Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ZOMO. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ZOMO. Pokaż wszystkie posty

niedziela, lipca 31, 2022

Gdyby stało się nieszczęście...

... i przyszedł tu sprośny Putin, sprośny Trump, sprośny Orban, albo ten mały z Korei Północnej... Gdyby (apage Satanas!) Unia zaczęła nam słabować i miało nam zabraknąć na rodzinnych stołach smakowitych białowieskich euro-korników oraz innych pożywnych zee bugs, a w Kurskiej TV Zenka Martyniuka... 

Gdyby w Ziemię p***dolnęła planetoida w duecie z tsunami, a Płaskoziemce z Foliarzami wyszły ze swych zapyziałych nor i w skarpetkach do sandałów szczają po wydmach, szczególnie celując w Ambitny Teatr Krystyny Jandy... Sami sobie to dalej pociągniecie, jeśli wam jeszcze z przerażenia wszystkie zęby nie wypadły!

To co? To na taki czarny scenariusz mam ja ci tu dla was fajne Ugauga. (Ten brytyski Chińczyk jest naprawdę dobry w te klocki. Znam go nie od dziś.) Ściągać na dysk, rozpowszechniać linki... No i oczywiście uczyć się, co najmniej przez wizualizację, jeśli chwilowo nie da się inaczej!



   


I na wsiakij słuczaj zwykły linek: https://www.bitchute.com/video/PteqpYJj20o5/

 

triarius

P.S. 1 Mistrz Wong, którego tu mieliście, ma całkiem sporo innych kursów bicia przeróżnych brzydali, np. na Udemy. Szczerze je polecam!

P.S. 2 Jak tam na tym videju napisano, indywidualne naparzanie się z takim ZOMOwcem to ostateczność, kiedy nie mamy już wiele do stracenia i widzimy realną szansę. Nie dlatego, by taki pojedynczy ZOMOwiec z pałą był aż tak groźny w walce wręcz, choć ten jego chitynowy pancerzyk ma swoje zalety (ślepka, piszczele itd,), tylko biorąc po uwagę co może nas spotkać w przypadku porażki. Ucieczka przed takim może być o wiele lepszą opcją. Co zaś do czystego Ugauga, to pan Wong ładnie pokazuje pewne słabości wychodzące na jaw w indywidualnej walce mocno opancerzonego draba z tarczą i ciężką pałą, bo wszystkie takie ekstra środki zawsze mają swoje koszty, skutki uboczne, zady i walety.

P.S. 3 #ThinkBeforeSharing

piątek, września 24, 2021

Rozkoszne emocje polowania na jelenia... czyli Benala i inne Dworczyki

We Francji wybuchła niedawno straszna afera... O ile oczywiście o "wybuchnięciu afery" można dzisiaj mówić, gdy media niemal całkowicie zamilczają sprawę, a kiedy coś już powiedzą, to (jak to one) bez żenady kłamią. W każdym razie całkiem tego nie dało się już ukryć i sprawa wlecze się już nawet po jakichś sądach. "O co chodzi?" pytacie gromkim chórem, a ja odpowiadam: "Biężączka, ludkowie moi rostomili doczekaliście się kolejnej wymarzonej biężączki!" "A na serio?" (to znowu wy). 

"Na serio", odpowiadam, "to było tak..." I dalej już bez cudzysłowów, najprościej jak się da, bo nie cudna forma tu jest istotna, tylko szpetna treść! Otóż b bliski współpracownik Microna, tego co we Francji teraz robi za Msjy ly Prezidą... (Wymowę oddałem tak wiernie, jak sie dało, jeśli gdzieś widzieliście inaczej, to pamiętajcie, że to ja miałem babcię hrabiankę po Sacré-Coeur, a nie tamten niedouk! Wygłupiam się, ale w uroczy sposób, bo udawać Spenglera w tak podłych czasach to by był bezsens, no i ubek ma trochę trudniej, co też się liczy.)

Więc ten facet, niejaki Benala - spory, lekko tłustawy, z brodą, pewnie jakiś Algierczyk, sprawdźcie sobie sami! - przez lata był nagrywany komórkami, jak przebrany za to ichnie, znane z brutalności ZOMO, jeszcze od reszty brutalniej bił i poniewierał antyrządowych demonstrantów. Nagrywali go przez chyba półtora roku przez tę jego plastikową przyłbicę i w końcu został rozpoznany. Niezbyt to dobrze świadczy o dzisiejszych Francuzach, bo typ mordę ma charakterystyczną, jest spory i rozpoznanie powinno być łatwe. Jak już się za gościa nie dało oficjalnie nie wziąć, okazało się jeszcze, że chodzi z bronią na którą nie ma pozwolenia, posługuje się oficjalnymi dokumentami, do których już nie ma prawa, i temuż podobnież.

Napisałem ci ja teraz o tym dlatego, że Kurak dzisiaj ujawnia, iż najgorszego rodzaju internetowe trolle, walczące z "szurami", z samym Kurakiem itd., zachowujący się zarówno podle i nielegalnie, aż do lekko zawoalowanych "gróźb karalnych" włącznie, jak i nie do uwierzenia infantylnie, co których od dawna wiadomo, że są podwiązani pod kowidowy przemysł i firmy od 5G, to wysocy ministerialni urzędnicy i nawet jeden minister, zapewne znany skądinąd Dworczyk. (W rękach takich indywiduów jest nasz los!)

No i mi się to wszystko cudnie zazębiło z czymś, com napisał wieki temu, a mianowicie z takim tekstem pod tytułem "Robin Hood i pedofile", gdzie przedstawiłem hipotezę, że oto ta nowa arystokracja... (Tfu, wypluj to słowo!)... Że ta swołocz pretendująca do zostania nową... Nowymi "nobiliores", już zaczyna się całkiem od proli odróżniać, na przykład uzurpując sobie prawo praktykowania do pedofilii, podczas gdy prole pod pretekstem walki z nią będą jeszcze totalniej inwigilowane, a prawa rodziców zredukowane do poziomu płatnego opiekuna w osiedlowym przedszkolu. T całkiem tak jak kiedyś z przywilejem polowania na jelenia, za co prola natychmiast wieszano, bo to był przywilej najwyższej elity. Tak się właśnie zaczęła kariera Robin Hooda, i stąd jego imię w tamtym tytule.

Przykładów na takie zachowania jest więcej, np. wszystkie te bale bez "maseczek" czy "dystansu społecznego" uprawiane przez celebrytów i elity tenkraju, podczas gdy prol w pięć sekund po zdjęciu z twarzy pieluchy "morduje babcie i wnuczków" samym swym istnieniem! Przypomnijcie sobie ile tego już było, a przecież nie o wszystkim wiemy! 

Można też się w wolniejszej chwili zadumać nad rodzajem tych dreszczy, których pragną różne segmenty i różni przedstawiciele elit na przestrzeni dziejów: dawno temu polowania i turnieje, dzisiaj we Francji bicie bezbronnych ludzi w obstawie i ekwipunku ichniego ZOMO, w tym naszym smętnym bantustanie zaś anonimowe obrażanie i szantażowanie lepszych od siebie w sieci. 

No i nie zapominajmy o tej dzisiejszej wersji polowań na jelenie, czyli seksie z dziećmi. Nie każdy z nich jest aż tak pewien swej pozycji, by się z tym aż obnosić, ale to właśnie to, a nie kpiny z kowidowego terroru i proli mu poddanych stanowi chyba dziś prawdziwą elitarną rozrywkę, separującą elitę, prawdziwą, tę od proli. Może kiedyś to się zmieni, pogłębi czy coś, ale na razie to wciąż chyba jeszcze to.

triarius

niedziela, grudnia 14, 2008

De re militari

Czytam sobie obecnie (obok wielu innych zresztą) znaną książkę Barbary W. Tuchman "The Distant Mirror" (wydaną po polsku jako "Odległe zwierciadło"). Książka ta traktuje, najogólniej mówiąc, o XIV wieku i naprawdę ją polecam - łatwo się czyta, a dowiedzieć można się naprawdę sporo. I to nawet jeśli już się wiedziało o tych sprawach tyle co ja. (Że skromnie dodam.)

No i chciałem tutaj zacytować taki drobny fragment na temat przyczyn niesamowitej i brzemiennej dla pokonanych Francuzów w liczne ponure konsekwencje klęski pod Poitiers w roku 1356. Sam to przetłumaczę, bo posiadam tę książkę po szwedzku i nie będę przecież dla tych paru słów "oficjalnie" przetłumaczonych szukał polskiego wydania. A więc cytujmy:
Dla angielskiej strony było to także zwycięstwo strategii, kompensujące ich wyczerpanie i mniejszą liczebność. Książę* potrafił dawać rozkazy, które wykonywano, i wsparty swym moralnym przywództwem, pewniejszym, niż przywództwo króla Jana** i tych dowódców, na których mógł on liczyć***, potrafił kierować przebiegiem wydarzeń.

Pozostawał w miejscu, z którego mógł widzieć walkę i kierować manewrami, miał do swej dyspozycji doświadczonych żołnierzy, miał także po swej stronie dwa czynniki, które są niezbędne dla zwycięstwa: brak możliwości odwrotu i wolę zmuszająca ludzi, by bili się aż do końca. Jako dowódca był on, wedle Froissarta, "odważny i okrutny jak lew".
Tyle cytatu. Jeśli bitwa pod Poitiers wydaje się komuś zbyt odległa i zbyt mało związana z naszymi obecnymi sprawami, to pozwolę sobie zacytować coś o wiele aktualniejszego i konkretnego jak cios pięścią w nos mroźny w zimowy poranek. Coś co przed dłuższą chwilą powiedział mi w dyskusji na blogowisku niepoprawni.pl bloger kokos26. Naprawdę jestem przekonany, że zasługuje to na znacznie większą ekspozycję, niż żeby tylko pozostało w dyskusji pod blogowym wpisem i za dwa dni nikt już tego nie ujrzał. (Oryginał tutaj.)

triarius

Ja z pobudek patriotycznych i zwykłej ludzkiej ciekawości ukończyłem kurs na licencje pracownika ochrony II stopnia (najwyższy stopień). Wykładowcy i organizatorzy kursu to byli milicjanci i zomowcy. Każdy wykład jest faszerowany pogardą dla PiS-u i pełen nostalgii za PRL-em. Nauka strzelania i technik samoobrony super-profesjonalna.
Na koniec 3 dniowy egzamin w komendzie wojewódzkiej policji (teoria, techniki interwencyjne i strzelania -trzy rodzaje broni:pistolet, pistolet maszynowy i strzelba gładkolufowa). Udało mi się znaleźć wśród 15%, które zdało za pierwszym podejściem

Tak powinny wyglądać zajęcia Przysposobienia Obronnego dla młodzieży lecz prowadzone w duchu patriotyzmu i odpowiedzialności za ojczyznę i rozłożone na 3 lata szkoły średniej.

To co robi rząd miłości to skandal.
pozdr
No i to by było na tyle. Oba cytaty rozbiłem na nieco mniejsze akapity, dla czytelności na ekranie (co zalecam wszystkim, tak nawiasem). Wytłuszczenie u kokosa26 moje własne. Dziękuję kokosowi26, Barbarze Tuchman i Vegetiusowi (za pożyczony tytuł).

Komu się to com tu umieścił jakoś kojarzy, temu się kojarzy i dobrze. Komu się nie kojarzy, ten już zapewne nie jest do uratowania i tak. Choć przyznam, że w kwestii ratowania i zagrożeń to włos mi się właśnie (na plecach) jeży.

-------------

* "Czarny Książę" - angielski następca tronu i naczelny dowódca w tej bitwie.
** Król Francji Jan Dobry (w istocie raczej mało mądry i mocno narwany), wzięty w tej bitwie do niewoli, wraz z całą masą najwyższych dostojników.
*** Chodzi o to, że pomiędzy królem a arystokracją były wtedy ogromne tarcia i masa wzajemnej niechęci.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

środa, kwietnia 02, 2008

Czy my się nieco nie oszukujemy kochane ludzie?

Sporo dzisiaj w sieci niezłych tekstów wyrażających różne formy i nasilenia moralnego kaca po tym, czego dokonali demokratycznie wybrani przedstawiciele nas, czyli suwerennego narodu. Niektóre z nich zawierają zaś nawet wątki optymistyczne - mówi się w nich, że Unia nie jest wieczna, że już widać na niej rysy i wszystko tam zgrzyta, a my niedługo rozliczymy zdrajców i wskrzesimy Polskę. I takie tam.

Bardzo to wszystko fajne, a czytanie takich wypowiedzi zawsze mi nieco poprawia humor, który, jak wszyscy w tej chwili, poza kompletną swołoczą i/lub idiotami, mam dzisiaj marny. Jednak czy my się nieco nie oszukujemy tym optymizmem, kochane ludzie? Oto jest pytanie!

Zgoda, Unia nie jest wieczna, zapewne istnieć będzie znacznie krócej, niż większości z nas się wydaje. Tyle że mało kto się zastanawia nad tym, jak realnie będzie wyglądał jej zgon. A więc, stawiam tezę, iż aby się zaczął, potrzebny będzie naprawdę potężny kryzys, przede wszystkim gospodarczy. A wtedy co? Proszę sobie wyobrazić mieszkanie w wielkim mieście bez wywożenia śmieci - choćby przez tydzień. Plus z brakiem prądu, dostaw benzyny do stacji, stojącą komunikacją miejską... Sklepy nie mają żywności na sprzedaż. Rzerzucha z hodowli na balkonie zjedzona w ciągu dwóch dni, potem ew. rodzinny piesek...

Po czym zaczynają się odbywać dantejskie sceny przy śmietnikach, gdzie obywatele mordują drug druga w walce o odpadki. W końcu drug druga zaczyna, początkowo z ociąganiem, zjadać. No i z dnia na dzień nasila się działalność bandytów, plus różnych lewackich bojówek, pedalstwo sobie gwałci i rozlicza się z homofobami... I te rzeczy. Że wspomnę jeszcze działania różnych fałszywych proroków i prowokatorów, którzy się wtedy z całą pewnością uaktywnią. Jednego już wszyscy dobrze znamy - aż przebiera kopytkami do tej wzniosłej chwili, kiedy to wreszcie zaistnieje i wykona swoje zadanie w całej pełni.

Jedyna nadzieja, że może nie dożyje, jeśli Unia jeszcze parę lat pociąnie. Oby pociągnęła! My nie jesteśmy na jej rozkład przygotowani, proszę mi uwierzyć, mimo że to niszczy złoty sen, ale ten pan jest. Więc naprawdę lepiej by to się parę lat odwlekło. Będziemy chociaż mieli czas wyhodować rzerzuchę i kupić sobie większego psa.

W dodatku, kiedy unijna biurokracja i jej przydupasy uwidzą, co sie dzieje - a konkretnie, że mogą stracić władzę, przywileje a nawet gorzej, bo lud zacznie ich być może rozliczać - z całą pewnością będą się starali zaostrzć jeszcze cały kryzys. A możliwości im nie będzie brakować, o nie! Chodzić będzie oczywiście o to, by lud zaczął magna voce błagać o silną władzę. Rzuciłem tylko kilka szkicowych obrazków, ale taki kryzys od którego mogłaby się zawalić Unia, to naprawdę nie są żarty, więc nie mówmy sobie o tym tak lekko. Lepiej zacznijmy się do tego jakoś przygotowywać. Stanie z bronią u nogi, po prostu, bo wiele innych rzeczy na razie zrobić chyba nie możemy.

No i właśnie, mam jeszcze parę uwag na temat naszego własnego potencjału. Przysięgam, nie uważam się za żadnego bohatera, moja fizyczna odwaga jest taka sobie, w krajowej normie... Tym niemniej stało się więcej razy niż potrafiłbym sobie tak od razu przypomnieć naprzeciw uzbrojonego ZOMO, uzbrojonego LWP, naprzeciw luf kołowych wozów bojowych SKOT, czy po prostu czołgów. Słyszało się też parę razy strzały, nie wiem czy akurat była to wtedy ślepa amunicja w tych czołgowych lufach, czy też ostra, ale na szczęście w powietrze...

(Raczej to pierwsze, bo strzelanie ostrą w centrum Elbląga, i to pod górę akurat...) W każdym razie proszę mi uwierzyć, że taki wystrzał robi wrażenie. Głośny jest jak skurwysyn, no i naprawdę znaczać mógł wtedy cokolwiek, łącznie z masakrą w stylu węgierskim czy innym Placem Niebiańskiej Szczęśliwości. (Tyle, że w tym drugim przypadku bez telewizji.)

Zresztą sam ryk dziesięciu czołgów na jałowym biegu robi całkiem spore wrażenie. Tym bardziej jeśli pełno jest wokół dymów z granatów łazawiących, a sytuacja napięta, bo nikt nie wie czym to się skończy. A skończyć mogło się za każdym razem czymkolwiek, łącznie z wielotysięczną masakrą, jak nieraz w historii bywało. Tak to właśnie w moim osobistym przypadku wyglądało nie raz i nie dwa - i w Elblągu w roku 1970, gdzie szalałem po ulicy jako uczeń liceum, i w grudniu 1981, jak i nieco później. Wtedy to było dla pewnego gatunku ludzi dość normalne zachowanie, że człowiek szedł i, jakby nie było, ryzykował.

W końcu o zwykłym ubectwie, zwykłej milicji obywatelskiej, o realnej perspektywie szykan w pracy czy na uczelni, o możliwości spotkania nieznanych sprawców itd., itd., nawet tutaj nie wspominam. A zresztą, co tam czołgi! W późnych latach '70 naprawdę bywały dość niepozbawione napięcia sytuacje np. pod gdańskim pomnikiem Jana III Sobieskiego w późnojesienne wieczory 11 listopada. (3 maja to była sama słodycz, bo jasno i przyjemnie, ale ten listopad w deszczowy wieczór, kiedy sto kilkadziesiąt osób stoi całkowicie otoczone przez milicję i pies z kulawą nogą, poza nami i paroma setkami stróżów porządku, o niczym nie wie. A potem jeszcze trzeba dotrzeć do domu.)

W sumie wygląda, że dla ogromnej większości ludzi niepójście na pierwszego maja, albo na oszukańcze wybory, to było bohaterstwo ponad możliwości, natomiast całkiem sporo było ludzi, którzy znacznie większe sprawy traktowali po prostu jako swój obowiązek i nie przywiązywali do nich wielkiej wagi. A jak jest dzisiaj?

Przyznam zresztą, że wtedy ta łatwość chodzenia na różne demonstracje - które dzisiejszej prawicy, a nawet nie tylko prawicy, bo wszelkiej politycznie zaangażoanej młodzieży, dla której szczyt rewolucyjności to dziś pójście w czasie lekcji na demonstracjię pod ministerstwo pod opieką swych nauczycieli, by pokrzyczeć "Giertych do wora, wór do jeziora"... Co uważam za tak żałosne, nawet w kategoriach Che Guevary i Lenina, którzy nie są moimi ulubieńcami, że po prostu nie mam słów, by to wyrazić. Więc kiedyś wydawało mi się nieco przesądą, iż tak łatwo przychodzinam  ganiać się z milicją, a tak trudno nieco pomyśleć. Gdybym był wtedy wiedział, że przyjdzie czas, gdy będzie dokładnie odwrotnie! (Choć z tym dzisiejszym myśleniem, też powodów do orgazmu nie dostrzegam.)

No bo jak jest dzisiaj? Dzisiaj nikt na ulicę nie wyjdzie, prawda? Po pierwsze, jeśli coś mu się nie podoba w rządach platfusów, czy postkomuny, czy powiedzmy Unii Europejskiej, to sobie popisze na blogu i tyle. A po drugie, przecież bez pozwolenia odpowiedniego urzędu nie wolno zakłócać porządku, więc jak? No więc cóż dziwnego, że cała działalność patriotyczna, prawicowa, antykomusza, antyplatfusia, antyunijna - wszystko to polega jedynie na przerzucaniu się słowami na blogach i forach. Co z dnia na dzień można będzie zresztą ukrócić, bo śruba jest już przecież powoli przykręcana - na przykład przez czynienie z blogowisk przymusowego wersalu... Tylko mało kto raczy to zauważyć. Jak z reguły wszystkiego, co ma jakiekolwiek znaczenie, w odróżnieniu od pozorów i rzeczy całkiem bez znaczenia.

Polska prawica ma obecnie taką sytuację, że mamy tysiące generałów, ale żadnych żołnierzy. Generałowie przerzucają się genialnymi koncepcjami na blogach, ale wykonać ich nie ma komu. Nie ma nawet komu trenować zwykłą fizyczną odwagę, a przy okazji pokazać światu nasze istnienie i naszą determinację. W końcu wychodząc masowo od czasu do czasu na ulicę - tłumnie i nawet pomimo ew. administracyjnych zakazów - to akurat byśmy z pewnością osiągnęli.

W każdym razie, z tego co słyszałem, to 23 kwietnia 2008 r., o godz.12.00 pod pomnikiem Witosa na placu Trzech Krzyży w Warszawie będzie wiec w sprawie suwerenności narodu. Co, mówię o suwerenności, zostało ewidentnie zgwałcone przez "naszych" parlamentarzystów, o ojropejsach i ich przydupasach już nie wzpominająć. A więc, kto może (ja nie, bom daleko od Warszawy) niech idzie i demonstruje. Chyba że wszystkie te nasze patriotyczne blogowe pohukiwania nie są warte nawet funta kłaków. Czyli choćby tyle, co nasze, moje też, smętne w istocie demonstracje z lat '70 i '80. Które tak w końcu niewiele Polsce przyniosły w realu.

Zgoda, niewiele, ale to by zawsze był jakiś wstęp do działania, a nie tylko pisania na blogach. Teraz z całą pewnością potrzeba czegoś o wiele większego... A więc, do kurwy nędzy - zacznijmy coś wreszcie robić!

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.