego potrzebna. Ale skoro lewactwo zrobilo z niej podstawe swojego
uzbrojenia, to chcac-niechcac musimy walczyc i my. Tym bardziej, ze
propaganda robi sie wazniejsza od rzeczywistosci, wystarczy z paroma
lemingami porozmawiac zeby sie o tym przekonac.
Wojtek
Ja
mysle, ze potrzebujemy na poczatek mocnej jakosciowo propagandy. A wiec
tam musi byc prawda i musi byc porzadny research. To co ja zobaczylem w
tych 2 tekstach no nie tylko, ze kloci sie ze zdrowym rozsadkiem
(sufrazystki byly sufrazystkami bo chcialy biednym dzieciom pomagac, a
elity organizuja sporty bo chca byc elitami - to tak w wielkim i
przerysowanym skrocie)., ale tez cala masa drobnych warsztatowych
bledow, ktore lewactwu latwo bedzie wysmiac.
Jasno zawsze podkreslalem i wciaz twierdze, ze Pan Coryllus pisze ciekawie i wciagajaco. Ale jesli jego poziom propagandy ma byc taki jak ja zauwazylem, to on wiecej szkod przyniesie niz pozytku. Mam szczera nadzieje, ze o historii Polski wie On wiecej niz o historii reszty swiata. Ale sadzi takie „kwiatki” na pioziomie rozumienia mechanizmow rzadzacych swiatem, ze nie chce mi sie wierzyc, ze zrozumial je na poziomie Polski, a nie potrafi przeniesc ich na poziom jakiegokolwiek obcego kraju.
Jasno zawsze podkreslalem i wciaz twierdze, ze Pan Coryllus pisze ciekawie i wciagajaco. Ale jesli jego poziom propagandy ma byc taki jak ja zauwazylem, to on wiecej szkod przyniesie niz pozytku. Mam szczera nadzieje, ze o historii Polski wie On wiecej niz o historii reszty swiata. Ale sadzi takie „kwiatki” na pioziomie rozumienia mechanizmow rzadzacych swiatem, ze nie chce mi sie wierzyc, ze zrozumial je na poziomie Polski, a nie potrafi przeniesc ich na poziom jakiegokolwiek obcego kraju.
Nicpoń
Toteż
każdy mu przecież ze szczerego serca doradza, by nie srał jak opętany
tymi tekstami, bo one w ten sposób z zasady nie mają szansy być
rzetelnie zrobione i przemyślane.
Wiadomo.
Wiadomo.
Huaskar
Zastanawia
mnie tylko jedno: czy Coryllus powiedzial cos, czego nie powiedzial
wczesniej Machiavelli czy Bonaparte? Czy cala zadyma z jego bajkami
idzie o to, ze on jako pierwszy przelozyl Machiavellego na polska racje
stanu? W znaczeniu ze taki z niego Kopernik?
Triarius
„Ale
jednak napisał książkę, która w moich oczach całą tę naszą
intelektualną, jakby nie było, blogową polską prawicę podnosi na wyższy
poziom.
Wojtek
„Nie
wiem jak jest u Coryllusa w ogole. Wiem natomiast, ze 2 razy zdarzylo
mu sie pojechac wlasnie tak jak usilowalem to przedstawic powyzej –
fragmenty faktow odpowiednio przemieszane ilustrowaly teze mniej wiecej
przeciwna do tego co mialo miejsce w rzeczywistosci. Oczywiscie 2 razy
na setki tekstow to jest nic. Wiec mozna sadzic, ze nie powinno to
prowadzic do zbyt daleko idacych wnioskow. No ale trzeba tez wziac pod
uwage ile z tych setek tekstow sie sprawdzilo. Ja, na ten przyklad,
sprawdzilem 2.„
Cmss
Dodam
jeszcze, że traktowanie tekstów z blogu C. jako propagandy –
czegokolwiek – to, imo, solidne zboczenie. Ale, co jakiś czas, trafia
się tam, dla mnie , coś zaskakującego.
Jakieś zdanie lub dwa.
Makaron 4-jajeczny
W
wersji najbardziej pochlebnej lansowanej przez Triariusa, Coryllus jest
pierdzielniętym geniuszem i dlatego powinniśmy mu wybaczać, gdy
porykuje, ślini się i myli Piątkowskich. Geniusze już tak mają.
7aco
facet
postawił parę tez w swojej książce. Główną z nich jest ta, że tereny
obecnego Śląska i dawnych północnych Węgier były w wiekach dawniejszych
kluczem do Europy dzięki dużemu skupieniu kopalin, które były wszystkim.
W książce tłumaczy dlaczego tak to widzi.
Inną tezą było to, że Jagiellonowie to była banda tłumoków niezdolna grać na politycznym stole Europy, niezdolna do zawiadowania takim państwem jak Polska. No w ogóle banda leszczy. Wymienia też co uważa za ich najbardziej karygodne błędy.
Inną tezą było to, że Jagiellonowie to była banda tłumoków niezdolna grać na politycznym stole Europy, niezdolna do zawiadowania takim państwem jak Polska. No w ogóle banda leszczy. Wymienia też co uważa za ich najbardziej karygodne błędy.
(to mogłeś już wiedzieć)
Niemerytorycznie:
Ja lubię tę książkę, po niej oceniam Coryllusa i jego styl, i mnie on
gra. Nie ma to żadnego związku z tym co się teraz dzieje.
(to mogło cię w ogóle nie interesować)
Merytorycznie: Nie mam warsztatu by ocenić faktografię Misia 2.
(tu możesz powiedzieć: To na chuj się produkujesz!)
(tu możesz powiedzieć: To na chuj się produkujesz!)
I
dlatego tylko się przypierdalałem. To co się od paru dni wyprawia u
Nicka to jakiś pojebany sabat i chciałbym żebyście już ochłonęli.
Makaron 4-jajeczny
Jego
wcale historia nie interesuje. Jego interesuje, jak zmyślić tę
historię, żeby ludziom się to podobało i żeby pasowało do tego
rozumienia, które on już ma i które jemu się bardzo podoba.
Ja nie z żadnej plotki wiem, tylko z jego własnego bloga, że on tak się świetnie do napisania tej swojej książki przygotował, że nawet nie zauważył, że świeżo dwa lata temu wyszła biografia Albrechta Hohenzollerna, podobno jednej z ważniejszych postaci w jego książce. Z kolei Cenckiewicz mu litościwie teraz pożyczył inną książkę, która należy do podstawowych prac, gdy się pisze o historii gospodarczej Śląska, a on dopiero teraz o niej usłyszał. I on o tym jeszcze pisze na blogu, na którym tę swoją książkę reklamuje. Tak jakby nie miał poczucia obciachu.
Ja nie z żadnej plotki wiem, tylko z jego własnego bloga, że on tak się świetnie do napisania tej swojej książki przygotował, że nawet nie zauważył, że świeżo dwa lata temu wyszła biografia Albrechta Hohenzollerna, podobno jednej z ważniejszych postaci w jego książce. Z kolei Cenckiewicz mu litościwie teraz pożyczył inną książkę, która należy do podstawowych prac, gdy się pisze o historii gospodarczej Śląska, a on dopiero teraz o niej usłyszał. I on o tym jeszcze pisze na blogu, na którym tę swoją książkę reklamuje. Tak jakby nie miał poczucia obciachu.
Nicpoń
Moja
propozycja jest taka, żebyś sobie pod wszystkie nazwiska z książki
Coryllusa podstawił jakieś z Nibylandii, nazwy krain zmienił na magiczne
i w ogóle całą akcję przeniósł do fikcyjnego świata osadzonego w
realiach początku drugiej połowy ostatniego milenium. I puścił ten świat
w ruch i zobaczył, jak w jakichś SIMach, czy to działa. I moim zdaniem
to działa doskonale, bo w sumie niezależńie od dekoracji te siły
polityczne na kontynencie takim jak nasz, w otoczeniu sił politycznych
zewnętrznych takich, jakie były, po prostu prowadzą do powstania
konkretnych napięć, konkretnych interesów, konfliktów i dróg wyjścia z
matni. Można powiedzieć, że sam mechanizm jest tu uniwersalny.
Cmss
Jestem
stary, miałem przedwojenną, dobrą nauczycielkę, Grecy i Rzymianie, I
RP, pokoje, powstania, to jeszcze gdzieś się tli. Oczywiście, next
doczytywałem co wpadło a nie nudziło.
Na tym tle Miś-2 zaskakuje.
Jeżeli chwilę pomyśleć, i jeżeli istotnie trafił się taki co patrzy i widzi, dalsze książki C. zasługują imo na uwagę.
Marksa nie podważy, ale będzie solidna zabawa.
djans
Proponuję
traktować jak Suworowa, którzy przecież miejscami ordynarnie kłamie,
ale nawet gdy Suworow kłamie, to i tak jest bardziej prawdziwe, niż gdy
propagandyści Chruszczowa piszą prawdę.
Triarius
Coryllus
– a Bóg mi świadkiem, że z ciężkim sercem to mówię – to
niewykształcony, nieobyty, paranoiczny, ale jednak GENIUSZ. I widać to
akurat po Misiu 2.
Marta.luter
Przeczytałam tekst pana C. na Salonie o targach i Wyrusie.
Już Ścios obiecał panu C. gębę obić. Doszedł Wyrus?
Obawiam się jednak , że pan C. nie ma zdolności honorowych.
(rozdział 1 , artykuł 8 , punkt 16 Kodeksu Boziewicza)
Już Ścios obiecał panu C. gębę obić. Doszedł Wyrus?
Obawiam się jednak , że pan C. nie ma zdolności honorowych.
(rozdział 1 , artykuł 8 , punkt 16 Kodeksu Boziewicza)
Napisał książkę , którą niektórzy się zachwycają , gdzie z dezynwolturą traktuje daty i fakty.
To jest niedopuszczalne !
To jest niedopuszczalne !
Ktoś nazwał Coryllusa „Nadzieją Prawicy”.
Jeżeli tak jest , to „Porzućcie wszelką nadzieję”:))
Jeżeli tak jest , to „Porzućcie wszelką nadzieję”:))
Makaron 4-jajeczny
No,
jeszcze do wybaczenia, gdyby on rzeczywiście baśnie pisał, takie o
krasnoludkach i smokach. Ale on pisze rzeczy, które aspirują do kontaktu
z rzeczywistością. A kontakt z rzeczywistością największy mamy, kiedy
zauważamy, że w naszym myśleniu o rzeczywistości coś, kurna, nie gra, bo
gdzieś się zagalopowaliśmy, a ta pieprzona rzeczywistość jakoś do
naszych chęci dostosować się nie chce. I wtedy jest szansa, żeby
faktycznie stanąć naprzeciwko rzeczywistości a nie tylko swoich o niej
myśli.
Makaron 4-jajeczny
Ja
tu tak łażę i smędzę, czy kupować tę „Baśń”, czy nie kupować, bo
właśnie się boję, że to może się okazać taki „nasz” Gross. A
podobieństwa są. Też projekt, żeby historię napisać na nowo, i żeby było
chodliwe, i żeby była wizja. A faktami i szczegółami się za bardzo nie
przejmować i jakby co – to zawsze iść w zaparte.
Wojtek
Nie
wiem – ja sprawdzilem tylko 2 teksty Pana C. Akurat te, o ktorych
mialem jakies pojecie. Moim zdaniem oba teksty byly kompletnie chybione.
Po dwoch takich probach, nie pisze sie na kolejna – takie sprawdzenie
zabiera 1-2 dni z zycia. Dodatkowo zawodowi historycy tacy jak Targalski
czy Cenckiewicz troche zartuja sobie z niego. Przeciez to pozyczenie
paru ksiazek, po tym jak Pan C. twierdzil, ze nic nie znalazl w
bibliotece … bez komentarza.
Czarny Borys
Narracja Coryllusa pęka i to jest główny jej mankament. Po prostu pęka. A na to nas nie stać. Potrzebujemy narracji bez pęknięć.
Nie jestem, w pewnym sensie, przygotowany na taką dyskusję, ale uważam że coryllusowa teoria „węgla” jest na wyrost. To jest teoria przygotowana pod pewną tezę. Tezę o tym, jak to Polacy po raz kolejny zostali z ręką w nocniku. Albo jeszcze lepiej, węgiel jest z wieku XVI, a nocnik XVIII. Dwieście lat różnicy. Coryllus prześlizguje się po tych wiekach, jak primadonna, ale problem zostaje.
Nie jestem, w pewnym sensie, przygotowany na taką dyskusję, ale uważam że coryllusowa teoria „węgla” jest na wyrost. To jest teoria przygotowana pod pewną tezę. Tezę o tym, jak to Polacy po raz kolejny zostali z ręką w nocniku. Albo jeszcze lepiej, węgiel jest z wieku XVI, a nocnik XVIII. Dwieście lat różnicy. Coryllus prześlizguje się po tych wiekach, jak primadonna, ale problem zostaje.
Nicpoń
Otóż
on napisał (ja tak uwazam) książkę o rozumieniu polityki i to co chciał
napisać wtłoczył (nie wiem na ile udatnie, nie chce mi się sprawdzać i
mam to za nieistotne) w historyczny kostium. I wtedy wszystko się
zgadza, bo meritum jest gdzie indziej. Byłby to wtedy taki „Kod Leonarda
DaVinci” a rebours. I wtedy by pasiło.
Triarus
U
Coryllusa imponuje mi cholernie to, że on zrobił coś tak stosunkowo
sporego i mu wyszło. Składnie formalnie, z sensem, i daje się czytać.
Sam to ładnie ująłeś o tej Nibylandii.
Wiesz, ja chciałem być historykiem i pewnie byłbym niezłym. Ale jak ja bym chciał wiedzieć, że wyszłoby mi coś takiego jak Miś! W sensie, że on tam miał masę różnych rzeczy z b. od siebie odległych nieraz dziedzin. Nie mówiąc już geograficznie.
I to wszystko jakoś mu działało – tak, żeby to określić, KONCENTRYCZNIE – że w sumie nieuchronnie zmierzało do tego, do czego zmierzać miało. (Nie czytać tego wszyscy, co jeszcze nie znają! Czyli do rozbiorów Węgier. Z kurewsko niepokojącym, rysującym się w oddali, niewyraźnie wyłaniającym się z mroku, rozbiorem Polski.)
Wiesz, ja chciałem być historykiem i pewnie byłbym niezłym. Ale jak ja bym chciał wiedzieć, że wyszłoby mi coś takiego jak Miś! W sensie, że on tam miał masę różnych rzeczy z b. od siebie odległych nieraz dziedzin. Nie mówiąc już geograficznie.
I to wszystko jakoś mu działało – tak, żeby to określić, KONCENTRYCZNIE – że w sumie nieuchronnie zmierzało do tego, do czego zmierzać miało. (Nie czytać tego wszyscy, co jeszcze nie znają! Czyli do rozbiorów Węgier. Z kurewsko niepokojącym, rysującym się w oddali, niewyraźnie wyłaniającym się z mroku, rozbiorem Polski.)
Tadman
Misia
II zaczął pisać późną jesienią i jak na sefmademana w ciągu roku
zaszedł spory kawałek. Poczekajmy jeszcze rok. Miś II napisany jest z
nerwem, a intrygi powoduja, że czyta się to dobrze. Myślę, że jest to
jedna z ciekawszych książek, które ukazały się po 1989 roku. Jeśliby
historii w szkołach uczyli nie od strony do strony, a w podobny sposób
to byłby z tego spory pożytek. Za moich czasów o historii można było tak
uczyć tylko w przypadku Egiptu, Grecji, bo juz w Rzymie pojawiało się
chrześcijaństwo i dialektyka marksistowsko-leniniowska wchodziła z
urzędu. Owa dialektyka uczyniła największe szkody Średniowieczu, które w
potocznym języku są synonimem zacofania, a przecież wtedy najwyższymi
cnotami były miłość, uszanowanie władzy, patriotyzm i wiara oraz jej
obrona.
7aco
Odpowiem
ja, niepytany, co wg mnie jest tak cholernie prawicowego w tej książce.
Otóż tłucze ona raz po raz, przykład za przykładem, że nic wielkiego
nie dzieje się z niczego, że za wszystkim stoją jakieś interesy, oraz by
grać a nie być rozgrywanym trzeba się gry nauczyć. To, że my tego nie
umiemy też się da z niej wyczytać
W
tym sensie można się zgodzić z tymi, którzy nieścisłości Coryllusa
puszczają w niepamięć. Bo tego co pisze wystarcza, by pokazać na czym
gra polega i jak należy grać. Albo chociaż przyznać, że toczy się jakaś
gra i przestać zwalać winę na dopusty boże i mianować się Chrystusem a
to tego, a to owego.
To,
że Coryllus przeoczył tę biografię i niebacznie na głos się zżymał
chwały mu nie przynosi, ale to np, że wyciągnął na wierzch wysługiwanie
się Hohenzollernowi przez naszego Jana Kochanowskiego to olbrzymie
oskarżenie wobec tych, którzy historię popularyzują (w szkołach, wśród
ludu) i albo idiotycznie to przeoczyli, albo uznali, że istotą
działalności tego człowieka były fraszki! Które gorsze?
Ta
książka to był poniekąd policzek, bo mi uświadomił jak głupimi cipami
jako nacja jesteśmy i byliśmy przez długi czas. Tylko i wyłącznie do
zerżnięcia. Bez szans na stanowienie o sobie. Nie dlatego, że 500 lat
temu popełniono karygodne błędy, ale dlatego, że żadnych wniosków z nich
potrafić nie umieliśmy i wciąż nie umiemy. Gorzej, my się boimy w ogóle
przyznać, że jesteśmy ogrywani przez ludzi a nie karani bożym gniewem,
bo ten gniew jednak wygodniejszy: można znieść w milczeniu, a potem
wciąż nic nie robić.
Timmy
Jedna jest rzecz w tym wszystkim przekomiczna.
Jeśli
tak faktycznie jest, że coryllus tak dobrze opisuje w M2 tę ‚brudną
grę’, rzeczywistość jaka naprawdę jest (nie wiem, zakładam że tak jest,
wierzę Ci), to skoro tak to wszystko świetnie rozumie, to czemu
zachowuje się jak rozhisteryzowany lewak, gdy w końcu zetknie się z tą
brudną rzeczywistością?
Rozumie
świat na poziomie królów, ale wykłada się na poziomie jakichś targów,
gdzie ma przecież ten sam ‚brudny’ mechanizm, kropka w kropkę. Niby
rozumie mechanizm, żeby zaraz go oprotestować.
Bożena
jedna uwaga do „Baśni 2″.
Coryllus nie jest jest żadnym geniuszem, jest bardzo inteligentnym człowiekiem, umiejącym wyciągać wnioski i zwracającym szczególną uwagę na eufemizmy. Na przykład takie: „ten król był człowiekiem słabego charakteru”. Tego typu zdania wiele razy pojawiają się w podręcznikach do historii i przelatuje się nad nimi, nie zastanawiajac się, czym objawiał się ten „słaby charakter”, kto i w jaki sposób go wykorzystywał, kto pracował nad osłabianiem charakteru etc.
Napisałam, ze to nie geniusz, bo zwyczajnie sięgnęłam do bibliografii, którą umieścił w „Baśni 2″. To, co opisał w książce, w rzeczywistości leży na wierzchu, trzeba umieć tylko dobierać odpowiednie lektury i nie dawać się zbywać eufemizmom. To, co ja się dowiedziałam o Jagiellonach i o Kochanowskim, to spowodowało że włos mi się zjeżył parę razy na głowie. I to nie od coryllusa, a z książek, z których on korzystał. Zasługą jego jest to, że umie to doskonale opisać, wszystko połączyć, przystępnie, i dobrze kojarzy fakty. No i to, że wynalazł tyle książek, po które bym zwyczajnie nie sięgnęła, gdyby nie on.
A co do jego reakcji po targach. Przeczytaj Timmy na spokojnie jego notkę o tej nagrodzie „niezależnych” blogerów i tę notkę pt. Wyznawcy niczego”. Ale naprawdę na spokojnie, pomijając te wyzwiska itp.. Nie nazwałabym tego histerią, a zimną analizą. Piszesz o kurwach i złodziejach na górze. To również każdy wie, ze tak jest, ale na wiedzy sie konczy. Coryllus wypunktował te działania, które powoduję, ze na górze sa ci a nie inni, i to, że jeśli tylko wszyscy którym się to nie podoba będą składać deklaracje a nic nie robić rzeczywistego,albo co gorsza współpracować w imię biznesu, to te kurwy i złodzieje w najlepsze będą sie tam na górze paść. I nic się nie zmieni.
Ja tu wychodzę na adwokata, ale nie dbam o to. Coryllus mi ani brat ani swat, po prostu to co pisze jest dla mnie czytelne i zrozumiałe. Nie podejrzane.
Coryllus nie jest jest żadnym geniuszem, jest bardzo inteligentnym człowiekiem, umiejącym wyciągać wnioski i zwracającym szczególną uwagę na eufemizmy. Na przykład takie: „ten król był człowiekiem słabego charakteru”. Tego typu zdania wiele razy pojawiają się w podręcznikach do historii i przelatuje się nad nimi, nie zastanawiajac się, czym objawiał się ten „słaby charakter”, kto i w jaki sposób go wykorzystywał, kto pracował nad osłabianiem charakteru etc.
Napisałam, ze to nie geniusz, bo zwyczajnie sięgnęłam do bibliografii, którą umieścił w „Baśni 2″. To, co opisał w książce, w rzeczywistości leży na wierzchu, trzeba umieć tylko dobierać odpowiednie lektury i nie dawać się zbywać eufemizmom. To, co ja się dowiedziałam o Jagiellonach i o Kochanowskim, to spowodowało że włos mi się zjeżył parę razy na głowie. I to nie od coryllusa, a z książek, z których on korzystał. Zasługą jego jest to, że umie to doskonale opisać, wszystko połączyć, przystępnie, i dobrze kojarzy fakty. No i to, że wynalazł tyle książek, po które bym zwyczajnie nie sięgnęła, gdyby nie on.
A co do jego reakcji po targach. Przeczytaj Timmy na spokojnie jego notkę o tej nagrodzie „niezależnych” blogerów i tę notkę pt. Wyznawcy niczego”. Ale naprawdę na spokojnie, pomijając te wyzwiska itp.. Nie nazwałabym tego histerią, a zimną analizą. Piszesz o kurwach i złodziejach na górze. To również każdy wie, ze tak jest, ale na wiedzy sie konczy. Coryllus wypunktował te działania, które powoduję, ze na górze sa ci a nie inni, i to, że jeśli tylko wszyscy którym się to nie podoba będą składać deklaracje a nic nie robić rzeczywistego,albo co gorsza współpracować w imię biznesu, to te kurwy i złodzieje w najlepsze będą sie tam na górze paść. I nic się nie zmieni.
Ja tu wychodzę na adwokata, ale nie dbam o to. Coryllus mi ani brat ani swat, po prostu to co pisze jest dla mnie czytelne i zrozumiałe. Nie podejrzane.
Triarius
Miś
jest rewelacyjny! Mogę zrozumieć, że np. taki Jarecki uznał, iż Miś
jest po prostu dobry, ale nic aż tak nadzwyczajnego. Ale Jareckiego
interesuje LITERATURA, a nie historia. W każdym razie o wiele mniej.
I mogę zrozumieć, że Tobie się Miś aż tak nie podoba. Ale to nie jest tak, że to taka sobie jakaś niezła książka NA OGÓLNYM POZIOMIE CORYLLUSA.
Coryllus, sam w sobie, jest lepszy albo gorszy, ale ogólnie nie powala. Ludzi na tym i lepszym poziomie nie brakuje.
Ale Miś 2 potrafi niektórych powalić, i to tak wybrednych czytelników, jak nie przymierzając Twój oddany.
I mogę zrozumieć, że Tobie się Miś aż tak nie podoba. Ale to nie jest tak, że to taka sobie jakaś niezła książka NA OGÓLNYM POZIOMIE CORYLLUSA.
Coryllus, sam w sobie, jest lepszy albo gorszy, ale ogólnie nie powala. Ludzi na tym i lepszym poziomie nie brakuje.
Ale Miś 2 potrafi niektórych powalić, i to tak wybrednych czytelników, jak nie przymierzając Twój oddany.
Makaron 4-jajeczny
Luźne
podejście do faktów to mógł mieć Sienkiewicz, bo ludziska i tak z
wypiekami czytali, co będzie dalej. Esej historyczny to jednak inna
konkurencja. Coryllus jest na razie w niszy i czytają go głównie ci, co
żadnej propagandy i tak nie potrzebują, bo z góry są przekonani. Ale jak
trochę wystawi łeb z tej niszy, to trafi na trudniejszą publiczność,
dużo bardziej grymaśną. A to jest właśnie ta publiczność, o którą
propagandowo należy zawalczyć.
Nicpoń
I
właśnie dlatego, że tak się sprawa z Misiem 2 przedtawia i taką ma on
PORAŻAJĄCĄ wartość dla masowego czytelnika, ja to mam zamiar nadal
wspierać MIMO tego, że Coryllus zachowuje się po prostu jak głupi
gówniarz i szajbus.
Bożena
coryllus
twierdzi, że nie można iść na kompromisy i tym bardziej współpracę, bo
to nigdy nie prowadzi do sukcesu, a kończy się podpisaniem cyrografu i
płaceniem haraczu oraz legitymizowaniem istniejących patologii. Co tylko
te patologie umacnia i nie prowadzi do żadnej zmiany. Ponadto Coryllus
jest zdania, że tylko odkryte karty i wierność zasadom – jakby nie
brzmiało to patetycznie – ma sens, w przeciwieństwie do ulicznych walk. I
tylko taka metoda doprowadzi do trwałej jakościowej zmiany, która jest
niezbędna, żebyśmy po prostu jako naród przetrwali.
Natomiast twoja (wasza) propozycja jest wallendrodowska, to znaczy, korzystać ile można, bogacić się, nawet wchodząc w kooperację, zamykać oczy na nieprawidłowości w imię zasady cel uświęca środki,aby w odpowiedniej chwili – jak pisałeś – zdmuchnąć tę ścianę za jednym razem, wyprowadzając ludzi na ulice i korzystając z wcześniej zarobionych pieniędzy.
To oczywiście wszystko w skrócie i uproszczeniu, ale ja tak to widzę i rozumiem. Natomiast nie jestem na razie w stanie ocenić, która metoda jest prawdziwa, czyli właściwa i skuteczna.
Na razie skłaniam się ku coryllusowej i analizuję to na tyle na ile mogę.
Natomiast twoja (wasza) propozycja jest wallendrodowska, to znaczy, korzystać ile można, bogacić się, nawet wchodząc w kooperację, zamykać oczy na nieprawidłowości w imię zasady cel uświęca środki,aby w odpowiedniej chwili – jak pisałeś – zdmuchnąć tę ścianę za jednym razem, wyprowadzając ludzi na ulice i korzystając z wcześniej zarobionych pieniędzy.
To oczywiście wszystko w skrócie i uproszczeniu, ale ja tak to widzę i rozumiem. Natomiast nie jestem na razie w stanie ocenić, która metoda jest prawdziwa, czyli właściwa i skuteczna.
Na razie skłaniam się ku coryllusowej i analizuję to na tyle na ile mogę.
Makaron 4-jajeczny
Przecież
już zostało ustalone, że to geniusz i pojeb w jednym. Rozumie tym
geniuszem, co w nim jest, a zachowuje się tym pojebem. Proste.
Triaurius
A
o paronoi Mistrza C. świadczy m.in. i taki drobiazg, że jak mu,
zachwycony misiem, zacząłem coś mówić o ew. możliwości przetłumaczenia
Misia na szwedzki… (Co by zresztą nie wyszło, bo córka ma inne zajęcia i
głodem nie przymiera, to nie III RP.) To on mnie potraktował wprost,
jak gościa, który mu chce wskoczyć na plecy i się wozić. Jeśli nie
całkiem jak gościa, który chce się poić jego krwią serdeczną.
Paranoja! A przecież ten kurewski i nieszczęsny Miś POWINIEN BYĆ PRZETŁUMACZONY NA MASĘ JĘZYKÓW I LANSOWANY ZA GRANICĄ. Nie ma w tej chwili lepszej propagandy Polski jako Polski i idei polskości, która by mogła trafić do obcych!
Paranoja! A przecież ten kurewski i nieszczęsny Miś POWINIEN BYĆ PRZETŁUMACZONY NA MASĘ JĘZYKÓW I LANSOWANY ZA GRANICĄ. Nie ma w tej chwili lepszej propagandy Polski jako Polski i idei polskości, która by mogła trafić do obcych!
Nicpoń
Ani
on tak naprawdę czub, ani geniusz. Bardziej wygląda na faceta, który
wycierał wszystkie możliwe korytarze egzotycznych wydawnictw, pism dla
kucharek itp., wyrobił sobie w miarę dobry warsztat i postanowił
zaatakować temat profesjonalnie wymyślając siebie od A do Z. Pytanie,
czy już zaczął w to wierzyć, czy nadal ma do tego dystans. HGisteria, z
jaką on reaguje na każdą krytykę wskazuje na to, że chyba jeszcze
dystans ma, tyle że podszyty strachem, że to zostanie zdemaskowane.
* * * * *
Swoją drogą, jak pokrętnie działa mózg rasowego lewaka - i to nie byle rasowego lewaka, bo późnego wnuka Pawki Morozowa po prostu, składającego donosy na rozmawiających sobie o historycznej książce ludzi, mających poza tym prywatnie złe mniemanie o tym, co ten lewak całym sercem kocha - skoro blog tego gościa ma motto "SZCZĘŚĆ BOŻE !", a my jesteśmy symbolicznie przedstawieni w postaci agresywnego niedźwiedzia z rozwartą paszczą! (A do tego, jeśli ktoś nie ozwie się do niego per "pan", poucza o "przyjętych w polskim języku konwencjach". Paranoja!)
Na co jak na co, ale na tę wyszczerzoną w morderczych zamiarach krwiożerczą bestię Władza MUSI po prostu zareagować! Tak wiec radzę położyć się dzisiaj wcześnie, a przy łóżku przygotować sobie szczotkę do zębów, zdjęcie Pana Prezydenta (ale jakieś ładne!) i rozmówki rosyjskie. Zaś wszystkie kompromitujące dokumenty, szczególnie zaś wiadomą korespondencję z afgańskimi talibami, zaszyfrowaną jako dyskusja o szesnastowiecznym węglu - ZJEŚĆ NA KOLACJĘ! Wczesną, bo to może się marnie żuć, a sporo tego przecież.
A jeśli nie TA władza będzie zbyt ospała, miejscowa znaczy, i nie zdąży zareagować, no to sam Putin się wścieknie, że mu ukochany symbol ukochanej Matuszki ta prawicowa jaczejka podkrada. Lewaki nie są wcale taki głupie, naiwna prawico! Tow. Euromir sobie wszystko ładnie wykoncypował i teraz zasłużenie bekniecie!
triarius
słowa kluczowe:
ACTA,
Baśń jak niedźwiedź 2,
Biełka,
coryllus,
donos,
Euromir,
lewizna,
Łunochod,
Miś 2,
Pawka Morozow,
Striełka,
szalom,
wizyta o szóstej rano,
Władimir Putin
niedziela, września 16, 2012
Jak to zatem jest z tym socjalizmem?
U Nicka niesamowita pyskówa und dyskusja się ostatnio zrobiła, ze sporą niestety dozą smrodu, a to z powodu odejścia czy wyrzucenia Coryllusa. Któren zdaniem niektórych nie tak się zachował, podczas gdy zdaniem innych on po prostu taki jest i walczy na trudnej niwie (wydawanie własnym sumptem własnych książek dla chleba w głębokiej III RP), więc nerwowy.
Smrodu właściwie u samego Nicka nie ma, bo tam, ci co pozostali, dyskutują sobie w sumie kulturalnie, ale pomiędzy blogaskami, w sieci, powietrzu, warstwie ozonowej, eterze kosmicznym i gdzie tam jeszcze, zapaszek nieco kontrowersyjnej urody jednak się unosi. Dobra, to było z kronikarskiego obowiązku i jako zajawka. Rzecz w tym, iż padło tam do mnie pytanie, czy zgadzam się z tezą, że: "Kto w młodości nie był socjalistą..."? Itd. Każdy to przecież zna.
No to mi przyszło do głowy, żeby tę sprawę raz na zawsze (da Bóg!) pryncypialnie wyjaśnić. I to nie tak wyjaśnić, jak już to wielokrotnie robiłem, czyli wywodząc, że właściwie nie wiadomo co to ten "socjalizm", jeśli on bezprzymiotnikowy, a człowień to w końcu źwierzę społeczne, czyli "socjalne" właśnie.
I jeśli ten "socjalizm", to ma być to, że my nie mamy nic przeciw tej człowienia "socjalności", czyli odrzucamy wszelkie utopijne, oświeceniowe "mądrości" o tym, jak to będzie cudownie, jeśli ludzie tę swoją "socjalność" odrzucą i ODDADZĄ SIĘ CALI, bez reszty i bez wątpliwości, "WOLNEMU RYNKOWI", no to ja oczywiście wybieram "socjalizm".
Mieliśmy tego już nie powtarzać, aleśmy sobie znowu, innymi oczywiście słowy, powiedzieli - i dobrze! To zawsze warto przypomnieć, a że innymi słowy, to może akurat w tej werbalnej szacie do kogoś trafi, do kogo przedtem nie trafiało.
Jednak dzisiaj faktycznie chcieliśmy rzec coś nowego. Bez przesady nowego (niestety), ale jednak. Co najmniej ubrać to w całkiem nowe szatki. No więc mówimy...
Jeśli "socjalizm" miałby oznaczać wiarę w to, iż ZLIKWIDOWANIE PRYWATNEJ WŁASNOŚCI stworzy "ludzkości" jakiegoś rodzaju raj na ziemi, to ja oczywiście takie coś odrzucam, wyśmiewam i się brzydzę. Jest to równie durne - o ile nie durniejsze! - od wiary w to, że oddanie się w całości i bez zastrzeżeń "wolnemu rynkowi" zapewni ludzkości świetlaną przyszłość, bez konfliktów, lęku i braków w wyżywieniu.
Jednak, jeśli popatrzymy sobie na te dwa bieguny, czyli, z jednej strony RAJ DZIĘKI LIKWIDACJI PRYWATNEJ WŁASNOŚCI, z drugiej zaś RAJ DZIĘKI TOTALNEMU (!) ODDANIU SIĘ "WOLNEMU RYNKOWI" (żeby poprzestać na tym rynku, choć przecie w tej oświeceniowej ideologii, czy raczej niemal religii, jest jeszcze nieco innych perełek), to widzimy, że pomiędzy nimi jest jeszcze masa miejsca. Prawda?
Miejsca, gdzie, jak mi się widzi, przyzwoity i niegłupi człowiek może sobie urządzić mieszkanko. No bo, jeśli komuś się wydaje, iż moje pryncypialne odrzucanie liberalnej ideologii polega na tym, że ja marzę i skrycie planuję stworzenie takiego "raju", gdzie prywatny człowiek nie będzie miał żadnych możliwości działania na niwie ekonomii - to ten ktoś jest, sorry, buc i gada głupoty.
Oczywiście że wolność jest cenna, także ekonomiczna, a siły tego typu, i tej, określmy to tak sobie figlarnie, wielkości, co np. państwo, nie powinny się bez wyraźnego celu do różnych tam drobiazgów mieszać. I już prędzej "wolny rynek" nas zbawi - choć naprawdę nie sądzę, by to mógł, lub chciał, uczynić - niż likwidacja prywatnej własności!
Co jednak nie znaczy, by prywatna własność była jakimś genialnym uniwersalnym rozwiązaniem dla obolałej Ludzkości. Może dla angielskiej klasy średniej pod koniec XVII w. to było genialne rozwiązanie, nawet prawdopodobne, ale jaki jest DZIŚ powód, by, nie tylko wciąż z zachwytem czytać tych tam Locke'ów, ale jeszcze uważać ich nadal za proroków i Prometeuszy?
Żeby tu jeszcze wsadzić na zakończenie nieco konkretnego mięsa, powiem, że moim zdaniem tak by to należało zdefiniować: "Socjalizm to programowy antyliberalizm"... I wtedy dla mnie wszystko jest OK, mogę sobie być "socjalistą". No a czym byłby wtedy faszyzm, który, jak niektórzy pamiętają, dotąd właśnie tak definiowałem? Byłby zapewne: "Programowym antyliberalizmem z zębami i pazurami, naprawdę biorącym się do roboty i rządzenia".
Zejście ze sfery ideałów i marzeń do sfery faktów i polityki odziera wszystko z owej cudnej pazłotki, którą tak wszyscy kochamy, ale cóż. Ktoś może takie coś chcieć, ktoś inny może nie chcieć, jeszcze inny może się nie spodziewać, że aż tak brzydko to wypadnie...
Ale "Nie ma czegoś takiego, jak darmowy obiad". Powie wam to każdy liberał, i w tym przypadku będzie miał sporo racji.
Oczywiście, jeśli ktoś powie: "Po kiego grzyba definiować takie coś, jak socjalizm - w końcu to tylko definicja", to ja się częściowo będę musiał zgodzić. A zaraz potem będę się musiał znowu gęsto tłumaczyć, czy jestem czy nie jestem socjalistą, czy zgadzam się, iż "kto za młodu nie był..." Itd. No to ja mówię, że jeśli miałbym wierzyć w jakieś cudowne skutki likwidacji własności prywatnej jako takiej - to ja aż takim ponurym idiotą nie jestem!
Jeśli jednak ma chodzić o to, że kiedy mnie jakieś kopnięte korwiniątko oskarży o "socjalizm", bo ja nie biję czołem pięć razy dziennie przed ołtarzykiem "wolnego rynku" - to ja mam to, anatomicznie rzecz ujmując, w dupie! Niech sobie będę w oczach korwiniątka "socjalistą". Tym bardziej, że w tych podłych czasach to ja bym raczej wolał się przyjrzeć temu, co nawet taki Marks mówi o WALCE KLASOWEJ i uciśnionym proletariacie (TAK KOCHANE PROLE!), niż temu, co mówi natchniony Mises (won czy nie von) na temat "wolnego rynku". Znacznie więcej sensu i ew. zastosowania!
Tak samo jak lata mi, przynajmniej dopóki oznacza to jedynie wygadywanie głupot w internecie, kiedy jakiś kopnięty lewak nazwie mnie "faszystą", a jakiś inny (albo i ten sam) "bolszewikiem". Dla tej lewizny nie ma oczywiście nic straszniejszego niż wizja SKUTECZNEJ PRAWICY, a tego typu epitety - a zarazem, co najmniej potencjalnie, DONOSY - stanowią jedną z ich linii obrony.
Tak że, podsumowując - nie ogłaszam się na serio i oficjalnie "socjalistą", ale też nie zamierzam się kulić i piszczeć niczym Mały Głód z reklamy, jeśli mnie tak jakiś świr nazwie. I podobnie się rzeczy mają z epitetami w rodzaju "faszysty" czy "bolszewika", choć tutaj oczywiście za pyskującym w sieci hunwejbinem stoi wąsaty Komóra ze swoimi chłopcami.
triarius
P.S. A tak przy okazji, skoro o socjaliźmie sobie rozmawialiśmy, przypominam, że: "Kapitalizm to Socjalizm burżujów". Rzecze Pan Tygrys, parafrazując oczywiście i odwracając tezę Spenglera. Co było pomyślane w sumie jako jedynie zabawny paradoks, ale, jak się zastanowić, jest w tym całkiem sporo głębokiego sensu.
Smrodu właściwie u samego Nicka nie ma, bo tam, ci co pozostali, dyskutują sobie w sumie kulturalnie, ale pomiędzy blogaskami, w sieci, powietrzu, warstwie ozonowej, eterze kosmicznym i gdzie tam jeszcze, zapaszek nieco kontrowersyjnej urody jednak się unosi. Dobra, to było z kronikarskiego obowiązku i jako zajawka. Rzecz w tym, iż padło tam do mnie pytanie, czy zgadzam się z tezą, że: "Kto w młodości nie był socjalistą..."? Itd. Każdy to przecież zna.
No to mi przyszło do głowy, żeby tę sprawę raz na zawsze (da Bóg!) pryncypialnie wyjaśnić. I to nie tak wyjaśnić, jak już to wielokrotnie robiłem, czyli wywodząc, że właściwie nie wiadomo co to ten "socjalizm", jeśli on bezprzymiotnikowy, a człowień to w końcu źwierzę społeczne, czyli "socjalne" właśnie.
I jeśli ten "socjalizm", to ma być to, że my nie mamy nic przeciw tej człowienia "socjalności", czyli odrzucamy wszelkie utopijne, oświeceniowe "mądrości" o tym, jak to będzie cudownie, jeśli ludzie tę swoją "socjalność" odrzucą i ODDADZĄ SIĘ CALI, bez reszty i bez wątpliwości, "WOLNEMU RYNKOWI", no to ja oczywiście wybieram "socjalizm".
Mieliśmy tego już nie powtarzać, aleśmy sobie znowu, innymi oczywiście słowy, powiedzieli - i dobrze! To zawsze warto przypomnieć, a że innymi słowy, to może akurat w tej werbalnej szacie do kogoś trafi, do kogo przedtem nie trafiało.
Jednak dzisiaj faktycznie chcieliśmy rzec coś nowego. Bez przesady nowego (niestety), ale jednak. Co najmniej ubrać to w całkiem nowe szatki. No więc mówimy...
Jeśli "socjalizm" miałby oznaczać wiarę w to, iż ZLIKWIDOWANIE PRYWATNEJ WŁASNOŚCI stworzy "ludzkości" jakiegoś rodzaju raj na ziemi, to ja oczywiście takie coś odrzucam, wyśmiewam i się brzydzę. Jest to równie durne - o ile nie durniejsze! - od wiary w to, że oddanie się w całości i bez zastrzeżeń "wolnemu rynkowi" zapewni ludzkości świetlaną przyszłość, bez konfliktów, lęku i braków w wyżywieniu.
Jednak, jeśli popatrzymy sobie na te dwa bieguny, czyli, z jednej strony RAJ DZIĘKI LIKWIDACJI PRYWATNEJ WŁASNOŚCI, z drugiej zaś RAJ DZIĘKI TOTALNEMU (!) ODDANIU SIĘ "WOLNEMU RYNKOWI" (żeby poprzestać na tym rynku, choć przecie w tej oświeceniowej ideologii, czy raczej niemal religii, jest jeszcze nieco innych perełek), to widzimy, że pomiędzy nimi jest jeszcze masa miejsca. Prawda?
Miejsca, gdzie, jak mi się widzi, przyzwoity i niegłupi człowiek może sobie urządzić mieszkanko. No bo, jeśli komuś się wydaje, iż moje pryncypialne odrzucanie liberalnej ideologii polega na tym, że ja marzę i skrycie planuję stworzenie takiego "raju", gdzie prywatny człowiek nie będzie miał żadnych możliwości działania na niwie ekonomii - to ten ktoś jest, sorry, buc i gada głupoty.
Oczywiście że wolność jest cenna, także ekonomiczna, a siły tego typu, i tej, określmy to tak sobie figlarnie, wielkości, co np. państwo, nie powinny się bez wyraźnego celu do różnych tam drobiazgów mieszać. I już prędzej "wolny rynek" nas zbawi - choć naprawdę nie sądzę, by to mógł, lub chciał, uczynić - niż likwidacja prywatnej własności!
Co jednak nie znaczy, by prywatna własność była jakimś genialnym uniwersalnym rozwiązaniem dla obolałej Ludzkości. Może dla angielskiej klasy średniej pod koniec XVII w. to było genialne rozwiązanie, nawet prawdopodobne, ale jaki jest DZIŚ powód, by, nie tylko wciąż z zachwytem czytać tych tam Locke'ów, ale jeszcze uważać ich nadal za proroków i Prometeuszy?
Żeby tu jeszcze wsadzić na zakończenie nieco konkretnego mięsa, powiem, że moim zdaniem tak by to należało zdefiniować: "Socjalizm to programowy antyliberalizm"... I wtedy dla mnie wszystko jest OK, mogę sobie być "socjalistą". No a czym byłby wtedy faszyzm, który, jak niektórzy pamiętają, dotąd właśnie tak definiowałem? Byłby zapewne: "Programowym antyliberalizmem z zębami i pazurami, naprawdę biorącym się do roboty i rządzenia".
Zejście ze sfery ideałów i marzeń do sfery faktów i polityki odziera wszystko z owej cudnej pazłotki, którą tak wszyscy kochamy, ale cóż. Ktoś może takie coś chcieć, ktoś inny może nie chcieć, jeszcze inny może się nie spodziewać, że aż tak brzydko to wypadnie...
Ale "Nie ma czegoś takiego, jak darmowy obiad". Powie wam to każdy liberał, i w tym przypadku będzie miał sporo racji.
Oczywiście, jeśli ktoś powie: "Po kiego grzyba definiować takie coś, jak socjalizm - w końcu to tylko definicja", to ja się częściowo będę musiał zgodzić. A zaraz potem będę się musiał znowu gęsto tłumaczyć, czy jestem czy nie jestem socjalistą, czy zgadzam się, iż "kto za młodu nie był..." Itd. No to ja mówię, że jeśli miałbym wierzyć w jakieś cudowne skutki likwidacji własności prywatnej jako takiej - to ja aż takim ponurym idiotą nie jestem!
Jeśli jednak ma chodzić o to, że kiedy mnie jakieś kopnięte korwiniątko oskarży o "socjalizm", bo ja nie biję czołem pięć razy dziennie przed ołtarzykiem "wolnego rynku" - to ja mam to, anatomicznie rzecz ujmując, w dupie! Niech sobie będę w oczach korwiniątka "socjalistą". Tym bardziej, że w tych podłych czasach to ja bym raczej wolał się przyjrzeć temu, co nawet taki Marks mówi o WALCE KLASOWEJ i uciśnionym proletariacie (TAK KOCHANE PROLE!), niż temu, co mówi natchniony Mises (won czy nie von) na temat "wolnego rynku". Znacznie więcej sensu i ew. zastosowania!
Tak samo jak lata mi, przynajmniej dopóki oznacza to jedynie wygadywanie głupot w internecie, kiedy jakiś kopnięty lewak nazwie mnie "faszystą", a jakiś inny (albo i ten sam) "bolszewikiem". Dla tej lewizny nie ma oczywiście nic straszniejszego niż wizja SKUTECZNEJ PRAWICY, a tego typu epitety - a zarazem, co najmniej potencjalnie, DONOSY - stanowią jedną z ich linii obrony.
Tak że, podsumowując - nie ogłaszam się na serio i oficjalnie "socjalistą", ale też nie zamierzam się kulić i piszczeć niczym Mały Głód z reklamy, jeśli mnie tak jakiś świr nazwie. I podobnie się rzeczy mają z epitetami w rodzaju "faszysty" czy "bolszewika", choć tutaj oczywiście za pyskującym w sieci hunwejbinem stoi wąsaty Komóra ze swoimi chłopcami.
triarius
P.S. A tak przy okazji, skoro o socjaliźmie sobie rozmawialiśmy, przypominam, że: "Kapitalizm to Socjalizm burżujów". Rzecze Pan Tygrys, parafrazując oczywiście i odwracając tezę Spenglera. Co było pomyślane w sumie jako jedynie zabawny paradoks, ale, jak się zastanowić, jest w tym całkiem sporo głębokiego sensu.
słowa kluczowe:
bolszewizm,
donos,
faszyzm,
Karol Marks,
Komóra,
korwinięta,
libralizm,
prole,
socjalizm,
własność prywatna
wtorek, września 11, 2012
Ogłoszenia parafialne, babie lato 2012
Uprzejmie Drogim Parafianom donoszę, że ten Ardrey, com go spory kawał przetłumaczył na polski - w wersji .pdf jest jednak stylistycznie bardziej wylizany, są tam pewne uzupełnienia (obrazki, krótka zajawka by myself), a także zawiera malutki kawałek samego tekstu więcej (sam początek kolejnego rozdziału konkretnie, bo chciałem pokazać o czym będzie dalej).
Nie wiem w tej chwili czy i gdzie jest to do ew. ściągnięcia, więc prosiłbym Drogich Parafian o:
1. podawanie w komętach ew. aktualnych linków gdzie tego spolszczonego Ardreya ktoś ew. wysłał i daje się go ściągać;
2. (jeśli ktoś chce dostać ebooka w .pdf emailem i ślubuje czynić z niego dobry użytek) zgłoszenie się (tutaj albo np. na privie w niepopkach albo na blogmedia24.pl), z podaniem swojego adresu email (jest tego Ardreya w tej chwili 12 MB, ale dzisiejsze emaile sobie z tym łatwo radzą).
triarius
Nie wiem w tej chwili czy i gdzie jest to do ew. ściągnięcia, więc prosiłbym Drogich Parafian o:
1. podawanie w komętach ew. aktualnych linków gdzie tego spolszczonego Ardreya ktoś ew. wysłał i daje się go ściągać;
2. (jeśli ktoś chce dostać ebooka w .pdf emailem i ślubuje czynić z niego dobry użytek) zgłoszenie się (tutaj albo np. na privie w niepopkach albo na blogmedia24.pl), z podaniem swojego adresu email (jest tego Ardreya w tej chwili 12 MB, ale dzisiejsze emaile sobie z tym łatwo radzą).
triarius
słowa kluczowe:
African Genesis,
Afrykański początek,
bicz na lewiznę,
download,
Drodzy Parafianie,
ogłoszenia parafialne,
Robert Ardrey
niedziela, września 09, 2012
Zapomniany und zaległy fragment Ardreya (wpis tymczasowy zresztą)
Tutaj, kochane ludzie, macie ten fragment z ostatniego rozdziału naszego ukochanego Ardreya, który przeoczyłem, i który teraz dla was w końcu zrobiłem. Wkleję go oczywiście także i w cały ten trzeci rozdział, ale wklejam i tutaj, żeby, jeśli już ktoś tamto czytał, nie musiał długo szukać, albo koniecznie czytać całości od początku.
CHYBA TEGO JEDNAK NIE USUNĘ, A TO ZE WZGL. NA TE DWA INTERESUJĄCE KOMENTARZE TOWARZYSZA MĄKI.
Mam jeszcze mały fragment następnego rozdziału przetłumaczony, ale trochę za mało tego, by to na razie na bloga wrzucać. Będzie jednak w ebooku, który z całości zrobionego już tłumaczenia wyprodukuję. (Jak coś, to proszę zapytać o linek do ściągnięcia.)
No i to jest wszystko, do czego zrobienia miałem jakikolwiek powód czuć się zobowiązany. Jeśli jeszcze będzie jakiś Ardrey przeze mnie przetłumaczony, to raczej chyba mało i rzadko. (Albo w ogóle, bo jakoś coraz mniej mam zapału do pisania czegokolwiek. Nie że coś. Po prostu krótkość życia itp.) No, chyba żeby ktoś zasponsorował, w dobrym kapitalistycznym duchu. Ardreya znaczy, bo moje ew. blogowe pisanie, dopóki to tylko na blogu, a nie np. w książce, jest wciąż oczywiście za darmo.
To jest, jakby ktoś nie wiedział, z Rozdziału 3 pt. "Zwierzęce społeczeństwo".
* * * * *
---------------------------------------------------------
CHYBA TEGO JEDNAK NIE USUNĘ, A TO ZE WZGL. NA TE DWA INTERESUJĄCE KOMENTARZE TOWARZYSZA MĄKI.
Mam jeszcze mały fragment następnego rozdziału przetłumaczony, ale trochę za mało tego, by to na razie na bloga wrzucać. Będzie jednak w ebooku, który z całości zrobionego już tłumaczenia wyprodukuję. (Jak coś, to proszę zapytać o linek do ściągnięcia.)
No i to jest wszystko, do czego zrobienia miałem jakikolwiek powód czuć się zobowiązany. Jeśli jeszcze będzie jakiś Ardrey przeze mnie przetłumaczony, to raczej chyba mało i rzadko. (Albo w ogóle, bo jakoś coraz mniej mam zapału do pisania czegokolwiek. Nie że coś. Po prostu krótkość życia itp.) No, chyba żeby ktoś zasponsorował, w dobrym kapitalistycznym duchu. Ardreya znaczy, bo moje ew. blogowe pisanie, dopóki to tylko na blogu, a nie np. w książce, jest wciąż oczywiście za darmo.
To jest, jakby ktoś nie wiedział, z Rozdziału 3 pt. "Zwierzęce społeczeństwo".
* * * * *
3
Człowiek jest kręgowcem –
co oznacza, że ma wyposażony w stawy kręgosłup, coś, co w
ewolucyjnym procesie rozwinęło się zbyt późno, by mogło wpłynąć
na tę gałąź, do której należą owady. Pojawiło się także
zbyt późno, by mogło wpłynąć na losy mątwy i ośmiornicy,
kraba i małży. Tak więc możemy mówić, iż zachowanie małży,
dla przykładu, która nie może się poszczycić kręgosłupem, ma
dla człowieka mniejsze znaczenie, niż zachowanie złotej rybki,
która kręgosłup ma. Jeśli zaś znajdujemy jakąś cechę
dominującą wśród wszystkich gałęzi kręgowców, jak na przykład
instynkt utrzymywania i obrony terytorium, musimy stwierdzić, że
instynkt ten jest naprawdę istotny.
Bardziej konkretnie,
człowiek jest ssakiem. Nie składamy jaj, a nasze ciała są ciepłe.
Wiek ssaków można w przybliżeniu określić jako sto milionów
lat, a zachowanie ssaków musi mieć większe znaczenie dla badacza ludzkiej natury od zachowania kręgowców w ogólności. Tak zatem
zachowanie lwa i wilka, antylopy i myszy, musi oświetlać zachowanie
człowieka z większą intensywnością niż zachowanie dorsza.
Człowiek jest jednak przede
wszystkim naczelnym. Z tego powodu ród nadrzewnych istot, które
wyodrębniły się z
obejmującego wszystkie ssaki tła siedemdziesiąt milionów
lat temu, i w którym, od równie długiego czasu, zawiera się cała
nasza ewolucyjna historia, musi nas dotyczyć nas najbardziej. Gdy
przyglądamy się społecznemu zachowaniu małp, spoglądamy na coś
leżącego bardzo blisko domu. Kiedy zaś spojrzymy, jak to uczynimy
w dalszym toku naszej narracji, na zachowanie naczelnego który
poluje – tej drapieżnej podrodziny, której człowiek jest jedynym
żyjącym przedstawicielem – wtedy, z jedną istotną różnicą,
będziemy patrzeć na samego człowieka.
Co to właściwie jest
naczelny? Ze wszystkich zwierząt jest on najtrudniejszy do
zdefiniowania. Na różnych stadiach ewolucji naczelnych różne
gałęzie tej rodziny stawały się najbardziej widoczne. Raz były
to nadrzewne ryjówki, innym razem wyraki albo lemury. Małpy w
różnych okresach stawały się tymi naczelnymi, które najlepiej
oświetlone zostały niezmożonym punktowym reflektorem ewolucji. W
tej zaś chwili, przynajmniej na razie, naczelnym jest człowiek.
Bardziej szczegółowo przyjrzymy się charakterowi i historii
rodziny naczelnych, kiedy zaczniemy się zajmować pojawieniem się
ludzkiego gatunku. Na razie wystarczy stwierdzić, że naczelne
wyróżniają się jako grupa swym brakiem specjalizacji. Tylko jeden
anatomiczny szczegół mają wszystkie one rozwinięty bardziej niż
inne zwierzęta: mózg. Od ryjówki do człowieka, sekretem siły
naczelnych wydaje się połączenie nadzwyczajnego, przerośniętego
mózgu, ze zwyczajnym, nie za wielkich rozmiarów ciałem.
Jest to ciało zdolne do wykonania każdego zadania, nie ograniczane
jednak ani swą masywnością, ani specjalnymi potrzebami – ani
przez kopyta, ani przez rogi, ani przez monstrualny apetyt. Jesteśmy
jednak tak, jako rodzina, niewyspecjalizowani, iż jeśli ktoś chce
znaleźć szybki sposób na odróżnienie małpy wąskonosej od
szerokonoseji,
można tylko stwierdzić, że szerokonosa huśta się na gałęziach,
po których wąskonosa biega, oraz że wąskonose mają ogony, a
szerokonose nie.
Poza powiększonym mózgiem,
my naczelne mamy jeszcze jedną cechę – fizjologiczną – a u
nas powszechną, a wyjątkową w świecie zwierząt. Jest nią nasza
wolność od seksualnych ograniczeń związanych z sezonową rują i
okresem godowym. Periodyczność u samic jest charakterystyczną
cechą wszystkich żyjących gatunków naczelnych, i nie tylko to,
ale cykl menstruacyjny trwa u wszystkich gatunków w przybliżeniu
tyle samo. U szympansów jest to 34-36 dni, u rezusów 28, u pawiana
30-40. I choć, zgodnie z najlepszą ustanowioną przez Du Chailluii
tradycją, uważano, że brutalny, oszalały z żądzy samiec
małpoluda brał swoją samicę nawet w czasie jej menstruacyjnych
okresów tabu, mamy teraz wyższe mniemanie o jego dobrym smakuiii.
Włazi na nią, fakt, ale nie stara się wejść w nią. Jak
Carpenter kiedyś to określił, to jest jedynie przyjacielski gest.
Modne kiedyś było, jak już
to widzieliśmy, sprowadzanie społeczeństwa naczelnych wyłącznie
do unikalnej możliwości uzyskiwania przez cały rok seksualnej
satysfakcji. Jednak inne unikalne czynniki mają porównywalne
znaczenie. Mamy więc powiększony mózg i jego zwiększoną zdolność
uczenia się. Mamy ciało tak w sumie bezbronne wobec drapieżników,
że brak mu nawet pazurów, którymi mogłoby walczyć. No i jest też
instynkt terytorialny, zapewne najistotniejszy z tego wszystkiego.
Każdy gatunek naczelnych, który dotąd badano – ze znaczącym
wyjątkiem goryla – utrzymuje własne terytorium i broni go.
Wszystkie te cztery czynniki
– seks, terytorium, powiększony mózg i bezbronne ciało –
wniosły swój wkład w ewolucję złożonego społeczeństwa
naczelnych. Piątym czynnikiem, dominacją, zajmiemy się w następnym
rozdziale. Ostatnim zaś czynnikiem był oczywiście życie na sposób
drapieżcy – wkład dokonany przez australopiteka. O tym
porozmawiamy w przyszłości.
Możliwość korzystania
przez okrągły rok z żeńskiego towarzystwa przyczyniła się bez
wątpienia do rozwoju u naczelnych trwałej rodziny, tak
charakterystycznej dla małp szerokonosych. Jednak wśród wielu
gatunków ptaków samiec, z niewielką szansą na seksualną
satysfakcję, także bierze sobie towarzyszkę na całe życie.
Samiec lwa cieszy się posiadaniem stałego haremu, ale jego
przyjemności, choć mnogie, są jednak wciąż sezonowe. Inne więc
czynniki niż seksualna satysfakcja muszą więc skłaniać samce
wielu gatunków, zarówno naczelnych, jak i do naczelnych nie
należących, do zaakceptowania seksualnych układów na całe życie.
Wśród małp zaś, wąsko i szerokonosych, te układy są tak różne,
i czasem tak skomplikowane, że nie daje się z przekonaniem
stwierdzić, iż choćby tylko sama trwała rodzina naczelnych, nie
mówiąc już o ich trwałym społeczeństwie, spoczywa wyłącznie
na seksualnym fundamencie.
Gibbon, najaktywniejszy i
najliczniejszy spośród obecnie żyjących małp szerokonosych, żyje
w południowo-wschodniej Azji. Bierze sobie na głowę żonę i na
tym poprzestaje, jest monogamiczny. Mniej wiadomo o zachowaniu jego
indonezyjskiego sąsiada, orangutana. Ten może być monogamiczny,
albo i nie. Inaczej jednak niż gibbon, dostrzega on, jak się
wydaje, niewiele uroku w ryzyku związanym z damskim towarzystwem.
Choć utrzymuje stałą rodzinę, ucieka od niej ile tylko może,
samotnie rozmyślając na jakimś osobnym drzewie. Dwie afrykańskie
małpy szerokonose, szympans i goryl, nie znajdują w monogamii
żadnych zalet. Każda z nich bierze sobie harem tak duży, jakiemu
tylko potrafi podołać, jednak zazwyczaj nie więcej, niż dwie lub
trzy kobiety. Wiosną roku 1960 nasze oceny dotyczące goryla zostały
jednak gwałtownie zweryfikowane w górę. Kilka tygodni przed moim
przybyciem do Ugandy na stokach góry Mahavura zakończył życie
ogromny samiec. Pozostawił po sobie syna-niedorostka i pięć wdów.
Syn wciąż uczepiony był martwego olbrzyma, a dziś znajduje się w
londyńskim zoo. Pięć wdów, porzucając zarówno dziecko, jak i
umierającego partnera, jak jeden mąż wyruszyło na gorączkowe,
trwające dziesięć dni, poszukiwania nowego męża. Znalazły go –
starzejące się stworzenie z jedną samicą i jednym dzieckiem. Tak
więc te wdowy znajdują się dzisiaj gdzieś na stokach wulkanu w
Ugandzie, stanowiąc istotną część sześcioosobowego haremu. Jest
powód by przypuszczać, że w świecie naczelnych rozmiar męskiego
haremu nie zawsze jest zdeterminowany męskim wyborem.
Rodzina naczelnych,
szczególnie wśród małp szerokonosych, może powstać poprzez
trwały seksualny układ pomiędzy samcem i jedną lub większą
ilością samic. Na tym się to jednak nie kończy. Ta grupa
rozszerza się dzięki szczególnej cesze młodych naczelnych –
powolnemu dojrzewaniu. Małpa szerokonosa dojrzewa w tropikach w tym
samym, mniej więcej, tempie, co człowiek. Powolność zaś
fizycznego rozwoju dodatkowo komplikuje inny czynnik, utrzymujący
ich dzieci długo na łonie rodziny. Ich instynkty są słabo
rozwinięte. Muszą się uczyć poprzez doświadczenie.
Marais przeprowadził kiedyś
udany eksperyment, mający przetestować względną siłę instynktów
i doświadczenia u wyższych i niższych zwierząt. Z rodzinnego
gniazda uzyskał malutką wydrę, a z ramion zmarłej matki,
malutkiego pawiana. Wydra, tak jak pies, jest jednym z
najbystrzejszych przedstawicieli zwierzęcego świata poza
naczelnymi. Pawian, największa z małp wąskonosych, jest jedynym
szerokowystępującym naczelnym, który z powodzeniem żyje na ziemi.
Choć fizycznie małpa szerokonosa jest nieco bliżej spokrewniona z
ludzką linią ewolucyjną, to jednak pawian jest najbardziej
znaczącym spośród wszystkich naczelnych. Jego naziemne życie
stwarza mu problemy z przetrwaniem, które bliskie są naszym
własnym.
Maleństwa Maraisa były
nowonarodzone. Wychował je z dala od ich naturalnych środowisk.
Wydra nigdy nie widziała wody, poza wodą do picia. Pawian nigdy nie
widział gór, które były przeznaczonym mu domem. Żadne z nich nie
miało żadnego kontaktu z przedstawicielami własnego gatunku, ani
też nie skosztowało pożywienia, które stanowiłoby część ich
normalnej diety. Po trzech latach Marais przywrócił każde z tych
stworzeń jego naturalnemu środowisku: wydrę uwolnił na brzegu
rzeki, pawiana włączył do stada. I oba zwierzęta były głodne.
Wydra, po raz pierwszy w
życiu została skonfrontowana ze swym naturalnym środowiskiem,
wodą. Zastanawiała się przez może trzydzieści sekund, potem dała
nurka i w ciągu niewielu minut złapała rybę. Instynkt rządził.
Inna była jednak historia biednego pawiana. Pałętał się tu i tam
bez celu. Dla niego zwykłe pozycje z diety pawianów
– korzonki, kolczaste gruszki, kolby
kukurydzy, owoce z sadów – nie znaczyły nic więcej, niż
popękane kamyki albo szczapy drewna. Widok skorpiona – wyjątkowego
przysmaku na stole pawiana – wywołały u niego apetyt wyłącznie
na paniczną ucieczkę. Nieszczęsne głodujące stworzenie, z
beznadziejnym, w wyniku źle spędzonej młodości, życiem,
zakończyło ów smutny eksperyment zjadając trujące jagody,
których normalny pawian by za nic w świecie nie ruszył, i musiało
zostać uratowane przed naturą przez samego przyrodnika.
Sławna historia młodej
lwicy Elsy, tak wspaniale opowiedziana przez Joy Adamson w książce
„Born Free”, jest tu także dobrym przykładem. Zanim Elsa mogła
zostać przywrócona jej naturalnemu buszowi, musiano ją nauczyć
zabijać. Jest to jednak wszystko, czego trzeba nauczyć młodą
lwicę, cała reszta to sprawa instynktu. Stado lwów to polujący
zespół. Starsi biorą na siebie odpowiedzialność za formowanie
zdolności młodych w jedynym społecznym celu całego stada –
zabijaniu. Żadne inne działania nie są podejmowane. W Rezerwacie
Krugera największą przyczyną śmiertelności
lwów jest rywalizacja o pożywienie pomiędzy dojrzałymi i
młodocianymi członkami stada. Od momentu, kiedy przestaje ssać,
lwiątko nie otrzymuje od lwicy żadnej pomocy ani ochrony. Zależy
wyłącznie od siebie i często z tego ginie.
Dla
naczelnych problem ten ma całkiem inną skalę. Elsa miała trzy
lata, kiedy powróciła do dziczy. Szympans, wzrastając w tropikach,
nie dojrzeje zanim nie skończy ośmiu czy dziesięciu lat. I tutaj
powiększony mózg wkracza na scenę naszej społecznej ewolucji.
Choć zapewnia on naczelnym ogromne korzyści z uczenia się, ten sam
mózg osłabia ich instynkty. Młody naczelny nie może być wolno
puszczony w świat, zanim nie zostanie wyedukowany. Tak więc
rodzina, ten podstawowy element konstrukcji społeczeństwa
naczelnych, rozszerzona zostaje o długi szereg młodych, w różnych
rozmiarach i na różnym poziomie głupoty. Samiec orangutana,
rozmyślający na swym osobnym drzewie, być może zaakceptował
stałość związku, odrzucając jednak katastrofalne jego
konsekwencje. Orangutan ma jednak inne przygnębiające powody do
rozmyślań: kurczenie się własnej domeny, która kiedyś
rozciągała się aż do Chin, teraz zaś ogranicza się do kilku
wysp w archipelagu Indonezji; rzadkość występowania swego gatunku
i trudności ze znalezieniem męskiego towarzystwa; stały brak
wystarczającej ilości owoców, by wyżywić własne wątłe ciałko,
z wynikającą z tego koniecznością ciągłych emigracji na stały
ląd, daleko od ulubionych bagnistych brzegów rzek. Nie jest
szczęściem być ewolucyjną porażką, a do tego ojcem!
Jakkolwiek
nie byłby orangutan nastawiony do rodziny, jako instytucji
społecznej, reszta świata naczelnych wita ją z radością. Tak
cenne w niej widzą rozwiązanie swych życiowych problemów, że
niewiele naczelnych zadowala się jedynie towarzystwem własnych
samic i potomstwa. Miast tego rozszerzają tę grupę do hałaśliwej
hordy, stałego i często pomieszanego stowarzyszenia kilku, albo i
wielu, rodzin – prawdziwego społeczeństwa naczelnych.
i Czyli
w oryginale „ape” i „monkey”. (To „ape” nazywa się
także ponoć ostatnio hipernaukowo „małpoludem”, ale to by nam tutaj za
wiele myliło.
ii Paul
Belloni du Chaillu (ur. 31 lipca 1835, zm. 30 kwietnia 1903) -
amerykański podróżnik i antropolog. (Nieco więcej w
Wikipedii, ale raczej nie tej po polsku, bo tam niemal tylko tyle.
Plus portrecik.)
iii
Tego, przyznam, całkiem nie zrozumiałem. Tłumaczę jednak
absolutnie wiernie, bo taka moja rola.
słowa kluczowe:
Afrykański początek,
emigracja,
ewolucyjna porażka,
monogamia,
naczelne,
poligamia,
Robert Ardrey,
rodzina,
społeczeństwo
wtorek, września 04, 2012
O lemingu
Dzisiaj, na naszym pierwszym wykładzie w nowym roku akademickim, weźmiemy sobie na warsztat i zaatakujemy w wielu stron leminga.
* * *
Leming to "zewnątrzsterowny" atom w "samotnym tłumie" opisanym w książce Riesmana pod tym właśnie tytułem ("Samotny tłum" znaczy). Z tym, że od napisania tej książki nauczono się lemingiem - w celach merkantylnych i niestety także politycznych - sterować. Czyni się to przy pomocy mediów, rozrywki, spreparowanej informacji (którą by może należało nazywać po prostu propagandą), celebrytów, "autorytetów"...
Nie zapominając o wstępnym przygotowaniu artyleryjskim, jakim jest w istocie cała niemal współczesna "edukacja".
* * *
Leming, choć pod niektórymi względami zbliżony do obu, nie jest tym samym, co fellah, ani nawet tym samym co ("proto-fellahiczny" niejako) wielkomiejski proletariat, znany na przykład z okresu cesarstwa rzymskiego. (Przemawiamy tutaj, w tym punkcie znaczy, ezoterycznym językiem Szpęgleryzmu. Gdyby ktoś jakimś dziwnym trafem trafem tego nie wiedział.)
Fellaha charakteryzuje to, że, po pierwsze: żyje wedle (odwiecznych) tradycji, posiada religijność (choćby i "drugą"), stabilną wiejską wspólnotę itd., po drugie zaś: OBIEKTYWNIE nie ma żadnego wpływu na istotne polityczne wydarzenia, nie mając zresztą (i również z obiektywnych powodów) niezbędnej po temu wiedzy.
Leming natomiast żyje w CO NAJMNIEJ OFICJALNIE DEKLAROWANEJ (co też nie jest całkiem bez znaczenia, choćby teoretycznie!) DEMOKRACJI, jest, jak na swoją epokę, stosunkowo nieźle wykształcony i ma stosunkowo niezły dostęp do aktualnych (i wszelkich innych zresztą) informacji, oraz ma, teoretycznie, a mógłby mieć i faktycznie (gdyby nie był lemingiem i gdyby takich dziwnych lemingów-nielemingów, hłe hłe, było sporo) wpływ na istotne polityczne (i nie tylko polityczne) sprawy.
Bierności i niewolnicza (!) postawa leminga jest więc niejako ZINTERNALIZOWANA, podczas gdy, jak powiedzieliśmy, bierność i niewolniczy STATUS fellaha były narzucone mu przez obiektywne warunki (i, prawdopodobnie występująca u niego również, co najmniej w pewnym stopniu, internalizacja, była raczej SKUTKIEM, niż przyczyną, jego statusu).
Różnica pomiędzy lemingiem i wielkomiejskim proletariatem w istocie jest dość podobnego typu, jeśli oczywiście uwzględni się to, iż wielkomiejski proletariat (tak jak leming) nie jest bardzo religijny, nie przywiązuje większej roli do tradycji i nie tworzy żadnej ściślejszej wspólnoty. Jest też o wiele bardziej ruchliwy, zmienny i niespokojny - czym się nawet chyba w istotny sposób różni od leminga, który w każdym razie niebezpieczny dla władzy nigdy nie będzie. (A jeśli będzie, to przestanie tym samym być lemingiem.)
Leminga nie da się chyba pojąć bez uwzględnienia roli mediów, internetu, masowej rozrywki, oraz tego, co się określa mianem edukacji, łącznie z edukacją przedszkolną.
* * *
Leming to przedstawiciel piątej kolumny Unii Europejskiej w polskim państwie i narodzie. Czego zapewne w dużej mierze jest świadom i z tego dumny.
* * *
Leming jest wiecznym dzieckiem, ale nie takim wychowanym w rodzinie i/lub na podwórku, tylko takim wychowywanym i "socjalizowanym" od najmłodszych lat w przedszkolach, żłobkach i zerówkach. Podczas gdy ten pierwszy - rodzinno-podwórkowy - typ dość często daje lewaka. Jeśli "rodzinno", to najczęściej chyba w wersji wrażliwej, któremu "nie jest wszystko jedno".
Nie bez powodu, należy sądzić, totalitarna liberalna lewizna, która nam od dawna miłościwie, tak kocha wszelkie zerówki i przedszkola dla każdego dziecka! Leming to zapewne w niemałym stopniu właśnie PRODUKT tego "wychowania" po przedszkolach, świetlicach szkolnych i innych tam zerówkach.
* * *
Leming jest do szpiku kości niewolnikiem. (Nie brzmi to specjalnie odkrywczo, zgoda, ale spróbuję w paru zdaniach rozwinąć i może będzie lepiej).
Można by zaryzykować tezę, że do wygenerowania leminga potrzebna jest BRUTALNA I CYNICZNA WŁADZA, która jednak MOGŁABY BYĆ JESZCZE BARDZIEJ BRUTALNA I BARDZIEJ CYNICZNA (zdaniem leminga oczywiście),"gdyby tylko zechciała".
I często leming się musi chyba zastanawiać, dlaczego właściwie Kochana Władza nie chce być brutalniejsza i cyniczniejsza. Skoro tym durnym @#$%^ przecież to się należy i ew. by im nieco nawet mogło pomóc oprzytomnieć.
Do tego powinna to być Władza, która naszego leminga traktuje (przynajmniej w jego własnych oczach) jednak LEPIEJ, niż innych - a szczególnie tych od leminga radykalnie się różniących, i władzy z jakich powodów (dla leminga zawsze w sumie irracjonalnych) nie lubiących.
Dzięki temu mamy tu w działaniu słynny SYNDROM SZTOKHOLMSKI. (Kto nie wie, o co chodzi, niech sobie poszuka! Bez tej wiedzy nie da się po prostu studiować leminga i w ogóle współczesnej masowej psychologii.) Władza jest silna i bywa - nie bójmy się tego słowa! - okrutna, ale akurat nie najbardziej dla leminga, i w ogóle jego traktuje o wiele lepiej, niż by "teoretycznie" mogła.
Taką władzę leming kocha i szanuje. Wszelką zaś opozycją wobec niej Z DEFINICJI gardzi. Gardzi choćby dlatego, że, jego zdaniem, "OPOZYCJA PRZECIW SILE JEST Z DEFINICJI SŁABOŚCIĄ", a słabością, jak każdy prawdziwy niewolnik, leming gardzi nade wszystko. Resztę powodów dla których leming zawsze ma jakiegoś "mohera", którym gardzi, można by niemal uznać za fioritury.
Najważniejszą przyczyną jest to, iż MOHER w oczach leminga JEST SŁABY - słaby, bo jest przeciw sile... I głupi, bo nie ma dość rozumu by być Z SIŁĄ. Skutkiem czego nie tylko wystawia się na razy, ale jest po prostu śmieszny i żałosny, a niewiele jest rzeczy bardziej kompromitujących w oczach leminga, niż to!
I w dodatku moher, swoim idiotycznym oporem wobec Władzy (i Rozsądku po prostu), zakłóca cudowną harmonię, która by trwała pomiędzy lemingiem i Władzą, gdyby nie właśnie mohery i ich nieuleczalny, jak się niestety okazuje (dopóki Władza coś z tym nie zrobi) świr.
Tutaj dałoby się porozmawiać o rosyjskiej duszy, która właśnie ma tego typu nastawienie - ta odwieczna i nastajaszcziaja oczywiście - (nie twierdzę, że wszystkie), a z tego można by przejść do subtelnych rozważań nad sowietyzacją w Polsce. Ale to nie na teraz.
* * *
Leming to nie jest zjawisko w jakiej istotnej mierze ekonomiczne, choć ekonomia nie jest tu całkiem bez znaczenia, jako że ci, którzy uważają, iż mają wiele do stracenia i mało do zyskania na wszelkich radykalnych, i tym samym niepewnych w swych rezultatach, zmianach społecznych, zawsze będą stanowili popleczników, choćby i biernych, każdej władzy, jaka by ona nieprzyjemna dla swych podkomendnych nie była.
Oczywiście "ci, co mają wiele do stracenia" to, w społecznej skali, właśnie ludzie, którzy uważają, iż osiągnęli jakąś ekonomiczną i społeczną pozycję, a więc raczej nie biedota.
* * *
Nie da się chyba analizować fenomenu leminga bez uwzględnienia pojęcia (i fenomenu) resentymentu.
* * *
Nie da się chyba analizować fenomenu leminga bez uwzględnienia zjawiska linczu - w najszerszym z możliwych rozumieniu - i spraw opisywanych przez Ardreya w związku z naszą ewolucyjną przeszłością zbiorowo (i z bronią) polujących małpoludów. Fakt, że leming jest z natury tchórzliwy nie ma tu nic do rzeczy.
* * *
(Wbrew temu, co sądzą ludzie zanurzeni po uszy w panekonomicznych, liberalno-oświeceniowych czy marsksistowskich paradygmatach) aktualnie zarysowujące się (słabo) wątpliwości części rodzimych lemingów na temat Donalda T. i jego partii nie wynikają w aż tak dużej mierze z pogorszenia się sytuacji ekonomicznej w kraju, z widocznej gołym okiem korupcji, ani nawet z pogorszenia się sytuacji ekonomicznej samego leminga, tylko przede wszystkim ze zmniejszenia się prestiżu Unii Europejskiej, w związku z jej, od dłuższego czasu trwającymi i wciąż się pogłębiającymi, kłopotami.
(Niestety jednak nie wynika z tych kłopotów jednoznacznie, by Unia musiała osłabnąć, bo może się stać dokładnie odwrotnie.)
Ukochana partia naszego rodzimego leminga całkiem niemal oficjalnie stanowiła zawsze - faktycznie i z założenia - forpocztę, rzecznika i zarządcę w interesie unijnej biurokracji (i stojących za Unią Niemiec), Unia wydawała się zawsze lemingowi potężna i wieczna, a teraz ma co do tych rzeczy drobne, naprawdę drobniutkie, ale jednak wątpliwości. Wątpliwości leminga wobec Donalda T. i jego wesołej gromadki też są na razie drobne, i to by ładnie jedno do drugiego pasowało.
* * *
Leming nie odczuwa żadnych gwałtownych emocji. Zresztą wszelkimi naprawdę gwałtownymi emocjami leming się po prostu brzydzi i nimi gardzi.
Nawet nienawiść leminga do Kaczyńskich nie była nigdy naprawdę gwałtowna, choć chroniczna i stale obecna. Leming nie czuje nigdy prawdziwego wielkiego entuzjazmu, i nawet strach leminga, który można zapewne uznać za jedną z jego najistotniejszych cech, też nie jest niemal nigdy bardzo gwałtowny, ale za to chroniczny i dokuczliwy.
Można by postawić hipotezę, że w przypadku, gdyby mu zagroziły jakieś silne emocje, kora mózgowa leminga chwilowo się wyłącza. Inaczej można by to zinterpretować tak, że leming po prostu nie ma dość wyobraźni, czy się czegoś naprawdę gwałtownie bać - ani też dość wyobraźni, by się kiedykolwiek BAĆ CAŁKIEM PRZESTAĆ. Bez zaś strachu, w takiej czy innej postaci, niewiele (jak należy sądzić) dzieje się w psychice leminga.
Oczywiście - jest jeszcze poczucie wyższości wobec gorzej uposażonych, gorzej potraktowanych przez los, gorzej widzianych przez Władzę, nie będących na bieżąco z trendami... itd. itp. I to jednak, być może, wiąże się i wynika z tego rezydualnego strachu, czy lęku, który w psychice leminga stanowi stale obecne tło, i bez którego leming jest po prostu nie do pomyślenia. Choćby chodziło "jedynie" o strach o to, by nie okazać się "wieśniakiem", czy nie znaleźć się na bakier z obowiązujący akurat trendem. (Co na jedno chyba wychodzi zresztą.)
* * *
Leming to gość, który jak ryba w wodzie czuje się z tą depresją, którą powoduje życie w realnym liberaliźmie. (A co dopiero życie w realnym liberaliźmie NA ZWIĘKSZONYCH OBROTACH!)
Z depresją, która jest nie tylko SKUTKIEM, ale i KONIECZNYM WARUNKIEM przetrwania, a w każdym razie sukcesu, w liberalnej rzeczywistości. Leming czuje się w tym świetnie i z pogardą patrzy na wszystkich, którzy się równie świetnie w tym nie czują. On jest PRZYSTOSOWANY - tamci wprost przeciwnie.
Któż zatem jest EWOLUCYJNYM SUKCESEM I FAKTYCZNYM ZWYCIĘZCĄ? Ten, kto dzięki depresji uważa się za szczęśliwego i jest PRZYSTOSOWANY - czy też ktoś, kto depresji nie ma, ale stale mu się coś w jego własnym życiu nie podoba, kto stale podpada Władzy i stale próbuje iść POD PRĄD OBIEKTYWNEGO BIEGU WYDARZEŃ?
Przecież nie ktoś, kto stale musi podpierać się jakimś niesprawdzalnymi obiektywnie kryteriami, które dla leminga są jedynie, z definicji, mrzonkami i urojeniami? No to właśnie - LEMING TO SUKCES, LEMING TO ZWYCIĘZCA... A w dodatku imię jego jest LEGION, bo jak leming rozgląda się dookoła, widzi niemal same inne lemingi, co daje mu poczucie, że on jest normą, a wszystko inne nadaje się jedynie na cel kpin, żarcików i anegdotek.
A same lemingi widzi dlatego, że leming jest dlań normą i po prostu CZŁOWIEKIEM (takim jak trzeba), zaś wszystko inne (z "moherem" na czele) to po prostu dokuczliwe i dziwne-że-jeszcze-wciąż-mimo-postępu-istniejące zjawisko przyrody, choć szczęśliwie przydatne jako obiekt kpin i dające się częściowo dzięki nim ZNEUTRALIZOWAĆ.
* * *
Wiąże się z tym kwestia SCHIZOFRENII BEZOBJAWOWEJ. Oficjalnie (choć niezbyt przecież głośno o tym bez potrzeby mówiono) istniejącej w Sowietach, ale w sumie niezbędnym fundamencie, choć często implicite, KAŻDEGO post-oświeceniowego raju, z liberalizmem na czele.
* * *
Leming to niemal z definicji SCHIZOID.
(Tutaj kłania się Alexander Lowen ze swą książką "Betrayal of the Body". Książką, którą gorąco polecam, mimo że tam jest sporo New Age i w ogóle nie jest to prawicowe, więc chwilami może drażnić.)
Powyższą tezę można by rozwijać do rozmiaru co najmniej sporej książki, więc ja jednak w tej chwili na tym skończę, pozostawiając P. T. Studentów i ew. Publiczność w suspensie.
* * *
To by było na tyle na dziś. Za tydzień, jak wszyscy pamiętamy, kolokwium. Przede wszystkim z leminga, ale będzie też nieco z wcześniej przerabianego materiału.
* * *
Leming to "zewnątrzsterowny" atom w "samotnym tłumie" opisanym w książce Riesmana pod tym właśnie tytułem ("Samotny tłum" znaczy). Z tym, że od napisania tej książki nauczono się lemingiem - w celach merkantylnych i niestety także politycznych - sterować. Czyni się to przy pomocy mediów, rozrywki, spreparowanej informacji (którą by może należało nazywać po prostu propagandą), celebrytów, "autorytetów"...
Nie zapominając o wstępnym przygotowaniu artyleryjskim, jakim jest w istocie cała niemal współczesna "edukacja".
* * *
Leming, choć pod niektórymi względami zbliżony do obu, nie jest tym samym, co fellah, ani nawet tym samym co ("proto-fellahiczny" niejako) wielkomiejski proletariat, znany na przykład z okresu cesarstwa rzymskiego. (Przemawiamy tutaj, w tym punkcie znaczy, ezoterycznym językiem Szpęgleryzmu. Gdyby ktoś jakimś dziwnym trafem trafem tego nie wiedział.)
Fellaha charakteryzuje to, że, po pierwsze: żyje wedle (odwiecznych) tradycji, posiada religijność (choćby i "drugą"), stabilną wiejską wspólnotę itd., po drugie zaś: OBIEKTYWNIE nie ma żadnego wpływu na istotne polityczne wydarzenia, nie mając zresztą (i również z obiektywnych powodów) niezbędnej po temu wiedzy.
Leming natomiast żyje w CO NAJMNIEJ OFICJALNIE DEKLAROWANEJ (co też nie jest całkiem bez znaczenia, choćby teoretycznie!) DEMOKRACJI, jest, jak na swoją epokę, stosunkowo nieźle wykształcony i ma stosunkowo niezły dostęp do aktualnych (i wszelkich innych zresztą) informacji, oraz ma, teoretycznie, a mógłby mieć i faktycznie (gdyby nie był lemingiem i gdyby takich dziwnych lemingów-nielemingów, hłe hłe, było sporo) wpływ na istotne polityczne (i nie tylko polityczne) sprawy.
Bierności i niewolnicza (!) postawa leminga jest więc niejako ZINTERNALIZOWANA, podczas gdy, jak powiedzieliśmy, bierność i niewolniczy STATUS fellaha były narzucone mu przez obiektywne warunki (i, prawdopodobnie występująca u niego również, co najmniej w pewnym stopniu, internalizacja, była raczej SKUTKIEM, niż przyczyną, jego statusu).
Różnica pomiędzy lemingiem i wielkomiejskim proletariatem w istocie jest dość podobnego typu, jeśli oczywiście uwzględni się to, iż wielkomiejski proletariat (tak jak leming) nie jest bardzo religijny, nie przywiązuje większej roli do tradycji i nie tworzy żadnej ściślejszej wspólnoty. Jest też o wiele bardziej ruchliwy, zmienny i niespokojny - czym się nawet chyba w istotny sposób różni od leminga, który w każdym razie niebezpieczny dla władzy nigdy nie będzie. (A jeśli będzie, to przestanie tym samym być lemingiem.)
Leminga nie da się chyba pojąć bez uwzględnienia roli mediów, internetu, masowej rozrywki, oraz tego, co się określa mianem edukacji, łącznie z edukacją przedszkolną.
* * *
Leming to przedstawiciel piątej kolumny Unii Europejskiej w polskim państwie i narodzie. Czego zapewne w dużej mierze jest świadom i z tego dumny.
* * *
Leming jest wiecznym dzieckiem, ale nie takim wychowanym w rodzinie i/lub na podwórku, tylko takim wychowywanym i "socjalizowanym" od najmłodszych lat w przedszkolach, żłobkach i zerówkach. Podczas gdy ten pierwszy - rodzinno-podwórkowy - typ dość często daje lewaka. Jeśli "rodzinno", to najczęściej chyba w wersji wrażliwej, któremu "nie jest wszystko jedno".
Nie bez powodu, należy sądzić, totalitarna liberalna lewizna, która nam od dawna miłościwie, tak kocha wszelkie zerówki i przedszkola dla każdego dziecka! Leming to zapewne w niemałym stopniu właśnie PRODUKT tego "wychowania" po przedszkolach, świetlicach szkolnych i innych tam zerówkach.
* * *
Leming jest do szpiku kości niewolnikiem. (Nie brzmi to specjalnie odkrywczo, zgoda, ale spróbuję w paru zdaniach rozwinąć i może będzie lepiej).
Można by zaryzykować tezę, że do wygenerowania leminga potrzebna jest BRUTALNA I CYNICZNA WŁADZA, która jednak MOGŁABY BYĆ JESZCZE BARDZIEJ BRUTALNA I BARDZIEJ CYNICZNA (zdaniem leminga oczywiście),"gdyby tylko zechciała".
I często leming się musi chyba zastanawiać, dlaczego właściwie Kochana Władza nie chce być brutalniejsza i cyniczniejsza. Skoro tym durnym @#$%^ przecież to się należy i ew. by im nieco nawet mogło pomóc oprzytomnieć.
Do tego powinna to być Władza, która naszego leminga traktuje (przynajmniej w jego własnych oczach) jednak LEPIEJ, niż innych - a szczególnie tych od leminga radykalnie się różniących, i władzy z jakich powodów (dla leminga zawsze w sumie irracjonalnych) nie lubiących.
Dzięki temu mamy tu w działaniu słynny SYNDROM SZTOKHOLMSKI. (Kto nie wie, o co chodzi, niech sobie poszuka! Bez tej wiedzy nie da się po prostu studiować leminga i w ogóle współczesnej masowej psychologii.) Władza jest silna i bywa - nie bójmy się tego słowa! - okrutna, ale akurat nie najbardziej dla leminga, i w ogóle jego traktuje o wiele lepiej, niż by "teoretycznie" mogła.
Taką władzę leming kocha i szanuje. Wszelką zaś opozycją wobec niej Z DEFINICJI gardzi. Gardzi choćby dlatego, że, jego zdaniem, "OPOZYCJA PRZECIW SILE JEST Z DEFINICJI SŁABOŚCIĄ", a słabością, jak każdy prawdziwy niewolnik, leming gardzi nade wszystko. Resztę powodów dla których leming zawsze ma jakiegoś "mohera", którym gardzi, można by niemal uznać za fioritury.
Najważniejszą przyczyną jest to, iż MOHER w oczach leminga JEST SŁABY - słaby, bo jest przeciw sile... I głupi, bo nie ma dość rozumu by być Z SIŁĄ. Skutkiem czego nie tylko wystawia się na razy, ale jest po prostu śmieszny i żałosny, a niewiele jest rzeczy bardziej kompromitujących w oczach leminga, niż to!
I w dodatku moher, swoim idiotycznym oporem wobec Władzy (i Rozsądku po prostu), zakłóca cudowną harmonię, która by trwała pomiędzy lemingiem i Władzą, gdyby nie właśnie mohery i ich nieuleczalny, jak się niestety okazuje (dopóki Władza coś z tym nie zrobi) świr.
Tutaj dałoby się porozmawiać o rosyjskiej duszy, która właśnie ma tego typu nastawienie - ta odwieczna i nastajaszcziaja oczywiście - (nie twierdzę, że wszystkie), a z tego można by przejść do subtelnych rozważań nad sowietyzacją w Polsce. Ale to nie na teraz.
* * *
Leming to nie jest zjawisko w jakiej istotnej mierze ekonomiczne, choć ekonomia nie jest tu całkiem bez znaczenia, jako że ci, którzy uważają, iż mają wiele do stracenia i mało do zyskania na wszelkich radykalnych, i tym samym niepewnych w swych rezultatach, zmianach społecznych, zawsze będą stanowili popleczników, choćby i biernych, każdej władzy, jaka by ona nieprzyjemna dla swych podkomendnych nie była.
Oczywiście "ci, co mają wiele do stracenia" to, w społecznej skali, właśnie ludzie, którzy uważają, iż osiągnęli jakąś ekonomiczną i społeczną pozycję, a więc raczej nie biedota.
* * *
Nie da się chyba analizować fenomenu leminga bez uwzględnienia pojęcia (i fenomenu) resentymentu.
* * *
Nie da się chyba analizować fenomenu leminga bez uwzględnienia zjawiska linczu - w najszerszym z możliwych rozumieniu - i spraw opisywanych przez Ardreya w związku z naszą ewolucyjną przeszłością zbiorowo (i z bronią) polujących małpoludów. Fakt, że leming jest z natury tchórzliwy nie ma tu nic do rzeczy.
* * *
(Wbrew temu, co sądzą ludzie zanurzeni po uszy w panekonomicznych, liberalno-oświeceniowych czy marsksistowskich paradygmatach) aktualnie zarysowujące się (słabo) wątpliwości części rodzimych lemingów na temat Donalda T. i jego partii nie wynikają w aż tak dużej mierze z pogorszenia się sytuacji ekonomicznej w kraju, z widocznej gołym okiem korupcji, ani nawet z pogorszenia się sytuacji ekonomicznej samego leminga, tylko przede wszystkim ze zmniejszenia się prestiżu Unii Europejskiej, w związku z jej, od dłuższego czasu trwającymi i wciąż się pogłębiającymi, kłopotami.
(Niestety jednak nie wynika z tych kłopotów jednoznacznie, by Unia musiała osłabnąć, bo może się stać dokładnie odwrotnie.)
Ukochana partia naszego rodzimego leminga całkiem niemal oficjalnie stanowiła zawsze - faktycznie i z założenia - forpocztę, rzecznika i zarządcę w interesie unijnej biurokracji (i stojących za Unią Niemiec), Unia wydawała się zawsze lemingowi potężna i wieczna, a teraz ma co do tych rzeczy drobne, naprawdę drobniutkie, ale jednak wątpliwości. Wątpliwości leminga wobec Donalda T. i jego wesołej gromadki też są na razie drobne, i to by ładnie jedno do drugiego pasowało.
* * *
Leming nie odczuwa żadnych gwałtownych emocji. Zresztą wszelkimi naprawdę gwałtownymi emocjami leming się po prostu brzydzi i nimi gardzi.
Nawet nienawiść leminga do Kaczyńskich nie była nigdy naprawdę gwałtowna, choć chroniczna i stale obecna. Leming nie czuje nigdy prawdziwego wielkiego entuzjazmu, i nawet strach leminga, który można zapewne uznać za jedną z jego najistotniejszych cech, też nie jest niemal nigdy bardzo gwałtowny, ale za to chroniczny i dokuczliwy.
Można by postawić hipotezę, że w przypadku, gdyby mu zagroziły jakieś silne emocje, kora mózgowa leminga chwilowo się wyłącza. Inaczej można by to zinterpretować tak, że leming po prostu nie ma dość wyobraźni, czy się czegoś naprawdę gwałtownie bać - ani też dość wyobraźni, by się kiedykolwiek BAĆ CAŁKIEM PRZESTAĆ. Bez zaś strachu, w takiej czy innej postaci, niewiele (jak należy sądzić) dzieje się w psychice leminga.
Oczywiście - jest jeszcze poczucie wyższości wobec gorzej uposażonych, gorzej potraktowanych przez los, gorzej widzianych przez Władzę, nie będących na bieżąco z trendami... itd. itp. I to jednak, być może, wiąże się i wynika z tego rezydualnego strachu, czy lęku, który w psychice leminga stanowi stale obecne tło, i bez którego leming jest po prostu nie do pomyślenia. Choćby chodziło "jedynie" o strach o to, by nie okazać się "wieśniakiem", czy nie znaleźć się na bakier z obowiązujący akurat trendem. (Co na jedno chyba wychodzi zresztą.)
* * *
Leming to gość, który jak ryba w wodzie czuje się z tą depresją, którą powoduje życie w realnym liberaliźmie. (A co dopiero życie w realnym liberaliźmie NA ZWIĘKSZONYCH OBROTACH!)
Z depresją, która jest nie tylko SKUTKIEM, ale i KONIECZNYM WARUNKIEM przetrwania, a w każdym razie sukcesu, w liberalnej rzeczywistości. Leming czuje się w tym świetnie i z pogardą patrzy na wszystkich, którzy się równie świetnie w tym nie czują. On jest PRZYSTOSOWANY - tamci wprost przeciwnie.
Któż zatem jest EWOLUCYJNYM SUKCESEM I FAKTYCZNYM ZWYCIĘZCĄ? Ten, kto dzięki depresji uważa się za szczęśliwego i jest PRZYSTOSOWANY - czy też ktoś, kto depresji nie ma, ale stale mu się coś w jego własnym życiu nie podoba, kto stale podpada Władzy i stale próbuje iść POD PRĄD OBIEKTYWNEGO BIEGU WYDARZEŃ?
Przecież nie ktoś, kto stale musi podpierać się jakimś niesprawdzalnymi obiektywnie kryteriami, które dla leminga są jedynie, z definicji, mrzonkami i urojeniami? No to właśnie - LEMING TO SUKCES, LEMING TO ZWYCIĘZCA... A w dodatku imię jego jest LEGION, bo jak leming rozgląda się dookoła, widzi niemal same inne lemingi, co daje mu poczucie, że on jest normą, a wszystko inne nadaje się jedynie na cel kpin, żarcików i anegdotek.
A same lemingi widzi dlatego, że leming jest dlań normą i po prostu CZŁOWIEKIEM (takim jak trzeba), zaś wszystko inne (z "moherem" na czele) to po prostu dokuczliwe i dziwne-że-jeszcze-wciąż-mimo-postępu-istniejące zjawisko przyrody, choć szczęśliwie przydatne jako obiekt kpin i dające się częściowo dzięki nim ZNEUTRALIZOWAĆ.
* * *
Wiąże się z tym kwestia SCHIZOFRENII BEZOBJAWOWEJ. Oficjalnie (choć niezbyt przecież głośno o tym bez potrzeby mówiono) istniejącej w Sowietach, ale w sumie niezbędnym fundamencie, choć często implicite, KAŻDEGO post-oświeceniowego raju, z liberalizmem na czele.
* * *
Leming to niemal z definicji SCHIZOID.
(Tutaj kłania się Alexander Lowen ze swą książką "Betrayal of the Body". Książką, którą gorąco polecam, mimo że tam jest sporo New Age i w ogóle nie jest to prawicowe, więc chwilami może drażnić.)
Powyższą tezę można by rozwijać do rozmiaru co najmniej sporej książki, więc ja jednak w tej chwili na tym skończę, pozostawiając P. T. Studentów i ew. Publiczność w suspensie.
* * *
To by było na tyle na dziś. Za tydzień, jak wszyscy pamiętamy, kolokwium. Przede wszystkim z leminga, ale będzie też nieco z wcześniej przerabianego materiału.
słowa kluczowe:
demokracja,
Donald T.,
fellah,
leming,
Oswald Spengler,
Robert Ardrey,
samotny tłum,
syndrom sztokholmski,
Unia Europejska,
wielkomiejski proletariat
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Nicpoń z ekipą
A co oprócz tego,
co za żenada
@Andrzej-Łódź
Och, czyżbym odkrył jakieś zakonspirowane treści?
PS
Nie jestem z Panem na ty. Proszę tedy o respektowanie form grzecznościowych tradycyjnie obowiązujących w języku polskim.
pzdr
@marek em
Wyobraża Pan sobie ocean bez planktonu? :)))
PS
Nie jestem z Panem na ty. Proszę tedy o respektowanie form grzecznościowych tradycyjnie obowiązujących w języku polskim.
pzdr