Pokazywanie postów oznaczonych etykietą demokracja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą demokracja. Pokaż wszystkie posty

środa, września 15, 2021

DEFINICJE: Demokracja

Ja już naprawdę się nie poczuwam do pisania, kto nie wierzy, niech sprawdzi kiedy się tu coś ostatnio pojawiło, ale przyszło mi do głowy coś, co powinno być powiedziane wieki temu, bo słuszne i ważne. Oto i...

Demokracja - idea, że mężczyźni przydatni do obrony kraju (i ogólnie w jego wojnach), powinni mieć istotny wpływ na losy tego kraju. Tylko tyle i aż tyle!

Oczywiście nie jest to dokładnie to, co się nam tu na Zachodzie w ostatnich dekadach jako "demokrację" w propagandzie, "nauce" i "edukacji" stręczyło, ale to jest coś takiego, że jak się chce coś zniszczyć, to często świetnym pomysłem jest rozdęcie tego do monstrualnych rozmiarów, przyczepienie wszystkiego co się tylko da, tak żeby dana idea całkiem pod tym utonęła. (Nawiasem nie aż tak wiele się ostatnio o :demokracji" słyszy, ta idea odpływa w przeszłość nawet w propagandzie.)

triarius

środa, marca 27, 2019

Taka sobie historiozoficzna myśl na marginesie Acta 2

Prawo Hammurabiego
Kurak napisał hiper-optymistyczny tekst, całkowicie lekceważąc sprawę Acta 2 i ew. zagrożenie chińską kontrolą internetu przez Naszych Ulubieńców. (Linek? Oto i, proszę: https://www.kontrowersje.net/acta2_to_bankructwo_ho_dysa_cios_w_ue_i_wojna_facebooka_z_axel_springer ) Kurak, fakt, często powala optymizmem, ale o wiele wnikliwiej ode mnie czyta różne prawnicze teksty... (Jakby to brzmienie takiego czy innego tekstu akurat miało dzisiaj największe znaczenie.) W każdym razie zacząłem się jeszcze intensywniej, niż dotąd zastanawiać nad tym całym Acta 2 z przyległościami, aż mi przyszła do głowy niesamowicie głęboka historiozoficzna hipoteza.

Otóż jest chyba tak, że w czasach, że tak to figlarnie określę, "przed-demokratycznych" - kiedy nikomu o żadnej (mniej lub bardziej w realu załganej, jasne!) "władzy ludu" nikomu się nie śni, a rządzi b. nieliczna elita... Jakieś teokracje, reżimy monarchiczno-militarne, nieowijające w bawełnę oligarchie... Te rzeczy...

Pojawiają się w końcu często jakieś "Prawa XII Tablic", czy inne "Kodeksy Hammurabiego", które (wbrew utartemu poglądowi laików) stanowią zwycięstwo ludu, plebejuszy, proli, czy jak to nazwać, bowiem kodyfikują, a przez to i ograniczają, niczym dotąd nieograniczoną władzę owej elity. (A przy okazji uświadamiają lud, otwierają mu oczy na pewne sprawy, sugerują przebiegłość w stosunkach z władzą itd.)

Pisałem tu kiedyś o tej sprawie i spotkałem się zarówno ze zrozumieniem, co wydaje mi się zrozumiałe, jak i z pewną dawką protestów. Protesty były dość ogólnikowo wyrażone, ale pewnie miały coś wspólnego z obroną tezy, że "konstytucje powinny streszczać się w paru zdaniach" i że "dobre prawo to prawo mikroskopijnej długości i pisane najprostszym językiem". Wiadomo kto te tezy z największym zadęciem głosi, ja na pewno aż tak bym się przy ich wyrażaniu nie nadymał, ale nie są to tezy pozbawione pewnych istotnych racji. Przyznam to bez wykręcania członków.

Skoro tak, spyta ktoś, a będzie to człowiek niezwykle czujny i bystry, skoro mu się to od razu skojarzyło, to co ja tu bredzę z tym Hammurabim? Który kazał, jak wiadomo, wyryć w kamieniu coś ponad sto praw... I w dodatku pismem klinowym. Gdzie tu ta prostota i mikroskopijność zatem? Widzicie ludzie, zapominacie, że człowiek wprawdzie, jako istota biologiczna, (jak chcą dzisiejsi "konserwatyści") istotnie się od czasów Hammurabiego nie zmienił, ale jednak różne epoki historyczne mają swoje osobne "prawa" (tutaj w cudzysłowie, żeby nie było, że Święte Księgi!), i to, co za Hammurabiego było proli (CZYLI NAS!) sukcesem (i w ogóle Postępem, ach!), dzisiaj może być czymś całkiem innym.

No bo właśnie to prawo sobie sformułowałem, czy raczej hipotezę, bo jak tu przeprowadzić dowód, skoro to nie matematyka, prawo które (przed ew. doszlifowaniem do cudnej klasycznej urody) brzmiałoby jakoś tak, że:

W czasach "przed-demokratycznych", kiedy władza praktycznie nie jest przez większość danego społeczeństwa nijak kontrolowana, sformułowanie i ogłoszenie nowych praw jest sukcesem tej większości i w istotny sposób ogranicza tę władzę, natomiast w czasach takich jak nasze, kiedy gołym okiem widać przechodzenie od Demokracji (na ile, oczywiście, ta idea jest możliwa do realizacji, a już szczególnie w tak ogromnych i tak skomplikowanych społeczeństwach, jakie dzisiaj mamy na Zachodzie) do Totalitaryzmu, (niemal) każde nowe prawo (a także chyba każda nowa biurokratyczna regulacja) stanowi kolejną cegłę w totalitarnej budowli i kolejny gwóźdź do trumny wolności.

Mówimy tutaj o skali globalnej, ponieważ całą sprawę komplikuje drobny fakt, że państwo jako takie stanowi dzisiaj dziwny dwoisty twór, który z jednej strony może swoich obywateli bronić przed zakusami totalitarnej w zamiarach i globalnej władzy, a z drugiej strony przeważnie jednak, i w coraz większym stopniu, stanowi agenta tej totalitarnej i globalnej władzy - opartej na biurokracji, wielkich finansach, PRAWNIKACH, i nielicznych państwach atomowych, lub w rzadkich przypadkach, jak Niemcy, po prostu o wiele silniejszych i lepiej, z tego punktu widzenia, zorganizowanych od swojego otoczenia...

Oraz pewien bufor stanowi to dzisiejsze państwo pomiędzy ową totalitarno-globalną władzą i ogółem własnych (Państwa znaczy) proli, biorąc na siebie owych proli co pewien czas się pojawiające niezadowolenie i starając się stworzyć w nich przekonanie, iż warto dla niego zrezygnować z takiej czy innej porcji własnej wolności, kiedy w istocie przeważnie rezygnujemy, my, biedne nieświadome prole, na rzecz owych globalnych totalitarystów. (Tutaj można by o PiS, który widzi mi się w sumie na plus z pkt. widzenia wolności prola, bo bez państwa nawet nie piśniemy, ale widzę tu sporo działań, które z pewnością na dłuższą metę służą właśnie tamtym, o czym kiedyś, albo i nigdy, bo za darmo to nawet Ziemkiewicz by nie pisał.)

Ponieważ to nasze "prawo", ta hipoteza, z tymi wszystkimi nawiasami i dygresjami, jest trudna do pojęcia, nie mówiąc już o zapamiętaniu, i mało piękna, więc jeszcze na zakończenie (hurra!) to samo "prawo" w wersji "lite", bez przypisów, nawiasów i wywijasów:

W czasach "przed-demokratycznych", kiedy władza praktycznie nie jest przez większość danego społeczeństwa nijak kontrolowana, sformułowanie i ogłoszenie nowych praw jest sukcesem tej większości i w istotny sposób ogranicza tę władzę, natomiast w czasach takich jak nasze, kiedy przechodzimy od Demokracji do Totalitaryzmu, (niemal) każde nowe prawo stanowi kolejną cegłę w totalitarnej budowli i kolejny gwóźdź do trumny wolności.

I to na dzisiaj jest nasza forma kanoniczna mojej historiozoficznej hipotezy. Teraz, jeśli ktoś ma jeszcze jakieś zdolne do działania komórki mózgowe, zachęcam do zastanowienia się, jak się powyższe ma do wspomnianego na wstępie unijnego myku pt. Acta 2.

triarius

P.S. To, że globalny totalitaryzm posługuje się dziś przede wszystkim tworzeniem praw i biurokratycznych regulacji, na które prole się potulnie godzą, nie zmienia faktu, że coś, co można by uznać za tego "dokładne przeciwieństwo", czyli ARBITRALNOŚĆ władzy - a już szczególnie SĄDÓW I "PRAWA" - jest czymś jeszcze gorszym, przynajmniej na krótką metę, i stanowi już nie tylko tworzenie totalitarnego systemu, w którym zwykli ludzie (a nawet mniej zwykli, ale porządni) są tylko prolami bez znaczenia, a po prostu JUŻ EKSPLOATACJĘ tego totalitarnego systemu (który widać na tyle już został skutecznie stworzony)!

O czym mówię? A o tych wszystkich "okolicznościach łagodzących", polegających na miłości do Waadzy i Postępu, słusznych poglądach itd. itd., które zawieszają karę albo ją zmniejszają... Oraz o dokładnej tego przeciwności - i nawet bardziej! Kiedy ktoś widzi się jakimś obdarzonym przez Górę spłachciem władzy z tego czy innego powodu niesympatycznym czy niekompatybilnym z ich planami uszczęśliwienia Ludzkości.

wtorek, maja 15, 2018

Że sobie coś luźno...

zaloty
(Co sobie luźno? Popiszemy, Mądrasiński, popiszemy. Sobie. Luźno. Kompletnie nie wiem po co, ale powiedzmy, że to będzie czysta ekspresja.)

No więc, gdybym chciał dawać światu biężączkę, to bym mógł, bo mamy akurat sporo odpowiednich wydarzeń, a ja przecież zdolny nie do takich rzeczy. Na przykład mógłym ci ja P.T. Publiczność poczęstować rubasznością à la Brantôme, a to w związku z tą panią, co to prowadziła działalność gastronomiczną, do której biedaczka dopłacała, więc przestała i się przerzuciła na kurwienie się po Bożemu...

Potrzebowałbym chyba doszkalania ze strony jakichś k*winiątek, bo nijak nie mogę zrozumieć, jak można lepiej zarabiać na działalności, którą co druga, lekko licząc, rodaczka potrafi bez problemu chętnym udzielić, niż na "gastronomii", czyli, bo cóż to by mogło być innego, (excusez le mot) łykaniu, które (o ile nie z czystej tkliwej miłości od course, a nie o tym mówimy) stanowi usługę dla VIPów - ekskluzywną i w normalnej ekonomii dość drogą. (Zaraz... A może to była taka platformiana odpowiedź na 500+??)

* * *

Przechodząc na poziom wyższy, bardziej, jak my to tu mówimy, "meta", oraz mniej rubaszny, moglibyśmy przeanalizować strategię naszej kochanej targowicy, bo wyraźnie, choć ogromna większość jej członków to błazeńscy idioci, ktoś jednak tym dość zgrabnie steruje, tylko mu to wojsko nie staje na przysłowiowej wysokości zadania. Dlaczego tak sądzę? A dlatego, panno Napieska, że na ten przykład widać, jak te platfąsy cwanie zawsze atakują - choćby i na oślep, byle ostro - kiedy coś im, w propagandzie, no bo w czym innym by mogło, chwilowo nie wyjdzie.

Weźmy ten ich "Marsz Wolności". Mocno żałosne przedstawienie, choć dla leminga, także tego "prawicowego", zapewne widoczny gołym okiem wysiłek i (trza przyznać) pewien "profesjonalizm" tego happeningu były argumentami ZA, a nie PRZECIW, jak być powinno. Argumentem ZA, prawdziwym, byłaby właśnie SPONTANICZNOŚĆ, której tam nie dało się znaleźć za grosz. Ale kto to zrozumie, szczególnie w tenkraju?

W każdym razie nadzwyczajnie nie wyszło, ale zawsze da się o tym pogadać w telewizjach, także oczywiście tych "naszych", co to nie mają nic lepszego do roboty, niż w ramach "pluralizmu", dawać głos targowicy i innym obcym agenturom. Jednak tu ich zaskoczono tym tam Gawłowskim, co to miał u siebie autentyczne BORDELLO ("choć nie agencję", hłe hłe!).

Nawiasem, to nie uważam, żeby w tym najgorszą rzeczą i czymś, na co należałoby kłaść, z naszej strony, największy nacisk, były sprawy czysto obyczajowe. Choćby i płatna "miłość". Naprawdę istotne wydaje mi się to kompletne poczucie BEZKARNOŚĆI, ze strony tego @$%^ bydła. Każdy z nas (tak samo jak w przypadku np. Polańskiego czy innego Cohn-Bendita) zgniłby po takim czymś w pierdlu, ale im nigdy nic nie grozi i za parę dodatkowych łatwych tysięcy zrobią wszystko. Wolno im, a poczucie, że tylko im, jeszcze temu dodaje pikanterii. I za to właśnie... Ech!

W każdym razie ta @#$% "opozycja" natychmiast przeszła do wściekłego kontrataku, a "nasi", biedacy, męczą się teraz, żeby samych siebie i drug druga przekonać, że to jednak my mamy rację. Nie-sa-mo-wi-te! Nawet w dzisiejszych spedalonych "normalnych demokratycznych krajach", takie coś wykatapultowałoby daną partię na margines, a tutaj mamy spór jak równy z równym, niemal jak "Polak z Polakiem"... I ci biedni, słabi na umyśle, "nasi" sądzą z pewnością, że tamci nie wiedzą, iż brzydko zrobili, ale dadzą się w końcu przekonać...

Podczas gdy w realu tamci mają rację i prawdę w dupie, tylko jeszcze głębiej, a jedynie podszczuwają swoich najwierniejszych, najgłupszych i z najbardziej ubeckich rodzin, w nadziei, wcale nie takiej płonnej, że w końcu któryś się wystarczająco wkurwi i załatwi tego cholernego Kaczora... Albo ktoś z naszych coś jakiemuś lemingowi czy prawdziwej targowickiej szui coś zrobi i będzie można... I się zacznie! Jednak nasi intelektualiści oraz czarodzieje od mediów nigdy na takie coś nie wpadną i będą nas nadal karmić ckliwymi pierdołami. Dlaczego? Bo to przecież Polska - tu nie może być inaczej!

* * *

Przyjechał Orban i m.in. rzekł to, co Pan T., w opozycji do K*winów tego świata, mówi od lat. Czyli że to nie demokracja jest problemem, tylko właśnie liberalizm! "Demokracja" to ogromnie pojemne pojęcie, to takie przeogromne majtasy, w które można włożyć masę całkiem różnych rzeczy i dowolnie to ukształtować, choć idea "woli ludu", "dobra ludu", "suwerenności", jest tam jak najbardziej zawarta, jeśli to ma być coś autentycznego, demokracja znaczy, a nie takie kłamstwo (liberalne właśnie!), jak nam ostatnio @#$%$ elity stręczą.

I nie ma co się zgrywać na taniego arystokratę z sygnetem z sopockiego Podjazdu! "Senatus Populusque Romanus", na przykład, to wyraz "suwerenności ludu", obok suwerenności Senatu oczywiście, a twarda rzeczywistość była taka, że rządziła ścisła oligarchia, tyle że (do czasu) szczerze wierząca, iż realizuje Ludu (ach!) dobro i Ludu (ach!) szczere wartości. Więc proszę mi tu nie stręczyć bredni, że wznioślej być "poddanym", niż "obywatelem", bo ja tam niczyim "poddanym" nie jestem i być nie zamierzam, a już na pewno nikogo takiego jak rodzina obecnie tam w UK miłościwie panująca, o Regentach Januszach I K*winach nawet nie wspominając!

W feudaliźmie taki wasal dobrowolnie (przynajmniej formalnie tak to rozumiano) składał suzerenowi hołd i mógł w różnych przypadkach, zarówno liczyć na jego pomoc, jak i wypowiedzieć mu ową podległość.

W każdym razie, tak sobie dziś myślałem, że, czego chyba Spengler nie przewidział (albo się mylę, Amalryk pomóż!), mamy teraz taką sytuację, że jedni są za LIBERALIZMEM - który wcale nie polega na tym, że "jest wolność", tylko stanowi on całkiem spójny, żeby nie rzec "totalny", splot poglądów, odziedziczonych po Oświeceniu, który do rzeczywistości ma się słabo, do wolności, jak się to z każdym dniem mocniej okazuje, nijak, i który jest raczej - jak to także Orban właśnie oznajmił, zapewne nie po raz pierwszy - największym dzisiaj wrogiem demokracji.

No i jedni są za tym, a drudzy za tamtym. W Grecji w wieku VI i V przed Chrystusem demokracje zaczęły emitować z siebie "silnych ludzi", czyli w sumie dyktatorów. Grecy nazywali ich "tyranami", ale po grecku nie ma w tym określeniu nic specjalnie negatywnego - po prostu "basielus" to był taki król bardziej sakralny, od tych Heraklesów, co ich po jakimś czasie baby składały w ofierze, o czym sobie już (choć nigdy tego dość!) pisaliśmy. Grecy nazywali później rzymskich cesarzy "basileus", czyli "król", a w Rzymie stoicy nie stosowali tego określenia, widać zbyt religijnie naładowanego, tylko pluli na "tyranów", i tak zostało.

W każdym razie dzisiaj LIBERALIZM to już wprost dążenie do globalnej wszechwładzy nielicznej "oświeconej elity". Rzecz totalnie wroga nie tylko wszelkiej autentycznej demokracji, ale nawet - jak to Pan T. wielokrotnie próbował wam tłumaczyć - nawet samej ludzkiej naturze, którą te @#$% wyewoluowują, całkiem niestety skutecznie, w jakieś kastrowane prawcowite i podskakujące do rytmu mrówki.

Po drugiej stronie są ci, którzy liberalizm ze wstrętem odrzucają, tysiące razy woląc jakąś tam formę DEMOKRACJI, choćby z udziałem tych (greckich i bez głupiego wartościowania) "tyranów". No i tak to się teraz dzieje, a dla Szpęglerysty byłoby oczywiście interesującym jakoś to przeanalizować w szpęglerycznych kategoriach, z fajnymi historycznymi paralelami...

Jedak ŻYCIE, jednak HISTORIA, są ważniejsze i bardziej pierwotne od najmędrszej nawet książki, więc to będzie tylko intelektualne ćwiczenie dla nałogowych szpęglerystów, bo przede wszystkim jednak powinniśmy się skoncentrować na nich, i na samej tej walce. Ze wszystkim, co z tego wynika, lub raczej - żeby to bojowe wezwanie dostosować do możliwości współczesnych - zastanówcie się może łaskawie, ludkowie rostomili, i zdecydujcie: jak chcecie, żeby (o ile w ogóle) żyły wasze ew. przyszłe prawnuki. Dixi!

triarius

P.S. Bonmota nawet dzisiaj dla was, ludzie, wymyśliłem: "Polityka HISTERYCZNA? Nie, serdeczne dzięki, ale nie!"

sobota, października 22, 2016

Je suis Wallon!

Louis De Geer starszy
Louis De Geer starszy (1587-1647)
Mała Walonia załatwiła bezczelną unijną biurokrację. Tym ciulom wydawało się, że rozwalając państwa narodowe i tworząc ojroregiony, będą mogli pod załganym szyldem "demokracji" totalotarnie niemal rządzić w nieskończoność. (Coś jak rodzime platfąsy, to zresztą ta sama paczka, jak każdy chyba wie.) No i się nie udało. Kanadyjczycy już pono zrezygnowali i wrócili do siebie, a to tutaj robactwo kłębi się, naradza, poklepuje drug druga po pleckach, uśmiecha (Tusk się wczoraj cudnie zaiste uśmiechał, on chyba w ogóle nic nie kojarzy) i radzi, radzi, radzi...

Co zrobić, żeby ta ich "demokracja" kolejny raz pokonała tę zwykłą, w miarę zgodną z odwiecznym znaczeniem tego greckiego słowa. Niech sobie radzą! Niektórzy, przynajmniej na szalomie, naprawdę zdają się wierzyć w jakieś "europejskie armie, z których Polska, z powodu odrzucenia Karakanów... Karakali znaczy, zostanie wykluczona", ale to przecie ściema dla lemingów, a nawet nie każdy leming to już chyba łyka.

O Trumpie i tym co się tam za oceanem dzieje można by tomy - w każdym razie widać gołym okiem, że partia rzekomo "prawicowa" i broniąca niby (pewną ilością pozornych ruchów i niczym prawie więcej) normalnego człowieka przed Postępem i bezpłciowym mrówczym totalitaryzmem napędzanym politpoprawnością, całkiem już praktycznie zdechła i w to miejsce pojawiło się to, co nasz ukochany Establiszmą raczy nazywać "populizmem". Będzie się działo, jak mawia lud!

Wracając zaś do Walonów... Żaden ze mnie arysto - przysięgam! Nawet saskim hrabią jestem tylko w jednej czwartej, bo to się (mało postępowo) przenosi tylko w linii męskiej, a u mnie babcia... Jednak jakichś tam przodków człek ma, a wśród nich także i Walonów. Wprawdzie gdzieś w XVI w. wyemigrowali oni do Szwecji, tworzyć tam tę ich, szwedzką znaczy, sławną potem w świecie metalurgię, ale wiadomo że to byli ursprungligen Waloni, a i nazwisko mają adekwatne.

De Geer mianowicie. Można sobie poszukać w sieci. Potem była to w Szwecji wielka arystokracja i cholernie bogaci ludzie. Z tego co pamiętam, mam takiego stosunkowo blisko swojej słodkiej osoby - pokoleniowo znaczy, bo gość był chyba arcybiskupem Uppsali, luterańskim, więc trudno o coś dalszego.

W każdym razie widziałem go na tym czerpanym papierze, co go gdzieś jeszcze w szpargałach powinienem mieć i com go, chyba na urodziny, otrzymał od rodaka i kuzyna żony, który był tam za królewskiego bibliotekarza numero uno i głównego heraldyka. Hejmowski Adam, świętej już od dawna pamięci.

Też można sobie poszukać, bo to interesująca rodzina, szczególnie może jego ojciec. Hejmowscy znaczy. Snob swoją drogą okrutny był z tego Adama, ale też kto inny zostałby w tych czasach królewskim heraldykiem i kto takiemu wykolejeńcowi jak wasz oddany, zamiast czegośtam do konsumpcji lub do upojnej zabawy, sporządziłby wyciąg z drzewa ginekologi... gene... genealogicznego... tak chyba? Nie żeby mi ten wyciąg nie dał sporo radości - przez te wszystkie lata może nawet jej więcej miałem, niż powiedzmy z twardego dysku o pojemności całe 40 MB do mojej uwielbianej Amigi.

W każdym razie w tym wyciągu, krętą damsko-męską drogą facet doprowadził rzeczonego lumpa do Ottona III, tego co to Chrobremu włócznię... (Potem się Hejmowski, musi co, zorientował, że ze mnie nie będzie żaden modelowy hrabia czy arcybiskup, że nie da mnie się po prostu zaprezentować u dworu, bo mogę pogryźć Monarchę i zgwałcić połowę fraucymeru... I jakoś ostygł w swych uczuciach. To całkiem nawiasem. Ciekawostka dla przyszłych moich biografów.)

A domyślnie przecie, skoro mnie dociągnięto do Ottona, to, przez mamusię Paleologiżankę, także i do Konstantyna Wielkiego. Implicite oczywiście i pomijając wszystkich tam ewentualnych lokajów, germańskich gwardzistów (może jednak Nicek miał trochę racji z tym moim "teutonizmem"?) i eunuchów (speców od damskiej psychologii). Ale przecież tak to zawsze działa i te eunuchy, wraz z koniuchami, są tam zawsze! Dlaczego akurat u mnie miałyby się one więc liczyć, a nie u tych tam Burbonów z Habsburgami? Nikt ich zresztą za rękę nie złapał, tych lokai znaczy, ani za nic innego.

W każdym razie chciałbym wyrazić radość, że w moim przypadku - choć, powtarzam, żaden ze mnie arysto! - nie jest to do końca pańszczyźniana bezrolność i żaden ze mnie gęsi pastuszek, któremu PRL jedynie dała szansę, ach! Co tak lubił podkreślać np. tow. Rakowski o sobie...

A jeśli mam ci ja wśród przodków jakieś eunuchy czy świniopasy, to starannie ukryte w mej gineko... gene... czymśtam logii... I z pewnością ach, jakże przystojne! Dzięki temu mogę nie tylko z przekonaniem dziś wykrzyknąć "Je suis Wallon!", ale uczynić to ze zwielokrotnioną siłą - siłą miliona pokoleń! Co nie znaczy, by prostsi ludzie nie mogli, więc niniejszym wzywam was wszystkich - wołajmy zgodnym i głośnym chórem:

Je suis Wallon!

(Choć oczywiście gramatyczniej i z większym sensem, jeśli chórem, byłoby: "Nous sommes Wallons!)

triarius

P.S. Usunąłem "un" z naszego francuskiego zdanka. Nie jest w sumie potrzebne.

sobota, lipca 16, 2016

Islamistyczna Turcja?

mapa Turcji z zaznaczonymi miejscami niedawnych zamachów
Dzisiaj szarpnę się na super-biężączkę, a do tego zaryzykuję przepowiednię opartą na mojej kassandrycznej intuicji. Nie twierdzę, że się na pewno sprawdzi - chodzi mi tylko o to, że istnieje taka możliwość, a będzie to wtedy naprawdę historyczne wydarzenie i dalszy ciąg Zmierzchu Zachodu (nie książki, tylko zjawiska), więc warto na tę kartę postawić. (Duża "wartość oczekiwana", mówiąc językiem rachunku prawdopodobieństwa.)

Otóż piszę to niedługo po drugiej w nocy dnia 16 lipca 2016. (Roku pańskiego, na razie jeszcze da się w tenkraju żyć nie pamiętając, jaki to konkretnie mamy rok Hidżry, co mnie naprawdę cieszy.) Od kilku godzin trwa w Turcji zamach wojskowy, i to niebylejaki - samoloty wojskowe w Ankarze i Istambule podobno latając dosłownie parę stóp nad ziemią (!), czołgi na ulicach, gęste strzały karabinowe też, przed chwilą ponoć bomba wybuchła koło parlamentu.

Od roku 1960 armia dokonywała w Turcji zamachów cztery razy - za każdym razem, jak mi mówią na tych zachodnich kanałach, bezkrwawo i w sumie w obronie świeckiego państwa (a tu, przypomnę, nie chodzi o jakiś np. katolicyzm, tylko o islam) i demokracji. Nigdy przy tym podobno nie strzelając do ludu.

Teraz ludzie wyraźnie są na ulicach, więc musi to być z ich strony obrona dotychczasowego reżimu, bo armia ogłosiła stan wyjątkowy i godzinę policyjną, a zresztą już by tam był spokój, gdyby nie było oporu. Obecna władza rządzi od 10 lat, przez większość tego czasu była b. od ludu popularna - około 50 procent głosów w wyborach itd. - do tego jest dość zamordystyczna (przynajmniej jak na "europejskie" standardy, a Turcja to przecież kraj "europejski", przynajmniej częściowo, i dość jednak cywilizowany) i coraz mocniej dryfuje w stronę islamizmu.

No i teraz tak sobie myślę... Jeśli teraz armia nie zdoła opanować sytuacji bez strzelania do ludu, to nie wiadomo, czy się w ogóle na takie coś zdobędzie (dotychczasowe strzały mogły jednak być w powietrze)... Co raczej z góry przekreśla jej szansę na zwycięstwo. Zresztą nawet ze strzelaniem na dwoje przysłowiowa babka wróżyła.

No a jeśli ta broniąca demokratycznych wartości armia - jakiś komik mógłby to porównać z "naszym" KODem, bo obrona demokratycznych wartości przeciw demokratycznie wybranej władzy, która jednak traci ponoć powoli poparcie ludu i coraz mniej demokratycznym wartościom hołduje, mówiąc oględnie, i w ogóle to porównanie byłoby naprawdę błazeńskie, choć samo się narzuca - definitywnie przegra z obecną władzą, a do tego z ludem - popierającym tę mocno już islamizującą władzę - no to świeckie państwo i demokratyczne wartości w Turcji przestaną się liczyć, a w siłę urośnie co?

Islamizm przecie, proste! A że ten region jest już dość skomplikowany i nabrzmiały zagrożeniami, więc ten islamizm to nie będzie takie sobie samo gadanie, tylko coś o wiele bardziej radykalnego i interesującego. Turcja to, jak każdy wie, druga najsilniejsza armia NATO, b. ważny sojusznik Stanów, w Niemczech jest ponoć 3 miliony Turków (w Polsce też zresztą już trochę jest, zresztą lubię kebaby)... Będzie więc wesoło że hej!

Taka jest moja intuicja, na którą stawiam, zdając sobie sprawę, że to hazard, bo armia może wygrać, a wtedy wizja islamizmu w Turcji raczej się odsunie, choć też nie wykluczałbym szybkich i radykalnych zmian, bo w kotle będzie się tam wtedy gotować aż miło. Zresztą jeśli armia tam wygra, to i tak np. Amerykanie będą mieli cholerny problem z tym, kogo uznać i w ogóle, a jest to dla nich (i niestety nie tylko dla nich) sprawa o ogromnym znaczeniu.

Tak więc obserwujemy, obstawiamy, trzymamy kciuki, modlimy się i czekamy... Znając jednak kassandryczne talenta Pana T., jeśli ktoś wam zaproponuje zakład na ten temat, to chyba jednak powinniście postawić na to, co w tytule.

triarius

wtorek, marca 15, 2016

Populizm i jego przeciwieństwo

Przeciwieństwem tego "Populizmu", o którym się tak chętnie dzisiaj opowiada, nie jest wcale Demokracja, Rozsądek, Umiarkowanie, Powszechny Dobrobyt, czy jakieś Wszyscy-Trzymają-Się-Za-Ręce-I-Kwiczą-Ze-Szczęścia, tylko po prostu ROZPASANY TOTALITARNY BIUROKRATYZM.

triarius

niedziela, stycznia 17, 2016

Zapomniana mniejszość seksualna

Spółdzielcza siedmiokolorowa flaga powiewa dziś dumnie - może jeszcze nie nad "całym światem i połową Ameryki", ale na pewno nad całą Ameryką (w sensie US of A) i całą Europą - zaś przedstawiciele różnych fascynujących "orientacji" obrzucają zwykłych hetero-proli pogardliwym spojrzeniem, zamiast dawnych druków L-4 i żółtych papierów, machając im teraz przed nosem certyfikatami zdrowia, szczęścia i wszelkiej pomyślności.

Co więcej, w przedpokoju wieszają już kuse paletka i zaraz wkroczą na salony nekrofile-pedofile, kazirodcy-zoofile i transseksualni kanibale. Po schodach raźno wspina się już jeden czy drugi miłośnik sklonowanych krzyżówek domowej świni i kreta-albinosa, z przemyślnie wszczepionym czytnikiem linii papilarnych, napędzanym transoceanicznym kablem wiodącym od pola ogniw słonecznych gdzieś w Patagonii.

Z kilkoma "orientacjami" jest jeszcze nieco problemów. Jak to ze "zwykłymi" pedofilami. Dawno byliby już awangardą ludzkości, gdyby nie dwa paskudnie komplikujące sprawę czynniki. Raz, że dla części establiszmętu, tej o bardziej ubeckich genach i upodobaniach, wciąż złapanie konkurenta do stołka czy słodkich pierniczków, na pedofilii, mniej lub bardziej autentycznej, to super gratka. Dwa, że, ponieważ oficjalnie wciąż jeszcze mamy "demokrację" i "prawa człowieka", prolom mogłoby się zacząć wydawać, że i oni mają korzystać, a nie tylko dostarczać materiału.

Specjalna też jest sytuacja z poligamią, bo, choć stanowi marzenie i poniekąd cel życia każdego w miarę autentycznego mężczyzny (czyli źle!), to tak czy tak zostanie wkrótce wprowadzona - tyle że nie z inicjatywy tych samych postępowych sił, co reszta, no i nie całkiem ci sami będą się nią cieszyć. Więc to sobie ewentualnie przedyskutujemy jakimś innym razem. Ogólnie jednak na froncie mniejszości jest super, a będzie jeszcze lepiej!

Zgoda, istnieje jednak pewne "ale" - pewna malutka skaza, psująca cały ten prześliczny obraz... Powiem brutalnie: o jednej seksualnej mniejszości całkiem się zapomina! Co?! Jak to możliwe?! A jednak, moi drodzy, a jednak... Jaka to miałaby być mniejszość?! Ci, którzy na samą myśl o Unii Europejskiej dostają drgawek. To by miała być mniejszość?! A co - większość? Być może, jeśli nie teraz, to wkrótce, ale na razie nie mamy danych, żeby twierdzić, że to większość, więc mówmy o mniejszości. Bo ta istnieje na pewno.

Ale ta "mniejszość", gdyby nawet istniała, nie jest w żadnym sensie "seksualna"! Nie ma więc prawa do traktowania takiego, jak wszystkie te słodkie... Jak kanibale-pedofile spod znaku cordon bleu... Czy, powiedzmy, zwolennicy, powiedzmy, miłości (miłość zawsze jest piękna!) ze zwłokami własnego dziadka, który wcześniej był babcią, a jeszcze wcześniej... Ech, co za piękne wizje, a ty mi tu o jakichś zacofanych moherach, które by po prostu należało...

Jak to nie ma z seksem nic wspólnego? A jeśli taki ktoś się, powiedzmy, nigdy nie może... excusez le mot, pieprzyć, bo jak tylko poczuje wolę Bożą, to mu się w wyobraźni jawi facet z naprawdę paskudną mordą, wymachujący do tego unijną flagą - tą niebieską, z tymi...? (O Jezu, ratuj!)

Jak to nie ma, skoro, kiedy słodkie stworzonko w jego ramionach szepcze mu do ucha rzeczy w stylu: "uwielbiam cię, kiedy tam tak... właśnie... tak delikatnie... tak robisz, ach!", to on zamiast tkliwego szeptu słyszy jerychońskie trąby, rzężące "Odę do radości", z towarzyszeniem piętnastu tysięcy dzieci wszystkich możliwych płci (a jest ich z każdym rokiem więcej!) i kolorów, a wszystkie w błękitnych kapotkach z tymi tam... (Nie, nie mogę!)

Kiedy zaś ukochana, wzruszona jego wcześniejszą intuicją i poczuwająca się do rewanżu, proponuje mu, że podejmie wysiłek, żeby go doprowadzić do jeszcze większej ekstazy niż kiedykolwiek dotąd, i w tym celu proponuje mu... Ach, jakimż słodkim i zakochanym głosem! I nawet sama, bez żadnych nacisków czy sugestii, ma zamiar przekonać do tego tę swoją śliczną, i wciąż niewinną, kuzyneczkę...

To gość propozycji nie słyszy, bo w uszy świdruje go coś jak pisk ćwierć miliona myszy, połapanych (bez dyskryminacji) po piwnicach, pizzeriach i uprawnych polach, a następnie wrzuconych do ogromnej wanny i sadystycznie podgrzewanych na wolnym ogniu. I co mu z tego, że nawet wie, na racjonalny rozum, iż to nie są żadne myszy, tylko po prostu unijni komisarze i europarlamentarzyści z partii Zielonych, radzący nad sposobami dalszego uszczęśliwiania Ludzkości i budową Ziemskiego Raju?

Jego życie seksualne tak czy tak zostało zrujnowane - nie dość że nie usłyszy czarującej propozycji, nie dość że jej nie zrealizuje - to jeszcze został impotentem na kilka tygodni co najmniej, a do tego czasu znowu coś związanego z Unią - jakaś wizja, jakaś informacja, jakiś prominent ze swym nawiedzonym przemówieniem - porazi ten jego biedny mózg i całą resztę...

Ale nie demonizujmy i nie wpadajmy w jakieś sprośne błędy! To nie jest tak, że on ma ten swój umysł nie taki, albo że mu ten tam... Mówimy o facetach, choć u kobiet bywa podobnie, choć oczywiście całkiej inaczej... Analogicznie znaczy. Też to potrafią mieć. No więc mu coś nie funkcjonuje jak należy. Albo orgazm na słodko nie chce nadejść, choć powinien. (To akurat dla obu płci, albo nawet dla wszystkich dotąd rozpoznanych, ale nie znam się.)

To jest po prostu, powiedzmy to sobie otwarcie - kolejna MNIEJSZOŚĆ! W dodatku mniejszość SEKSUALNA! Mniejszość, która nie różni się niczym (z punktu widzenia Praw Człowieka i Europejskich Wartości) od innych seksualnych mniejszości. Prosiłbym wyciągnąć z tego należyte wnioski, wprowadzić w życie należne procedury, zadbać, zainspirować, przypilnować... I żeby mi to było szybko!

Z całym należytym szacunkiem i całą miłością, na jaką P.T. Odbiorca zasługuje

triarius

P.S. Swoją drogą, chyba mnie cichcem zablokowali jako blogera na szalomie, bo, choć niby tam mogę się logować, to kiedy chciałem coś po półtora roku wkleić, a konkretnie powyższe arcydzieło, to się okazało, że nie da rady.  

wtorek, października 27, 2015

Proszę wstać, nadchodzi rewolucja!

Gdyby ktoś uważał, że ja się ostatnio niemal tylko wygłupiam i brak tu już niegdysiejszych głębokich und błyskotliwych analiz - proszę sobie rzucić okiem na dorobek intelektualny konkurencji. Na przykład na to:

http://gps65.salon24.pl/676475,mysle-ze-nie-stalo-sie-nic

Musi coś być w powietrzu, albo może od wody w kranie tego dodają. Mnie poprawiło to dzieło i pod nim komęta humor na resztę dnia, a przecie mam jeszcze dziś do zrobienia nudną leberalną robotę i w ogóle. Radość po wyborach też nieco zwietrzała (no bo ile czasu można mieć orgazm), a wkurwienie na ewidentne wyborcze oszustwa tej bandy narasta.

Jednak GPS jest niezawodny i przypomnienie sobie, że kolejny raz taki właśnie "sukces" ta ich metoda na zbawienie świata odniosła, przywraca mi nieco wiarę w bliźniego swego, od czego ponoć wszystko co dobre się zaczyna. Brawo GPS i prosimy o jeszcze! ;-P

Nie chciałbym oczywiście, by to zostało potraktowane jako donos, ale w komętach pod tym genialnym tekstem (mówię o tekście GPSa, nie tym moim) dosłyszałem pomruk nadciągającej rewolucji, ponieważ - jak to zdają się już zauważać sami zainteresowani (w odróżnieniu od nie-zainteresowanego ogółu i Pana Tygrysa mającego z tym super-ubaw) - dotychczasowa metoda wzorowana na metodzie Świadków Jehowy, czyli przekonanie dostatecznej ilości ludzi (w wypadku Świadków jest to ponoć 70%, jak mnie poinformował jeden ich prominent w prywatnej rozmowie) nie wypaliła.

Demokracja zatem się na naszych oczach kończy, bo korwinięta nie będą się już z nami cackać, wygłupiać w jakichś wyborach, gdzie tak czy tak wypada socjaldemokracja, tylko wezmą i uczynią nas wolnymi - nawet wbrew naszej woli! Bosze, Bosze! Jeśli kogoś ta myśl nie raduje, niech pomyśli, jakiego pięknego będzie miał Regenta - w białym mundurze z operetki z masą orderów (o Orderze Lenina nie zapominając), a u jego stóp będzie można podziwiać wdzięcznie przykucniętego Propagandzistę-Cud, o wdzięcznej ksywie GPS. Ach, co za wizja!

Może niepotrzebnie tyle o tym napisałem - sam GPS wystarczyłby za wszelką humorystykę, ale też musiałem jakoś rozładować ten wir uczuć, które we mnie wzbudził. (A właściwie czy ta wolność to taka zła rzecz? Nawet z Regentem Januszem I i jego orderami?)

triarius

P.S. A jeśli komuś naprawdę brakuje głębokich i błyskotliwych analiz - co za sztuka pogrzebać sobie w dawnych treściach tego genialnego blogasa?

sobota, października 24, 2015

A teraz, zamiast, jak ostatnio, wygłupów - pisarski kompromis i B. POWAŻNA TREŚĆ...

Właśnie przeczytałem, co Towarzysz Mąka napisał pod moim wczorajszym tutaj arcydziełem. Naprawdę polecam zapoznanie się - tym bardziej, że właśnie zamierzam tu wstrzelić coś cholernie a propósito. I to są ogromnie ważne sprawy.

Dzisiaj mam coś naprawdę poważnego, ważnego, szokującego, no i tytułowy kompromis... Dotrzymam! Pisać już wiele nie będę, za to wkleję wam parę linków, a wy sobie zobaczycie o co tam chodzi, w razie czego przetłumaczycie Guglem - dzięki czemu będzie oczywiste, że ja tu nic od siebie nie dodałem, ani nie przekłamałem. A to istotne, ponieważ sprawa po prostu stawia na sztorc włosy (gdzie kto je tam ma). Nie żartuję!

No więc dostajecie te linki i proszę, żebyście naprawdę sprawdzili chociaż jeden z nich dokładnie, o czym to jest. Jeśli was nie ruszy, to cóż, ale napawdę powinno.

http://www.infowars.com/dhs-contractor-apologizes-for-selling-shooting-targets-of-children/

http://www.infowars.com/company-behind-shooting-targets-of-children-received-2-million-from-dhs/

Tutaj Google Images, żeby ktoś nie myślał, że te oszołomy łżą...

https://www.google.pl/search?q=dhs+shooting+targets&tbm=isch&imgil=MeR3OtX5Dd-f-M%253A%253B49QOltrAL1AZ0M%253Bhttp%25253A%25252F%25252Fjoshuapundit.blogspot.com%25252F2013%25252F02%25252Fdhs-buys-no-hesitation-shooting-targets.html&source=iu&pf=m&fir=MeR3OtX5Dd-f-M%253A%252C49QOltrAL1AZ0M%252C_&biw=1280&bih=591&usg=__Mdymhc9mXqDhsnjVaqBwuAesBzM%3D#imgrc=MeR3OtX5Dd-f-M%3A&usg=__Mdymhc9mXqDhsnjVaqBwuAesBzM%3D

Tutaj wyszukiwanie Google na ten sam temat, jakbyście chcieli jeszcze więcej info:

https://www.google.pl/search?q=dhs+shooting+targets&ie=utf-8&oe=utf-8&gws_rd=cr&ei=e8crVqr_Kce3swGh9YjQAw

A tutaj, dla wszystkich słodkich niedouczków out there, Tłumacz Google, gdzie sobie to możecie ładnie przetłumaczyć i zrozumieć:

https://translate.google.com/

To tyle konkretów, jednak podam wam także nieco kwestii do się zastanowienia...

1. Nie brakuje wam tu czasem misia panda, lesbijki z różowymi włosami na jeża i kolczykiem w nosie, rabina z pejsami do kolan, dwóch całujących się pedałów, lewackiego demonstranta z postępowym hasełkiem na koszulce...? A zresztą, czy taki np. Obama nie może mieć złego brata bliźniaka? I jaki wobec tego byłby najlepszy obrazek na tarczy dla ludzi mających się pozbyć głupich skrupułów związanych z wyglądem zabijanej ofiary? Ale sza, bo skończę jak Nicpoń, albo gorzej, bo z dronem w czaszce! Choć ja przecież nie o samym Obamie mówiłem.

2. Jak to się ma do tego, cośmy sobie kiedyś tu na temat dużych obywatelskich armii i ich związku z demokracją, w opozycji do dronów, kamer inwigilacyjnych i najemnych zbirów na usługach? (Powie ktoś, że tak musi być, bo terroryzm. Na to ja spytam: a kto, psze państwa, ostrzegał i nie chciał? Ani egzotycznych imigrantów, ani rozbijania rodziny, ani komunizmu, ani zwichniętych ról płciowych? Żeby na tym poprzestać. Bo bez tego przecież świat byłby dziś całkiem inny, i zapewne sporo lepszy, prawda?)

3. Jak to się ma do naszych - i nie tylko przecie naszych - opowieści o prolach i tych drugich? I na przykład do naszej tu kiedyś opublikowanej opowieści o Robin Hoodzie, jeleniach i pedofilach? Hę?

4. Już nie będę sobie nawet strzępił jęzora na temat "wykonywania rozkazów", jako obrony przed sądem, bo żadnych sądów raczej nie będzie. Różnica jest oczywiście taka, że tamci byli be, a te Obamy to mamy gwarancję, że one są demokratycznie wybrane, więc nie tylko chcą dla nas dobrze, ale w dodatku naprawdę wiedzą co dobre i potrafią do tego dążyć jak nikt inny. Nawet jeśli  to by miało polegać na wpakowaniu nam kuli w łeb - wszystko dla naszego przecież dobra!

W takim, @#$%^%, świecie przyszło nam żyć!

triarius


P.S. A tu sobie zjemy na deser własny ogon - taktownie bo w Post Scriptum i małą czcionką. Dla wielbicieli i koneserów, choć po prawdzie to trochę do naszego głównego wątku nie pasuje. Gdzieś jednak chcialbym dbać o dobre relacje z moimi P.T. Potencjalnymi, więc niech mi będzie wybaczonym!

W owego ramach zjadania własnego ogona (co, jak wiadomo, na pewnym stadium geniuszu jest niezbędne absolutnie) powiem, że od mojego niedawnego "powrotu" nadal całkiem nie chce mi się pisać - stąd te improwizowane literackie, mniej lub więcej, utworki - ale lata blogaskowania mają tę zaletę, że od "powrotu" znowu rodzą mi się (ach to położnictwo!) w głowie fajne teksty, czyli świat mi się analizuje (a co innego można z takim czymś zrobić?) i mam jakąś tam intelektualną satysfakcję - tyle że nadal za cholerę nie mam chęci tego klepać.

Przyczyna zresztą może być i taka, że ostatnio się nie bijam, ani nic, i potwornie się w sumie nudzę. Się nie bijam, bo nie mam z kim i gdzie (długo by było opowiadać), tylko robię ogólnorozwojówkę, taką dla zawodników MMA (choć w tej chwili na poziomie dla przedszkolaków i/lub emerytów raczej, za to w b. śnobistycznym gymie, bo gdzie indziej nie mam warunków... byle mi kochani zalegli klienci forsę zdążyli na czas przysłać), a zresztą w tej właśnie chwili jestem przeziębiony, więc nie ćwiczę i się wprost potwornie nudzę. 

Dlatego też nuda klepania gotowego tekstu z głowy mnie po prostu odrzuca. Więc, jeśli komuś zależy, to niech mi płaci, zaprasza do telewizji, udziela duchow(n)ego wsparcia, zapozna z fajną ciotką... Albo chociaż ęteraktywnie dyskutuje - bo inaczej nijak, sorry!

wtorek, września 04, 2012

O lemingu

Dzisiaj, na naszym pierwszym wykładzie w nowym roku akademickim, weźmiemy sobie na warsztat i zaatakujemy w wielu stron leminga.

* * *

Leming to "zewnątrzsterowny" atom w "samotnym tłumie" opisanym w książce Riesmana pod tym właśnie tytułem ("Samotny tłum" znaczy). Z tym, że od napisania tej książki nauczono się lemingiem - w celach merkantylnych i niestety także politycznych - sterować. Czyni się to przy pomocy mediów, rozrywki, spreparowanej informacji (którą by może należało nazywać po prostu propagandą), celebrytów, "autorytetów"...

Nie zapominając o wstępnym przygotowaniu artyleryjskim, jakim jest w istocie cała niemal współczesna "edukacja".


* * *

Leming, choć pod niektórymi względami zbliżony do obu, nie jest tym samym, co fellah, ani nawet tym samym co ("proto-fellahiczny" niejako) wielkomiejski proletariat, znany na przykład z okresu cesarstwa rzymskiego.  (Przemawiamy tutaj, w tym punkcie znaczy, ezoterycznym językiem Szpęgleryzmu. Gdyby ktoś jakimś dziwnym trafem trafem tego nie wiedział.)

Fellaha charakteryzuje to, że, po pierwsze: żyje wedle (odwiecznych) tradycji, posiada religijność (choćby i "drugą"), stabilną wiejską wspólnotę itd., po drugie zaś: OBIEKTYWNIE nie ma żadnego wpływu na istotne polityczne wydarzenia, nie mając zresztą (i również z obiektywnych powodów) niezbędnej po temu wiedzy.

Leming natomiast żyje w CO NAJMNIEJ OFICJALNIE DEKLAROWANEJ (co też nie jest całkiem bez znaczenia, choćby teoretycznie!) DEMOKRACJI, jest, jak na swoją epokę, stosunkowo nieźle wykształcony i ma stosunkowo niezły dostęp do aktualnych (i wszelkich innych zresztą) informacji, oraz ma, teoretycznie, a mógłby mieć i faktycznie (gdyby nie był lemingiem i gdyby takich dziwnych lemingów-nielemingów, hłe hłe, było sporo) wpływ na istotne polityczne (i nie tylko polityczne) sprawy.

Bierności i niewolnicza (!) postawa leminga jest więc niejako ZINTERNALIZOWANA, podczas gdy, jak powiedzieliśmy, bierność i niewolniczy STATUS fellaha były narzucone mu przez obiektywne warunki (i, prawdopodobnie występująca u niego również, co najmniej w pewnym stopniu, internalizacja, była raczej SKUTKIEM, niż przyczyną, jego statusu).

Różnica pomiędzy lemingiem i wielkomiejskim proletariatem w istocie jest dość podobnego typu, jeśli oczywiście uwzględni się to, iż wielkomiejski proletariat (tak jak leming) nie jest bardzo religijny, nie przywiązuje większej roli do tradycji i nie tworzy żadnej ściślejszej wspólnoty. Jest też o wiele bardziej ruchliwy, zmienny i niespokojny - czym się nawet chyba w istotny sposób różni od leminga, który w każdym razie niebezpieczny dla władzy nigdy nie będzie. (A jeśli będzie, to przestanie tym samym być lemingiem.)

Leminga nie da się chyba pojąć bez uwzględnienia roli mediów, internetu, masowej rozrywki, oraz tego, co się określa mianem edukacji, łącznie z edukacją przedszkolną.

* * *

Leming to przedstawiciel piątej kolumny Unii Europejskiej w polskim państwie i narodzie. Czego zapewne w dużej mierze jest świadom i z tego dumny.

* * *

Leming jest wiecznym dzieckiem, ale nie takim wychowanym w rodzinie i/lub na podwórku, tylko takim wychowywanym i "socjalizowanym" od najmłodszych lat w przedszkolach, żłobkach i zerówkach. Podczas gdy ten pierwszy - rodzinno-podwórkowy - typ dość często daje lewaka. Jeśli "rodzinno", to najczęściej chyba w wersji wrażliwej, któremu "nie jest wszystko jedno".

Nie bez powodu, należy sądzić, totalitarna liberalna lewizna, która nam od dawna miłościwie, tak kocha wszelkie zerówki i przedszkola dla każdego dziecka! Leming to zapewne w niemałym stopniu właśnie PRODUKT tego "wychowania" po przedszkolach, świetlicach szkolnych i innych tam zerówkach.


* * *

Leming jest do szpiku kości niewolnikiem. (Nie brzmi to specjalnie odkrywczo, zgoda, ale spróbuję w paru zdaniach rozwinąć i może będzie lepiej).

Można by zaryzykować tezę, że do wygenerowania leminga potrzebna jest BRUTALNA I CYNICZNA WŁADZA, która jednak MOGŁABY BYĆ JESZCZE BARDZIEJ BRUTALNA I BARDZIEJ CYNICZNA (zdaniem leminga oczywiście),"gdyby tylko zechciała".

I często leming się musi chyba zastanawiać, dlaczego właściwie Kochana Władza nie chce być brutalniejsza i cyniczniejsza. Skoro tym durnym @#$%^ przecież to się należy i ew. by im nieco nawet mogło pomóc oprzytomnieć.

Do tego powinna to być Władza, która naszego leminga traktuje (przynajmniej w jego własnych oczach) jednak LEPIEJ, niż innych - a szczególnie tych od leminga radykalnie się różniących, i władzy z jakich powodów (dla leminga zawsze w sumie irracjonalnych) nie lubiących.

Dzięki temu mamy tu w działaniu słynny SYNDROM SZTOKHOLMSKI. (Kto nie wie, o co chodzi, niech sobie poszuka! Bez tej wiedzy nie da się po prostu studiować leminga i w ogóle współczesnej masowej psychologii.) Władza jest silna i bywa - nie bójmy się tego słowa! - okrutna, ale akurat nie najbardziej dla leminga, i w ogóle jego traktuje o wiele lepiej, niż by "teoretycznie" mogła.

Taką władzę leming kocha i szanuje. Wszelką zaś opozycją wobec niej Z DEFINICJI gardzi. Gardzi choćby dlatego, że, jego zdaniem, "OPOZYCJA PRZECIW SILE JEST Z DEFINICJI SŁABOŚCIĄ", a słabością, jak każdy prawdziwy niewolnik, leming gardzi nade wszystko. Resztę powodów dla których leming zawsze ma jakiegoś "mohera", którym gardzi, można by niemal uznać za fioritury.

Najważniejszą przyczyną jest to, iż MOHER w oczach leminga JEST SŁABY - słaby, bo jest przeciw sile... I głupi, bo nie ma dość rozumu by być Z SIŁĄ. Skutkiem czego nie tylko wystawia się na razy, ale jest po prostu śmieszny i żałosny, a niewiele jest rzeczy bardziej kompromitujących w oczach leminga, niż to!

I w dodatku moher, swoim idiotycznym oporem wobec Władzy (i Rozsądku po prostu), zakłóca cudowną harmonię, która by trwała pomiędzy lemingiem i Władzą, gdyby nie właśnie mohery i ich nieuleczalny, jak się niestety okazuje (dopóki Władza coś z tym nie zrobi) świr.

Tutaj dałoby się porozmawiać o rosyjskiej duszy, która właśnie ma tego typu nastawienie - ta odwieczna i nastajaszcziaja oczywiście - (nie twierdzę, że wszystkie), a z tego można by przejść do subtelnych rozważań nad sowietyzacją w Polsce. Ale to nie na teraz.

* * *

Leming to nie jest zjawisko w jakiej istotnej mierze ekonomiczne, choć ekonomia nie jest tu całkiem bez znaczenia, jako że ci, którzy uważają, iż mają wiele do stracenia i mało do zyskania na wszelkich radykalnych, i tym samym niepewnych w swych rezultatach, zmianach społecznych, zawsze będą stanowili popleczników, choćby i biernych, każdej władzy, jaka by ona nieprzyjemna dla swych podkomendnych nie była.

Oczywiście "ci, co mają wiele do stracenia" to, w społecznej skali, właśnie ludzie, którzy uważają, iż osiągnęli jakąś ekonomiczną i społeczną pozycję, a więc raczej nie biedota.

* * *

Nie da się chyba analizować fenomenu leminga bez uwzględnienia pojęcia (i fenomenu) resentymentu.

* * *


Nie da się chyba analizować fenomenu leminga bez uwzględnienia zjawiska linczu - w najszerszym z możliwych rozumieniu - i spraw opisywanych przez Ardreya w związku z naszą ewolucyjną przeszłością zbiorowo (i z bronią) polujących małpoludów. Fakt, że leming jest z natury tchórzliwy nie ma tu nic do rzeczy.

* * *

(Wbrew temu, co sądzą ludzie zanurzeni po uszy w panekonomicznych, liberalno-oświeceniowych czy marsksistowskich paradygmatach) aktualnie zarysowujące się (słabo) wątpliwości części rodzimych lemingów na temat Donalda T. i jego partii nie wynikają w aż tak dużej mierze z pogorszenia się sytuacji ekonomicznej w kraju, z widocznej gołym okiem korupcji, ani nawet z pogorszenia się sytuacji ekonomicznej samego leminga, tylko przede wszystkim ze zmniejszenia się prestiżu Unii Europejskiej, w związku z jej, od dłuższego czasu trwającymi i wciąż się pogłębiającymi, kłopotami.

(Niestety jednak nie wynika z tych kłopotów jednoznacznie, by Unia musiała osłabnąć, bo może się stać dokładnie odwrotnie.)

Ukochana partia naszego rodzimego leminga całkiem niemal oficjalnie stanowiła zawsze - faktycznie i z założenia - forpocztę, rzecznika i zarządcę w interesie unijnej biurokracji (i stojących za Unią Niemiec), Unia wydawała się zawsze lemingowi potężna i wieczna, a teraz ma co do tych rzeczy drobne, naprawdę drobniutkie, ale jednak wątpliwości. Wątpliwości leminga wobec Donalda T. i jego wesołej gromadki też są na razie drobne, i to by ładnie jedno do drugiego pasowało.

* * *

Leming nie odczuwa żadnych gwałtownych emocji. Zresztą wszelkimi naprawdę gwałtownymi emocjami leming się po prostu brzydzi i nimi gardzi.

Nawet nienawiść leminga do Kaczyńskich nie była nigdy naprawdę gwałtowna, choć chroniczna i stale obecna. Leming nie czuje nigdy prawdziwego wielkiego entuzjazmu, i nawet strach leminga, który można zapewne uznać za jedną z jego najistotniejszych cech, też nie jest niemal nigdy bardzo gwałtowny, ale za to chroniczny i dokuczliwy.

Można by postawić hipotezę, że w przypadku, gdyby mu zagroziły jakieś silne emocje, kora mózgowa leminga chwilowo się wyłącza. Inaczej można by to zinterpretować tak, że leming po prostu nie ma dość wyobraźni, czy się czegoś naprawdę gwałtownie bać - ani też dość wyobraźni, by się kiedykolwiek BAĆ CAŁKIEM PRZESTAĆ. Bez zaś strachu, w takiej czy innej postaci, niewiele (jak należy sądzić) dzieje się w psychice leminga.

Oczywiście - jest jeszcze poczucie wyższości wobec gorzej uposażonych, gorzej potraktowanych przez los, gorzej widzianych przez Władzę, nie będących na bieżąco z trendami... itd. itp. I to jednak, być może, wiąże się i wynika z tego rezydualnego strachu, czy lęku, który w psychice leminga stanowi stale obecne tło, i bez którego leming jest po prostu nie do pomyślenia. Choćby chodziło "jedynie" o strach o to, by nie okazać się "wieśniakiem", czy nie znaleźć się na bakier z obowiązujący akurat trendem. (Co na jedno chyba wychodzi zresztą.)

* * *

Leming to gość, który jak ryba w wodzie czuje się z tą depresją, którą powoduje życie w realnym liberaliźmie. (A co dopiero życie w realnym liberaliźmie NA ZWIĘKSZONYCH OBROTACH!)

Z depresją, która jest nie tylko SKUTKIEM, ale i KONIECZNYM WARUNKIEM przetrwania, a w każdym razie sukcesu, w liberalnej rzeczywistości. Leming czuje się w tym świetnie i z pogardą patrzy na wszystkich, którzy się równie świetnie w tym nie czują. On jest PRZYSTOSOWANY - tamci wprost przeciwnie.

Któż zatem jest EWOLUCYJNYM SUKCESEM I FAKTYCZNYM ZWYCIĘZCĄ? Ten, kto dzięki depresji uważa się za szczęśliwego i jest PRZYSTOSOWANY - czy też ktoś, kto depresji nie ma, ale stale mu się coś w jego własnym życiu nie podoba, kto stale podpada Władzy i stale próbuje iść POD PRĄD OBIEKTYWNEGO BIEGU WYDARZEŃ?

Przecież nie ktoś, kto stale musi podpierać się jakimś niesprawdzalnymi obiektywnie kryteriami, które dla leminga są jedynie, z definicji, mrzonkami i urojeniami? No to właśnie - LEMING TO SUKCES, LEMING TO ZWYCIĘZCA... A w dodatku imię jego jest LEGION, bo jak leming rozgląda się dookoła, widzi niemal same inne lemingi, co daje mu poczucie, że on jest normą, a wszystko inne nadaje się jedynie na cel kpin, żarcików i anegdotek.

A same lemingi widzi dlatego, że leming jest dlań normą i po prostu CZŁOWIEKIEM (takim jak trzeba), zaś wszystko inne (z "moherem" na czele) to po prostu dokuczliwe i dziwne-że-jeszcze-wciąż-mimo-postępu-istniejące zjawisko przyrody, choć szczęśliwie przydatne jako obiekt kpin i dające się częściowo dzięki nim ZNEUTRALIZOWAĆ.

* * *

Wiąże się z tym kwestia SCHIZOFRENII BEZOBJAWOWEJ. Oficjalnie (choć niezbyt przecież głośno o tym bez potrzeby mówiono) istniejącej w Sowietach, ale w sumie niezbędnym fundamencie, choć często implicite, KAŻDEGO post-oświeceniowego raju, z liberalizmem na czele.

* * *

Leming to niemal z definicji SCHIZOID.

(Tutaj kłania się Alexander Lowen ze swą książką "Betrayal of the Body". Książką, którą gorąco polecam, mimo że tam jest sporo New Age i w ogóle nie jest to prawicowe, więc chwilami może drażnić.)

Powyższą tezę można by rozwijać do rozmiaru co najmniej sporej książki, więc ja jednak w tej chwili na tym skończę, pozostawiając P. T. Studentów i ew. Publiczność w suspensie.

* * *

To by było na tyle na dziś. Za tydzień, jak wszyscy pamiętamy, kolokwium. Przede wszystkim z leminga, ale będzie też nieco z wcześniej przerabianego materiału.

piątek, marca 09, 2012

To my! To my! To właśnie my!

Wpadła mi w rękę darmowa gazetka Metro. Przejrzałem sobie, żeby zobaczyć czym się żywią lemingi, no i widzę, że "Czesi wybierają komunizm". Tytuł taki, notki. Chodzi zaś w niej o to, że, cytuję w całości:
23 proc. Czechów ocenia jako dobry system polityczny w kraju przed upadkiem komunizmu, a tylko 15 proc. obecny - wynika z sondażu Centrum Badania Opinii Publicznej (CVVM) w Pradze.

Ponad połowa ankietowanych wyraziła też niezadowolenie z funkcjonowania demokracji w Czechach i coraz mniej osób uznaje tę formę ustroju politycznego za najlepszą.

Badanie CVVM wykazało, że oceny funkcjonującego w Czechach systemu politycznego stopniowo się pogarszają. W 2009 roku jeszcze 22 proc. osób miało o nim dobrą opinię. Wzrósł równocześnie odsetek ocen negatywnych - do 60 proc. z 41 proc. Nadzieje na poprawę obecnego systemu politycznego w najbliższym 10-leciu wyraziło 18 proc. ankietowanych.

Spadł też odsetek osób, które uważają demokrację za najlepszą formę ustroju państwa, podczas gdy w ub. r. było ich 42 proc.

24 proc. osób - głównie zwolenników Komunistycznej Partii Czech i Moraw KSCzM - "w pewnych okolicznościach" zgodziłoby się na rządy autorytarna, natomiast 27 proc. było obojętne, w jakim ustroju żyją.

pap
No i co na takie coś rzekłby rasowy tygrysista? (Zakładając, że takie źwierzę w ogóle istnieje.) Oczywiście trywialne sprawy w rodzaju tej, że jak się ludowi ten obecny syf stręczy jako "demokrację", to trudno się dziwić, że lud "demokracji" coraz bardziej nienawidzi. Nieco bardziej wyrafinowaną byłaby uwaga, że im mniej Czech w Czechach - więcej zaś szemranej brukselsko-berlińskiej, lewacko-totalitarnej "Europy" - tym, logicznie, mniej się ten "czeski system polityczny" ludziom podoba.

Można by także wspomnieć o tym, że ludzie się jakoś tam z czasem dostosują do niemal każdego politycznego systemu, on zaś w jakimś stopniu dostosuje się do ludzi. Co dotyczy nawet realnego komunizmu, w jego późnej (nie uwzględniając obecnej postkomuny) czeskiej wersji. Jednak dręczy mnie uporczywa myśl, że być może najsłabiej ta zasada stosuje się właśnie do realnego liberalizmu! Ciekawy problem.

Przyczyn można by tu szukać w tym, że jednak atomizacja społeczna realnemu liberalizmowi wychodzi jak chyba żadnemu innemu systemowi dotąd. Także być może tego, że realny liberalizm działa w dużym stopniu poprzez środki ekonomiczne, zmieniając warunki gry czasem niemal z dnia na dzień, a na to ludzka psychika zdaje się wyjątkowo mało uodporniona.

Może zresztą chodzić przede wszystkim o to, że nawet w realnym komuniźmie aż tak pozbawieni przekonań, oślizgli i wulgarnie cyniczni ludzie, jak w realnym liberaliźmie, tak wysoko nie awansowali i tak wielkiego wpływu na los swych bliźnich nie mieli. (Pomijając oczywiście kwestię jakości tych komunistycznych przekonań - zarówno w ich wczesnej "rewolucyjnej" wersji, jak i w tej późnej, z czasów Breżniewa i następców.)

Może zaś największą rolę ma tu fakt, że to już w sumie praktycznie nie jest państwo narodowe - choć wciąż pod szyldem "Czechy" - a pokraczne "europejskie" imperium pod niemiecką władzą, w którym Czesi są przeznaczeni do roli tyrających i wykonujących polecenia proli, choć może nie aż takich, jak np. Polacy.

Wznosząc się na wyższy poziom tygrysizmu, możemy się, pod wpływem cytowanej tu notatki, zastanowić nad mediami i propagandą. Otóż ludzie sądzą, że dla trzymania proli w szachu i ogłupieniu, jakie mają dzisiaj miejsce i stale się zdają pogłębiać, potrzebny jest całkowity monopol mediów, fundujący prolom swego rodzaju "total immersion", i że jakakolwiek luka w tym monopolu zrobi ogromną różnicę.

Ja mam co do tego spore wątpliwości. Otóż wydaje mi się, że w sumie my i tak niemal wszyscy "gadamy Michnikiem", i bez jakiejś radykalnej "rewolucji kopernikańskiej" niewiele się istotnie w stanie naszej proleciej świadomości zmieni. Łagodniejsze określenie na "gadanie Michnikiem" to byłoby coś w rodzaju "życie całkowicie w oparach milion razy przeżutego i wyplutego, przeżutego i wyplutego, przeżutego i wyplutego Oświecenia".

Tak czy tak, co byśmy z tych mediów nie usłyszeli, czy tam nie zobaczyli, będziemy to, bez takiej czy innej (niekoniecznie spenglerowskiej, choćby w teorii!) "kopernikańskiej rewolucji", interpretować tak jak Michnik, czy inny wspierający cały ten syf "moralny autorytet". Co najwyżej tu i ówdzie odwrócimy sobie znaczki - to co tamci lubią, dla nas będzie be, i odwrotnie. Nie ma tu żadnej istotnej INTELEKTUALNEJ różnicy, są co najwyżej różnice czysto emocjonalne!

Oczywiście - emocje SĄ ważne! Być może nawet ważniejsze od czystego mózgowego intelektualizowania. Jednak emocje mają to do siebie, że trwają, jeśli pozostawione sobie samym, krótko, a do tego łatwo nimi manipulować. Emocje to silnik, ale intelekt - a konkretnie tzw. "światopogląd" - to konstrukcja naszego pojazdu. Jeśli przyczepimy wielki potężny silnik do galaretowatej ramy i karoserii, to byle Michnik będzie mógł nas pokierować w dowolną stronę - skutecznie, pewnie i całkiem niewielkim wysiłkiem!

No i ja tu chciałem, na koniec, rzucić taką przewrotną myśl w związku z powyższymi rozważaniami. (I oczywiście w związku z cytowaną na samym początku rewelacją o upodobaniach Czechów.) Taką myśl, że być może owo "total immersion" nie jest wcale aż tak decydujące

Bo tu może bardziej chodzić o to, że jak np. te 22 procent "obywateli" którzy kochają obecny system, to musi istnieć jakaś gałąź, jakiś avatar sytemu władzy, który im - poprzez media, tańce z gwiazdami, "informację", i co tam jeszcze - będzie wrzeszczeć do ucha: "To my! To my! To właśnie my! To my jesteśmy obrońcy tej cudowności, którą tak kochasz!"

Tym zaś 60 procentom, które tego systemu nie znoszą, jakiś inny odłam establiszmętu, za pomocą tych samych (albo i nie, w sumie to nie aż tak istotne, jak oni to rozpisują na głosy) mediów, tańców i całej reszty, do ucha będą wrzeszczeć... Co? No przecież, że: "To my! To my! To właśnie my! To właśnie my przecież, i nikt inny, staramy się rozwalić ten syf i prawie nam już się udało!" Tak samo z władzą autorytarną i nieautorytarną: "To my! To my! To właśnie my! To właśnie my-y-y-y!!!"

(Nawiasem mówiąc, fakt, że na ew. autorytarną władzę zgodziliby się w Czechach akurat "głównie zwolennicy Komunistycznej Partii Czech i Moraw KSCzM", mógłby mieć spory związek z faktem, że, w wyniku konsekwentnych działań obozu władzy, jest to zapewne jedyna licząca się w jakikolwiek sposób partia, która głosi akurat tego typu "nie-całkiem-demokratyczne" hasła. Co, z punktu widzenia obozu władzy jest niegłupie, jak zresztą widać choćby z tego powiązania nielubienia "demokracji" z komuchami w owej notce.)

No i tak to, wędrując sobie umysłem po tych właśnie ścieżkach, nietrudno będzie, jak sądzę, postawić całkiem sensowne hipotezy co do tego, jak będą się teraz przedstawiać działania establiszmętu w dziedzinie "informacji", propagandy i odświeżania politycznego języka przemowy do proli. Jak również rola różnych tam Krytyk Politycznych, kolejnych (i równoległych) partii Korwina, "lepszych wersji PiS", ruchów Oburzonych i czego tam jeszcze - na Tweeterze, na Facebooku, i gdziekolwiek - staje się jaśniejsza.

Oczywiście temu @#$% establiszmętowi TRZEBA robić wbrew i trzeba się, jakoś, organizować, może nie całkiem wszystko jest neo-ubecką prowokacją (choć oczywiście o Krytyce Politycznej czy Korwinie tutaj nie mówimy!), ale też naprawdę trzeba uważać, bo tutaj wszystko jest z góry rozpisane na głosy, i zawsze podstawią nam kogoś, kto będzie słowiczym głosem wrzeszczał nam w samo ucho: "To my! To my! To właśnie my!"

triarius

P.S. Ludzie, wy naprawdę wierzycie w "równouprawnienie kobiet" i inne tego typu pedalskie pierdoły?

środa, lutego 15, 2012

!@#$%^&* - bo cóż innego można powiedzieć?

Alternatywny tytuł: "O honor niewolnika".

Choć często rozpoczynam dzień (i nie wasza sprawa o której!) od wizyty na blogu Nicka, żeby nasiąknąć nieco optymizmem i wiarą w rodaków, to przyznam, że optymizmu we mnie niewiele i coraz jakby mniej, a o wierze w rodaków lepiej w ogóle nie wspominać.

O czym zaraz będzie więcej, ale, korzystając z okazji, chcę teraz polecić absolutnie znakomity tekst na Nicka blogu, choć nie jego autorstwa, i dyskusję pod nim. Naprawdę rewelacja! Oto linek: http://nicek.info/2012/02/14/philippino-number-1.

A teraz do naszych mutonów... Żeby bez sensu i bez przerwy się nie kłócić o to, czy I RP była krajem wspaniałym, czy wręcz przeciwnie, ani o to, czy dzisiejsi Polacy mniej czy bardziej są skurwieni, zidiociali i spedaleni od dzisiejszych np. Holendrów - skoncentrujmy się w tej chwili na atutach, jakie ma w ręku (i w obszernych rękawach) ten syf, który nas gnębi. I który z nas zamierza sobie zrobić hodowlane bydlęta. A jeśli z nas się jeszcze nie całkiem pewnie uda, to z naszych ew. prawnuków wygląda, że już na pewno.

Pomówmy o tych atutach, które sprawiają, że po prostu trudno im - tej skurwielskiej globalnej "elicie" - przegrać. Choćby dlatego, że, nawet ew. przegrywając, mają gwarancję, że świat skutkiem tej ich przegranej, a także skutkiem samego procesu przegrywania, będzie wyglądał tak koszmarnie, że niemal nikt z tych, którzy im owej przegranej życzą i marzą o innym, lepszym świecie, nie jest gotów na taki koszmarny świat się zgodzić... A co dopiero do niego ręki przyłożyć i stać się jego twórcą!

OK, można by o tym długo, można by pisać książki i wygłaszać prelekcje, ale nie bardzo widzę cel - poniekąd niestety. Ja tutaj co najwyżej rzucę jakimś przykładem. Jak teraz. No o mówię, że jednym z ogromnych atutów tego (z przeproszeniem kurw) zdegenerowanego kurestwa, które dziś robi za światową elitę, jest fakt, że jak coś skrzywisz, to często to się za cholerę samo nie naprostuje, tylko się ew. skrzywi gdzie indziej, dodatkowo, żeby jakoś sobie, w smętny i rozpaczliwy sposób, zrekompensować.

Nie mówimy tu o zgięciu kawałka drutu czy świstka papieru, ale o takich rzeczach, jak żywy kręgosłup, żywe drzewko, albo obciążony filar czy ściana. Skrzywisz komuś kręgosłup czyniąc go garbuskiem, to mu się także skrzywi on niżej, w drugą stronę. Jeśli właściciel tego kręgosłupa będzie próbował się naprostować, to najprawdopodobniej sobie jeszcze zaszkodzi, skrzywiając się w dodatkowych miejscach. I temuż podobnież.

Oczywiście daje się to zrobić, mówię teraz o kręgosłupie, ale jest o wiele trudniejsze i wymaga fachowego podejścia. W życiu społecznym, a szczególnie w sprawach, o których tutaj sobie przede wszystkim mamy zamiar mówić, jest z tym z reguły o wiele gorzej. Weźmy takie rozwalanie rodziny. Skutkiem tego dzieci robią się wredne, nieznośne i rodzice tracą ochotę się nimi (z troską i miłością, ach!) zajmować.

Co daje nam śliczne błędne koło, bo rodzina się dalej skutkiem tego rozkłada... I tak to idzie, a totalitarna lewizna zaciera łapki. Albo weźmy sprawy damsko męskie. Nie wiadomo nawet, czy najpierw było jajko, czy kura. Czyli czy spedalenie i zeunuszenie mężczyzn (?), czy też frustracja i wynikające z tego znarowienie kobiet (?). Z którego to znarowienia bierze się jeszcze więcej frustracji i jeszcze więcej zeunuszenia... I tak ad infinitum!

Poza, na każdym kroku występującym, zjawiskiem tego właśnie błędnego koła ("dodatniego sprzężenia zwrotnego", dla ludzi z technicznym wykształceniem), mamy też i niestety to zjawisko, o którym śmy sobie przedtem. Czyli, że jak się zgięte chce wyprostować, to najprawdopodobniej tylko się skrzywi gdzie indziej. Co czasem daje swego rodzaju kompensatę, ale nie zawsze, natomiast zawsze ma niemiłe skutki uboczne, no i po prostu nie likwiduje problemu w żaden czysty i skuteczny sposób.

W sprawach bardziej kosmicznej wagi od skrzywionego drzewka, czy skrzywionego kręgosłupa jakiegoś (i tak totalnie wirtualnego) blogera, to działa tak, że kiedy taka @#$% elita narzuca nam coś (i z góry można przyjąć, że to będzie coś obrzydliwego i pedalskiego), to niestety to nie pozostaje bez skutku, nawet jeśli my (co wcale nie zawsze ma miejsce) się przed tym bronimy.

Oto konkretny przykład, konkretne wydarzenie, które mnie "natchnęło" (jak to się ładnie mówi) do napisania niniejszego. Przełączyłem sobie wczoraj otóż na TV Trwam, a konkretnie na ich wieczorne informacje z kraju i świata, no i przeżyłem... Może nie tyle "szok", co ostry, nawet jak na mnie, atak avsmaku.

(Nie muszę tu chyba deklarować, jak cenię, mimo różnych różnic w gustach i poglądach TV Trwam, i za jak ważną uważam ją dla Polski. Mimo to - amicus Plato itd.)

Było tam mianowicie o tym, że w Holandii stworzono portal, na którym ludzie mają zgłaszać skargi na imigrantów, z tego co zrozumiałem tych zarobkowych, wzgl. świeżej daty, m.in. z Polski. No i okrutnie się z tego powodu oburzano.

Ach, żeby to tylko oburzenie! Wprost nawoływano do tego, by "dyplomacja unijna" zrobiła coś z tym portalem i podobnymi przejawami... Czegoś tam, zapewne "antyeuropejskiego ducha", choć dokładnego określenia nie pamiętam.

Mógłbym to rozwijać, mógłbym z pamięci starać się odtworzyć wszystkie te oburzone sapnięcia prowadzącego, mini-wywiad z unijnym dyplomatą, i tę końcową nadzieję w głosach ich obu, że... "Duch europejski, o którym tyle przecież mówiono w związku z traktatem Lizbońskim" (cytat z pamięci, ale jakoś tak to szło) jednak zwycięży...

I właśnie 1. marca ma się tą sprawą zająć... Jakieś coś... "Rada Europejska"...? "Rada Europy"...? "Rady Robotników, Chłopów i Żołnierzy"...? "Plenum Rady Najwyższej"...? Naprawdę nie pamiętam, ale coś w tym duchu. A poruszyć tę sprawę ma SAM... I tu padło nazwisko tego szkopskiego komucha, który już tyle razy nam wszystkim zalazł za skórę, i którego sama morda wywołuje torsje u każdego w miarę zdrowego człowieka.

Nie wiem ludzie - rozumiecie o co mi chodzi? Zgadzacie się, że to już kompletna paranoja, w wersji spedalono-niewolniczej? I kompletne gonienie w piętkę polskiej "prawicy", wraz z katolikami z całej praktycznie galaktyki? Czy też musiałbym wam wyjaśniać co tu nie tak i jak potwornie nam się już mózgi i dusze skrzywiły skutkiem tej komuszej (nie bójmy się tego słowa!) obróbki?

Jeśli bym musiał, to, sorry, ale, moim skromnym was także już to dotknęło i nie bardzo widzę dla was ratunek! Naprawdę nie zauważacie niczego dziwnego w tym, że TV Trwam nawołuje do cenzurowania portalu, na którym są wyrażane zupełnie zdrowe i normalne poglądy, i gdzie próbuje się coś w tych sprawach robić? Całkiem bez gwałcenia niczego, co by nie było absolutnie oczywiste jeszcze dla naszych ojców, nie mówiąc już nawet o akowcach czy ludziach szturmujących plaże Normandii.

Naprawdę nie widzielibyście nic dziwnego w tym, że nawołuje się semi-totalitaną instytucję do likwidowania obywatelskich instytucji w innych krajach, w dodatku pod człowiekolubnymi hasłami? Oczywiście sprawa np. polskiej mniejszości w Niemczech (choć, po prawdzie, nie potrafię zrozumieć, jak Polak może tam w ogóle mieszkać) to całkiem inna sprawa - i tutaj należałoby walczyć jak cholera! A co najmniej dać poczuć tego samego szemranej "mniejszości niemieckiej" w naszym kraju (nie mówiąc już o stuprocentowych agenturach w rodzaju RAŚ).

Ale my tu mówimy o gastarbeiterach, nie o ludziach, którzy tam żyją od niepamiętnych czasów i zapewne będą żyli do końca czasu. Czy Holendrzy nie mają prawa NIE CHCIEĆ u siebie gastarbeiterów? Czy nie mają prawa w ogóle nie chcieć większości tego typu imigracji, jaką się im przez ostatnich parędziesiąt lat tak obficie fundowało?

I czego skutkiem są nie tylko (wciąż dość faktycznie nieliczne) terrorystyczne zamachy, ale także masa negatywnych, z punktu widzenia wielu "zwykłych" ludzi o nielewackich poglądach, zjawisk. Jak choćby kamery szpiegowskie na każdym kroku, odgórnie egzekwowana polityczna poprawność, oraz cenzura internetu, telefonów i czego tam jeszcze.

Jeśli Polska jest takim dumnym i potężnym krajem, że nie pozwoli byle Holendrowi powiedzieć złego słowa na swego - to niech, do kurwy nędzy, będzie na tyle dumnym i potężnym krajem, żeby nie wysyłać do obcych swoich ludzi do roboty, której nie chce wziąć żaden miejscowy (a często i nawet inni zarobkowi imigranci, także ci z krajów obcych kulturowo i niższych cywilizacyjnie)!

Proste? Poza tym, że podpuszczanie kurewskich instytucji na obywateli, jakichkolwiek, to coś absolutnie sprzecznego z jakąkolwiek prawicowością, z jakąkolwiek wiarą w sens narodowego państwa, z jakąkolwiek autentyczną demokracją, a także - na ile mogę o tym wyrokować, ale chyba mogę - z samym duchem zachodniego katolicyzmu!

I tak to właśnie wygląda. A teraz - jeśli wam włosy nie staną z przerażenia, co już z nami ta kurewska lewizna zrobiła, to znaczy, że albo nie macie włosów, nigdzie, albo też naprawdę nie mam pojęcia, co robicie na tym blogu.

(Naprawdę byłbym aż tak ważny, żeby mnie czytać służbowo? No to co najmniej domagajcie się podwyżki stawki, szczerze radzę! Bo przecież na każdym kroku robię wszystko, żebyście mieli maksymalne problemy ze zrozumieniem czegokolwiek. Ropa wciąż droga, Putina stać - nie dajcie się zbyć byle czym!)


triarius

P.S. Deklaruję: jestem zwolennikiem teorii "maskirowki" FYM'a i jego współpracowników. Serio! To ma ręce i nogi, podczas gdy nic innego nie ma i mieć nie może, bo ruscy nie są aż tak głupi, żeby jakiś standardowy urzędnik (z całym szacunkiem dla Macierewicza) był w stanie ich rozszyfrować. Jeśli Pan Tygrys jest dla Ciebie jakimś intelektualnym autorytetem, to weź i przestudiuj analizy i wnioski FYM'a! (O Spenglerze też durnie i agenci mówią "mętniak i dureń".)

piątek, września 10, 2010

„Oko za oko” czyli demokracja

Dla typowego dzisiejszego inteligenta Kodeks Hammurabiego to symbol prymitywnej mściwości i barbarzyństwa. O Prawach Solona, czy o rzymskim Prawie XII Tablic, taki inteligent na ogół nie słyszał, jednak gdyby przypadkiem usłyszał, jego opinia byłaby  z pewnością taka sama.

Kompetentni historycy widzą jednak w tych wszystkich archaicznych kodeksach prawnych coś całkiem innego, w dodatku bardzo ważnego. Chodzi w tym mianowicie o to, że najpierw władza w każdym z tych społeczeństw była całkowicie arbitralna – w tym sensie, że wynikała wyłącznie (w każdym razie z założenia) z woli klasy  rządzącej. Nie była więc także skodyfikowana. Zwykły lud obowiązujących „praw” nie znał, bo po pierwsze: żadnych stałych praw po prostu nie było; a po drugie: nic ludowi do takich ważnych spraw – mordy w kubeł i tyle!

No i, jak się chwilę nad tym pomyśli, widać, że już sam fakt, iż prawa, które mają od teraz obowiązywać, zostają spisane i umieszczone w publicznie dostępnym miejscu, stanowi spory krok w kierunku mniej zamordystycznego systemu rządów.

Co, nawiasem, oczywiście wielu na naszej prawicy może całkiem nie pasować, a nawet budzić żywe oburzenie – no bo „władza ma być z Bożej łaski”, jak lud sobie uroił jakąś „suwerenność”, to przecież anatema i bolszewizm... Takie sprawy. Jednak nie chciałbym się tutaj zajmować moralizowaniem, ochami i achami – to raz.

A dwa, to jednak pragnę zwrócić uwagę, że tu nie chodzi o żaden katolicyzm z miłosierną Matką Boską, czy choćby Matką Teresą, tylko o ofiary z ludzi, sakralną prostytucję (to akurat by mi za bardzo osobiście nie przeszkadzało), masę najdziwaczniejszych tabu, obwarowanych okrutnymi karami, masowe dzieciobójstwo, i tak dalej. Mieszanie do tego pojęć takich, jak „suwerenność ludu”, „Boża łaska”, „wolny rynek”, czy „Prawo przez duże P”, wydaje mi się dość idiotyczne. Poza tym, że, jak rzekłem, nie chodzi tu o moralizowanie, tylko o analizę faktów.

Rządził sobie więc taki patrycjat, król, czy inna elita, aż nagle coś ich tknęło... I rzekli sobie: „No przecież nie możemy nadal tak niedemokratycznie, gwałcąc prawa człowieka i wszystko co piękne z postępowym na spółkę. Musimy to zmienić!” Jak uradzili, tak też i zrobili. Wyszło to wprawdzie pokracznie i barbarzyńsko („oko za oko, ząb za ząb”, każdy to pamięta), ale chociaż chcieli dobrze, a nie potrafili, bo nie było jeszcze... (I tu sobie wpisać parę stosownych nazwisk, tytułów gazet i bolszewickich pseudonimów.)

Nie, to nie tak było! Tego typu „demokratyzujące” reformy wynikają zawsze z jakichś bardzo konkretnych powodów i żadna rządząca „z łaski bogów” starożytna oligarchia własnych praw na rzecz poddanych, ot tak sobie, dla samej satysfakcji z własnej humanitarności, nie ograniczała.

Niemal zawsze, jak się wydaje, chodziło tam o to, że, aby takie państwo (w sensie niechby i bardzo ogólnym, ale to jednak były właśnie państwa) radziło sobie w rywalizacji z innymi (co obejmowało różne sprawy, od przetrwania, przez suwerenność, po ambitne podboje), musiało mieć sprawną armię, ta zaś z kolei wymagała udziału tego właśnie ludu, który dotychczas żadnych praw nie miał i się po prostu nie liczył.

Oczywiście, można ten lud zmuszać do walki, co się i robiło, ale szybko okazuje się, że z niewolnika marny żołnierz (a dotyczy to nawet gladiatorów, skądinąd fizycznie sprawnych i zaprawionych do walki na śmierć i życie), a jeśli się żołnierzy zbyt przymusza i zbyt szorstko traktuje, to wkrótce życie dowódców staje się także ryzykowne i potencjalnie krótkie. Tak więc regułą jest zawsze i wszędzie, że demokratyzacja niemal zawsze wynika z konieczności użycia ludu do walki, a w każdym razie w armii (czy flocie, tutaj tego nie rozróżniam).

Pisałem już kiedyś o tym i udało mi się nawet z grubsza wykazać, iż demokratyzacja Zachodu – zarówno od Rewolucji Francuskiej, jak i, w większym o wiele natężeniu, po drugiej wojnie światowej, także wynikła w dużej mierze właśnie z tego. Tak samo, jak obecnie przybierający z każdym dniem na sile totalitaryzm i odchodzenie od realnej demokracji, wiążą się z tym, iż wielkie obywatelskie armie odeszły w przeszłość, zastąpione przez ekspertów z guzikami, zawodowych zbirów (albo, w praktyce Zachodu, często zawodowych nieudaczników), oraz, coraz w tym wszystkim ważniejsze, tajne służby.

Struktura i faktyczne działanie obecnej „demokracji” w przedziwnie wierny sposób odzwierciedla przecież specyfikę tych właśnie modeli sił zbrojnych – tak samo, jak niemodna już, dawna „populistyczna” demokracja idealnie odzwierciedla duże, stałe, obywatelskie armie z poboru.  (W końcu nawet w krajach super-liberalnych i nie mających teoretycznie poboru, wszystkie naprawdę życiowe konflikty zbrojne wciąż i zawsze obsługiwane były przez pobór. Wystarczy wspomnieć Pierwszą Wojnę Światową, czy Wojnę w Wietnamie.)

Tę sprawę żeśmy sobie chyba w miarę wyjaśnili, teraz sprawa inna i pozornie nie mająca z Hammurabim związku. Chodzi o to, że wyobrażamy sobie, jak to jest, kiedy leje nas o wiele silniejszy, może większy, może mniej zmęczony... Albo coś, przeciwnik. Może to być na macie, może to być na ringu, może to być na ulicy, w knajpie, czy w dyskotece. Nawet na szachownicy to by też dało się zrobić, choć radzę jednak wczuć się w realne, brutalne i grożące realnie przykrymi konsekwencjami mordobicie.

Leją nas więc, a nam się szczęśliwie udało przeciwnika jakoś związać. Jakiś bokserski klincz, jakaś rozpaczliwa półgarda w parterowym grapplingu, coś takiego. To znaczy jakoś unieruchomiliśmy naszego wroga, tak, że nie może nam on przez chwilę, dłuższą czy krótszą, zrobić większej krzywdy. Nie może się wyplątać, bo nie ma tyle sił na krótką metę, a na nieco dłuższą, to wyplątując się wpadłby w jeszcze mniej korzystną dla siebie pozycję i szansa, że to jednak my damy mu w kość, a nie on nam, wyraźnie by się nagle zwiększyła.

Trzymamy więc tego naszego niebezpiecznego wroga w tej półgardzie... No i co mamy dalej robić? Jeśli MY zaczniemy próbować się z tej – biernej, ale chwilowo dla nas względnie korzystnej – sytuacji wyplątywać, to wszystko wróci do sytuacji sprzed naszego szczęśliwego fuksa, albo i gorzej. Najprawdopodobniej to MY, próbując coś cwanego robić, wpadniemy w poważne kłopoty. Cóż więc nam pozostaje?

Jeśli i tak nie mamy wiele do stracenia, bo facet jest o wiele silniejszy, lepszy technicznie, czy mniej zmęczony, to trzymajmy go w tej półgardzie i cieszmy się nią. Żywiąc nadzieję, że gość (choćby ze zniecierpliwienia) popełni jakiś poważny błąd i będziemy mu mogli zrobić kęsim... Albo może porazi go piorun... Albo też nadciągnie jego porzucona kochanka z Derringerem i go zastrzeli... Albo coś. W końcu, jako się rzekło, nie mamy nic do stracenia i wszelkie nieprzewidziane okoliczności są z samej zasady dla nas korzystne.

Do czego ja zmierzam, spyta ktoś, tak okrężną i zawikłaną drogą? A do tego, odpowiem, że nie lubię plucia na „demokrację” jako taką, bo uważam, że to coś bardzo podobnego do porzucania klinczu, czy półgardy, na rzecz jakichś wyimaginowanych i niepewnych radykalnych akcji, kiedy to nasz przeciwnik ma wszelkie atuty po swojej stronie.

Odchodząc od naszej metafory rzekę, iż głupie jest moim zdaniem odpuszczanie rządzącym tego, co czego się sami głośno i wyraźnie zobowiązali. Dotyczy to tak samo komuchów po „destalinizacji”, jak i dzisiejszych „autorytetów moralnych” i nastojaszczich diemokratów III RP.

Odpuszczając im takie rzeczy, pomijając już moim zdaniem sprawy czysto etyczne, jest głupie, bo za to właśnie ich jakoś tam, lepiej czy gorzej, trzymamy, a jeśli zaczniemy ich łapać za coś innego, najpewniej skończy się to o wiele gorzej. Albo przynajmniej o wiele szybciej.

Nie ma co być idiotą i uciekając do Scylli, wpadać na Charybdę! Jest ogromna przepaść pomiędzy zdrowym sceptycyzmem wobec demokracji jako takiej, wobec sposobu, w jaki została już przerobiona, zafałszowana i skurwiona, a pluciem na demokrację dla samej zasady... W sytuacji, kiedy nie wiemy, czy te pozory demokracji to nie jest w istocie JEDYNA (albo, w każdym razie, jedna z b. nielicznych) rzeczy, które tę (zarówno międzynarodową, jak i rodzimą) bandę jeszcze jakoś na wątłej nitce trzymają!

Absolutnie nie widzę powodu, by im to odchodzenie od „podjętych dobrowolnie” zobowiązań wobec nas ułatwiać. Tak samo, jak nie widzę, niestety, na razie żadnej możliwości, by tę syfiastą i załganą, semi-totalitarną już, jeśli nie gorzej (choć na razie faktycznie nie aż tak wiele krwi przelewającą, z pewnością do czasu) leberalną „demokrację” dało się zastąpić czymś lepszym i mniej podłym.

Tak więc zachęcałbym do zastanowienia się chwilę, zanim następny raz zacznie się bez większej potrzeby na „demokrację” – jako na samą ideę – pluć. Jak również do przyjrzenia się uważnie tym, którzy to bez przerwy robią i prowokują do tego innych.

Co naprawdę nie oznacza, bym to coś, co nam jest obecnie jako „demokracja” sprzedawane, uważał za sprawę uczciwą, fajną, czy dla uczciwych i porządnych ludzi korzystną. Po prostu wznoszenie buńczucznych okrzyków nie załatwia sprawy, co innego sensowne dyskutowanie różnych spraw w doborowym gronie.

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

czwartek, listopada 27, 2008

Gra do jednej bramki czyli Ojropa

Całkiem niedługo wielkie wydarzenia sportowe będą prawdopodobnie wyglądać jakoś tak. Do miasteczka przyjeżdża aktualny mistrz świata w piłce nożnej, wzmocniony jeszcze paroma najlepszymi graczami Polonii Golina i sklonowanym Pelé z najlepszych lat, by stoczyć mecz z miejscowym zespołem Tusk FC (dawniej Szmacianka). Tłumy rozentuzjazmowanych kibiców, pomalowane gęby, histeryczni sprawozdawcy, telewizje widne, tajne i dwópłciowe (a nawet więcej).

Zaczyna się mecz. Wszystko fajnie, mistrzowie pokazują sztuczki, miejscowi się pocą... Jednak wynik do przerwy, o dziwo, zero zero. Po przerwie też, a aż do dziewięćdziesiątej drugiej minuty, kiedy to wprowadzony przez chwilą defensywny (lewy) pomocnik Tusk FC (dawniej Szmacianka) mija dyskutujących o czymś z zapałem i żywą gestykulacją obrońców gości, i dalekim kopem lobuje leżącego kawałek obok bramki i zainteresowaniem przeglądającego wyjęte z kieszeni spodenek pisemko soft-porno bramkarza.

Szał na trybunach, meksykańska fala... Na drugi dzień media mają wreszcie o czym pisać: mistrzowie świata grali jak patałachy, górą nasi z Tusk FC (dawniej Szmacianka)! Nieprawdopodobne? Ależ wcale nie, po prostu niewielka zmiana przepisów!

Albo boks. Niechby zresztą i walka w klatce - co mi tam! Z kopaniem po jądrach i wydłubywaniem oczu, jak najbardziej. Przyjeżdża taka krzyżówka Bas Ruttena z Ronnym Coutourem (chociaż widziałem jak ten niedawno przegrał przez nokaut) i jeszcze paroma, a miejscowy gieroj wali go jak chce. A tamten całkiem nic. Dlaczego? No bo mu zabroniono - ot dlaczego! "Nam strzelać nie kazano!" A bardziej wprost - "Nam Ojropa zakazała strzelać bramek". Proste! To samo z waleniem w pysk, w przypadku boksu czy innego walę tudo.

Jaki to ma związek z czymkolwiek? A taki mianowicie, że to jest dokładnie sytuacja zbliżającego się (co do tego nigdy nie miałem cienia wątpliwości) ponownego referendum w Irlandii. Plus wszystkich ojropejskich referendów, które, jeśli odpowiednim ludziom (czytaj ojropejsom) zależy, będą zawsze powtarzane tyle razy, aż skutek okaże się... Już tak przecież bywało, gdzieśtam w sprawie waluty ojro. I tak się to będzie zawsze robić długo, aż mistrz świata, nie mając po co naprawdę grać, się rozmarzy na temat piersi (ach!) swojej dalekiej w tej chwili i pewnie już śpiącej smacznie narzeczonej... Zapominając o meczu... Albo cała drużyna z nudów pójdzie na wódkę...

Pozwalając chłopcom z Tusk FC (dawniej Szmacianka) strzelić tę jedną jedyną bramkę, która zapisze ich imiona w historii. Albo kopnąć mistrza klatkowego valetudo tyle razy w kostkę, aż zawyje z bólu i odklepie.

Od razu oczywiście wiedziałem, że powtarzanie referendów w ciągu krótkiego czasu - a czas uczciwy to by było tak z co najmniej 10 latek, jak sądzę - jest świństwem i oszustwem. Jednak akurat przed chwilą uświadomiłem sobie dokładnie na czym to polega. I udało mi się to wyrazić w języku, który, teoretycznie, powinien być zrozumiały nawet dla co bystrzejszego leminga co się podnieca sportowym kibicowaniem.

No bo po prostu tak jest! W tym najistotniejszym dzisiaj i najbliższym nam ponownym referendum, jedna strona nie ma już absolutnie NIC do wygrania - bo przecież JUŻ wygrała co do wygrania było. Druga zaś, z samej natury tej gry, z natury jej zabawnych ojro-zmodyfikowanych przepisów, nie jest już absolutnie niczym zagrożona: jeśli przegra, to ze stuprocentową pewnością otrzyma następną szansę... i następną... i następną... (Chyba że cała Unia jak wielka purchawa gruchnie i rozpadnie się wydając z siebie smród bijący pod niebiosa. Ale to już inna historia.)

Jedna więc strona nie może przegrać i W KOŃCU musi kiedyś wygrać, podczas gdy druga wygrać nijak i absolutnie NIE może i wie, że w końcu przegra... Fajne, prawda? To się nazywa DEMOKRACJA, gdyby ktoś jeszcze nie wiedział. Demokracja - w odróżnieniu od populizmu, czyli "władzy ludu". Ale to jest tak cudowna rzecz, a prawdziwa demokracja, że naprawdę powinniśmy wedle jej zasad zorganizować o wiele więcej dziedzin naszego życia. Na przykład sport, w końcu to takie dzisiaj cholernie ważne!

No więc ja to niniejszym oficjalnie przedstawiłem, a teraz oficjalnie postuluję, żeby to, najlepiej od nowego roku, wprowadzić. A wszelkich innych rodzajów sportu - jako wstecznych, oszołomskich, fanatycznych, populistycznych, rasistowskie... (Kto pilnie czyta Gazetnik Wyborczy ten sobie sam dopisze tutaj dowolną ilość epitetów.) Zakazać i ścigać za każde o nich wspomnienie!

Barroso! Borrell! Kohn-Bendit! Tusk! Schetyna! I cała smętna reszto ojro-szuj, ojro-świrów i ojro-kanciarzy. Do was mówię! Zreformujcie nam ten sport co żywo, żeby wreszcie było demokratycznie, postępowo i po europejsku! Z góry dziękuję.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

P.S. Wcześniej tego tu nie umieściłem, bo niewiele ostatnio piszę i uznałem, że i tak mało kto to ujrzy. Ale skoro już napisałem, to umieszczam. Na razie tutaj, bo to szybsze i chyba skuteczniejsze, potem to ew. przeniosę na boczek. To naprawdę piękna akcja i prosiłbym o jej wsparcie.

Mikolaj.png

czwartek, listopada 06, 2008

Dlaczego wciąż mamy jeszcze demokrację? (Rekolekcje spenglerystyczne)

Naprawdę nie chciałbym się wszystkim kojarzyć wyłącznie z propagowaniem (nie "propagandą", jak to niektórzy, mam nadzieję bez złych zamiarów, ujmują) Spenglera, ale z drugiej strony... O czym tu niby pisać na tym wirtualnym bruku, żeby to miało cień sensu? No chyba, że o tym, co się NAPRAWDĘ teraz dzieje, o miejscu w historii w którym jesteśmy, o tym co może, a co już nie może, być dalej...

W związku z tym, jako samozwańczy Prezes, otwieram kolejne posiedzenie Klubu Młodych Spenglerystów!

Chciałbym się z licznie tu zebranymi podzielić paroma moimi własnymi przemyśleniami. Na tematy wymienione przed momentem. Przemyślenia będą oparte na spenglerycznych założeniach i metodach, ale całkowicie moje własne i nikt poza mną za nie nie odpowiada.

Jak to jest zatem z tą naszą obecną demokracją? Demokracja faktycznie była i jeszcze coś z niej pozostaje, choć coraz bardziej w sferze symboli, sloganów, i nie bójmy się tego słowa, picu. Skąd się wzięła? A stąd, skąd biorą się najpewniej wszelkie demokracje - z tego, że w sumie wszyscy obywatele są potrzebni w siłach zbrojnych. Wobec takiej masy przygotowanych do walki, znających swoją wartość i w znacznej części uzbrojonych w najskuteczniejszą broń swojej epoki ludzi, żadne oligarchie czy dyktatury nie mogą być zbyt bezczelne i obcesowe.

Oczywiście demokracja nie musi oznaczać całkiem tego co dzisiaj - "obywatel" w dawnych Atenach to był jednak ktoś i wielu całkiem normalnych ludzi nawet marzyć o zostaniu obywatelami nie mogło, choć w Atenach żyli i lojalnie im służyli od pokoleń. Tak samo z "demokracją szlachecką" w naszej I RP. W końcu aż 10% szlachty nie było w Europie chyba nigdzie. (Może jeszcze ew. w Hiszpanii, ale typowy hidalgo to był zupełny dziad i bez Nowego Świata szybko by się zapewne zdeklasował.)

Tak też było w Europie i Ameryce, czyli w naszej zachodniej - spenglerycznie mówiąc "faustycznej" - cywilizacji od pierwszej wojny światowej. Druga wojna światowa i początek zimnej wojny jeszcze to na krótki czas wzmocniła, potem jednak zaczęła się dominacja bombowców z bronią nuklearną, rakiet balistycznych, satelitów i wszystkiego tego hiper-ęteligętnego i wysoce wybuchowego (ew. trującego czy napromieniowującego) żelastwa... Oraz szyfrów, podsłuchów, monitoringów i w ogóle służb specjalnych - z pewnością z roku na rok w coraz większym stopniu. Po co w takiej sytuacji jakakolwiek demokracja?!

Nie można też zapominać o roli korporacji prawniczych i przekształcaniu się demokracji w jakieś dziwne coś, gdzie wyżej opłacani i cwańsi prawnicy mogą przepchnąć cokolwiek. A ich przeciwnikiem są inni, nieco tylko gorzej opłacani i w związku tym nieco mniej cwani prawnicy, służący innym macherom. Z całą pewnością zaś nie jakiś "suwerenny lud".

No dobra, powiedzmy sobie może jeszcze, jak ta nasza demokracja łączyła się z całą resztą. Czyli przede wszystkim z liberalizmem. Przyznam, że wychwalanie liberalizmu przy jednoczesnym pluciu na d*krację uważam za jeden z najbardziej błazeńskich wyczynów mózgowych w historii. Liberalizm bez demokracji po prostu nie jest sobą i nie może istnieć! Demokracja, konkretnie zaś wybory, służy w liberaliźmie jako ten niezbędny "rynek" na "usługi" rządu. Jak inaczej liberalizm ma wycenić te usługi? Jak ma porównać oferty i ceny poszczególnych kandydatów do funkcji "nocnego stróża"? Że spytam.

Ludowi podskoczyć zbytnio nie było można - w każdym razie nie wprost i bez masy słodkich und obłudnych słówek. No więc lud się obrabiało prasą, radiem, potem telewizją. Do tego były potrzebne ogromne fundusze. Powstał więc system, w którym ludowi sprzedawało się buble - plus w coraz większym stopniu złudzenia, obietnice i mity - on za to płacił, z czego cwani macherzy opłacali media, oraz polityków, którzy robili co macherzy chcieli, dawali macherom zarobić... Nie drażniąc zbytnio ludu i nie ukazując mu (wedle słów Bismarcka) "jak się robi kiełbasę". Każdemu się to w sumie podobało - była demokracja.

Kiedy jednak lud utracił swe znaczenie, robienie z siebie demokratycznego trybuna ludowego, całowanie blond dzieciątek, ściskanie milionów rąk, kiwanie łapką i uśmiechanie się do tłumu, wszystko stało się już mniej konieczne, a skutkiem tego już nieco zbyt błazeńskie, by co mniej durni politycy nie starali się tego całego picu ominąć. Inni zaś, mając może nieco mniej środków na zwykłą "demokratyczną" politykę - w coraz większym stopniu próbowali środków innych.

Czyli zamiast lud podszczuwać, lulać do snu i mu obiecywać w wielkonakładowej prasie czy telewizji, dokonać za pomocą tajnych służb takiej czy innej prowokacji... Kogoś tam zamordować... Oszukać przy urnach... Te klimaty.

No dobra, spyta ktoś, ale dlaczego nie przebiega to wszystko szybciej, skoro lud naprawdę już dokumentnie rozbrojony i żadna władza tak naprawdę bać się go nie musi? W końcu nawet amerykański "uzbrojony naród" to tylko cywilbanda z dubeltówkami w sejfie i pistoletami przy łóżkach, a nie wojsko, które by mogło stawić opór jakiejkolwiek realnej armii. Nie mówiąc już o kompletnych lemingach w rodzaju obecnych Europejczyków. (Post-Europejczyków, chciałoby się raczej rzec.)

Otóż dostrzegam kilka czynników, które mogą spowalniać nieco proces odchodzenia od demokracji - a raczej już jej czystych pozorów. Pierwszy to taki, że być może między elitami władzy powstał swego rodzaju (niemy zapewne) pakt. Zamiast robić sobie po prostu wbrew, zamiast w wielu przypadkach iść na frontalny konflikt, zaakceptowano pewne umowne warunki wyborczego "turnieju".

I tak do władzy, żłobu i słodkich pierniczków dorywałby się w danym momencie ten, któremu najlepiej udało się w "demokratycznych wyborach" lud ogłupić obietnicami, i słodkimi słówki ululać. Czyli ten, kto wygrał ostatnie wybory. Zasadniczo wciąż jeszcze formalnie uczciwe. Czyli turniej rycerski zamiast wojny buldogów pod dywanem. Czytaj elit u żłobu. Albo nawet może rzut kostką - cholera wie, jak oni to dzisiaj traktują!

W każdym razie nawet wśród najbezwzględniejszych bandziorów da się przecież grać w pokera i reguły są na ogół przestrzegane, czemu więc tutaj nie miałoby być podobnie? Skoro dzięki temu owce są strzyżone i pokwikując radośnie idą dać się przerabiać na befsztyki? (W takt wesołego oberka.) Do czasu, moi państwo, do czasu, ale jednak na razie krew elit nie płynie, a i owcom przesadnia fizyczna krzywda też się nie dzieje.

Drugim takim czynnikiem, którym dostrzegł, jest to, że w starożytności grecko-rzymskiej, władza zamordystyczna, która przyszła po demokracji (i polis, a i Rzym był przecież z początku właściwie prowincjonalnym polis) oparła się w dużej mierze na oficjalnych kultach poszczególnych miast. Aleksander Wielki, a po nim hellenistyczni władcy, wymagali by włączono ich w poczet bogów danego miasta, co dawało im całkiem wyjątkową rolę polityczną, przy pozornym zachowaniu dotychczasowych zasad. Oczywiście to zachowanie trwało w sumie krótko, ale przejście było niejako naturalne i dość bezbolesne. (Nie dla Demostenesa jednak i paru innych.)

W naszej cywilizacji tego typu kultów miejskich nie ma, więc rośnie znaczenie propagandy, ta zaś wymaga funduszy, co z kolei wymaga "kapitalizmu" z liberalizmem... Oczywiście realnym liberalizmem, nie jakimś wymyślonym przez von Misesa z von Korwinem. Lud musi być nadal sterowany przede wszystkim rozrywką, "informacją" i propagandą, ponieważ religia nie jest (jeszcze?) całkiem do dyspozycji elit.

Miałbym (jak sądzę) ciekawe rzeczy do powiedzenia na temat planów obecnych elit co do przyszłej religii i użycia jej do tworzenia nowego świata i nowego człowieka, ale to kiedyś może ewentualnie. (Trudno mi się nawiasem pisze w tym kontekście "elita" bez cudzysłowu, taki jest tych elit poziom, ale jednak nielzia, bo to są mimo wszystko elity, taka ich, cholera, społeczna funkcja!)

No i to by było na tyle naszej dzisiejszej spenglerystycznej prelekcji. Proszę się tego do naszego następnego spotkania nauczyć na pamięć, a do tego kolejnych 20 stron Magnum Opus, też oczywiście na pamięć. Dziękuję za uwagę i ¡hasta la próxima!

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.