Pokazywanie postów oznaczonych etykietą oligarchia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą oligarchia. Pokaż wszystkie posty

niedziela, lipca 28, 2019

Mimo wszystko poblogaskujmyż...

Mam nadzieję, że nikt z obecny mnie nie podejrzewa o to, iż ten poprzedni wpis miał jakieś marketingowe cele. Czyli po prostu zwiększenie ilości odwiedzających tego, niszowego z samego założenia, blogasa. Nie, pisanie mnie nie cieszy, na żadną karierę już od dawna nie liczę - nawet na karierę niszowego blogera - po prostu sporo myślę, a przez tych kilkanaście lat pisania tutaj (plus nieco pisania gdzie indziej, także wcześniej) wyrobiłem sobie takie odruchy, że co pewien czas coś z siebie ętelektualnie wypluję.

Poza tym bywają tu ludzie tacy jak Tow. Mąka, bywał (co się z nim, cholera, stało?!) Amalryk, bywa Mustrum... I trochę innych, z którymi także cieszy mnie wymiana myśli, im bardziej interaktywna, tym lepiej. Anonim na przykład, mój najulubieśszy chyba ulubieniec. Co do poprzedniego wpisu, to z ręką na sercu powtarzam: mam b. poważne podejrzenia, że moja matka została po prostu ZAMORDOWANA pod pozorem "pomocy medycznej"! Wiem, że tego się nie da teraz udowodnić - taki np. Pavulon nie jest wykrywalny w organiźmie już w kilka godzin po wstrzyknięciu, ona miała 89 lat i zasłabła na upale, ale sprawa mi śmierdzi pod niebiosa i nie da się tego po prostu ignorować.

Jednak miałbym akurat parę drobiazgów do napisania, więc je napiszę.

* * *

Damski boks Patrzyłem gdzie będzie znakomity moim skromnym, ardreyiczny reportaż o orkach hodowanych w liberalnych oceanariach, od czasu do czasu atakujących ludzi, i nawet trudno im się dziwić, a potem prawnicy i cała reszta... Nazywa się to po naszemu "Czarna ryba", a w oryginale to samo po angielsku. Naprawdę warto!

No i patrzę ci ja, a tam na tym samym programie leci film z ach, jakże prawicowym und konserwatywnym Clintem Eastwoodem. Jakaś baba okłada worek treningowy, więc się zainteresowałem, a nawet nieco zaniepokoiłem... No i oczywiście, jak to ja, miałem rację! Wcisnąłem odpowiedni klawisz, przeczytałem zajawkę i co widzę? Film jest o dziewczynie pragnącej zostać... bokserką... Bosze! Clint zaś, ten "nasz prawicowy", gra jej oćca, który w tym - oczywiście! - jej pomaga.

Ludzie, nie wiem, czy komukolwiek jeszcze naprawdę zależy na odkręcaniu tego bolszewickiego syfa, który nam leberalizm funduje, ale jeśli ktoś taki istnieje, to powinien w końcu zrozumieć, że na amerykańską "prawicę" możemy położyć przysłowiową lagę - z tego nigdy nic dobrego nie będzie! Oczywiście mieliśmy Ardreya i paru takich, czegoś tam "konserwatywnego" można się doszukać w Country czy innym Bluegrassie... Ale Ardrey przecież wyszedł nie z żadnej (amerykańskiej) "prawicy", tylko z lewicy właśnie, i b. wątpię, czy kiedykolwiek o sobie zdążył, jako o "prawicy" pomyśleć.

US of A to od początku do końca OŚWIECENIE - tam nawet nie ma tych feudalnych tradycji, które są gdzieś tam jeszcze śladowo dostrzegalne w Europie. Oświecenie, czyli sam kręgosłup i sedno lewicowości. Nie żeby wszystko tam było beznadziejne, ale tego jest już o dwieście lat zbyt wiele i masa rzeczy koszmarnych. Koszmarnych złudzeń, koszmarnych kłamstw, koszmarnego samo-się-oszukiwania...

Bokserka, my foot! A film zapewne chodzi jako "hiper-prawicowy", no bo ten Eastwood przecież! Nie ludzie, tutaj nie da się tak leciutko po powierzchni, puder i trochę szminki, tutaj golarką do... wiadomo czego... I git! Jeśli kobiety, czy inne tam... Żeby już nie wchodzić w fachowe terminologie... Będą boksować, a my będziemy o tym oglądać filmy i się tym podniecać, to sorry, ale tej obecnej homo-liberalnej rewolucji z nieuchronnym upadkiem i waszymi ew. wnukami biegającymi bez jaj po haremach nie da się po prostu zatrzymać!

Żadne tam, oślizgłe do bólu, geszefciarskie Trumpy nic tu nie zmienią, bo oni są z tego samego w sumie korzenia. Tak - mogą to i owo zrobić lepiej, a nawet całkiem dobrze, bo po prostu nie do końca należą do tamtego paskudnego establiszmętu, tej oligarchii, która Ameryką (w sensie US of A) od zawsze przecież rządzi. Ale żaden zbawca to nie jest, a tyle, ile on ma w sobie z niezbyt uczciwego wioskowego głupka, to daj Boże zdrowie! Że jego konkurencja jest równie paskudna, albo i gorsza? Zgoda, ale co z tego wynika? Że mamy się podniecać filmami o dziewczynach marzących o karierze "bokserki"?! Lepiej od razu załóżcie tęczowy kwef i idźcie się przypodobać Biedroniom tego świata!

Obawiam się, Dobrzy Ludzie, że fałszywa "prawica" jest gorsza, niż żadna. No a niestety babski boks jest tak "prawicowy", jak Biedroń w łóżku z tym tam Grodzkiem, więc kogo tu chcecie...? Gdyby miała być naprawdę prawica, to "równouprawnienie" trzeba by całkiem po prostu co najmniej od samego gruntu PRZEDYSKUTOWAĆ, bez żadnych zahamowań czy kompleksów, a nie żeby traktować to osiągnięcie LGBT sprzed... Niech będzie - stu lat... Jako coś oczywistego! Bo dokładnie tak samo będzie kiedyś, i to nie za żadne sto lat, Moje Słodkie Ludki, z tym dzisiejszym "prawdziwym" LGBT. I nie tylko z tym. Dixi!

* * *

Gdybym miał komuś b. pojętnemu jak najkrócej wytłumaczyć o co toczy się walka... (Jaka znowu "walka"?! Leją nas jak chcą, a my błagamy o więcej!)... No dobra, co się dzieje... I na czym w sumie polega akcja tej totalitarnej lewizny, która tak nas skutecznie uszczęśliwia... I nie mówię o wulgarnych hunwejbinach, czy naćpanych (sojowym latté) lemingach... To bym rzekł, że (wśród intelektualnej warstwy przywódczej tego wszystkiego) chodzi o totalną wrogość wobec wszelkiej biologii. Serio! Nawet ewolucja była cacy, kiedy rozwalała religię, ale to się skończyło, przeciwnik martwy jak dodo, więc teraz sprawa prosta i czysta.

Płeć, instynkty (np. terytorialny)... Wszystko to po prostu dla rasowego lewaka anatema - człowiek musi być pustą tabliczką, wpływy nań wyłącznie kulturowe i z właściwych źródeł... Jest tego o wiele więcej, bo za Szkołą Frankfurcką... Której wyznawcy to w moich oczach więksi ZBRODNIARZE PRZECIW LUDZKOŚCI, od wszelkich Polpotów i Hitlerów, bo oni niszczą nasz ludzki GATUNEK jako całość, na jego miejsce obiecując sobie stworzyć coś nowego, lepszego.... W co ja ani nie muszę wierzyć, to raz, a dwa, całkiem mi to nie musi odpowiadać, a już szczególnie pod takim kierownictwem.

No dobra, na razie sobie popisałem że aż, miało jeszcze być o Murzynach, muzyce Country i Kulturach/Cywilizacjach (w sensie szpęglerycznym, dla profanów po prostu "cywilizacjach"), jak najbardziej na temat tej właśnie lewackiej nienawiści do ludzkiej natury i wszelkiej w ogóle biologii... Ale to już ew. innym razem. Tylko muszę dożyć (trochę żartuję, ale ze stalowym błyskiem w oku), a wy Ludkowie musielibyście tu jakąś interaktywność... Jak tam sami sobie chcecie!

triarius

P.S. 1 "Interaktywność", a nie po naszemu "ęteraktywność", bo zaraz po tamtej super-poważnej sprawie nie chcę wprowadzać tu naszych typowych figlasów, żeby nie stwarzać fałszywego wrażenia, że to wszystko nie na serio.

P.S. 2 Może ktoś się dziwi, że piszę "matka", a nie "mama", i to z małej litery. Z mamą w ostatnich dwudziestu latach byłem w fantastycznych stosunkach, wcześniej bywało różnie, ale i tak sporo jej zawdzięczam, i to była b. przyzwoita w sumie kobieta... Po prostu nie lubię łatwych efektów, samograjów, szmiry...

Polegających np. właśnie na pisaniu różnych rzeczy, żeby im dodać wzniosłości i wagi, z dużej litery. I to ma niby załatwić sprawę. U mnie "Bóg" i pochodne (choć w sumie nie wierzę) i "Ojczyzna" - starczy! Fakt, używam dużo wielkich litera, ale w całkiem innych celach, nie dla ckliwych efektów typu: "napisał Mama - ach, jak on ją musiał kochać!" Jeśli to kogoś razi, a może, zgoda, to przepraszam, ale tak to widzę.

P.S. 3 Ktoś sobie wyobraża, co by się działo, gdyby ktokolwiek próbował wyewolułować z tej obecnej "nową, lepszą np. pandę", a ta obecna miałaby oczywiście wymrzeć bezpotomnie? No a co innego czyni dzisiejsze lewactwo z akolitami Szkoły Frankfurckiej na czele, tyle że z ludźmi?

poniedziałek, kwietnia 16, 2018

Skoro tak was to kręci...

... ludkowie moi rostomili, to pogadajmy sobie jeszcze o tym całym "dostępie". Miałbym, tuszę, ważniejsze i ciekawsze tematy do poruszenia, nabrzmiałe, Deo volente, literacką soczystością, ale nie jestem Ziemkiewicz, żeby pisać za darmo. (To był dowcip, i nie byle jaki!)

powszechny dostęp do broni palnej
Zacznijmy jednak, mimo wszystko, literacko, a konkretnie od... Sami zobaczycie. Otóż pewien niegłupi, a także prawicowy, w tym specyficznym amerykańskim sensie, człek, rzekł był raz niegłupio, że: "Każdy skomplikowany problem ma jedno proste rozwiązanie. I rzecz w tym, że owo rozwiązanie jest zawsze i bez wyjątku złe".

Pomyślcie chwilę nad tym stwierdzeniem! Teoretycznie (bo nie mam, niestety wielkich w tym względzie nadziei, za dużo widziałem) mogło by was to skłonić do weryfikacji różnych przekonań, które tak się już z wami zrosły, że nie potraficie sobie nawet wyobrazić, że mogłyby nie być prawdziwe. Oraz, że ktoś mógłby je podważać i nie być przy tym, nie być z tego właśnie powodu, kompletną lewacką zlewaczoną lewizną.

Jakie to poglądy? - pytacie. Rzucę paroma przykładami, pierwszymi z brzegu. Na przykład "wolny rynek". Albo "co tylko robił prlowski komuch, zrobimy odwrotnie i to gwarantuje, że będzie przecudnie". Dzięki temu ostatniemu przekonaniu, mocno zresztą popartemu tym pierwszym, staliśmy się po "upadku komuny" takim właśnie bantustanem, i do tego o wiele, wiele uboższym, niż to było konieczne.

Jeśli ktoś wam, ludkowie, stręczy jakieś proste, szybkie i oczywiście niezawodne rozwiązanie wszystkich problemów społecznych po wieki wieków, z problemem ludzkiego cierpienia na czele, którego jakoś dotąd nikomu się nie udało przezwyciężyć, choć problem ten atakowano od wszelkich możliwych stron, nie szczędząc ofiar i nakładów, to albo (excusez le mot) ruski agent lub inna tego rodzaju menda, albo zwykły idiota. (Ta ostatnia możliwość jest dość nikła w przypadku istot, którym się udało zrobić większą, lub choćby dłuższą, karierę, niż Rysiowi Petru.)

I tak samo jest z "powszechnym dostępem". Które ma być kolejnym rozwiązaniem wszystkich problemów ludzi żyjących na tym łez padole, choć przecie spoozieramy już łakomie i na odległe galaktyki. Po prawdzie to b. mgliście się nam wyjaśnia, jak by to miało działąć, ponieważ w istocie nikt nie wie, lub wie i nie chce głośno powiedzieć, do czego te pistoleciki miałyby KONKRETNIE służyć. W punktach bym prosił, jedna kartka A4 całkiem wystarcza, ale KONKRETNIE!

Jednak (i tu cudnie wracamy do tej fuzji wiszącej na ścianie w pierwszym akcie, prawdziwa wielka literatura, ach!) mamy przecież ów miażdżący argument, że w prlu broni palnej w rękach "obywateli" było b. (ponoć) niewiele, więc teraz na przekór, musi jej być jak najwięcej. Po co jednak komuch pragnął, by "obywatele" nie mieli w rękach (nie mówimy o ubekach i partyjnych bonzach) broni? Bo broń zabezpiecza przed nawróceniem się na "materializm dialektyczny i historyczny"? Bo posiadanie pistolecika w połową magazynka naboi w szafce przy łóżku sprawi, że polityczne dowcipy będzie się opowiadać bez trwożliwego rozglądania się, czy nikt niepowołany nie słucha?

Nie - po prostu dlatego, że komuch był zły i głupi, więc trza robić wszystko odwrotnie, niż to robili władcy prlu, i wtedy będzie cudnie. (Tak cudnie, jak to widzimy dokoła.) Jednak ja twierdzę, że komuch nie bał się tej broni z powyższych względów, tylko dlatego, że chciał mieć spokój i porządek.

Spokój i porządek - powtórzcie sobie i wsmakujcie się w te słowa! Oczywiście komuch był paskudny, mało kto go tak nie znosił, jak wasz oddany, ten porządek był mu w znacznej mierze potrzebny do czynienia różnych brzydkich rzeczy, ale nie wyłącznie brzydkich, bo coś tam, z konieczności, musiał czasem zrobić i na plus (tylko leberały zdają się nie musieć, ze wszystkich dotychczasowych wzgl. stabilnych ustrojów).

Przeciwieństwem porządku jest... No, co? Brawo Napieska! Przeciwieństwem porządku w społeczeństwie jest: burdel i anarchia. (Nawiasem, to dla równouprawnienia i tego tam typu parytetów zamiast Mądrasińskiego będziemy czasem mieć b. ładniutką młodą kobietkę, w dodatku pochodzącą z naprawdę dobrej rodziny hrabiów Napieskich z Napiesia. Mam nadzieję, że to nikogo nie urazi.)

Burdel i anarchia - tego właśnie chcemy w tym naszym (oby kiedyś) wyzwolonym od komuny i lewizny państwie? A może samo mówienie o "państwie" jest paskudne i "nieprawicowe"?! Przecież ci, którzy (z tego co wiem) nagłośniej i najdłużej wołają o "powszechny dostęp", państwa z samej istoty NIENAWIDZĄ i stręczą nam (nam jak nam, ale gimnazjalistom na pewno) różne tam "libertarianizmy", nie będące w istocie niczym innym, niż pradawnym skrajnie lewicowym ANARCHIZMEM, tyle że w wersji tchórzliwie "konserwatywnej".

Na amerykańskim rynku (hłe hłe, "rynek"!) mogę to jeszcze, te striemlienia znaczy, jakoś tam zrozumieć, bo US of A to czysta emanacja Oświecenia, czyli "władzy ludu", "powszechnej wolności", "równości każdego z każdym" itp., a w realu - jak to dziwnie często z liberalizmem (tradycyjna nazwa "socjalradykalizm") bywa - się to wykoleiło i mamy tam niemal czystą, a za to dość bezczelną, OLIGARCHIĘ Z PLUTOKRACJĄ, z którą faktycznie coraz ostrzej walczy prawniczo-urzędnicza mafia, ale tak czy tak prosty człowiek, jeśli nie jest wielbicielem CNNu i Clintonowej, to co on może? Chyba tylko wziąć flintę na plecy i zaszyć się w jakichś niedostępnych lasach.

Tutaj jednak? A skoro już o lasach mowa, to co ma wynikać z mapek ukazujących w dramatycznych barwach takie wołające o pomstę do nieba dzieła Szatana jak np. różnica w nasyceniu bronią palną w tenkraju i w Finlandii? Gdzie niemal każdy mieszka w gęstym lesie i poluje, a na co, że spytam, my mielibyśmy tutaj, w tenkraju, polować? (Nie pytałem "na kogo"! Proszę mnie rano bez sensu nie budzić!)

* * *

No dobra, na razie tyle. Reszta, jeśli nadal będziecie się tym tematem (i moim, pochlebiam sobie, bo inaczej się nie da, pisarstwem) podniecać, ęteraktywnie.

triarius

P.S. Swoją drogą to osły jesteście, żeście nic sensownego nie wymyślil na temat tej tektury! Kończę konkurs i wyjaśniam... Kiedy, po wielu kolejnych wywalaniach dyplomatów, tysiące tych istot zamieszkaja w tekturowych pudłach, a w cieplejszych porach roku, w cieplejszych klimatach, będą spały na tekturze w parkach - to jak to wpłynie na rynkową cenę tektury, że spytam? Coryllusa się widzę nie czytało, ale co gorzej moja tutaj nauka tygrysicznego myślenia okazałą się orką na ugorze. Smucicie mnie, ale też nie będziecie się mogli przed ukochanymi pochwalić żółtymi pasami Tygrysizmu Stosowanego. Tylko tak dalej!

sobota, września 10, 2016

Takie sobie myśli (lato 2016)

Disco
Gdybym miał od jakiejś złotej rybki trzy życzenia, to nie, ale gdybym miał ich tak z sześćdziesiąt, to jednym z nich musiałoby być takie, by ludzie kompletnie pozbawieni muzykalności przestali wreszcie sobie wmawiać, że bez muzyki, czy raczej bez tego, co za muzykę uważają, nie potrafią żyć.

(Żeby mi nie było jakichś podejrzeń, że to się odnosi do jakichś moich znajomków! Powyższe zostało zainspirowane przez jakieś #$^@# dysko koło mojej siedziby, które mi tu hałasuje po nocy.)

* * *

Zaczyna mi się wydawać, że Trump może jednak wygrać te wybory. Obejrzałem sobie dziś na CNN rodzaj jego biografii - oczywiście nie sądzę, by to było obiektywne, ale trochę interesujących rzeczy się jednak dowiedziałem, które wyglądają na w miarę prawdziwe, no i mogę rzec co następuje... Trump, jak każdy wie, sporo budował, ale jego prawdziwy wielki talent, czy nawet geniusz, to talent czy geniusz SPRZEDAWCY.

On dużo lepiej sprzedaje to co zbuduje, niż cokolwiek innego co z tym robi. Najbardziej zachwycił mnie taki jego pomysł na biznes, że oto inni deweloperzy i właściciele budynków płacą mu jedynie za to, by na swoich budowlach móc umieścić słowo "Trump". Od powierzchni mu płacą, w stopach kwadratowych, na której to jest prolom pokazane.

Przeciętnie wartość takiego budynku od razu skacze o 30%, oczywiście w górę, więc jest to biznes wprost wymarzony - niesamowite ROI i absolutnie żadnego ryzyka dla żadnej ze stron! Określono to w tym programie jako franchising (na nasze chyba "franczyza"), raczej chyba słusznie, i porównano z MacDonaldem.

Poza tym, jak wiadomo i jak nam pokazano, słowo "Trump" znajduje się na dosłownie wszystkim co ten gość posiada: domach, samolotach, helikopterach, wódce, winie, befsztykach... (Może też to na żonach, kolejnych, tatuuje, ale nie wiem i w końcu nie moja sprawa.) Tak że branding to jego największa specjalność, ale to przecież po prostu wyrafinowana forma późno-liberalnej sprzedaży.

No i tak mi przyszło do głowy, że co najmniej za mojej pamięci, tylko jeden amerykański prezydentów było spoza, ściśle biorąc, oligarchicznego establiszmętu (a w każdym razie spoza nawet jego przedpokoju, w odróżnieniu np. od Cartera) - mianowicie Reagan - teraz zaś jest możliwość drugiego. No i jeden był aktorem, a ten drugi, potencjalny, sprzedawcą... Co sporo mówi o tym naszym-nienaszym amerykańsko-liberalnym świecie. N'est-ce pas?

triarius

piątek, września 10, 2010

„Oko za oko” czyli demokracja

Dla typowego dzisiejszego inteligenta Kodeks Hammurabiego to symbol prymitywnej mściwości i barbarzyństwa. O Prawach Solona, czy o rzymskim Prawie XII Tablic, taki inteligent na ogół nie słyszał, jednak gdyby przypadkiem usłyszał, jego opinia byłaby  z pewnością taka sama.

Kompetentni historycy widzą jednak w tych wszystkich archaicznych kodeksach prawnych coś całkiem innego, w dodatku bardzo ważnego. Chodzi w tym mianowicie o to, że najpierw władza w każdym z tych społeczeństw była całkowicie arbitralna – w tym sensie, że wynikała wyłącznie (w każdym razie z założenia) z woli klasy  rządzącej. Nie była więc także skodyfikowana. Zwykły lud obowiązujących „praw” nie znał, bo po pierwsze: żadnych stałych praw po prostu nie było; a po drugie: nic ludowi do takich ważnych spraw – mordy w kubeł i tyle!

No i, jak się chwilę nad tym pomyśli, widać, że już sam fakt, iż prawa, które mają od teraz obowiązywać, zostają spisane i umieszczone w publicznie dostępnym miejscu, stanowi spory krok w kierunku mniej zamordystycznego systemu rządów.

Co, nawiasem, oczywiście wielu na naszej prawicy może całkiem nie pasować, a nawet budzić żywe oburzenie – no bo „władza ma być z Bożej łaski”, jak lud sobie uroił jakąś „suwerenność”, to przecież anatema i bolszewizm... Takie sprawy. Jednak nie chciałbym się tutaj zajmować moralizowaniem, ochami i achami – to raz.

A dwa, to jednak pragnę zwrócić uwagę, że tu nie chodzi o żaden katolicyzm z miłosierną Matką Boską, czy choćby Matką Teresą, tylko o ofiary z ludzi, sakralną prostytucję (to akurat by mi za bardzo osobiście nie przeszkadzało), masę najdziwaczniejszych tabu, obwarowanych okrutnymi karami, masowe dzieciobójstwo, i tak dalej. Mieszanie do tego pojęć takich, jak „suwerenność ludu”, „Boża łaska”, „wolny rynek”, czy „Prawo przez duże P”, wydaje mi się dość idiotyczne. Poza tym, że, jak rzekłem, nie chodzi tu o moralizowanie, tylko o analizę faktów.

Rządził sobie więc taki patrycjat, król, czy inna elita, aż nagle coś ich tknęło... I rzekli sobie: „No przecież nie możemy nadal tak niedemokratycznie, gwałcąc prawa człowieka i wszystko co piękne z postępowym na spółkę. Musimy to zmienić!” Jak uradzili, tak też i zrobili. Wyszło to wprawdzie pokracznie i barbarzyńsko („oko za oko, ząb za ząb”, każdy to pamięta), ale chociaż chcieli dobrze, a nie potrafili, bo nie było jeszcze... (I tu sobie wpisać parę stosownych nazwisk, tytułów gazet i bolszewickich pseudonimów.)

Nie, to nie tak było! Tego typu „demokratyzujące” reformy wynikają zawsze z jakichś bardzo konkretnych powodów i żadna rządząca „z łaski bogów” starożytna oligarchia własnych praw na rzecz poddanych, ot tak sobie, dla samej satysfakcji z własnej humanitarności, nie ograniczała.

Niemal zawsze, jak się wydaje, chodziło tam o to, że, aby takie państwo (w sensie niechby i bardzo ogólnym, ale to jednak były właśnie państwa) radziło sobie w rywalizacji z innymi (co obejmowało różne sprawy, od przetrwania, przez suwerenność, po ambitne podboje), musiało mieć sprawną armię, ta zaś z kolei wymagała udziału tego właśnie ludu, który dotychczas żadnych praw nie miał i się po prostu nie liczył.

Oczywiście, można ten lud zmuszać do walki, co się i robiło, ale szybko okazuje się, że z niewolnika marny żołnierz (a dotyczy to nawet gladiatorów, skądinąd fizycznie sprawnych i zaprawionych do walki na śmierć i życie), a jeśli się żołnierzy zbyt przymusza i zbyt szorstko traktuje, to wkrótce życie dowódców staje się także ryzykowne i potencjalnie krótkie. Tak więc regułą jest zawsze i wszędzie, że demokratyzacja niemal zawsze wynika z konieczności użycia ludu do walki, a w każdym razie w armii (czy flocie, tutaj tego nie rozróżniam).

Pisałem już kiedyś o tym i udało mi się nawet z grubsza wykazać, iż demokratyzacja Zachodu – zarówno od Rewolucji Francuskiej, jak i, w większym o wiele natężeniu, po drugiej wojnie światowej, także wynikła w dużej mierze właśnie z tego. Tak samo, jak obecnie przybierający z każdym dniem na sile totalitaryzm i odchodzenie od realnej demokracji, wiążą się z tym, iż wielkie obywatelskie armie odeszły w przeszłość, zastąpione przez ekspertów z guzikami, zawodowych zbirów (albo, w praktyce Zachodu, często zawodowych nieudaczników), oraz, coraz w tym wszystkim ważniejsze, tajne służby.

Struktura i faktyczne działanie obecnej „demokracji” w przedziwnie wierny sposób odzwierciedla przecież specyfikę tych właśnie modeli sił zbrojnych – tak samo, jak niemodna już, dawna „populistyczna” demokracja idealnie odzwierciedla duże, stałe, obywatelskie armie z poboru.  (W końcu nawet w krajach super-liberalnych i nie mających teoretycznie poboru, wszystkie naprawdę życiowe konflikty zbrojne wciąż i zawsze obsługiwane były przez pobór. Wystarczy wspomnieć Pierwszą Wojnę Światową, czy Wojnę w Wietnamie.)

Tę sprawę żeśmy sobie chyba w miarę wyjaśnili, teraz sprawa inna i pozornie nie mająca z Hammurabim związku. Chodzi o to, że wyobrażamy sobie, jak to jest, kiedy leje nas o wiele silniejszy, może większy, może mniej zmęczony... Albo coś, przeciwnik. Może to być na macie, może to być na ringu, może to być na ulicy, w knajpie, czy w dyskotece. Nawet na szachownicy to by też dało się zrobić, choć radzę jednak wczuć się w realne, brutalne i grożące realnie przykrymi konsekwencjami mordobicie.

Leją nas więc, a nam się szczęśliwie udało przeciwnika jakoś związać. Jakiś bokserski klincz, jakaś rozpaczliwa półgarda w parterowym grapplingu, coś takiego. To znaczy jakoś unieruchomiliśmy naszego wroga, tak, że nie może nam on przez chwilę, dłuższą czy krótszą, zrobić większej krzywdy. Nie może się wyplątać, bo nie ma tyle sił na krótką metę, a na nieco dłuższą, to wyplątując się wpadłby w jeszcze mniej korzystną dla siebie pozycję i szansa, że to jednak my damy mu w kość, a nie on nam, wyraźnie by się nagle zwiększyła.

Trzymamy więc tego naszego niebezpiecznego wroga w tej półgardzie... No i co mamy dalej robić? Jeśli MY zaczniemy próbować się z tej – biernej, ale chwilowo dla nas względnie korzystnej – sytuacji wyplątywać, to wszystko wróci do sytuacji sprzed naszego szczęśliwego fuksa, albo i gorzej. Najprawdopodobniej to MY, próbując coś cwanego robić, wpadniemy w poważne kłopoty. Cóż więc nam pozostaje?

Jeśli i tak nie mamy wiele do stracenia, bo facet jest o wiele silniejszy, lepszy technicznie, czy mniej zmęczony, to trzymajmy go w tej półgardzie i cieszmy się nią. Żywiąc nadzieję, że gość (choćby ze zniecierpliwienia) popełni jakiś poważny błąd i będziemy mu mogli zrobić kęsim... Albo może porazi go piorun... Albo też nadciągnie jego porzucona kochanka z Derringerem i go zastrzeli... Albo coś. W końcu, jako się rzekło, nie mamy nic do stracenia i wszelkie nieprzewidziane okoliczności są z samej zasady dla nas korzystne.

Do czego ja zmierzam, spyta ktoś, tak okrężną i zawikłaną drogą? A do tego, odpowiem, że nie lubię plucia na „demokrację” jako taką, bo uważam, że to coś bardzo podobnego do porzucania klinczu, czy półgardy, na rzecz jakichś wyimaginowanych i niepewnych radykalnych akcji, kiedy to nasz przeciwnik ma wszelkie atuty po swojej stronie.

Odchodząc od naszej metafory rzekę, iż głupie jest moim zdaniem odpuszczanie rządzącym tego, co czego się sami głośno i wyraźnie zobowiązali. Dotyczy to tak samo komuchów po „destalinizacji”, jak i dzisiejszych „autorytetów moralnych” i nastojaszczich diemokratów III RP.

Odpuszczając im takie rzeczy, pomijając już moim zdaniem sprawy czysto etyczne, jest głupie, bo za to właśnie ich jakoś tam, lepiej czy gorzej, trzymamy, a jeśli zaczniemy ich łapać za coś innego, najpewniej skończy się to o wiele gorzej. Albo przynajmniej o wiele szybciej.

Nie ma co być idiotą i uciekając do Scylli, wpadać na Charybdę! Jest ogromna przepaść pomiędzy zdrowym sceptycyzmem wobec demokracji jako takiej, wobec sposobu, w jaki została już przerobiona, zafałszowana i skurwiona, a pluciem na demokrację dla samej zasady... W sytuacji, kiedy nie wiemy, czy te pozory demokracji to nie jest w istocie JEDYNA (albo, w każdym razie, jedna z b. nielicznych) rzeczy, które tę (zarówno międzynarodową, jak i rodzimą) bandę jeszcze jakoś na wątłej nitce trzymają!

Absolutnie nie widzę powodu, by im to odchodzenie od „podjętych dobrowolnie” zobowiązań wobec nas ułatwiać. Tak samo, jak nie widzę, niestety, na razie żadnej możliwości, by tę syfiastą i załganą, semi-totalitarną już, jeśli nie gorzej (choć na razie faktycznie nie aż tak wiele krwi przelewającą, z pewnością do czasu) leberalną „demokrację” dało się zastąpić czymś lepszym i mniej podłym.

Tak więc zachęcałbym do zastanowienia się chwilę, zanim następny raz zacznie się bez większej potrzeby na „demokrację” – jako na samą ideę – pluć. Jak również do przyjrzenia się uważnie tym, którzy to bez przerwy robią i prowokują do tego innych.

Co naprawdę nie oznacza, bym to coś, co nam jest obecnie jako „demokracja” sprzedawane, uważał za sprawę uczciwą, fajną, czy dla uczciwych i porządnych ludzi korzystną. Po prostu wznoszenie buńczucznych okrzyków nie załatwia sprawy, co innego sensowne dyskutowanie różnych spraw w doborowym gronie.

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?