Pokazywanie postów oznaczonych etykietą suwerenność. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą suwerenność. Pokaż wszystkie posty

piątek, listopada 19, 2021

Obóz świętych na granicy (tylko świętych brak)

Kiedy poszedłem do szkoły w wieku 7 lat i w końcu nauczyłem się czytać drukowane (później, niż większość zdolnych dzieci z inteligenckich rodzin), kazałem sobie kupić podręcznik do historii. Historia zaczynała się w czwartej klasie i do tej klasy podręcznik dostałem. Pierwsza czytanka w tej książce była, o ile dobrze pamiętam, o zwycięstwie na Psim Polu, a zaraz potem druga (może zresztą to była ta sama, choć chyba dla małych dzieci to by było zbyt długie) o obronie Cedynii i tych wieżach oblężniczych z poprzyczepianymi do nich dziećmi polskich obrońców, co nie przeszkodziło im mimo wszystko grodu obronić. Jak nie ma innego wyjścia, to nie ma - po prostu! A wróg raczej nie powinien wiedzieć, że istnieją jednak sposoby skłonienia nas, byśmy się gładko poddali, jaką paskudną rzecz by nam nie zrobili.

Oczywiście szkolne czytanki w tym dawnym stylu to jedno, a poważna historiografia coś całkiem innego, ale też trudno, by dzieciom serwować Szkołę Annales, a zastępowanie hurrapatriotycznych historyjek dokumentami, co się w wielu miejscach obecnie robi, widzi mi się głupotą na granicy poważnego nadużycia. Jaka niby jest prosta i dostępna dla dziatwy zależność między czymś, co napisano w jakimś oficjalnym dokumencie - szczególnie zaś takim, o jakie w tych szkolnych naukach zawsze chodzi, czyli podniosło-mętno-propagandowym, czym się zawsze przykrywa najbrudniejsze interesy i/lub nieprzemożne pragnienie uczynienia piekła z życia jak największej ilości porządnych ludzi - i realnym życiem, z realną historią?

W każdym razie możemy chyba przyjąć, że z tą Cedynią coś było na rzeczy - że Niemce to naprawdę uczyniły, co zresztą w historii nie byłoby aż takim ewenementem (vide obrona Alkazaru w Toledo w Hiszpańskiej Wojnie Domowej, albo ta hrabina, co z pogardą oblegającym odpowiedziała, że ma jeszcze czym sobie nowe dzieci wyprodukować), szczególnie w tych czasach i u nich, a obrońcy - nie mając zresztą żadnej dobrej alternatywy, z konieczności tę nową trudność zignorowali, co im się (żeby użyć słowa w przykry sposób zalatującego Nalewkami) opłaciło.

W każdym razie od owej Cedynii zaczęło się tysiąc lat historii tego kraju, często nieszczęśliwego, często pozbawionego niepodległości, ćwiartowanego i skurwianego, ale jednak były w tym i jaśniejsze punkty, były i momenty autentycznej chwiały. No to teraz mamy zamknięcie tej klamry, rodem z proroczej książki, o której już sobie mówiliśmy, czyli z "Obozu świętych" Jeana Raspaille. Kto nie czytał, niech sobie poszuka!

Teraz z oficjalnych mediów, które nie szczędzą nam przerażających obrazów, bo wywoływanie paniki w sprawie Białorusi, to dla obecnej waadzy jedna z ostatnich szans na podlizanie się jakoś swemu (nie)dawnemu elektoratowi i sympatykom. "Jak można być przeciw waadzy, kiedy jest przeciw niej taki Tusk, a na granicach czychają miliony...?!" Jednak jednocześnie mówią nam wprost, że najgorsza rzecz, jaka się może wydarzyć, to że ktoś zostanie przez tych naszych żołnierzy albo jakieś inne służby mundurowe zastrzelony.

Najgorsze, co się może wydarzyć! Nie to, że ktoś nam tu się przemocą wpierdala, a my gadamy o tym, że najgorsze by było, gdyby stała mu się realna krzywda! Nie to, że - tu odpowiadam na nabrzmiałe zajęczym niepokojem pytania naszych (?) telewizyjnych auterytetów na etacie, o to "co właściwie Putin i Łukaszenko chcą osiągnąć?!"...

Co chcą? Już przecież osiągnęli, a osiągną o wiele więcej. Nawet, jeżeli do końca tych granic większą ilością "uchodźców" finalnie nie sforsują, i nie będziemy tu jeszcze czas jakiś mieli scen z Paryża, Londynu czy innej Tuluzy. Na razie wykazali, że polskie granice to fikcja, że polskie wojsko nie tylko nie obroni nas przed bronią jądrową czy tysiącem czołgów, ale nawet przed wkurwionym gościem z Bliskiego Wschodu uzbrojonym w kamień. Co zresztą dotyczy całego Zachodu, tylko że to my jesteśmy akurat na froncie, więc to my musimy bronić rodaków Merkeli i Hansa Franka przed nowym zalewem ich ulubionych gości.

No a gdyby okazało się, że wyraźnie więcej, niż połowa ludności tenkraju jednak chciałaby tej granicy bronić i "uchodźców" nie wpuszczać - co wcale nie jest pewne, a połowa to po prostu nieprawdopodobnie niska liczba jak na kraj, który jeszcze zamierzałby jakiś czas istnieć - inaczej, niż jako rezerwat wzgl. dziwiczej przyrody (z żubrami i/lub kornikami) i tanich kobiet na godziny... 

Gdyby się, mówię, jakimś cudem jednak okazało, że słowicze tryle Tusków i innej lewizny nie sprawą, by tzw. Polacy podzielili się po równo, nie mówiąc już o rozwarciu ramion, nóg i pośladków na przywitanie gości ze wschodu, to zawsze mamy jeszcze w odwodzie dzieci - czemu nie chore, śłepe i... Garbate. Czyli całkiem jak w "Obozie świętych" przecież! Mówimy o takim dziecku, które w innej sytuacji byłoby uznane za niezdolne do życia i "humanitarnie" uśmiercone - takie będzie się najlepiej nadawać, choć na dzisiejszych Polaków, z których "humanitarność" aż się przecież przelewa, każde dosłownie dziecko wystarczy! (Nawet gdyby miało metr dziewięćdziesiąt i bodę na pół łokcia zresztą. Polacy to słodki naród, miłujący wolność, ale nie za bardzo i oczywiście nie własną.) 

W każdym razie po raz tysięczny sami stwierdziliśmy, że w razie czego, jeśli się komuś obcemu (bo nasi to nie całkiem ta kategoria, oni mają psi obowiązek się dla nas poświęcać!) stanie się cokolwiek, to będzie nasza wina, więc nasza też jest odpowiedzialność za to, by nikomu nic się nie stało. Niezależnie od tego, jak gwałci on te rzekomo "nasze", rzekomo "granice", których tak "dzielnie broni"... Kto? No przecież, że "nasza niezłomna armia"! Ach - Żołnierze Wyklęci patrzcie na nas z góry, jak bronimy Ojczyzny! Ach! Odsiecz Wiednia się przecież przypomina! Ach, zdobycie Moskwy! Co tam Żółkiewski - też byśmy mogli! Ale są uwarunkowania, wicie, rozumiecie. Cóż, pomachamy flagą, wygłosimy do kamery kilka dęto-patriotycznych pierdołów, dusząc się ze śmiechu i tłumacząc to sobie w myślach na "miskę ryżu" z "zakopywaniem dołów"... I "prawicowy" leming nadal jest nasz i tylko nasz, smętny głupek!

Polska zaczęła się od tego, że ludziom nawet nie przyszło do głowy, by się nie bronić, kiedy wróg zastosował chytrą broń "humanitarną". Polska dogorywa (i to raczej optymistyczna wizja jej stanu), kiedy cały - na odmianę - "naród" łączy się w niezłomnym przekonaniu, że wystarczy wziąć chore, ślepe, garbate dziecko i wtedy można z naszymi granicami, z naszym terytorium, z naszymi obyczajami i z wolą naszego "suwerennego ludu" uczynić dosłownie co się zechce. Wreszcie mamy JEDNOŚĆ NARODOWĄ! Niech żyje Prześwięta Rzeczpospolita i Jej Najwierniejszy Sługa - Obecna Waadza!

Bo jeśli temu garbatemu dziecku, wniesionemu tutaj przez kogoś, kto inaczej mógłby mieć trudności z tutaj się dostaniem, coś by się stało, to oczywiście będzie nasza wina, a nie wyłącznie tego, czy tych, którzy nas w ten sposób sprowokowali. (Sarkazm!) Ale jednak to nie tamte czasy! Teraz to nie będzie jednoznacznie ich wina. Dlaczego? Dlatego po prostu, że oni mają święte prawo wątpić w to, że my tak tę sprawę widzimy. Wiedzą, że ew. propagandowe nieprzyjemności, wrzaski sił zewnętrznych i zewnętrznie-wewnętrznych, muszą sprawić, że wszystko inne - a już na pewno ingegralność naszych granic i nasze prawo do w tych granicach samostanowienia, samemu się rządzenia i ew. przemocą, jeśli trzeba, wepieprzenia każdego, kto tu wbrew naszej woli przebywa.

To właśnie chcą wykazał Putin z Łukaszenką, i jakże pięknie im się to udało! Fakt, że gdyby się trochę zastanowić, to już od wielu lat było oczywiste, jak się tego typu sytuacja musi skończyć, co w realu znaczy nasza niezwyciężona armia, nasze granice, nasz "patriotyzm". Tyle, że wcześniej nikt się chyba nad tym nie zastanawiał, bo po co się do końca dołować, teraz zaś zastanawiać się już nie trzeba, bo każdy, kto potrafi sam zawiązać buty i/lub spuścić wodę, widzi to gołym okiem. Zaiste, przepiękna klamra, spinająca tysiąc lat historii Polski, jak i zresztą jeszcze więcej lat historii Zachodu!

triarius

P.S. Powie ktoś: "Jak to 'granice nie mają dla dzisiejszych mieszkańców tenkraju znaczenia? Przecież budujemy tam taki kosztowny płot!'" Koszt płotu to osobna sprawa i o wiele mniej istotna. Co jest istotne, to fakt, że każdy może nam się wpieprzyć przemocą, musi tylko zamarkować jakiś fajny pretekst, który trafia do lewaków, liberałów i wiadomo czego jeszcze. I jeśli mu się coś stanie, to nie będzie, jak do niedawna było oczywiste, wynik jego własnej decyzji, tylko nasza zbrodnia. Sorry, ale to nie są granice państwa, to nie jest żadna "obrona granic", i to nie jest żadna "armia, gotowa do obrony kraju". Zawsze będzie albo: "jeszcze zbyt małe zagrożenie, żeby można było kogoś z czystym sumieniem ubić", albo: "tych ruskich jest już za wielu! Już po sprawie. I tak nic nie poradzimy - idziemy chłopaki do domu, przygotować się do nowej rzeczywistości!"

sobota, października 05, 2019

Parę myśli, bonmotów... i co tam się nam napisze

Na początek wyjaśnijmy sobie coś istotnego jak cholera, w kwestii... Jak to tam nazwać. Otóż ja nie jestem w PiS i nie muszę w związku mieć wszystkich poglądów jak JK, ani tym bardziej jak w oficjalnej PiSu doktrynie. Tym bardziej PiS nie odpowiada za moje osobiste poglądy, łącznie z niepohamowanym obrzydzeniem do Unii i daleko posuniętym sceptycyzmem co do cudowności tzw. "liberalnej demokracji". Która zresztą, na ile jeszcze jest w ogóle jakąś "demokracją", to pilnie stara się ten swój "błąd" naprawić.

Głosuję na PiS i mam zamiar to robić jeszcze długo. Tak wiem, że indywidualne głosowanie to, matematycznie rzecz analizując, rzecz mało skuteczna, ale credo quia absurdum est i jakoś się z tym godzę, a także wszystkich do głosowania na PiS zachęcam. Na PiS, a nie na jakichś "nastojaszczich prawicowców" od groźnego kiwania palcem w bucie i "domagania się", co to już dziś wychodzą z Unii pod opiekuńcze skrzydła wujka Putina.

Swoją drogą jak cudnie w końcu mój ukochany K*win się w swoich schizofreniczno-agenturalnych gadkach ujawnił! Teraz już najtępszy "libertarianin" spod osiedlowego trzepaka nie może twierdzić, że to polski patriota i jednocześnie nie gość, który w normalniejszych warunkach byłby już dawno w pokoju o mięciutko obitych ścianach. Bez klamek. No i na stałych psychotropach też, oczywiście. (Nie, żebym takie działania hurtem bezkrytycznie pochwalał, ale Darwin z Herbertem S, mają  swoje racje, zgoda panie K.?)

Tyle że z tych naszych nastojaszczich patriotów on jeden zdaje się ma forsę (nic nie dodam, bo i nie wiem dokładnie skąd, choć istnieją podstawy do różnych przypuszczeń), więc ci ludzie będą się tak kompromitować, i kompromitować prawdziwą prawicowość przy okazji. Nie żeby naprawdę byli jakąś sensowną prawicą, ale fakt, że różne politpoprawne tabu to oni gwałcą że aż miło (jakieś ADHD czy coś, zapewne nic poważniejszego), więc pod trzepakiem, ze swoim żałosnym jednopalcowym fetyszyzmem dla prawiczków, czyli tzw."powszechnym dostępem", i innym podobnie genialnymi pomysłami, robią za esencję i prawicę prawicy. (Podczas gdy naprawdę to...? Zgoda, "skrajna prawica skrajnej lewicy", brawo Mądrasiński!)

* * *

Prawdziwa suwerenność państwa jest wtedy, gdy np. ew. targowice i innych zdrajców można, bez większych międzynarodowych problemów czy pytania kogokolwiek za granicą o zgodę, wsadzić do jakiejś Berezy. (Albo i ostrzej, jeśli potrzeba.)

To co mamy obecnie, to co najwyżej "Suwerenność Na Miarę Naszych Potrzeb und Możliwości" i/lub "Suwerenność Na Miarę XXI Wieku". W tych wszystkich ckliwych nekrologach, co je nam co parę tygodni z takim zapamiętaniem serwują, powinno się otwarcie mówić: "Zmarły był Niezłomnym Bojownikiem o Suwerenność Polski NMNPuM/NMXXIW, ach!" (i tu salut z 21 dział). A nie jakieś mętne kawałki o suwerenności jako takiej, jakbyśmy mieli do czynienia z Kościuszką, Bemem czy Piłsudskim! (Którzy zresztą byli anachronicznymi męskim samcami, bez mrugnięcia okiem gwałcącymi Europejskie Wartości i co się tylko dało.)

*

Zarzut "anachronizmu" w wielu kontekstach może oczywiście być dotkliwy, słuszny itd., ale w tych czasach trudno mi sobie wyobrazić większy komplement, niż stwierdzenie, że "wyznajemy anachroniczne wartości". (Tym bardziej słodkie, że będzie to na pewno komplement mimowolny.)

*

Język to zabawna sprawa! Nazwanie tej naszej (?) dzisiejszej... Niech już będzie: opozycji "targowicą", może być zarówno obelgą, na jaką oni absolutnie i z nawiązką zasługują, albo przeciwnie - niezasłużonym komplementem. Od czego to zależy? Jeśli mówi się DO NICH, to "targowica" jest o wiele za dobra. To słowo wyszukane, trzeba co najmniej znać historię Polski na poziomie którejśtam klasy podstawówki, i to sprzed min. Hall... I to ryzyko, że oni się naprawdę poczują kniaziami i hetmanani, o czym wyraźnie śnią po nocach!

To jest po prostu, ta "opozycja" znaczy - i tu wypada podziękować naszym wschodnim (w tej chwili raczej północno-wschodnim, nieprzyjemnie blisko mnie, ale to się może zmienić i nie w dobrą stronę bynajmniej) sąsiadom za ich język, z którego zapożyczenia są dla polszczyzny tak bezcenne! Jak by można inaczej określić tę "opozycję" spod znaku "ulicy" (nie wyszło, biedaki!) i "zagranicy" (też szkopom nieco kita nieco ostatnio zwisła, ale spokojnie!), jeśli nie "swołocz"?! 

Lub jakimś innym, podobnie ruskim do szpiku kości słowem. Przecież tej komuszej "arystokracji" nawet ze Szczęsnym Potockim szkoda porównywać, bo im się w tych ich, odziedziczonych po handlarzach śledzi z Nalewek i nafaszerowanych GWybem łbach do reszty z dumy poprzewraca! Jednak między nami, potomkami folwarcznych chłopów (i być może Ottona III w niektórych przypadkach, a co najmniej takich, co figurują w dokumencie jako szlachta, fakt że w jakiejś Meklemburgii, już w roku 1170), "targowica" to b. dobre i adekwatne na tę swołocz określenie. Polski trudna język, a nasza historia i nasza (?) "opozycja", to już całkiem obłęd!

*

Miałem (ci ja) jeszcze przed chwilą w głowie parę innych niezłych i całkiem nowych bąmotów, ale się mi zapomniały. Cóż, Ludzkość chyba jakoś to przeżyje. Może kiedyś wrócą, może kiedyś zechcę je rzucić... Gdzie? Na stos, na stos, na stos! Gdzież by indziej, Napieska?

O cholera! Właśnie wymyśliłem nowego bąmota, co za forma! Specjalnie dla Sztura tym razem, czy jak mu tam... Idzie tak:

Może to i prawda, że potomkowie chłopów folwarcznych głosują na PiS i wyznają PiSowską ideologię - ci z bardziej herbowym rodowodem (nie żebym ja się uważał za arysto, bo wcale nie wszyscy moi przodkowie tacy byli, ale przodkowie tego Sztura słabo mi imponują) bywają nieco bardziej radykalni.

Tacy jak Sztur (czy jak mu tam) powinni się modlić, żeby to PiS, a nie tamci rządzili (na tyle na ile "rządzili" chwilowo, ale ponoć takie mamy czasy) w Polsce, bo w przeciwnym przypadku pieszczoty mogą się skończyć, a tacy jak ów Sztur mogliby się co najmniej zapoznać z uczciwą, ciężką pracą w "Biedronkach" tego świata... W końcu z hojności i filmowo-teatralnych pasji samych czytelników GWyba to oni się długo na swoim ulubionym poziomie konsumpcji nie utrzymają. Cóż, zemsta za folwarki to nic wobec tlącej się w sercach szlachty, niechby i szaraczkowej, niechby i z wyboru, żądzy zemsty za wszystko, co te ubeckie mendy Polsce - i nam, porządnym Polakom - od '39 czyniły i nadal próbują!

triarius

P.S. Nie żebym coś miał do św.p. pana Morawieckiego! Wierzę, że był porządniejszy od znacznej większości, naprawdę próbował, i że może nawet coś tam dla Polski uczynił. Zasługuje na państwowy pogrzeb i nieco pompy funebris, a jako ojciec obecnego Premiera jeszcze dodatkowo. Jednak gdzie tu jakaś miara, jakaś proporcja? Nie mówiąc już o trzeźwej, brutalnej z konieczności analizie celów, metod i rezultatów? Wyraźnie chcą nam powiedzieć, że "Morawiecki to taki Kościuszko na nasze czasy". Może i. Słodko nawet, tylko jak to, do q,,,wy nędzy, świadczy o tych "naszych czasach"?

Kobuszewski był wspaniały i mu się należały wszystkie te zaszczyty, niezbyt zresztą wielkie, ale dość niedawno czciliśmy jakiegoś "artystę", którego chyba tylko pan Prezydent i paru platfąsów mogło naprawdę szczerze opłakiwać, a ja nawet nie pamiętam, kto to był. Niedługo przedtem jakiś inny taki, wcześniej inny, równie wybitny i równie nasz... I kolejny... Nasz, ale nic nadzwyczajnego... PiSowska Polska, którą tak kocham, staje się powoli taką osiemnastowieczną husarią. Której skrzydła rosły i rosły, bo ona służyła tylko do dekorowania pogrzebów. 

Może kogoś to nawet i cieszy, ale mnie niespecjalnie. Rozumiem leminga, którego to razi. Lemingów trzeba przekonywać SUKCESAMI, SIŁĄ i SKUTECZNOŚCIĄ BEZ PRZESADNEGO ZADĘCIA - dęte i nudne obchody, nie mówiąc już o próbach przekonywania czy wprost skamleniu, leminga tylko śmieszą, budząc w nim dodatkowo sadystyczną agresję. Może to kogoś okrutnie razić, ale to po prostu biologia i tyle zdrowia, ile w ogóle jest w lemingu. Nigdy nikt tego nie zmieni, więc może nieco jednak by odpuścić?

poniedziałek, sierpnia 05, 2019

Zamiast powstańczej piosneczki...

Moja mała wredna duszyczka wciąż ma pewne głupie wątpliwości, jak: czy aby na pewno Powstańcy Warszawscy śpiewali, bowiem przepełniała ich radością wizja przyszłości, gdzie 500+ (nie żebym był przeciw), dobroczynne rządy Angeli Merkel nad Zjednoczoną Europą i błyskotliwe, choć jednocześnie pozbawione "hejtu" i nikogo osobiście nie atakujące (ach!) dowcipy w programie "W tyle wizji"...

Nie zaś, że np. radowała ich możliwość zabijania znienawidzonego wroga, który odebrał im był (!) młodość, zniszczył i poniżył ich kraj... W związku z czym od śpiewania powstańczych piosenek się powstrzymam, i zamiast tego, hołdując, jak to mam w zwyczaju, zasadzie Ekonomii Wysiłku, linek do dawnego tekstu... Wciąż dziwnie aktualnego, a dodatkowo na czasie, genialnego, a przecież nie-aż-tak-jak-na-to-zasługuje od P.T. Publiczności docenionego:


triarius

P.S. Swoją drogą, że też ten facet nie wie, że to nie żadne "skrzydła" były, tylko rozwiane w galopie  pejsy?!

wtorek, listopada 21, 2017

W kwestii Puszczy Bałowieskiej

Pchła roznosząca dżumę - znakomita europejska alternatywa dla drzew
Wysłuchałem ci ja właśnie sporego kawałka dyskusji na temat Puszczy Białowieskiej - dla potomności wyjaśniam: chodzi o to, czy mają być w niej drzewa, czy też korniki, bo tak akurat podoba się Unii Europejskiej. Argumenty tych wszystkich "ekologów" i europejsów wydają mi się żałosne, argumenty drugiej strony, tej naszej całkiem sensowne, i nie mam większych wątpliwości co do tego, kto ma rację.

Najważniejszą sprawą tutaj widzi mi się sam prześwietny Trybunał Sprawiedliwości, bo od zawsze głoszę, że wszelkie ponadnarodowe trybunały i inne takie, po prostu pozbawiają państwo części suwerenności; jeśli ktoś nie jest naiwny, jak wczoraj narodzone dziecię, to wie, że "Prawo przez duże P" to może sobie istnieć w tekstach np. K*wina, ale w sądach i na ziemi, prawo to wola silnego narzucona słabym (to akurat cytat ze Spenglera), i dotyczy to nawet prawa Boskiego, jeśli się tę sprawę głębiej przeanalizuje...

Nie twierdzę wcale, że prawo zawsze jest niesprawiedliwe - nie, może być (i oczywiście powinno) wprost przeciwnie, ale to raczej, o ile nie wyłącznie, w spójnych grupach, które poczuwają się do wspólnego dobra; widzą się jako mniej więcej równe, a w każdym razie podobnie wartościowe; odczuwają wzajemną solidarność (!)... Te rzeczy.

Kiedy mamy do czynienia z grupami, czy osobami zresztą też, które są sobie obce, których dobro, mimo wszystkich, mniej lub bardziej szczerych, propagandowych wysiłków Światłych i Postępowych, jest sobie wzajemnie obojętne; kiedy, co więcej, wydający wyroki są silni, a podlegający im znacznie mniej - wtedy z reguły "narzucanie" jest o wiele istotniejsze od tej wyśnionej i tak często opiewanej "sprawiedliwości".

(Oczywiście "sprawiedliwość", tak samo jak np. "demokrację", albo nawet "powszechny pokój i szczęście, istny Raj Na Ziemi" można sobie dowolnie niemal przedefiniować, jeśli ma się po temu odpowiednio potężne środki. Mówię o środkach propagandy, ale nie tylko o nich, oj nie, bo i środki przymusu na przykład też grają tu swoją rolę.)

Polska kiedyś miała masę miejscowości na tzw. prawie magdeburskim, skutkiem czego co poważniejsze spory były rozstrzygane nie tutaj, tylko właśnie w Magdeburgu. Było to dobre dla naszej, że spytam, suwerenności, czy nie było? A właściwie to pytanie jest niezręcznie sformułowane, bo tu nie chodzi o to, czy "dobre", tylko o to, czy ta suwerenność pozostawała aby nienaruszoną, czy też została oddana, w jakiejś tam części, Niemcom. Przez co, całkiem po prostu, Polska była mniej państwem, bo państwo, to po prostu suwerenność na pewnym terytorium i nad pewną ludnością. I więcej: częściowo stała się częścią państwa niemieckiego!

Nie mówię, że to dobrze, że państwu, dopóki nim jest, nikt od środka nie może podskoczyć, nie mówię, że to źle - po prostu, choć niby każdy może sobie dowolnie co chce definiować i np. "państwem" nazwać rudego szczura bez ogona, to jednak, kiedy przez tysiące lat mówiło się i pisało o "państwie", to chodziło właśnie o tamto, czyli o tę suwerenność. I tak to się, jak to bywa, wydestylowało. (Terytorium mogłoby teoretycznie być pominięte w tej definicji, jeśli będziemy mówić o takich tygrysicznych czysto sprawach, jak np. "państwo Magiańskiej K/C", w sensie "wedle jej własnych kryteriów", no bo przecie istnieją różne tam Syrie i Izraele... Państwo które, jak wiemy, jest partią komunistyczną lub Al Kaidą. Ale to tygrysiczna awangarda na samym froncie badań historiograficznych (ach!) i oczywiście mało kto o tym w ogóle wie.)

Unia Europejska wieku XIV
Mógłbym jeszcze sporo na temat państwa, suwerenności i różnych, szemranych przeważnie, ponadpaństwowych instytucji, które nas dręczą, ale zasadniczym tematem była Puszcza, więc zakończę o niej. Otóż niezwykle podoba mi się argument, tych nienaszych, że oto "kornik jest częścią przyrody" i że cholernie wiele z tego miałoby wynikać. Konkretnie tyle, na ile mogę wierzyć w wydolność własnej  mózgowej kory, że w lasach mogą sobie być i drzewa, tolerancja panie, ale jeśli ich nie będzie, a będą korniki, to też cudnie.

No więc nieśmiało, choć żaden ze mnie certyfikowany ekolog, przypomnę, że zarazek dżumy to też "część przyrody", więc powinniśmy go chronić, pieścić i opiewać. Albo ta pchła, co go, wraz ze szczurem, przenosiła i którą mamy na obrazku u góry.

Zresztą ktoś już kiedyś wymyślił genialnego bonmota, pod którym się wszystkimi kończynami podpisuję - bonmota o tym, że (z głowy to rzucę i bez stylistycznych zakrętasków): gdyby takie właśnie stworzonka mogły nadawać ordery i stanowiska, rychło doczekalibyśmy się ich piewców. Jak najbardziej prawda, a ewidentnym przykładem dla niedowiarków choćby "Unia" zwana "Europejską".

triarius

niedziela, kwietnia 03, 2016

O jednym genialnym Ezopie

Czytałem ci ja kiedyś taką bajkę Ezopa... Nawiasem po łacinie, bo było to w ramach przecudnego radiowo-książkowego kursu "Łacina bez pomocy Orbiliusza"... (Od lat nawiasem nie mogę się nadziwić, że jedyny w historii radiowy kurs martwego języka był właśnie w PRL, za Gierka, a w dodatku była to łacina, która dla wciąż balansujących na skraju Zachodu i wschodniej barbarii Polaków jest jak pożywna pierś, i smakowita, matki, ach! Ale co wy o tym możecie wiedzieć, "łacińska cywilizacjo".)

Czytałem więc, a także zapewne usłyszałem, ową bajkę Ezopa, która była o tym, że Żmija, wzruszona prośbami Jeża, któren nie miał się gdzie podziać na zimę, zaprosiła go do swojej jamki, gdzie zaraz jeż zaczął się wiercić, dotkliwie raz po raz kłując gospodynię, a kiedy ta się skarżyła i prosiła go, by przestał, robił się coraz bardziej niegrzeczny i bezczelny, aż na koniec Żmija, w środku zimy, uciekła z własnego domu na tułaczą poniewierkę. Tyle!

Nie wymaga wielkiej tygrysicznej inteligencji dostrzeżenie w tej historii sprzed ponad dwóch i pół tysiąca lat analogii z tym, co się w Europie dzieje całkiem ostatnio, a przy jeszcze nieco większej inteligencji automatycznie człowiek zaczyna się zastanawiać dlaczego Ezop wybrał takie dziwnie mało sympatyczne stworzenie do roli pozytywnego i skrzywdzonego bohatera - tym bardziej, że szwarccharakterem jest całkiem sam w sobie sympatyczny Jeżyk... Tyle że kolczasty, ale czy to jego wina?

Ja się nad tą kwestią, przyznam otwarcie, zastanawiam od samego początku, czyli już ponad 35 lat. Przy Ezopie to oczywiście nic nie jest, ale w skali ludzkiego żywota całkiem przecie sporo, zgoda? Nie powiem, że mi nic do głowy nie przychodziło, ale nigdy dotąd jakaś jednoznaczna i klarowna odpowiedź mi się nie sformułowała. Aż do teraz. No to wy się też spróbujcie nad tym zastanowić. Tylko galopem!

Nie chciałbym bowiem, byście i wy zastanawiali się nad tym 35 lat, bo wtedy może mnie tu już nie być, albo w każdym razie może tu nie być tego bloga, którego zastąpią osiemset-wymiarowe hologramy oparte na technologii odkrytej przypadkiem podczas badania Alfy Centauri, a wspartej badaniami nad pyłkiem kwiatowym z Saturna. Czy coś podobnego. (Wygłupiam się oczywiście, niczego takiego już nigdy nie będzie, co by Nicki tego świata sobie na podstawie obejrzanych filmów wyobrażały.)

Więc się zastanawiacie...

I się zastanawiacie...

I się zastanawiacie...

I się zastanawiacie...

Już? Mogę powiedzieć o co panu E. chodziło i dlaczego świadczy to o jego geniuszu? W dodatku o geniuszu PONADCZASOWYM? Każdy szmirus potrafiłby wymyślić bajeczkę o rozkosznym mięciutkim Króliczku, cynicznie wykorzystanym przez paskudnego Tasiemca, albo przez paskudną... No przecież, że Żmiję! Prawda? Ezop jednak tego nie zrobił, a naszych Aktorów poobsadzał niemal dokładnie w przeciwnych rolach do tych, w których by ich obsadził przeciętny reżyser.

Otóż moja odpowiedź jest taka: Ezop po prostu właśnie nie chciał, żeby to była historia słodkiego, może nieco wprawdzie naiwnego, stworzonka, wykorzystanego przez paskudnika bez sumienia. To miała być historia (i pięknie się to panu E. udało), o tym, że słodycz słodyczą, może my Polacy... Albo raczej "my Grecy"... Naprawdę jesteśmy cudne ptacy, najcudowniejsze skrzydlate stworzenia pod słońcem, i w ogóle... Albo i nie... Może nawet przeciwnie...

Natomiast nasz gość, z początku wcale nie taki znowu "nieproszony", ale szybko niechciany i, powiedzmy to sobie otwarcie - w przykry sposób agresywny, wcale nie musi być z natury czymś paskudnym... Tyle, że to nie ma większego znaczenia! Tu chodzi o naszą jamkę, nasz domek, i jeśli jakiś gość - słodki z natury, czy nie, nawet niech ci on będzie z początku miły naszemu sercu, a nasza gościnność dająca nam błogie poczucie, żeśmy oto jeszcze cudniejsze ptacy, niż przed chwilą, i że niechybnie pójdziemy do nieba...

To nie jest tutaj istotne. Ważne jest to, że gość to jest gość, a facet, który nam w jakikolwiek sposób odbiera nasz domek, albo jego istotną część, odbiera nam nasza SUWERENNOŚĆ, przestawia nam nasze życie w istotny sposób niezgodnie z naszą w tej kwestii wolą, w dodatku trwale... To po prostu nie jest fajny gość, a zapraszanie takiego gościa do siebie, do swojej jamki (tu mi się nagle w mózgu pojawiły jeszcze inne skojarzenia, ale dla wspólnego dobra zamilczę), choćby płakał i trząsł się z zimna, nie jest jednoznacznie mądrą, czy nawet jednoznacznie wzniosłą, decyzją.

Tak to widzę i mam niepłonną, że paru ludzi przekonałem, iż Ezop wielki był, a ci Grecy, choć nie mieli różowych golarek, ani nawet komórek, wiedzieli o świecie parę rzeczy, których my się już nigdy dowiedzieć chyba nie zdążymy... (No, chyba żebyśmy pilnie studiowali Panatygrysiego blogaska.)

triarius

piątek, października 23, 2015

Co słychać w prawicowych mediach?

W prawicowych mediach, w ścisłym sensie, nie mamy większego pojęcia co słychać, ponieważ, z powodu nikłego naszego zainteresowania, nie śledzimy. Zamiast tego sami sobie tutaj własne prawicowe media stworzymy - cóż z tego, że jednorazowego użytku?

* * *

Witam państwa, mówi Prawicowe Radio "Bijąc w tarabany". Jesteśmy na ruchliwym deptaku, gdzie będziemy przeprowadzać krótkie wywiady z przypadkowo napotkanymi ludźmi. O, ten pan w patriotycznej koszulce to coś dla nas!

- Witam pana, może nam pan poświęcić kilka minut? Reprezentuję nową prawicową stację "Bijąc w tarabany". Może pan już o nas słyszał?

- Chyba coś gdzieś, na jakimś blogu.

- No więc, nasi słuchacze tego nie mogą zobaczyć, ale wygląda pan naprawdę imponująco! I jakże prawicowo oraz patriotycznie! Poza patriotyczną koszulką, ma pan na sobie fantazyjny kapelusik w kształcie... chyba fortepianu?

- Tak, zgadza się. Fortepian Chopina. Pisze się Chopin, mówi się Szopen. Właśnie był festiwal, to sobie kazałem. Bo na ogół noszę krakuskę

- Więc to, a do tego prasłowiańskie łapcie z łyka, pas słucki, przy którym... Każdy chyba czytał i zna. A to przy pasie poza tymi... to chyba karabela, tak?

- Tak, po prawej prawdziwa karabela z nierdzewnej stali, po lewej miecz wykopany jakiś czas temu pod Nidzicą. Stosownie zardzewiały i wyszczerbiony na wrażych karkach.

- Widzę i podziwiam, ale to w sumie sama rączka, i to nie cała.

- Za to ile patriotycznej tradycji!

- Zgoda. Do tego hajdawery w łowickie pasy, podgolony łeb... Przepraszam za określenie, ale tak się to fachowo nazywa... Sumiasty wąs... No i oczywiście niedbale narzucony na grzbiet więzienny pasiak. Naprawdę widać, że pan jest patriotą! No i oczywiście w krzepkiej garści nieodzowna ciupaga. Miniaturka. To chyba taki duży długopis?

- Dziękuję, to obowiązek każdego Polaka! A ta ciupaga to naprawdę cenny zabytek, od pokoleń w mojej rodzinie. Jeszcze z Cepelii! No chyba, że nie miotacz płomieni!

- No nie - a to chyba... kula u nogi?! Widziałem, że pan tak jakoś powłóczy, ale żeby... Chyba nie prawdziwa?

- Wie pan, panie redaktorze, trochę faktycznie wydrążona, bo tak po mieście... Sam by pan spróbował!

- Oczywiście rozumiemy! Nawet nasza służbowa włosiennica robi swoje, a pan przecież idzie o wiele dalej. No a ile się człek musiał przyzwyczajać do wyłącznie kremówkowej diety! To co pan niesie pod pachą, to są...? Czyżby to były...?

- Tak, to autentyczne husarskie skrzydła, wykonane wiernie na podstawie starych rycin. Właśnie jestem umówiony na zabieg. Wszczepią mi je w kość krzyżową. Tytanowe śruby i te rzeczy. Bardzo ładnie będzie to wyglądać. Widziałem symulację komputerową. Inni patrioci będą płakać z zazdrości.

- Au, to musi boleć!

- Niechaj narodowie wżdy postronni znają, że Polacy nie gęsi!

- Oby więcej było takich patriotów! To już nawet nie będę zgadywał, czy w tym plecaczku ma pan kremówki... Ale zgadłem? A może nam pan podać swoje imię?

- Zgadł pan, ale to było łatwe. Jestem K. Mszczuj. Pozdrawiam pana i słuchaczy!

- Kamszczuj? Ładnie i jak oryginalnie! Choć to chyba nie polskie?

- Oczywiście że polskie! Ale to nie tak. Najpierw jest litra K, z kropką, a potem imię Mszczuj. Prasłowiańskie.

- Powie nam pan co oznacza to K?

- Wolałbym nie, bo się wstydzę.

- No, pięknie prosimy!

- Niech będzie. K to od Krowin. Mama chciała wesprzeć rodzący się kapitalizm. Kiedyś się też podpisywałem Krowin M. B., ale trochę się rozejrzałem po świecie, łuski mi spadły... Sam pan wie.

- Tak, oczywiście. Wielu tak miało. A to M to od Mszczuj?

- Też niestety nie. To było od Mises. I od razu panu powiem...

- I naszym słuchaczom też!

- I słuchaczom... Że B to od Balcerowicz. Wszystko przed nazwiskiem. Ale sobie legalnie zmieniłem. Matka rozpaczała, do dziś chyba nie może przeżyć.

- No to faktycznie my wolimy Mszczuj, choć to się trudno wymawia i dużo śliny człowiek traci. A co do zasadniczej części naszego spotkania, bo już chyba skończyliśmy prezentację, to chciałbym pana poprosić, żeby pan nam powiedział czy leży panu na sercu... suwerenność Polski?

- Tak, leży mi, i to bardzo, ponieważ...

- Ponieważ...?

- Ponieważ wtedy zmniejszą się podziały społeczne, będzie można zmniejszyć podatki, poprawi się przedsiębiorczość, gospodarka ruszy, poprawi się stopa życiowa...

- I co jeszcze?

- Kury będą się lepiej nieść... Krowy będą bardziej przymilne, kobiety będą dawać więcej mleka... No i Polska wygra wreszcie Euro. Nie tylko to ma się rozumieć, ale między innymi. W ogóle suwerenność jest niezwykle ważna, bo od niej bardzo wiele innych rzeczy zależy. Co pokrótce tu przedstawiłem, bo mam to, skromnie dodam, dobrze przemyślane.

- Dziękujemy panu Mszczujowi za tę światłą i jakże prawicową wypowiedź! I z pewnością zgodzi się z nim w tych wszystkich kwestiach każdy autentyczny prawicowy patriota.

- K. Mszczujowi, jeśli mogę prosić. Nie chcę, żeby mnie mylono z innymi prawicowymi patriotami. A poza tym, było miło, ale teraz już naprawdę muszę lecieć, bo mam umówioną wizytę.

- Dziękujemy za rozmowę i zachęcamy do słuchania Prawicowego Radia "Bijąc w tarabany". No i oczywiście życzymy udanego zabiegu!

- Bóg, Honor, Ojczyzna!

...

Rozglądamy się... I oto zbliża się do nas jakiś młody człowiek. Minimalizm i prosta elegancja - bojówki, adidasy... Żadnej prawicowej czy patriotycznej ostentacji, ale jest wokół niego jakaś aura, jakby łuna od niego biła. Żywa ilustracja hasła "wszystko co mam, noszę z sobą", bo też te kieszenie w bojówkach ogromne. Jednak z pewnością nic zbędnego. Podejdźmy więc do niego!

- Dzień dobry, jestem z Prawicowego Radia "Bijąc w tarabany". Przeprowadzam wywiady z przypadkowymi przechodniami. Domyślam się, że jest pan Tygrysistą Stosowanym?

- I owszem. Jak można nie być?

- Pewnie ma pan rację. Dodajmy, że pod pachą ma pan książkę. "The Social Contract". Robert... Ardrey, tak?

- Zgadza się. To podstawa! 

- No może teraz już przejdźmy do rzeczy. Pytanie: zależy panu na suwerenności Polski i, jeśli tak, to dlaczego?

...

* * *

No dobra - teraz zadanie dla Szan. Publiczności i wszelkiego ew. tygrysicznego narybku: co na powyższe pytanie odpowie szczery i doświadczony Tygrysista?

triarius

piątek, maja 30, 2014

Państwa i bantustany

Ostatnio był jakiś zamach wojskowy w Tajlandii, prawda? Nie śledzę, o Tajlandii wiem niewiele (więcej od przeciętnego inteligenta o tajskim boksie, znacznie mniej o przebranych za kobiety męskich kurwach), jednak coś mnie w tej sprawie uderzyło.

Otóż tego typu aktualne polityczne wieści dochodzą do mnie albo z rozimych "prawicowych" blogów, albo też z zachodnich telewizji, co je mam w pakiecie. (Lewackie one wszystkie i w większości wciąż dostają służbowego orgazmu na temat "Europy".)

No i w tych właśnie telewizjach - BBC, France Internationale (tutaj szczególnie owe ojro-orgazmy), CNN... (Mógłbym chyba włączyć też Fox News, niby o wiele bardziej od CNN "prawicowe", ale po co, skoro ich "prawicowość" to "wolny rynek", Izrael i reszta dzisiejszych "amerykańskich wartości"?) Więc na tych telewizjach sporo mówili o tym zamachu w Tajlandii i związanych z tym sprawach, ale...

Coś mnie tam uderzyło, choć niby, jak się zastanowić, to do bólu oczywiste, więc nie powinno. To mianowicie, że tam był ten zamach, a nikt nie tylko nie dokonał bratniej pomocy, ale nawet do jej dokonania nie nawoływał. Niesamowite! Potrafiłby ktoś sobie taką sytuację wyobrazić w Polsce?

Nie żebym nawoływał do zamachu, nie żebym chwalil zmachy... Albo ich brak zresztą... W ogóle, jak rzekłem, nie bardzo kojarzę kto tam w tej Tajlandii ma teraz rację i jest mi to dość obojętne. Ale jednak fakt, że tam nikt im bratniej pomocy nie udzialał - ba! Nawet nią nie groził, nawet do niej nie wzywał... Przecież nawet sankcjami im chyba nie zagrożono... Daje do myślenia!

Zastanawiałem się ostatnio faktycznie sporo nad kwestią bantustanów i poważnych państw (terminologia St. Michalkiewicza), no i tak mi jakoś wychodziło, że ta różnica ma wiele wspólnego z tym, czy dane państwo... żeby to państwem okreslić, dla uproszczenia... ma broń jądrową, czy też jej nie ma.

I niewątpliwie jest to kryterium bardzo istotne, z którego masa istotnych rzeczy wynika. Jednak, jak się okazuje, nie jedyne. Tajlandia, z tego co kojarzę, broni jądrowej wciąż nie ma. Nie jest to nawet kraj specjalnie ogromny, nie jest też aż tak specyficzny, jak wiadomo kto. A jednak! Daje do myślenia i zachęcam do się nad tym zastanowienia! Musi boks tajski też ma swoje znaczenie w takich sprawach - no bo chyba nie (straszna myśl!) te pedały w kiecach i inne mało smaczne tamtejsze zjawiska?

I niech mi tu nikt nie wyjeżdża z matrioszką Jaruzelskim i jego "stanem wojennym"! Polska wtedy z całą pewnością krajem suwerennym nie była, więc to w ogóle nijak się z poruszanym tu problemem nie wiąże. Wiąże się natomiast z szeroko od czasów niepamiętnych międloną kwestią tego, czy dzisiaj jeszcze może istnieć jakaś suwerenność, a już szczególnie suwereność nienajwiększych krajów.

No i okazuje się, że, choć nic tu oczywiście nie jest całkiem czarne ani całkiem białe, to jednak różnice w tej suwerenności - pomiędzy np. taką Tajlandią i taką Polską - wciąż są ogromne. Tak znaczne, że bez wielkiego uproszczenia dałoby się stwierdzić, iż Tajlandia (jakby tam w niej nie oceniać słodycz życia, rozkosze konsumpcji i stan "praw człowieka") JEST krajem suwerennym, Polska natomiast na jej tle...

Polska natomiast wymaga masy propagandzistów w stałym pogotowiu i ogromnych środków, by przekonać miejscowych (żeby na nich się tu skupić), iż bratnia pomoc, mniej czy bardziej perspektywiczna, to nic złego, a raczej wprost przeciwnie. I że cała ta "suwerenność" to jakiś wybryk chorego mózgu i w ogóle zło wcielone. No, z oczywistym wyjątkiem suwerenności paru, mniej lub bardziej sąsiednich, mniej lub bardziej tropikalnych, krajów, ale z całą pewnością to nic dla Polski.

I tak się to toczy...

triarius

poniedziałek, marca 15, 2010

Strawa duchowa dla was (cholerne niedouki, rozmemłane lenie i wojująca prawico sprzed telewizora)

 Mało nas, mało nas do pieczenia chleba, ale może jednak Tygrysie Forum Młodych Spenglerystów (http://tygrys.niepoprawni.pl) oderwie się z czasem do ziemi i poszybuje ponad stratosferę. Nie będę miał co do tego wątpliwości, jeśli co pewien czas będą się tam pojawiać tak celne inicjatywy, jak ta ostatnia inicjatywa uczestnika Forum o ksywie Strus (od "Struś Pędziwiatr", słodkie!), który pracowicie i, co jeszcze ważniejsze, inteligentnie, streścił rozdział po rozdziale moją ulubioną książkę Roberta Ardreya "The Social Contract". (PO POLSKU, jakby ktoś miał wątpliwości!) Oto linek: http://niepoprawni.pl/forum/viewtopic.php?f=41&t=373#p4284.

Nie posiadam się z zachwytu i kolejny raz gorąco dziękuję Strus'iowi! A Wy, niedouki, lenie... i wszystko inne, na co, sami wiecie, że z nawiązką zasłużyliście - przeczytajcie chociaż tyle z tego biednego Ardreya! O którym Wam od lat opowiadam, a Wy, cholera, nic!

* * * * *

Korzystając z okazji, chciałbym polecić tekst Mustrum'a na jego blogu - o  militaryźmie, suwerenności i takich sprawach. Oto linek http://the-real-mustrum.blogspot.com/2010/03/ubudubu-czyli-do-wyszczerzonego-pan-bog.html.

Tamże znalazłem linek do naprawdę szokujących informacji: http://marucha.wordpress.com/2010/03/14/izrael-moze-byc-zmuszony-do-wymazania-europy-z-powierzchni-ziemi/.
* * * * *

No i na nieco (?) lżejszą nutę (niedouki, lenie i prawico sprzed telewizora!) chciałem Wam polecić oficjalnie wydanego przez komercyjne wydawnictwo ebooka jednego z popularniejszych rodzimych blogerów, a przy okazji jednego z moich ulubionych autorów, światowej klasy specjalisty od surrealistycznych humoresek (i nie tylko) - Jacka Jareckiego. Którą se można nawet na własność kupić klikajęcy na ten oto linek: http://www.goneta.net/sklep/product_info.php?products_id=98.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

środa, kwietnia 02, 2008

Czy my się nieco nie oszukujemy kochane ludzie?

Sporo dzisiaj w sieci niezłych tekstów wyrażających różne formy i nasilenia moralnego kaca po tym, czego dokonali demokratycznie wybrani przedstawiciele nas, czyli suwerennego narodu. Niektóre z nich zawierają zaś nawet wątki optymistyczne - mówi się w nich, że Unia nie jest wieczna, że już widać na niej rysy i wszystko tam zgrzyta, a my niedługo rozliczymy zdrajców i wskrzesimy Polskę. I takie tam.

Bardzo to wszystko fajne, a czytanie takich wypowiedzi zawsze mi nieco poprawia humor, który, jak wszyscy w tej chwili, poza kompletną swołoczą i/lub idiotami, mam dzisiaj marny. Jednak czy my się nieco nie oszukujemy tym optymizmem, kochane ludzie? Oto jest pytanie!

Zgoda, Unia nie jest wieczna, zapewne istnieć będzie znacznie krócej, niż większości z nas się wydaje. Tyle że mało kto się zastanawia nad tym, jak realnie będzie wyglądał jej zgon. A więc, stawiam tezę, iż aby się zaczął, potrzebny będzie naprawdę potężny kryzys, przede wszystkim gospodarczy. A wtedy co? Proszę sobie wyobrazić mieszkanie w wielkim mieście bez wywożenia śmieci - choćby przez tydzień. Plus z brakiem prądu, dostaw benzyny do stacji, stojącą komunikacją miejską... Sklepy nie mają żywności na sprzedaż. Rzerzucha z hodowli na balkonie zjedzona w ciągu dwóch dni, potem ew. rodzinny piesek...

Po czym zaczynają się odbywać dantejskie sceny przy śmietnikach, gdzie obywatele mordują drug druga w walce o odpadki. W końcu drug druga zaczyna, początkowo z ociąganiem, zjadać. No i z dnia na dzień nasila się działalność bandytów, plus różnych lewackich bojówek, pedalstwo sobie gwałci i rozlicza się z homofobami... I te rzeczy. Że wspomnę jeszcze działania różnych fałszywych proroków i prowokatorów, którzy się wtedy z całą pewnością uaktywnią. Jednego już wszyscy dobrze znamy - aż przebiera kopytkami do tej wzniosłej chwili, kiedy to wreszcie zaistnieje i wykona swoje zadanie w całej pełni.

Jedyna nadzieja, że może nie dożyje, jeśli Unia jeszcze parę lat pociąnie. Oby pociągnęła! My nie jesteśmy na jej rozkład przygotowani, proszę mi uwierzyć, mimo że to niszczy złoty sen, ale ten pan jest. Więc naprawdę lepiej by to się parę lat odwlekło. Będziemy chociaż mieli czas wyhodować rzerzuchę i kupić sobie większego psa.

W dodatku, kiedy unijna biurokracja i jej przydupasy uwidzą, co sie dzieje - a konkretnie, że mogą stracić władzę, przywileje a nawet gorzej, bo lud zacznie ich być może rozliczać - z całą pewnością będą się starali zaostrzć jeszcze cały kryzys. A możliwości im nie będzie brakować, o nie! Chodzić będzie oczywiście o to, by lud zaczął magna voce błagać o silną władzę. Rzuciłem tylko kilka szkicowych obrazków, ale taki kryzys od którego mogłaby się zawalić Unia, to naprawdę nie są żarty, więc nie mówmy sobie o tym tak lekko. Lepiej zacznijmy się do tego jakoś przygotowywać. Stanie z bronią u nogi, po prostu, bo wiele innych rzeczy na razie zrobić chyba nie możemy.

No i właśnie, mam jeszcze parę uwag na temat naszego własnego potencjału. Przysięgam, nie uważam się za żadnego bohatera, moja fizyczna odwaga jest taka sobie, w krajowej normie... Tym niemniej stało się więcej razy niż potrafiłbym sobie tak od razu przypomnieć naprzeciw uzbrojonego ZOMO, uzbrojonego LWP, naprzeciw luf kołowych wozów bojowych SKOT, czy po prostu czołgów. Słyszało się też parę razy strzały, nie wiem czy akurat była to wtedy ślepa amunicja w tych czołgowych lufach, czy też ostra, ale na szczęście w powietrze...

(Raczej to pierwsze, bo strzelanie ostrą w centrum Elbląga, i to pod górę akurat...) W każdym razie proszę mi uwierzyć, że taki wystrzał robi wrażenie. Głośny jest jak skurwysyn, no i naprawdę znaczać mógł wtedy cokolwiek, łącznie z masakrą w stylu węgierskim czy innym Placem Niebiańskiej Szczęśliwości. (Tyle, że w tym drugim przypadku bez telewizji.)

Zresztą sam ryk dziesięciu czołgów na jałowym biegu robi całkiem spore wrażenie. Tym bardziej jeśli pełno jest wokół dymów z granatów łazawiących, a sytuacja napięta, bo nikt nie wie czym to się skończy. A skończyć mogło się za każdym razem czymkolwiek, łącznie z wielotysięczną masakrą, jak nieraz w historii bywało. Tak to właśnie w moim osobistym przypadku wyglądało nie raz i nie dwa - i w Elblągu w roku 1970, gdzie szalałem po ulicy jako uczeń liceum, i w grudniu 1981, jak i nieco później. Wtedy to było dla pewnego gatunku ludzi dość normalne zachowanie, że człowiek szedł i, jakby nie było, ryzykował.

W końcu o zwykłym ubectwie, zwykłej milicji obywatelskiej, o realnej perspektywie szykan w pracy czy na uczelni, o możliwości spotkania nieznanych sprawców itd., itd., nawet tutaj nie wspominam. A zresztą, co tam czołgi! W późnych latach '70 naprawdę bywały dość niepozbawione napięcia sytuacje np. pod gdańskim pomnikiem Jana III Sobieskiego w późnojesienne wieczory 11 listopada. (3 maja to była sama słodycz, bo jasno i przyjemnie, ale ten listopad w deszczowy wieczór, kiedy sto kilkadziesiąt osób stoi całkowicie otoczone przez milicję i pies z kulawą nogą, poza nami i paroma setkami stróżów porządku, o niczym nie wie. A potem jeszcze trzeba dotrzeć do domu.)

W sumie wygląda, że dla ogromnej większości ludzi niepójście na pierwszego maja, albo na oszukańcze wybory, to było bohaterstwo ponad możliwości, natomiast całkiem sporo było ludzi, którzy znacznie większe sprawy traktowali po prostu jako swój obowiązek i nie przywiązywali do nich wielkiej wagi. A jak jest dzisiaj?

Przyznam zresztą, że wtedy ta łatwość chodzenia na różne demonstracje - które dzisiejszej prawicy, a nawet nie tylko prawicy, bo wszelkiej politycznie zaangażoanej młodzieży, dla której szczyt rewolucyjności to dziś pójście w czasie lekcji na demonstracjię pod ministerstwo pod opieką swych nauczycieli, by pokrzyczeć "Giertych do wora, wór do jeziora"... Co uważam za tak żałosne, nawet w kategoriach Che Guevary i Lenina, którzy nie są moimi ulubieńcami, że po prostu nie mam słów, by to wyrazić. Więc kiedyś wydawało mi się nieco przesądą, iż tak łatwo przychodzinam  ganiać się z milicją, a tak trudno nieco pomyśleć. Gdybym był wtedy wiedział, że przyjdzie czas, gdy będzie dokładnie odwrotnie! (Choć z tym dzisiejszym myśleniem, też powodów do orgazmu nie dostrzegam.)

No bo jak jest dzisiaj? Dzisiaj nikt na ulicę nie wyjdzie, prawda? Po pierwsze, jeśli coś mu się nie podoba w rządach platfusów, czy postkomuny, czy powiedzmy Unii Europejskiej, to sobie popisze na blogu i tyle. A po drugie, przecież bez pozwolenia odpowiedniego urzędu nie wolno zakłócać porządku, więc jak? No więc cóż dziwnego, że cała działalność patriotyczna, prawicowa, antykomusza, antyplatfusia, antyunijna - wszystko to polega jedynie na przerzucaniu się słowami na blogach i forach. Co z dnia na dzień można będzie zresztą ukrócić, bo śruba jest już przecież powoli przykręcana - na przykład przez czynienie z blogowisk przymusowego wersalu... Tylko mało kto raczy to zauważyć. Jak z reguły wszystkiego, co ma jakiekolwiek znaczenie, w odróżnieniu od pozorów i rzeczy całkiem bez znaczenia.

Polska prawica ma obecnie taką sytuację, że mamy tysiące generałów, ale żadnych żołnierzy. Generałowie przerzucają się genialnymi koncepcjami na blogach, ale wykonać ich nie ma komu. Nie ma nawet komu trenować zwykłą fizyczną odwagę, a przy okazji pokazać światu nasze istnienie i naszą determinację. W końcu wychodząc masowo od czasu do czasu na ulicę - tłumnie i nawet pomimo ew. administracyjnych zakazów - to akurat byśmy z pewnością osiągnęli.

W każdym razie, z tego co słyszałem, to 23 kwietnia 2008 r., o godz.12.00 pod pomnikiem Witosa na placu Trzech Krzyży w Warszawie będzie wiec w sprawie suwerenności narodu. Co, mówię o suwerenności, zostało ewidentnie zgwałcone przez "naszych" parlamentarzystów, o ojropejsach i ich przydupasach już nie wzpominająć. A więc, kto może (ja nie, bom daleko od Warszawy) niech idzie i demonstruje. Chyba że wszystkie te nasze patriotyczne blogowe pohukiwania nie są warte nawet funta kłaków. Czyli choćby tyle, co nasze, moje też, smętne w istocie demonstracje z lat '70 i '80. Które tak w końcu niewiele Polsce przyniosły w realu.

Zgoda, niewiele, ale to by zawsze był jakiś wstęp do działania, a nie tylko pisania na blogach. Teraz z całą pewnością potrzeba czegoś o wiele większego... A więc, do kurwy nędzy - zacznijmy coś wreszcie robić!

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, stycznia 06, 2008

Honor, bezpieczeństwo, suwerenność

Jeden mówi o “bezpieczeństwie” (i wychodzi na tchórza lub paranoika), drugi mówi o ‘honorze” (i wychodzi na fanatycznego egotyka lub/i oderwanego od życia donkiszota)... W istocie są to jednak tylko dwie strony tej samej sprawy.

Honor zakłada powiem – może nawet przede wszystkim to właśnie zakłada – że nikt (i nic co choćby w jakiś stopniu traktujemy jak osobowe) nie może w nas zmienić niczego istotnego bez naszej woli. I dotyczy to zarówno honoru osób, rodów, plemion czy narodów.

Z narodami jest nawet o tyle łatwiej, w sensie konceptualnym, że zostało wypracowane przez wieki pojęcie “suwerenności”, które dokładnie odpowiada temu rozumieniu “honoru” i “bezpieczeństwa”, o którym tu mówię. W przypadku osób sprawa ta jest za to przeciwnie – zagmatwana i zamglona przez potoczną moralność i lojalność wobec grupy.

Jeśli przy okazji wmawia się nam – często dzisiaj przy pomocy monstrualnych środków propagandowych i metod prania mózgu stosowanych od najmłodszych lat życia, a wypracowywanych wedle wszelkiego prawdopodobieństwa przez dziesięciolecia przez komunistyczne tajne służby, ponieważ czyta się o dokładnie tych samych metodach np. w związku z traktowaniem jeńców w wojnie koreańskiej – że nasze zmiany wynikają z naszego “zrozumienia konieczności”, z “uznania wartości tolerancji”, “kompromisu”, czy jakichkolwiek tego typu mętnych i smętnych spraw…

Wtedy jest to jeszcze bardziej upodlające, ponieważ poddaje naszą wolę woli tłumu, który takie rzeczy łyka, roztapiając nas niejako w tym godnym pogardy, z punktu widzenia człowieka honoru, tłumie.

Wszelkie sprawy mające związek z narzucaniem innym swej woli są domeną polityki. Polityka stoi na dwóch nogach, w tym sensie, że wszelka jej analiza wymaga przede wszystkim przeanalizowania dwóch podstawowych kwestii: kwestii władzy, czyli tego co kto może, lub ewentualnie mógłby, komu narzucić; oraz kwestii wspólnoty, czyli tego kto jest w danym konkretnym przypadku “my”, kto zaś jest obcym, albo po prostu wrogiem.

(Ekonomia nie jest podstawową polityczną kwestią, wbrew licznym niestety sierotom po Oświeceniu i Marksie. Oczywiście ma znaczenie i to często ogromne, ale wszystko co jest w niej naprawdę istotne daje się analizować w świetle podstawowych kwestii – władzy i wspólnoty.)

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.