Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kora mózgowa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kora mózgowa. Pokaż wszystkie posty

środa, czerwca 01, 2016

O liczeniu do czterech, szortach i naturze ludzkiej (2)

No dobra... Co wynika z tego, że niektóre źwierzęta potrafią liczyć lepiej od niektórych ludzi? (I nie mówimy o upośledzonych na umyśle idiotach, tylko o szczęściarzach nie znających druczków do wypełniania i innych liberalnych wynalazków.) Co wynika z tego, że w pewnych sferach psychiki i, well... umysłowości, wyraźnie się ze źwierzętami zazębiamy?

Tak przy okazji, to ja wiem, że nie powiedziałem na czym polega to liczenie u pawianów, jak się przejawia, ale możecie sobie tego poszukać w tych fragmentach Ardreya, które ja tu dla was pracowicie przetłumaczyłem. Konkretnie w tym spolszczonym fragmencie "African Genesis" to jest, czyli na nasze "Afrykański początek". No ale co z tego wynika, pytacie?

To jest tak, że wy sobie ludzie - jak prawie wszyscy dzisiaj, od Oświecenia, kiedy ono do was dotarło i was przeniknęło na wylot - wyobrażacie, że człowiek to jest racjonalny umysł doczepiony do niemal nieożywionego KLUMPA (szwedzkie słowo, ale b. adekwatnie brzmiące, a oznaczające bezkształtną bryłę). Dla wierzących jest jeszcze "Boża iskra", ale w codziennym, świeckim życiu nie ma ona najmniejszego w sumie znaczenia.

Ten umysł (wiecie to już z lekcji biologii, brawo!) siedzi w korze mózgowej, która u ludzi jest ogromna, a u źwierząt niemal nie istnieje, w związku z czym o wiele bardziej, niż z powodu tej "Bożej iskry", o której co chwilę i tak każdy zapomina, bo takie jest życie, różnimy się diametralnie od naszych braci mniejszych.

I ta kora, ten rzekomo hiper-racjonalny umysł, jest dziwnie podatna na propagandy, na urabianie przez różne tam media i moralne (tfu!) autorytety, podczas gdy KLUMP odpowiada wyłącznie za żarcie, chodzenie do kibla, no i ew. jakieś tam nieudolne rozmnażanie i podrygiwanie w rytmie dysko. Tak? Nawet jeśli się z powyższym formalnie nie zgadzacie, to sorry, ale w sumie tak to właśnie w praktyce widzicie, bo to jest dziś norma i "sama prawda, bez żadnych tam przesądów czy ideologii".

Tak wam powiedziano, tysiące razy, i teraz dla was jest to Ewangelia, albo lepiej. Ardreye zaś, mówiące coś przeciwnego, mianowicie (obok wielu innych rzeczy), iż człowień to też źwierzę, choć oczywiście specjalne... Nawet bardziej specjalne, dziwne i wyjątkowe, mocno różne od pawiana czy kruka... I w sumie funkcjonalnie drapieżnik... Są dziś zamilczane i wyklęte. (Znaczy klęliby na niego i zakazywali, gdyby tak zgrabnie nie udało im się go przemilczeć. Mówimy teraz o Robercie Ardreyu, bo nieco pokrętne to się nam tu zrobiło i ktoś mógłby się zgubić.)

No i my - ja tu i Ardrey - mówimy, że, wbrew temu, co się nam wmawia, wbrew temu, jak się przy naszej naturze (która w ogóle w oczach JaśnieOświeconych praktycznie nie istnieje, bo jesteśmy tabula rasa i tylko czekamy na ukształtowanie dłonią Środy i Michnika, którzy z amorficznych KLUMPÓW łaskawie próbują ulepić wreszcie coś na kształt ludzi) majstruje, że wcale nie!

Jesteśmy także źwierzęta, mamy swoją naturę, nawet drapieżną (co oznacza także większą inteligencję, ciekawość świata i skłonność do zabaw kłębuszkami wełny, niczym rozkoszne kocięta). I jak większość drapieżników, jeśli nie po prostu wszystkie, mamy instynkt terytorialny, więc wtrynianie nam tu różnych szemranych "uchodźców" gwałci nas i głaszcze pod włos...

Mamy też poczucie hierarchii, wrodzone, więc zera w postaci Tusków i Merkeli mogą ew. być akceptowane jako przywódcy stada wśród ludów zdegenerowanych i mających już swe życie za sobą, jak powiedzmy dzisiejsi Niemcy, ale to wszystko!

Najwyższy czas, żebyśmy przestali sami o sobie, i o swoich bliźnich, z dziećmi i kobietami na czele, myśleć w tych załganych - niegdyś może tylko błędnych, ale dziś kto chciał, już dawno wie, że to kłamstwo - kategoriach KLUMPA przyczepionego do racjonalnej kory mózgowej - "racjonalnej" w dodatku, bo czułej na słowicze tryle Śród i Michników, Na tym to przecie polega.

Tutaj także ten Damasio, o którego toczyliśmy swego czasu spory, bo gość zdaje się lewak z przekonania, albo też wie gdzie chleb posmarowany, ale w książce "Błąd Kartezjusza" cudnie rozjeżdża lewacką koncepcję KLUMPA i dodanej doń racjonalonej kory. (Z ew. dodatkiem nic w praktyce nieznaczącej "Bożej iskry", o której sam nie wspomina.)

Tutaj także inny mój dziwny nieco faworyt, mianowicie Alexander Lowen, mówiący w swej ważnej książce "Betrayal of the Body", że "jesteśmy ciałem obdarzonym duchem, a nie wolnym duchem przywiązanym do trupa". Dokładnie to samo, jeśli sobie za "trupa" wstawicie KLUMP, bo to jest dokładnie w tym kontekście tym samym.

I to by było na razie na tyle.

triarius

P.S. Biurokrata - dobry sługa, zły pan.

niedziela, listopada 24, 2013

O szczęściu - część 2

Albo nie. Zostawmy sobie na razie na boku panów Felixa i Makariosa. Zamiast tego przypuśćmy atak na samo centrum problemu. W końcu jak dotąd Czytelnik nie rozumie chyba jak ważny jest to temat i jak istotne rzeczy chcielibyśmy o nim powiedzieć. Dotychczas bowiem, przyznaję, nic naprawdę istotnego powiedziane nie zostało. Wstęp ino i kilka prześlicznych językowych figlasów.

Mówmy więc to istotne... Mówimy: "Szczęście" to bardzo specjalne pojęcie. Jeśli spojrzymy na cały jego zakres, to jest ono wysoce abstrakcyjne, mało konkretne, wielopostaciowe - a z drugiej strony przedziwnie atrakcyjne i brzemienne w różnego rodzaju... Skutki, że tak to prowizorycznie wyrażę.

Oczywiście - jeśli przez "szczęście" rozumiemy orgazm, faszerowane papryczki (kto twierdzi, że w Biedronce nic fajnego nie ma dla elity?! W razie czego podziękujcie w duchu Adasiowi, ja jestem tylko przekaźnikiem), euforię wywołaną daniem w kość komuś, kto nam powinien był dać... Oczywiście - jeśli przez "szczęście" rozumiemy dobrą passę na giełdzie czy przy zielonym stoliku... Oczywiście - jeśli przez "szczęście" rozumiemy niezbyt długo trwający dobry nastrój i brak poważnych zmartwień... To mamy do czynienia ze sprawą całkiem nieźle określoną, konkretną, pozbawioną wielkich tajemnic... I żaden diabolizm się tu nie kryje.

Tym bardziej, jeśli mówimy o ekstazie religijnej. Jednak jeśli wyjdziemy poza tego typu względnie krótkotrwałe stany, "szczęście" zaczyna nabierać kształtów tajemniczych i nawet potencjalnie... Well, groźnych. Kto to jest "szczęśliwy człowiek"? "Czy moje życie jest szczęśliwe, czy ja jestem szczęśliwy?" "Czy człek szczęśliwszy jest, kiedy..., niż kiedy...?" (I tutaj cała masa możliwych alternatyw.)

"Szczęście" w takim sensie to albo pojęcie wysoce złożone. Złożone z całej masy innych, prostszych, pojęć - takich jak "przyjemność", "brak przykrości", "poczucie sensu", "brak nudy", "bezpieczeństwo", "poczucie wolności"... Masę tego można by przytaczać i każde na różne sposoby nazywać... Albo też trzeba coś wybrać i ogłosić, np. za Solonem, że "szczęście to dobra śmierć" (oczywiście po cnotliwym życiu bez większych tragedii, ale to już domyślnie, bo by Solonowi zepsuło bonmota). Albo, powiedzmy, że "szczęście to możliwość pomagania innym, ach!".

W sensie konceptualnym, w kwestii pojęć, nie ma tu nic bardzo "naturalnego" - nic, co by się dało pojąć bez angażowania kory mózgowej, i to takiej wyrobionej, rozbestwionej, niezbyt znającej własne miejsce... W skrócie późnej i mocno już dojrzałej kory mózgowej. Tak? Jeśli ktoś doczytał do tego miejsca i jeszcze nie ma dość, to proponuję by się nad tym zastanowił i nie czytał zanim sam sobie tej sprawy nie wyjaśni.

Oczywście pan Przywałko, wój Chrobrego, wiedział, co to przyjemność (np. tłusty udziec tura pod wieczór), wiedział co to rozkosz, choć być może samo to słowo by mu się nie spodobało (np. rozpłatanie wroga jednym ciosem topora), ale na pytanie w rodzaju "kiedy człowiek jest najszczęśliwszy" nie wiedziałby z pewnością co odpowiedzieć. Jaki znowu "człowiek"? Co to w ogóle jest "człowiek"? Książę pan? Smerda? Kulawy żebrak? Ten Niemiec, co mu zeszłego lata...? Może baba też? Może pani księżna? Może ten pustelnik, co podobno czyni cuda?

I sam by nawet zapewne na to nie wpadł pan Przywałko, żeby pojęcie "człowiek" tak gładko na te wszystkie konkretne (znacznie bardziej konkretne, w każdym razie) przykłady rozłożyć. On by po prostu nie zrozumiał, o jakim znowu "człowieku" mowa. Bo i pojęcie "człowiek" ma sens, i to sporo, i to także dla pana Przywałki, skontrastowane ze słowem "niedźwiedź", "Morgenstern", "księżyc", albo "Duch Święty". Jako coś "konkretnego" tak stosunkowo złożone pojęcia pojawiają się na stosunkowo późnym etapie intelektualnego rozwoju.

Z konieczności. Wraz z wieloma innymi złożonymi i abstrakcyjnymi pojęciami - w których my dzisiaj żadnej złożoności i abstrakcyjności już nie dostrzegamy - jak powiedzmy "dobro", "czerwień", "byt", "istota (czegoś)", "postęp", i masą innych.

Częściowo zresztą takie pojęcia są abstrakcyjne i późne z tych samych powodów, dla których dla Eskimosa dość abstrakcyjne może być pojęcie "śnieg". Dla niego bowiem istnieją różne, i ściśle określone, rodzaje śniegu, od których właściwości i od których znajomości zależy jego życie, Pojęcie zbiorcze nie ma dlań zaś większego praktycznego znaczenia. Dość podobnie było ponoć z pojęciem "wielbłąd" wśród Beduinów. Na pewno nie jest to CAŁKIEM to samo, bo "śnieg" czy "wielbłąd" to jednak namacalne konkrety, inaczej niż "szczęście", ale to chyba ten kierunek.

Jeśli się zgodzimy, że pojęcie "szczęścia" jest w sumie abstrakcyjne i intelektualne, i, z drugiej strony, uświadomimy sobie jak "chwytliwe" jest to pojęcie, jak silnie potrafi zawładnąć myślami i uczuciami tego, kto już je poznał i go posmakował - zaczynamy dostrzegać jaki potencjał to pojęcie zawiera. Potencjał, Coryllusem mówiąc "diaboliczny". Może nie tylko taki, ale również i ten.

Nie, oczywiście - nie tylko diaboliczny jest ten potencjał, bo przecież "szczęście wieczne" jest np. ważnym elementem katolickiej wizji Raju. (Tutaj znowu Makarios z Felixem, ale jeszcze nie teraz. Albo i w ogóle.) Jednak jeśli "szczęście" nie jest tylko przeniesieniem względnie krótkotrwałej religijnej ekstazy na wyobrażenie o wieczności, naprawdę, jak mi się zdaje, nabiera wiele złowieszczego i diabolicznego potencjału. A w każdym razie potencjału liberalnego, potencjału pożywki dla lemingów, być może nawet idealnej pożywki... Więc w sumie sprowadza się to do tego samego.

Jeśli rzeczywiście jest to, z jednej strony - koncept wysoce intelektualny, niemal czysto korowy, z drugiej zaś - koncept ewokujący w niemal każdym silne pozytywne emocje - to czy łatwo znaleźć coś, co by się lepiej nadawało na paliwo dla propagandy, indoktrynacji, szemranej "edukacji"... Krótko mówiąc, dla wychowywania Lemingów? Czy może, bardziej precyzyjnie - do szczucia już gotowych Lemingów i przerabiania wciąż względnie normalnych ludzi na Lemingi?

Jeśli Bóg pozwoli, zajmiemy się tymi kwestiami w następnych odcinkach. Na razie tyle, dziękuję za uwagę i oklaski!

triarius

czwartek, lutego 19, 2009

Bonmot, nawet z długim wstępem, biężączki nie zastąpi... ale czy ja muszę pisać biężączkę, że spytam?

Świat się zaczyna powoli walić, słychać już zbliżający się armageddon... A Triarius, zamiast jak Pan Bóg przykazał, zajmować się biężączką, publikuje jedynie bonmoty i inne figlasy. W dodatku takie jak ten tutaj - co to w ogóle jest? Czy to ma być buddyjski koan? No bo przecież nikt nie zrozumie o co tu chodzi!

No nie, przesadzacie nieco moje ludzie - paru ludzi zrozumie o co chodzi, i to bez trudu. Inni niech sobie to potraktują jako koan, to może wcale nie był taka głupia rzecz. Co do bieżączki zaś, to są lepsi, szczególnie, że Triarius pisać w sumie nie znosi i całkiem mu się nie chce wklepywać jakichś dłuższych, a do tego składnych, tekstów.

Gdybyście jednak wiedzieli, ile takich tekstów sobie Triarius w ostatnich tygodniach ułożył w głowie, na przykład idąc na trening albo w ogóle gdzieś. Bo perypatetyk z niego, jak się okazuje, że hej! Układa on je sobie idący niemal słowo w słowo, składne i zgrabne, ale potem już go to nie bawi, żeby je z tej mózgowej pamięci spisywać. No bo co to za radość?

W każdym razie okazuje się, że ktoś te moje kawałki czyta i nawet się tym przejmuje, znajdując tu jakieś ideowe czy życiowe drogowskazy... Nie macie pojęcia ludzie, jak mi to pochlebia i jaki z tego powodu jestem... Well, zadowolony! No więc, na dowód że się poczuwam, napiszę Wam dzisiaj bonmota, który mi przyszedł do głowy w czasie ostatnich moich dyskusji z jednym kumplem. I który - co by o tym nie sądzili ludzie nieuświadomieni i małego ducha - jest naprawdę głęboki i błyskotliwy. A dla tych, co nie wiedzą o co chodzi (bo obcy im Spengleryzm-Ardreyizm-Tygrysizm) niech to sobie i będzie koan! Oto rzeczony bonmot:

Kora mózgowa - dobry sługa, zły pan.

;-)

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.