Pokazywanie postów oznaczonych etykietą blogowanie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą blogowanie. Pokaż wszystkie posty

wtorek, stycznia 05, 2021

Jerum! Jerum, pani Popiołkowa!

Arnalta
Nie wiem co tu się dzieje, ale od paru dni mam na tego, nieżywego przecież już właściwie, blogasa (kto nie rozumie o co mi chodzi, niech sprawdzi co i na jakim poziomie pisałem kiedyś, a co teraz, albo przez rok nic!), że może zacznę znowu poczuwać się do pisania. Mam nawet kilka fajnych tekstów głowie, nabrzmiałych zarówno przedziwną aktualnością, jak i Tygrysiczną głębią. (Fakt, że większość wejść z jednego kraju za granicą.)

Wprawdzie pisanie za darmo, kiedy byle zblatowany z tym czy innym okupantem pętak cum idiota z tego żyje i robi za gwiazdę intelektu, mało mnie bawi, ale... Ludzie - aż tyle wejść?! Z tym trzeba coś zrobić! No to na razie, skoro już spłodziłem nowy wpis, linek do mojej wirtualnej księgarenki: https://triariuspublishing.com co ona gościnnie waletuje na mojej stronce, gdzie też ostatnio nic nowego, ale kto wie, kto wie... Ta stronka to https://arnalta.com (cywilizowani ludzie Zachodu powinni wiedzieć skąd ta nazwa). Wszystko przed nią jeszcze przecież, n'est-ce pas? A wy, ludkowie moi rostomili, opanujcie się! Pójdźcie na odmianę poczytać o skocznych Małyszach, przewrotnych Jandach, jak myć ręce. i jacyśmy to jacy-tacy - dumny i niepokonany naród, ach! (Bo grzecznie nosimy kowidowe podpaski. "Wszyscy jesteście bohaterami!", jak było mówione w reklamie.)

Nie, wygłupiam się - przyłaźcie tutaj całym hurmem i pilnie czytajcie! Najlepiej zresztą te dawne szpęgleryczno-ardreiczne kawałki. Na tamtych gości i tamtą tematykę nie marnujcie ani sekundy, błagam! Może ja naprawdę, żeby wam wynagrodzić, zacznę nie tylko znowu pisać, ale nawet pisać na poziomie znanym sprzed lat, albo i - jako żem naprawdę teraz mądrzejszy, a dr. Alzheimer wciąż się bezskutecznie tylko napręża - jeszcze wyższym. Chu nołz, co nas jeszcze czeka?

triarius

niedziela, lipca 28, 2019

Mimo wszystko poblogaskujmyż...

Mam nadzieję, że nikt z obecny mnie nie podejrzewa o to, iż ten poprzedni wpis miał jakieś marketingowe cele. Czyli po prostu zwiększenie ilości odwiedzających tego, niszowego z samego założenia, blogasa. Nie, pisanie mnie nie cieszy, na żadną karierę już od dawna nie liczę - nawet na karierę niszowego blogera - po prostu sporo myślę, a przez tych kilkanaście lat pisania tutaj (plus nieco pisania gdzie indziej, także wcześniej) wyrobiłem sobie takie odruchy, że co pewien czas coś z siebie ętelektualnie wypluję.

Poza tym bywają tu ludzie tacy jak Tow. Mąka, bywał (co się z nim, cholera, stało?!) Amalryk, bywa Mustrum... I trochę innych, z którymi także cieszy mnie wymiana myśli, im bardziej interaktywna, tym lepiej. Anonim na przykład, mój najulubieśszy chyba ulubieniec. Co do poprzedniego wpisu, to z ręką na sercu powtarzam: mam b. poważne podejrzenia, że moja matka została po prostu ZAMORDOWANA pod pozorem "pomocy medycznej"! Wiem, że tego się nie da teraz udowodnić - taki np. Pavulon nie jest wykrywalny w organiźmie już w kilka godzin po wstrzyknięciu, ona miała 89 lat i zasłabła na upale, ale sprawa mi śmierdzi pod niebiosa i nie da się tego po prostu ignorować.

Jednak miałbym akurat parę drobiazgów do napisania, więc je napiszę.

* * *

Damski boks Patrzyłem gdzie będzie znakomity moim skromnym, ardreyiczny reportaż o orkach hodowanych w liberalnych oceanariach, od czasu do czasu atakujących ludzi, i nawet trudno im się dziwić, a potem prawnicy i cała reszta... Nazywa się to po naszemu "Czarna ryba", a w oryginale to samo po angielsku. Naprawdę warto!

No i patrzę ci ja, a tam na tym samym programie leci film z ach, jakże prawicowym und konserwatywnym Clintem Eastwoodem. Jakaś baba okłada worek treningowy, więc się zainteresowałem, a nawet nieco zaniepokoiłem... No i oczywiście, jak to ja, miałem rację! Wcisnąłem odpowiedni klawisz, przeczytałem zajawkę i co widzę? Film jest o dziewczynie pragnącej zostać... bokserką... Bosze! Clint zaś, ten "nasz prawicowy", gra jej oćca, który w tym - oczywiście! - jej pomaga.

Ludzie, nie wiem, czy komukolwiek jeszcze naprawdę zależy na odkręcaniu tego bolszewickiego syfa, który nam leberalizm funduje, ale jeśli ktoś taki istnieje, to powinien w końcu zrozumieć, że na amerykańską "prawicę" możemy położyć przysłowiową lagę - z tego nigdy nic dobrego nie będzie! Oczywiście mieliśmy Ardreya i paru takich, czegoś tam "konserwatywnego" można się doszukać w Country czy innym Bluegrassie... Ale Ardrey przecież wyszedł nie z żadnej (amerykańskiej) "prawicy", tylko z lewicy właśnie, i b. wątpię, czy kiedykolwiek o sobie zdążył, jako o "prawicy" pomyśleć.

US of A to od początku do końca OŚWIECENIE - tam nawet nie ma tych feudalnych tradycji, które są gdzieś tam jeszcze śladowo dostrzegalne w Europie. Oświecenie, czyli sam kręgosłup i sedno lewicowości. Nie żeby wszystko tam było beznadziejne, ale tego jest już o dwieście lat zbyt wiele i masa rzeczy koszmarnych. Koszmarnych złudzeń, koszmarnych kłamstw, koszmarnego samo-się-oszukiwania...

Bokserka, my foot! A film zapewne chodzi jako "hiper-prawicowy", no bo ten Eastwood przecież! Nie ludzie, tutaj nie da się tak leciutko po powierzchni, puder i trochę szminki, tutaj golarką do... wiadomo czego... I git! Jeśli kobiety, czy inne tam... Żeby już nie wchodzić w fachowe terminologie... Będą boksować, a my będziemy o tym oglądać filmy i się tym podniecać, to sorry, ale tej obecnej homo-liberalnej rewolucji z nieuchronnym upadkiem i waszymi ew. wnukami biegającymi bez jaj po haremach nie da się po prostu zatrzymać!

Żadne tam, oślizgłe do bólu, geszefciarskie Trumpy nic tu nie zmienią, bo oni są z tego samego w sumie korzenia. Tak - mogą to i owo zrobić lepiej, a nawet całkiem dobrze, bo po prostu nie do końca należą do tamtego paskudnego establiszmętu, tej oligarchii, która Ameryką (w sensie US of A) od zawsze przecież rządzi. Ale żaden zbawca to nie jest, a tyle, ile on ma w sobie z niezbyt uczciwego wioskowego głupka, to daj Boże zdrowie! Że jego konkurencja jest równie paskudna, albo i gorsza? Zgoda, ale co z tego wynika? Że mamy się podniecać filmami o dziewczynach marzących o karierze "bokserki"?! Lepiej od razu załóżcie tęczowy kwef i idźcie się przypodobać Biedroniom tego świata!

Obawiam się, Dobrzy Ludzie, że fałszywa "prawica" jest gorsza, niż żadna. No a niestety babski boks jest tak "prawicowy", jak Biedroń w łóżku z tym tam Grodzkiem, więc kogo tu chcecie...? Gdyby miała być naprawdę prawica, to "równouprawnienie" trzeba by całkiem po prostu co najmniej od samego gruntu PRZEDYSKUTOWAĆ, bez żadnych zahamowań czy kompleksów, a nie żeby traktować to osiągnięcie LGBT sprzed... Niech będzie - stu lat... Jako coś oczywistego! Bo dokładnie tak samo będzie kiedyś, i to nie za żadne sto lat, Moje Słodkie Ludki, z tym dzisiejszym "prawdziwym" LGBT. I nie tylko z tym. Dixi!

* * *

Gdybym miał komuś b. pojętnemu jak najkrócej wytłumaczyć o co toczy się walka... (Jaka znowu "walka"?! Leją nas jak chcą, a my błagamy o więcej!)... No dobra, co się dzieje... I na czym w sumie polega akcja tej totalitarnej lewizny, która tak nas skutecznie uszczęśliwia... I nie mówię o wulgarnych hunwejbinach, czy naćpanych (sojowym latté) lemingach... To bym rzekł, że (wśród intelektualnej warstwy przywódczej tego wszystkiego) chodzi o totalną wrogość wobec wszelkiej biologii. Serio! Nawet ewolucja była cacy, kiedy rozwalała religię, ale to się skończyło, przeciwnik martwy jak dodo, więc teraz sprawa prosta i czysta.

Płeć, instynkty (np. terytorialny)... Wszystko to po prostu dla rasowego lewaka anatema - człowiek musi być pustą tabliczką, wpływy nań wyłącznie kulturowe i z właściwych źródeł... Jest tego o wiele więcej, bo za Szkołą Frankfurcką... Której wyznawcy to w moich oczach więksi ZBRODNIARZE PRZECIW LUDZKOŚCI, od wszelkich Polpotów i Hitlerów, bo oni niszczą nasz ludzki GATUNEK jako całość, na jego miejsce obiecując sobie stworzyć coś nowego, lepszego.... W co ja ani nie muszę wierzyć, to raz, a dwa, całkiem mi to nie musi odpowiadać, a już szczególnie pod takim kierownictwem.

No dobra, na razie sobie popisałem że aż, miało jeszcze być o Murzynach, muzyce Country i Kulturach/Cywilizacjach (w sensie szpęglerycznym, dla profanów po prostu "cywilizacjach"), jak najbardziej na temat tej właśnie lewackiej nienawiści do ludzkiej natury i wszelkiej w ogóle biologii... Ale to już ew. innym razem. Tylko muszę dożyć (trochę żartuję, ale ze stalowym błyskiem w oku), a wy Ludkowie musielibyście tu jakąś interaktywność... Jak tam sami sobie chcecie!

triarius

P.S. 1 "Interaktywność", a nie po naszemu "ęteraktywność", bo zaraz po tamtej super-poważnej sprawie nie chcę wprowadzać tu naszych typowych figlasów, żeby nie stwarzać fałszywego wrażenia, że to wszystko nie na serio.

P.S. 2 Może ktoś się dziwi, że piszę "matka", a nie "mama", i to z małej litery. Z mamą w ostatnich dwudziestu latach byłem w fantastycznych stosunkach, wcześniej bywało różnie, ale i tak sporo jej zawdzięczam, i to była b. przyzwoita w sumie kobieta... Po prostu nie lubię łatwych efektów, samograjów, szmiry...

Polegających np. właśnie na pisaniu różnych rzeczy, żeby im dodać wzniosłości i wagi, z dużej litery. I to ma niby załatwić sprawę. U mnie "Bóg" i pochodne (choć w sumie nie wierzę) i "Ojczyzna" - starczy! Fakt, używam dużo wielkich litera, ale w całkiem innych celach, nie dla ckliwych efektów typu: "napisał Mama - ach, jak on ją musiał kochać!" Jeśli to kogoś razi, a może, zgoda, to przepraszam, ale tak to widzę.

P.S. 3 Ktoś sobie wyobraża, co by się działo, gdyby ktokolwiek próbował wyewolułować z tej obecnej "nową, lepszą np. pandę", a ta obecna miałaby oczywiście wymrzeć bezpotomnie? No a co innego czyni dzisiejsze lewactwo z akolitami Szkoły Frankfurckiej na czele, tyle że z ludźmi?

sobota, listopada 12, 2016

Ugauga Jitsu 0003 - Mit "czystego ciosu w szczękę" (C)

Uga Uga Jitsu w wykonaniu dwóch czarnych pasów

Z tego co dotychczas, ktoś mógłby dojść do wniosku, że my tu w ogóle uważamy walenie pacjenta w szczękę za głupotę, a w porywach nawet i do takiego, że całe Uga Uga polega na genialnym pomyśle, by zamiast wszystkich bloków, parad, zasłon i uników, nadstawiać gościowi szczękę do bicia, bo to najlepsza obrona.

Oczywiście to bzdura i my nic takiego nie mówimy. (Nawet czoła nie radzimy podstawiać pod pięści, choć to ma trochę sensu, o czym może kiedyś, szczególnie jeśli poprosicie. W każdym razie bywa to swego rodzaju mniejszym złem, ostatnią linią obrony... I to z ukrytym żądłem. No a niektórzy, jak np. Archie Moore, uczynili nawet z tego tricku swoiste Wunderwaffe, Czego nijak nie da się powiedzieć o nadstawianiu szczęki, nawet jeśli jest mocno makromegaliczna.)

Walenie w szczękę ma oczywiście swoje zastosowania, niektóre nawet bardzo użyteczne - trzeba tylko wiedzieć o co to chodzi. Fakt, w boksie, takim współczesnym - w rękawicach i z dłońmi dodatkowo ciasno i fachowo owiniętymi metrami bandaża - występuje to, wedle naszej własnej oceny, znacznie rzadziej, niż się to panom sprawozdawcom, i co za tym idzie panom kibicom, wydaje, ale to inna sprawa.

Uga Uga, trzeba sobie powiedzieć, bardzo docenia wszelkie takie chytre sposobiki, które umożliwiają oswojenie się z padającymi w naszą stronę ciosami; z pewnym, jakby nie było, zagrożeniem; przycelowanie w szybko poruszającego się i dodatkowo w naszą stronę wymachującego kończynami człowieka, itp., itd. - czyli wszystkie te juda, boksy, BeJotJoty, zapasy, samba, suma (!) - jednak jest najbardziej zainteresowane walką realną. (Choć nie zawsze na śmierć i życie, do czego ogranicza się całkiem spora część nastawionych na real metod, szczególnie tych wojskowych, co w ich przypadku zresztą jest sensowne.)

No i tutaj mogę wam, drodzy P.T. Potencjalni Czytelnicy, sprzedać jedno z podstawowych twierdzeń Uga Uga. Oto ono: Rękawica jest bronią. W tym sensie, że zmienia, jeśli nie wszystko, to cała masę istotnych rzeczy. Zmienia w obie strony, ale masę na korzyść urękawiczonego jednak. (Podobnego typu twierdzenie mówi, że But jest bronią. Jest on nią w innym sensie i z innymi skutkami, niż bokserska, czy jakaś do MMA powiedzmy, rękawica, ale też masę zmienia. I tu już w praktyce wyłącznie na korzyść obutego zresztą. Oczywiście nie mówimy o szpilkach czy innych koturnach.)

* * *

Dygresja:

Nie mam wątpliwości, że sporo ludzi będzie uważać, że zajmuję się głupotami, nikogo nie interesującymi, i w ogóle zaniżam poziom. OK, mogę to zrozumieć, a nawet na swój sposób się z tym zgadzam. Tylko że, po pierwsze, nikt mnie dotąd nie przekonał, bym ten blog traktował jako coś więcej, niż moje prywatne poletko do figli. I nie pisał tu tylko wtedy, kiedy akurat najdzie mnie taka (dziwna) ochota, oraz tego, co mnie akurat, z jakichś przyczyn, nierzadko z pewnością przyczyn na granicy patologii społecznej, bawi

To mogło zabrzmieć szorstko, a nie chciałbym tak brzmieć wobec ludzi, którzy, jakby nie było, jakoś się moim blogasem interesują, czym wyświadczają mi jednak pewien zaszczyt. No to, w tonie na odmianę pojednawczym, oraz po drugie, powiem, że aktualności tutaj nikt chyba nigdy nie znalazł i chyba się ich nadal nie spodziewa, a jest tu już ponad 10 lat pisania i czasami było to bardzo poważne pisanie, w zamierzeniu sondujące niezmierzone głębie, więc jeśli tego komuś brak, to może by się tamtym dawnym zainteresował. Nawet i tym, co już kiedyś widział, choć na pewno nikt wszystkiego tu nie czytał, nawet pomijając różne błahe figlasy.

Tak że zachęcam wszystkich, którym nie odpowiada ta obecna moja problematyka, a jednocześnie, z jakichś względów, nie chcą sobie zamiast mnie, poczytać Blogera X, czy Blogerki Y, do rozejrzenia się po naszych tu dawniejszych tekstach. NO I OCZYWIŚCIE ARDREY, do @#$# nędzy, bo to podstawa! Już i tak myślę, żeby zmienić nazwę tego bloga na coś w rodzaju Niepubliczne Przedszkole Podstawowego Kojarzenia Prostych Faktów "Pełzający Leming" - i to właśnie głównie z powodu waszej, ludzie, pilności w czytaniu Ardreya.

Ardrey, powtarzam, to PODSTAWA, a jeśli to do kogoś nie trafia, to w ogóle nie rozumiem... Znowu zabrzmiało szorstko, sorry! Widać te mordobicia i córki mariachich tak na mnie działają. Plus liberalizm, oczywiście.

Choć jest dla was i inna opcja, ludkowie moi rostomili... Rozkręćcie mi tu wściekłą INTERAKTYWNOŚĆ, a wtedy będę was kochał, kochał tego blogasa, i pyskował zapamiętale na wybrane przez was tematy. Albo albo!

* * *

W kwestii uderzania - brzydkich ludzi znaczy - mamy dwie zasadnicze sprawy: 1. narzędzie którym uderzamy, oraz 2. miejsce które dostaje. W dyskutowanym tutaj przez nas przypadku narzędziem jest przód pięści, pierwsza falanga palców dłoni, jak by to chyba należało przemądrze określić, jak w (szeroko pojętym) zachodnim boksie, czy w tsuki w karate. Na tym się koncentrujemy, choć, jeśli jeszcze trochę na ten temat porozmawiamy, to i mimochodem powiemy rzeczy, które odnoszą się do pewnych innych "narzędzi". (Takich jak np. "pięta dłoni", czyli z japońska teisho; łokieć, czoło (!), plus parę innych.)

Już sobie powiedzieliśmy, że dzisiejszy boks nie jest i nie może być traktowany jako absolutny wzorzec bicia ludzi - i to nie tylko dlatego, że tam się z założenia nie kopie, nie obala, nie gryzie itd., ale także dlatego, że tam dłonie są spowite masę bandaży, plus grube rękawice. Zresztą dziś nawet w MMA, gdzie rękawice są znacznie mniejsze, jednak także dłonie zaczęli bandażować, i to jest już chyba wszędzie nawet obowiązkowe. Nie tak wyglądał dawny boks na gołe pięści! Nie tak wygląda współczesny boks na gołe pięści uprawiany wciąż np. przez irlandzkich "wędrownych ludzi" (którzy bywają uważani za Cyganów, choć podobno genetycznie nie mają z nimi nic wspólnego.)

Na razie kończę, przynajmniej ten odcinek, ale na zachętę rzucę taką oto myśl z głębi intelektualnego dorobku Uga Uga, że cały ten "mit uderzania w szczękę" to właśnie w znacznej mierze relikt dawnego boksu na gołe pięści, gdzie tą wrażliwą jak cholera, złożoną z masy drobnych kostek dłonią, w pięść zaciśniętą, zgoda, walono delikwenta po tułowiu, a jeśli w głowę, to właśnie w szczękę, bo gdzie indziej było to bardziej zgubne dla uderzającej dłoni, niż dla głowy pacjenta. (Mówimy tu o w miarę potężnych ciosach, a nie o prztykaniu w nos, na co zresztą bokserzy od wieków są mało wrażliwi.)

Tylko że wcale nie każdy cios, nawet nie każdy piękny i technicznie hiperpoprawny dzisiejszy cios bokserski się do tego nadawał! W tym właśnie rzecz. Natomiast w dzisiejszym boksie walenie naprawdę w samą szczękę jest rzadsze, niż się myśli, choćby dlatego, że żaden bokser wart soli, którą zjada, tak łatwo w szczękę trafić się mocno nie da. Dużo łatwiej trafić gościa sporo wyżej, co przy ciężkiej, miękkiej rękawicy pięknie ogłusza, dając pożądany skutek, a do tego wtedy trudniej ruchem głowy, mniej czy bardziej świadomym i celowym, siłę tego ciosu zniwelować.

Oczywiście kiedy gość jest już półprzytomny, ogłuszony, albo po prostu totalnie skołowany, albo kiedy cios padnie absolutnie znienacka - wtedy taki cios w samą szczękę, o jakim mówiłem poprzednio, na podstawie mego własnego (ach jakże smutnego! żartuję) doświadczenia, także go ma szansę zwalić z nóg. Może nie na bardzo długo, ale zwalić szansę ma i to sporą. Albo i na długo. Albo i złamać, lub co najmniej zwichnąć.

I to by było na razie na tyle.

triarius

sobota, października 24, 2015

A teraz, zamiast, jak ostatnio, wygłupów - pisarski kompromis i B. POWAŻNA TREŚĆ...

Właśnie przeczytałem, co Towarzysz Mąka napisał pod moim wczorajszym tutaj arcydziełem. Naprawdę polecam zapoznanie się - tym bardziej, że właśnie zamierzam tu wstrzelić coś cholernie a propósito. I to są ogromnie ważne sprawy.

Dzisiaj mam coś naprawdę poważnego, ważnego, szokującego, no i tytułowy kompromis... Dotrzymam! Pisać już wiele nie będę, za to wkleję wam parę linków, a wy sobie zobaczycie o co tam chodzi, w razie czego przetłumaczycie Guglem - dzięki czemu będzie oczywiste, że ja tu nic od siebie nie dodałem, ani nie przekłamałem. A to istotne, ponieważ sprawa po prostu stawia na sztorc włosy (gdzie kto je tam ma). Nie żartuję!

No więc dostajecie te linki i proszę, żebyście naprawdę sprawdzili chociaż jeden z nich dokładnie, o czym to jest. Jeśli was nie ruszy, to cóż, ale napawdę powinno.

http://www.infowars.com/dhs-contractor-apologizes-for-selling-shooting-targets-of-children/

http://www.infowars.com/company-behind-shooting-targets-of-children-received-2-million-from-dhs/

Tutaj Google Images, żeby ktoś nie myślał, że te oszołomy łżą...

https://www.google.pl/search?q=dhs+shooting+targets&tbm=isch&imgil=MeR3OtX5Dd-f-M%253A%253B49QOltrAL1AZ0M%253Bhttp%25253A%25252F%25252Fjoshuapundit.blogspot.com%25252F2013%25252F02%25252Fdhs-buys-no-hesitation-shooting-targets.html&source=iu&pf=m&fir=MeR3OtX5Dd-f-M%253A%252C49QOltrAL1AZ0M%252C_&biw=1280&bih=591&usg=__Mdymhc9mXqDhsnjVaqBwuAesBzM%3D#imgrc=MeR3OtX5Dd-f-M%3A&usg=__Mdymhc9mXqDhsnjVaqBwuAesBzM%3D

Tutaj wyszukiwanie Google na ten sam temat, jakbyście chcieli jeszcze więcej info:

https://www.google.pl/search?q=dhs+shooting+targets&ie=utf-8&oe=utf-8&gws_rd=cr&ei=e8crVqr_Kce3swGh9YjQAw

A tutaj, dla wszystkich słodkich niedouczków out there, Tłumacz Google, gdzie sobie to możecie ładnie przetłumaczyć i zrozumieć:

https://translate.google.com/

To tyle konkretów, jednak podam wam także nieco kwestii do się zastanowienia...

1. Nie brakuje wam tu czasem misia panda, lesbijki z różowymi włosami na jeża i kolczykiem w nosie, rabina z pejsami do kolan, dwóch całujących się pedałów, lewackiego demonstranta z postępowym hasełkiem na koszulce...? A zresztą, czy taki np. Obama nie może mieć złego brata bliźniaka? I jaki wobec tego byłby najlepszy obrazek na tarczy dla ludzi mających się pozbyć głupich skrupułów związanych z wyglądem zabijanej ofiary? Ale sza, bo skończę jak Nicpoń, albo gorzej, bo z dronem w czaszce! Choć ja przecież nie o samym Obamie mówiłem.

2. Jak to się ma do tego, cośmy sobie kiedyś tu na temat dużych obywatelskich armii i ich związku z demokracją, w opozycji do dronów, kamer inwigilacyjnych i najemnych zbirów na usługach? (Powie ktoś, że tak musi być, bo terroryzm. Na to ja spytam: a kto, psze państwa, ostrzegał i nie chciał? Ani egzotycznych imigrantów, ani rozbijania rodziny, ani komunizmu, ani zwichniętych ról płciowych? Żeby na tym poprzestać. Bo bez tego przecież świat byłby dziś całkiem inny, i zapewne sporo lepszy, prawda?)

3. Jak to się ma do naszych - i nie tylko przecie naszych - opowieści o prolach i tych drugich? I na przykład do naszej tu kiedyś opublikowanej opowieści o Robin Hoodzie, jeleniach i pedofilach? Hę?

4. Już nie będę sobie nawet strzępił jęzora na temat "wykonywania rozkazów", jako obrony przed sądem, bo żadnych sądów raczej nie będzie. Różnica jest oczywiście taka, że tamci byli be, a te Obamy to mamy gwarancję, że one są demokratycznie wybrane, więc nie tylko chcą dla nas dobrze, ale w dodatku naprawdę wiedzą co dobre i potrafią do tego dążyć jak nikt inny. Nawet jeśli  to by miało polegać na wpakowaniu nam kuli w łeb - wszystko dla naszego przecież dobra!

W takim, @#$%^%, świecie przyszło nam żyć!

triarius


P.S. A tu sobie zjemy na deser własny ogon - taktownie bo w Post Scriptum i małą czcionką. Dla wielbicieli i koneserów, choć po prawdzie to trochę do naszego głównego wątku nie pasuje. Gdzieś jednak chcialbym dbać o dobre relacje z moimi P.T. Potencjalnymi, więc niech mi będzie wybaczonym!

W owego ramach zjadania własnego ogona (co, jak wiadomo, na pewnym stadium geniuszu jest niezbędne absolutnie) powiem, że od mojego niedawnego "powrotu" nadal całkiem nie chce mi się pisać - stąd te improwizowane literackie, mniej lub więcej, utworki - ale lata blogaskowania mają tę zaletę, że od "powrotu" znowu rodzą mi się (ach to położnictwo!) w głowie fajne teksty, czyli świat mi się analizuje (a co innego można z takim czymś zrobić?) i mam jakąś tam intelektualną satysfakcję - tyle że nadal za cholerę nie mam chęci tego klepać.

Przyczyna zresztą może być i taka, że ostatnio się nie bijam, ani nic, i potwornie się w sumie nudzę. Się nie bijam, bo nie mam z kim i gdzie (długo by było opowiadać), tylko robię ogólnorozwojówkę, taką dla zawodników MMA (choć w tej chwili na poziomie dla przedszkolaków i/lub emerytów raczej, za to w b. śnobistycznym gymie, bo gdzie indziej nie mam warunków... byle mi kochani zalegli klienci forsę zdążyli na czas przysłać), a zresztą w tej właśnie chwili jestem przeziębiony, więc nie ćwiczę i się wprost potwornie nudzę. 

Dlatego też nuda klepania gotowego tekstu z głowy mnie po prostu odrzuca. Więc, jeśli komuś zależy, to niech mi płaci, zaprasza do telewizji, udziela duchow(n)ego wsparcia, zapozna z fajną ciotką... Albo chociaż ęteraktywnie dyskutuje - bo inaczej nijak, sorry!

piątek, lipca 30, 2010

Pępo

Motto (stary limeryk by TtT):


Ambitny ktoś niebywale
Chciał zostać Sardanapalem.
Udało to mu się częściowo,
Gdy ukłuł widelcem teściową,
Żonę swą ugryzł zaś w palec.

Niedawno znalazłem gdzieś takie oto, dowcipne i niepozbawione sensu, stwierdzenie: większość ludzi wciąż trzyma w dłoniach swoją pępowinę, rozglądając się, gdzie by ją tu podłączyć. Jak się rozejrzeć po ludziach, to to by się zgadzało, no a na rodzimym gruncie, to nawet mamy na takich ludzi fachowe określenie: Lemingi.

Typowy rodzimy leming ma wprawdzie tę swoją pępowinę bezpiecznie podłączoną do telewizora i Gazownika, ale w sumie nie zmienia to zbytnio postaci rzeczy.

Jak się nad tym jeszcze nieco głębiej zastanowić, to można pójść i dalej. Kogóż tam widzimy? Któż to leży tam na kanapie? W tym skąpym peniuarze... W pozie haremowej odaliski w zmysłowym omdleniu czekającej na swego pana. Zaraz... To przecież TYPOWY PRAWICOWY BLOGER III RP! Czeka, żeby mu się leming z pępowiną podłączył.

* * * * *

Powyższy kawałek jest w oczywisty sposób stronniczy, niesprawiedliwy, pochopny w sądach, idiosynkratyczny... W ogóle wstrętny! (Tfu!) Na domiar hańby nie posiada także certyfikatu Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego, Unii Europejskiej, ani nawet najzwyklejszego zaświadczenia z Urzędu Skarbowego. Naprawdę nad tym wszystkim boleję, ale na swoje usprawiedliwienie podam, że to nieokiełznana twórcza wena, a trochę i stan polskiej prawicowej blogosfery zmusiły mnie do jego napisania.

Jeśli ktoś odniósł w wyniku lektury poważne szkody na ciele i/lub duszy - proszę przykładać zimne kompresy i brać brom (3 pigułki dziennie, po jedzeniu). Jeśli ktoś żadnych szkód nie odniósł - proszę czytać następny raz! I tak, aż do skutku. (Donosy, pogróżki, dobrowolne datki pieniężne - proszę na zwykły adres.)

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już w tym tygodniu kolejnego leminga od piersi?

środa, lipca 28, 2010

Miałem sen

Miałem sen. A nawet dwa sny. Jeden w drugim. Śniło mi się mianowicie, że czytam na jakimś blogu wyjątkowo długi i pokrętny tekst z rodzaju "Teatrzyk Moralnego Niepokoju". I widać zasnąłem z tego czytania. No i śpię czas jakiś i coraz mocniej zdaję sobie sprawę, we śnie dobiegają mnie jakieś dziwne piski. W końcu wyrwało mnie to ze snu, przeciągam się, przecieram oczy... Słyszę, że te piski dochodzą zza okna.

Zwlekam się z łóżka i podchodzę do szyby. Po osiedlu łazi cała masa dziwnych postaci, pchających przed sobą dziecinne wózki, takiego przedpotopowego typu. Wózki te są w strasznym stanie, zapewne wyciągnięte ze śmietnika, a te postaci w niewiele lepszym. Jakieś takie nieco krzywe, mocno otyłe, tłuszcz wylewa im się znad pasków... Poliki obwisłe, podbródków co niemiara, wzrok mętny.

Na ciele trykotowe koszulki, niezbyt świeże. Z różnymi napisami. Jeden ma na plecach: "Już nigdy nie zagłosuję na PiS". Inny: "Palikot nie ma racji!". Jeszcze inny: "Kaczyński słuchaj co ci mówię, głupcze!" To tyle, co mi się udało odczytać. Kiedy jedna z tych postaci, pchając swój wózek, mija inną, obrzucają się podejrzliwym spojrzeniem, kulą w sobie i zdają się być gotowe do panicznej ucieczki.

Łażą więc te dziwne istoty w te i wewte po osiedlu, pchając przed sobą te wózki... W wózkach widzę jakieś szpargały. I popiskują zachrypniętymi i wyraźnie zrezygnowanymi głosami. Wsłuchuję się w ten chór pisków i łapię: "Prawda, prawda, tylko prawda was ludzie wyzwoli!", woła jeden. "Mam tu prawdę dla każdego! Za darmo! Z rabatem! Trzy w cenie jednej!", woła drugi. Potem jakiś czas próbowałem bezskutecznie zrozumieć coś więcej, aż po dłuższej chwili udało mi się wyłapać coś w stylu: "Czytaj prawicowe blogi, będziesz z tego mądry, zdrowy i bogaty!"

Dziwiłem się, że nikogo poza tymi dziwnymi postaciami na całym osiedlu nie ma, ale nagle patrzę, a to z bramy wychodzi sąsiad. Niepozorny gość, ale na tle tych postaci nagle zdaje się gościem imponującym - taki pewny siebie i w sumie normalny. Nagle słyszę syrenę. Patrzę, a wszystkie te postaci momentalnie znikają w popłochu. Kryją się chyba po bramach i śmietnikach, zostawiając swoje wózki. Wtedy się obudziłem.

Obudziłem się jednak tylko z tego pierwszego, zewnętrznego niejako snu. Wciąż jeszcze spałem drugim, wewnętrznym. Śpię zatem i śni mi się, że jestem w jakieś ogromnej sali, jakby balowej... I jest tam masa ludzi. Szum, gwar, śmiechy. Nagle wszystko milknie. Do sali wchodzi jakiś człowiek. Wszyscy na niego patrzą jak urzeczeni. Przyglądam się temu nowoprzybyłemu. Faktycznie gość jest pierwsza klasa, choć niby niczym specjalnym się na oko nie wyróżnia.

Ci ludzie jednak cali zachwyceni. Słyszę szepty: "Czy to jakiś monarcha?" "Nie, to chyba ten wielki..." Niestety nie dosłyszałem dalej. W końcu, spod przeciwnego końca sali idzie coś, jakby szum morza. Jakby jakaś przedziwna fala dźwięku. Wszyscy szepczą to samo i to się przybliża. Szeptem skandują po prostu. Łapię w końcu te powtarzane, teraz już przez wszystkich obecnych, słowa: "To prawicowiec! To polski patriota! To polski prawicowy bloger!"

Mężczyźni spieszą w stronę przybysza, prosząc go o informacje i rady na wszelkie możliwe tematy. Matrony i panny rzucają się w jego stronę. Tulą się doń, chwytając go za nogi, całując po rękach i włosach... Naprawdę nie wiem skąd, ale wiedziałem (w końcu to był sen), że proszą go, by zechciał uczynić je matkami swoich dzieci i by ich wspólne potomstwo z czasem posiadło całą ziemię. A także odległe planety i galaktyki.

Co było dalej, niestety nie wiem, ponieważ obudził mnie domofon. Jakiś gość roznosił ulotki reklamowe i koniecznie chciał się dostać do tej klatki.

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już w tym tygodniu leminga od piersi?

niedziela, lutego 14, 2010

Szalom spacyfikowany? (i inne takie)

(Nie cieszcie się antysemici, to nie o to chodzi! W każdym razie nie całkiem o to. ;-)

Przyznaję, że do niedawna, mimo dość ambiwalentnego doń mego stosunku, z zainteresowaniem czytywałem teksty publikowane na blogowisku szalom24. (Oficjanie salon24.pl, gdyby to komuś było do czegoś potrzebne.) Masa porządnych, dobrze i sensownie piszących ludzi została stamtąd wykurzona, ale długo jeszcze była tam do czytania największa ilość interesujących tekstów zebranych w jednym miejscu, z całej rodzimej sieci.

W końcu coś się jednak chyba zmieniło... Bo i zmienić się po prostu musiało - to była tylko kwestia czasu. Sam tekstów lewizny i różnych lewackich (są inni?) hunwejbinów, obcych agentów, najemnych propagandzistów z czterech stron świata i folksdojczów na etacie nie czytałem... Starcza mi rzut okiem na ich komentarze pod tym, co piszą inni. Jednak, mimo świadomości tej mojej "zwichrowanej optyki", trudno było uniknąć wrażenia, że na szalomie - mimo wieloletnich zabiegów właścicieli i zarządzających - wciąż szeroko pojęta IV RP (żeby tak to umownie nazwać), patriotyzm, prawicowość i poparcie dla PiS dominowało. Wystarczyło uświadomić sobie różnice w ilości i poziomie komentarzy z obu stron barykady.

I to oczywiście było solą  oku, cierniem w boku, złotym kolcem w pysku świni, dla obecnie nami rządzących (cieciów u bauera i chłopców na zagraniczne posyłki). Obecnie na SG szalomu dzieje się niewiele, te same teksty pozostają tam całymi dniami, w dodatku większość z nich mało interesująca...

Powiadam, z jednej strony ogromna szkoda - no ale czego mogliśmy się niby innego spodziewać? Z drugiej strony rodzaj satysfakcji, bo za upadkiem poziomu szalomu musi przecież przyjść jego porażka czysto komercjalna. (I spadek prestiżu dla jego właścicieli.) A oni przecież sami tego chcieli, łasząc się do bauerskich cieciów i podwórzowych piłkarzyków. (O produktach żywnościowych pierwszej potrzeby nie wspominając.)

Poszedłem sobie na szalom tej nocy (przed chwilą byłem tam znowu, przyznaję, zbierając twarde fakty do tej notki) no i naprawdę ogarnął mnie smutek. Wziąłem sobie potem i poszukałem w ichniej wewnętrznej wyszukiwarce paru znajomych blogerów, których jeszcze o pisanie w szalomie podejrzewam... No i znalazłem naprawdę znakomity tekst!

Tyle że... Wiecie, gadkę o tym, że "wyjątek potwierdza regułę", słyszy się na każdym kroku, i przeważnie mówiący używają tego ryzykownego zwrotu całkiem bez sensu. Tym razem jednak TO CHYBA JEST TO!

Znalazłem tam tekst mojego wirtualnego znajomka (z którymśmy nieco ostatnio jakby mniej wzajemnego iskania i pocierania nosami, ale nadal z kurtuazją i szacunkiem drug do druga). Tekst moim zdaniem znakomity. Tekst świadczący moim skromnym o prawdziwym talencie w dziedzinie intelektualno-humorystycznego pisania z głębią.

Co ja będę zresztą nawijał - oto linek: http://hrponimirski.salon24.pl/151730,historia-pewnej-ustawy-czyli-deliryczny-sen-mira. No i ten tekst - tutaj właśnie stosuje się gadka o wyjątku potwierdzającym regułę - napisany trzy tygodnie temu, ma do obecnej chwili JEDEN krótki (choć entuzjastyczny) koment. Widać nie zagościł zbyt długo w żadnym prominentnym miejscu na SG szalomu. Jeśli w ogóle.

Przy takim podejściu, przy takim ocenianiu wzajemnej wartości tekstów i autorów, trudno się dziwić, że szalom utonie. Trudno się także tym przesadnie martwić, choć z drugiej strony bardzo brzydkim ludziom bardzo na tym od bardzo dawna zależało. Więc jednak trochę szkoda. Tyle że... Czegośmy się ludzie właściwie po szalomie spodziewali?

Zabawne przy tym wszystkim jest to, że wraz z większością fajnych prawicowych czy patriotycznych blogerów, z szalomu jakoś dziwnie znikła - a w każdym razie znikła z SG, co niemal na jedno wychodzi - większość profesjonalnej czy semi-profesjonalnej ohydy: różnych Barburów, Sadurskich, foksdojczów w rodzaju Amsterna... Ja przynajmniej tego towarzycha tam tyle co kiedyś nie dostrzegam. Widać już nie warto im tam pisać, pewnie to już nie jest takie miejsce, gdzie by było warto. (Ciekawe, swoją drogą, gdzie się przeniosą? Gdzie będzie teraz warto?)

Nawet tego przedziwnego psychiatrycznego curiosum, jaki stanowiła namiętna (żeby to łagodnie określić) zwolenniczka Platformy, niejaka RRK, też tam ostatnio nie oglądam. Powie ktoś "Rycho, Zbycho... Zdzicho... Donaldo... no i Rosół..." No dobra, ale przecież Platformie rośnie! A tej pani nie takie platformy problemy nie spędzały snu z powiek i nie zmniejszały jej platformianej namiętności! Naprawdę są rzeczy na niebie i ziemi, o których się nie śniło!

* * * * *

"Konserwatywny liberał" to zabawny jegomość, który będzie was z emfazą przekonywał, że bez całkiem swobodnego obrotu uranem, plutonem, heroiną, crackiem, oraz prawnej ważności kontraktów zaprzedania się w dożywotnią niewolę, wszyscy jesteśmy niewolnikami totalitarnego państwa, a jednocześnie domaga się magna voce prohibicji na komercyjne wykorzystanie własnego tyłka.

* * * * *

Jeśli ktoś jest odporny na leberalne, a nawet czasem lewackie, w(s)tręty, to szczerze polecam książkę niejakiego I. F. Stone'a "Sprawa Sokratesa". Tych w(s)trętów jest tam sporo, ja na nie wyraźnie mało odporny, ale ta książka jest na tyle interesująca, że mimo w(s)trętów naprawdę warto ją przeczytać. Oraz przemyśleć i, da Bóg, przedyskutować z kumplami. (Kuman, to do Ciebie!)

Zostało to po polsku wydane w roku 2003 przez firmę Zysk & Ska. (Oryginał wyszedł w roku 1988.)

Jest tam sporo nie tylko o historii starożytnej, ale także materiał do przemyśleń na temat polityki, państwa, ludzkiej natury, filozofowania... Naprawdę niezła rzecz, mimo, czasami denerwującego, lewicowego leberalizmu autora, którego on bynajmniej swym czytelnikom nie oszczędza. Gość jednak jest intelektualnie, mimo wszystko, uczciwy i niegłupi.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, stycznia 23, 2010

Bloger wiki3 R.I.P.

Właśnie się dowiedziałem, że niedawno zmarł bloger wiki3 - w realu pan Wiesław Mojzych. Bardzo sensowny i sympatyczny gość, który pisał znakomite, głębokie teksty, i z którym dobrze się zawsze rozumieliśmy. Bez żadnej zgrywy - zastanawiałem się parę razy od czasu, kiedy przestał cokolwiek w sieci pisać, co się z Nim stało, ale w końcu w sieci taki galimatias, że nie wydawało mi się to aż tak niezwykłe. Ot, myślałem sobie, akurat ma coś lepszego do roboty, albo może cierpi na chwilowy brak weny.

Oto link do sieciowego nekrologu pana Wiesława Mojzycha - blogera wiki3 - gdzie można także zapalić dla Niego wirtualną świeczkę: http://pozegnania.net/3324103


Requiescat In Pace!


triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, października 12, 2009

Czemuście mnie nie ostrzegli, że to wariat?

Nie przeczę, żem nieco zaszalał atakując toyaha za uwielbienie do Picassa i Zanussiego, za rozszczepianie włosów na 17 części w każdej sprawie... A częściowo i za to całe nudnawe i histeryzujące "kino moralnego niepokoju", które lubi się pojawiać na jego blogu.

Uważam go jednak za naprawdę dobrego blogera - z gatunku tych niemal-profesjonalnych, codziennie piszących, o tekstach dopracowanych i wygładzonych. Tym bardziej, że ostatnie teksty ma toyah naprawdę b. dobre, chodzi o te na temat afer i polityki. (Fajnie że zostawił na boku sztukę, bo smaku gość nie ma za grosz. To pewnie zresztą mój wpływ, że zostawił. I nie wiadomo czy na długo.)

Nie uważam go też za wariata czy szuję. Że mój własny blog - mimo faktu, że blogowanie to dla mnie raczej margines zainteresowań i ciągle mam wątpliwości co do jego sensu - uważam za istotnie lepszy od toyahowego, to jest fakt. Gdybym tak nie uważał, po prostu bym zresztą nie pisał. No bo po co pisać, jeśli to nie ma być lepsze od poziomu nieco-powyżej-przyzwoitości?

Jednak okazuje się, że mój blog jest denny, a ja - uważając inaczej - jestem wariat. O, proszę: http://blogmedia24.pl/node/19774#comment-60920. Co mi tam, oto cały finalny komentarz samego toyaha w mojej sprawie:

Wszyscy z wyjątkiem jednego

Dopiero dziś zdarzyło mi się przeczytać oba ostatnie komentarze tego triariusa do mnie. Poprzednio, kiedy kończyłem z nim znajomość, po przeczytaniu jego insynuacji
odnośnie mojego stosunku do Zanussiego, przerwałem właśnie na Zanussim. Dziś dowiedziałem się od niego samego, że, oprócz komentowania u mnie, on sam prowadzi bloga i że ten blog jest podobno świetny. Sprawdziłem. Jestem pod wrażeniem. A do Was - i do Ciebie, Marylko - mam pretensje. Czemuście mnie nie ostrzegli, że to wariat? A ja tyle miesięcy się kompromitowałem. Bardzo nieładnie!

toyah

Przyznaję, powtarzam, żem nieco z toyahem zaszalał. A w ogóle to ponoć nie ja byłem przezeń wytypowany na "Głupca roku nr 2", więc finał wynikał poniekąd z prostego nieporozumienia. Fakt, że dawno bym toyahowi był odpuścił, gdyby nie to, że cholernie mnie wkurzały jego niezdarnie kontrataki. Polemista z niego żaden i sam fakt, że zamiast uszy po sobie i przeczekać, próbuje mi przywalić, doprowadzał mnie do furii. Jestem gość agresywny, nie ukrywam.

Teraz do ad remu... Czy naprawdę z mojego bloga (bo pomijam już nie zawsze przemyślane wypowiedzi w polemice z toyahem, tak bywa, a to co się dzieje w kraju, naprawdę działa człekowi na nerwy) wynika żem wariat? Czy naprawdę ten blog (pomijając całkiem inną konwencję) jest JEDNOZNACZNIE GORSZY od blogu toyaha?

Powiedzcie mi to proszę, bo nie chciałbym nadal żyć w nieświadomości. A jeśli tak właśnie jest, to w końcu wypadałoby przestać pisać. Nie tylko dlatego, by się moje wariactwo aż tak łatwo w oczy ludziom nie rzucało, bo co mi tam, ale po prostu dlatego, że robienie czegoś, czego robić nie muszę, na poziomie niespecjalnie wysokim, wydaje mi się żałosne i niepotrzebne.

Prosiłbym o szczere wypowiedzi. Z góry dziękuję!

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, lutego 19, 2009

Bonmot, nawet z długim wstępem, biężączki nie zastąpi... ale czy ja muszę pisać biężączkę, że spytam?

Świat się zaczyna powoli walić, słychać już zbliżający się armageddon... A Triarius, zamiast jak Pan Bóg przykazał, zajmować się biężączką, publikuje jedynie bonmoty i inne figlasy. W dodatku takie jak ten tutaj - co to w ogóle jest? Czy to ma być buddyjski koan? No bo przecież nikt nie zrozumie o co tu chodzi!

No nie, przesadzacie nieco moje ludzie - paru ludzi zrozumie o co chodzi, i to bez trudu. Inni niech sobie to potraktują jako koan, to może wcale nie był taka głupia rzecz. Co do bieżączki zaś, to są lepsi, szczególnie, że Triarius pisać w sumie nie znosi i całkiem mu się nie chce wklepywać jakichś dłuższych, a do tego składnych, tekstów.

Gdybyście jednak wiedzieli, ile takich tekstów sobie Triarius w ostatnich tygodniach ułożył w głowie, na przykład idąc na trening albo w ogóle gdzieś. Bo perypatetyk z niego, jak się okazuje, że hej! Układa on je sobie idący niemal słowo w słowo, składne i zgrabne, ale potem już go to nie bawi, żeby je z tej mózgowej pamięci spisywać. No bo co to za radość?

W każdym razie okazuje się, że ktoś te moje kawałki czyta i nawet się tym przejmuje, znajdując tu jakieś ideowe czy życiowe drogowskazy... Nie macie pojęcia ludzie, jak mi to pochlebia i jaki z tego powodu jestem... Well, zadowolony! No więc, na dowód że się poczuwam, napiszę Wam dzisiaj bonmota, który mi przyszedł do głowy w czasie ostatnich moich dyskusji z jednym kumplem. I który - co by o tym nie sądzili ludzie nieuświadomieni i małego ducha - jest naprawdę głęboki i błyskotliwy. A dla tych, co nie wiedzą o co chodzi (bo obcy im Spengleryzm-Ardreyizm-Tygrysizm) niech to sobie i będzie koan! Oto rzeczony bonmot:

Kora mózgowa - dobry sługa, zły pan.

;-)

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, lutego 08, 2009

Dzisiaj ukłon w stronę liberalizmu... No bo w końcu coś z tego blogowania warto by może mieć!

Dzisiaj będzie inaczej, w pewnym sensie (turpe dictu!) liberalnie... W sensie że o pieniądzach - jak je zdobyć, by być bogatym. Nic gorszego, proszę się aż tak nie oburzać! W końcu już Marcus Crassus twierdził, że "bogaty jest ten, kto może wystawić własną armię". Co do dziś nie straciło na aktualności i do tego musimy dążyć, ale daleka droga przed nami, oj daleka...

Przechodzę więc do rzeczy. Otóż jako m.in. tłumacz na polski i edytor słynnej książki "Blogi od A do... sławy i pieniędzy" słynnego Angusa Mcleoda, wiem co mówię, mówiąc, że blogi mogą przynieść nie tylko niezdrową przyjemność z rodzaju pryszczatego oglądania świerszczyków brata po pod kołdrą po ogłoszeniu przez matkę ciszy nocnej, ale także dać swemu twórcy i właścicielowi sławę i pieniądze. Oto zresztą okładka tej książki, o której żem przed chwilą wspomniał. Mało mamy grafik na tym blogu, to akurat jakaś taka się przyda:


Jakoś linki przy tych bloggerowych obrazkach nie działają, więc oto link do tej książki/ebooka: http://blogi.zlotemysli.pl/triarius.php. Można sobie np. ściągnąć darmowe demo i zobaczyć o co chodzi.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

wtorek, kwietnia 22, 2008

Eunuszyce i (znowu) ałzwajs

To nie jest blog obliczony na generowanie czyjejkolwiek przyjemności! Ani piszącego, ani (o dziwo) czytelnika. Słowa takie jak "ojropa" są tu wymyślane i propagowane nie ze względu na ich miłe brzmienie, a z całkiem innych powodów. Słowa takie jak "tuskoidy" nie są w zamierzeniu zaproszeniem do dyskusji na temat "Star Treka". (Przyznam się zresztą, bez cienia wstydu, że nigdy żadnego "Star Treka" na oczy nie widziałem, i w ogóle nie mam pojęcia, czy to jest to samo co "Gwiezdne Wojny", czy też co innego.)

Jeśli styl przypomina komuś szlachecką gawędę, to nie wynika to z jakichś specjalnych wysiłków autora, wspartych w dodatku obszernymi studiami adekwatnej literatury i krytyki literackiej, ino z tego to wynika, że autor jest właśnie taki facet i być może dość wiele mu się tych szlachecko-gawędziarskich genów w komórkach ustroju pałęta, by tak sponte sua pisał. Wszystkie zaś tu obecne makaronizmy, wszyscy ci rozliczni błyskotliwi concetti - jeśli oczywiście ktoś takie tutaj znajduje - są po prostu naturalnym sposobem działania mego umysłu i należy je traktować jako niezapowiedziany bonus.

W dodatku nie mam analitycznego umysłu, ani dość cierpliwości, by potrafić solidnie i regularnie analizować i komentować aktualne wydarzenia. Syntetycznego umysłu mógłby mi niejeden pozazdrościć, i staram się go tutaj wykorzystywać, ale skoro nawet Oswald Spengler nie załapał się nigdy na posadę politycznego komentatora w jakiejś szacownej gazecie, to ja z góry wolę z wszelkich prób robienia dziennikarstwa zrezygnować i zamiast tego wykrzyknąć, za Spenglerem, że "nie chodzi o wolność prasy, tylko o wolność OD prasy".

Więc, jeśli będą powstawać jakieś naprawdę wolne, naprawdę nielewacko-ojropejsiaste i naprawdę poważne media - to wiecie do czego ja się ew. nadaję i nie nadaję. Mogę się nieco wysilić, by rzetelnie analizować i opisywać, ale z rasowego rumaka... Już chciałem coś niepotrzebnie pyskiem strzelić, alem się szczęśliwie powstrzymał. Więc z rasowego rumaka rasowego bażanta, powiedzmy, nie zrobisz. Ani też odwrotnie.

Pisać naprawdę nie lubię (widać bardziej jestem spenglerowski "człowiek rasy", niż "człowiek intelektu", mój charakter pisma także zdaje się to potwierdzać), moja robota dla forsy zbyt przypomina to, co tutaj robię. Choć oczywiście jest nudniejsza, bo gdyby to tutaj było aż tak nudne, to bym tego po prostu nie robił. Cholera wie, czy takie dictum acerbum nie wypłoszy stąd moich ostatnich czytelników, ale skoro premier Tuś mi sie aż tak nie podoba, to muszę postępować inaczej. Czyli na przykład nie obiecywać różnych Drugich Irlandii, skoro naprawdę zmierzam do Drugiego Gabonu. Może ktoś zresztą tę drobną, choć istotną, różnicę doceni. 'Hu nołz?", jak zapewne mawiają nasi rodacy na wszechświatowych zmywakach? (Jeśli już się oczywiście nauczyli tamtejszego narzecza.)

No dobra, powiem ja dzisiaj coś konkretnego, czy będzie tylko take samo-się-napędzające perpetum mobile, czyli chiński (olimpijski) tygrys żywiący się własnym ogonem? Otóż coś tam jeszcze, poza słowotokiem, przygotowałem. Choć nie jest tego wiele. Ale jeszcze chwila grzebania się we własnych bebechach, skoro i tak nikt tutaj nie doczytał...

Więc powiem jeszcze, że o coś mi mimo wszystko z tym blogiem chodzi, i nie jest tak, ze sobie piszę najgorsze brednie, które mi do głowy przychodzą, a potem się śmieję z ew. naiwniaków, którzy to czytają. Tak naprawdę nie jest, przysięgam! Ten blog ma za zadanie WALKĘ. Jasne, to tylko blog, a nie mniej czy bardziej brudna literkowa bomba, ale kropla drąży skałę, a grosz do grosza... (I zbierze się złotówka!)

Szczególnie teraz, kiedy mam sporo pisania do zrobienia, a krajowa i światowa systuacja z jednej strony b. mi się nie podoba, z drugiej zaś pojawiają się jakieś wątlutkie iskiereczki, w potaci prawicowych, blogerskich inicjatyw... Więc szczególnie teraz chciałbym nieco choćby się przyczynić do przykopania czerwono-różowo-ojropejsko-cieniackiej swołoczy. I te rzeczy. Wypracowałem sobie więc formułę bloga, gdzie (poza atakami słowotoku i rozdrapywania własnych wirtualnych bebechów, jak właśnie teraz) jest sama esencja. Czyli przykłady, pomysły i zalecenia na temat tego, co można by W REALU zrobić, żeby było lepiej (nam, a gorzej naszy wrogom).

Jednym z takich pomysłków jest wymyślanie i propagowanie różnych słówek. Szczególnie takich, które działają skuteczniej i radykalniej niż piąchą w mordę. Słowek jak "ojropa" czy "niedokształciuch". To taki nasz malutki prawicowy Gramsci. Nie oszukujmy się, skurwiel odniósł ogromny sukces swymi pomysłami, a my teraz musimy to poodkręcać.

* * * * *

No więc mam nowe słówko, które sobie wczoraj wymyśliłem spacerujący i cieszący się ładną pogodą. Oraz oglądający zanikającą w oczach płeć rodzimych młodych kobiet. W spodniach oczywiście, zawsze i nieodmiennie. Nie żeby z rodzimymi mężczyznami było dużo lepiej, lub choćby trochę lepiej - obawiam się, że to właśnie od nich może się wszystko zaczynać...

Słówko to brzmi "eunuszyca". I chyba każdy domyśli się, co oznacza. Po czym zakrzyknie z zachwytu, widząc jakie to celne. Dlaczego "enuszyca", a nie znakomity przecież witkacowski "kobieton"? Spyta ktoś. Otóż "kobieton" jest przepiękny, ale nie na naszą wulgarną epokę. To raczej litaratura, niż werbalny kastet. Z jednej strony jest w nim "kobieta", z drugiej męski rodzaj - takie coś może stać się dla tych, których takimi słówkami chcemy deprecjonować po prostu komplementem! Czego my oczywiście nie chcemy, prawda?

"Eunuszyca" zaś? Z jednej strony rodzaj jest żeński, co tym specjalnym babusom może bardzo nie odpowiadać, z drugiej zaś jest tutaj "eunuch", który nikomu raczej wielkiego zaszczytu nie czyni, z definicji. A więc zachęcam do traktowania wszelkich tow. tow. Śród, Gretkowskich czy Szczuk per "eunuszyca". Dixi!

* * *

Druga sprawa to ałzwajs. Czyli, jak dotychczas to pisałem, zgodnie z pisownią niemieckiego oryginału i chyba z szacunku do Spenglera, choć jego języka nie znoszę - "Aussweiss". Pisałem już parę razy o tym, że propaguję to słowo jako okeślenie dla "dowodu osobistego". B. niedawno opisywałem jak przy odbiorze nowego ałzwajsa (który wtedy jeszcze pisałem Aussweiss, mea culpa) posługiwałem się tą nazwą u urzędzie i jakie to wywołało reakcje. Czyli żadnych, przynajmniej wśród urzędników, którzy wydawali się być po prostu przeszkoleni na tę okoliczność (!), choć (o czym chyba nie wspomniałem) jedna interesantka w średnim wieku łypnęła na mnie okiem wyraźnie spłoszona.

W sumie byłem dość z tamtego mojego występu zadowolony, ale od tego czasu był jeszcze jeden, a reakcje były całkiem inne i także interesujące. Oraz dające do myślenia i inspirujące. Mianowicie, w Urzędzie Skarbowym powiedziałem urzędniczce "auzwajs", mając oczywiście na myśli "dowód osobisty". Ona zaś całkiem nie zrozumiała o co mi chodzi, z pewnością szczerze, bo nie znała tego słowa. Na to jednak wtrącił się interesant w średnim wieku, który - ZE ŚMIECHEM! - rzekł jej, iż to "dowód osobisty".

Bardzo mi się ta sytuacja podobała, choć oczywiście to tylko drobiazg i do obalenia co jest do obalenia droga od tego jeszcze bardzo daleka. Jednak jeśli by się to określonko rozpropagowało, a tysiące ludzi każdego dnia robiłoby w całej Polsce tego typu drobne przedstawienia, może coś by do zrogowaciałej kory naszego ludu - a może nawet do skamieniałej kory urzędników - zaczęło powoli przenikać. Pomysłów tego typu mam sporo, niektóre są całkiem zabawne, inne brutalne i prosto do celu... Niemałą ich część realizuję jeśli tylko mam okazję, choć tylko drobną część tych fascynujących akcji dotąd opisałem.

A w każdym razie, jeśli nawet same akcje, słówka i przedstawionka nie dadzą aż takiego wyniku, jak byśmy chcieli, tego typu nastawienie budzi w nas to, czego, moim zdaniem, zawsze nam brakowało: "rewolucyjną czujność" - chęć wykorzystania każdej nadarzającej się okazji dla naszych celów, stałe zaangażowanie w sprawę... No i świadomość, że tak naprawdę, to wszystko się rozgrywa nie tutaj, na blogach, ale W REALU!

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, marca 17, 2008

Na drzewo dziadu, ślizgaczu chciwy!

Wczoraj późnym wieczorem rozstałem się z blogowiskiem salon24. Poszło o to, że niejakiemu Ujazdowskiemu, który z wielu powodów jest mi obrzydliwy, na jego nudny i dość wstrętny (jak to z pewnością zawsze u niego) wpis na jego blogu napisałem, cytuję: "Na drzewo dziadu! Powinni cię byli wywalić znacznie wcześniej, ślizgaczu chciwy na forsę i głaski tefauenów."

Kto mnie choć trochę zna i zna mój styl, z pewnościa zauważy, że było to w sumie łagodne i żartobliwe potraktowanie tej mendy. Czego nieco teraz żałuję. W każdym razie dyrekcja salonu przysła mi krótkiego maila z groźbą, że następnym razem zablokują mi konto. Więc postanowiłem się z salonem rozstać. Wcale nie uważam się za jakiegoś męczennika, to nie o to chodzi. Z salonem zaś jest dość niejednoznaczna sprawa: z jednej strony nie mogę narzekać na jakieś szykanowanie - mnie, czy prawicy w ogóle, w czasie gdy tam byłem. Przynajmniej jak na te podłe czasy i to przeklęte widać od Boga miejsce na ziemi było tam pluralistycznie.

I nawet w ostatnich dniach, dniach tej hecy z powodu Ojrokonstytucji, z której powodu nasza (?) dzielna targowica dokonuje cudów propagandowej elekwencji, a to przecież tylko na scenie - co musi się dziać za kulisami i z dala od oczu gawiedzi? Więc nawet w tych ostatnich gorących dniach, ja, z b. ostrymi i nie przebierającymi w słowach tekstami - a w dodatku, jak to u mnie, nie jakimś odkrywaniem "obiektywnych rewelacji" w paragrafach, czy dziennikarstwem śledczym, ino idiosynkrazjami i opluwaniem autoryteów - w ciągu trzech dni dwa razy załapałem się na eksponowaną pierwszą pozycję wśród wszytkich blogów.

Można by więc powiedzieć, że salon24 zachowuje się jak najbardziej fair, a mnie osobiście zdecydowanie dopieszcza. Co jest prawdą o tyle, że mogłoby być gorzej. Jednak nie wszystko jest cacy, szczególnie za kulisami. Płatni ojropejscy propagandziści w rodzaju profesora Sadurskiego potrafili tam ostatnio ze swymi kawałkami wisieć na głównej stronie po dwa dni (dosłownie), i to wysoko, podczas gdy nawet moje - zgoda, dziwnie dopieszczone - kawałki spadały w dość szybkim tempie i znikały z tej strony po paru godzinach. A Sadurski nie jest jeszcze najgorszy, bowiem w czasach takich jak te z różnych "uczciwych prawicowych publicystów" spadają maski, a ci nie potrafią nawet składnie pisać.

Więc mamy tam różne Warzechy i takich, których nawet nazwisk nie wspomnę. Jeden to chyba niejaki Wójcik, niegdyś "Nasz Dziennik", dzisiaj "Der Dziennik". No i oczyszczeni z zarzutów agenci WSI także, jakby zresztą mogło być inaczej. I to tam na tej pierwszej stronie wisi i wisi, a koledzy z naprawdę interesującymi tekstami, tyle że nie po linii, nie mogą się tam w ogóle załapać. Poza tym, co dla mnie akurat nie jest aż tak wielkim problemem, mamy tam, zgodnie z tym zresztą czego należało oczekiwać, desant przeróżnych lewaków i zapewne po prostu agentów (co najmniej agentów Agory), którzy bluzgają wrogom, z "kaczkami" na czele, i agitują za "Europą".

Czyli, podsumowując, do salonu żadnej większej pretensji nie mam, tym bardziej za całokształt, ale nie wszystko mi się ostatnio przesadnie podoba. Ogólne, tym bardziej w Polsce, a w salon24 niestety także. Czego się zresztą można było spodziewać?

No to o tej sprawie tyle, chciałem to wyjaśnić, bo będą, i już poniekąd są, różne interpretacje. Dotyczące faktów i/lub moich fochów i się obrażania. Nie, nie obraziłem się na salon, po prostu jestem, a przynajmniej staram się być, cholernie odporny na korupcję. Zaś takie stwierdzenie, że "jeśli jeszcze raz tak kogoś zaatakujesz to...", jest ewidentnie korupcjogenne. Zacznę się autocenzurować, zastanawiać się czy, komu i co można, a czego nie można powiedzieć... W końcu, proszę zwrócić uwagę, nie użyłem w tym moim komentarzu u owego Ujazdowskiego żadnego słowa z "powszechnie uznawanych za obraźliwe".

Po prostu powiedziałem mu krótko i lapidarnie, co o nim myślę. Następnym razem mam się zastanawiać co myśle i jak to wyrazić? Nie żeby lepiej zrozumiał on, i żeby lepiej zrozumieli czytelnicy jego blogu, tylko żeby spodobało się redakcji? Niedoczekanie!

Tylko tyle jest w tej sprawie i aż tyle. I np. każdy domowy pantoflarz przyzna mi rację, jeśli całkiem jeszcze mózg mu nie sparszywiał. Nie jest przecież pantofalarzem dlatego, że żona jest silniejsza i go zbije, tylko dlatego, że wkroczył kiedyś na ścieżkę unikania konfliktów za wszelką cenę, a wtedy nie ma już praktycznie odwrotu.

No to jeszcze na koniec w kwestii organizacyjnej. Paru ludzi ubolewało, że znikły z salonu moje teksty, ale najbardziej było im żal komentarzy. (W końcu ogromna większość samych tekstów była i tutaj. Mam nadzieję, że teraz ktoś to tutaj zacznie czytać.) Początkowo myślałem o wklejeniu tych komentarzy z salon24 pod odpowiednimi tekstami (mam je bowiem skopiowane na dysk), ale to by było naprawdę sporo roboty, nawet gdyby chodziło tylko o kilka ostatnich. Zrobiłem więc tak, że spakowałem wszystkie te stronki - calość tygrysiego dorobku w salon24, wraz z komentarzami (a nawet reklamami AdSense dzieł Michnika) i dałem do tego pliku link w prawym menu, w "Rzeczy nieprzemijające".

Kto chce, może sobie ściągnąć. Jest tego wprawdzie nieco ponad 8 MB, ale cóż to jest w obecnych czasach? Potem trzeba jeszcze będzie wyszukać co jest co, ale w każdym razie, jeśli komuś zależy, to jest to do zrobienia. I nie pozwólmy, by tow. Zemke był jedynym, który to z sieci ściągnie i przestudiuje! W razie czego może jeszcze zrobię tak jak wcześniej planowałem, ale mam inne pilne sprawy, a może się bez tego w sumie obejdzie.

Prosiłbym przy okazji o zawiadomienie ludzi, których ten blog mógłby interesować - linki, informacja ustna, wzmianki na swoich blogach czy stronkach, te rzeczy.

Wszystkich Przyjaciół pozdrawiam, zachęcam do czytania tutaj... Może znajdę zresztą sobie też jakieś inne, bardziej uczęszczane, miejsce, blogowisko czy coś. Może warto też by było by ten blog dostał własną domenę? Na pewno by go bardziej zauważały wyszukiwarki, a jego przypadku to by nie była wcale taka mało istotna rzecz. Jeśli ktoś ma jakieś uwagi, to proszę się nimi ze mną podzielić.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, stycznia 31, 2008

Blogi to gwóźdź do trumny demokracji

Gdyby blogowanie naprawdę miało wiele wspólnego z wolnością to w dzisiejszej Europie już by było zakazane.

* * *

Lewak dokładnie tak samo nadaje się na partnera w dyskusji, jak i wściekły pies. Lewactwo nie jest do dyskutowania, lewactwo jest do tępienia.

* * *

Wszystkie dotychczasowe totalitaryzmy - mimo ich ogromnych zbrodni - to z historycznej perspektywy była tylko wstepna gra miłosna. Uczenie należałoby je nazwać "proto-totalitaryzmami".

Prawdziwy totalitaryzm po prostu wymaga całkowitej kontroli wszystkich aspektów życia "obywateli", to zaś nie jest po prostu możliwe bez komputerów.

Dlatego też dzisiaj totalitaryzm potrafi czynić praktycznie codzienne postępy, a niemal nikt tego nie zauważa, ponieważ już przy obecnym poziomie kontroli jakim władza dysponuje - władza zresztą z każdym dniem doraz mniej dla "obywateli" przeźroczysta, i coraz mniej mająca wspólnego z tymi mechanizmami, które wciąż są głoszone jako święte i nienaruszalne, a mające rzekomo na celu wyłanianie władzy w "demokratyczny sposób" i jej "demokratyczną" kontrolę przez "obywateli" - terror nie jest na razie konieczny. A w każdym razie terror masowy i krwawy.

(Co oczywiście nie oznacza, że terroru nigdy nie będzie.)

* * *

Autentyczna demokracja, taka jaką opisują podręczniki politologii czy historii idei sprzed całkiem niewielu lat, nie polega - wbrew temu co nam od pewnego czasu wmawiają wynajęci w tym właśnie celu "mędrcy" - na tym, że każda opinia, aby miała społeczne oddziaływanie, musi być ze wszystkimi dyskutowana i uzgadniana. Nie, w autentycznej demokracji wystarcza, by dość wielu obywateli miało jakąś opinię, którą gotowi są bronić, przeważnie w ramach konstytucyjnego i demokratycznego systemu - przynajmniej jak długo jest to możliwe.

Dyskusja jest potrzebna, zgoda, ale nie dyskusja z ewidentnymi przeciwnikami, tylko z potencjalnymi zwolennikami. Nie chodzi tutaj o to, by "wygrać w dyskusji" - co jest w ogóle sprawą bardzo wątpliwą, jako że taka "wygrana" zależy od opinii arbitra, z tym zaś jest w tych kwestiach cienko. (I byłoby to prymitywne przeniesienie sportowych stosunków na sprawy poważne). A zresztą powołanie się na autorytet, choćby autorytet "arbitra" od wieków uchodzi za bardzo słaby argument, a więc wracamy do punktu wyjścia - dyskusji nie da się po prostu "wygrać", chyba że sam przeciwnik zadeklaruje przegraną. Tego jednak wszelkie Biedronie, Tuski i Sadurskie tego świata ewidentnie nie zrobią, bo i po co, kto ich niby zmusi?

Nie chodzi też o to, by "przeciwnika przekonać" - co w ogromnej części praktycznych spraw jest po prostu niewykonalne, ponieważ ludzie są różni, a zresztą niezależnie od tego czy są różni czy też tacy sami, po prostu mają całkiem różne interesy... (I byłoby to prymitywne przeniesienie na sprawy poważne idei z czegoś tak żałosnego i oślizgłego jak współczesny biznes piaru.)

Nie chodzi wreszcie o to, by "dojść do kompromisu" - ponieważ bardzo często żaden zadowalający obie strony kompromis nie istnieje. (I byłoby to prymitywne przeniesienie sytuacji z przedsiębiorczości na życie polityczne.)

Jak wygląda ten model "demokracji", który propagują - całkiem automatycznie i przeważnie bezwiednie - wszystkie te niezliczone blogi? Dokładnie ten, który nam rajfurzą wszystkie te światłe "autorytety" za ojro! Czyli tak...

Wszyscy gadają jeden przez drugiego, zaś Władza powolutku przykręca śrubę, ograniczając krok po kroku zakres tego, co w ogóle można publicznie wypowiedzieć. Czasem też reaguje na te "obywatelskie" dyskusje, na przykład wkraczając w roli Łaskawego Arbitra, który jedno (arbitralnie przez siebie wybrane oczywiście) z wielkim propagandowym hukiem zrealizuje, z innym zaś (ustami najętego Autoryteta) łagodnie popolemizuje... Dając delikatnie do zrozumienia potencjalnym głosicielom podobnych poglądów, że "przyjdzie jeszcze dzień zapłaty, sędziami wówczas będziem my!" (Trzeba tylko w tym celu ruszyć z posad bryłę świata, ale to już się przecież robi.)

Władza, ten Arbiter (Elegantiarum), nie jest, jak już żeśmy sobie rzekli, przez nikogo do niczego zobowiązana, przez nikogo kontrolowana, więc i spiritus jej flat ubi tylko sobie vult... Może więc sobie propagować samą siebie przy pomocy monstrualnie wielkich środków... Co i czyni. Może dawać dowolnie wielkie przywileje swym zwolennikom... Co i czyni. W postaci posad, zleceń, grantów, dotacji, zapomóg, tytułów "naukowych", protekcji, reklamy... Co i czyni. I nikt tego nie śmie, ani tez nie ma sposobu, skontrolować. Na pewni zaś już nie "obywatele".

Wróćmy do blogów... Na blogach więc "tworzy się" - albo w nieco mniej hurra-optymistycznym wariancie - "utrzymuje się" "społeczeństwo obywatelskie". I nikt już z tych wszystkich tokujących tak zajadle i z takim zapamiętaniem... Którym czystość demokratycznej idei, wcielonej w wszystko co się tylko da, tak bardzo leży na ich gorących, bijących dla demokracji i przez demokrację tylko, serduszkach...

I nikt już z tych wszsytkich słodkich, na blogach piszących, głuptasków nie pamięta, że tu nie chodzi o to, żeby gadać, żeby "przekonywać", żeby "się dogadywać" i "dochodzić do kompromisów"! (Nie chodzi też o to, żeby dawać się wpuszczać w kolejne pod każdym względem przez Władzę ustawione wedle jej potrzeb "referenda", z których wynikiem ta Władza zrobi potem dokładnie to, co zechce. I "obywatelom" nic do tego, mordy w kubeł głupie robole, bo jak nie...!)

Takie właśnie myśli sformułowały mi się niemal same z siebie parę dni temu, gdy na moje stwierdzenie pod tekstem reklamującym cudowność adopcji dzieci przez homoseksualistów, że "nie zgadzam się całkowicie, nie ma prawa tak być!" (czy jakoś podobnie), otrzymałem odpowiedź, że "jeśli będziesz miał prawne albo logiczne argumenty przeciw takiej adopcji, to porozmawiamy".

Wtedy mnie to uderzyło - my sobie będziemy gadu gadu, a w tym czasie oni nas zachodzą do tyłu i robią z nami wszystko, na co im przyjdzie ochota. Niedoczekanie! Ja się nie zgadzam. Ja w wielu sprawach, w których się z obecną Światłą Ojropejską Władzą nie zgadzam, jestem w większości - przynajmniej na terenie tego kraju, który jeszcze oficjalnie istnieć nie przestał. (Jeśli przestał, to prosiłbym o autorytatywną i oficjalna na ten temat informację!) Więc demokratycznie musi stanąć na moim, nie ma rady, ojropejsy kochane!

Tam zaś, gdzie w większości nie jestem, jestem - w kategoriach tej ojropejskiej religii praw człowieka - MNIEJSZOŚCIĄ. I mam święte (świeckie) prawo, żądać, by np. moje dzieci, a także moje ew. prawnuki, jak i prawnuki moich przyjaciół, kolegów, kochanek etc. ktl. miały warunki takie, jak sobie życzę, i jakie były całkiem oczywiste dla każdego w miarę normalnego człowieka jeszcze powiedzmy 30 lat temu. I nie mówię że tylko w PRL, ale dla każego, poza tymi lewackimi "kombatantami" z '68, którzy potem ubrali garniturki i rozpoczęli tak skuteczny marsz przez instytucje. Dzięki czemu dzisiaj tworzą Ojropę, stanowiąc jej wierchuszkę i narzucając normalnym ludziom swe chore pomysły.

Jeśli zaś kochana Władza, z jakichś dziwnych przyczyn pragnie w tym akurat przypadku odstąpić od swych Świętych (Świeckich) Zasad dotyczących Praw Mniejszości, no to ja, człowiek zgodny i skłonny do kompromisów, się zgadzam - wracamy na grunt klasycznej demokracji! Gdzie nikogo nie muszę o niczym przekonywać, ani dążyć do kompromisu... Wystarczy że tak uważam, że tego żądam. Zresztą czy Biedroń albo inny Sadurski tłumaczą mi się ze swych, dziwnych dla, mnie preferencji? Ja nie zauważyłem. Może oni uważają, że się tłumaczą, ale sorry - ja się nie zgadzam!

Nic mi nie zostało wytłumaczone, a o przekonaniu, czy o kompromisie w ogóle nie ma mowy. Więc tak samo niech mi będzie wolno powiedzieć, bez prób przekonywania już przekonanych (za pomocą ojro i innych ewidentnie korupcyjnych argumentów) , bez dążenia do chorych z samego założenia kompromisów (np. dupy z batem).

Zaś Szan. Państwo Blogerzy mogliby się nieco głębiej nad swą własną działalnością zastanowić. I albo przestać se wmawiać cudy niewidy, na temat jak to oni "zwiększają wolność" i "budują społeczeństwo obywatelskie" (no to gdzie ono? chyba że chodzi o Tuska i jego wesołą paczkę). Albo też, czym mi by uczynili największą frajdę - niech zaczną pisać o rzeczach nieco istotniejszych niż większość tego, co dotychczas piszą. No i wykażą nieco więcej drapieżności wobec przeróżnych "mędrców" i "arbitrów elegantiarum" - nawet jeśli ci są przymilni i (na razie) łagodniutcy.

Przyjdzie bowiem czas zapłaty, rzecz tylko w tym kto będzie płacił i komu. Bo są dwie możliwości. Tertium natomiast non datur.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, stycznia 24, 2008

Tusku, Tusku i po Tusku... czyli Otwieram sklepik z blogową galanterią!

A było to tak…
Już dość dawno stwierdziłem, że w tym całym blogowaniu najlepiej wychodzą mi tytuły, zaś dopisywanie pod nimi całej tej treści to męka, wychodzi tak sobie… I w ogóle to średnio bystry szympans by potrafił to zrobić nie gorzej. Szczególnie, że, jak to odkryto w wielkonakładowej prasie, rodzimy inteligent niczego poza tytułami i tak nie czyta.
Jednak problem jest, bo jak tu pisać same tytuły? Siedzi więc człowiek i coś tam smaruje, wychodzi mu ani mądrze, ani zabawnie, jeśli ktoś w ogóle to przeczyta to ten wspaniały tytuł mu z głowy zdąży wywietrzeć. I tak, zamiast być GENIALNYM AUTOREM BLOGYWYCH TYTUŁÓW (fanfary, werble, chóry starców zawodzą), wciąż jestem tylko takim sobie blogerem. I muszę nadrabiać agresywnością, pisać o różnych nieauktualnych, niemodnych i niezrozumiałych ludziach…
Po co mi to? Taki łagodny człowiek, dla którego nie ma nic przyjemniejszego niż ciepła kąpiel z pianką... Kiedyś, dawno temu – przyznaję z pokorą – z gumową kaczuszką, ale teraz już kaczuszkę zastąpiłem gumowym Tubisiem. Czyż może być coś rozkoszniejszego, kiedy zza półotwartych drzwi dobiegają czarowne nuty Chopina i takież gruchanie Naszego Ukochanego Premiera? A pianka... A kaczusz... Chciałem powiedzieć Tubiś... Ach, to jest rozkosz! To jest przecież Druga (a nawet w porywach Trzecia) Irlandia!
A tutaj, na tych blogach, człowiek cały czas się sroży, jeży, marszczy, udaje nienawidzącego Europy i profesora Sadurskiego kaczystę... Żeby na siebie jakoś zwrócić uwagę po prostu!
Poszedłem więc po rozum (co go mam, nie myślcie sobie!) do głowy i znalazłem rozwiązanie. Będę pisał same tytuły! Na sprzedaż. Dla innych. Zdolniejszych. Albo przynajmniej mniej ambitnych.
Niniejszym otwieram sklepik z blogową galanterią. Czyli przede wszystkim tytułami, ale będą i inne rzeczy. W razie popytu. Realnego, jak to się określa w ekonomii. Czyli popartego pieniądzem. Takie rzeczy mogą jeszcze być jak to: imiona bohaterów, wątki, szkice opowiadań... Ale to już potem. Na razie tytuły.
Kto sobie chce zobaczyć galerię moich dotychczasowych tytułów, to najwięcej tego jest na http://bez-owijania.blogspot.com. Żeby jednak nie było, że mam jakieś ograniczenia, to oto próbka biężączkowych (a biężączka to nie była dotychczas moja specjalność!) tytułów dla blogowych tekstów. Nie tylko blogowych zresztą – jeśli się Gazeta Wyborcza zgłosi, to też się jakoś dogadamy. Choć to będzie kosztować. Ale warto, zapewniam! (W końcu rodzimy inteligent, jak ustalono… I te rzeczy.)
Oto więc próbka tego, co jestem w stanie stworzyć – i to praktycznie na poczekaniu!

Blady Szczyt Tuska (i nabiegłe krwią oczy środowisk medycznych)


To już nie jest krach giełdowy - to po prostu Ćwiąknięcie! Do południa WIG20 -18,30%


Przedtem groźne ryki – cienkie Pi tera


W tym jednym Premier nas nie zawiedzie – rude naprawdę są fałszywe


Kopacz z Tuskiem szczytują na biało!


Mało nas, mało nas do kopania rowów… czyli Kopacz ministrem


Tusku, Tusku i po Tusku…


Czy ja powiedziałem “Irlandia”? Miało być “Gabon”

W tych tytułach dwuczęściowych, to zwracam ew. Nabywcom uwagę, że to można wykorzystać na różne sposoby. Na przykład tak, że pierwsza część jest tytułem, druga zaś staje się najbardziej efektowną, najmocniej między oczy (miłością) walącą częścią samego tekstu. Albo powiedzmy podtytułem. Czy jakoś. Możliwości wariowania (od "wariacja") na tych tytularnych motywach są po prostu niezliczone!
I ja zobowiązuję się dostarczać P.T. Klientom różne wersje tego samego tytułu: tak jak jest, rozbity na tytuł główny i podtytuł, rozbity na krótki chwytający za... cośtam tytułek plus między oczy w tekście... To jest naprawdę poważny biznes, nie jakieś tam słowicze wyborcze gruchania!
Co do cen – za prawo do wykorzystania, na wyłączność itd. – ustalenia zostaną podjęte dziś w godzinach wczesnowieczornych.
Na razie proszę o umieszczenie w widocznym miejscu linku z napisem “Sklepik z Blogową Galanterią”. Za część udziału w zyskach. Drobną, ale też te zyski będą z pewnością ogromne, bo mój sklepik zapowiada się jako jedyna zdrowa część rodzimej ekonomii w najlbiższych latach. I jedyna fajna okazja dla drapieżnych inwestorów wypadniętych z giełdy. (O mniej najbliższych latach w ogóle wolałbym się nie wypowiadać, bo mnie przygnębienie ogarnia i nawet kąpiel w piance z Tubisiem przestaje dawać radość.)
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, sierpnia 25, 2007

Otium cum dignitate... piękna sprawa, ale to nie jest polityka!

Wczoraj wklepałem tu kolejny fragment z Ardreya - tym razem całkiem drobny, ale za to z dość ostrym komentarzem. Sam fragment z Ardreya nie zawierał chyba nic specjalnie szokującego, a w każdym razie nikogo nie miał powodu urazić. Chodziło o to, że prawdziwi przywódcy nie zajmują się aż tak intensywnie wywyższaniem się nad maluczkimi, ale właśnie bronią ich przed tymi nieco większymi, i na tym - trudnym przeważnie a często nieprzesadnie ładnym - sojuszu opiera się właśnie zdrowa władza.

Mój komentarz rozwijał nieco tę sprawę, zapewne zbyt obcesowo i bez należytego zniuansowania. Wynikało to zapewne z tego, że napisalem ten tę rzecz w przerwie w wykonywaniu dużej i dość nudnej roboty, w dodatku nieco sprowokowany liberalnymi argumentami przeciw moim, i Ardreya, poglądom. Kawałkom w stylu tych, że to "z biologii wynika, iż konserwatyzm bierze się z małych jąder, zaś liberalizm z dużych". (Chodzi o komentarze do mirrora tego wpisu, umieszczonego na trygrys.salon24.pl. Można sobie to znaleźć w przedwczorajszych komentarzach, jeśli ktoś kolekcjonuje tego typu perełki.)

Naprawdę nie chodzi o to, żeby się usprawiedliwiać - w końcu jestem odpowiedzialny za to co piszę, nawet na blogu. Rzecz jednak w tym, że, choć moja krytyka była na serio i nadal ją podtrzymuję, to faktycznie mogło to być nieco bardziej zniuansowane. W końcu istnieje różnica między agresywnym nawiedzonym lewakiem, a "konserwatywnym liberałem", choćbym sam nie potrafił zrozumieć tego przedziwnego dla mnie połączenia i dostrzegał sporo luk w tego typu ideologii. Jestem zwolennikiem niepieszczenia się z wrogami - mówię teraz o walce intelektualnej, wszelkie inne pozostawmy na razie na boku - ale nie produkowania sobie bez potrzeby wrogów i totalnej wojny każdego z każdym.

O co mi właściwie chodzi? Poza tym, oczywiście, aby język giętki...? (O co mi akurat mało ostatnio chodzi - najlepszy dowód, że właściwie stale propaguję Ardreya, a nie swoje własne błyskotliwe i głębokie, że aż strach, myśli.)

Chodzi o to, że całkiem rozumiem kogoś, kto jest przede wszystkim biznesmenem, starającym się zapewnić rodzinie godny, i jeszcze znacznie lepiej, byt. Który w dodatku sobie coś tam pisze, np. na blogu. Jeśli w tym pisaniu akurat wychwala zalety i uroki prywatnej przedsiębiorczości, to także nic w tym zdrożnego. Raczej przeciwnie - człowiek praktyczny, aktywny, człowiek czynu (no, prawie!)... Który jeszcze wolny czas spędza na zajęciu mniej trywialnym, niż oglądanie seriali czy podskakiwanie w dyskotece.

Takie otium cum dignitate, jak to nazywali Rzymianie. Po naszemu dosłownie "wolny czas z godnością". Fajna sprawa, serio! Tym, do czego mam zastrzeżenia, jest fakt, że taki ktoś często widzi swe hobby jako wielce poważną i mającą ogromny wpływ na losy świata działalność polityczną. Z czym się absolutnie nie zgadzam.

To, że ludzie stronkę z jakimiś tekstami odwiedzają, a nawet te teksty czytają, nie jest jeszcze żadną absolutnie gwarancją, że cokolwiek się pod ich wpływem zmieni! Istnieje raczej niemal pewność, że pisanie na blogach nic nigdy nie zmienia w realu. Może poza dwoma wyjątkami:

1. kiedy się podaje jakieś konkretne i dotąd ogólowi nieznane informacje, a dany blog ma dość dobrą markę i jest to traktowane dość poważnie, by coś się w wyniku tych rewelacji zaczęło dziać;

2. sam fakt istnienia tysięcy blogów przyczynia się do zwiększania szumu informacyjnego, który jest jedną z pożywek dla postępów lewactwa w najogólniejszym sensie (wiara bowiem w "kontrrewolucyjny potencjał" internetu wydaje mi się dziecinnie optymistyczna).

Nie mam więc, jak mówię, nic przeciw biznesmenom, a tym bardziej przeciw biznesmenom mającym dość przecież w sumie fajne hobby w stylu otium cum dignitate. Dostrzegam nawe cień szansy, że z czasem przejdą na jeszcze wyższy poziom i zaczną rozrywać się pisząc sonety, albo nawet klasyczne w stylu tragedie heksametrem. Wow, to by dopiero było coś!

Nie jest to jednak polityka, sorry! Co by nie musiało być oczywiście żadną wadą, bo nie wszystko musi być polityką. Nie jestem Lenin, ani nawet tow. Sierakowski, żeby wszystko dla mnie musiało być polityką. Tylko, jeśli nie jest, to dlaczego jest to jako polityka ludziom sprzedawane? I być może paru z nich, z pewnością bardzo niewielu, ale jednak, od prawdziwej polityki, która by mogła coś zmienić, odciąga?

I nie mówię tu o polityce w sensie grzebania się w zeznaniach Kaczmarka, upajaniu się tokowniem Tuska, czy pokrętnością Kurskiego z Dornem. Chodzi mi o rzeczy o nieco większej wadze, które by naprawdę mogły coś w przyszłości zmienić. To, że nasza klasa polityczna okazała się dokładnie taka, jakiej można się było na trzeźwo spodziewać, to niestety tylko drobny aspekt polskiego upadku od dobrze ponad 300 lat. Ma to oczywiście znaczenie, ale mnie jakoś nie wciąga. Mnie to nie zaskoczyło, choć przyznam - rozczarowało. Człowiek, naiwny dureń, mimo wieku i doświadczeń, lubi się łudzić, że coś wreszcie zacznie się zmieniać na lepsze.

Wracając jednak ostatni raz do blogowego otium cum dignitate naszych biznesmenów... Fajnie, róbcie to, niech wam to daje masę satysfakcji! Nie mam żadnej pretensji. Wy jednak nie miejcie pretensji, kiedy będę ujadał, że nie jest to żadna poważna polityczna działalność, a jeśli się ją jako coś takiego przedstawia, to mąci się w głowach ludziom, z których (drobna niestety) część mogłaby coś realnie zacząć robić. Bo fakt, że milion ludzi odwiedziło czyjeś pisanie i nawet dokładnie wszystko przeczytało, dla mnie nie ma większego znaczenia - liczy się tylko to, co skłoni kogokolwiek do zadania sobie jakiegoś wysiłku.

Dlatego też ja bez porównania bardziej, choć bez wielkiej nadziei, liczę na pięciu ludzi, którzy coś kiedyś pod wpływem mojego pisania zrobią. Albo na tyle zmienią swe przekonania, by choć trochę inaczej postępować w realnym świecie. Bardziej na to liczę, niż na jakieś mityczne przyszłe miliony odwiedzających. I całkiem mi wszystko jedno, czy to będą akurat moje własne słowa, które spowodują tę przemianę, czy też to, co pisze Ardrey, Darlington, Keegan, Loomis, Spengler, czy ktokolwiek. Niech to sobie nawet będą ludzie, o których nic w istocie nie wiem, poza tym, że znalazłem kiedyś gdzieś jakiś ich celny aforyzm, który umieściłem na swoim blogu!

Naprawdę sądzę, że jeśli Polska miałaby się zacząć stawać lepszym krajem, to za symboliczny moment przełomowy można by - równie dobrze jak cokolwiek innego, a słuszniej od wielu innych rzeczy - uznać ten, kiedy stu Polaków ze zrozumieniem przeczyta i przemyśli te cztery ważne książki Roberta Ardreya o szeroko pojętej biologii i jej implikacjach. Więc się staram do tego przyczynić.

Może zreszta wcale aż tak fajnie nie nie jest? Może takie rzeczy, jak ta czy inna lektura, naprawdę nijak się nie przekładają na realia? W porządku, to całkiem możliwe! Tylko wtedy ja naprawdę nie widzę większego sensu w pisaniu czegokolwiek. Otium cum dignitate, zgoda! Ale w takim wypadku niech to jednak będą klasyczne tragedie heksametrem! Tam ludzkie życie jest chociaż tragiczne, a przez to wzniosłe. Nasze z każdym dniem staje się coraz bardziej pokracznie trywialne. I mi to nie odpowiada, sorry!

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, lipca 14, 2007

Jak przyspieszyć włosy na klatce piersiowej

Jakieś dwa tygodnie temu, czyli w parę dni po tym, jak Jacek Jarecki skłonił mnie do zrobienia sobie na Salon24 mirrora tego oto bloga - wabi się trygrys.salon24.pl - a potem mnie rozreklamował (zapewne ponad miarę, choć b. miło) własnym wpisem, zainstalowałem sobie na tamtym moim blogu licznik, żeby zobaczyć, jak to właściwie jest z oglądalnością i czy rzeczywiście się poprawi.

Przed chwilą odwiedziłem tamten licznik i co widzę... Z konkretów to, że coś tam się, wbrew moim obawom, jednak kręci, jakichś 80 odwiedzających dziennie mam. Choć część to zagraniczniacy, którzy zabłądzili tam przypadkiem, nic nie zrozumieli i od razu posurfowali dalej, to jednak jest dość sporo rodaków, z których spora część odwiedza tamten blog już któryś raz i często nie tylko tę pierwszą stronę.

Takich potencjalnie użytecznych informacji zdobyłem tam znacznie więcej, bo to b. zaawansowany licznik, jak na darmowy, więc w razie potrzeby mogę go polecić. (Wystarczy kliknąć na niego na tamtym moim blogu.) Teraz jednak będzie część artystyczna, jak to się działo w prlowskich akademiach ku czci. A w dodatku coś, co wydaje mi się naprawdę zabawne.

Otóż sprawdziłem sobie, jakie też słowa kluczowe doprowadziły ludzi do mojego blogu. Czyli, co wklepali w Googla, czy co to tam było (w 75% był to rzeczywiście Google), żeby, niekoniecznie z własnej woli, znaleźć się na moim blogu. I oto co dziwniejsze i zabawniejsze słowa kluczowe, które odkryłem (obok każdego słowa kluczowego jest częstotliwość, z jaką właśnie ono doprowadzało do mojego blogu):

gry zoologiczne 1.07%

szrotówek kasztanowcowiaczek 0.71% (jednak ktoś się tym stworzonkiem naprawdę interesuje!)

gry zologiczne 0.71% (uwzględniając błędy, to mój najlepszy keyword, nie ma jak zoologiczna ksywa!)

wychowanie seksualne 0.71%

Skleroza 0.71% (CO? chyba jednak przesadzam z samokrytyką)

jak przyspieszyć włosy na klatce piersiowej 0.36% (skąd oni mnie tak dobrze znają?)

norka śpiewak 0.36%

przekujmy miecze na lemiesze 0.36% (wzniosłe hasło, ale że ktoś to w całości wklepuje w Google!? chyba że wkleił)

pizzeria husajn 0.36%

gdzie 0.36% (to rozumiem! sukces, bo sporo ludzi by za taki uniwersalny, krótki keyword zapłaciło masę forsy)

symbolika obrazu Żyda liczace pieniądze 0.36%

jak postępować wobec kradzieży w sklepie odzieżowym 0.36%

zdjęcia z kastrowania 0.36%

głodny sąsiad 0.36%

najstarszy tygrys 0.36%

explicite aktfotografie 0.36%

Elvis Presley napewno żyje 0.36%

CZY W POLSCE MOZNA MIEC TYGRYSA 0.36% (można moja śliczna, można! ;-P

wąchanie benzyny 0.36%

definicja oscypka 0.36%

ilość osób na jedno miejsce na zoologi 0.36%

testy sprawdzające czy jest sie gejem 0.36%

do czego sluza podpaski ii tampony u kobiet wyjasnijcie 0.36%

mówienie do samego siebie 0.36% (więc już wszyscy wiedzą...)

weksel może nas uchronić przed prawem dożywocia 0.36%

tlumaczenie ancetres 0.36%

deski na sciane zewnetrzna 0.36%

piękne czternastolatki nago 0.36%

minusy piersi sylikonowych w jakim wieku nie powinno sie robic 0.36%

jak to robią ogiery 0.36%

tzw. drewniane ucho 0.36%

tekst ksiażki dlaczego warto kochać 0.36%

robert oswald 0.36% (Robert?)

pana 0.36% (nie myślałem, że na taki piękny krótki keyword się załapię!)

kobiecosc 0.36% (no, to lubię!)

bajka o skorpionie 0.36%

Kataryna 0.36% (jednak się opłaciło - cała jedna wizyta!)

duze piersi 0.36%

naukowe wytłumaczenie faceci myślą o seksie 0.36%

TYGRYS Z O LIWE 0.36% (kto mnie tak dobrze zna?)

sąd grocki skazuje za spożycie alkoholu na 0.36%

w natarciu na wroga - peja 0.36% (no proszę - warto było wspomnieć o rapie!)

owijanie włosów 0.36%

facet w halce 0.36%

pierwsza wojna światowa geje polska 0.36%

lasek buloński prostytucja 0.36%

aleks spengler 0.36% (pewnie jest i jakiś Aleks, ale nie u mnie)

łysina plackowata 0.36% (COOO?!!)

błona 0.36% (nie ma jak dać czasem chwytliwy tytuł, a i tak darowałem Ci Czytelniku większość tych xxx)

To by były te najciekawsze słowa kluczowe, ale zebrały się przez zaledwie dwa tygodnie, więc będę miał jeszcze chyba dzięki Googlowi i memu blogowi sporo radości. Dla mnie jest to jeszcze o tyle zabawniejsze, że w większości przypadków kojarzę, jaki to konkretnie tytuł czy fragment tekstu spowodował, żem znalazł się wśród wyników danego wyszukiwania, jak absurdalne by się to nie wydało.

Gdyby ktoś chciał zobaczyć, w jakim doborowym towarzystwie znajduje się w sieci taki bezkompromisowy, osobisty polityczny blog, to proszę sobie wrzucić w googla któreś z powyższych słów kluczowych. Niektóre wyniki mogą naprawdę zaszokować. No i zapraszam innych właścicieli stronek i blogów do pochwalenia się własnymi słowami kluczowymi. Naprawdę możecie być zaskoczeni, jak i ja byłem, kiedym to powyżej pierwszy raz ujrzał.

A swoją drogą imponujący jest wachlarz tematów, które człowiek zdążył już zgłębić i ludziom przybliżyć! ;-)

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

piątek, czerwca 08, 2007

Czyżbym przebił katarynę osikowym kołkiem?

Napisałem nie tak dawno temu tekścik w odcinkach pt. 'Czy "kataryna" to gazownik Kalukin?' I nawet go jeszcze nie dokończyłem - jednego odcinka wciąż brakuje, ale to po pierwsze niemal formalność, po drugie mam ostatnio sporo innej roboty, po trzecie zaś znowu mam sporo wątpliwości z cyklu "powrót na zewnętrzną ścianę wychodka".

Te dwa odcinki, które są już napisane, można znaleźć tutaj: Czy kataryna to gazownik Kalukin? ( 1 ) i Czy kataryna to gazownik Kalukin? ( 2 ).

Tekścik jest na serio w jakichś 90-95%. To znaczy prawdopodobieństwo, że to rzeczywiście jest Kalukin oceniam zdecydowanie niżej, choć gość mi z wielu względów do tego pasuje. Jednak najistotniejszą kwestię, czyli to, że "kataryna" to lewacka, zapewne gazownicza, prowokacja, traktuję w sumie całkiem poważnie. Zachęcam zresztą do zapoznania się z tymi dwoma istniejącymi już odcinkami cyklu.

Najzabawniejsze jednak jest to, że ostatni tekst na przesławnym blogu "kataryny" powstał 13 maja i traktuje o, z pozoru rzeczywiście przedziwnej, zmianie poglądów Adama Michnika w sprawie ujawnienia teczek. Można zresztą kliknąć i samemu sprawdzić: Michnik: "Teczki dla wszystkich". Jakby nic istotnego się od tamtego momentu nie wydarzyło...

Przyznam, że obserwuję tę systuację na przesławnym blogu od dłuższego czasu, z coraz większym zainteresowaniem i coraz większym rozbawieniem. Kataryna bywała na Forum Frondy, gdzie postawiłem swą przewrotną tezę, a potem broniłem ją przed zgrają oburzonych i pełnych pogardy szermierzy. No i sprawa jest o tyle zabawna, że jeśli moja gambitowa teza byłaby słuszna, to samo jej ujawnienie - nawet na tak mało znanym blogu, jak mój - zniszczyłoby cały sens tej przemyślnej (hipotetycznej) manipulacji.

Co zresztą jest właśnie jedynym powodem, dla którego starałem się tę tezę rozpropagować - żeby nie można było potem kiedyś manipulacji ujawnić i obśmiać prawicowych internautów, prawicowych blogerów i prawicy w ogóle: "jacy to durni i jak łatwo łapią się na byle fałszywkę, byle używała ulubionych słów kluczowych".

Wyobrażacie sobie, co by się działo? Wyobrażacie sobie, jak byśmy się potem czuli? I to nie tylko wszyscy namiętni i całkiem liczni wielbiciele "kataryny", ale po prostu wszyscy, dla ktorych poglądy gazownika i innych demokraci.pl są głupie i obrzydliwe. Pomyślcie tylko! Czy nie warto było sprytną paradą zapobiec czemuś takiemu?

No bo teraz - o ile oczywiście mam co do "kataryny" rację - nie będzie można już nas bezkarnie wyśmiewać, bo zawsze ktoś w odpowiedzi może powiedzieć: "No ale przecież jeden facet przejrzał całą tę grę na oczy, prawda? Więc chyba nie całkiem chodzimy stadem, nie zawsze nabierzemy się na każdą farbowaną lipę".

No więc w sumie, każdy kolejny dzień, nic nowego nie pojawia się na blogu "kataryny" sprawia, że bardziej na serio zastanawiam się, nie tylko czy jednak nie mam racji, ale także, czy moje na ten tamat pisanie nie nie stało się dla "kataryny" osikowym kołkiem. No bo po co dalej miałby się Kalukin i Agora wysilać, skoro manipulacja spaliła na panewce? Natomiast w innym przypadku, dlaczego nagle "kataryna" zaczęła na swym blogu publikować raz na miesiąc, zamiast jak dotychczas nie rzadziej niż co parę dni?

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, maja 19, 2007

Czy kataryna to gazownik Kalukin? ( 1 )

Jeśli śledzisz, Drogi Czytelniku, całą tę fascynującą i tajemniczą sprawę blogerki-widma, podpisującej się "kataryna"... Jeśli wciąż starasz się odgadnąć rysy jej twarzy... Jeśli w rannej mgle, w szarpanym przez wiatr Cirrusie czy pulchnym Cumulusie zdajesz się dostrzegasz zarys jej nigdy nie widzianej sylwetki... I jeśli Ci ten jaskółczy niepokój, ta paląca ciekawość, zaczęły utrudniać normalne, codzienne życie... Spójrz na fotografię po lewej, ponieważ to właśnie może być twarz, którą tak pragniesz poznać!

Jeśli jakimś przedziwnym trafem nie znasz Czytelniku całej tej fascynującej sprawy, to oto w każdym razie link do "kataryny" blogu: http://kataryna.blox.pl/html.

Nie, nie podrzucono mi na biurko żadnej teczki. Nie mam takich kontaktów. (Gdybym je miał, nie zabawiałbym się pisaniem błahych kawałków, które przeczyta pięć osób, tylko bym balował z Kulczykami tego świata i... nie, ten to już przesada!). Nie przeprowadziłem setek wywiadów z sąsiadami, nie mogę nawet przysiąc, że na sto procent Kalukin to właśnie "kataryna" - nie jest bowiem do końca wykluczone, że jest to jakiś inny pracownik Gazety Wyborczej, albo jeszcze prawdopodobniej - cały team pracowitych i oddanych sprawie gazowników.

Istnieje też pewna, niewielka ale jednak, szansa, że się mylę i "kataryna" naprawdę jest niewiastą siedzącą sobie w pokoiku i robiącą to, co robi, a nikt, łącznie z potężnym koncernem medialnym, choć stara się jak nie wiem, co, nie jest w stanie jej namierzyć i zidentyfikować, więc tylko skarży się przejmująco i nawołuje "katarynę" by się ujawniła. Może i tak być, tyle że prawdopodobieństwo czegoś takiego oceniam na pomijalne. Przedstawię teraz moje argumenty w całej tej fascynującej sprawie, a także nieco w jaki sposób do tego wniosku doszedłem. Zacznę od tego drugiego, bo to jest proste i łatwe do przedstawienia.

Jednak przedtem jeszcze oświadczenie: Nie mam najmniejszej pretensji do jakiegokolwiek blogera, że chce pozostać anonimowy i mu się to udaje!. Tak właśnie wygląda ta gra, i ta anonimowość jest jedną z naszych niewielkich przewag w walce z dysponującymi milionowymi budżetami, mającymi kontakty i prawników medialnymi kłamcami. Zresztą nietrudno zauważyć, że ja także piszę pod pseudonimem, choć pewien jestem, że zidentyfikowanie mnie nie zajęłoby jakiejś Agorze dwóch godzin, gdyby z jakiegoś powodu jej na tym miało zależeć. To było niezbędne wyjaśnienie, teraz powiem jak spłynęła na mnie intuicja na temat tożsamości "kataryny".

Otóż na pewnym forum, w dyskusji nad tożsamością "kataryny", jaka musiała się wtedy toczyć na bardzo wielu forach, a pewnie nadal się toczy, powiedziałem, właściwie żartem, że "kataryna to przecież Kalukin z Gazownika". Nie żebym całkiem się wcześniej nie zastanawiał nad pewnymi dziwnymi aspektami z "kataryną" związanymi, ale to jednak było swego rodzaju olśnienie. Olśnienie, bo zaraz potem wszystkie elementy tej układanki wskoczyły jakby na swoje miejsce...

Po prostu ta hipoteza (bo jest to hipoteza, co do tego chciałbym być dobrze zrozumiany!) wydała mi się od razu znacznie bardziej prawdopodobna od tej, że "kataryna" to rzeczywiście jakaś całkiem niezależna blogerka, której z niewyjaśnionych przyczyn parę lat temu spadły z oczu łuski i przestała wierzyć Gazecie Wyborczej, i żeby to odpokutować siedzi przy kompie, robiąc profesjonalne (choć nieprzesadnie ekscytujące i nieprzesadnie prawicowe) dziennikarstwo, a do tego tak cudownie myli za sobą ślady, że naprawdę nikt nie był jej w stanie namierzyć.

Co spowodowało jednak, że przyszedł mi wtedy do głowy ten forumowy żarcik? W końcu to nie musiał być Kalukin, mógłby być np. Maleszka czy sam Wielki Językoznawca, zgoda? Otóż ta akurat część mojej teorii, czy może mojego satori, wynikła przede wszystkim z faktu, że "kataryna" dziwnie łagodnie potraktowała brutalny atak na siebie i swoją anonimowość dokonany przez Kalukina właśnie, podczas gdy tuż przedtem dużo ostrzej zareagowała na łagodniejszy znacznie atak jakiegoś profesorka (Sadurski mu było, czy jakoś tak). W dodatku "kataryna" nazwała Kalukina "całkiem sympatycznym", co... Zaiste jest nieco dziwne, przynajmniej w tej sytuacji, chyba że się jest Kalukina matką... Albo właśnie samym Kalukinem.

Przejdźmy teraz do analizy czynników, które sprawiają, że moja hipoteza wydaje się znacznie bardziej prawdopodobna od wszystkich, które spotkałem w sprawie "kataryny" dotychczas. Ale to już w następnym odcinku. Mogą tak robić tabloidy, mogę i ja. Szczególnie, że sprawa jest i tak zbyt długa na jeden blogowy tekst.

c.d.n. (Deo volente of course)

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.