Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kościół katolicki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kościół katolicki. Pokaż wszystkie posty

wtorek, stycznia 13, 2015

Czy ogromne biusty mają jeszcze jakąś przyszłość i dlaczego nic o nich dotąd nie mówił papież Franciszek, ani TV Trwam nie zrobiła reportażu?

W ramach ogłoszeń parafialnych i zjadania własnego ogona:

Mam ci ja akurat w głowie duży, mądry i jakżesz aktualny tekst pod roboczym tytułem "Kowboj Hollande i Kowboj Merkel", ale musielibyście mnie mocno pocisnąć i się ponapraszać, bo to by było sporo roboty, a pisanie, wbrew pozorom, okrutnie mnie męczy. Oczywiście możecie powyższe zignorować, nie ma sprawy - i tak macie jakieś 15 do 20 procent szansy, że to jednak dla was napiszę.

A teraz do ad remu...

* * *

Właśnie przeczytałem na tasiemce zachodniej telewizji, że "papież Franciszek zaapelował o przestrzeganie praw człowieka". Zrobiło mi się cholernie przykro, choć przecież większych złudzeń co do dzisiejszego Kościoła mieć już od dawna nie mogłem, a pęd do przerobienia katolicyzmu na Departament ds. Drugiej Religijności - obecny przecież b. wyraźnie co najmniej od lat '60 ubiegłego wieku - przybrał ostatnio zdecydowanie na sile. (Szczerze mówiąc, kiedy go wybrano, MIAŁEM spore złudzenia co do obecnego papieża. Cóż, widać bez pewnej dozy naiwnego optymizmu po prostu się nie da.)

Głowa i główny autorytet poważnego, jakby nie było, wyznania, która przyłącza się bez cienia próby zaznaczenia swej odrębności do wszechpanującej dziś - tyle że już nie na "całym świecie", bo to się od paru miesięcy b. zdecydowanie i na naszych oczach odkręca, ale na pewno na Zachodzie - mętnej religii "praw człowieka"...

Produktu oświeceniowego deizmu (tu ukłony dla panów Robespierre i Korwin-Mikke!). Wrogiego wobec katolicyzmu, w ogóle próbującego wszelkie religie zastąpić czymś "racjonalnym" i rzekomo lepszym, choć lud jakoś tej Istoty Najwyższej, mimo starczych chórów, nie łyknął, więc trzeba dalej kombinować, wykorzystując do tego także i znienawidzony Kościół Katolicki...

Dla każdego prawdziwego przywódcy tego Kościoła dogmaty i moralne nakazy jego własnej wiary stoją bez porównania wyżej od jakichś wymóżdżonych i stale nam, nie wiadomo na jakiej niby podstawie, aktualizowanych, "praw człowieka". Jednak oczywiście dzisiejsi katolicy to nie muzułmanie, więc nikt się tam z nimi pieścił za bardzo nie będzie. Ci drudzy też nie, więc albo to się da wykorzystać, albo won na śmietnik historii! (To oczywiście nie ja mówię, tylko ci... Wiadomo chyba kto.)

Cholernie smutne, poniekąd także piekielnie żenujące, choć przecież ze mnie żaden tam "dobry katolik" - może bym i się starał, ale trzeba było nie robić jakichś szemranych V2! No dobra, można by o tym jeszcze sporo, na pewno nie byłyby to same banały i oczywistości, ale ja chciałbym w końcu dojść do tych tytułowych ogromnych biustów i dać tu coś konkretnego, w co się można będzie wgryźć, a nawet wessać, i to z przyjemnością.

Wczoraj, wędrując sobie smętnie po kanałach tego żałosnego pakietu telewizji wszelakich co ją mam, jako dodatek do internetu, dzięki któremu się z wami, kochane ludzie, mogę kontaktować, ujrzałem zapowiedź programu na TV Trwam, no i oczywiście (zgadliście?) był to reportaż o kobiecym obrzezaniu w Kenii. Wkurza mnie mocno, jak już niektórzy mogą wiedzieć, pakowanie się Kościoła w takie sprawy, i to z wielu powodów. O niektórych już pisałem (w tekście o "Małym braciszku ubeka"), ale jeszcze mi trochę przyszło do głowy i dlatego powstał cały ten tutaj tekst.

Argumenty, które dotąd przywołałem, były m.in. takie, że gdyby naprawdę chodziło o dobro tych przycinanych tu i ówdzie kobiet (choć z pewnością, jeśli ktoś je w ogóle pytał o zdanie, ty tylko b. wybiórczo, nie oszukujmy się!), no to dlaczego zawsze to musi być Kenia, albo inna Uganda - nigdy zaś Arabia Saudyjska czy Egipt? Tam trudniej nakręcić reportaż? Zgoda, ale można to przecie nadrobić ustnym komentarzem. Nie można? No to sorry, ale bez wyjaśnienia dlaczego nie, ja nie łykam całej tej, excusez le mot, podejrzanej propagandy!

Wspomniałem też o męskich niemowlętach, i to nie tylko tu czy tam, ale także w krajach takich jak np. Ameryka, gdzie teraz może już nie tak powszechnie, ale do niedawna przycinanie ich było stałą i "automatyczną" praktyką w szpitalach, gdzie te chłopięta się rodziły. Powody, jeśli już się ktoś odważał spytać, były podawane różne - od "higienicznych" (na co oczywiście nie ma żadnych naukowych dowodów), po takie, że dzięki temu tamci, co to mają z przyczyn kulturowo-religijnych nie będą się wyróżniać. (Fajne? Niedługo, jak mi teraz przyszło do głowy, może podobnie będzie z kobietami Zachodu - w końcu NIKT chyba się nie ma wyróżniać? CI też przecie.)

Już po napisaniu tamtego tekstu przyszło mi do głowy, że w końcu na Zachodzie - tym cywilizowanym, pozbawionym religijnego fanatyzmu i w ogóle - jest teraz szaleństwo operacji plastycznych, więc niby jaka jest ta istotna różnica pomiędzy tym upiększaniem ciała, a tamtym? Tym bardziej że "te" regiony także sobie panie jak najbardziej "upiększają", a większość, z tego co słyszę, właśnie jakby w tę samą stronę, co w Kenii czy (ale cicho, bo się wyda!) Egipcie. Wot problema! (Kto nie wierzy, niech sobie wrzuci w Googla "Barbie look".)

Jednak clou (wszyscy w końcu jesteśmy dzisiaj Charlie) mojej diatryby jest jeszcze inne. Przed chwilą przyszło mi to do głowy i dlatego właśnie zdecydowałem się tę sprawę znowu poruszyć. Otóż mieszkałem ci ja swego czasu w Szwecji. I miałem sobie żonę, a żona miała OGROOOMNY biust. (Jak dziwnie spora część moich co bliższych kobiet, tak się składa.) No i ile razy ta moja żona poszła w tej Szwecji do lekarza, nie bylo możliwości, by jej nie namawiano na obcięcie sobie tego biustu.

Nie osobiście, ale o wydanie zgody na dokonanie na nim, tym biuście, eutanazji. Czyli że jakiś chirurg, opłacany z państwowej kasy, czyli podatnika, ufunduje mojej babie pozbycie się tych, całkiem niepotrzebnych, drugo... Czy to będzie trzecio? Rzędnych cech płciowych. Powód? Bełkotali m.in. coś o raku. Jasne - bez cycków wszyscy będziemy żyć wiecznie, a jedyny rak jaki istnieje, dotyczy dużych piersi! (Zresztą, choć nie chcę się babrać w tego typu problematyce, zdaje się najmniej śmiertelny ze wszystkich.)

No i, każdy przytomny człowiek sam na to wpadnie, że w Szwecji musi być bardzo niewiele kobiet w b. dużym biustem, bo jednak przeciętny leming (płci zresztą nieokreślonej, bo to Szwecja, ale raczej nie męskiej) na takie namawianie reaguje jak kot na szperkę i od ręki podpisuje stosowną zgodę. A potem to już tylko ciach i wszyscy szczęśliwi.

Tylko powiedzcie mi, kochane ludzie, jaka jest istotna różnica między tym i tamtym w tej Kenii? Mi to wygląda jakoś tak, że każda, lub niemal każda, cywilizacja ma tego typu zapędy. I nie bardzo wiadomo dlaczego, tak jak nie i znamy w sumie przyczyny ogromnej ilości trepanowanych czaszek z różnych prehistorycznych kultur. Przecież trepanacja czaszki - bez jakiegoś hiper-skutecznego znieczulenia czy choćby aseptyki - to też nie jest jakaś wprost wielka przyjemność dla pacjenta. Prawda?

W Kenii to ma swoje odwieczne kulturowe uzasadnienie, tak? Jasne - dla Charlie Hebdo i innych takich, oczywiście to jak najbardziej powód, by zwalczać, ale DLA KOŚCIOŁA KATOLICKIEGO?! Że im się po prostu (de gustibus etc.) takie przycięte kobietki o wiele bardziej podobają, podczas gdy tutaj, na Zachodzie, nikt jeszcze (no, poza homoseksualnymi projektantami mody) nie uważa, że kobieta bez cycków jest ładniejsza od takiej z b. obfitymi i ogólnie... (Ach!)

Tak że, jeśli mam rację, a przeważnie (niestety) ją miewam, to niektórzy tutaj, w naszym w dodatku imieniu, pakują się w cholernie paskudną i po prostu niebezpieczną grę, próbując nas mamić i oszukiwać pokrętnymi argumenty... Naprawdę - brzydko się bawicie i nie idźcie tą drogą! Każda mądra babcia wam powie, że oddając się zbyt łatwo, przekreślasz sobie szansę na jakikolwiek szacunek i dobre traktowanie - wiec sorry, ale katolicy nie powinni się tej szemranej bandzie, rządzącej obecnie światem pod hasłem "praw człowieka" oddawać na samo gwizdnięcie! Tego nawet największy przyjaciel człowieka zazwyczaj nie robi.

triarius

niedziela, listopada 02, 2014

Dobre rady, mentalne zatory i kryzys Kościoła

Przeczytałem właśnie, jak to od jakiegoś czasu robię niemal codziennie, najnowszy tekst by MatkaKurka... Przez niemal cały tekst było OK, choć bez wielkich wstrząsów, za to zakończenie wstrząsnęło mną potężnie, i to nie w jakimś pozytywnym sensie. Po prostu mną rzuciło. Chodzi o ten oto kawałek:

http://kontrowersje.net/refleksje_ateisty_nad_fenomenem_katolicyzmu


Zacytuję zresztą, chyba nie będzie to pogwałceniem żadnych tam praw. Oto słowa, od których włosy mi się na plecach jeżą:

Jeśli Kościół Katolicki nie pozbiera się i nie znajdzie pomysłu na istnienie po dwóch tysiącach lat, to przepadnie w jeden dzień jak greccy bogowie. Oczywiście nie mówię o święceniu prezerwatyw i sakramencie dla „związków partnerskich”. Mam na myśli taką rewolucję jak zwrócenie się kapłana do wiernych i mówienie w języku wiernych, obie te „reformy” zatwierdziła hierarchia. Teraz potrzeba czegoś równie spektakularnego i jeśli miałbym podpowiadać, to zniósłbym celibat, najgłupszy z katolickich wynalazków, źródło wszelkich nieczęści i problemów Kościoła. Tyle refleksji, jeśli strasznie zgrzeszyłem, to proszę o pokutę, mam nadzieję, że nie bluźniłem.
Tematów, i to ważnych, jest tu potencjalnie co niemiara, ale dzisiaj postaram się powstrzymać rumaka i skoncentrować się na sprawie najważniejszej. Muszę jednak pokrótce parę spraw wyjaśnić. Otóż:

- sam, tak jak MatkaKurka, jestem "w sumie" ateistą, choć pod względem kulturowym i uczuciowym bardziej chyba jestem związany z katolicyzmem od wielu jak najbardziej słusznych i poprawnych dzisiejszych katolików (że już nie będę tego słowa brał w cudzysłów, choć ręka mnie świerzbi);


- moje serce należy do kościoła sprzed Soboru Watykańskiego - tego trydenckiego kościoła - i w moim przypadku nie jest to wyłącznie kokieteria, bo ja jestem w tej szczęśliwej (?) sytuacji, że naprawdę tamten kościół pamiętam, choć fakt, że już wtedy, gdzieś w trzeciej klasie podstawówki, zacząłem wiarę tracić, i to wcale nie ze względu na jakąś materialistyczną propagandę (na którą jestem dziwnie odporny), a arystokratyczna babcia "uświadomiła" mnie politycznie już wcześniej, tylko po prostu ja tak wyraźnie mam;


- nie uważam, jak niektórzy cenieni przeze mnie publicyści, by ultramontanizm był dla Polski - dzisiaj, lub zresztą kiedykolwiek - rozwiązaniem któregokolwiek z jej problemów... ultramontanizm może się sprawdzić, w ziemskim bycie, bo nie mówię o zbawieniu duszy, jedynie w przypadku krajów takich jak niegdysiejsza Hiszpania czy Austria - które potrafiły wejść w rolę karzącej ręki i miecza Papiestwa - nie zaś w przypadku krajów peryferyjnych i wiecznie zagrożonych (także przez niewiernych), które katolickiej polityki nigdy nie tworzyły, co najwyżej jej SŁUŻĄC, krwią, potem i innymi zasobami... (ważny temat, ale na razie o tym tyle);


- sam mam specyficzne teologiczne gusta i różne związane z tym idiosynkrazje, o których potrafię czasem wspomnieć w prywatnej rozmowie, albo nawet w sieci - na przykład mam przekonanie do Marcjona, który, gdyby zwyciężył, nie mielibyśmy problemu z barbarzyństwem i po prostu podłością wysławianymi w Starym Testamencie (obok wielu niesamowicie pikantnych historyjek, których, na szczęście dla cnoty wiernych, nikt nie stara się zrozumieć), z czego wynikłoby także parę bardzo praktycznych i bardzo istotnych spraw, o których zamilczę, sapienti sat.


Tak że, przyznaję, sam nie jestem bez grzechu, do świętości mi daleko, i o żaden kardynalski kapelusz się nie dopraszam, choć było w historii nieco kardynałów, i mniej religijnych, i mniej przyzwoitych ode mnie. Nie chodzi mi też tutaj o to, żeby się tu kreować na najwierniejszego syna i obrońcę, którego rady czyta się w Watykanie z wypiekami.  Bóg mi świadkiem jednak, że staram się być lojalny i chyba raczej jestem. 


Czasem, nawet może aż za bardzo, bo mnie to jeszcze bardziej oddala od ortodoksji. Tej dzisiejszej, żeby już nie rozwijać tego tematu. Ale qui aime bien, châtie bien, jak się kiedyś mawiało, a czasem nawet i praktykowało. (A wy możecie sobie przetłumaczyć w guglu... Niestety jednak nie, bo gugiel pisze pierdoły, sorry!)


* * *


Teraz do naszej najistotniejszej sprawy... Wierzę, że Kurak też dobrze życzy Kościołowi (wbrew opinii paru ludzi, których cenię, a oni mają na jego temat masę podejrzeń), i że ze szczerzego serca udziela Kościołowi dobrych, w swoim mniemaniu, rad, które mają mu pomóc przetrwać więcej, niż te dotychczasowe dwa tysiące lat. Z tym się chyba możecie zgodzić? 

No to teraz - jakie ma być to największe zagrożenie? Odwrócenie się od Kościoła wiernych, tak? No bo do tego mają zmierzać te wszystkie światłe rady. Kościół ma jeszcze parę innych problemów, ale te rady dotyczą akurat tego aspektu. (Plus ew. "problemu pedofilii" w związku z tym celibatem, ale ten problem w ogóle jest dość szemrany, jak większość tego, o czym wrzeszczy lewizna.) Wierni mają się odwrócić od Kościoła, jeśli ten się szybko i skuteczenie nie zmodernizuje i nie stanie do nich otworem. No a jak jest z ISLAMEM, że spytam? 


Wiem, że islam nie jest w tej chwili popularny, zresztą trudno by był bardzo popularny dla katolika, ale jest to niewiątpliwie religia, istnieje nieco krócej od katolicyzmu, ale nie aż tyle krócej, a problemów z odwracaniem się odeń wiernych ewidentnie wciąż nie ma. Nie ma co hodować w sobie mentalnych zatorów, które by uniemożliwiały stawianie podstawowych pytań - tylko dlatego, że kogoś, mniej lub bardziej słusznie, nie lubimy.


Nie mówię oczywiście, że katolicy mają zarzynać barany w ramach kultu, albo wysadzać się w powietrze, ale jednak fakt, że tamci to robią, zdaje się świadczyć, że swoją religię traktują, nadal, ogromnie poważnie. Zgoda? Dlaczego ją tak poważnie traktują? Dlatego, że "stoi do nich otworem"? Że jest łatwa i przyjemna? Że niczego nie wymaga? Że jest zgodna z "najnowszymi odkryciami nauki"? (Że już o mitycznych  "prawach człowieka" nie wspomnę, bo to w ogółe żenada.)


Otóż nie! Muzułmanów jest dziś na świecie coś chyba ponad miliard, z czego Arabów tylko drobna część, a przecież Święta Księga jest po arabsku, w dodatku w trudnym i archaicznym języku, a tylko to ma dla wyznawców religijną wartość. Więc, chcą czy nie chcą, muszą się tym obcym językiem posługiwać, a przedtem jeszcze się go nauczyć. Żeby już nie przypominać innych obowiązków muzułmanina.


Celibatu faktycznie nie mają, ale ja tu nie piszę ulotki reklamującej islam, więc mogę z przekonaniem powiedzieć, że celibat jest akurat ogromnym osiągnięciem katolicyzmu. Nie tylko ja tak zresztą uważam, bo spotkałem się z tą opinią w sporej ilości mądrych książek. 


Religie nie mającej celibatu, a będące nieco choćby bardziej skomplikowane od islamu - który w końcu skomplikowany nie jest, choć za to ma ambicje kształtowania całego społecznego życia - degenerują się o wiele szybciej, niż (sorry wrażliwe dusze!) zdegenerował się po tych dwóch tysiącach lat katolicyzm. (A my przecież jeszcze dziś, mimo wszystko, próbujemy i mamy nadzieję, że uda nam się go uratować.)


Tak że - dla Matki Kurki i dla wszystkich myślących o tych sprawach tak jak on, pytanie: 


DLACZEGO ISLAM WCIĄŻ NIE TRACI WIERNYCH, CHOĆ FRONTEM DO NICH NIGDY STANĄĆ PRZECIEŻ NIE RACZYŁ? 


JAKI JEST POWÓD, DLA KTÓREGO KATOLICYZM NIE MOŻE POSTAWIĆ WŁAŚNIE NA ANALOGICZNĄ WIERNOŚĆ STARYM ZASADOM I ODWIECZNĄ TRADYCJĘ?


Zrozumiem (choć mnie to absolutnie nie zachwyci), jeśli ktoś powie: POSTĘP, PRAWA CZŁOWIEKA, NAUKOWY ŚWIATOPOGLĄD... Albo jeśli powie: to są prymitywy, nic nie kapują, my, młodzi wykształceni z dużych miast natomiast... Jednak gadka o nieuniknionej śmierci Kościoła z powodu rychłego odejścia od niego wiernych - zrażonych do tak archaicznej i mało człowiekolubnej instytucji, to, moim zdaniem, albo ordynarne kłamstwo albo skrajna bezmyślność. Sorry, ale takie jest właśnie moje zdanie, i nie od dzisiaj!


triarius


poniedziałek, stycznia 07, 2013

Druga religijność ante portas... (i inne takie)

Mógłbym przecież... Cóż, mógłbym się nazywać na przykład... Teodor Artur Romuald Gerwazy Olgierd Wacław Ignacy Cyborg-Anapast... (Byłbym pewnie jakimś arystokratą i miałbym tyle imion, co hiszpański grand, plus dwa nazwiska połączone myślnikiem.)

Mógłbym, prawda? Długie to i ludzie by zastępowali skrótem. Skrót, cóż, niezbyt sympatyczny, fakt. Jednak okazuje się, że może być znacznie gorzej. Moje osobiste inicjały to, turpe dictu, PO.

Wyobrażacie sobie, jak się czuję za każdym razem, kiedy to widzę? Teraz już się nieco przyzwyczaiłem, ale jak wy byście się czuli, gdyby wasze osobiste inicjały oznaczały jedną z najobrzydliwszych rzeczy, jakie kiedykolwiek pełzały po ziemi, i gdybyście to raz po raz musieli oglądać?

* * *

Nie chcę was ludzie martwić, ale wkrótce czeka nas armageddon - albo coś jeszcze o wiele gorszego.

* * *

Jeśli się bardzo nie mylę, a nie sądzę, to wkrótce będziemy mieli świat PO CHRZEŚIJAŃSTWIE. I niezależnie od tego, czy to będzie armageddon, czy ta druga, dużo gorsza opcja, będzie to coś niewyobrażalnie upiornego.

Będzie to czas, gdy zwykłe, pozbawione bezinteresownego sadyzmu, walnięcie bliźniego ciężkim przedmiotem w czaszkę, ze skutkiem śmiertelnym, żeby mu np. zabrać coś, co on ma, a my chcemy, będzie można (z punktu widzenia filozofii etycznej, którą nikt się wtedy oczywiście nie będzie zajmował, może z wyjątkiem funkcjonariuszy o nazwiskach oznaczających dnie tygodnia) słusznie uznać za zachowanie w sumie przyzwoite.

Zaś przyozdobienie jakimś niskiej rangi aparatczykiem, czy szpiclem, drzewostanu czy jakiejś (zrujnowanej już zapewne) konstrukcji, będzie jedynym aktem autentycznie wzniosłym dostępnym komukolwiek. Dostępnym jednak oczywiście jedynie bardzo nielicznym. Bo to nie będą czasy wzniosłości, raczej przeciwnie.

Dzisiejsze, posoborowe chrześcijaństwo to, w moich oczach, dno, jednak to, co przyjdzie potem, będzie jeszcze o lata świetlne gorsze. W dodatku nie będzie to czyściec, który się kiedyś kończy i człowiek idzie do nieba, tylko piekło, bo z tego już ludzkość nigdy z pewnością nie wyjdzie.

I może nowe zlodowacenie, które w końcu musi przyjść, i wcale niekoniecznie jest aż tak odległe, okaże się w końcu wybawieniem dla niemal wszystkich, którzy tych upiornych czasów dożyją. Może poza najwęższą "elitą", która będzie się wtedy czuła szczęśliwa - tak, jak tego typu (z przeproszeniem bydląt) bydło szczęśliwe być potrafi. Albo też ludzkość wygubi się w jakiś inny sposób. Zapewne o wiele mniej przyjemny, ale i tak nie będzie to gorsze od tego życia, które czeka ówczesnych proli. (O ile nie po prostu wszystkich, łącznie z "elitą".)

* * *

Wyobrażacie sobie, jaki los gotują nam ci wszyscy, których nie ma nawet jak nazwać, bo nazwanie ich "psychopatami" obraża psychopatów, "zerami" obraża tę przyzwoitą w końcu liczbę... Bez żadnej złej woli - po prostu dlatego, żeby nas ściągnąć do własnego poziomu... Czy, raczej, w ich mniemaniu, jak należy przypuścić, "podciągnąć"...

Żeby zapewnić nam, a sobie przede wszystkim, bezpieczeństwo po wieczne czasy... Nieśmiertelność od skrobanki po eutanazję... Polityczną poprawność taką, byśmy sami na siebie składali donosy, kiedy nam się coś niepolitycznego przyśni, albo przyjdzie nam do głowy nietolerancyjna myśl... Żebyśmy się różnili baba od chłopa "tylko jedną malutką rzeczą" ("na którą przecież bóg", z małej litery, zdaniem różnych współczesnych chrześcijańskich duchownych, "uwagi nie zwraca"), a i to do czasu...

Ci ludzie - o twarzach złodziei kur, o twarzach jakby wprost ze słoja z formaliną w jakiejś upiornej klinice psychiatrycznej pod wezwaniem Pabla Picasso i dr. Mengele - kładą nas, już dzisiaj, na prokrustowe łoże, żeby nas tu naciągnąć, tu przykroić, i żebyśmy się do nich upodobnili. Z jedną różnicą - oni mają być panami, my niewolnikami.

* * *

Mówi się, że bogaci zachodni, a szczególnie amerykańscy, Żydzi bez wielkiego smutku oglądali zagładę swoich wchodnioeuropejskich pobratymców, widząc w tej zagładzie wiele korzyści, które potem faktycznie się zrealizowały. Albo przynajmniej, że nie przeszkadzały im wstępne do tego czynności, ponieważ widzieli w tym np. szansę na znaczne zwiększenie emigracji do Palestyny. (Kosztem, oczywiście, asymilacji i ewentualnego utraty żydowskiej tożsamości.)

Nie mogę powiedzieć, choć się tymi sprawami raczej nie zajmuję, by argumenty za tą tezą były całkiem nieprzekonywujące. A przecież są i jeszcze dalej idące hipotezy, wedle których ci zachodni, bogaci Żydzi, w mniejszym lub większym stopniu sami, świadomie przyczynili się do tej zagłady swoich pobratymców. Nie mnie to, powtarzam, osądzać, ale nie da się ukryć, że niektóre argumenty w tej kwestii dają do myślenia.

Niestety, zaczynam się obawiać, że trochę podobnie jest dzisiaj z chrześcijaństwem. W tym sensie, że hierarchia bardzo mało się tym martwi, iż chrześcijanie na całym niemal świecie są dziś prześladowani. I po prostu giną. Jak ostatnio gdzieś przeczytałem, nie wiem czy to dokładnie prawda, co trzy minuty jest mordowany jeden chrześcijan.

Ludzie sobie wmawiają, że to "męczeństwo" i że Kościół z tego wyjdzie zwycięski. Jakim durniem i jaką kurewską szują trzeba być, żeby takie pierdoły opowiadać? Nie chcę się tu wdawać w dyskutowanie starożytnej historii, o której akurat to i owo wiem, ale te sytuacje - czyli pierwsi chrześcijanie i lwy w cyrku Nerona z jednej, i to co się dzieje obecnie, od morderstw po "drobniejsze" prześladowania, których nie da się już po prostu zliczyć, w III RP, w "Europie", w "mniej cywilizowanych" krajach - są kompletnie różne i nieporównywalne!

Spengler przepowiedział - nam, czyli Zachodowi - nadejście "drugiej religijności", które miało jednak nie przypominać katolicyzmu, a raczej coś w rodzaju Zielonoświątkowców. W sensie, że miało być pokorne, ciche, masochistyczne, i pomagać ludziom, swoim wyznawcom, godzić się i jakoś żyć w koszmarnej rzeczywistości późnej Cywilizacji. Katolicyzm mu do tego nijak nie pasował, i wcale się nie dziwię. Jednak po latach katolicyzm przepoczwarzył się w coś, o czym kościół Zielonoświątkowców z czasów Spenglera zapewne nie mógłby nawet marzyć.

Czy Kościół i katolicyzm (inne wyznania i tak nie będą miały znaczenia) ma w ogóle szansę przeżyć? Mówię - na ziemi - bo o sprawach czysto religijnych nie chcę się wypowiadać. Pewnie i ma, ponieważ obecna "elita", waadza, establiszmęt... Ten światowy, ta światowa, to globalne od Nowego Porządku, Nowego Człowieka itd. - w sumie potrzebują jakiegoś źródła moralności (czyli "resztek po dawnym religijnym tabu", jak to genialnie określił Spengler, choć możliwe, że to wziął od Nietschego), a do tego lepiej się nadaje WYKASTROWANY I "ZNAJĄCY SWOJE MIEJSCE" KK.

Lepiej od jakiejś, wymyślonej przez któryś z dni tygodnia, świeckiej obrzędowości, czy kultu Istoty Najwyższej. Która w końcu nie pomogła nawet samemu Robespierre'owi. Prole mają mało kraść, a jeśli, to od siebie nawzajem, a nie od waadzy... Prole mają o waadzy co najwyżej opowiadać mało śmieszne dowcipy, jeśli już muszą, ale na pewno nie mordować nasłanych przez waadzę szpicli i czynowników po ciemnych kątach... Prole mają też nie popełniać nie w porę samobójstw, bo to by była samowolna fopa - waadza sama zadba o to, żeby żaden prol zbyt długo nie pożył.

A już całkiem nie ma prawa być samobójstw spektakularnych, które by odciągały uwagę innych proli od organizowanych dla proli przez waadzę budujących imprez... Nie mówiąc już o tym, żeby jakiś prol chciał ze sobą na drugi świat kogoś, albo i sporo innych, zabrać.

No i do tego przyda się waadzy Kościół, tylko musi znać, jak się rzekło, swoje miejsce. I hierarchowie to rozumieją, a także, mniej czy bardziej chętnie, z mniej czy bardziej autentycznie religijnych powodów, akceptują. Mi się to bardzo mało, przyznam, podoba, ale ja akurat stoję obok i tak mi się wydaje, że gdybym obok nie stał, to podobało by mi się jeszcze bez porównania mniej. (Choć co ja tam wiem.)

I to wszystko może się im udać - tym i tym - co by stanowiło istotną część tego, o czym pisałem na początku. Tej alternatywy gorszej. A w każdym razie o wiele radykalniejszej. Od armageddonu. (Który oczywiście sam w sobie też nie byłby żadną absolutnie rozkoszą.) Jednak może się to też nie udać, a to na przykład z tego powodu, że waadza w coraz większym stopniu pozwala hulać swoim hunwejbinom, czy może się nimi wprost posługuje. Ci hunwejbini to oczywiście lewactwo w typie, turpe dictu, P*kota. (Czy innego K*wina, choć ten na religię katolicką zamierza się w sposób o wiele bardziej wyrafinowany.)

Na razie działania tych hunwejbinów są waadzy na rękę, ponieważ kastrują Kościół i pokazują katolikom, do jakiego stopnia są niczym. Jeśli skończy się to na kastracji, totalnej podległości, odgórnie sterowanej drugiej religijności, masach pocieszających się cichutko nadzieją na wieczną szczęśliwość, podczas tyrania od urodzenia po grób na swoich panów... Wtedy wszystko będzie cacy - Kościół PRZEŻYJE, ALLELUJA!

Jednak jeśli hunwejbiny trochę przesadzą, albo wprost dojdą do władzy... Nie wiem zresztą, która perspektywa dla mnie gorsza. Świat całkiem po chrześcijaństwie z pewnością będzie koszmarem większym od wszystkiego, co potrafimy sobie wyobrazić - świat z wykastrowanym Kościołem i katolicyzmem w stylu globalnego kościoła "księży patriotów" podoba mi się jeszcze jakby mniej. (Aż trochę trudno uwierzyć, że to możliwe, a jednak!)

Choć na pewno z taką reglamentowaną drugą religijnością, którą oczywiście zachłysną się wszelkie sieroty i kulawe kaczki... I tylko one. Jednak łatwiej będzie wtedy poniekąd ludziom silnym i zdeterminowanym, bo i mniej będzie konkurencji, więc przeżyć powinno im być łatwiej. Tyle, że ta przyszła, obrzydliwa - sądząc po tym, co już mamy - waadza, okaże się jeszcze bardziej totalna i wszechmocna. Więc w sumie też nie bardzo jest się czym pocieszać.

Tak czy tak, wasza ew. wiara w ponowne "zwycięstwo Kościoła" wydaje mi się smętną brednią i już dziś formą drugiej religijności. W dodatku wyjątkowo mało religijną i przeraźliwie naiwną, żeby nie wyrazić tego brutalniej.

Zwycięstwo Kościoła, my foot! Faktycznie, nadejdzie - dzięki męczeństwu (nawet i bez cudzysłowu) ludzi żyjących (do czasu) daleko stąd, plus waszemu własnemu "męczeństwu" polegającemu na tym, że nie odważacie się już nawet wyrazić swojej wiary (tu chyba powinien być cudzysłów); stanąć w obronie świętości, które ponoć wyznajecie; walczyć o to zwycięstwo, w które rzekomo tak wierzycie, inaczej, niż...

Ew. tyrając na posadce i grzecznie płacąc podatki, bo taka jest, jak was nauczono, podstawa chrześcijańskiej moralności, a moralność to praktycznie wszystko, co się w chrześcijaństwie liczy. Jeszcze niedawno żaden niemal katolik na to by nie wpadł, ale oni wszyscy byli głupi, a do tego wredni, za to my dzisiaj już to wiemy. A jakby ktoś zapomniał, to go któryś z dni tygodnia oświeci, a P*kot ze swoją menażerią przypomni, skąd katolom nogi wyrastają i że mogą w ogóle przestać wyrastać.

Tak więc Alleluja - cieszmy się tą drugą religijnością, bo pierwsza, jak się okazało (co za szczęście żeśmy to na czas zauważyli!) była do dupy!

triarius

P.S. Kak swabodno dyszajet cziełowiek w tej III RP, prawda?

sobota, czerwca 02, 2012

O świeckiej świętości (i innych lewackich zboczeniach)

Zacznijmy od cytatu:
Spinoza urodził się 24 listopada 1632 roku w Amsterdamie, gdzie osiedliła się jego żydowska rodzina po ucieczce przed hiszpańską i portugalską inkwizycją. Uczęszczał do szkoły mieszczącej się w synagodze Hiszpanów i Portugalczyków, którzy uczyli zarówno religii żydowskiej, jak i wiedzy ogólnej, zdobytej w Hiszpanii. [_ _ _] W końcu przeciwstawił się religijnym naukom swojej gminy i został przez nią wyklęty w lecie 1656 roku.
To nam może wystarczy, choć zaraz potem jest tekst owej żydowskiej gminnej ekskomuniki, także dość interesujący. A w każdym razie jednoznaczny i nie owijający w bawełnę. Ale powiedzmy sobie jeszcze skąd ten cytat. No to mówię, że z książki Richarda H. Popkina i Avruma Strolla "Filozofia - najpopularniejszy na świecie podręcznik filozofii dla niefilozofów". Oryginał z 1986, polskie wydanie by Zysk i S-ka 1994.

Otwieramy ponownie na Spinozie, przeskakujemy kawałek dalej i czytamy to:
W życiu osobistym Spinoza bodaj najbardziej spośród wszystkich filozofów zbliżył się do świętości; w dniu śmierci był radosny i nie obawiał się niczego; pomimo częstych zjadliwych ataków bardzo rzadko się złościł i rzadko tracił rozsądek.
Czy ktoś tu zauważył dziwnego? W powyższym cytacie znaczy? Coś co mu ("jej" też, a jakże!) nie pasuje? Zresztą dla co mniej bystrych P.T. Czytelników ten najistotniejszy fragment wytłuściłem. No więc? Zgoda - chodzi o tę "świętość". Ewidentnie świecką - jak u Jacka Kuronia.

No bo przecież jaką inną? Spinoza, jak wynika choćby z powyższych cytatów, religijnym żydem z pewnością nie był. Zresztą czy religijni żydzi mają świętych? Katolikiem też  ewidentnie nie był, bo ktoś by nam chyba o tym - niewykluczone że p.p. Popkin i Stroll - powiedział. W katolicyźmie święci jak najbardziej istnieją, ale to chyba nie ten przypadek.

Tym bardziej, że Amsterdam w XVII w. raczej z katolicyzmem miał niewiele wspólnego. Protestantem, jak otoczenie, też chyba trudno Spinozę nazwać, a w każdym razie znowu o tym nic nie słyszymy. Zresztą protestanci, z tego co wiem (a wśród przodków mam najwyższego duchownego szwedzkiego luterańskiego kościoła, hłe hłe!), świętych też nie uznają.

A więc czysty Jacek Kuroń i ktoś mógłby nawet zapytać, jakim to prawem panowie Popkin i Avrum szastają pojęciem świętości, do którego nie mają absolutnie żadnego prawa? Nie kłócę się, że Spinoza był złym czy niesympatycznym człowiekiem, chętnie wierzę, że był słodki i łagodny - tylko co to ma, do jasnej i niespodziewanej, wspólnego akurat ze "świętością"?!

"Bodaj najbardziej spośród wszystkich filozofów zbliżył się do filozoficznego ideału" - tak mogłoby być. Nie wiem, czy to na pewno prawda, ale nie ma tu niczego, co by autorzy popularnego wprowadzenia do filozofii nie mieli prawa napisać. Wiele też innych rzeczy, o podobnej wymowie, mogliby napisać, ale "świętość"? To pojęcie należy do religii - i to bynajmniej nie do wszystkich - i to jest ewidentne zawłaszczanie (paskudne słowo skądinąd!) z ewidentnym pchaniem się na nieswój teren!

Można by tu jeszcze sporo się pooburzać, a także można by z tego różne ciekawe wnioski powysnuwać, na różne tematy. Jak to na przykład, że obecna lewizna, coraz bardziej totalitarna, coraz bardziej usadowiona w roli nowej klasy wyzyskiwaczy, na gwałt przejmuje dawne konserwatywne hasła, paradygmaty, rozwiązania...

Oczywiście pozostając nadal obrzydliwą totalitarną lewizną, tylko że już teraz do brudnej roboty używa harcowników, pali*tów i ofiary stworzonego przez siebie systemu edukacji, sama zaś coraz bardziej przybiera namaszczone miny w stylu... Jak się ten dęty "konserwatywny" platformiany pajac wabi? Chyba wiecie o kogo chodzi, nie? Plus świecka świętość różnych Jacków K. Plus "zgoda buduje". Plus "pacta sunt servanda". Ale my dzisiaj nie o tym.

Człek się zastanawia, i słusznie, czy tego typu "najpopularniejsze podręczniki filozofii" nie służą w sumie właśnie temu, żeby co parę stron, niepostrzeżenie, przemycić podobny kawałek, jak żeśmy sobie zacytowali. No bo czemu innemu mogłyby służyć? Albo inaczej, ostrożniej - zostawiając chwilowo na boku kwestię tego, po co to w ogóle napisano - zastanówmy się po co to wydano w Polsce.

No bo nie z prawdziwego umiłowania nauki, filozofii, czy czego tam. Skąd to wiem? Mógłbym o min. Hall i innych takich sprawach, ale to faktycznie zbyt abstrakcyjne. A stąd wiem, że zaraz po cytowanym fragmencie mamy takie coś:
Kiedy Jan de Witt, przywódca Republiki Duńskiej został zamordowany, Spinoza, podobno po raz pierwszy, oburzył się na pospólstwo, które do tego doprowadziło.
Fajne? No, nie mówcie mi, że nic was tutaj nie razi! I nie chodzi mi akurat o brak przecinka po "Duńskiej". Ani nawet pokrętne określenie, że "doprowadziło", skoro (nie chce mi się tego sprawdzać) wygląda, że raczej utrupiło. Ani nawet o to niezrozumiałe "po raz pierwszy". To "po raz drugi" już nie? Zapewne chodzi o to, że się oburzył "jako pierwszy". (Kto to zresztą sprawdził, czy na pewno nie trzeci?) Czy może jednak "pierwszy raz w życiu"? Mało tu precyzji!

Komuś, co bystrzejszemu z moich P.T., może się jednak wydać dziwne to nazwisko w połączeniu z Danią. Tam się ludzie nazywają raczej w stylu Sandstrupp, Anderssen i temu podobnież. A jeśli ktoś w ogóle cokolwiek z historii kojarzy, to przede wszystkim powinien się zdziwić tą duńską republiką. Bo takiej nigdy nie było! Pan de Witt ewidentnie był Holendrem, co potwierdza zresztą (zgadłem!) Wikipedia. Oto proszę: http://pl.wikipedia.org/wiki/Johan_de_Witt

Tak więc cel naukowy nie przyświecał wydaniu tej książki - to możemy uznać za udowodnione. Bo by wzięto kompetentnego tłumacza, zrobiono by korektę i jakiś fachowiec by się temu przyjrzał. (Bo to chyba jednak nie w oryginale takie głupoty napisali. A zresztą i tak należało sprawdzić!) Jaki więc był ten powód? Ano taki jak mówiłem. Zawłaszczanie, babranie brudnymi paluchami w sprawach religii, i to akurat szczególnie katolickiej...

Poza oczywiście niepodważalną w tym naszym nieszczęsnym kraju Zasadą Szwagra, która kazała dać robotę jakiemuś pociotkowi, zamiast komuś kompetentnemu. Teraz zapewne ten kompetentny, korzystając ze swej znajomości angielskiego, ma łatwiej, kiedy pracuje sobie, wesoło pogwizdując, na zmywaku. Więc żadna krzywda mu się nie stała. A pociotek jest co najmniej wiceministrem, albo kimś w Brukseli.

Że tego typu brudne cele przyświecają tego typu popularnym naukowym - czy w wielu przypadkach raczej "naukawym" - przedsięwzięciom, że to nie był jeden drobny przypadek, akurat na tych paru stronach książki, com ją sobie za pięć złotych parę dni temu kupił, wnoszę choćby z tego, że parę dni wcześniej znajoma pożyczyła mi, na podróż, popularno-naukowe pisemko Focus. Z czerwca 2008, archiwalne.

Siadam ci ja w tej kolejce, otwieram Focusa, czytam sobie artykuł o sportowcach, których wykończył alkohol... Całkiem interesujące, dla mnie przynajmniej, choć z nauką wiele to związku chyba nie ma, raczej dość wulgarne plotki... Otwieram w innym miejscu, i widzę: dział "Zaułek Darwina", autor Magdalena Tilszer, Biolog, doktorantka w Instytucie Nauk i Środowiska UJ", tytuł "Bliźniak prawdę obnaży".

No i zajawka, cytuję w całości i z zachowaną wielkością liter: "CHOĆ TRUDNO W TO UWIERZYĆ, PATRZĄC NA NASZYCH POLITYKÓW, BLIŹNIĘTA SĄ BEZCENNE, PRZYNAJMNIEJ DLA NAUK BIOMEDYCZNYCH".

Ładne? Czysto naukowe, całkiem apolityczne, więc oczywiście na miejscu i prześliczne. Dalej mi się nie chciało Focusa studiować, ale pewien jestem, że jakbym tam pogrzebał, to jeszcze parę takich apolitycznych smakołyków bym znalazł. I mówię wam: ta doktorantka Tilszer Magdalena daleko zajdzie!

Tak więc powinniśmy chyba, co najmniej, skoro o smole i pierzu nie ma nawet co marzyć, zacząć rozróżniać i wyrażać różnicę pomiędzy uczciwą naukowością i załganą NAUKAWOŚCIĄ. Bo bez tego ten informacyjny szum, który, coraz gorzej wykształconym, i coraz gorzej ogłupionym przez media, serwuje totalitarna lewizna, całkiem nas zniszczy. Albo wypniemy się bez sensu na prawdziwą naukę, która się przydaje, albo też będziemy łykać te wszystkie kłamstwa i pierdoły, które nam dzisiaj naukawe autorytety, przy skutecznym wsparciu całej reszty tego syfa, wduszają.

A co do świętości, od której rozpoczęliśmy, i w ogóle religii, to, nie mnie się tutaj wymądrzać, ale chyba warto by było, kiedy już zaczniecie się nieco bronić, pobronić się także przed tym kurewskim lewiźnianym ZAWŁASZCZANIEM (co za ohydne słowo, swoją drogą!) i gmeraniem brudnymi paluchami w waszych, ludzie, religijnych sprawach! Przez takich, którzy nie mają do tego żadnego prawa, bo to po prostu nie są ich sprawy. Dixi!

* * * * *

Uzupełnienie po pół godzinie:

Przyznawanie Spinozie tytułu "świętego" przez panów Popkina i Strolla to dokładnie coś takiego, jakby ci panowie, nigdy nie mając żadne styczności z BJJ, napisali o Spinozie, który także nie miał, że "był jednym z najwspanialszych czarnych pasów w Brazylijskim Jiu-Jitsu wśród filozofów". Kiedy w końcu, warto o tym pamiętać, wśród wysokiej klasy filozofów było parę takich wysokiej klasy "czarnych pasów", czyli świętych.

Dokładnie tyle samo sensu, choć oczywiście sprawa o wiele poważniejsza. A z drugiej strony, w sprawie BJJ by się ktoś pewnie wkurzył i zareagował, ale katolicy się nie wkurzają, więc lewiźnie hulaj dusza... Itd. Każdy zainteresowany chyba widzi, w jakim stanie jest dziś Kościół.

Nie mówię od razu dżihad, choć co ja tam wiem, ale przynajmniej podkreślać między sobą w takich razach, że lewizna próbuje przechwycić i wykorzystać do własnych (brudnych oczywiście jak cholera, jak to u niej) celów CZYSTO CHRZEŚCIJAŃSKIE pojęcie! Co z jednej strony świadczy o sile tych pojęć, a z drugiej o obrzydliwości lewackich naukawców. Da się to zrozumieć? No to do boju!

triarius

P.S. Kapitalizm to Socjalizm burżujów.

poniedziałek, listopada 02, 2009

Jeszcze nieco na temat religii...

Nie mogę się oprzeć wrażeniu, iż całym celem Vaticanum Secundum było uczynienie z katolicyzmu kolejnej wersji późnego, bezzębnego protestantyzmu - tym razem w stylu jarmarczno-cepeliowskim.

Na szczęście KK broni się jeszcze w kilku bardzo istotnych sprawach, co pozwala mu nadal kibicować. Ale wielkich powodów do optymizmu nie dostrzegam.

* * * * *

Dzisiejsze zachodnie chrześcijaństwo zdaje się polegać na tym, że każdy "wierny" posiada własny zestaw do majsterkowania "Zrób to sam - mały teolog", oraz kilka kartek instrukcji. Na dwóch pierwszych kartkach znajdują się, w zinfantylizowanej i rozwodnionej formie, niektóre tradycyjne dogmaty - wraz z wydrukowanymi tłustym drukiem ostrzeżeniami, by ich nie brać zbyt poważnie.

Na ostatniej kartce jest instrukcja, jak za pomocą zestawu "Zrób to sam - mały teolog" wyprodukować sobie dużo bardziej zaawansowany zestaw "Zrób to sam - mały deista". Kiedy sobie nasz zdolny majsterkowicz go w końcu zmajstruje, będzie mógł "Małego teologa" i wszelką tradycyjną religię wyrzucić na śmietnik. Lub na dno szafy.

Czemu? Ponieważ w końcu pojmie, że prawdziwa religijność polega na odczuwaniu rozkoszy, kiedy nasze uczucia wibrują w doskonałej harmonii z uczuciami milionów innych ludzi, których uczucia z kolei, jak i nasze zresztą, wibrują w doskonałej harmonii z tym, co mówią nam z telewizji czy gazet różne światłe autorytety, którym na sercu leży dobro ludzkości i które lubi władza.

* * * * *

Polecam to, co napisał w swym komentarzu pod poprzednim wpisem Amalryk. Jest tam nieco jego osobistych refleksji z lektury Spenglera, jak też obszerny i interesujący cytat z Bierdiajewa. Linku się do tego komęta nie da dać, więc anonsuję. Oczywiście wszystkim innym komentatorom (!) też bardzo gorąco dziękuję i proszę o jeszcze!

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, listopada 01, 2009

Końska Liturgia i Kościół Katolicki

Na początek remanenty i sprawy organizacyjne. Nie wiem czy to widać, ale pisać od urodzenia nie znoszę. Kiedyś, kiedy naprawdę nic się w moim życiu nie działo, a miałem masę wolnego czasu, postanowiłem stworzyć tego bloga - raz żeby sprawdzić, czy w ogóle potrafiłbym działać jako przyzwoitej klasy publicysta, dwa żeby wylansować Roberta Ardreya.

Roberta Ardreya, którego, jak to mówiłem wielokrotnie, uważam za absolutną PODSTAWĘ jakichkolwiek prawicowych poglądów. OK, ktoś kto dzień w dzień grzebie się w koniach częściowo arabskich, może faktycznie wie na takie, związane z biologią, tematy więcej od kogoś, kto z biologią ma kontakt jedynie za pośrednictwem lekarstwa na zgagę, a w porywach za pośrednictwem kastrowanego kota swojej ciotki. Ta różnica nie jest jednak moim zdaniem aż tak wielka (jakieś 15% góra).

Dodatkowo, nawet gdyby taki ktoś był w sprawach o których Ardrey mówi skończenie mądry, to i tak nam to nie wystarczy. Rzecz w tym, że do sensownej debaty trza mieć uzgodnione definicje - to absolutna podstawa! - ale nie tylko. Ponieważ życie jest krótkie, a doba zazwyczaj nie ma więcej niż 35 godzin, istotne są pewne intelektualne prefabrykaty, że tak to określę. Ja też bym się aż tak często nie powoływał na Spenglera, czy kogo tam, gdyby nie to, że wtedy po prostu ktoś kto też przeczytał i zrozumiał, od razu ma, w pigułce, cały skomplikowany często, wywód. I od tego miejsca możemy dalej maszerować.

Oczywiście ten prefabrykowany wywód, do którego dostęp uzyskujemy za pomocą słowa kluczowego (keyword, tag) - powiedzmy "Prawda w sensie spenglerycznym" - też nie musi być w całości bez żadnej krytyki akceptowany. Możemy sobie go ew. dyskutować, próbować uzgodnić, co w nim komu nie do końca pasuje, jak by należało zmienić itd. Jednak TAK WŁAŚNIE wygląda życie intelektualne - gdyby było inaczej, za każdym razem musielibyśmy "wynajdować na nowo koło" i np. zamiast rzec "to jest coś w rodzaju świata platońskich idei", musielibyśmy napisać samemu Timaiosa i większość pozostałych dzieł Platona.

Albo jakieś ich odpowiedniki, w każdym razie alegoria o cieniach w pieczarze musiałaby być zaserwowana w całości, bo bez tego nijak. Dlatego też, skoro poszedłem już w tę (istotną!) dygresję o znaczeniu Ardreya, z naciskiem podkreślam, że upieram się przy jego ważności, a jeśli komuś czytanie po angielsku wciąż sprawia trudności, to niech się, do kurwy nędzy, nauczy, albo wynajmie sobie studenta. Ba, nawet absolwenta może se wynająć, skoro podobno bezrobocie wśród absolwentów uczelni (są jeszcze takie w tym nieszczęsnym kraju?) wynosi obecnie 44%.

Do czego zmierzam? (Bo zawsze zmierzam, choćby to nie było na pierwszy rzut oka oczywiste.) Do tego, że jak to widzę, dyskusja, choć dyskutantów niezbyt wielu, jest tu o wiele bardziej interesująca od samych moich wpisów. Przynajmniej dla mnie. Tym bardziej, że ten ostatni cykl to czysta perwersja, bo do istoty sprawy nie dojdę w tym ziemskim życiu, w reinkarnację trydenckiemu katolikowi nie wypada przecież wierzyć, a to co na razie jest to pozbawione formy przemądrzałe wywody na tematy, które aż się dziwię, że kogoś zainteresowały.

W końcu jeśli naprawdę ktoś lubi czytać, co ja... Zamiast podać w ogromnym skrócie jak to od katolicyzmu nasza cywilizacja przeszła do różnych pokracznych religii w rodzaju "Religii Nauki", czy "Religii Praw Człowieka", oraz jak się do tego mają wierzenia w rodzaju wiary w "Wolny Rynek"... Więc jeśli ktoś lubi czytać, co ja zrozumiałem z rozróżnienia Spenglera między Prawdami i Faktami (i całą masą spraw, które się z tymi dwiema ściśle wiążą), to powinien se przeczytać samo Magnum Opus, a potem ew. ze mną na te tematy podyskutować.

Może ten mój wieloodcinkowy wywód miał jakieś zalety, ale miał też i wady. Na przykład kompletny brak formy i chaotyczność. Co było przy takiej jego postaci nie do uniknięcia. Naprawdę nie przyjmuję zarzutu, który tutaj jeden z komentatorów postawił, że mam nieuporządkowany umysł - raczej przeciwnie - ale tak to może wyglądać.

Kiedyś faktycznie pisywałem coś, co można było uznać za w miarę dopracowane felietony (minus korekta, minus cięcia redakcyjne), ale już dawno przestało mnie to bawić. (Tak samo, jak pisanie limeryków czy świńskich fraszek. A miałem kiedyś krótki okres, kiedy się sprawdzałem w takich dziedzinach i - thank you very much! - nieźle mi szło. Niektórzy to wiedzą. Ale dzisiaj bym już nie potrafił, bo i mi nie ma powodu zależeć.)

OK, w sumie chciałbym rzec, że bardziej mi się na tym blogasku podoba dyskusja w komętach, niż sama treść (żołądkowa). Może by po prostu zamiast blogaska założyć forum, na którym by się dyskutowało różne sprawy? Nie znikałoby to tak łatwo jak tutaj - gdzie jeden pisze pod odcinkiem 3, a inny pod odcinkiem 5, i nigdy się nie spotkają... Co jest, przyznajcie, durne!

Oczywiście dłuższe wpisy też by się tam, na tym forum, dało wpisywać. W sumie byłoby po prostu lepiej. Albo też, radykalnie - zlikwidować tego blogaska... Względnie zostawić go odłogiem. I tyle. I pogadać se w razie czego na Skype. (Mówię popisać, przynajmniej na razie bo mam coś z kartą dźwiękową i nie chodzą mi mikrofony.)

W podsumowaniu powyższego, zacytuję to, co mi tu w komęcie wpisał Amalryk:
Trochę na boku, ale do rzeczy; przypomniałem sobie słowa z przedmowy do "Historii wierzeń i idei religijnych" M.Eliade "(...)przez wiele lat planowałem wydanie dzieła krótkiego i zwartego(...)Niestety, owa księga, krótka i zwięzła, jeszcze nie powstała(...).
Dokładnie tak to tu było! Z jednej strony mi wstyd, że wyszedł taki kulfon. Z drugiej dziwię się, że tylu bystrych ludzi tego kulfona jednak doceniło, więc może jakąś tam wartość on jednak ma?

Jeśli ktoś coś ma do powiedzenia na temat mojej sugestii forum, czy czegokolwiek, bardzo proszę! Pamiętajcie też, że to ostatnie lata takich figlów w sieci, więc jeśli ktoś zamierza wnukom kiedyś (na ucho oczywiście) opowiadać, jak to knuł i podgryzał korzonki Globalnego Państwa Ojromrówek, to ma tu jedną z ostatnich okazji.

Oczywiście po drodze będzie musiał uniknąć rozpoznania Europejskiej Schizofrenii Bezobjawowej i wynikającej z tego eutanazji, ale to już nie mój problem. A raczej - problem jak najbardziej mój i się zmartwię, jeśli się dowiem, ale co ja mogę w tej sprawie? Módlcie się i dbajcie, żeby wam proch nie zamókł - tyle wam mogę doradzić.

* * * * *

No dobra... Żeby nie było, że ja tu tylko własny ogon konsumuję i zajmuję się wyłącznie sprawami organizacyjnymi...

Od niedawna zacząłem się uczyć portugalskiego. Dlaczego? Toć coś trzeba na starość dłubać, a w dodatku ten język mnie fascynuje od dawna swoją niesamowitą fonetyką (jakaś być może pre-indoeuropejska, niewykluczone Cro-Magnon, łał!), do tego Boska Amália, do tego BJJ. A mam tu akurat bardzo fajnego młodego Portugalczyka - wygląda jak lewak, ale wydaje się być b. sensowny. (Mam niepłonną nadzieję, że to nie taki meksykański student, który swego czasu przynęcił się do Trockiego. Jak coś, to będziecie wiedzieć!)

No i tak sobie się rozglądać, gdzie by tu złapać więcej tej dziwnej i fascynującej luzytańskiej fonetyki... Aż tu okazało się, że na takim ojrokanale dla lemingów o nazwie "Euronews" naprawdę działa wybieranie podstawowego języka! Wiec tam gadają różne lemingi i europejsy w różnych narzeczach, ale lektor gada po luzytańsku właśnie. Fajne!

Treści oczywiście (żołądkowe) są takie, jakie uwielbiają lemingi, natomiast faceci w moim stylu znacznie mniej. No, ale za to człek poznaje co oni tam mędzą. (Jakby i tak nie wiedział.) Mimo wszystko jednak te lemingopejsy przed chwilą mnie zapłodniły, a w dodatku ta sprawa ma związek z moim światłym tekstem o Historii Religii.

W dziale "Kultura" ci lemingopejscy manipulanci pokazali mianowicie coś, co się nazywało "Liturgie Equestre", czyli "Końska Liturgia" (albo może "Konna"). I były to takie różne sprawy jak "Cesarska Wiedeńska Akademia Jeździecka" (czy jak się tam to po naszemu nazywa), tyle że na awangardowo i nowocześnie. Więc takie piękne, tłuste hiszpańskie ogiery, a na nich młode niebrzydkie kobietki z długimi końskimi ogonami... Ujeżdżanie w takiej rokokowej formie - konie tańczą, tworzą zbiorowo różne dynamiczne wzorki. Żadnego szarpania, żadnego skakania przez wysokie przeszkody - za to capriole i courbetty. Do tego tzw. "klasyczna" muzyka, z Bachem włącznie.

Różne takie, w zamierzeniu awangardowe, całkiem na oko zresztą urodziwe, rzeczy... Które ewidentnie miały być jakąś... No, może nie całkiem "liturgią", choć kto tam ich wie? Ale w każdym razie wyrafinowaną FORMĄ i jakimś odpowiednikiem tego, co reprezentuje Kościół Katolicki.

Jaki jednak Kościół Katolicki? Przecież nie ten posoborowy! Tak się składa, że moje gadki o kościele trydenckim to nie są jakieś takie sobie z sufitu wzięte rojenia - ja naprawdę jestem tak stary, że świetnie pamiętam, jak wyglądały... Jak brzmiały i pachniały trydenckie nabożeństwa... I procesje... I wszystko.

Kiedy dziś słyszę kazanie wygłaszane praktycznie gazetowym językiem... Kiedy widzę tę "sztukę sakralną", która swym tandetnym gemütlichkeit mogłaby rywalizować niemal z ogrodowymi krasnalami naszych zachodnich przyjaciół... Kiedy widzę ten knajpiany szynkwas, na którym teraz dokonuje się... Sami wiecie! Kiedy mi mówią, że teraz "ksiądz stoi PRZODEM DO WIERNYCH", a ja widzę, że stoi (excusez le mot) DUPĄ DO OŁTARZA... Naprawdę nie chcę nikomu pluć do zupy, więc nie rozwinę.

Jednak tak mi cholernie brak ks. Wujka i łaciny, prawdziwej sztuki sakralnej (bo ja w tamtych czasach mieszkałem w Krakowie, więc ten kościół był całkiem tradycyjny, żadne tam baraki czy "łódź odrywająca się od ziemi" z betonu piankowego), prawdziwej muzyki sakralnej (chór a capella, organy)... Co ja tu się zresztą będę rozwodził.

Zabawne, powie ktoś, kto mnie już nieco czytał - gada to przecież gość w sumie przecież niewierzący! Zgoda, racja. Jednak zobaczcie - Kościół Katolicki, będący ostatnią i jedyną ostoją FORMY w tym naszym upadającym, amorficznym świecie, DOBROWOLNIE (choć oczywiście nie wiemy, jakie tam były naciski i ilu agentów udało się już do wyższej kościelnej hierarchii wprowadzić przed upiornym V2) z niej REZYGNUJE... Aby się "unowocześnić"... Aby się dopasować do współczesności...

A w jakiś czas potem różne obskurne, semi-totalitarne (mówiąc b. oględnie), zajadle antykatolickie, lewackie po prostu siły - wskakują na jego miejsce, próbują przejąć nie tylko samą ideę LITURGII, nie tylko FORMĘ jako taką, ale zapożyczają po prostu całe wielkie partie z tej autentycznej (trydenckiej oczywiście, bo posoborowej przecież nie ma) katolickiej... W celu DOKŁADNIE PRZECIWNYM do tego, który miał Kościół! No bo nie oszukujmy się - na kanale "Euronews" to nie konie są istotne, nie muzyka Bacha, czy choćby Czajkowskiego - tam się wykuwają WIELKIE IDEE, tam się wykuwa NOWY ŚWIAT, tam się tworzy NOWY CZŁOWIEK...

A Kościół, w imię nowoczesności, w imię obłędnego ekumenizmu, w imię "dotarcia do mas"... Oddał tym ludziom i tym siłom całe pole. Oddając im przy okazji wypracowane przez stulecia środki i formy, bez których tamci mieliby przecież o tyle trudniej! Czyż nie ma w tym czegoś po prostu diabelskiego? Nie mówiąc już o tym, jak cudne spiskowe teorie można by tutaj snuć.

Zaprawdę powiadam wam - upadek nigdy nie jest piękny, choćby tak nam się mogło wydawać, gdyśmy w przaśnym i szarym prlu czytali o schyłku Rzymu i takich sprawach... A czy może istnieć coś, co ten upadek pokazuje nam dobitniej, niż zestawienie owej "Końskiej Liturgii", tak skutecznie, z pomocą technicznych osiągnięć naszej cywilizacji, lansowanej przez jego otwartych przecież wrogów, z posoborowym kościołem, który dobrowolnie stał się miejscem, które może ewentualnie rywalizować z tym czy owym serialem, z gazetowym horoskopem - ale na pewno nie z jakąkolwiek inną religią, a co dopiero mówić o "Końskich Liturgiach" i - podbijającej dziś, m.in. za ich pomocą, świat - lewackiej, totalitarnej i otwarcie przecież chrześcijaństwu wrogiej ideologii?

Gdybyście jednak, wy - autentyczni, w odróżnieniu ode mnie - chrześcijanie, takie rzeczy zauważali i reagowali, nie byłoby przecież tego upadku... A on chyba po prostu być musi, bo nasza cywilizacja jest już bardzo stara i bardzo zmęczona. Nie podoba się komuś ten determinizm? A czy ja wam ludzie zabraniam pokazać mi, i światu, że on jest fałszywy? Ale jednak NIE pokażecie, jestem tego dziwnie pewien.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

wtorek, kwietnia 01, 2008

Może trochę WSI24? O pedałach może być? Proszę bardzo!



triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.