sobota, czerwca 05, 2010

Jack Dempsey uczy "Słodkiej Wiedzy"

Jack Dempsey
Dzisiaj będzie coś całkiem specjalnego. Po pierwsze ten blogas robi spory krok w kierunku hi-tech. (Łał!)

Poza tym coś fajnego z tego wyniknie - poza fajerwerkami i zawodzącymi starcami. Niestety nie dla wszystkich wyniknie, przykro mi, ale ci nieszczęśnicy sami są sobie winni. I niech się poprawią! A dla reszty mamy naprawdę nie byle co. Na początek jednak nieco wyjaśnień. (Podejrzewam, że z tych "nieco wyjaśnień" i tak wyjdzie całkiem spory wpis, ale to nie zmienia faktu, że nie to jest dzisiaj samą istotą sprawy.)

Co to jest tytułowa "Słodka Wiedza"? Boks po angielsku kiedyś popularnie nazywało się "the Sweet Science", bardzo a propos, i "Słodka Wiedza" to właśnie maksymalnie dosłowne tłumaczenie tego określenia. (Nawiasem "science" to całkiem już dosłownie "nauka (ścisła)", więc tu nie tyle chodzi o to, by jedynie "wiedzieć", tylko o praktyczne umiejętności. Bez lania wody typowego (i coraz jakby bardziej) dla nauk nie-ścisłych.

Kto to tytułowy Jack Dempsey? To jeden z największych championów boksu w historii - mistrz świata wszechwag z lat '20 ubiegłego wieku. (Sama książka pochodzi jednak z o wiele późniejszej epoki, bo Dempsey, jak wielu dawnych mistrzów, był zadziwiająco rzeźki do późnej starości.) Jakby ktoś pytał, to to nie był jakiś błazeński tancerz, uwielbiany przez profanów i lewackie media, jak powiedzmy przesławny Muhammad Ali, tylko twardziel.

Twardziel, który od czasu do czasu leżał na deskach, czasem przegrywał, ale też większość swych przeciwników, nawet o wiele większych i silniejszych, w krótkim czasie potrafił dosłownie zmasakrować. Stąd jego liczne i budzące respekt przydomki, takie jak "Tygrys" (nie żeby coś), czy "Manassa Mauler", bo gość urodził się w mieście Manassa, a "to maul" znaczy "masakrować" - czyli "taki co masakruje (i jest z Manassa)".

Rzecz którą chcę tu umieścić, to w moim głębokim przekonaniu bez porównania najlepszy podręcznik boksu, jaki kiedykolwiek napisano. Tym bardziej, jeśli mówimy o boksie praktycznym i użytkowym. Boksie odpowiadającym potrzebom ludzi, którzy tej specyficznej słodyczy mogą czasem potrzebować znienacka w jakiejś knajpie, ciemnym zaułku... Czy powiedzmy na jakiejś "paradzie równości".

Wynika to z tego, że większości z tego co Dempsey pokazuje można się nauczyć samemu, nawet bez partnera. A kiedy już partnera potrzebujemy, to i tak obejdziemy się bez całego klubu i fachowego trenera. Fakt, że olimpiady z tym pewnie tak łatwo, bez odpowiedniego szlifu, nie wygramy, ale nie każdemu akurat o to najbardziej chodzi. Tutaj mniej jest bowiem ringowych subtelności, do których opanowania konieczne byłoby co najmniej dziesięć lat prawdziwego bokserskiego treningu ze sparringami, a więcej akcentu na siłę i skuteczność ciosu, prawidłowe poruszanie...

Oraz to, żeby sobie po prostu nie połamać dłoni waląc przeciwnika w czaszkę. Kto nie próbował walić kogoś gołą pięścią w prawdziwej ulicznej walce, nie ma zapewne pojęcia, jak łatwo sobie uszkodzić dłoń, trafiając w jakikolwiek twardy punkt na ciele wroga. Może to być czaszka, łokieć, biodro... A także, czemu nie, szczęka czy kość policzkowa - a więc miejsca teoretycznie bardziej wrażliwe na uderzenie, niż nasza dłoń. Ale niestety, sam wiem, z własnego bolesnego doświadczenia, że tak nie jest zawsze.

Dempsey w młodości boksował na gołe pięści i naprawdę wie, jak należy ciosy zadawać, żeby zaszkodziły przeciwnikowi, a nie nam. Fakt, że ten były górnik, włóczęga i co tam jeszcze, był nieprawdopodobnie silny (tyle że w czasach, gdy mistrz wszechwag to był gość ważący nieco ponad 80 kg, a nie 110 kg jak dzisiaj). Zresztą w tamtych czasach cały boks miał jeszcze, pod względem technicznym, wiele z dawnego boksu na gołe pięści. Który nie wyglądał może na nasz dzisiejszy gust przesadnie subtelnie i elegancko, ale ci ludzie naprawdę znali swoje rzemiosło, tego możemy być pewni.

Książka Dempseya jest po angielsku, ale na to nie ma rady, przynajmniej na razie. (Ja mam ją w wersji papierowej po szwedzku, ale to raczej nikomu tutaj nie pomoże.) Naprawdę podobają mi się ludzie, którzy operują tylko jednym językiem - własnym - ale za to wspaniale. To jest poniekąd, szpęglerycznie mówiąc, Kultura, w odróżnieniu od kosmopolitycznej Cywilizacji, w której żyjemy my, ci wielojęzyczni. Jednak nieradzenie sobie z angielskim to dzisiaj to samo, co nieumiejętność obsługi water-closetu (że się posłużę słowem obcym)!

Fakt, Kultura tego nie umiała i fajnie, ale w Cywilizacji bez tej umiejętności - jakkolwiek by mało była wzniosła i tak dalej - nijak! A więc, jeśli ktoś odczuwa potrzebę poznania Słodkiej Wiedzy od samego Jacka Dempseya, a nie czyta w language'u, to niech się zastanowi nad swymi priorytetami. A na razie poszuka sobie wykształconego wnuczka, który mu przetłumaczy. Przy okazji wnuczek też z tego coś będzie miał, co wszystkich nas ucieszy.

Teraz zaś, już bez zbędnych słów...


Championship Fighting Jack Dempsey

triarius ---------------------------------------------------  
P.S.  Caeterum lewactwo delendum esse censeo.