Pokazywanie postów oznaczonych etykietą psychiatria. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą psychiatria. Pokaż wszystkie posty

sobota, marca 26, 2016

Psycho 2

A więc dotarliśmy wspólnie do początku drugiego odcinka, a że każda podróż musi się rozpocząć od pierwszego kroku, więc wykrzyknijmy "hip hip hura!" i do roboty. W tym odcinku, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem i nie spadnie nam na łeb asteroida, ani dron, napiszemy wreszcie coś, co by uzasadniało nasz wzniosły tytuł. (Łał? No a co innego?)

* * *

W jakiejś telewizji mignęła mi ostatnio informacja, że niejaki Rzepliński płakał był znowu w niemieckich mediach, że to: "Kaczyński chce w Polsce stworzyć nieliberalną demokrację, co jest absurdem". Powiedz to Peryklesowi, durniu, albo średniowiecznym szwajcarskim kantonom!

Z tego typu indywiduami nie ma oczywiście sensu rozmawiać inaczej, niż przy pomocy twardych argumentów, ale między nami, możemy sobie rzec, iż jest to oczywista bzdura, to co ten typ bredził, ale w drugą stronę działa to całkiem ładnie. Czyli że liberalizm bez demokracji - będącej przecie "wolnym rynkiem" na polityków i ideologie - jest jeszcze większym oszustwem, niż ten "zwykły", pożal się Boże, "demokratyczny". To tak na marginesie.

Teraz, jeśli pozwolicie, chciałbym westchnąć, że nikt po naszej stronie, w mojej skromnej opinii, nie kojarzy nic na temat psychologii, i że to jest cholernie smutne. Jasne - większość tego, co stręczy się prolom jako "psychologię", rzekomą naukę, to naukawe brednie bez cienia wartości, co jednak nie zmienia faktu, że jako problem psychologia - nauka o "dusznych mechanizmach", że tak to wzniośle a figlarnie określę, jak najbardziej istnieje, a nawet w tej szemranej nauce są rzeczy cenne, z których powinniśmy, niczym z wymion kozy Galatei, w dzień i noc pić do syta i prosić o jeszcze.

(Dla uczulonych na kozy i/lub wymiona: "jak z krynicy mądrości, ach!") Smutne to jest, i to jak, że w naszym słodkim kraju tylko wraże służby zdają się mieć jakiekolwiek o psychologii pojęcie, a my sami kręcimy się niczym... niech będzie "korek"... w przerębli małorolnych (jak ja to od niedawna określam, jakże genialnie!) historiozoficznych teorii, napędzanych czystą ekonomią i takimż chciejstwem.

"Czystą ekonomią" oczywiście taką, jaką jest w stanie pojąć, a w każdym razie wchłonąć, mały Kazio. Małe Kazie występują zaś u nas w dwóch zasadniczych odmianach: 1. Kazio-entuzjasta, niemal na pewno nieszczęsne k*winiątko, lub k*winizmu nieszczęsna niedoleczona ofiara; oraz 2. Kazio-czujny paranoik.

Tego drugiego niejednokrotnie daje się z przyjemnością (choć ostatnio ich czołowy egzemplarz jakby intensywniej przynudza) i może nawet pożytkiem, czytać, co nie zmienia faktu, że ich wizja świata to stołek z jedną tylko nogą, jak najbardziej z boku, i to nogą mocno krzywą.

No bo też taki Kazio potrafi nam wygenerować kunsztowną intergalaktyczną teorię, spiskową oczywiście, a to łagodne w tym przypadku określenie, opartą na przesłance, że ci tam zamachowcy od Charlie Hebdo (a tak przy okazji - nadal vous êtes Charlie?) "musieli przecież mieć ogromne wsparcie, skoro byli pewni, że uda im się zbiec", podczas gdy początkujący nawet Tygrysista, jeśli oglądał tego nieco w zagranicznych telewizjach, od razu wiedział, że oni wcale zbiegać i przeżywać nie zamierzają. Co najwyżej na krótki czas, żeby gdzieś jeszcze zadziałać.

To tylko drobny przykład, choć ten akurat wrył mi się w pamięć, ale jest to też ostrzeżenie, iż bez podciągnięcia się z psychologii - tej prawdziwej, nie tej naukawej, stręczonej prolom na ostatnich stronach i w ostatnich sekundach - nijak. Teraz zaś chciałem przejść do psychiatrii. Wszyscy kojarzą "schizofrenię bezobjawową"? Piękna sprawa, ale tego typu kopnięte totalitarne ideologie tak właśnie mają.

"Schizofrenia bezobjawowa", "agresywne milczenie", wszystkie te diagnozy Stefków Niesiołowskich tego świata, stręczone ludowi... Leberalizm ma to lepiej rozwinięte od sowieckiego komunizmu, choć faktycznie czegoś tak lapidarnego i chwytliwego, jak "schizofrenia bezobjawowa", jeszcze się nie dopracował. Jednak psychiatria to poniekąd PODSTAWA liberalizmu. Zdziwił się ktoś? Mogę zrozumieć, ale postaram się wyjaśnić, że jednak tak właśnie jest.

Otóż leberalizm posiada, jak wiemy, genialną i niezawodną receptę na uszczęśliwienie dosłownie każdego... Zdrowego, normalnego człowieka. Powtarzam: "zdrowego i normalnego"! A że nikt nie jest w nim szczęśliwy, w leberaliźmie znaczy, więc bez przerwy mamy zastosowanie dla psychiatrii. W łagodnych przypadkach dla od niechcenia rzucanych telewizyjnych diagnoz - w ostrzejszych dla całodziennych przymusowych badań w Tworkach i więcej. (A to ma naprawdę piękny potencjał rozwojowy i na pewno nie poznaliśmy jeszcze ostatniego słowa.)

Choroba psychiczna to dla leberalizmu swego rodzaju CZARNA DZIURA, w którą wrzuca się wszystko, co burzy genialną i niezawodną receptę na uszczęśliwienie Ludzkości (ach!). Mamy więc psychiatrię dla pojedynczych ludzi, ale mamy też dla całych narodów, wyznań, grup społecznych i czego tam jeszcze, na co akurat jest zapotrzebowanie. Genialne!

Mówiliśmy tu sobie kiedyś o epicyklach Ptolemeusza i faktycznie leberalizm opiera się na tym genialnym pomyśle - stając się dzięki temu (jak i system ptolemejski poniekąd, do czasu) kompletnie, w sensie popperowskim, niewywrotnym, ale z tą psychiatrią to jest jednak o parę pięter wyżej i o wiele genialniejsze.

W dodatku nikt inny, z tego co wiem, jeśli nie uwzględnimy bratniej ideologii bolszewizmu, na coś tak błyskotliwego nie wpadł. Niemal każdy dziś ma depresję, niemal każdy coś tam ćpa albo się, powiedzmy, przed telewizorem czy kąpem czymś niezdrowo podnieca... W ogóle to ten tekst narodził się w taki sposób, że wpadłem ci ja na piękną definicję, a potem się to rozrosło do rozwichrzonej, niczym włosy łonowe kołchoźnicy (fajnie wymyśliłem?), gawędy.

Definicja jest taka: "Uzależnienie, inaczej nałóg - prywatny sposób na poradzenie sobie z koszmarem życia w realnym liberaliźmie." Do tego można dodać drobny komęt, że jest to często rozwiązanie rozpaczliwe, niezdrowe, a co najmniej niekompatybilne (oczywiście) z realnym liberalnym otoczeniem, przez co dany człek ma dodatkowe problemy... Itd. Jednak sama istota tej definicji wydaje mi się tyleż błyskotliwa, co genialna, i tyleż przewrotna, co rewolucyjna. Wam nie?

Z leberalizmem (tak sobie dla krótkości, Szpotańskim, nazywamy REALNY LIBERALIZM, który nas miłościwie dręczy) jest w ogóle zabawnie. 40% populacji ma w nim, miało i będzie miało, albo też "nie ma, bo się leczy na", deprechę, ale wszyscy oczywiście są w nim niewyobrażalnie szczęśliwi i nie wyobrażają sobie lepszego życia. Inni zaś deprechy nie mają, bo ćpają... Albo coś. Już to mówiliśmy, tak? No dobra, no to tylko na koniec przywołam analogię z jakimś Kaligulą ("otoż ten Kaliguła rękę w pludrach trzyma" - wiecie o kim to było?), czy Neronem.

W otoczeniu nikt ich, po paru latach rządów, nie lubił... (Nerona lud kochał, ale lud był daleko.) To były tysiące ludzi, w sumie dość często potężnych... A mimo to Kaligula tych ludzi wykańczał, albo przelatywał im żony, a oni mu, do czasu, mogli co najwyżej skoczyć.

Przyczyna? Wytłumaczenie? Całkiem podobne do tego, które stosuje się do dziwnego faktu, że nikt w leberaliźmie nie jest szczęśliwy, a nawet jakby odwrotnie, a jednak każdy uważa, że jest to jedyna recepta na szczęście i każdy poza nim kwiczy z rozkoszy 24/7.

Zaś co bardziej radykalny leming przekonany jest nawet, że on sam też W ISTOCIE jest nieprawdopodobnie szczęśliwy, a gdyby np., Boże uchowaj, przyszło mu biegać po dżungli nad Amazonką z cyckami na wierzchu i kością udową małpy w przegrodzie nosowej, to by się wprost z rozpaczy zapłakał. Nawet gdyby nigdy przedtem leberalizmu, z całym jego szczęściem, nie był zaznał.

Dużo by jeszcze można, dużo by jeszcze właściwie trzeba, ale mam nadzieję, że i tak widzicie już, że psychologia to potęga i naprawdę nam jej cholernie "na prawicy" brakuje. Dzięki za uwagę!

triarius

P.S. Na deser, jako nagroda za wytrwałość w czytaniu, drobny fakcik na temat Pana T. i jego niezwykłych upodobań: Otóż wolałbym w sumie pieprzyć kozy, a do tego wielbłądy i co tam jeszcze, niż sam być nadal pieprzony przez Merkele, Tuski i Kopacze. Tak jakoś dziwnie mam i chyba już się nie zmienię.

Chcecie drugi drobny fakcik, równie zabawny i szokujący? Otóż wcale nie marzę, by co drugi człek w Gdańsku posiadał kałacha. (Szczególnie zaś takiego z niezablokowaną opcją ognia ciągłego.) Taki ze mnie, widzicie, pacyfista. To dla tych wszystkich napaleńców out there, domagających się "powszechnego dostępu".

piątek, lipca 15, 2011

O syndromie narodowej paniki i czytaniu książek (spokojnie, nie u nas!)

Kupiłem sobie ostatnio masę książek na allegro... Że co? Że prawdziwy prawicowiec żadnych książek nie kupuje, bo ich nie czyta? A forsa jest mu zresztą zbyt potrzebna na wódkę i jeżdżenie w kółko ogromną bryką z napędem na masę kół, żeby w ogóle mieć takie fanaberie? Nie, jasne. Bo i też żaden ze mnie prawicowiec. Ale jednak jakieś tam poglądy mam i chciałbym je kolejny raz przedstawić. Mogę? Mimo, że "wolny rynek" mnie śmieszy?

A więc kupiłem sobie sporo książek całkiem ostatnio i wiele z nich jest naprawdę super. Na przykład jedna nazywa się "I trygghetsnarkomanernas land" (co, jak każdy zgadnie, oznacza "W kraju narkomanów bezpieczeństwa") i jest napisana przez szwedzkiego psychiatrę Davida Eberharda, a traktuje o obsesji bezpieczeństwa - głównie w dzisiejszej Szwecji, ale nie tylko - i jej, nierzadko dość nieprzyjemnych, skutkach. Książka wydana w roku 2006, czyli świeżutka.

Gość, autor znaczy, nie jest jakimś prawicowcem z czarnym podniebieniem i czasem mnie aż bawi, że on naprawdę zdaje się sądzić, że ci kurewscy właściciele tego całego cyrku naprawdę chcą dla nas dobrze - ale w sumie to sensowny gość i to, że bez czarnego podniebienia, nawet jakby zwiększa wagę tego, co on mówi.

W sumie (mimo tego braku czarnego podniebienia) można by niemal wziąć dowolny fragment tej książki - a w każdym razie tych 70 stron, co ja je już przeczytałem - i byłoby interesujące, ale coś trzeba jednak wybrać, więc wybieram poniższy fragment, który właśnie przed sekundą sam poznałem. (Przekład ze szwedzkiego oczywiście mój własny, bo ja nie jestem Tusk.)

* * *

W całym zachodnim świecie sukcesywnie odbieramy zatem ludności, przez cały powojenny okres funkcjonujące, strategie radzenia sobie z życiem. W Szwecji przewodzimy poza tym w owej międzynarodowej eksplozji bezpieczeństwa, która zdaje się mieć na celu wystraszenie obywateli, by byli posłuszni. Rozwój, który obserwujemy, jest jednak w dużej mierze wynikiem krzyżowego zapłodnienia pomiędzy tymi dwoma fenomenami, ze skutkami zgubnymi dla jednostek, które nie nauczyły się radzić sobie z trudnościami, oraz dla społeczeństwa w całości.

Podobne zjawisko występuje w USA, gdzie owa dysfunkcjonalna strategia rozwiązywania problemów, odziedziczona po psychoanalizie, łączy się z dekretami na temat bezpieczeństwa, wychodzącymi z systemu prawnego. W USA występują z tego powodu symptomy narodowej paniki, w wielu przypadkach ekstremalne. Zasada ostrożności jest bardzo użyteczna, kiedy się zwala coś na innych*. Ludzie muszą w końcu myśleć o tym, co robią, ponieważ wszystko jest tak niebezpieczne!

Końcowy efekt jest jednak mniej patologiczny, ponieważ istnieje naturalny mechanizm obronny w "zwalaniu na innych". W amerykańskim "modelu" obywatele mogą rozwiązywać problemy poprzez podawanie wszystkich dookoła do sądu. To zmniejsza sumę lęku w społeczeństwie, ale zwiększa obsesję bezpieczeństwa.

W wielu europejskich krajach podobieństwo do szwedzkiego narodowego syndromu paniki staje się coraz wyraźniejsze. Istnieje pełzający trend w kierunku tej samej narkomanii bezpieczeństwa w całej Zachodniej Europie. I dlaczego miałoby tak nie być? Bezpieczeństwo zawsze jest przecież pożądane! W ciągu kilku dziesięcioleci możemy mieć zachodnioeuropejskie społeczeństwo, które na nic się nie odważy, nie radzi sobie ze stresem, które cierpi na ten sam nieustanny lęk, i które czuje się wypalone po pierwszym wakacyjnym zastępstwie**. Krótko mówiąc - cała Europa pełna Szwedów.

----------------

* Kłania się Robert Ardrey ze swą "epoką alibi"! Czy raczej właśnie wcale nie "swą", tylko właśnie "naszą obecną". W ogóle bardzo ardreyiczne są wnioski z tej książki, jak to, że przesadne bezpieczeństwo rzuca się na mózg, i nie tylko, a co więcej lubi się rzucać właśnie na zachowania w stylu samookaleczeń.

** Chodzi o pracę wakacyjną. Że niby nieco nowej pracy i od razu psychiczne wypalenie.

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

czwartek, lutego 28, 2008

Cywilizacja jako schizofrenia (1)

W swej fascynującej książce "Schizofrenia", doktor Antoni Kępiński, na podstawie ogromnego klinicznego doświadczenia psychiatry i ogromnej osobistej empatii, wnikliwie i fascynująco przedstawia świat schizofrenika i różne aspekty jego choroby. Podaje też swą własną teorię schizofrenii, opartą na również własnej koncepcji "metabolizmu informacyjnego".

Teoria ta jest czysto cybernetyczna w swej naturze i w istocie niezwykle prosta. Jeśli cokolwiek w ogóle z ludzkiej psychiki i związanych z nią spraw rozumiem, to jest ona także zasadniczo słuszna.

Na czym więc polega ta teoria doktora Kępińskiego? Otóż mówi on (przywołuję to z pamięci, po dziesięcioleciach od czytania, ale to jest chyba w sumie cenniejsze, niż gdybym teraz sięgał i wypisywał słowo po słowie), że każda ludzka (a z pewnością i nie tylko ludzka) psychika posiada pewien naturalny poziom "metabolizmu informacyjnego", czyli wymiany informacji z otoczeniem.

Sam zajmuje się w swej książce raczej tylko informacyjnym "anabolizmem", czyli pobieraniem informacji, pozostawiając (z tego co pamiętam) problem informacyjnego "katabolizmu" czyli przekazywania informacji na zewnątrz na boku. Z pewnością dlatego, że do "cybernetycznego" wyjaśnienia schizofrenii wystarcza analiza pobierania informacji, czyli własnie "anabolizmu".

Zaznaczam, że tę wspaniałą książkę czytałem parę dziesiątków lat temu i przedstawiam to, co do mnie trafiło i utkwiło mi w pamięci, własnymi słowami. Sam Kępiński, z tego co pamiętam, nie mówi o swojej teorii jako o cybernetycznej, nie pamiętam też by używał słów anabolizm i katabolizm w odniesieniu do wymiany informacji (choć nie jest to wykluczone, po prostu tego nie pamiętam).

Każda psychika dąży, wedle tej teorii, do utrzymania odpowiedniego dla siebie poziomu metabolizmu informacyjnego, a ograniczenie dopływu informacji z zewnątrz powoduje schizofrenię (jeśli jest wywołane zaburzeniami samego organizmu), lub zbliżone do schizofrenii objawy (jeśli jest wywołane sztuczną, narzuconą przez czynniki zewnętrzne, deprywacją bodźców zmysłowych).

Dlaczego miałoby się tak dziać, spyta czytelnik. Otóż dlatego, że psychika z tego punktu widzenia jest mechanizmem pobierania, organizowania i przekazywania na zewnątrz informacji. (Czyli naprawdę czysto cybernetyczne ujęcie, co moim zdaniem cudownie świadczy o doktorze Kępińskim, który w końcu nie był zawodowym cybernetykiem, ani jakimś robotem, tylko lekarzem i autentycznym, na co wszystko wskazuje, człowiekiem.)

No i, w przypadku zbyt wątłego strumienia informacji napływających do psychiki, zaczyna w tej psychice dominować drugi jej najważniejszy mechanizm - czyli mechanizm organizacji i porządkowania informacji. Co skutkuje tym, że cała wizja świata danej osoby staje się przesadnie logiczna, nienaturalnie symetryczna, nieludzko uporządkowana... Czyli dokładnie taka, jaki jest świat schizofrenika.

Bowiem, wbrew utartym opiniom, świat schizofrenika nie jest chaosem bez żadnego sensu. Wręcz przeciwnie! To świat pełen wewnętrznej logiki, logiki która całkowicie triumfuje nad nieuporządkowaniem obiektywnego świata i wszystkim co organiczne, a przez to nie dające się układać w proste, logiczne formułki.

Kępiński swoją teorię przedstawia tylko niejako na marginesie, większość jego książki poświęcając analizie realnych pacjentów z rozpoznaną schizofrenią. Dużo uwagi poświęca też, słusznie uznawanej za fascynującą, sztuce tworzonej przez schizofreników. I w tej właśnie sztuce Kępiński ukazuje nam dobitnie ów triumf porządkującej funkcji umysłu nad funkcją służącą pobieraniu informacji z otoczenia.

(Nawiasem mówiąc, tworzenie sztuki to wedle teorii Kępińskiego byłby właśnie "katabolizm" informacyjny. Warto by było nieco tę drugą stronę jego ujęcia podrążyć, choć może to się okazać znacznie trudniejsze niż z "anabolizmem".)


Sztuka ta, a mówimy przede wszystkim o malarstwie czy rysunku (które wydają się być ulubionymi artystycznymi mediami ludzi ze schizofrenią) pełna jest na przykład symetrii. Jeśli schiozofrenik namaluje łabędzia, to duża szansa, iż z drugiej strony, niczym lustrzane odbicie, będzie drugi łabędź, z taką samą wygiętą szyją. (To akurat jest przykład podany przez samego Kępińskiego.)

Charakterystyczne jest, iż w sztuce schizofreników, jak to ukazuje Kępiński, nie ma także niemal pustych przstrzeni - każda potencjalnie pusta przestrzeń zostaje wypełniona jakimś motywem, powtarzanym tylokrotnie, ile jest to potrzebne, by ją wypełnić. Tym motywem wypełniającym bardzo często są oczy, choć dlaczego tak jest teoria metabolizmu informacyjnego w swej obecnej postaci chyba nie wyjaśnia, i bardzo możliwe, że wynika to z innych, bardziej pierwotnych, instynktów, które dochodzą wtedy do głosu.

Nie da się tego oczywiście jednoznacznie wszystkiego w tej sztuce wytłumaczyć tak od ręki, bo przecież tego typu cechy występują także, w mniejszym lub większym stopniu, także w sztuce różnych kultur. Jednak faktem jest, iż schizofrenik, wraz z zapadnięciem na tę przedziwną chorobę, b. często odkrywa w sobie powołanie np. malarskie, że jego dzieła są dla nas, ludzi w miarę normalnych, często fascynujące, i że mają pewne wspólne cechy, sugerujące dominację wewnętrznej, porządkującej funkcji psychiki nad zmysłem obserwacji.

A zatem, żeby podsumować tę część naszego wykładu, zgodnie z naszkicowaną przez doktora Kępińskiego teorią metabolizmu informacyjnego, schizofrenia byłaby skutkiem upośledzenia mechanizmu pobierania informacji z otoczenia, skutkującego ograniczeniem dopływu tych informacji do psychiki, co z kolei powoduje w niej nienaturalną dominację innego mechanizmu - tego, który służy organizowaniu zgromadzonych już informacji.

Mówiąc inaczej, nasza psychika pozbawiona świeżych i w miarę obiektywnych - czyli niezależnych od naszych psychicznych mechanizmów i zawartych w naszej psychice treści - informacji "z zewnątrz" (co wcale nie musi oznaczać "spoza ciała", choć z pewnością oznacza "spoza własnej psychiki") - zaczyna się żywić tym, co już ma w sobie. A więc tym, co dotychczas zdążyła zgromadzić z "obiektywnych informacji", które jednak już zostały doszczętnie przetrawione, zgodnie z mechanizmami, które tym rządzą.

Oraz zapewne pewnymi (żeby pojechać Kantem) "strukturami umysłu" i "danymi a priori"... Być może też różnymi pra-ludzkimi, czy może nawet przed-ludzkimi, prawdami, którymi nasi odlegli przodkowie żyli przez tysiące pokoleń, i z których coś (a zapewne całkiem sporo, wbrew różnym światłym mędrcom) z pewnością musiało w nas pozostać. I tutaj, mówię o tym ostatnim, jest zapewne miejsce na te wszechobecne oczy z malowideł schizofreników...

Jaki to ma wszystko związek z cywilizacją? Powinno się wkrótce wyjaśnić, proszę poczekać do następnego (Deo volente) odcinka.

c.d.n.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.