Pokazywanie postów oznaczonych etykietą trening. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą trening. Pokaż wszystkie posty

piątek, września 23, 2016

Ugauga Jitsu 0002 - Tai Chi jako walka uliczna (A)

Tai Chi
Ten wpis jest z samej swojej natury nieco dziwny i prawdopodobnie mało kto ma powód go czytać. Jest to kawałek do szpiku kości liberalny - w tym naszym tygrysicznym sensie, że dla forsy. Po prostu dla chleba chcę sprzedać serwisowi poświęconemu Tai Chi, anglojęzycznemu oczywiście, bo u nas nikt mi nic nie zapłaci, swój tekst. Ponieważ dla forsy i bez figlasów od razu pisze mi się niezwykle ciężko, wymyśliłem, że spróbuję napisać to po polsku, a potem przetłumaczyć. Może będzie łatwiej, choć pewności nie mam.

* * *

Tai Chi jako realna walka (spojrzenie z zewnątrz)

Do niedawna patrzyłem na Tai Chi mniej więcej tak, jak zapewne większość ludzi względnie aktywnie uprawiających sztuki walki. Czyli że to coś, co mnie być może kiedyś czeka - jeśli dość długo pożyję - i co, jeśli nastąpi, to mniej więcej wtedy, co karmienie kaczek w parku czy Bingo w osiedlowym klubie. To lepsza alternatywa dla tych dwóch rzeczy, zgoda, ale coś w sumie podobnego.

Choć może faktycznie ze mną było jednak nieco lepiej w tym względzie. W młodości z dużym przekonaniem zajmowałem się ćwiczeniami medytacyjno-koncentrującymi i uważam, że sporo mi to dało. Nie mam też wątpliwości, że skomplikowane ruchy, takie jak np. w Tai Chi, wykonywane wolno i z pełną kontrolą, to coś bardzo użytecznego w sprawach takich, jak sztuki walki. Choćby dlatego, że o ile często powtarzane ruchy wykonywane z sub-maksymalną szybkością (np. na zmęczeniu) zmniejszają naszą szybkość, to ruchy wolne tego nie czynią.

Inną zaletą takiego sposobu poruszania się, jaki występuje w Tai Chi jest nabywanie umiejętności kontroli napięcia mięśni. Jestem absolutnie przekonany, że nie tylko umiejętność maksymalnego napięcia mięśni, poprzez mobilizację maksymalnej ilości włókien, umożliwia szybkie, silne ruchy, ale także umiejętność ich rozluźniania w miarę potrzeby.

W końcu mięśnie najczęściej działają w przeciwstawnych parach i jeśli po obu stronach będą napięte, to dana kończyna pozostanie nieruchoma. Stawiająca skuteczny opór zewnętrznej sile, zgoda, co oczywiście bywa dokładnie tym, o co chodzi, ale jeśli chodzi nam o dynamiczny ruch, to potrzebujemy nie tylko napięcia właściwych mięśni, ale także rozluźnienia innych.

Nikt nie musi mnie przekonywać, że taka np. umiejętność powolnego podniesienia nogi bez zamachu i przyruchów, to wcale nie jest coś, co każdemu przyjdzie łatwo. Więcej powiem - to nie jest coś, co przyjdzie łatwo nawet niejednemu młodemu i silnemu człowiekowi! W Tai Chi jest zaś sporo innych tego typu, pozornie łatwych, a w istocie sporo wymagających postaw i ruchów - z obciążeniem niemal całkowicie na jednej nodze, w niskim wypadzie...

Poza tym są tam pozycje na jednej nodze, których dłuższe utrzymanie wymaga sporo równowagi, a równowaga jest ważna, wiąże się z siłą i sprawnością mięśni, o których rzadko myślimy i jeszcze rzadziej próbujemy je rozwijać (np. mięśnie stopy, plus oczywiście "rdzeń" znany z Pilatesa), równowaga też wyraźnie pogarsza się zazwyczaj z wiekiem - czemu Tai Chi, w odróżnieniu od Bingo czy karmienia kaczek, skutecznie zapobiega.

Poza tym, by powrócić do wyjaśniania, dlaczego dla mnie, w odróżnieniu od większości ludzi trenujących grappling czy inny kickboxing, Tai Chi było jednak nieco mniej obce i mniej kojarzyło mi się ze starczą gimnastyką w pseudo-mistycznym sosie, muszę dodać, że choć nigdy "oficjalnie" nie ćwiczyłem żadnych chińskich sztuk walki, poznałem trochę ich technik z książek, które pilnie studiowałem, i niektóre przyswoiłem sobie na tyle, że stały się dla mnie naturalne także w różnych innych kontekstach. Wiele, jeśli nie wszystkie, technik Tai Chi występuje także w różnych szkołach Kung Fu i stąd ja je jakoś tam znam.

Krótko mówiąc daleki zawsze byłem od lekceważenia Tai Chi, ale też nie kojarzyło mi się ono z jakąś "realną walką", a to zawsze chyba najbardziej interesowało mnie w sztukach walki. (Nie to, żeby samemu tracić zęby i doznawać wstrząsów mózgu, czy komuś to fundować, tylko że to, co trenuję, powinno się potrafić sprawdzić także w realnych warunkach.) Tai Chi mi się z tym nie kojarzyło i chyba mało jest ludzi, których by to dziwiło.

Tak było aż do momentu, gdy dano mi szansę obejrzenia pewnego kursu walki wręcz na DVD. Nie pamiętam teraz jego autora, ani tytułu, ale autorem był gość od trzydziestu lat pracujący jako policjant w cywilu w najbardziej ponurych dzielnicach Chicago, którego cała walka wręcz, a musiała ona nieźle się w realu sprawdzać, była wzięta z Tai Chi właśnie. I gość to na tej płycie pokazywał - najpierw klasyczna forma... Z odpowiednią chińską nazwą, a jakże! Tygrysy, wachlarze, i co tam jeszcze... A potem zastosowanie danej techniki, przy czym partnerem tego policjanta był drugi tego typu gliniarz, jego uczeń i partner, czarny i wyglądający już absolutnie na hiper-twardziela.

Wszystko to w dodatku było filmowane w scenerii jakichś opuszczonych, zrujnowanych fabryk. Żadnych w każdym razie jedwabi, kwiatów czy nastrojowej muzyki. No i, trzeba sobie rzec, że techniki pokazywane przez tych panów wyglądały na naprawdę skuteczne. Nikt się tam dobrowolnie nie podkładał w każdym razie, ataki przeciwnika, na które odpowiedzią było to Tai Chi, były realistyczne,,, W sumie robiło to wrażenie, i to jak najbardziej pozytywne wrażenie.

Od tego czasu zacząłem dość pilnie polować na książki i publikacje na temat Tai Chi, udało mi się też znaleźć jeden bardzo interesujący kurs video na ten temat - choć nadal trudno by było powiedzieć, że to, co się zazwyczaj w tej kwestii ogląda stanowi jakąś moją wielką pasję, czy że zainteresowanie tą sztuką wyparło zainteresowania całą masą innych sztuk i metod walki, czy choćby metod treningu. Jednak pilniej studiuję teraz wszelkie docierającą do mnie informacje na ten temat, rozglądam się za książkami, a do tych technik Kung Fu, które sobie już dawno temu przyswoiłem, nabrałem jeszcze więcej przekonania i postrzegam je czasem w nieco innych kontekstach.

To był wstęp, teraz jeszcze chciałbym nieco powiedzieć o tym, jak właściwie wyglądało owo chicagowskie Tai Chi nadające się do zwalczania niebezpiecznych bandytów, oraz czym się moim zdaniem różni takie jego zastosowanie od tego, co się normalnie ogląda. Krótko mówiąc, chciałem się podzielić moimi całkiem prywatnymi opiniami na temat tego, jak należy zaadaptować Tai Chi, by stało się skuteczną metodą walki w realnych sytuacjach, oraz różne takie związane z tym sprawy, jak za i przeciw, zalety, wady, ograniczenia, i co tam jeszcze.

OK, jeśli w ogóle, to jednak w następnym odcinku. (Niewykluczone też, że np. od razu napiszę ten drugi odcinek po angielsku i dla chleba, więc tutaj już nic więcej o tym nie będzie. Mam niepłonną, że jeśli ktoś się na czytanie tego, z jakich sobie tylko wiadomych względów, połaszczył, to i tak, nawet bez dalszego ciągu, czasu nie zmarnował. Ale nil desperandum - może tu też to dokończę.)

triarius

poniedziałek, czerwca 21, 2010

Testosteron

W poświęconym najnowszym naukowym informacjom dotyczącym treningu sportowego biuletynie, który mi co pewien czas poczta z Anglii przynosi, znalazłem interesującą informację. Otóż w Turcji niedawno przeprowadzono studium, z którego jednoznacznie wynika, że 10 mg dodatkowego magnezu na 1 kg ciała, wyraźnie zwiększa ilość testosteronu we krwi. W większym stopniu zwiększa go u ludzi trenujących, ale i u nietrenujących się ilość testosteronu we krwi zwiększa.

O tym, że magnez wpływa na poziom testosteronu we krwi, a jego niedobór ten poziom obniża, wiedziano mniej lub bardziej na pewno od dość dawna, ale to niedawne badanie zdaje się sprawę przesądzać. (Od dawna także wiadomo, że sam trening zwiększa poziom testosteronu we krwi.)

No dobra, spyta ktoś, "a co to właściwie jest ten testosteron?" Będzie to pytanie zasadne, bo, o ile kiedyś testosteron (razem z włosami na klatce) to było coś, z czym na co dzień miał do czynienia każdy facet (a pośrednio i każda niewiasta), to dziś, jak alarmują uczeni (i inni tacy), testosteronu ani na lekarstwo. No, chyba, że mówimy o syntetycznym, ruskiej produkcji, której jest całkiem sporo - w sportowcach i temuż podobnież maniakach.

Całkiem poważnie (bo czasami sobie żartujemy) - w dzisiejszych tzw. "mężczyznach" jest pono 50% tego testosteronu, który był w mężczyznach mojego pokolenia. A w niektórych z owych starców zapewne i dzisiaj jest go więcej - mimo starczego uwiądu i związanego z tym stopniowego, ponoć nieuchronnego, eunuszenia.

Może to z niedoboru magnezu? Choć raczej sądzę, że z względów bardziej, że to tak określę, "spenglerycznych". Tak jak z pewnością przyczyną upadku rzymskiego cesarstwa nie były jednak ołowiane, więc toksyczne, rury wodociągowe. (Ani też inflacja.) Podejrzewam, że przyczyną tego postępującego zeunuszenia jest samo zenuszenie... Że to się tak samo nakręca... Zjadając własny ogon. I wszystko dookoła. Aż niczego nie będzie. Tyko barbarzyńcy i nowe Wieki Ciemne.

O tym testosteronie (jeśli komuś nie wystarczy tego info, które tu ode mnie otrzyma) można sobie potem pójść i przeczytać na jakiejś wikipedii. Na razie ja tu podam jeszcze nieco informacji na jego temat.

Testosteron ma mieszaną, że tak powiem, opinię, bo powoduje agresję i różne typowo męskie zachowania, to zaś w dzisiejszych czasach jest coraz mniej popularne i coraz mniej dobrze widziane. (No, chyba że na ringu czy w oktagonie, gdzie metroseksualny leming może się per procura poczuć super-samcem. Czy raczej obok niego, albo i przed telewizorkiem. Ci w środku to jednak z reguły nie są metro.)

Ostatnio jednak czytałem o takim brytyjskim badaniu, z którego jednoznacznie wynikło, że kiedy podali facetom dodatkowy testosteron, to zwiększyła im się nie agresja, tylko właśnie zdolność negocjacji, odpowiedzialność i różne takie inne słodkie cechy. Także więc typowo męskie cechy, ale jednak nie tyle dziki watażka, co zacny ojciec rodziny.

Co może być prawdą, ale jednak jest o tyle zabawne, że inne badania jednoznacznie wykazują, że kiedy się facetowi urodzi dziecko, to poziom testosteronu momentalnie, z dnia na dzień, spada mu b. wyraźnie. I w ogóle, jak się zdaje, życie cnotliwego żonkosia niezbyt dobrze na poziom testosteronu wpływa.

Swoją drogą, kiedyś, dawno temu, słyszałem na BBC dyskusję panelową kilku sławnych feministek (była tam m.in. Germaine Greer), i te babiany stwierdziły explicite, że "skoro testosteron podwyższa agresywność, to należy chłopców zaraz po urodzeniu kastrować". Było to, dobrze pamiętam, powiedziane z uroczym, figlarnym uśmiechem. Tak, że gdyby ktoś kiedyś miał pod butem szyję jakiejś feministki i zacząłby odczuwać irracjonalną litość, to niech sobie przypomni o czym tu mówię i przestanie odczuwać.

Co jeszcze o tym testosteronie...? Acha, no więc może to, com już tu kiedyś napisał. Otóż z obserwacji miniaturowych szympansów Bonobo - które są najbliżej z nami genetycznie ze wszystkich istot i mają tyle wspólnych z nami genów, że gdyby to był wynik głosowania na PZPR, to by się średni Gomułka nie zawstydził - wynika, że jak taki szympans dokopie innemu, to mu się momentalnie poziom testosteronu podwyższa, coś ze 1300 razy.

Kiedy inny mu dokopie, to mu się momentalnie obniża. Za to podwyższa się momentalnie, choć nie aż tak bardzo, jak przy osobistym dokopywaniu, kiedy taki szympans widzi, jak inne się naparzają. Konkretnie 1100 razy. Stąd zapewne mamy kibicowanie - dość w sumie żałosne, jednak niepozbawione pewnej skuteczności, działanie na rzecz podwyższenia naszego poziomu testosteronu.

OK, co z seksem w takim razie? Jak on się ma do testosteronu? Testosteron ogólnie dobrze wpływa na te sprawy, choć to też nie jest tak jednoznacznie, bo często facet miotany agresywnością i szarpany ambicją pędzi od siebie zalecające się doń osobniki płci przeciwnej. Można by o tym długo, ale na tym tu poprzestaniemy.

W drugą stronę jak to działa? Do niedawna panowała naiwna teoria, wedle której seks obniża poziom testosteronu... No bo jakby miał nie obniżać, skoro jest on do tego potrzebny?! Przecież się zużywa? I podobne prymitywno-mechanicystyczne, oświeceniowe brednie. Jednak tutaj jest, zdaje się, dokładnie tak, jak z mlekiem. Ludzie myślą, że taka pierś (ach!), czy inne wymię, to jest ZBIORNIK mleka. Podczas gdy w istocie mleko jest produkowane NA POCZEKANIU! I nigdzie nie jest tak po prostu przechowywane.

Podobnie zdaje się, choć na to nie mam żadnego naukowego certyfikatu, jest z testosteronem. Tak więc podniecanie się jak się faceci na ringu czy boisku naparzają, podwyższa ten poziom (nie na tyle jednak, zapewne, by to miało uratować naszą nieszczęsną cywilizację przed totalnym zeunuszeniem). Nie mówiąc już o udziale w udanej orgii, czy oglądaniu xxx.

Trening. Czyli zatoczyliśmy niejako pełne koło i powróciliśmy do punktu wyjścia. (Jednak znacznie mądrzejsi niż na początku, a o to przecież chodzi!) Otóż wiadomo, że trening siłowy z naprawdę wysokim obciążeniem zwiększa znacznie poziom testosteronu, podczas gdy trening siłowy z obciążeniem średnim, głównie zwiększa poziom hormonu wzrostu. Nie, żeby to ostatnie było nic nie warte - przeciwnie!

Hormon wzrostu też b. dobrze wpływa na rozwój fizyczny i jest nam istotnie potrzebny. Z powyższego jednoznacznie wynika, że powinno się ćwiczyć zarówno z dużym obciążeniem, jak i z mniejszym. (O bijatykach, orgiach i xxx, już nawet nie wspominam, bo to oczywiste.)

Na zakończenie fajna informacja na temat testosteronu, która do mnie dotarła całkiem niedawno, z b. fajnej książce o kulturystyce. Otóż okazje się, że w czasie intensywnego treningu, poziom testosteronu najpierw się podnosi - mniej więcej przez 27 minut - a potem opada, by około 45 minuty osiągnąć poziom wyjściowy.

Z czego jednoznacznie wynika, że treningi powinny być krótkie i intensywne, bo tak jak większość ludzi trenuje, to zanim skończą rozgrzewkę, ponownie osiągają swój normalny (?) poziom zeunuszenia.

A trening, warto to tutaj podkreślić, wbrew naiwnym wyobrażeniom, polega właśnie m.in. na odpowiednim regulowaniu poziomu naszych hormonów, nie zaś tylko po prostu zwiększaniu przekroju mięśni. Z tym, że także i zwiększanie przekroju mięśni, razem z ich siłą (dla jednych ważniejsze jest jedno, dla innych drugie, ale to raczej chodzi w parze, choć nie do końca) także w znacznej mierze zależy od hormonów. Więc i trening siłowy to w pewnym sensie gra z naszym hormonami własnie - z gospodarką hormonalną naszego organizmu.

I to by chyba było na tyle. Z pewnością coś ciekawego lub istotnego na temat testosteronu zapomniałem... No jasne! Więc dodam, że istnieje kontrowersja na temat tego, czy testosteron (także podawany z zewnątrz, syntetyczny, w postaci popularnych "anaboli") naprawdę wpływa bezpośrednio na przyrost mięśni. Jedni mówią, że nie, bo kobietom mięśnie od treningu rosną tak samo szybko jak mężczyznom, i że testosteron (oraz anabole) jedynie zwiększają maksymalną masę mięśni, jaką jesteśmy w stanie osiągnąć. (Taki pogląd wyczytałem niedawno w tym biuletynie, o którym było na początku.)

Inni, i tych jest znaczna większość, podają wyniki badań, z których jednoznacznie zdaje się wynikać, że anabole ZNACZNIE przyspieszają przyrost masy mięśniowej i siły. O wiele bardziej nawet niż takie skądinąd cudo, jak kreatyna. (Jednak o ile kreatynę bym, przy porządnym treningu, mógł polecić, to anaboli na pewno nie polecam.)

Powinna tu być pewnie jakaś błyskotliwa pointa... Ale nie - "pointy nie będzie i czekać jej na próżno!" (żeby zacytować Waligórskiego). Tym razem to był tekst informacyjny, z którego zawartości należy korzystać i tyle. Żadnych więc końcowych figlasów, które by nam ten nabrzmiały informacją referat obróciły w żartobliwy felietonik! (Nie, nawet nie proście! Nie ustąpię! Nie będzie pointy!)

triarius
---------------------------------------------------  
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.