niedziela, kwietnia 13, 2008

Małym kamyczkiem w Niedokształciucha

Całkiem niedawno powstało coś, co może kiedyś stanie się lepszym salonem24 - czyli salonem24 bez "24", bez lewactwa i bez lewacko-polityczno-poprawnej cenzury (która np. mnie stamtąd wypędziła). Chodzi o blog.media.pl.

Powie ktoś, że jak to tak? Dyskusja bez udziału lewactwa? Bez udziału drugiej strony? Jednostronna?! Właście tak mi pasuje, bo absolutnie nie wierzę w sens dyskutowania z lewakami, europejsami, smętnymi "konserwatystami" bez hormonów czy kręgosłupa. Ani choćby z wielkomiejskim plebsem - "patrzącym na wszystko trzeźwo" (oczywiście święte relikwie w rodzaju znicza olimpijskiego i Święta Świeckość Jacka Kuronia to już inna sprawa), "odrzucającym przeżytki" (ditto), "wykształconym i zaradnym".

Mógłbym tę ostatnią swoją podeprzeć historiozofią, bo to ten sam w sumie wielkomiejski motłoch - jego "wyższe" wykształcenie i zdolność posługiwania się komputerem niczego istotnego tu nie zmienia - który kotłował bez sensu się w każdej schyłkowej cywilizacji, stanowiąc nawóz dla sił, które naprawdę miały wpływ na wydarzenia, choć przeważnie nie pchały się z tym na afisz.

Tak więc, osobiście uważam, że powinniśmy zasadniczo zrezygnować z użerania się z lewactwem, w sensie "dyskutowania", a skoncentrować, się:

1. na nas samych, czyli tworzeniu wspólnoty, dochodzeniu do konstruktywnych konkluzji, rozwijaniu kontaktów z podobnie myślącymi wśród polonii i w innych krajach... tu jest wciąż naprawdę masa do zrobienia;

2. urabianiu tych, których urobić można, czyli:

a. zwykłych ludzi, mających dość nikłe pojęcie o tym, co się dzieje, ale zasadniczo zdrowe odruchy;

b. działanie na platfusów i im podobnym, głównie jednak przez obśmiewanie, ukazywanie im ich kretynizmu, naiwności - nie zaś przez jakieś "dyskutowanie", czy uderzanie we wzniosłe, czy patriotyczne tony... (w stosunku do pewnej ich części może na to jeszcze przyjść czas, ale na razie nie są po prostu gotowi, a większość jest i tak dla nas i patriotyzmu stracona).
Ad. 1, to powiem, że zawsze byłem niemal fanatykiem "rewolucyjnej czujności". Czyli takiej stałej troski o to, by naszą sprawę - osobiście i konkretnie - popychać do przodu. (Zapobiegając jednocześnie oczywiście jej popychaniu do tyłu, co niestety na razie raczej przeważa.) Wszystkich platfusiarskich dowcipnisiów, gdyby tacy się tutaj znaleźli, zawiadamiam, że określenie "rewolucyjna czujność" jest wprawdzie bolszewickie, ale sama idea wcale nie - czym jest bowiem np. codzienny rachunek sumienia? I o coś takiego właśnie chciałbym zaapelować. Czyńmy codzienny rachunek sumienia, zadając sobie pytanie: "Co dzisiaj uczyniłem dla naszej sprawy, dla Polski, dla katolicyzmu, dla tradycji naszej cywilizacji?"

Oto drobny przykład. Poniekąd pro domo mea, bo jest w tym nieco autoreklamy, ale naprawdę nie o to mi przede wszystkim chodzi. Otóż na wspomnianym blog.media.pl jest forum, i ja, sprawdzając jak to forum działa, coś chciałem wpisać, w miarę z sensem. No więc przyszła mi do głowy taka myśl... Zaproponowalem mianowicie, by "wykształciucha" nazwać "niedokształciuchem". Dlaczego? To chyba dość oczywiste - "wykształciuch" stał się w tamtych kręgach słowem nobilitującym i tym ludziom kojarzy się z wykształceniem. Faktycznie, od tego to słowo pochodzi, choć oznaczać miało co innego. Jednak, to make the long story short, "niekdokształciuch" jest lepszy i ma wszystkie zalety "wykształciucha", bez jego wad. W końcu ci ludzie NAPRAWDĘ wcale nie są wykształceni, prawda? Pomijając już nawet sprawę łaciny i takich spraw, ostatnie propozycje upiornej min. Hall jasno wykazują, jak wygląda "wykształcenie" wykształciuchów... Przepraszam - NIEDOKSZTAŁCIUCHÓW!

Mój, niegłupi chyba, językowy pomysł, skończył by się z pewnością tak jak inne tego typu moje pomysły... A naprawdę z przekonaniem sądzę, że w sprawie języka, przy pomocy dość podobnych środków, moglibyśmy zrobić całkiem niemało... W końcu oni największe być może sukcesy odnieśli właśnie zawłaszczając język... (Pomijam tu czynniki obiektywne, jak spengleryczna późność i wynikająca z tego schyłkowość naszej cywilizacji, co ten i ów mógłby chcieć kontestować, oraz szalejący konsumpcjonizm - mówię o ich świadomej z nami walce.)

Więc ten pomysł nie dałby kompletnie nic, jak już sporo podobnych (moich i nie moich zresztą), ale oto widzę, że znakomita, znienawidzona przez wszelkie lewactwo, blogerka Maryla - autorka najlepszych w krajach byłego RWPG prasówek - podjęła słowo "niedokształciuch" i go konsekwentnie używa. A więc, jednak non omnis moriar i tym razem być może udało się poruszyć mały kamyczek, który, daj Boże, rozpocznie nieco większą lawinę.

Tutaj warto zwrócić uwagę na dwie sprawy. Po pierwsze, że współpraca może dać wyniki, podczas gdy działanie w pojedynkę... Ma sens intelektualny, w końcu wszystko co naprawdę intelektualnie znaczące odbywa się w umyśle pojedynczego człowieka... Ale w świecie realnym, świecie politki i historii, tylko palce ściśnięte w pięść odgrywają znaczącą rolę, nie zaś bez koordynacji rozczapierzone, które można nawet bez większego trudu po kolei powyłamywać.

Po drugie zaś, dokładnie jak w przypadku klasycznego rachunku sumienia, tak i tutaj chciałbym - bez fałszywej skromności, ale i bez jakiegoś samochwalstwa, bo to naprawdę nie o to chodzi - zwrócić uwagę, że lata kultywowania w sobie (nie zawsze skutecznie mi to wychodziło, ale się starałem, słowo!) rewolucyjnej czujności, owocują m.in. tym, że jak np. mamy coś napisać na forum, a nie wiemy co, to możemy nagle mieć (drobne) "olśnienie" i napisać coś, co choć trochę ma szansę ten świat zmienić.

Oczywiście pisanie na blogu to tylko jednek drobny przykład, jednak faktem jest, że większość rzeczy, które dzięki kultywowaniu rewolucyjnej czujności zrobimy, nie będzie o wiele większa. Ale nie o to chodzi - kropla drąży skałę, grosz do grosza, kamyk do kamyka... Więc codzienny drobny kopniak w lewacko-ojropejską dupę, i siniak będzie większy, niż gdybyśmy kopali mocno, ale raz na 40 lat. Co też, mam nadzieję, kiedyś zrobimy - jeszcze za życia mojego, Tuska i Borrella.

A więc, od teraz naprawdę warto nazywać niedokształciucha jego prawdziwym mianem. I nie czynić mu idiotycznie niezamierzonego zaszczytu. Zgoda? (I naprawdę dzięki Marylo, że nawet takie drobiazgi potrafisz dostrzec i zadziałać. To jest właśnie piękny przykład rewolucyjnej czujności!)

Skoro zaś mówiliśmy o wspólnym działaniu i inicjatywach, to wypada mi zareklamować akcję bojkotu obcych nam und wrogich mediów, ogłoszoną przez prawicowych blogerów salonu24. Oto jeden z jej (b. moich zdaniem efektownych) bannerków:


No i to by było na razie na tyle. Z rewolucyjnym pozdrowieniem

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.