Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ojciec Rydzyk. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ojciec Rydzyk. Pokaż wszystkie posty

sobota, czerwca 22, 2019

Od Olofa Palme do... (felietonu część 1)

Kawałek sprzed ponad 10 lat. Zakończenia nie było i na pewno nie będzie. Nie myślałem, że wskoczy na miejsce najnowszego, trochę bez sensu, ale niech mu tam!

Jest to pierwsza część zamierzonego dłuższego tekstu, którego całego tytułu ani pełnej treści na razie nie zdradzę. Mógł Sienkiewicz czy Prus publikować swe dzieła w odcinkach, i to z niezłym sukcesem, mogę i ja. (Toutes proportions gardées, bien sûr!) Tekst będzie chyba miał jeszcze jedną część, być może nawet za chwilę wezmę się do jej pisania. Choć mam coś jeszcze do zrobienia, więc może nie za chwilę jednak.


Od Olofa Palme do...


Znałem swego czasu dobrze osobę mającą całkiem zadziwiający talent, na którym mogłaby chyba zbudować piękną karierę w wielu interesujących dziedzinach... Ale raczej chyba w mniej paskudnych czasach, dzisiaj talenty nie mają już wielkiego znaczenia, a takie talenty - lepiej nie myśleć, do czego by mogły doprowadzić! Z drugiej strony dawniej nie było telewizji.

Na czym ten talent polegał? Polegał na tym, że osoba ta momentalnie i całkiem intuicyjnie wyczuwała w telewizji wszelkie szuje, szubrawców i skurwieli. W PRL ten talent był jeszcze głęboko uśpiony, no i dobrze, bo w innym przypadku osoba ta byłaby w sytuacji człowieka o niezwykle wysubtelnionym zmyśle węchu pracującego z konieczności jako obsługa szambiarki. Potem jednak ta osoba, dzięki światłym i patriotycznym decyzjom tow. Jaruzelskiego i Spółki, znalazła się w innym kraju.

Z którego wedle wszelkiego prawdopodobieństwa już nie wróci, jak miliony innych zdolnych, ambitnych i, mimo prlowskiego systemu edukacji, nieźle wykształconych młodych (początkowo) ludzi. W tamtym kraju, przynajmniej wtedy, bo były to czasy przedunijne, procent telewizyjnych szuj, szubrawców i skurwieli, choć dla wielu wciąż zbyt wysoki, nie był już tak ściśle skorelowany z procentami uzyskiwanymi przez Front Jedności Narodu w kolejnych wyborach. I zaczęło się!

Moja znajoma (bo ten ktoś był kobietą, i ktosiem też przy okazji) ujrzała na przykład na ekranie własnego telewizora ówczesnego przywódcę państwa, które ją gościło... I dostała niemal szału! I twarzyczka tego znanego polityka - Olof Palme mu było - jej się nie podobała, i poglądy, i sposób przemawiania wyglądający na subtelne skrzyżowanie sposobu przemawiania lewackich przywódców z Quartier Latin z roku 1968 i niejakiego Adolfa Hitlera nieco wcześniej. I tak to szło, choć przyznam, że takiego wrażenia, jak Olof Palme nikt już na tej pani nie zrobił. A może raczej powinienem powidzieć, że "nikt już aż tak bardzo nie wychylił jej osobistego czujnika".

Proszę sobie wyobrazić taką sytujację: Siedzimy sobie z nią, na przykład coś tam pojadając, a telewizor w tle gada. W końcu trzeba podłapać miejscowego narzecza, zorientować się co i jak, a w ogóle po dwóch programach prlowskiej telewizji, szczególnie tej tzw. "stanu wojennego", to jednak to była pewna atrakcja. Więc sobie ta telewizja gada, no i pojawia się w niej Pan Premier. Dla mnie to takie sobie ględzenie, fakt że b. ekspresywne, polityk zaś nie w moim wprawdzie guście, ale w końcu... Ta zaś kobieta nagle pąsowieje na twarzy, piana na ustach, rzuca obelgi.

Byłem z pewnością znacznie lepiej wyrobiony politycznie, choć i tej pani patriotyzmu, wraz ze świadomością tego, kto jest z grubsza kim, odmówić nie było można. Przyznam więc, żem z początku potężnie był zdziwiony tą reakcją - no i przyznasz Czytelniku, że ktoś, kto,jak ja i chyba ta niewiasta zresztą też, bo pochodziła z Trójmiasta, oglądał tow. Kociołka w grudniu 1970, plus Jaruzelskiego, Rakowskiego, Urbana i całą masę innych obrzydliwców, byle Palme wielkiego wrażenia robić nie powinien. A jednak na tej mojej znajomej takie wrażenie on właśnie robił. Dziwne!

Nie pamiętam, czy próbowałem polemizować w tej sprawie, może tylko wyszeptałem spierzchłymi wargami coś w stylu: "uspokój się mała, bo cię apopleksja trafi, niejednego lewusa jeszcze w życiu spotkasz, nie można się aż tak przejmować". Nie pamiętam też, czy to zadziałało. W każdym razie moja znajoma przeżyła, tyle że następnym razem - a nie było to dużo później, bo polityk był wtedy na topie i w telewizji pokazywano go często - całkiem to samo! Piana na ustach, czerwona na twarzy, zgrzytanie zębów, pięści raz zaciskają się jak do bicia, drugim razem palce zakrzywiają się w szpony i wyciągają w stronę ekranu. Prze-ra-ża-ją-ce! Uwierzcie!

Mimochodem zacząłem się jednak wnikliwiej przysłuchiwać temu, co polityk Palme mówi, większą uwagę zacząłem zwracać na jego środki wyrazu. Chyba też czegoś tam poszukałem na jego temat - w końcu, jeśli to Palme tak do szału doprowadza moją antykomunistyczną niewątpliwie znajomą... Bo zapomniałem chyba dodać, że przez pokryte pianą wargi dobywał się słaby, ale złowieszczy i w sumie wyraźny syk - rzeczy w rodzaju: "j...any komuch!". Tak że w sumie nie było cienia wątpliwości, z jakich pozycji moja znajoma elokwentnego Olofa nie lubi.

Zacząłem więc w naturalny sposób nieco bliżej się Olofem interesować, wnikliwiej słuchać, tego co mówi... Skutek mógł być tylko jeden. Po dwóch lub trzech tygodniach zacząłem na faceta reagować niemal tak samo żywiołowo, co moja znajoma. Kiedy go w każdym razie menel ugodził w plecy nożem, gdy z żoną wychodził z kina, nie uroniłem ani jednej łezki. Zresztą nie ja jeden, bo kumpel przesłał mi z Ojczyzny list, w ktorym napisał, żartem oczywiście, "dobrze żeście w końcu utrupili tego wstrętnego Olofa Palme". Chyba mi to nie pomogło na karierę.

Olof Palme był najjaskrawszym przykładem niezwykłych zdolności mojej znajomej, jednak oczywiście nie jedynym. I nigdy w tym nie popełniła błędu! Ja, z wyżyn mojej historycznej i politycznej erudycji, początkowo lekceważyłem te irracjonalne awersje. Trudno mi nawet dzisiaj mieć do siebie o to pretensję, skąd niby miałem wiedzieć, że to Dar z Nieba? Dla mnie były to po prostu babskie fochy cum idiosynkrazje. Po pewnym jednak czasie musiałem przyznać, że metoda mojej znajomej (jeśli metodą można to w ogóle nazwać) daje znacznie lepsze wyniki, niż cała moja wiedza, łącznie z psychologią.

Nie mówiłem chyba, że jestem, a w każdym razie byłem wtedy bardzo także zainteresowany psychologią, chciałem nawet wcześniej zostać takim kimś. A zresztą mam chyba pewne zdolności rozpoznawania charakterów, które kompensują w pewnym stopniu mi pewne dotklwie braki mojego własnego charakteru. (Czy może raczej zalety, od świata jednak, niech go bogowie miłują, dziwnie i boleśnie niedoceniane.) To jednak było oczywiście nic wobec fantastycznego czujnika mojej znajomej.

Zacząłem więc starać się także wyrobić w sobie choćby namiastkę tego niewiarygodnego talentu. Moją metodą było przede wszystkim uwierzenie we własne intuicje na temat różnych osób, nawet gdyby wydawały mi się całkiem irracjonalne, oraz wsłuchiwanie się w wewnętrzny głos (czyż tylko ten szurnięty Sokrates mógł mieć swojego daimoniona?), choćby nawet kłócił się on z mymi ówczesnymi... Słuchajcie, słuchajcie! Mymi ówczesnymi konserwatywno-LIBERALNYMI przekonaniami. (Cóż, każdy w młodości jest nieco choćby durny.)

koniec części pierwszej

c.d.n

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.