Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Henryk Krzeczkowski. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Henryk Krzeczkowski. Pokaż wszystkie posty

sobota, marca 05, 2011

Skąd się wzięła polska powojenna prawica?

To jest chyba ważniejsze od wszystkich rzeczy, które sam mógłbym w tej chwili napisać...

Gorąco polecam ten tekst coryllusa: http://coryllus.nowyekran.pl/post/5056,mistrz-i-jego-uczniowie w "Nowym Ekranie" (gdzie, swoją drogą, mnie jakoś nigdy nie udaje się zalogować, nie wiem co to jest).

Zachęcam także do rozejrzenia się po komentarzach na temat bohatera owego tekstu w innych, niedaleko leżących, wpisach coryllusa. Są tam naprawdę pikantne szczególiki!

No i zachęcam też, żeby poza po prostu przeczytaniem i ew. pokiwaniem głową "nad dziwnością ludzkich losów", czy czymś podobnym, poza ew. docenieniem kunsztu Autora, zastanowić się głębiej nad tym:

1. dlaczego kogoś takiego oddelegowano WŁAŚNIE NA TEN odcinek?

2. jakie to konkretnie poglądy miał on tam zaszczepiać? (bo przecież nie zaszczepiał idei Manifestu Komunistycznego, prawda? na pewno nie wprost);

3. które z tych poglądów zdają się nadal funkcjonować wśród naszej (?) prawicy (?)?

4. kto je konkretnie propaguje i jak one wyglądają w swej obecnej, zaktualizowanej postaci?

To by było na tyle. Naprawdę gorąco zachęcam do przeczytania tekstu coryllusa, a jeśli ktoś naprawdę próbuje zrozumieć co się wokół nas dzieje - to zachęcam także do przeanalizowania go pod kątem zaproponowanych tu przeze mnie pytań.

Swoją drogą, jeśli kogoś razi, że mówię tu o "prawicy" i w dodatku "polskiej", kiedy ewidentnie ani jeden, ani drugi z tych epitetów naprawdę się do tych spraw nie stosuje - to ja się zgadzam. Zrobiłem to częściowo ze względów "czysto technicznych" (bo dodatkowy cudzysłów w tytule to nieco zbyt pokrętne), a częściowo jako właśnie intelektualną prowokację. Zbyt się jednak obawiam, że sporo ludzi przełknie to bezrefleksyjnie, bym na koniec (utrupiając niejako własną a intelektualną prowokację) tej sprawy jednak nie pragnął wyjaśnić.

* * *

A oto sam ten tekst - żeby mi przypadkiem kiedyś nie zniknął i link nie zechł, bo byłaby naprawdę szkoda:

Coryllus

Mistrz i jego uczniowie

Mając w pamięci kilka niewesołych doświadczeń własnych nieufnie bardzo podchodzę do relacji mistrz – uczeń. Bywa ona przedstawiana jako najdoskonalszy sposób przekazywania wiedzy i doświadczenia, jako creme de la creme pedagogiki, dostępny zresztą nielicznym tylko. Tym mianowicie, którzy dzięki swym zdolnościom w otocznie mistrza zostali dopuszczeni. Mistrzowie mają zwykle kilku uczniów i im przekazują swą wiedzę w czasie spotkań tajemnych,odbywanych w ustronnych miejscach, tak by nie dosięgły ich oczy profanów.
 

Konstrukcja ta jest jednym z największych i najpoważniejszych zakłamań funkcjonujących w naszej świadomości, jest to wręcz paraliżująca trucizna, która wcale niczego nie ułatwia, nie poprawia i nie przekonuje do niczego. Relacja – mistrz uczeń lub mistrz uczniowie to kłamstwo. Człowiek bowiem jest wobec otaczających go problemów i spraw samotny i tylko przez tą samotność może się czegoś naprawdę dowiedzieć. Jakieś podejrzane relacje z mistrzami czy nie daj Panie Boże z uczniami, to tylko jedno z doświadczeń, które czasem coś przybliży, ale częściej zafałszuje i zniszczy. Być może napiszę kiedyś o tym osobny tekst, ale dziś nie, dziś będzie o czym innym.

 
Niniejszy tekst będzie poniekąd kontynuacją wpisu wczorajszego, w którym padło nazwisko Tomasza Wołka. Nicpotem w jednym z komentarzy przywołał nazwisko jednego z najważniejszych w powojennej Polsce mentorów, wychowujących młode pokolenie intelektualistów – Henryka Krzeczkowskiego. Jeśli ktoś będzie chciał sięgnąć do komentarzy Nicpotem pod wczorajszym wpisem zachęcam. Ja nie będę ich cytował, bo chciałbym żeby pomiędzy nimi a tym co tu napiszę powstał pewien szczególny rodzaj napięcia. Zobaczymy czy to się uda.

 
Miałem kiedyś w ręku książkę z tekstami Henryka Krzeczkowskiego pod tytułem „Proste prawdy”, niestety kiedy przycisnęła mnie bieda musiałem ją sprzedać. Książka ta była gruba i zawierała felietony oraz różne inne opera minora pana Krzeczkowskiego. Zapamiętałem z niej tylko tyle, że często jeździł do Krakowa, żeby spotykać się ze środowiskiem literacko artystycznym, miał też podobno w Krakowie jakąś przyjaciółkę. Według pomieszczonych w tej księdze słów Tomasza Wołka był Krzeczkowski kimś w rodzaju Platona doby PRL-u, który próbował ocalić dla potomności to co najważniejsze, przekazując to, owe proste prawdy, swoim uczniom. Wśród nich zaś znajdowali się ludzie o nazwiskach bardzo znanych w latach dziewięćdziesiątych, a i dziś łatwych do przypomnienia. Byli tam więc: Tomasz Wołek, Kazimierz Michał Ujazdowski, Aleksander Hall, Wiesław Walendziak, Jacek Bartyzel i ponoć także Marek Jurek.

 
Żeby dowiedzieć się czegoś bliższego o Krzeczkowskim wpisałem jego nazwisko w Wikipedię. Cóż się okazało; oto Henryk Krzeczkowski urodził się w Stanisławowie, po zajęciu Polski przez Niemców i Rosjan został wywieziony na wschód, potem wstąpił do armii Berlinga. Znalazł się od razu w wywiadzie, albowiem znał biegle kilka języków. Wrócił do Polski i służył wojskowo do roku 1950. W roku tym – dostrzegając – jak podaje Wikipedia – postępującą sowietyzację Polski – sprowokował własne usunięcie z wojska i zajął się jedynie pracą literacką i tłumaczeniami.

 
Tutaj chciałbym się zatrzymać na chwilę – jakiż odważny musiał być Henryk Krzeczkowski, że widząc tę sowietyzację zrobił coś – nie wiemy co – przez co wyrzucili go z wojska. Rozumiem, że bez prawa do emerytury i różnych uposażeń, rozumiem że mieszkanie wojskowe w Warszawie także musiał oddać... To akurat chyba nie bo w latach dziewięćdziesiątych nakręcono o nim film pod tytułem „Wróżbita z ulicy Czackiego”. Mieszkanie więc zachował i to w nie byle jakim miejscu, przy Łazienkach. No, ale wojskowa emerytura i przywileje. To musiało być trudne dla człowieka, który przywykł do pewnej swobody. A tutaj – po rzuceniu wojska – trzeba było się utrzymywać z tłumaczeń, z książek wydawanych w „Znaku” i artykułów w „Tygodniku Powszechnym”. No i jeszcze ci uczniowie, przychodzili do domu, zapewne nie mieli ze sobą termosów z herbatą, trzeba było ich częstować. Młodzi ludzie już tacy są, że nie pamiętają o ważnych drobiazgach.

 
W kilku miejscach nazwany jest Krzeczkowski „wychowawcą polskiej prawicy” człowiekiem, który myśl narodową wprowadził znów do debaty i uczynił z niej przedmiot sporów i poważnych refleksji. Napisał Henryk Krzeczkowski trzy książki – musiały mieć, kurcze, wielkie nakłady, jeśli się z tego pisania rzeczywiście utrzymywał – tylko trzy. Oto ich tytuły: „Po namyśle”, „O miejsce dla roztropności”, „Polskie zmartwienia”. Tę ostatnią wydał pod pseudonimem Mikołaj Sawulak, a przedostatnią pod pseudonimem XYZ. Wszystko to można znaleźć w Wikipedii, nic nie zmyślam. Tak tam jest napisane.

 
Ach! Byłbym zapomniał, siedem lat po odejściu z armii zajmował się wraz z innymi wybitnymi intelektualistami pracą nad miesięcznikiem „Europa”. Nagrodzono go nagrodą polskiego PEN Clubu za wybitne przekłady.

 
Reżyserem filmu o Henryku Krzeczkowskim jest Mateusz Dzieduszycki, a recenzję książki „Proste prawdy” do której dotarłem napisał Artur Wołek. Nie wiem czy prócz pana Artura jacyś inni synowie uczniów Henryka Krzeczkowskiego przywracają pamięć o tym niezwykłym człowieku, ale możliwe, że tak.

 
Henryk Krzeczkowski zmarł w 1985, pochowano go w Tyńcu. Właściwie to dziwne, że w Tyńcu, a nie na Skałce. No, ale może takie było życzenie zmarłego.

 
Kiedy przeczytałem powyższe informacje w Wikipedii, i w ogóle kiedy czytam o takich, jakże poważnych przecież sprawach. Przypomina mi się mój tata. Przeszedł on drogę dokładnie odwrotną niż pan Krzeczkowski, a i intelektem oraz wyrobieniem towarzyskim nie dorównywał panu Henrykowi. Zdarzyło się kiedyś, że stojąc na podwórku przed domem w roku pańskim 1946, kiedy Henryk Krzeczkowski służył w wywiadzie armii, zauważył tata mój biegnącego w jego stronę człowieka. Był to niejaki Kajtek, jego kolega z oddziału. Kajtek był ranny a za nim biegli żołnierze pokrzykując coś i strzelając, już to w Kajtka, już to w powietrze. Tata mój miał wtedy osiemnaście lat. Porwał tego Kajtka na plecy i biegnąc przez opłotki próbował dostać się do miejscowości Patok, położonej kilka kilometrów dalej. Żołnierze ci, których tata zawsze nazywał resortem, biegli za nimi i cały czas strzelali. Pisałem już o tym, ale to ważne by ten tekst był spointowany właśnie w ten sposób, wybaczcie, że się powtarzam. Dopiero gdzieś przy patockim lesie, kiedy ojciec był już cały mokry od potu i krwi omdlałego Kajtka odezwały się rkm-y. Resort przywarł do ziemi i już się z niej nie podniósł. Później, w czasie jakiejś wiejskiej biesiady, kiedy mężczyźni wymyślają przyśpiewki na znane melodie, żeby dodać sobie animuszu i przypomnieć różne ciekawe epizody z przeszłości, ktoś wstał od stołu i na melodię znanej kolędy „Pasterze mili” zaśpiewał: pasterze mili, coście widzieli? Widzieliśmy mundroloka, jak uciekoł do Patoka z Kajtkiem pod rękę.

Tym „mundrolokiem” był mój tata, tak go przezywali, lubił bowiem dominować i narzucać otoczeniu swoją wolę. Nie był łatwym człowiekiem. Nie znał języków. Z trudem skończył technikum dla pracujących. Nie bardzo mu to jednak pomogło, pracował jako robotnik kolejowy i zarabiał bardzo mało, żeby podnieśli mu uposażenie musiał się w końcu zapisać do partii. Było to w roku 1967, miał wówczas troje dzieci na utrzymaniu i był już wdowcem. Właśnie, przeszukując domowe papiery, znalazłem jego czerwoną legitymację. W tym samym roku Henryk Krzeczkowski przetłumaczył 14 tom dzieł Marksa i Engelsa, nie pracował już w wojsku od dawna, nie wydawał także miesięcznika Europa. Żył tylko z tych tłumaczeń. Informacje o tym możemy znaleźć w Wikipedii.


triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?