Pokazywanie postów oznaczonych etykietą media. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą media. Pokaż wszystkie posty

piątek, kwietnia 25, 2008

Prasa, wolność, cenzura - co o tym mówi Oswald Spengler?

Każda wartościowa i gruba książka straci ogromną część swej wartości podawana w małych fragmentach. (Oczywiście nie mówię tu o jakichś bonmotach czy krótkich scenkach, które właśnie mogą być klejnotami.) Co do dopiero TA książka - tak gruba, tak głęboka i tak bardzo stanowiąca pewien zamknięty, logiczny system. Ale cóż, i tak uważam, że warto ludziom przybliżać niektóre fragmenty z wielkiego dzieła Oswalda Spenglera, choć jednocześnie bardzo chcę podkreślić, że to całkiem nie to samo, co całość! Proszę mi wierzyć.

Tym bardziej, że właściwie całkiem jestem zmuszony opuszczać to najważniejsze - czyli paralele pomiędzy analogicznymi zjawiskami na tych samych etapach rozwoju (czy schyłku) różnych cywilizacji. Tego bowiem nie da się po prostu zrozumieć z takich wyrwanych fragmentów. Przede wszystkim w związku z niedawnym bojkotem wrażych mediów, choć nie tylko z tym, zdecydowałem się przetłumaczyć (z angielskiego autoryzowanego wydania, jak zwykle) fragment z książki Spenglera o schyłku Zachodu, poświęcony prasie. Zwracam uwagę, że było to pisane 90 lat temu.

(W kwestii formalnej, to zastosowałem tu pewien mój wynalazek: akapity podzieliłem na mniejsze, ze względu na ekran, który nie jest jednak książką, ale te moje arbitralne podziały oznaczyłem plusem. Może to jest niezły pomysł?)


Umysł liberalnej burżuazji jest dumny z zarzucenia cenzury, ostatniego hamulca, podczas gdy dyktator prasowy (...) utrzymuje swych skutych łańcuchami niewolników pod batem artykułów wstępnych, telegramów i obrazów. Demokracja za pomocą gazety całkiem wypędziła książkę z życia psychicznego ludu. Świat książek, ze swą obfitością postaw, zmuszających do myślenia, by wybrać i skrytykować, jest teraz prawdziwą własnością zaledwie niewielu. Lud czyta jedną określoną gazetę, "swoją" gazetę, która wmusza się codziennie milionami egzemplarzy przez frontowe drzwi, zaczarowuje intelekt od rana do wieczora, spycha książkę w zapomnienie samym swym layoutem, jeśli zaś jedna czy druga książka się ujawni, zapobiega i eliminuje jej możliwe skutki "recenzując" ją.

Co to jest prawda? Dla większości - to co bez przerwy czyta i słyszy. Zabłąkana mała kropelka może gdzieś się zaczepić i stworzyć sobie możliwość określenia "prawdy" - jednak to, co uzyska, będzie tylko jej prawdą. Ta inna, publiczna prawda danej chwili, ta która jako jedyna liczy się ze względu na skutki i sukcesy w świecie faktów, dzisiaj jest produktem Prasy. To czego chce Prasa, jest prawdziwe. Jej komendanci budzą, przekształcają, zamieniają ze sobą prawdy. Trzy tygodnie działania prasy i dana prawda jest uznawana przez każdego.

+

Jej tezy są nie do odrzucenia - dokładnie tak długo, jak długo wystarcza pieniędzy, by je utrzymać w nienaruszonym stanie. Klasyczna retoryka także była nacelowana na efekt, a nie na zawartość - jak to błyskotliwie ukazuje Szekspir w mowie pogrzebowej Antoniusza. To, czego pragnie nasza Prasa, to stała skuteczność. Musi trzymać umysły ludzi bez przerwy pod swym wpływem. Jej argumenty zostają obalone od razu, gdy tylko przewaga siły ekonomicznej przechodzi na stronę kontrargumentów, przywodząc je jeszcze częściej przed oczy i uszy ludzi. W tym momencie busola publicznej opinii zmienia kierunek na przeciwny, w kierunku silniejszego bieguna. Każdy momentalnie przekonuje sam siebie do tej nowej prawdy, uważając, że przejrzał na oczy.

[ _ _ _ ]

W dzisiejszej walce taktyka polega na pozbawieniu przeciwnika broni. W niewyrafinowanym dziecięctwie swej potęgi, gazeta cierpiała z powodu oficjalnej cenzury, którą obrońcy tradycji stosowali we własnej obronie, burżuazja zaś wołała, że wolność myśli jest zagrożona. Teraz ogół potulnie idzie za nią i zdecydowanie zdobyła dla siebie tę wolność. Jednak w tle, niewidoczne, nowe siły walczą między sobą kupując prasę. Choć czytelnik tego nie obserwuje, gazeta, a z nią i on sam, zmienia panów. Tutaj triumfuje pieniądz, zmuszając wolne umysły do służenia sobie. Żaden treser nie ma większej władzy nad swymi zwierzętami. Spuść z uwięzi ludzi jako masę czytelników, a popędzą ulicami, by rzucić się na wskazany cel, terroryzując i rozbijając szyby. Drobna aluzja skierowana do redakcji, a staną się spokojni i pójdą do domu.

+

Prasa to dzisiaj starannie zorganizowana armia ze swymi rodzajami broni i formacjami, z dziennikarzami jako oficerami i czytelnikami jako żołnierzami. Tutaj jednak, jak w każdej armii, żołnierz ślepo wykonuje rozkazy, zaś cele wojny i plany operacyjne zmieniane są bez jego wiedzy. Czytelnik ani nie zna, ani nie pozwala mu się znać celu, w jakim zostaje wykorzystany, ani nawet roli, którą ma spełnić. Nie można sobie wyobrazić jaskrawszej karykatury wolności myśli. Poprzednio ludzie nie odważali się swobodnie myśleć. Teraz odważają się, ale nie potrafią. Ich wola myślenia jest jedynie wolą myślenia na rozkaz, to zaś odczuwają właśnie jako swoją wolność.

Jest także inna strona tej spóźnionej wolności - wolno każdemu mówić to co chce, ale Prasa ma wolność zauważania lub niezauważania tego co on mówi. Może skazać każdą "prawdę" na śmierć, po prostu nie podejmując się zakomunikowania jej światu - potworna cenzura milczenia, tym bardziej potężna, że masy czytelników gazet są absolutnie nieświadome jej istnienia.*

[ _ _ _ ]

Wiek "książki" ma na swych skrzydłach - z jednej strony kazanie, z drugiej gazetę. Książki są osobistymi przekazami, kazania i gazety stosują się do bezosobowego celu. [ _ _ _ ] te same rzeczy pojawiają się, i są koniecznym rezultatem, w europejsko-amerykańskim liberaliźmie - "despotyźmie wolności przeciw tyranii", jak to wyraził Robespierre. W miejsce stosu i pręgierza, mamy wielką ciszę. Dyktatura przywódców partyjnych wspiera się na Prasie. Konkurencja stara się za pomocą pieniędzy przejąć czytelników - czyli po prostu lud! - masowo od wrogów i poddać ich własnemu umysłowemu szkoleniu.

+

Wszystko zaś, czego oni się uczą w czasie tego szkolenia, to to, co uznano, iż powinni wiedzieć - wyższa wola formułuje dla nich obraz świata wokół nich. Nie ma teraz konieczności, jaka istniała dla książąt baroku, by narzucać poddanym służbę wojskową - wystarczy podjudzić ich umysły artykułami, telegramami i obrazami (...), aż zaczną wołać o broń i zmuszać swych przywódców do konfliktu z tymi, z którymi ci do konfliktu pragnęli zostać zmuszeni.

To jest koniec Demokracji. W świecie prawd, to dowód o wszystkim decyduje, w świecie faktów sukces. [ _ _ _ ]

* Wielkie palenie książek w Chinach było w porównaniu z tym nieważnym wydarzeniem. (przypisek Autora)

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, kwietnia 13, 2008

Małym kamyczkiem w Niedokształciucha

Całkiem niedawno powstało coś, co może kiedyś stanie się lepszym salonem24 - czyli salonem24 bez "24", bez lewactwa i bez lewacko-polityczno-poprawnej cenzury (która np. mnie stamtąd wypędziła). Chodzi o blog.media.pl.

Powie ktoś, że jak to tak? Dyskusja bez udziału lewactwa? Bez udziału drugiej strony? Jednostronna?! Właście tak mi pasuje, bo absolutnie nie wierzę w sens dyskutowania z lewakami, europejsami, smętnymi "konserwatystami" bez hormonów czy kręgosłupa. Ani choćby z wielkomiejskim plebsem - "patrzącym na wszystko trzeźwo" (oczywiście święte relikwie w rodzaju znicza olimpijskiego i Święta Świeckość Jacka Kuronia to już inna sprawa), "odrzucającym przeżytki" (ditto), "wykształconym i zaradnym".

Mógłbym tę ostatnią swoją podeprzeć historiozofią, bo to ten sam w sumie wielkomiejski motłoch - jego "wyższe" wykształcenie i zdolność posługiwania się komputerem niczego istotnego tu nie zmienia - który kotłował bez sensu się w każdej schyłkowej cywilizacji, stanowiąc nawóz dla sił, które naprawdę miały wpływ na wydarzenia, choć przeważnie nie pchały się z tym na afisz.

Tak więc, osobiście uważam, że powinniśmy zasadniczo zrezygnować z użerania się z lewactwem, w sensie "dyskutowania", a skoncentrować, się:

1. na nas samych, czyli tworzeniu wspólnoty, dochodzeniu do konstruktywnych konkluzji, rozwijaniu kontaktów z podobnie myślącymi wśród polonii i w innych krajach... tu jest wciąż naprawdę masa do zrobienia;

2. urabianiu tych, których urobić można, czyli:

a. zwykłych ludzi, mających dość nikłe pojęcie o tym, co się dzieje, ale zasadniczo zdrowe odruchy;

b. działanie na platfusów i im podobnym, głównie jednak przez obśmiewanie, ukazywanie im ich kretynizmu, naiwności - nie zaś przez jakieś "dyskutowanie", czy uderzanie we wzniosłe, czy patriotyczne tony... (w stosunku do pewnej ich części może na to jeszcze przyjść czas, ale na razie nie są po prostu gotowi, a większość jest i tak dla nas i patriotyzmu stracona).
Ad. 1, to powiem, że zawsze byłem niemal fanatykiem "rewolucyjnej czujności". Czyli takiej stałej troski o to, by naszą sprawę - osobiście i konkretnie - popychać do przodu. (Zapobiegając jednocześnie oczywiście jej popychaniu do tyłu, co niestety na razie raczej przeważa.) Wszystkich platfusiarskich dowcipnisiów, gdyby tacy się tutaj znaleźli, zawiadamiam, że określenie "rewolucyjna czujność" jest wprawdzie bolszewickie, ale sama idea wcale nie - czym jest bowiem np. codzienny rachunek sumienia? I o coś takiego właśnie chciałbym zaapelować. Czyńmy codzienny rachunek sumienia, zadając sobie pytanie: "Co dzisiaj uczyniłem dla naszej sprawy, dla Polski, dla katolicyzmu, dla tradycji naszej cywilizacji?"

Oto drobny przykład. Poniekąd pro domo mea, bo jest w tym nieco autoreklamy, ale naprawdę nie o to mi przede wszystkim chodzi. Otóż na wspomnianym blog.media.pl jest forum, i ja, sprawdzając jak to forum działa, coś chciałem wpisać, w miarę z sensem. No więc przyszła mi do głowy taka myśl... Zaproponowalem mianowicie, by "wykształciucha" nazwać "niedokształciuchem". Dlaczego? To chyba dość oczywiste - "wykształciuch" stał się w tamtych kręgach słowem nobilitującym i tym ludziom kojarzy się z wykształceniem. Faktycznie, od tego to słowo pochodzi, choć oznaczać miało co innego. Jednak, to make the long story short, "niekdokształciuch" jest lepszy i ma wszystkie zalety "wykształciucha", bez jego wad. W końcu ci ludzie NAPRAWDĘ wcale nie są wykształceni, prawda? Pomijając już nawet sprawę łaciny i takich spraw, ostatnie propozycje upiornej min. Hall jasno wykazują, jak wygląda "wykształcenie" wykształciuchów... Przepraszam - NIEDOKSZTAŁCIUCHÓW!

Mój, niegłupi chyba, językowy pomysł, skończył by się z pewnością tak jak inne tego typu moje pomysły... A naprawdę z przekonaniem sądzę, że w sprawie języka, przy pomocy dość podobnych środków, moglibyśmy zrobić całkiem niemało... W końcu oni największe być może sukcesy odnieśli właśnie zawłaszczając język... (Pomijam tu czynniki obiektywne, jak spengleryczna późność i wynikająca z tego schyłkowość naszej cywilizacji, co ten i ów mógłby chcieć kontestować, oraz szalejący konsumpcjonizm - mówię o ich świadomej z nami walce.)

Więc ten pomysł nie dałby kompletnie nic, jak już sporo podobnych (moich i nie moich zresztą), ale oto widzę, że znakomita, znienawidzona przez wszelkie lewactwo, blogerka Maryla - autorka najlepszych w krajach byłego RWPG prasówek - podjęła słowo "niedokształciuch" i go konsekwentnie używa. A więc, jednak non omnis moriar i tym razem być może udało się poruszyć mały kamyczek, który, daj Boże, rozpocznie nieco większą lawinę.

Tutaj warto zwrócić uwagę na dwie sprawy. Po pierwsze, że współpraca może dać wyniki, podczas gdy działanie w pojedynkę... Ma sens intelektualny, w końcu wszystko co naprawdę intelektualnie znaczące odbywa się w umyśle pojedynczego człowieka... Ale w świecie realnym, świecie politki i historii, tylko palce ściśnięte w pięść odgrywają znaczącą rolę, nie zaś bez koordynacji rozczapierzone, które można nawet bez większego trudu po kolei powyłamywać.

Po drugie zaś, dokładnie jak w przypadku klasycznego rachunku sumienia, tak i tutaj chciałbym - bez fałszywej skromności, ale i bez jakiegoś samochwalstwa, bo to naprawdę nie o to chodzi - zwrócić uwagę, że lata kultywowania w sobie (nie zawsze skutecznie mi to wychodziło, ale się starałem, słowo!) rewolucyjnej czujności, owocują m.in. tym, że jak np. mamy coś napisać na forum, a nie wiemy co, to możemy nagle mieć (drobne) "olśnienie" i napisać coś, co choć trochę ma szansę ten świat zmienić.

Oczywiście pisanie na blogu to tylko jednek drobny przykład, jednak faktem jest, że większość rzeczy, które dzięki kultywowaniu rewolucyjnej czujności zrobimy, nie będzie o wiele większa. Ale nie o to chodzi - kropla drąży skałę, grosz do grosza, kamyk do kamyka... Więc codzienny drobny kopniak w lewacko-ojropejską dupę, i siniak będzie większy, niż gdybyśmy kopali mocno, ale raz na 40 lat. Co też, mam nadzieję, kiedyś zrobimy - jeszcze za życia mojego, Tuska i Borrella.

A więc, od teraz naprawdę warto nazywać niedokształciucha jego prawdziwym mianem. I nie czynić mu idiotycznie niezamierzonego zaszczytu. Zgoda? (I naprawdę dzięki Marylo, że nawet takie drobiazgi potrafisz dostrzec i zadziałać. To jest właśnie piękny przykład rewolucyjnej czujności!)

Skoro zaś mówiliśmy o wspólnym działaniu i inicjatywach, to wypada mi zareklamować akcję bojkotu obcych nam und wrogich mediów, ogłoszoną przez prawicowych blogerów salonu24. Oto jeden z jej (b. moich zdaniem efektownych) bannerków:


No i to by było na razie na tyle. Z rewolucyjnym pozdrowieniem

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

wtorek, października 23, 2007

Czuję się jakby mnie oblazły wszy - dzięki ci, zmanipulowana, durna, nieoskrobana gównarzerio!

Tytuł mówi zasadniczo wszystko, co mam do powiedzenia, a w dodatku zostanie on z pewnością uchwycony przez wyszukiwarki i paru (pod)ludzi go zobaczy. Dobre i to, choć oczywiście satysfakcja w sumie dość marna.

Większą satysfakcją jest fakt, że, w czysto antyliberalnym duchu, zafundowałem sobie bloga, którego absolutnie nikt nie czyta. I naprawdę dobrze mi z tym. Kto nie chce, niech nie wierzy. Normalnie służy mi ten blog do napisania co jakiś czas czegoś w zamierzeniu głębokiego i inteligentnego, drążącego jakieś trudne problemy. Gdyby nagle mnie nagle taka chęć naszła. Teraz jednak skorzystam z innej możliwości i wyleję nieco żółci. Czyli powiem co myślę o niektórych ludziach, nie krępując się cenzurą czy rzekomym "dobrem Polski", mającym polegać na zgodzie dupy z batem i podobnych wzniosłych sprawach.

Pisałem jakiś czas na blogowym portalu Salon24 i miałem dziesiątki tysięcy wejść przez te kilka tygodni, kiedy tam byłem. Ale nie dawało mi to radości i dałem sobie spokój. Samo "wyrażanie opinii" to dla mnie zbyt jałowe, zbyt wulgarne, zbyt LIBERALNE wreszcie. Szczególnie, gdy to "wyrażanie" stanowi tylko drobną część zbiorowego jazgotu. Przyznam, że, choć bez wielkiej nadziei, liczyłem na stworzenie czegoś - choćby mini-kanonu lektur dla ludzi o antylewackich (żeby nie wdawać się już w skomplikowane rozróżnienia) poglądach. W bardziej optymistycznym wariancie, mogłaby to być jakaś akcja "w realu", jakiś związek, także w realu, choćby bardzo nieformalny.

Ale tak to nie działa. Gówniane metody dają gówniane rezultaty, czyli np., konkretyzując, liberalne metody dają liberalne rezultaty. Wiara w realne znaczenie "wolnej wymiany idei", z której ma rzekomo automatycznie wyłaniać się jakaś prawda, a dodatkowo ten, jakże cenny, konsensus, jest w naszych czasach już tak żałośnie naiwna, albo tak kłamliwa, że najbardziej nawet trudny do intelektualnego pojęcia dogmat katolicyzmu wygląda przy nim jak najoczywistsza, waląca między ślepia oczywistość. Ale tego oczywiście nie wie i wiedzieć nie chce, całe to wychowane na rapie i "Szkle Kontaktowym", "wykształcone" w różnych Prywatnych Szkołach Marketingu i Zarządzania, obecnie zaś zmywające naczynia i/lub prostytuujące się w Irlandii, czekając na spadek po dziadku ubeku i tatusiu sekretarzu POP, bydło. Czyli ta nasza cudowna młodzież, kwiat narodu i jego przyszłość. Tfu! (Oczywiście nie cała młodzież, ale jej znacząca część. Zresztą to nie jest właściwie jej wina, a przynajmniej nie w całości. Czyja? Jeśli mówimy o pokoleniach, to oczywiście pokolenia ich cholernych rodziców.)

Kiedyś taki człek ginął na wojnie, albo bardzo ciężko pracował, by w ogóle przeżyć. Ludzie starsi, którzy już przeżyli, w naturalny sposób byli dlań autorytetami. Oczywiście nie chodzi mi o jakieś idealizowanie, ale sytuacji, gdy zmanipulowane przez kretyńską i cynicznie preparowaną przez cwanych macherów "rozrywką", takąż "informacją", takimż "wykształceniem", masy młodych ludzi uważają się za wyrocznię w sprawach, o których nie mają zielonego pojęcia... Nie powiem "nie było", bo były, a zaczęły się, z tego co wiem, w latach '60. Ale nie będę ukrywał, choć ktoś mógłby rzec, że ja sam byłem wtedy taką młodzieżą, próbującą zwalczać PLR, a nie potrafiącą sobie poradzić z najbardziej podstawowymi własnymi problemami. Jednak by do mnie ten argument nie bardzo trafił, sorry!

Na Salon24 panuje, z tego com wczoraj widział, rzucając tam po dłuższej przerwie ciekawym okiem, duch zgody narodowej i życzenia Tuskowi wszystkiego najlepszego - w interesie Polski oczywiście - nawet ze strony ludzi uważanych dotychczas za nieprzejednanych prawicowych "oszołomów". Ja taki słodki i taki rozsądny nie jestem - może nie potrafię, zgoda, ale poza tym nie widzę powodu, skoro ew. zgoda narodowa i tak nie od tego pisania zależy.

Tuskiem i jego zgrają brzydzę się wprost fizycznie. Mówię to absolutnie bez przenośni. Tytułowe wszy to moje, całkiem konkretne, odczucie na myśl o obecnej sytuacji mego kraju i mojej w nim. Modlę się oczywiście, by te obskurne cieniasy nie zdołały Polsce zbyt wiele zaszkodzić, zanim odejdą w niesławie. Bo odejdą, co do tego nie mam wątpliwości. Ale i zaszkodzą - co do tego także większych wątpliwości mieć nie potrafię. Szczególnie, co każdy chyba wie, na froncie międzynarodowym, gdzie już słychać deklaracje, od których zbiera się na wymioty, a nóż otwiera się w kieszeni.

W programowaniu istnieje reguła, że jeśli w programie jest błąd, to należy się starać, by wystąpił on jak najwcześniej po uruchomieniu programu. Nie wdając się tutaj w techniczne wyjaśnienia, jest to naprawdę słuszna i mądra reguła. I ja, zgodnie z analogiczną regułą, modlę się o to, by te wszystkie obskurne tuski spaprały to, co do spaprania i tak mają, jak najszybciej.

Po pierwsze oczywiście dlatego, by jak najkrócej rządzili. Po drugie, i to nie jest wcale w mych oczach mniej istotne, dlatego, że fatalna władza - a już całkiem coś takiego, jak władza absolutnych zer, ludzi bez osobowości, poglądów czy choćby właściwości, wykreowanych przez cwanych marketingowców na zlecenie cwanych, stojących w cieniu, macherów, a przy tym jeszcze władza pozująca właśnie na hiper-demokratyczną, jedynie-słusznie-demokratyczną... Takie coś jest jedną z najgorszych rzeczy, jakie mogą spotkać każdy kraj i każdy naród. Samo w sobie, nie mówiąc już o bardziej konkretnych szkodach, które ich rządy MUSZĄ po prostu spowodować.

Wedle tego co wiem, każde społeczeństwo, a naród (nie wdając się w jakieś metafizyczne rozróżnienia, starczy potoczne rozumienie tego pojęcia) szczególnie, działa należycie i spełnia swe funkcje wtedy, gdy istnieje w nim powszechnie zrozumiała i powszechnie akceptowana hierarchia władzy, posłuszeństwa i odpowiedzialności. Wraz z wbudowaną w to dynamiką, bo te rzeczy nie powinny być sztywne i skostniałe. Wiążą się z tym takie sprawy, jak poczucie bezpieczeństwa, szczególnie u tych, którzy władzy mają mało lub wcale, ale to nie jest w tej chwili najważniejsze. Wiąże się z tym też kwestia autorytetu. Polska jest moim zdaniem krajem chorym od stuleci, czemu zresztą naprawdę trudno się dziwić, ponieważ tutaj żadna powszechnie akceptowana hierarchia autorytetów nie powstaje i powstać chyba by po prostu nie mogła. Zbyt wielkie zera są nam bez przerwy narzucane jako "autorytety", podczas gdy gros ludzi potencjalnie wybitnych, albo emigruje (i nie mówię o tych kurwach i innych cwaniakach głosujących na Tuska w Londynie!), albo nie niezbyt się w społeczeństwie liczy.

No i Cieniasy, czyli tzw. "Platforma Obywatelska", to dla mnie po prostu najgorsze, co Polskę może spotkać - właśnie ze względu na kwestię autorytetu, władzy, a jednocześnie odpowiedzialności władzy. Tak było już przecież, gdy Cieniasy były opozycją - ta uległość wobec obcych, te wezwania do "obywatelskiego nieposłuszeństwa", to narzucanie społeczeństwu wizji prawa, jako czysto formalnej, talmudycznej po prostu, łamigłówki. Dla mnie Platforma Obywatelska jest złem samym w sobie, tak samo, jak złem jest dla mnie - nigdy się w końcu nie deklarowałem jako fanatyk demokracji, po prostu nie lubię zwalania na nią win realnego liberalizmu - to, że swą wolę mogą nam narzucić ci wszyscy kolczykowani, ogłupieni rapem, Radiem Zet, teledyskami i czym tam jeszcze.

Ale tego pisanie na blogach nie załatwi, a na nic innego polskiej "prawicy" ewidentnie nie stać. Taka to z niej prawica, dzięki ci za to panie Korwin! A zresztą, czy ludzie traktujący Korwina i jego hiper-liberalne pomysły jako objawienie, kiedykolwiek mogli by być prawdziwą prawicą? Naprawdę wątpię!

Przyznam, że mam psychicznego kaca po wygranej tusków. Przede wszystkim dlatego, że jestem poniekąd na jednym wózku, a konkretnie w jednym narodzie, z tym całym bydłem, który ten plastikowy, amorficzny, oślizgły produkt najpierw połknęło, a potem na nas wszystkich wyrzygało. Nawet to, że jestem z tym bydłem w jednym gatunku, jest dla mnie w tej chwili bolesne, serio!

Ale to są wszystko duszne bole jakiegoś wykorzenionego faceta piszącego sam dla siebie na całkiem prywatnym blogu. W sumie sprawa bez żadnego realnego znaczenia. Realne znaczenia mają jednak np. te czystki, które teraz się rozpoczną. I, jak słusznie to ktoś zauważył na pewnym blogu w Salonie24, mniejsza już o Ziobrę czy Wassermana - oni wiedzieli do czego się biorą i co ryzykują. Ale pomyślmy chwilę o tych wszystkich nauczycielach, urzędnikach, studentach, dziennikarzach, którzy uwierzyli, że teraz już będzie inaczej, działali zgodnie z tym przekonaniem, a teraz za to zapłacą...

W pewnym sensie to jest naprawdę coś jak 13 grudnia '81. Wiem o tym i z pewnością mogę coś na ten temat powiedzieć, a żaden szemrany kombatant, z tych co to znokautował 10 ubeków i wszedł na samych rękach po rynnie na 10 piętro, żeby potem ukrywać się w podziemiu przez lata, aż do Okrągłego Stołu, nie może mi tutaj specjalnie podskoczyć. Po prostu sam byłem w tamtych dniach w Stoczni Gdańskiej, tak samo zresztą, jak byłem w niej w sierpniu '80, jako delegat zakładu, jednego z pierwszych strajkujących zresztą, gdzie we dwójkę z kolegą ten strajk rozpoczęliśmy.

I żaden Tusk, który według Andrzeja Gwiazdy nie był zresztą w grudniu '81 w Stoczni, nie może mi tu nic powiedzieć. Tyle, że to sprzedajne bydlę bez charakteru będzie premierem, a ja mogę tylko zgrzytać zębami. Cóż, Polskę da się kochać, ale Polakami trudno nie gardzić! Może nie wszystkimi, w końcu stanowimy dość istotną mniejszość, która Tuska i jego zgrai nie chciała. Tyle, że co to za mniejszość, skoro ani nikt o nasze prawda walczyć nie zamierza, ani my sami nie potrafimy już nic innego, niż życzyć Tuskowi sukcesów "dla Polski"? Tfu!

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, października 18, 2007

Drobny przykład moralnej nędzy pewnych ludzi

Drobnym, ale symptomatycznym przykładem tego, w jaki sposób nasze (?) postępowe, europejskie "elity" traktują prawdę i ludzi, którzy w ogóle zwracają uwagę na to, co ci mówią, jest argument, który słyszałem w ostatnich dniach wielokrotnie, i na który, o dziwo, nigdy nie usłyszałem odpowiedzi, nawet od PiS'u. Ten mianowicie argument, że "PiS mówi, że chciał komisji, na kilka dni przed wyborami, a przecież kilka tygodni wcześniej komisji nie chciał, argumentując, że jest zbyt blisko do wyborów".

Qrwa mać! Czy nie chodzi tu przypadkiem o całkiem inny rodzaj komisji? W jednym przypadku jest to zamknięte posiedzenie garstki uprawnionych do udziału w niej posłów - w końcu przedstawicieli najwyższej władzy suwernennego narodu, tak? W tym drugim zaś przypadku, opozycja chciała (a raczej udawała, że chce, bo było do nie do zrobienia) czegoś w rodzaju komisji do spraw Rywina - czyli trwającego tygodnie medialnego przede wszystkim spektaklu, z którego w optymalnej systuacji, ogół obywateli dowie się, jak się rzeczy mają, kto jest kim i gdzie przekroczono, a gdzie nagięto prawo.

Zgadza się? Z pewnością się zgadza. Więc dlaczego tolerujemy, że te skurwiele mamią ludzi tego typu pokrętnymi kłamstwami? I dlaczego, z tego co wiem, żaden polityk i żaden dziennikarz dotychczas nie raczył sprostować tej manipulacji i wykazać przy okazji nędzne intencje tych, którzy ją stosują?

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, czerwca 10, 2007

Europejski polityk podtrzymuje europejską tradycję

Konferencja prezydenta Francji na niedawnym Szczycie G-8, zaraz po spotkaniu z prezydentem Putinem. Jeśli nie znasz języka Robespierre'a, to akurat tym razem nie musisz rozpaczać. Jedyną w miarę interesującą rzeczą, którą tam słychać jest ostatnie zdanie zapowiadającego: "wydaje się, że pił jedynie wodę".

Nic Państwo o tym zabawnym wystąpieniu dotąd nie wiedzieli? Prasa nie pisała? Telewizja też nic? Cóż, wniosek z tego, że takie zachowania nie kompromitują europejskich polityków, ani ich narodów. Co innego oczywiście nacjonalizm! Wtedy robi się burza nawet na Jamaice.

A zresztą, nie bądźmy fanatykami. Któż mógłby się naprawdę gniewać na polityka tak udatnie naśladującego fioletowego tubisia? W Europie?!



triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

środa, listopada 15, 2006

W oparach politycznej poprawności

Włączyłem telewizor, przejechałem się po kanałach, i momentalnie znalazłem się w oparach politycznej poprawności.

W tokszole sprawa miłości między Cyganem a Polką czy Cyganką a Polakiem. Tyle, że Cyganie mówią o sobie per Cygan, zaś prowadząca używa politycznie poprawnego słowa "Rom". Śmieszne! W dodatku, choć to dla większości naszych głuchych na swój język rodaków mało istotne, słowo Cyganka jest ładne, zaś "Romka" po prostu ohydne. Słowo "Cygan". "Cyganka" ma w sobie sporo romantyzmu, występuje w poezji i piosenkach - nieważne, że o kobiecie która mi w młodości w cwany sposób ukradła sto złotych, myślałem jako o "Cygance", bo o żadnych "Romach" nigdy wtedy nikt nie słyszał.

Chyba trzeba będzie zacząć używać określeń "romić", "wyromić" i "oromić", by strażnicy politycznej poprawności poczuli się zmuszeni do wymyślenia nowej nazwy. (Która z pewnością będzie jeszcze paskudniejsza. Ale chociaż będzie zabawnie i niech się pomęczą.)

Przełączyłem na inny kanał i co słyszę? Cytuję dosłownie, bo mam znakomitą pamięć słuchową: "Niestety Hitler nie doceniał korzyści wynikających z zastosowania oddziałów spadochronowych". "NIESTETY"?! I wcale nie musiał to być jakiś wyjątkowo głupi błąd tłumacza - tego typu wypowiedzi na temat hitlerowskiej armii w ostatniej wojnie światowej nasłuchałem się już sporo. Są na tyle częste, że trudno się w tym nie domyślać celowej kreciej roboty.

Tylko, że w Polsce się na to pozwala, w tym rzecz. Jednocześnie tępiąc zajadle każdy przejaw "faszyzmu" (który oczywiście, zgodnie z dobrą sowiecką praktyką, jest utożsamiany z nazizmem), "nacjonalizmu", i innych paskudnych (lub rzekomo paskudnych) rzeczy.

Starczyło mi dosłownie piętnaście minut, aby ujrzeć obie te rzeczy. Ile ich muszą codziennie łykać tzw. przeciętni nasi obywatele, całkiem przeważnie nieodporni i nieświadomi obróbki, jakiej są poddawani?

czwartek, sierpnia 24, 2006

V Władza III RP

Oswald Spengler powiedział kiedyś, że "To, czego potrzebujemy to nie wolność prasy, tylko wolność OD prasy". Jak można w ogóle wytłumaczyć tak wsteczne, tak niezgodne z ideałem społeczeństwa obywatelskiego twierdzenia? Zacytujmy może jeszcze samego Spenglera:
Prasa dzisiaj jest jak armia o starannie zorganizowanym uzbrojeniu, dziennikarze to jej oficerowie, zaś czytelnicy to żołnierze. Jednak, jak w każdej armii, żołnierz ślepo słucha, a cele wojny i plany operacyjne zmieniają się bez jego wiedzy. Czytelnik ani nie zna, ani nie ma znać, celów, dla których jest używany, ani roli, jaką ma odegrać. Nie ma bardziej jaskrawej karykatury wolności myśli. Kiedyś nikomu nie pozwalano swobodnie myśleć, teraz jest to dozwolone, ale nikt nie jest już do tego zdolny. Teraz ludzie chcą myśleć jedynie to, co powinni chcieć myśleć, i to uważają za wolność.
Na gruncie czysto teoretycznym można by się z tym spierać - dlaczego czytelnicy to szeregowcy, a dziennikarze oficerowie, nie zaś powiedzmy czytelnicy [coś mi się, jak widzę po latach, tutaj pomerdało, pewnie miało być "podoficerowie" czy coś takiego], a dziennikarze jacyś nieco wyżsi oficerowie? (Tyle, że w tedy czytelnicy byliby tymi zwalczanymi przez gazetową armię wrogami, co wcale nie stawia ich w lepszej pozycji.)

Jednak znamy przecież rolę "Gazety Wyborczej" i jej wpływ na "inteligentów" III RP, więcj moim zdaniem należy raczej zadumać się nad proroczymi zdolnościami Spenglera.

Za jego czasów nie było jeszcze telewizji czy interntowych portali, które można uznać za pewną formę prasy, czyli "IV Władzy". Nie było też nagłaśnianych przez IV Władzę politycznych sondaży, które niniejszym pozwolę sobie nazwać "V Władzą".

Jakie znaczenie mają te sondaże przede wszystkim dla wyników wszelkich wyborów, może sobie łatwo wyobrazić każdy, kto choć trochę zna się na polityce. Partia, która w sondażach otrzymuje konsekwentnie poniżej wymaganego minimum, to idealny sposób, by zmarnować swój głos, więc mało kto znając takie wyniki, będzie na nią głosował. Z drugiej strony, ludzie kochają mieć rację i wygrywać, choćby per procura - w osobach przez siebie wybranych. A zatem jeśli jakaś partia, albo jakiś mający kandydować w wyborach polityk, ma ogromną przewagę, dostaje jeszcze za to pewną premię.

Sondaże to ogromna polityczna potęga i bardzo trudno mi sobie wyobrazić, by nie używano jej świadomie i cynicznie do manipulowania nastrojami społecznymi i pośrednio wynikami różnych wyborów. (Zresztą nie tylko o wybory chodzi, bo wrogość wobec władzy czy polityka także ma wpływ na życie polityczne, a i na to mają wpływ sondaże.) Oczywiście znaczenie mają tylko te sondaże, które są potem szeroko nagłaśniane - te zlecane przez różne instytucje czy firmy po to, by się czegoś dowiedzieć, tego znaczenia nie mają. A więc można by rzec, że "V Władza" jest nią jedynie w ścisłym współdziałaniu z "IV Władzą".

Nie ma przecież żadnych przepisów, ba! - nie ma nawet sposobów, by sprawdzić rzetelność sondaży. Wyniki mogą zostać całkowicie zanegowane i ośmieszone, a mimo to nikt nie ma formalnego prawa zarzucić firmie, która przeprowadziła dany sondaż, ani też medium, które jego wyniki ogłosiło, nadużycia. Nie mówiąc już o jakichkolwiek konsekwencjach karnych.

Wracając na chwilę do Spenglera, to również zgadza się z jego przewidywaniami, bowiem mimo "schyłku zachodniej cywilizacji", który ogłaszał (i którego charakteru, jak się wydaje, większość ludzi całkiem nie zrozumiała), Spengler przewidywał, że w niektórych dziedzinach zachodnia cywilizacja ma jeszcze przed sobą całkiem długi rozwój. Do takich dziedzin miało należeć prawodawstwo, spotykające się z całkiem nowymi zjawiskami i wyzwaniami. No i rzeczywiście - czyż nie mamy spamu, sieci P2P, no i politycznych sondaży?

Jak można manipulować wynikami sondaży, i to na wszystkich poziomiach - od sformuowania pytań, przez pominięcie niektórych potencjalnych respondentów, po obróbkę statystyczną, może sobie wyobrazić każdy, kogo kiedyś rozgorączkowana ankieterka spytała o upodobanie np. do Wódki Bols. To akurat tylko ta druga z wymienionych tutaj faz, ale wątpię, by te inne miały wyglądac dużo lepiej.

A zresztą, po co tylko wątpić? Oto absolutnie cudowny przykład tego, jak się w III RP fałszuje polityczne sondaże:

http://kataryna.blox.pl/2006/07/Przepis-na-lze-sondaz.html

--------------------------------

Ten tekścik napisałem ze dwa tygodnie temu, ale warto dodać drobne uzupełnienie. Otóż, wczoraj pojawiły się nowe oficjalne, a jakże, dane na temat poparcia dla poszczególnych partii: PO 30%, PiS 23%, Samoobrona 9%... Reszta zdecydowanie pod kreską - także folksfront zblokowanych komuchów i różowych liberałow (oraz czasopism).

Bardzo interesujące wyniki, ale moim zdaniem więcej mówią o celach i metodach naszych dzielnych razwiedczików, niż o nastrojach i opiniach Polaków. Nazwijcie mnie zwolennikiem teorii spiskowych, jeśli chcecie.