środa, grudnia 24, 2008

Varia(ctwa) opus ileś

Pojawiają się ostatnio dość rzetelnie wyglądające informacje, że gen. Patton (skądinąd, na ile się orientuję, autor motta naszej Wyższej Szkoły Taktu [dopisane po latach, latem 2018: od tego czasu te motta zmieniliśmy jednak wielokrotnie, w tamtych chodziło o to, że "nie chodzi o to, żeby zginąć za ojczyznę, tylko żeby tamten skurwiel zginął za swoją", co nadal jest oczywiśie słuszne]) został zamordowany przez sowieckie służby działające we współpracy z pewnymi amerykańskimi oficerami, którym nie pasował nieprzejednany stosunek Pattona do ZSRR, nie pasujący ich zdaniem do nowej epoki przyjaźni między narodami.

Jednocześnie senator McCarthy wciąż jest, i z pewnością będzie po wieki wieków, uważany za opętanego nienawiścią paranoika i/lub cynicznego demagoga, który wszędzie wietrzył, lub wymyślał, komunistyczne spiski i agentury. Jak te dwa fakty pogodzić? Na normalny rozum normalnego człowieka się moim zdaniem nie da - co najwyżej można to przenieść na wyższy poziom historiozoficzny i/lub filozoficzny.

Dla mnie jest to na przykład nieoczekiwane potwierdzenie pogardy Spenglera dla systemu Linneusza (skądinąd mego uppsalskiego rodaka z przeszłości) i wyciągania z niego jakichkolwiek głębszych wniosków. Nie uważam się bynajmniej za jakiegoś nadczłowieka - w tym celu musiałbym bez szkody dla siebie skakać z dziesiątego piętra; walić po mordach mistrzów MMA, po czym otrzepywać ubranie i odchodzić spacerkiem robiąc salta i ucieszne miny; grać na gitarze jak Django skrzyżowany z Knoppflerem; śpiewać jak Amália i uwodzić kobiety jak Fonzie (fakt że nie ten typ kobiet mi się podoba, ale skuteczności nie da się Fonzowi odmówić!), analizować świat jak Spengler...

Żadnym supermanem oczywiście nie jestem, ale nie mogę przecież należeć do tego samego gatunku co cała ta zgraja zniewolonych i szczęśliwych z tego powodu bydlaków, po których zderzenia faktów jak te wspomniane na początku spływają jak woda po przysłowiowej gęsi. Sorry Linneusz, ale sam widzisz, że twoje kategorie są do dupy!


* * * * *

Każdy samosterujący system na odpowiednim poziomie rozwoju zajmuje się głównie samym sobą. (To Prawo Tygrysie opus ileśtam.) Szkoła Taktu "Szarżujący Bawół" nie jest tu żadnym wyjątkiem. A więc się pozajmujmy... (Nie żebyśmy nieco tego nie uczynili już w poprzednim punkcie.)

Jak chciałbym być zapamiętany? Zakładając oczywiście (ach, jakżesz naiwnie!), że w ogóle ktoś nas będzie pamiętał i w ogóle będzie istniała jakakolwiek warta uwagi historiografia. A więc jak?

Jako nowy Cervantes, jeśli to możliwe. Jako facet, który tak jak on ośmieszył, utrupił i przebił osikowym kołkiem romanse rycerskie - ośmieszył, utrupił i przebił osikowym kołkiem "intelektualny prąd" zwany liberalizmem.

Nie żeby inne rodzaje upamiętnienia mojej osoby i Szkoły Taktu "Szarżujący Bawół" całkiem mi nie pasowały, ale na razie, jeśli to możliwe, proszę o to com powiedział.


* * * * *


Zawsze miałem szczerą czułość wobec większości przejawów dekadencji opisywanych przez historyków. W końcu nie ma nic nudniejszego i bardziej jałowego, niż opisy prężnego, dobrze zorganizowanego, oszczędnego, przywiązanego do tradycji (niezbyt jednak barbarzyńskich, bo to by było ciekawe)... Czyli w sumie zdrowego jak ząb i niezbyt do tego wojowniczego... społeczeństwa. A takie właśnie zdaje się najbardziej podniecać pewien gatunek historyków (?) - tych o hagiograficznym zacięciu i przekonaniu, iż muszą koniecznie dawać budujące przykłady. Różne "Boski August" i inne takie koszmarki. Fuj!

Jednak to wszystko okazuje się literaturą, bo widziana z bliska, kiedy w dodatku siedzi się w samym jej środku, dekadencja jest po prostu ohydna. Całkiem jak nurkowanie w szambie, i to bez odpowiedniego ekwipunku. "Swobodne nurkowanie w szambie", cudo po prostu! (Zdaje się zresztą, że to ostatni rodzaj swobody jaki nam pozostał.)

No i powiem, że tylko Spenglera paralelizm rozwoju różnych Cywilizacji potrafi sprawić, że bez torsji potrafię nie tylko przyglądać się różnym takim zjawiskom, jak wielkie imprezy sportowe, polityka, media (w tym blogi, sorry!)... Ale nawet studiować je niczym jakiś entomolog owadzie nogi (żeby nie posuwać się do obrzydliwszych, cisnących się na wargi, porównań)... kontemplować... njutać av (sorry kto nie rozumie, to był żarcik dla wtajemniczonych)... I cieszyć się nimi - po prostu!

Tylko starając się zrozumieć jakiemu zjawisku u Rzymian czy innych Egipcjan odpowiada to czy owo, jakie różnice należy złożyć na karb różnic między cywilizacjami, jakie są niezbyt istotnymi fioriturami, jakie zaś nie dałyby się wytłumaczyć na gruncie dotychczasowej wiedzy spenglerycznej... Tylko tak potrafię cieszyć się tym wszystkim, wśród czego, choć nikt mnie o zgodę nie pytał i nigdy bym jej chyba nie wyraził, przyszło mi żyć. I co z zapałem naprawdę diabelskim serwują nam "przywódcy", "autorytety", "artyści" i cała reszta tego obecnego skurwielstwa.


* * * * *

Włączyłem sobie muzyczny kanał Mezzo, w naiwnym przekonaniu, że kiedy jak kiedy, ale w Wigilię jest idealny czas by nadawali sakralną muzykę gotyku, tzw. Odrodzenia i baroku. Na Mezzo naprawdę nie chciałbym pluć, bo dobrej muzyki, takiej jakiej gdzie indziej nie uświadczysz, jest tam całkiem sporo, jeśli uwzględni się marny gust typowego dzisiejszego "melomana". Nawet dzisiaj, włączając tylko na chwilę, usłyszałem tam krótki kawałek zespołu Savála, coś jednego z Bachów, i jeszcze jedno barokowe coś. Oczywiście różnych natchnionych romantycznych pianizmów było więcej.

Kiedy jednak po (znakomitej, nie takiej jak walka "o tytuł mistrza świata wszechwag" sprzed paru dni) walce de la Hoya - Forbes przełączyłem się w końcu na Mezzo na dłużej, przynajmniej w zamierzeniu - przywitał mnie wielki chór złożony z setek dzieci w niebieskich koszulkach z dwunastoma żółtymi gwiazdami ułożonymi w kółko. Nie miałem się czasu zastanawiać, czy to jakaś aluzja do Ustaw Norymberskich, czy co innego, ledwo dobiegłem do łazienki - sekund dosłownie zabrakło by ściany i sufit mego salonu pokryły się w połowie przetrawionym makowcem!

Niech zaraza pokręci całe to podłe kurestwo! I tego samego życzę ze szczerego serca obecnemu Rządowi RP. Swoją drogą zabawny jest kraj, w którym największym zaufaniem wśród ludu cieszy się ktoś, kto nie może się pokazać w swym miejscu zamieszkania bez ogromnej obstawy szpicli i nowej wersji ZOMO, bo od razu wywołałby rozruchy. I mógłby skończyć jako ozdoba choinki. Czy innego drzewka. Zależnie od sezonu. Ale cóż, skoro pozwalamy na takie nas traktowanie, to mamy co lubimy. I w tym świątecznym nastroju...

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, grudnia 22, 2008

Bonmoty opus ileś tam (plus przejmujący zaiste apel)

Prawo to o wiele zbyt niebezpieczna sprawa, by ją pozostawić wyłącznie prawnikom.

(Jest to oczywiście prosta trawestacja znanego powiedzenia o wojnie i wojskowych, ale moim zdaniem o wiele sensowniejsza i aktualniejsza. Chodzi mi to po głowie od lat, ale nie pamiętam bym to już kiedyś publikował.)

* * * * *

Jednej zasługi Żydom z pewnością nie można odmówić: wyleczyli mnie skutecznie z mego młodzieńczego filosemityzmu.

* * * * *

Cywilizacja to Kultura która zaczęła pożerać własny ogon.

(Ostrzegam, że ma to sens jedynie dla ludzi znających choćby z grubsza terminologię spengleryzmu. Inni niech sobie raczej nad tym głowy nie łamią, bo im może pęknąć w łepku gnat.)


* * * * * * * * * * * *

No jeszcze coś z innej beczki... Przejmujący zew o treści następującej: AFRYKO OBUDŹ SIĘ!

Chodzi o to, że mamy tu takie oto wizyty ze świata:


Pochodzi to z serwisu ClustrMaps i my to mamy, w pomniejszonej wersji (ale jak się cwanie kliknie to robi się duże, tutaj też zresztą) na tej naszej stronce tam po prawej. No i co my tu widzimy?

Każdy przyzwoity kontynent reprezentowany (nie mówię o jakichś czapach lodu!), poza Afryką! Ja, który w pierwszej klasie podstawówki uciekał z obiadu w szkolnej świetlicy, żeby słuchać radiowej audycji "Afryka śpiewa" zostałem tak przez Czarny Ląd zignorowany??!

Fakt, nie ma nikogo z Indii, ale to tylko subkontynent. Nie ma Półwyspu Arabskiego, ale to tylko półwysep. Nie ma z Meksyku (a tylem się nawyśpiewywał: Mexico lindo y querido, si muero lejos de tiii-iii-ii...), nie ma z Argentyny (a tylem się nasłuchał Gardela i nawyśpiewywał wraz z nim: Adiós Argentina querida...), ale to ino kraje. (Jednak poprawcie się chłopaki, gauchos y rancheros - nie żartuję!) Afryka to jednak cały kontynent i to nie byle jaki. (Choć zaczynam nabierać co do tego drobniutkich wątpliwości.)

I oby mi się nie rozwinęły one w wątpliwości DUŻE! A więc nie pozostaje mi żadne inne wyjście, jak tylko magna voce clamare:

AFRYKO, POPRAW SIĘ! NIE POZOSTAWAJ W OGONIE! ZACZNIJ W KOŃCU ODWIEDZAĆ WYŻSZĄ SZKOŁĘ TAKTU, WDZIĘKU I ELEGANCJI "SZARŻUJĄCY BAWÓŁ"!


triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

Latareczką w mrok historii

Ktoś się może zastanawiał dlaczego w XIV w. nie było Tusków, Kwaśniewskich i Borrelli, a jeśli nawet byli, to nie groziło im eksponowane miejsce przy samej orkiestrze, a najwyżej połamany zydel tuż obok toalety? Właśnie przeczytałem u Barbary Tuchman mały uroczy fragmencik, który może zawierać część przynajmniej odpowiedzi na to fascynujące pytanie. Oto on (mój własny przekład, ze szwedzkiego, żeby było zabawniej, rozbite na dwa akapity dla czytelności - w oryginale był jeden):

* * *

Marcia Ordelaffi, która sama kierowała obroną Caseny, kiedy jej porywczy małżonek (ten co mieczem zabił syna) bronił innego miasta przed papieskimi siłami, mimo ponawianych ataków, zaminowania* murów, bombardowania w dzień i w nocy przez kamienie z maszyn oblężniczych, odrzuciła wszystkie propozycje pertraktacji, jak też wezwania swego ojca by się poddała. Kiedy podejrzewała, iż jej doradca w tajemnicy pertraktował o poddaniu się, kazała go aresztować i ściąć.

Dopiero kiedy właśni rycerze powiedzieli jej, że upadek cytadeli będzie oznaczać ich śmierć i zamierzają skapitulować za jej zgodą czy bez, zgodziła się na pertraktacje, pod warunkiem, że sama się nimi zajmie. Uczyniła to tak zręcznie, że uzyskała wolność opuszczenia twierdzy dla siebie wraz z rodziną, oraz dla całej służby z rodzinami, i dla żołnierzy, którzy ją wspierali. Mówiono, że jedyną rzeczą której się boi, był gniew jej męża - nie bez powodu, bo pomimo całego gadania o courtoisie ("dworskość", stąd oczywiście "kurtuazja"), rycerze znani byli z bicia swych żon w nie mniejszym stopniu niż mieszczanie.

-------------------

*
Co tutaj najprawdopodobniej oznacza podkopy, a nie miny w dzisiejszym rozumieniu. 'Une mine' to po francusku i dzisiaj m.in. kopalnia, a kiedyś właśnie takie militarne podkopy. Stąd zresztą wzięła się właśnie nazwa tych wybuchowych min, na które było chyba wtedy nieco zbyt wcześnie. Dla bezpieczeństwa wolałem jednak zostawić to brzemienne w przeróżne treści słowo i uzupełnić wyjaśniającą notką.

Uzupełnione po latach: Jednak zabawa z takimi podkopami polegała m.in. na tym, że się podpalało w końcu rusztowania, które to wszystko podtrzymywały i część murów miała runąć, runąć runąć i pogrzebać stary świat. Zresztą w tych czasach tam mogły też być jakieś niewielkie ładunki prochowe czy coś, choć to, samo w sobie, chyba nie byłoby jeszcze dość potężne do rozwalenia fortecy.

Fajne?
;-)

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, grudnia 20, 2008

Co ty jesteś - Żyd?!

Przed chwilą zawadziłem pilotem o CNN, gdzie odbywała się - prześmieszna w założeniu i zapewne w przekonaniu typowego amerykańskiego ęteligęta - rozmowa ze sławnym człowiekiem szołbiznesu. (Ja to w sobotnie popołudnie.) Facet, ten człowiek znaczy, coś tam mędził. Mało śmiesznie. W pewnym momencie sam widocznie uznał, że trzeba uruchomić dopalacz, upikantnić swój występ... Więc odwrócił się w stronę (siedzącej, jak się można było domyślić) tuż za nim publiczności i zagadał w te słowa:

"Co ty jesteś - Żyd?!" Potem zwrócił się znowu w stronę swego rozmówcy i przy okazji kamery, by rozwinął swą kwestię. Cytuję z pamięci: "Nie widziałem jeszcze żeby ktoś tak siedział." I zrobił całkiem kretyńską, wystudiowaną przez dziesięciolecia scenicznej kariery minę z wywalonym językiem plus zezem. "Ja tu próbuję robić zabawny szoł, a taki siedzi i jakby się gapił w ścianę". I tak dalej w tym samym duchu przez jeszcze ze dwie lub trzy minuty. Publiczności oczywiście bawiła się do łez...

Nie, nie mam swych czytelników za aż tak naiwnych idiotów, by w to wszystko uwierzyli! Nie było całkiem tak. Zmiana była, wprawdzie jedna i mogłoby się komuś wydawać, że nieznacząca, a jednak w istocie OGROMNA...

Otóż ten przezabawny szołmen, i z tego czegom się chwilę przedtem dowiedział laureat jakiejś wielkiej branżowej nagrody, powiedział zasadniczo to samo, jednak to nie było "Co ty jesteś - Żyd?!", tylko dosłownie: "What are you - Polish?!" Czyli po naszemu: "Co ty jesteś - Polak?!" No a potem już dokładnie tak, jak opisałem.

Nie chcę tego com tu napisał za bardzo rozwadniać. Mógłbym się nieco zatrzymać nad powierzchownością tego artysty estrady i telewizji. Która nie była aż tak jednoznacznie w oczy bijąca swą konkretną plemiennością (mówię oczywiście o eskimoskiej!), jak w wypadku p.p. Rywina, Kwaśniewskiego, Kuczyńskiego, czy tego największego w dotychczasowej historii świata aferzysty od 50 miliardów dolarów... (Tego ostatniego rodzime media chyba nie pokazują, to by już było ZBYT... ;-)

Ale jednak wyraźnie z tej parafii. Czy raczej nie parafii, a jakoś inaczej. Mniejsza jednak już z tym, choć niewykluczone, że w przypadku aż tak bezprzykładnej i chamskiej napaści na jakąś nację - choćby to nawet byli etatowi chłopcy do bicia dla wszelkich wesołków Polacy - ktoś by może zareagował. Albo przynajmniej artysta by się nieco takiej możliwości przestraszył. Jednak w przypadku spotkania na tym gruncie, a także gruncie amerykańskim, tych akurat dwóch nacji takie ryzyko można całkowicie wykluczyć.

I tak się właśnie mają sprawy z Polską... I tak się właśnie mają sprawy z Rasą Panów... (Mówię oczywiście o Eskimosach.) Choćby ich było tak niewielu... I choćby z nich jakimś przedziwnym zrządzeniem losu pochodziła aż tak znaczna część wielkich aferzystów, skurwieli i przezabawnych wesołków, wycierających sobie - ot tak, dla rozweselenia nastroju, kiedy żaden oryginalniejszy dowcip do głowy nie przychodzi, a publika się nudzi - słodkie usteczka Polakami.

A swoją drogą sama metoda jest mi dość dobrze skądsiś znana... Tak samo przecież obrabia się dzisiaj "kaczorów" i związane z nimi, wedle słów moralnego autoryteta, "bydło". Ta sama merytoryczność, ta sama elegancja... Aż się człek zaczyna zastanawiać, czy to nie ta sama inspiracja, a przynajmniej fachowy, oparty na stuletnich doświadczeniach z wielu frontów (walki o Postęp), instruktarz.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, grudnia 18, 2008

Do kurwy nędzy ludzie - nie bójcie się IPN'u!

Czytam sobie Barbarę Tuchman o XIV wieku. Doszedłem w końcu do chłopskiego powstania zwanego Żakerią. Jak ja lubię te ludowe powstania - chaos, namiętności, krew, goła władza, żadnego "Postępu", żadnych "Praw Ekonomii"... W takich momentach nawet liberalnie nastawiony historyk (to poniekąd zresztą oksymoron, bo liberałowie nic z historii nie kapują i tworzą z niej niemal wyłącznie umoralniające gnioty, powinni chyba mieć ustawowy zakaz pisania o historii)... Więc, jak mówię, w takich momentach nawet liberalnie nastawiony historyk ma trudności ze spapraniem swej roboty.

Przed opisem Żakerii, naprawdę fajnym, była dola chłopa. Dola, w sensie płaczu nad jego losem, ale i po prostu opis jego życia i jego sytuacji w ówczesnej Francji. No i wtedy, jak zawsze w podobnych przypadkach, poczułem najpierw przypływ nadziei, potem jednak ta nadzieja zgasła... Znowu bowiem nie znalazłem tego, czego najbardziej od niezliczonych już lat pragnąłbym się dowiedzieć - na temat IPN'u.

O średniowieczu czytało się sporo książek, łącznie z klasycznymi pozycjami, jak "Społeczeństwo feudalne" Blocha. Nie mówiąc już o esejach w rodzaju "Jesieni średniowiecza" Huyzingi, czy różnych Bainvillach i Gaxotte'ach. Historią interesuję się bowiem od pół wieku z okładem. Nikt jednak z wymienionych autorów, ani nawet z pomniejszych popularyzatorów, nie potrafił mi nic powiedzieć na temat, który mnie dziko fascynuje od kiedy sięga moja pamięć. Czyli na temat IPN'u.

Obok historii mam bowiem parę innych zainteresowań, a do najbardziej ulubionych należy erotologia stosowana i pornoskopia porównawcza. I na styku właśnie tych dziedzin z historiografią leży dziedzina o której mam zamiar dziś rozmawiać: Ius Primae Noctis (dalej w skrócie IPN).

Jeśli ktoś nie wie, ani nawet nie potrafi się domyślić, co IPN oznacza, to albo nie chodził do szkoły (mógł mieć lepsze rzeczy do roboty, zgoda), albo też chodził, ale to było oszustwo a nie szkoła... I teraz, jeśli taki ktoś pokornie skłoni głowę i wyszepcze, że nie wie i prosi o przetłumaczenie - nie ma problemu! Wyjaśnię, dodając coś o kaganku oświaty. A zakończę słowami: "idź dziecię, ja cię uczyć karzę". Choć właściwie sam już nauczyłem, więc iść nie musi. A jeśli serce mi podpowie, wezmę takiego słodkiego niedouczka na kolana, przytulę i pogłaskam po czuprynce.

Jeśli jednak będzie to ktoś hardy, ktoś kto powie: "nie wiem co to znaczy, ale i tak jestem inteligentem, wykształciuchem!"... (Z dumą to powie, bo "wykształciuch" to już dla niektórych dzisiaj nobilitacja.) To ja odpowiem: "Won niedouku, na drzewo niedokształciuchu! Nie masz pojęcia o podstawowej łacinie - nie jesteś żaden inteligent!"

A teraz, obu tym kategoriom niedou(cz)ków, choć jednej ze znacznie większą przyjemnością, wyjaśniam, że IPN to Prawo Pierwszej Nocy. Słyszeli? No to właśnie.

No i teraz chodzi o to, że takie zjawisko istniało, przynajmniej w folklorze historycznym. Skoro każdy o tym słyszał, a już ja na pewno. Dlaczego więc NIGDZIE nie można się dowiedzieć, co to naprawdę było? Gdzie występowało i kiedy? Jak funkcjonowało w szczegółach? I te rzeczy.

Mógłbym niby pójść po ten informacje na Wikipedię, ale tam w istotnych sprawach (a za taką, bez żartów, uważam tę kwestię) piszą głupoty i lewackie kłamstwa. Po prostu. Mógłbym wrzucić w googla, ale googiel daje się przecież od lat cenzurować Kitajcom, a ostatnio podpisał zgodę na cenzurowanie treści na YouTube z b. paskudną żydowską masonerią. I cholera wie komu jeszcze robi na rączkę nieco ciszej.

A ja naprawdę chciałbym się wielu rzeczy dowiedzieć, chciałbym by mi wyjaśniono (oprócz już wymienionych) na przykład:
  • jak do tej sprawy podchodził Kościół? czy kiedy taka mężatka napoczęta w ramach feudalnego prawa przez Pana Hrabiego (lub innego Barona, Kasztelana, Podsędka itp.) wchodziła do lokalnego kościoła, to: a) natychmiast robiono jej miejsce w ławce dla VIP'ów; czy też b) ksiądz automatycznie zaczynał kazanie na temat Jezabeli i jej obleśnych figlasów, patrząc na nią przy tym wymownie, a cała kongregacja ostentacyjnie odsuwała się od jawnogrzesznicy?

  • czy Pan Hrabia (Podsędek itp.) traktował potem męża wzmiankowanej (byłej) panienki jak krewnego? mówił do niego "szwagrze?" i wzajemnie? czy też boczyli się na siebie?

  • jakie były potem stosunki Pana Hrabiego (Podsędka itp.) z jego teściową na jedną noc? a z teściem?

  • co się działo, jeśli w ramionach Pana Hrabiego (Podsędka itp.) panienka (wtedy jeszcze) okazała się nie być już w całym tego słowa znaczeniu panienką?

  • jeśli zaś panienka (jeszcze, o dziwo) okazała się potem w łożnicy (co za słowo!) swego prawowitego małżonka nadal panienką - CO WTEDY się działo?
Takich, i jeszcze bardziej dociekliwych, pytań mam dziesiątki, jeśli nie setki. I dlatego wznoszę okrzyk, magna voce zresztą (niedokształciuchy, domyślajcie się co to znaczy!):

Historycy! Popularyzatorzy historii! Wsłuchujcie się w zew pasjonatów! Przyłóżcie ucho do ziemi i odpowiedzcie na ewidentne zapotrzebowania! Zacznijcie wreszcie uczciwie zaczerniać te białe karty! Kwestia IPN to właśnie jeden z przykładów waszych infantylnych lęków, waszego wygodnictwa, waszego tchórzostwa po prostu!

Mówię więc po raz ostatni tak łagodnie i bez gróźb. Łaskawie zwróćcie na moje słowa należytą uwagę, bo w nieskończoność powtarzał nie będę i w końcu was moja frustracja zaboli:

Ludzie, do jasnej i niespodziewanej cholery - NIE BÓJCIE SIĘ IPN'u!

A teraz DO ROBOTY!

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, grudnia 14, 2008

De re militari

Czytam sobie obecnie (obok wielu innych zresztą) znaną książkę Barbary W. Tuchman "The Distant Mirror" (wydaną po polsku jako "Odległe zwierciadło"). Książka ta traktuje, najogólniej mówiąc, o XIV wieku i naprawdę ją polecam - łatwo się czyta, a dowiedzieć można się naprawdę sporo. I to nawet jeśli już się wiedziało o tych sprawach tyle co ja. (Że skromnie dodam.)

No i chciałem tutaj zacytować taki drobny fragment na temat przyczyn niesamowitej i brzemiennej dla pokonanych Francuzów w liczne ponure konsekwencje klęski pod Poitiers w roku 1356. Sam to przetłumaczę, bo posiadam tę książkę po szwedzku i nie będę przecież dla tych paru słów "oficjalnie" przetłumaczonych szukał polskiego wydania. A więc cytujmy:
Dla angielskiej strony było to także zwycięstwo strategii, kompensujące ich wyczerpanie i mniejszą liczebność. Książę* potrafił dawać rozkazy, które wykonywano, i wsparty swym moralnym przywództwem, pewniejszym, niż przywództwo króla Jana** i tych dowódców, na których mógł on liczyć***, potrafił kierować przebiegiem wydarzeń.

Pozostawał w miejscu, z którego mógł widzieć walkę i kierować manewrami, miał do swej dyspozycji doświadczonych żołnierzy, miał także po swej stronie dwa czynniki, które są niezbędne dla zwycięstwa: brak możliwości odwrotu i wolę zmuszająca ludzi, by bili się aż do końca. Jako dowódca był on, wedle Froissarta, "odważny i okrutny jak lew".
Tyle cytatu. Jeśli bitwa pod Poitiers wydaje się komuś zbyt odległa i zbyt mało związana z naszymi obecnymi sprawami, to pozwolę sobie zacytować coś o wiele aktualniejszego i konkretnego jak cios pięścią w nos mroźny w zimowy poranek. Coś co przed dłuższą chwilą powiedział mi w dyskusji na blogowisku niepoprawni.pl bloger kokos26. Naprawdę jestem przekonany, że zasługuje to na znacznie większą ekspozycję, niż żeby tylko pozostało w dyskusji pod blogowym wpisem i za dwa dni nikt już tego nie ujrzał. (Oryginał tutaj.)

triarius

Ja z pobudek patriotycznych i zwykłej ludzkiej ciekawości ukończyłem kurs na licencje pracownika ochrony II stopnia (najwyższy stopień). Wykładowcy i organizatorzy kursu to byli milicjanci i zomowcy. Każdy wykład jest faszerowany pogardą dla PiS-u i pełen nostalgii za PRL-em. Nauka strzelania i technik samoobrony super-profesjonalna.
Na koniec 3 dniowy egzamin w komendzie wojewódzkiej policji (teoria, techniki interwencyjne i strzelania -trzy rodzaje broni:pistolet, pistolet maszynowy i strzelba gładkolufowa). Udało mi się znaleźć wśród 15%, które zdało za pierwszym podejściem

Tak powinny wyglądać zajęcia Przysposobienia Obronnego dla młodzieży lecz prowadzone w duchu patriotyzmu i odpowiedzialności za ojczyznę i rozłożone na 3 lata szkoły średniej.

To co robi rząd miłości to skandal.
pozdr
No i to by było na tyle. Oba cytaty rozbiłem na nieco mniejsze akapity, dla czytelności na ekranie (co zalecam wszystkim, tak nawiasem). Wytłuszczenie u kokosa26 moje własne. Dziękuję kokosowi26, Barbarze Tuchman i Vegetiusowi (za pożyczony tytuł).

Komu się to com tu umieścił jakoś kojarzy, temu się kojarzy i dobrze. Komu się nie kojarzy, ten już zapewne nie jest do uratowania i tak. Choć przyznam, że w kwestii ratowania i zagrożeń to włos mi się właśnie (na plecach) jeży.

-------------

* "Czarny Książę" - angielski następca tronu i naczelny dowódca w tej bitwie.
** Król Francji Jan Dobry (w istocie raczej mało mądry i mocno narwany), wzięty w tej bitwie do niewoli, wraz z całą masą najwyższych dostojników.
*** Chodzi o to, że pomiędzy królem a arystokracją były wtedy ogromne tarcia i masa wzajemnej niechęci.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, grudnia 13, 2008

Rada na ą i rada na y

Po opublikowaniu przez Czechów stenogramu z niedawnych wydarzeń rozpętało się w naszym kraju coś na kształt mini-dyskusji nad manierami brukselskich prominentów oraz, choć już znacznie ciszej, na temat demokracji w "zjednoczonej Europie". Ta dyskusja toczyła się przede wszystkim na blogach i forach internetowych, ale jednak wylała się stamtąd w pewnym stopniu do gazet i telewizji.

No i właśnie w telewizji udało mi się usłyszeć argument, który mnie po prostu poraził. Otóż jakiś obrońca europejskich dostojników i programu "zjednoczenia europy" potraktował swego przeciwnika następującym argumentem: "Pan taki-to-ta-taki wyraźnie nie zna różnicy pomiędzy Radą Europejską a Radą Europy!"

Tylko tyle i aż tyle! Proszę przeczytać sobie to zdanko parę razy, wsłuchać się w nie, wsmakować... To właśnie tak subtelnych rzeczy musimy się dzisiaj nauczyć, jeśli mamy zamiar wypowiadać się o najważniejszych dla nas i dla naszych ew. potomków sprawach! Jeśli choć trochę interesuje nas los kraju, za którego suwerenność przodkowie niektórych przynajmniej z nas poświęcali życie, majątek i osobiste szczęście. (O karierze już nie wspominając.)

Nie znasz różnicy pomiędzy Radą Europy a Radą Europejską... Nie, poważnie - gdybym tego na własne uszy trzy dni temu nie usłyszał, nie uwierzyłbym w taki chamski, bezwstydny cynizm tych urzędasów. Jeśli więc z jakiegoś powodu masz inne priorytety i wolisz inne lektury niż brukselskie regulaminy, które Ci tę subtelną - ale jakżesz istotną! - różnicę w kilkunastu łamanych językach niezrozumiałym żargonem wytłumaczą...

No to wtedy ruki wwierch, gęba na kłódkę! I nie wypowiadać mi się o sprawach, o których nie masz pojęcia! Do roboty robolu, a nie żebyś tu światłym europejskim Prometeuszom piasek w szprychy i kij w tryby! Paszła sabaka, rauss, rauss!

Powie ktoś, że jak ktoś zacznie studiować brukselskie regulaminy i wreszcie pozna te rozliczne przesubtelne niuanse... Jak różnice między Radą Europejską i Radą Europy... No to nie będzie miał już czasu na nic innego i pozostanie idiotą? Nie, to pytanie jest po prostu faszystowskie, ksenofobiczne i w ogóle. Niech się ten, co tak pomyślał cieszy, że go jeszcze nie podałem do odpowiednich władz!

Że nieładnie jest donosić? Że każdy może sobie myśleć co chce, bo mamy wolność słowa? A co ty jeden z drugim wiesz o życiu, skoro nawet nie potrafisz wyjaśnić różnicy między Radą Europy i Radą Europejską? Do nory robolu! A studenci do nauki! Nie wystawiać mi łbów zza skryptów, dopóki się każdy nie nauczy dokładnie czym się różni Rada Europy od Rady Europejskiej! Ja wam obywatelu dobrze radzę. A teraz - odmaszerować!

A my tu sobie będziemy spokojnie dalej budować Kraj Rad. Chciałem powiedzieć - Zjednoczoną Europę.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, grudnia 07, 2008

Wybory

Czasy mamy takie, że na patelniach piszą nam, by na nich podczas smażenia nie siadać gołą dupą, jednak rzeczy o wiele niebezpieczniejsze są nam serwowane obficie i bez żadnych stosownych ostrzeżeń. Weźmy takie programy "popularnonaukowe" w telewizji wszelakiej. Taniec na wulkanie, pływanie w kleistym bagnie pełnym trujących ropuch, piranii i rekinów to przy tym wesoły oberek.

W dawnych dobrych przedsoborowych czasach aby móc czytać Biblię potrzebna była zgoda spowiednika (i komu to przeszkadzało?), tak samo na małżeństwo z siostrą czy stryjem. Teraz jednak program popularnonaukowy w telewizji może sobie włączyć i oglądać każdy. I fakt, że dość często naogląda się jedynie (?) całkiem niepotrzebnego i nic do skarbnicy ludzkiej mądrości nie wnoszącego profanowania zwłok. Czasem, dość faktycznie często, nasłucha się przy tym dodatkowo niestworzonych teorii, o dziwo zawsze niemal bardziej postępowych i politpoprawnych od dotychczasowych.

Bywają jednak ostrzejsze przypadki, na przykład obłędny kanał "Planete". Jak nie mam nic lepszego do roboty, to sobie go czasem włączam, a potem zgaduję, o co im tym razem chodzi. Bo z pozoru są to takie dość snobistyczne i ęteligętne, a nawet dość drapieżne, programy. Tyle że zawsze jest tam jakieś żądło propagandy. Kiedyś chodziło głównie o Żydów, ostatnio jednak zaczyna mi się wydawać, że musi płacić za to Kreml i KGB. Z mafią na czele oczywiście. W sumie może to być tzw. Europa, w końcu interesy ma podobne.

Z pozoru kanał "Planete" traktuje swoich oglądaczy poważnie, a jednak wystarczy chwilę pooglądać te najnowsze kagiebowskie reaktywacje historii, by usłyszeć, jak lektor te same kilka prostych spraw powtarza dokładnie co parę minut. A więc nie poważne traktowanie, tylko właśnie wypróbowane od czasów nieśmiertelnego Lenina metody propagandy. I taki też przekaz. Jeśli się patrzy nieco wnikliwiej.

Zaprawdę powiadam wam, że na oglądanie telewizyjnych programów popularnonaukowych bym swojemu dziecku bez nadzoru nie pozwolił - lepiej niechby se już pooglądało naparzanki w klatce. Tam chociaż coś w miarę obiektywnie widać, wiadomo o co chodzi, no i jakoś to można, jeśli trzeba, wykorzystać. Choć oprawa jest przeważnie paskudna, szmirowata nie do wyobrażenia - widać, że ci macherzy traktują swoją publiczność jako takich samych durniów, jak swoją publiczność traktują kagiebiści od "Planete".

Jednak jeśli człowiek swoje wie, ma doświadczenie i wyposaży się w stosowny kombinezon szambonurka, to w programach popularnonaukowych może znaleźć nieco interesujących rzeczy. I to nawet spoza sfery przenikania zamiarów KGB, Mędrców Syjonu czy innej Brukseli. Mówię o całkiem interesujących informacjach, które czasem jakimś cudem przedostają się do telewizji.

Przyznam, że trochę mi głupio, bo to co teraz napiszę może mimo woli stać się donosem i będzie kosztowało twórców programu pracę, jeśli nie gorzej. Pocieszam się, że oni chcieli ludziom wtłoczyć do mózgów coś paskudnego, tylko że ja tego nie zauważył i zainteresował się naiwnie pierwszym planem przekazu. No bo było to tak...

Nie dalej jak przedwczoraj widziałem był program o tym, jakie to problemy ma ludzka psychika z nadmiarem możliwości wyboru. Pokazano nam taki eksperyment... W sklepie wystawili 26 rodzajów dżemu do degustacji i ew. kupienia. Ludzie wyraźnie byli tą ofertą zafascynowani i przyciągali do niej jak muchy do miodu czy czegoś tam. I fajnie. Degustowali... Ale b. mało kto kupował.

Potem zmniejszono ilość różnych dżemów do sześciu. Znacznie mniej ludzi przychodziło, no bo w końcu co w tym za atrakcja? Nawet do księgi Guinessa nie ma szansy trafić! Jednak sprzedaż była dziesięciokrotnie większa niż poprzednio!

Naukowiec, który to badał, przedstawił taką prostą krzywą (!), która zapewne przypomina ukochaną przez różnych zabawnych ludzi "krzywą Laffera". Taka zwykła bula - najpierw idzie do góry, a potem w dół. Chodziło o to, jak ilość możliwości wyboru (oś x) wpływa na satysfakcję z dokonanego wyboru (oś y). Wszystko bowiem wskazuje, że ta satysfakcja jest prostą funkcją ilości ODRZUCONYCH alternatyw. Z czego wynika, że przy 26 alternatywach mamy szansę na zadowolenie PIĘCIOKROTNIE mniejsze, niż przy sześciu.

Oczywiście całkowity brak wyboru także nie jest dla naszej psychiki miły. Występuje tu znowu magiczna w psychologii liczba 7. Siódemka to mniej więcej ta ilość alternatyw, z którą sobie fajnie radzimy i która nam sprawia satysfakcję.

Było tam także sporo o tym, że ponoć cała masa ludzi jest obecnie w USA po prostu w depresji właśnie z powodu ilości wyborów do dokonania na każdym kroku. Gdzie indziej też nie jest zapewne o wiele lepiej, przynajmniej na Zachodzie. W Szwecji depresja musi być powszechniejsza jeszcze niż w USA.

Ciekawe? No właśnie! Ale, poza płochą ciekawością, wydaje mi się, iż płyną z tego interesujące wnioski na temat leberalizmu i leberałów. Czy bowiem leberalizm tego typu czynniki w naszej psychice uwzględnia? Czy też może przeciwnie - z samego założenia je odrzuca, albo ignoruje, "wiedząc" jak świat POWINIEN być urządzony. Co tam ludzka psychika! Co tam realne życie! MY, mędrcy, WIEMY jak wam ten świat urządzić, żeby było ślicznie!

A potem dziwimy się, że na zdjęciach z drugiej wojny światowej żołnierze wydają się być o wiele szczęśliwsi od nas, nie mówiąc już o innych konsumentach leberalnego raju. Także załogi bombowców fotografowane tuż przed lotem, z którego wiedzieli, że 20% nie wróci. Jak to możliwe?

Trudne? No to może się zastanowić dlaczego ludzie dzisiaj tak się narkotyzują, ogłupiają i samookaleczają durną telewizją, kretyńską konsumpcją... Czemu głosują na wulgarnych, agresywnych durniów i jednocześnie złodziei, a potem bronią ich do upadłego bluzgając na forach... Czemu młodzież tak chętnie kopie na śmierć bezdomnych... Czemu nawet nastoletnie dziewczyny urządzają sobie ostatnio umówione zbiorowe mordobicia? I tysiące podobnych przypadków. Poza drobnym i raczej oczywistym faktem, że nikt dzisiaj nie wydaje się być szczęśliwy. O ile się nie naćpa oczywiście, albo nie okradnie emerytki ze złotych zębów.

No a na koniec przyszło mi do głowy, jaka może być część przyczyny tego, że imigranci z różnych egzotycznych krajów stwarzają aż tyle problemu. Nie jedyna przyczyna oczywiście, ale być może całkiem znaczna. Otóż przyjeżdżają tu oni spodziewając się cudów-niewidów, potem zaś wpadają w ten leberalny koszmar nie do zniesienia, w tę przeraźliwą ilość wyborów co chwilę, co pięć minut - przeważnie wyborów bez większego znaczenia, ale jednak wyboru trzeba dokonać... I jest to dla nich koszmar raczej nie mniejszy niż dla nas, a zapewne większy, bo kiedyś żyli inaczej.

Jasne, biednie, albo i w strachu. Wydawało im się, że nic gorszego w życiu być nie może... Aż tu nagle okazało się, że to było właśnie niemal szczęście, a prawdziwy koszmar, to właśnie ten wymarzony raj. Nuda, jałowość, zawiść wobec tych co mają... Choć gdybyśmy mogli sobie kupić te same buble, wcale byśmy nie byli z tego szczęśliwsi... Jednak człek to bydle stadne i hierarchiczne. Porównuje się i nieczęsto zgadza ze swą podrzędną pozycją. W każdym razie kiedy nie uzyskuje w zamian względnego bezpieczeństwa, jak to się dzieje u zwierząt czy ludów nieleberalnych.

O czym leberały lubią nie wiedzieć. Albo udają że nie wiedzą. Nuda więc, ciągłe wybory bez znaczenia, a niektóre ze znaczeniem i to może być jeszcze przykrzejsze... Żadnych drogowskazów, żadnych "krępujących więzów"... Czysta mentalna nieważkość... No i ta atomizacja... No i to, że na każdym kroku siedzi nam na plecach masa całkiem obcych ludzi, dla których my też jesteśmy obcy i my to wiemy, że oni by nas najchętniej... I te wrzaskliwe reklamy... I to cyniczne, interesowne rozbudzanie bez przerwy naszych erotycznych apetytów, żeby nam sprzedać nowego bubla...

Tak to moim zdaniem musi działać. I cała rzecz w tym, że to może być nawet robione celowo, choćby w części. Więc teraz wiele zależy od tego, czy my sobie to wcześniej uświadomimy i wyciągniemy wnioski... Jakie wnioski? A taki na przykład, że LEBERALIZM NA DRZEWO BO TO SYF I KŁAMSTWO! Więc czy my wyciągniemy te wnioski, czy też nowi totalitaryści, którzy bez przerwy robią swoją robotę, także za pomocą "programów popularnonaukowych", wykorzystają to zmęczenie nadmiarem możliwości wyboru...

Choć właściwie prawdziwe możliwości dokonywania istotnych wyborów są dzisiaj nie większe chyba, niż kiedykolwiek, być może dla wielu ludzi mniejsze... Wykorzystają to zmęczenie ludzi nadmiarem możliwości wyboru do sprzedania im cudownego na to lekarstwa. Którym będzie całkowity niemal brak wyboru, totalny zamordyzm i po prostu totalitaryzm, jakiego świat dotychczas nie widział. Na razie wszystko zdaje się zmierzać w tym kierunku.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, grudnia 06, 2008

Czara się przelała, zaczynam strzelać do kaczek!

Można być facetem jak się patrzy, ale w końcu przychodzi taka chwila, że trzeba sobie postawić ambitne zadania, bo samo z siebie, samym urokiem młodości i że młody zdolny, to już coraz trudniej idzie. No więc sobie postawiłem - zostać najpiękniejszym starcem swojej epoki. Może jeszcze nie teraz od razu starcem, ale za jakiś czas. Najpiękniejszym to nie tyle o najbardziej do Antinousa zbliżonych rysach i pulchnych bioderkach, tylko odwrotnie - jędrność, siła i w ogóle hormony.

Bo starych dziadów dwa są rodzaje: jeden eunuchowacieje na potęgę, a drugi za to robi się wściekłym (lub w łagodniejszym wariancie zgryźliwo-gderliwym) dziadygą z brwiami jak zmarły nam swego czasu (bo nie powiem przecież św.p.) tow. Breżniew. Takim "profesorem" Bartoszewskim, tylko niekoniecznie aż takim zaplutym świrem. Jeśli ktoś nie pamięta tow. Breżniewa i nie chce pamiętać "profesora" B., to niech wie, że te brwi to taka istna dżungla nad Amazonką rzeką. No i ja jestem ten drugi rodzaj, co mnie b. cieszy. I niech mi tu nikt nie mówi, że wolałby mieć grzywkę, niż żeby mu włosy przeszły na brwi, plecy i klatkę - de gustibus, ale ja całkiem odwrotnie.

No a potem, w jakiś czas po podjęciu tego ważnego postanowienia, przychodzi inny czas, kiedy trzeba zacząć coś w tej sprawie robić. No i ja właśnie powoli wchodzę w tę fazę. A dzisiaj wieczorem, to znaczy jutro rano... Wróć! A wczoraj wieczorem, to znaczy dzisiaj rano poszedłem sobie na rajd po paru internetowych sklepach, żeby zacząć te moje wzniosłe plany realizować ostrzej niż dotąd.

Najpierw kupiłem sobie wór bokserski od którego zarwie mi się na pewno sufit i wyląduje na mnie parę pięter sąsiadów. Ale cóż, jeśli się chce zostać najpiękniejszym starcem swojej epoki... No i jeszcze krążki do sztangi/sztangielki po pół kilograma, których nigdzie w realu nie mogę dostać. Po co takie małe? Wór jest ciężki jak cholera. (Na razie, tak nawiasem, mam ci ja taką gruchę i ją biję, Żeby nie było, że nic nie biję.) To raz. A po drugie chcę zastosować metodę tego Myrona, co to cielaka nosił na plecach aż ten został bykiem. I Myron też bykiem przy okazji został. Tak, chyba mu Myron było, jeśli oczywiście nie jakoś całkiem inaczej. (Niewykluczone, że jednak Milon. Nie mam pamięci do nazwisk.)

Potem zaś poszedłem sobie na militaria.pl kupić se pistolet wiatrówkę i wszystko co potrzebne. Do czego? No przecież że do wypróbowania metod taktycznego strzelania z pistoletu opisanych przez kapitana Fairbarna! Najpierw wybrałem sobie taką tanią ale fajną wiatróweczkę z wyglądu nieźle udającą Berettę... Cóż, nie każdy jest Nicponiem i ma w domu więcej broni palnej - prawdziwej! - niż ja tzw. meszek! Z swoją drogą, to kiedyś żadnych meszek nie było. Albo to Czarnobyl zrobił, albo Tusk, albo Unia Europejska, czyli nasze do niej wejście. (Anschluss to się chyba fachowo nazywa.)

Potem jednak znalazłem sobie inną wiatróweczkę tej firmy, droższą, której zamek lata (jak łopata), co częściowo udaje odrzut. Że zmniejsza celność? A po co mi celność, jeśli nie ma w tym pistoletowego realizmu?! Żeby się kapitan Fairbarn ze mnie śmiał? W grobie ale jednak i słusznie w dodatku. Ten pistolet nazywa się Crossman PRO77. Jakby ktoś chciał zostać moim białym bratem w strzelectwie wiatrówkowym. Bez pozwolenia oczywiście i też przeceniony.

Wyszukując zaś do czego bym tu strzelał, żeby w dodatku nie musieć bez przerwy kupować nowego śrutu, wybrałem sobie kulochwyt magnetyczny Narconia... Wiem że niemiecki, Spengler też niemiecki, bywają więc wyjątki! Jest ponoć super. Są tam takie cztery kaczuszki, jak się taką trafi, to ta się kładzie... A jak wszystkie leżą, to trzeba trafić w takie kółko w środku... Które, jak mi teraz przyszło do głowy, może wyobrażać np. Słońce Peru.... Albo Słońce Kaszub... (Albo po prostu Rudego Pudla Merkeli.) I wtedy te kaczki znowu wstają, niczym feniksy jakieś, i do boju!

I to by było na tyle mojej opowieści. A kto myślał, że coś innego miałem na myśli z tymi kaczkami... Że to będzie jakoś inaczej, jakoś brzydko, i w ogóle, że się ze mnie drugi Tusk albo Palikot zrobił i rano lecę zapisać się do Cieniasów... To mu powiem, że okazał się kompletnie durnym idiotą. W dodatku bardzo głupim!

Niech żyją kaczki! Te moje, cztery, magnetyczne, co to jak feniks z popiołów. I, choć po prawdzie b. nie lubię kiedy tak się o nich mówi... Ale powiem, bo mi się to komponuje. Więc mówię, uwaga:

NIECH ŻYJĄ PANOWIE KACZYŃSCY!

(A co myślałeś głupi Tusku z jeszcze głupszym Palikotem i zaplutym Niesiołkiem-wygłupkiem?)

Ale postrzelać se też fajnie, na przykład do ptactwa. Przynajmniej tak się spodziewam. Szczególnie jak pojadę kapitanem Fairbarnem, a nie jakieś tam takie nudne stanie i...

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, grudnia 04, 2008

Może nie całkiem apophtegmy... ale w każdym razie głębokie mądrości w dość zwięzłej formie

Znana komusza teza, że "kontrrewolucja nasila się w miarę postępów rewolucji" ma sporą szansę być zasadniczo prawdziwa, choć nie do końca. Zapewne chodzi o to, że z początku rewolucja ma do czynienia z rzeczami dość mało w sumie istotnymi, swego rodzaju pianą na powierzchni bytu: z szarfami orderowymi, dworską etykietą, musztrą paradną, architekturą pałacową...

Z gospodarką też, fakt, ale przede wszystkim luksusowym biznesem: koronki, gemmy, egzotyczne przyprawy, szkoleni eunuchowie i różowe golarki do sfer intymnych... Plus oczywiście przywileje, elity (przeważnie niezbyt energiczne czy żywotne), przyzwyczajenia... Dotyczące jednak przede wszystkim ludzi, którzy mają wiele do stracenia, nic do zyskania, a do tego żadnej już praktycznie woli, odwagi czy dyscypliny.

W miarę zaś "postępów rewolucji" rewolucjoniści - przemienieni już zresztą w dużej mierze z barbarzyńskich wojowników, przed którymi stary porządek właściwie całkiem nie umie się bronić, w coraz zwyczajniejszych biurokratów - muszą się mierzyć w coraz większym stopniu z twardym jądrem realnej rzeczywistości.

Wtedy dla "dalszych postępów rewolucji" - a często po prostu dla utrzymania się tej nowej elity przy żłobie i przy życiu nawet - konieczne jest zabieranie ludziom resztek pożywienia, ich ostatniej pociechy duchowej w postaci religii, zmienianie kobiety w mężczyzn a mężczyzn w kobiety, tych ostatnich zaś wsadzanie na traktory...

Wszystko to zaś przy dźwiękach "Ja drugoj takoj strany nie znaju, gdie tak swabodno atdycha cziełowiek", czy innej "Ody do radości". A co głupsi z tych niedawnych rewolucjonistów WTEDY WŁAŚNIE zaczynają wierzyć, że naprawdę uszczęśliwiają swoje ofiary i wzruszają się do łez słysząc te chóralne pieśni - wykonywane pod przymusem przez zastraszone ofiary, albo dla ochłapów czy większych korzyści przez cwanych koniunkturalistów, ale dla władzy będące niezbitym spontanicznym wyrazem wdzięczności ludu za ziemski raj, pierwszy raz w historii ziszczony...

I to jest chyba cała przyczyna tego ciekawego zjawiska, o którym mówimy. Tyle, że to jednak nie "kontrrewolucja" się nasila, bo na to już przeważnie ofiary rewolucji nie mają dość sił, tylko po prostu rewolucja od walki z różnymi dość drugorzędnymi i często chylącymi się do upadku sprawami przechodzi stopniowo do walki ze sprawami jak najbardziej obiektywnymi i silniejszymi od ludzkiej woli.


* * * * *

To poniższe mi się powiedziało w odpowiedzi dla Mustrum pod moim poprzednim tekstem, ale tak mi się podoba, że zrobię z tego oficjalnie bonmota (czy może na odmianę apophtegmę).

Zo znaczy gun control? Dla lewactwa znaczy to oczywiście "kontrola (dostępu do) broni palnej" i jest ich namiętnym marzeniem. Co to jednak znaczy dla ludzi normalnych? Oto co:

Trudna sztuka synchronizacji muszki ze szczerbinką kiedy dłonie się nam trzęsą z żądzy dorwania skurwysyna i rozerwania go na strzępy.


* * * * *

Kiedy Ludwik XIV stwierdził, że "po nas choćby potop", musiał mieć na myśli przyszły zalew, czyli plagę, "młodych wykształconych z wielkich miast" - czyli lemingów. Jeśli tak, to nie był to głupi facet, bo to naprawdę katastrofa.


triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, listopada 30, 2008

Oświecenie Bis - po co, na co i przeciw komu

Nie przyszłoby mi do głowy pragnienie "unieważnienia" osiemnastowiecznego Oświecenia - tak samo jak nie przyszłoby mi do głowy pragnienie likwidacji powiedzmy Wielkiej Francuskiej Rewolucji (zwanej przez różnych zabawnych fanatyków "rewolucją antyfrancuską").

Po pierwsze, nie mam dość tego typu fantazji, by potrafić sobie w ogóle wyobrazić "historię alternatywną". Pamiętam, kiedyś na pisanie takiego czegoś chciał mnie namówić ówczesny naczelny "Nowego Państwa" Adam Lipiński, kiedy było jeszcze tygodnikiem... I nie potrafiłem. Zamiast tego napisałem jedynie kilka historycznych drobiażdżków - przeważnie znacznie skróconych i opisanych własnymi słowami rzeczy, które wyszukałem i różnych moich ulubionych autorów. No a skoro nie potrafię sobie i tak wyobrazić, jak by to przepięknie było, gdyby nie... To i trudno takie wydarzenia traktować inaczej, niż fakty, które miały miejsce, bo widać musiały. I tyle.

Po drugie, wspomnianych tu przed chwilą wydarzeń nie uważam wcale za jednoznacznie złe. Oczywiście, rozbiorów wolałbym by nie było i jakoś tam nawet mgliście sobie wyobrażam Polskę jako mniej więcej "normalny" kraj - nie całkiem zachodni, ale nie kompletną azjatycką barbarię w najgorszym ruskim wydaniu i nie kompletne dno upadku, jakimi praktycznie od trzystu lat jesteśmy.

Dżumy w XIV w. także mogłoby dla mnie nie być. Jakoż i zwycięstwa bolszewizmu w Rosji, a potem, krok po kroku, na całym świecie. No i oczywiście Hitler mógłby nie zdobyć władzy, Zachód mógłby (teoretycznie faktycznie mógłby) nie dać mu się tak idiotycznie i tchórzowsko omamić... A więc są jednak pewne granice mojej tolerancji dla faktów, choć i tak nie wkładam już tak wiele serca w takie żale, jak to bywało w młodości.

Faceci od "rewolucji antyfrancuskiej" mają jednak o tyle rację, że KULT tej rewolucji - w dodatku totalitarnie już niemal dzisiaj zinstytucjonalizowany i cwanie zideologizowany - jest głupi i z mojego punktu widzenia szkodliwy. Na razie zresztą dzieje się to tylko we Francji, a gdzie indziej raczej tylko pośrednio.

Elity w innych krajach, albo mają do lansowania wśród ciemnego ludu "jeszcze lepsze" rewolucje, albo też jak diabeł święconej wody boją się wszelkiej sugestii rewolucji, będąc w sytuacji w pewnych aspektach podobnej do sytuacji Ancien Régime'u, i mając nadzieję z tego wyjść przy pomocy środków tamtemu praktycznie, na tle obecnych możliwości, niedostępnych, a szczególnie tzw. piaru i powszechnej inwigilacji do n-tej potęgi.

Podobnie jest z czymś, co uważam za o wiele jeszcze istotniejsze od jednorazowego wydarzenia jakim w końcu była Francuska Rewolucja, czyli Oświecenia. Oświecenie miało prawo być! Tak to powiem, uśmiechająć się celowo głupkowato, żeby było chociaż śmiesznie. No bo kto w końcu mnie o to naprawdę pyta i co miałoby od mojej opinii na ten temat zależeć? Triarius the Tiger mawia, że "całkiem by rozumiał jakieś 50 lat Oświecenia, jednak 300 to już ogromna przesada, szczególnie, że te ostatnie stulecia to raczej mętne po Oświeceniu popłuczyny, które chłepcemy, w których pływamy, całkiem sobie jednak z tego sprawy nie zdając".

Dávila zaś mówi, że "Oświecenie to my sobie dopiero powinniśmy zrobić". W tym też coś jest, choć nie chodzi o to, by tamtemu odmawiać jego utrwalonej nazwy, tylko o to, że gdyby naprawdę uwolnić się od różnych oświeceniowych par excellence złudzeń i chciejskich zakłamań, gdyby naprawdę sięgnąć do dorobku naukowego tego, co było PO Oświeceniu - bez ideologicznych klapek na oczy, bez chciejstwa, metafizycznego tchórzostwa, bez zamawiania duchów... To mielibyśmy coś dokładnie takiego, jak Oświecenie wobec zastanego przezeń świata.

Świata, zgoda, który dla nas, jak sądzę w wielu przypadkach słusznie, wydaje się o niebo piękniejszy, szlachetniejszy i po prostu lepszy od tego co było potem, z Oświeceniem włącznie, który jednak nie miał w sobie dość siły, by się Oświeceniu oprzeć. Gdybym chciał tu jechać spengleryzmem, miałbym ogromnie ułatwione zadanie, choć perspektywa by się znacznie zmieniła, bowiem i schyłek tamtego świata, i Oświecenie, i cały ten późniejszy... Nie wiem jak to określić, bo nie chciałbym tu nadużywać czysto emocjonalnych negatywnych epitetów, ale nic fajnego nie mam teraz na myśli...

Więc to wszystko rysowałoby się nam jako po prostu objaw pewnej fazy w rozwoju zachodniej cywilizacji (używam tego słowa w powszechnym znaczeniu). I ta faza byłaby, nie da się ukryć, schyłkowa, a Oświecenie byłoby tego schyłku początkiem. I nawet trudno by się było, przy takim ujęciu dziwić, że nie możemy się z tego nieszczęsnego Oświecenia wyplątać do dzisiaj, a widoków na to, że się przed całkowitym upadkiem Zachodu wyplączemy, także jak na przysłowiowe lekarstwo.

No dobra, powiedziałem całkiem sporo spenglerycznie, choć w sumie to przecież ułamek promila tego, co by należało w ten sposób powiedzieć... (I właśnie dlatego nie bardzo mam przekonanie by o tym na serio mówić - i tak nie potrafię tego w takiej postaci wyrazić z wystarczającą siłą i dość przekonująco. Tu trzeba być zdolnym do czytania filozofii i przeczytać. Potem możemy sobie zapodyskutować.) Teraz jednak spróbuję powrócić do zwykłego dyskursu, jaki się zwykło uprawiać na początku trzeciego tysiąclecia. Choć od Spenglera się chyba poruszając takie kwestie nie uwolnię.

Nikt kto go poznał nie potrafi się uwolnić, chyba że porzuci te sprawy i zajmie namiętnym oglądaniem "Tańca z Gwiazdami". Mam po prostu całkiem inną wizję historii, inne spojrzenie na kwestię postępu, czym innym jest dla mnie "ludzkość", czym innym "zachodnia cywilizacja". Tak się składa, że na sztukę ostatnich dwóch czy trzech stuleci mam - sam z siebie - pogląd nie tylko spengleryczny, ale o wiele radykalniejszy od jego poglądu. Co stanowi dla mnie zresztą silny hermeneutyczny dowód na prawdziwość jego tez.

No dobra, tyle już sobie luźno i o właściwie niczym (?) popisałem, że wypadałoby wyrazić jakieś konkretne tezy, postawić wnioski, porazić pointą i przyfastrygować między oczy kropką nad i... Zróbmyż to zatem!

Otóż moja pierwsza na dzień dzisiejszy teza jest taka: "POrzućcie wszelką nadzieję wy, którzy chcecie zbawienia i nawrócenia lemingów!" Wystarczy usiąść i porządnie się zastanowić - nie trzeba do tego nawet czytać Spenglera czy choćby mnie (?) - ludzie żyjący w ogromnych miastach, wykorzenieni, karmieni rozrywką, robiący dla chleba coś, czego sami przeważnie nie rozumieją (przynajmniej w którychś z głównych aspektów), totalnie zależni od (dalekiej a jakże jednak bliskiej) władzy (choćby dostawy prądu, żarcia do sklepów, wywóz śmieci - wsio!), edukowani w postoświeceniowych szkołach i potem przez całe życie karmieni leberalną propagandą - to nie są ci sami ludzie, co chłopi sprzed paru setek lat, co księża z epoki dobrze przed V2, co jakiś rycerz, kupiec sukienny czy choćby ziemianin z II RP!

Ci ludzie, ci nowi, o nich teraz, mają swoje zalety. Są często inteligentni. Na swój sposób są ideowi... To jednak nie są te idee, które nas motywują - całkiem po prostu. Zaś ta ich inteligencja jest, z naszego punktu widzenia, jałowa, pusta i kazuistyczna. Jednak w ich oczach TO MY jesteśmy zgrają prymitywnych, krwiożerczych albo co najmniej religijnie-fanatycznych, kseno- i homofobicznych męskich świń... Z niewielką domieszką kobiet zbyt głupich, by dojrzeć swoją niewolniczą głupotę, służą więc tym męskim świniom w nadziei na głaski. Ale przecież cała ta zgraja jest tak czy tak przeznaczona na śmietnik historii! My znaczy. Już wkrótce!

No i zaskoczę pewnie niejednego (jeśli ktoś tak daleko doczytał) mówiąc, że ja całkiem tych ludzi rozumiem. Z ich punktu widzenia mają rację. Podejrzewam, że jeśli "ludzkości" uda się kiedyś zachować przy życiu czystą korę mózgową w jakiś fizjologicznym płynie - to na pewno będzie ona głosowała na Zielonych ileśtam, któryś tam avatar SLD, albo po prostu na Platfusów Obywatelskich. Po prostu jak się TYLKO mózgiem kompinuje, to się do takich dochodzi wniosków. Z życiem nie ma to z drugiej strony nic wspólnego, że nie będę już mówił o jajach, hormonach, czy czymś tak nieuchwytnym jak honor czy godność. I dla mnie, jak i, jak sądzę, dla prawicy w ogóle, TO właśnie jest istotne.

Z drugiej strony sytuacja jest naprawdę zabawna, bo prawdziwa nauka przyznaje jednak NAM rację. Weźmy taką matematykę i słynne (?) twierdzenie Gödla. B. dobrze udowodnione i nie do podważenia! Mówiące w sumie, że nie da się niczego racjonalnie udowodnić, ponieważ każde twierdzenie opiera się, z konieczności, na aksjomatach, które nie są udowodnione i udowodnić ich się w ramach tego samego systemu nie da. Z czego wynika, że wszystko co nam się na podst. racjonalnego mędrkowania wydaje pewne, całkiem pewne nie jest.

Powie ktoś, że 2 + 2 jest pewne. No dobra, choć i na ten temat dałoby się popolemizować, jako ze cała matematyka opiera się na pewnych, nielicznych ale jednak, aksjomatach. NIEUDOWODNIONYCH! Jednak mówimy tutaj o życiu, a 2 + 2 = 4 przekłada się na życie społeczne, historię i takie złożone sprawy dość jednak marnie. Może się faktycznie przydać, raczej nie będzie tak, że okaże się fałszywe, ale co z tego faktu w ogromnej większości przypadków wynika? No a najważniejsze jest to, że przecież 2 + 2 = 4 nie zostało nigdzie UDOWODNIONE - tak po prostu jest, za każdym razem. Czyli jednak to sprawa PRAWICOWA, a nie lewicowo-oświeceniowego mędrkowania. Q.e.d.

Jednak oczywiście coś tam pewne jest, a w każdym razie żeby w miarę sensownie żyć, musimy postępować tak, jakby było. Zgoda, ale filozofia na tym się opierająca, to już nie jest oświeceniowe mędrkowanie różnych Michników i (toutes proportions gardées) Kołakowskich (zresztą tego drugiego prowadzące do niemal czystego "błazeńskiego" sceptycyzmu), tylko jakieś fenomenologie. Fenomenologia zaś, o czym co bystrzejsza lewizna wie, jest NASZA! Tylko że my o niej nic nie wiemy, a już całkiem o tej, która (choć pod innym mianem) obfitym strumieniem płynie ze Spenglera.

Nasza jest także autentyczna nowoczesna biologia. Z Darwinem włącznie, jeśli nie wprost na czele! Co by na ten temat nie mówili różni duchowni (zresztą co to dziś w większości przypadków za duchowni?), a nawet sam Spengler. (Który za Darwinem nie szalał, choć raczej nie Darwina zwalczał, a różnych "darwinistów" spod znaku Herberta Spencera i scjentyzmu.) Jednak fakt, że, jak to cudownie ujął szwedzki socjobiolog Svante Folín w swej książce "Den påklädda apan" ("Ubrana małpa", dopiero po latach odkryłem, że napisałem "nakna", czyli "naga", jak u Desmonda Morrisa): "społeczeństwa w których o obcych dbano bardziej niż o swoich, jeśli kiedykolwiek istniały, dawno wyginęły, tak samo społeczeństwa gdzie np. mężczyźni zabijają się walcząc o wdzięki kobiet po przekwitaniu".

Pewne biologiczne fakty zawsze w ostatecznej instancji przeważą. Widać to choćby we wzroście przemocy, spowodowanej bez wątpienia obecnym "pokojem", ale w większym zapewne stopniu przeludnieniem i wymieszaniem ludzi z rozbiciem tradycyjnych więzi i struktur społecznych. Czytać Roberta Ardreya kto potrafi i chce coś o tych sprawach wiedzieć! Jak kiedyś pisałem, taki Sierakowski może sobie zagadać o "samcach alfa", ale gdyby naprawdę nos do tego pojęcia przystawił, uciekłby z piskiem jak szczeniak po trąceniu nosem jeża!

Tak samo cybernetyka jest nasza! Spengler jej nie znał bo nie mógł, ale dopiero ona przepięknie wyjaśnia i potwierdza jego genialne i super-przenikliwe tezy. I tak to wygląda - mamy rację, nawet czysto intelektualnie, jednak od poziomu, na który niewielu ludzi w ogóle się kiedykolwiek wdrapie. A już na pewno żaden obecny mędrkujący postępowy intelektualista. Czyli intelektualna wersja wielkomiejskiego leminga. Co więc powiedzieć o prawdziwych lemingach?

Mamy rację i jeśli potrafimy to praktycznie wykorzystać, to może coś uda nam się osiągnąć. Jeśli przy okazji przeciągniemy paru zabłąkanych lemingów do naszego obozu - ale podkreślam: ZABŁĄKANYCH, bo innych nigdy nam się przekonać nie uda! I nacisk tutaj na "przy okazji".

Jeśli ktoś chce się przekonać, że ma rację - że mamy rację - niech zajmie się studiowaniem tych spraw. A potem... albo i w czasie... albo i przedtem... Pogada o tym z kimś, np. ze mną. Ale to tak czy tak sprawy nie załatwi! Musimy jeszcze zacząć coś robić. A z tym naprawdę nie jest łatwo, bo trendy historii - o ile b. się nie mylę, co by było niezwykle wprost cudowną sprawą! - są przeciw nam. A w każdym razie nie pozwolą nam już nigdy na zrobienie takich rzeczy, o jakich wielu z nas wciąż marzy. I dlaczego nie miałoby marzyć, skoro nie wie, skoro nie rozumie, co się w istocie zmieniło, czym jest obecny świat w stosunku do tego świata, w którym, gdyby to od niego zależało, pragnąłby żyć?

Jednak do tego by to zrozumieć, musiałby ten ktoś całkiem zmienić całą swoja perspektywę... Na historię, życie społeczne, życie w ogóle... Musiałby znaleźć i zacząć umieć stosować filozofię, która by mu zastąpiła te postoświeceniowe popłuczny, którymi żył od pieluszek... Którymi wszyscy wokół żyją. Którymi ogromna większość żyć będzie po wieczne czasy. To znaczy do całkowitego upadku zachodniej cywilizacji.

A wiec jednak, poza hasłem "róbmy coś wreszcie do kurwy nędzy, bo samym wirtualnym biciem piany nic się nie da osiągnąć", wygląda jednak że potrzebne nam jest to nowe Oświecenie, o którym pisał Dávila. A więc wznoszę toast za Oświecenie Bis! A teraz do roboty!

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, listopada 27, 2008

Gra do jednej bramki czyli Ojropa

Całkiem niedługo wielkie wydarzenia sportowe będą prawdopodobnie wyglądać jakoś tak. Do miasteczka przyjeżdża aktualny mistrz świata w piłce nożnej, wzmocniony jeszcze paroma najlepszymi graczami Polonii Golina i sklonowanym Pelé z najlepszych lat, by stoczyć mecz z miejscowym zespołem Tusk FC (dawniej Szmacianka). Tłumy rozentuzjazmowanych kibiców, pomalowane gęby, histeryczni sprawozdawcy, telewizje widne, tajne i dwópłciowe (a nawet więcej).

Zaczyna się mecz. Wszystko fajnie, mistrzowie pokazują sztuczki, miejscowi się pocą... Jednak wynik do przerwy, o dziwo, zero zero. Po przerwie też, a aż do dziewięćdziesiątej drugiej minuty, kiedy to wprowadzony przez chwilą defensywny (lewy) pomocnik Tusk FC (dawniej Szmacianka) mija dyskutujących o czymś z zapałem i żywą gestykulacją obrońców gości, i dalekim kopem lobuje leżącego kawałek obok bramki i zainteresowaniem przeglądającego wyjęte z kieszeni spodenek pisemko soft-porno bramkarza.

Szał na trybunach, meksykańska fala... Na drugi dzień media mają wreszcie o czym pisać: mistrzowie świata grali jak patałachy, górą nasi z Tusk FC (dawniej Szmacianka)! Nieprawdopodobne? Ależ wcale nie, po prostu niewielka zmiana przepisów!

Albo boks. Niechby zresztą i walka w klatce - co mi tam! Z kopaniem po jądrach i wydłubywaniem oczu, jak najbardziej. Przyjeżdża taka krzyżówka Bas Ruttena z Ronnym Coutourem (chociaż widziałem jak ten niedawno przegrał przez nokaut) i jeszcze paroma, a miejscowy gieroj wali go jak chce. A tamten całkiem nic. Dlaczego? No bo mu zabroniono - ot dlaczego! "Nam strzelać nie kazano!" A bardziej wprost - "Nam Ojropa zakazała strzelać bramek". Proste! To samo z waleniem w pysk, w przypadku boksu czy innego walę tudo.

Jaki to ma związek z czymkolwiek? A taki mianowicie, że to jest dokładnie sytuacja zbliżającego się (co do tego nigdy nie miałem cienia wątpliwości) ponownego referendum w Irlandii. Plus wszystkich ojropejskich referendów, które, jeśli odpowiednim ludziom (czytaj ojropejsom) zależy, będą zawsze powtarzane tyle razy, aż skutek okaże się... Już tak przecież bywało, gdzieśtam w sprawie waluty ojro. I tak się to będzie zawsze robić długo, aż mistrz świata, nie mając po co naprawdę grać, się rozmarzy na temat piersi (ach!) swojej dalekiej w tej chwili i pewnie już śpiącej smacznie narzeczonej... Zapominając o meczu... Albo cała drużyna z nudów pójdzie na wódkę...

Pozwalając chłopcom z Tusk FC (dawniej Szmacianka) strzelić tę jedną jedyną bramkę, która zapisze ich imiona w historii. Albo kopnąć mistrza klatkowego valetudo tyle razy w kostkę, aż zawyje z bólu i odklepie.

Od razu oczywiście wiedziałem, że powtarzanie referendów w ciągu krótkiego czasu - a czas uczciwy to by było tak z co najmniej 10 latek, jak sądzę - jest świństwem i oszustwem. Jednak akurat przed chwilą uświadomiłem sobie dokładnie na czym to polega. I udało mi się to wyrazić w języku, który, teoretycznie, powinien być zrozumiały nawet dla co bystrzejszego leminga co się podnieca sportowym kibicowaniem.

No bo po prostu tak jest! W tym najistotniejszym dzisiaj i najbliższym nam ponownym referendum, jedna strona nie ma już absolutnie NIC do wygrania - bo przecież JUŻ wygrała co do wygrania było. Druga zaś, z samej natury tej gry, z natury jej zabawnych ojro-zmodyfikowanych przepisów, nie jest już absolutnie niczym zagrożona: jeśli przegra, to ze stuprocentową pewnością otrzyma następną szansę... i następną... i następną... (Chyba że cała Unia jak wielka purchawa gruchnie i rozpadnie się wydając z siebie smród bijący pod niebiosa. Ale to już inna historia.)

Jedna więc strona nie może przegrać i W KOŃCU musi kiedyś wygrać, podczas gdy druga wygrać nijak i absolutnie NIE może i wie, że w końcu przegra... Fajne, prawda? To się nazywa DEMOKRACJA, gdyby ktoś jeszcze nie wiedział. Demokracja - w odróżnieniu od populizmu, czyli "władzy ludu". Ale to jest tak cudowna rzecz, a prawdziwa demokracja, że naprawdę powinniśmy wedle jej zasad zorganizować o wiele więcej dziedzin naszego życia. Na przykład sport, w końcu to takie dzisiaj cholernie ważne!

No więc ja to niniejszym oficjalnie przedstawiłem, a teraz oficjalnie postuluję, żeby to, najlepiej od nowego roku, wprowadzić. A wszelkich innych rodzajów sportu - jako wstecznych, oszołomskich, fanatycznych, populistycznych, rasistowskie... (Kto pilnie czyta Gazetnik Wyborczy ten sobie sam dopisze tutaj dowolną ilość epitetów.) Zakazać i ścigać za każde o nich wspomnienie!

Barroso! Borrell! Kohn-Bendit! Tusk! Schetyna! I cała smętna reszto ojro-szuj, ojro-świrów i ojro-kanciarzy. Do was mówię! Zreformujcie nam ten sport co żywo, żeby wreszcie było demokratycznie, postępowo i po europejsku! Z góry dziękuję.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

P.S. Wcześniej tego tu nie umieściłem, bo niewiele ostatnio piszę i uznałem, że i tak mało kto to ujrzy. Ale skoro już napisałem, to umieszczam. Na razie tutaj, bo to szybsze i chyba skuteczniejsze, potem to ew. przeniosę na boczek. To naprawdę piękna akcja i prosiłbym o jej wsparcie.

Mikolaj.png

niedziela, listopada 23, 2008

Co słychać u naszych lewicowych braci - odc. 2

Poniżej drugi odcinek tłumaczenia lewackiej książki pt. "Bodyhammer: Tactics and Self-Defense for the Modern Protester". Czyli w sumie: "Jak się nie dać tzw. siłom porządku na usługach postkomuny, ojropy, ruskich agentów, cieniasów i całej tej obrzydliwej reszty". Może lewizna tak by tego nie przetłumaczyła, ale my sobie tak właśnie tłumaczymy, bo nam wolno. (Prawda towarzysze?) A w dodatku są tu b. fajne historyczne informacje i interesujące obrazki. Co nie powinno być całkiem bez znaczenia dla intelektulanie nastawionej (żeby nie powiedzieć spenglerycznej, prawicy. N'est-ce pas?) No więc jedziemy!


Wybór typu tarczy

Jako osoba dokonująca samoobrony z założenia bez broni, posiadasz szeroki wachlarz możliwości w zakresie taktyki użycia tarczy. Dla naszych potrzeb jesteśmy zainteresowani w tworzeniu formacji ściany z tarcz, zapewniającej swobodę poruszania się i obrony. Oznacza to, że możesz wybrać pomiędzy tarczą wykorzystującą tradycyjną jednoręczną metodę, albo też tarczą wykorzystującą metodę dwuręczną. Podczas gdy tarcza jednoręczna zapewnia większą manewrowość, tarcze dwóręczne dają większą siłę do obrony samego siebie i odpychania atakującego.

Ponieważ poza tym jest się nieuzbrojonym, dwuręczne tarcze powinny być zdecydowanie preferowane i stanowić centrum każdej ściany tarcz. Metody z użyciem obu typów zostaną poniżej opisane.

Drugą kwestią do rozważenia jest konstrukcja tarczy. Podczas gdy wiele zależy tu od kosztów i dostępnych materiałów, są i inne czynniki, które powinno się uwzględnić.


Transport:

Jeśli twoja akcja wymaga przekraczania granicy, zabierz ze sobą materiały na tarcze, które mogą być także stosowane jako codzienne artykuły. Duże tekturowe pudło (na przykład wypełnione starymi książkami) na tylnym siedzeniu, albo kilka nienadmuchanych dętek na twój spływ tratwą, łatwo zostaną przeoczone przez władze.

Możliwość ukrycia:

Zabranie tarczy z miejsca, gdzie jesteś zakwaterowany, do miejsce zbiórki na akcję może stanowić pewien problem. Oczywiście duże tarcze trudniej jest ukryć. Zaletą nadmuchiwanych tarcz jest to, że mogą zostać całkiem szybko skonstruowane już w miejscu zbiórki.


Manewrowość:

Jeśli spodziewasz się, że będziesz biegał i obawiasz się, że nie będzie dość członków ściany tarcz do zapewnienia ruchliwej (dosł. "chodzącej") ochrony, uwzględnij fakt, że większe tarcze typu scutum (wieżowe) mogą znacznie utrudniać bieganie z nimi. Kiedy się je utrzymuje w pozycji, twoje kolana mogą uderzać o spód tarczy, i w ogóle są one dość nieporęczne.


Typ akcji:

Jest nadzieja, że będziesz sobie zdawał sprawę z tego, jaki ogólnie typ akcji bezpośredniej jest planowany, jak też jakie środki policja planuje użyć. Większe tarcze lepiej zabezpieczają przed pociskami miotanymi, podczas gdy mniejsze zapewniają lepszą manewrowość przy obronie przed pałkami. Nigdy nie niedoceniaj tego, co policja będzie czynić, ale jeśli wiesz, że jej siły nie są wyposażone w gumowe kule, możesz przyjąć, że walka wręcz jest bardziej prawdopodobna. Także, jeśli typ akcji wymaga obrony pewnego terenu, większe tarcze sa lepsze - choćby z powodu ich imponującego wyglądu.

Typy tarcz i ich zalety

NB. Prostsze metody "zrób to sam" zakładają, że tarcze będą bardziej płaskie, podczas gdy tradycyjnie wszystkie tarcze były zaokrąglone (w sensie "wypukle", przyp. tłumacz) , żeby lepiej odbijać ciosy i kryć ciało. Zaokrąglone tarcze są znacznie trudniejsze do wykonania z większości materiałów. Dla naszych tutaj celów także tarcze o twardych, nie zaś zaokrąglonych, kantach dają się lepiej adaptować do sytuacji, dlatego rozważ nadanie tarczy kształtu prostokątnego (np. podstawowa zakrzywiona okrągła tarcza stanie się płaską "kwadratową").

Tarcza okrągła:

Najbardziej podstawowe (i najprostsze do wykonania z pokryw kubłów na śmieci) są małe okrągłe tarcze, zazwyczaj mierzące 2 1/2 do 3 stóp średnicy (czyli jakieś 76 do 9 cm). Jest to wspólny rozmiar tacz policji w wielu europejskich krajach. Jest ona zwarta i łatwa w użyciu, zapewniając ochronę dla głowy i torsu. Jest to także ten wariant, do którego wykorzystasz dętki.


Okrągła tarcza z ery wikingów

I to na razie na tyle. Jeśli Bóg, Publiczność, sytuacja tu i tam pozwoli, to c.d.n.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

Co słychać u naszych lewicowych braci - odc. 1

Intelektualne dokonania dzisiejszej lewicy (jak i lewicy w ogóle) dałyby się w sumie podsumować prościutkim wierszykiem:
Coś tam w lesie stuknęło,
Coś tam w lesie huknęło,
A to Sierakowski z drzewa spadł,
Złamał sobie w łepku gnat.

(I teraz tym złamanym gnatem w łepku pojmuje i objaśnia innym Marksa, Lenina i Pol Pota. Oj dana, dana!)
I to by załatwiało sprawę intelektualnych lewicy dokonań, ale są i inne, bardziej praktyczne, gdzie lewizna ma pewne osiągnięcia. Czy cenne, to kwestia dyskusji, natomiast z pewnością warte poznania przez ludzi dostatecznie ciekawych swojej epoki i dociekliwych. No więc jest tak, że dorwałem niedawno ebooka zatytułowanego "Bodyhammer: Tactics and Self-Defense for the Modern Protester". Czyli mniej więcej "Bodiczek: Taktyka i samoobrona dla dzisiejszego uczestnika protestów". "Bodiczek", wyjaśniam pięknym i niezainteresowanym telewizyjnymi głupotami paniom, to jest takie wpadanie drug w druga, stosowane w hokeju.

"Bodyhammer" zaś to dosłownie "młot cielesny" - gdyby komuś się "bodiczek" nie podobał.
Autorem jest niejaki sarin, z którym można się ponoć nawet skontaktować pisząc maila na sarin@devo.com. Ja nie próbowałem, ale jeśli komuś się uda, chętnie się o tym dowiem. Teraz sobie to dzieło przetłumaczymy. Może w całości i w odcinkach, jeśli będzie żywiołowa i w miarę przychylna reakcja... (Nie mówiąc już na ulicach.) Albo też wybór. No to jedziemy! (Tłumaczenie jak najbardziej wierne, podkreślam, Mamy w końcu tę lewiznę poznać, a nie snuć sobie na jej temat bajki, prawda? Tylko rozbiję to na mniejsze akapity, dla czytelności.)

Okładka (czyli taka niby-okładka, bo to przecież ebook) jest taka:


Potem mamy motto: “I will force my body to be my weapon and my statement so...”
Czyje? Podobno The Stranglers, “Death & Night & Blood”. A znaczy to, gdyby ktoś nie wiedział, "Zmuszę moje ciało by było moją bronią i moją deklaracją, aby...".

Wstęp

Technologia zmieniła uliczne prostesty. W przeszłych stuleciach masa ludzka pragnąca się wyrazić, mogła zostać uciszona jedynie przez aktywny ogień z broni palnej. Jednak nadejście opancerzenia do tłumienia rozruchów, gazów łzawiących i "mniej zabójczych" pocisków pozwoliły rządzącemu establishmentowi z ogromną łatwością zdusić głos ludzi ulicznych protestach, a nawet z lepszym piarem.

Celem tej broszurki jest pomoć w zachowaniu naszej wolności wypowiedzi i publicznego poruszania się za pomocą wyrażania naszych opinii. Celem nie jest reklamowanie czy zachęcanie do ulicznych bitew. Nikt nie zamierza nawiązywać walki z policją czy armią. Jesteśmy na ulicach by nas widzano i słyszano, ale jest to coraz trudniejsze, jako że aresztowania i urazy zadawane nam przez siły porządkowe mają na celu wyciszyć nasze głosy z ogólnego równania.

Jedną z korzyści z naszego nowoczesnego i marnotrawnego społeczeństwa masowej konsumpcji jest to, iż pozwala nam ochronić się przed tymi siłami. Posiadamy materiały i środki aby obronić nasze protesty i utrzymać policję na dystans. Naszą metodą jest samoobrona. Maszerujemy z misją, i jeśli ludzie posiadający siłę nakażą innym zatrzymać nas, mamy prawo bronić naszych ciał, tak samo jak naszego przekazu.

Ta broszurka została napisana w celu uświadomieniu protestującym w Północnej Ameryce o potrzebie taktyki samooobrony. Większość tej książki została silnie zainspirowana przez ruch Białych Kombinezonów (White Overalls) w Europie, który ma o wiele dłuższą historię osiągania zmian poprzez potężne demonstracje. Jesteśmy im winni podziękowanie i mamy nadzieję, że w Ameryce także nasze głosy znajdą tę samą siłę.


Część I

Typy i konstrukcje tarcz

Typ tarczy, którego ci potrzeba, zależy od głównych czynników, jakimi jest szybkość wykonania, możliwość ukrycia, działania w jakich będzie użyta, oraz dostępne materiały.

Rzymska płaskorzeźba ukazująca formację testudo

Wybór typu tarczy


...


To na razie tyle. Supense powinien narastać, bo tak cwanie przerwałem! Może jednak to nikomu do niczego i tak nie potrzebne, więc po co? Więc czekam na głosy. (Zemke, ozwij się!) A więc na razie mówię: c.d.n. Deo et Publico volente.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

wtorek, listopada 11, 2008

Opadów w zarządach i nie doganiać równowagi

Jeśli wątpisz Czytelniku, że "człowiek to brzmi dumnie"... (Oczywiście "czytelnik blogu triariusa" brzmi jeszcze o wiele dumniej.) Jeśli noc w noc zlany zimnym potem budzisz się, bo przyśniło Ci się, że zastąpiły Cię komputery... (I żona musi Ci potem parzyć ziółka, teściowa zaś głaskać po główce, byś znowu zasnął.) Otrząśnij się z tego stanu! Człowiek to NAPRAWDĘ BRZMI dumnie i żadne komputery przez najbliższe stulecia go (w tym i Ciebie) nie zastąpią! Zbyt są bowiem durne. Co zaraz udowodnię.

Poniżej dowód niezbity, który powinien Ci (a także Szan. Małżonce i jej Mamusi) zapewnić słodki i relaksujący sen - po wieki wieków.

Otóż wrzuciłem ci ja dzisiaj (to "ci" jest czysto retoryczne, takie "oj dana dana", więc z małej) swój niedawny tekścik o Gołocie w http://translate.google.com i przetłumaczyłem go na angielski. Angielski, który w wyniku tego powstał, ubawił mnie tak okrutnie, że niemal żałowałem, iż przedtem nie założyłem pampersa. Przyszło mi do głowy, że jeśli teraz z kolei przetłumaczę to tłumaczenie z powrotem na polski, to wielu ludzi, którzy może by nie całkiem potrafili docenić obłędność tamtego tłumaczenia na angielski, teraz to doceni. I w dodatku ubaw będzie jeszcze większy.

Jak żem pomyślał, tak też żem zrobił. Oto uzyskane z Gugla tłumaczenie z polskiego na polski.

Na początek jednak ustalmy jak nazywa się teraz mój blog...

"Uniwersytet w takt, wdzięk i elegancja "Szarżujący Buffalo"
- oto tak się on teraz nazywa!

No a jak też brzmi jego motto?

To nie zamierza umrzeć za ojczyznę. Chodzi o to, że jest on draniu umrzeć za jego ojczyzny.

W sumie niemal może być, prawda? Tyle że nie całkiem gramatycznie i on, znaczy draniu, ma kilka ojczyzn zamiast jednej. Będzie jeszcze lepiej, obiecuję!

Tytuł tekstu jest niemal w porządku, choć jednak oznacza co innego:

Gołota lub III RP (biężączka)

Ten wybór mnie osobiście wydaje się dość nieciekawy.

Teraz w końcu sam tekst - prosto z Gugla. Można sobie poszukać co tam było w oryginale, ale każdy chyba uwierzy, że ja jednak piszę z nieco większym sensem. Zresztą oryginał jest dostępny tutaj. No więc jedziemy:


Andrzej Gołota po walce kilka sekund poleciał na pokładzie. I wciąż mam kilka razy w ustach, i coś go tkęło... Pomyślałem sobie (jąkanie nie wolno reprodukować, przepraszam!): "Am I do 20 lat ćpałem anabole, że ja teraz nie może pęknąć mięśni? Na przykład, w lewym bicepsie? "Jak myśli, i tak zrobił. Nic ci widać, nie było, choć sam w sobie był b. Czyste i wyglądał solidnie. Spojrzał na jego lewy biceps. Co się wydarzyło w tym czasie nie było tego sprawy. "Ach, chociaż Czy jakiekolwiek zaczerwienienie, ponieważ nie można opuchlizny!"

Niestety, pocierać biceps ukraść, zaczerwienił się i, Boże, spuchł, nie było możliwości, ponieważ Gołota nadal wroga pobić. Dowiezienie lewo na skórze, więc okrągłe Co to jest rzeczywiście udało. Nie bardzo dobrze znane, dlaczego, ponieważ biceps wyglądał dokładnie tak samo w przerwie po pierwszej turze, a w trakcie, a drugi Gołota już nie wyszedł. "TKO W 1 rundzie". Nawet w historia oznaczało to tak samo jak gdyby umieścić przed "TKO w 1 rundzie.

Rozumiem, że nie było rannych. Jedyną różnicą jest to, że jeśli miało być "złamana mięśniowej", jak poszukiwanych przez ekspertów spotkania w telewizji, że prawdopodobnie coś bardziej widoczne. Pod względem obrzęk cum zsinienie. I poza mięśni, lub raczej ich haki, split z prostu zbyt długie i intensywne ćpania anaboli - tak że chciał Grzegorzu Indyku! ( "Dinde" jest francuski indyka, więc mogę to sobie inaczej z Boy tłumaczyć, powoli do mnie!).

W sumie Gołota po raz kolejny okazały się być czymś typowym dla III RP. Chociaż jest to rzeczywiście znacznie lepiej zbudowany i ma znacznie lepszą technikę (że nie odmówi), wpływ na ogół bardzo podobne. Gołota może również pole, aż do jego powiedzenia "mózgu", nie osiągnie przykry fakt, że ktoś może dać mu w pysku. A on odmawia dalszej walki I to nie w taki sposób (jako profesjonalny bokser), gdzie inteligentny - że to, że daje cios do golenie, to opadów w zarządach i nie doganiać równowagi, w wyniku której sędzia musi ogłoszenia nokaut.

Gołota w większości - jeśli tak jest to świadomy (?) - W dalszym ciągu odmawia walki, pokonuje drugiego, który twierdzi dla tej walce nie przejść do następnej rundy... Tym razem, z biceps, wziął go i tak bardzo inteligentne. Możesz zobaczyć, że doświadczenia, ale jakby go płaci!

W sumie - mimo imponującej mięśni i cool technologii, wspieranych przez dobrych prędkości - ten facet prawie zawsze kompromitował Polskę. I że tak cwani macherzy entuzjazmem go za głupca dziesięcioleci ludzie tak efektywnie, jak globalne Zastanawiam wmawiali-niewido i nowe skrzyżowanie Joe Louis i Jack Dempsey Rockym Marciano, jest dla mnie jedną z najczęstszych III RP i wszystkich aspektów, że komunizm, a następnie leberalizm dokonały tego nieszczęsnym narodem. (Oczywiście Nie zapominając o tym, współfinansowane było przedtem.)

"Jeśli bydła", więc trzeba myśleć cwani macherzy z udziałów w Gołocie i różnego telewizor, "kupił Kwaśniewski, Unii Europejskiej, Wałęsa, Tusk i cała reszta, dlaczego robimy nie musisz go sprzedawać również Gołoty? " Jak uważasz, tak dobrze zrobione, a ludzi jest, oczywiście, chętnie kupił. Jak zawsze.

Jeśli ktoś wytłumaczyć mi młodych przez dwadzieścia lat i była III RP, chyba że wykażą, że wyciąg do filmu, nieocenzurowane, z kariery Andrzeja Gołoty. Ze szczególnym naciskiem na głosy różnych ekspertów telewizyjnych. Istnieje prawdopodobnie nie lepiej wyraża koszmaru, że rzeczą i skala upadku z nieszczęsnego narodu.

* * * * *

Niezłe, co? Choć muszę przyznać, że dla kogoś naprawdę dobrze znającego angielski przekład na ten język był jeszcze o wiele zabawniejszy. Kto chce, może sobie wrzucić w guglowego tłumacza (link jest u góry) jakiś fajny tekst, i zobaczyć. To jest jednak blog zasadniczo polskojęzyczny, więc mamy tłumaczenie z polskiego na polski.

Wniosek z tego? Drogi Czytelniku, daj teściowej i małżonce spokojnie w nocy pospać, przestań się trapić i frasować! Co byś tam dla chleba nie robił, Gugiel Cię na pewno jeszcze przez najbliższe trzy wieki zastąpić nie zdoła. No a Polski to jednak trudna język! Oczywiście o ile mówimy o prozie i sprawach praktycznych, bo czystej poezji to nikt już tak jak Gugiel tworzyć dzisiaj nie potrafi!


triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, listopada 10, 2008

Obama Obamą, ale Semper Fi obchodzą dziś 233 urodziny

Ostatnie wybory w Stanach wypadły, z punktu widzenia kogoś kto czyta mój blog bez skrętu kiszek, zaiste paskudnie... Nie będę już nawet się nad tym rozwodził - zbyt smutne, zbyt obrzydliwe, zbyt fatalnie wróżące na przyszłość nam w Polsce, a także cywilizacji białego człowieka w ogólności.

Tym bardziej jednak warto uczcić 223 rocznicę powstania Korpusu Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych. Już sama ich dewiza "Semper Fidelis" (w skrócie "Semper Fi") - czyli "Zawsze Wierny", zasługuje na hołd. A już szczególnie w tych naszych podłych czasach, kiedy tak ostro kontrastuje ze wszystkim co nas otacza i czym się nasze dzieci karmi.

O amerykańskiej piechocie morskiej, czyli Marines, powiedział Ronald Reagan:
Niektórzy ludzie spędzają całe życie zastanawiając się, czy uczynili na świecie jakąkolwiek różnicę. Marines nie mają tego problemu.
Skoro już jesteśmy przy cytatach, to warto może przytoczyć słowa pewnego nieznanego z nazwiska Kanadyjczyka, który, mniej od Ronalda Reagana dbając o lapidarność, opisał tę formację w ten sposób:
Marines to najdziwniejsza rasa ludzkich istot, jaką kiedykolwiek spotkałem. Traktują swą służbę jak gdyby była jakimś rodzajem kultu, przyklejając swój emblemat na wszystko co posiadają, przybierając wygląd oszalałych fanatyków z włosami o długości całkiem niegodnej gentlemana, czcząc swego Komendanta niemal jakby był bogiem i wydając zwierzęce odgłosy jak banda dzikusów. Walczą jak wściekłe psy z najbłahszego powodu, jedynie po to by coś się działo, i są najbezczelniejszymi skurwysynami jakich kiedykolwiek znałem. Większość z nich ma najbardziej niewyparzone gęby i piją o wiele więcej niż wynoszą możliwości normalnego człowieka, ale ich duch i poczucie braterstwa czyni ich wyjątkowymi. Ogólnie mówiąc, amerykańscy Marines z którymi miałem do czynienia są najbardziej profesjonalnymi żołnierzami i najwspanialszymi ludźmi, jakich dane mi było spotkać.
Najcelniej jednak chyba powiedziała to samo Eleanor Roosevelt. Tak celnie, że jestem jej niemal w stanie wybaczyć różne znacznie głupsze wypowiedzi i skłonności. Tak oto:
Marines których spotkałam na całym świecie mają najczystsze ciała, najbrudniejsze umysły, najwyższe morale i najniższą moralność ze wszystkich grup zwierząt jakie kiedykolwiek widziałam. Dzięki Bogu za Korpus Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych!
Mógłbym niby ten wpis - oczywiście poza głównym adresatem czyli dzisiejszym solenizantem - zadedykować różnym zabawnym ludziom - od marszałka "Drzwi od Stodoły" Komorowskiego po paru światłych biskupów, namiętnie pragnących z każdego katolika uczynić kastrowanego ministranta o nieokreślonej orientacji seksualnej i rozbuchanej do schizofrenicznych rozmiarów zdolności wybaczania... Ale się powstrzymam - ci naprawdę zabawni ludzie i tak przecież nie czytają mojego bloga.

Powiem więc tylko: Najserdeczniejsze Życzenia Urodzinowe Semper Fi!

A swoją drogą to nasi śpiący rycerze pod Giewontem także by się mogli zacząć powoli budzić. To i owo do roboty by się dla nich chyba znalazło.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, listopada 09, 2008

Chcecie ludzie wiedzieć o co mi właściwie chodzi?

No więc wam mówię...

Otóż ma być tak:



(Fakt, doceniam, że można takie coś dzisiaj łatwo usłyszeć! Gdyby na tym się miało skończyć, nie miałbym wielkiej pretensji do nikogo - cóż Cywilizacja zamiast Kultury. Ale idą o wiele gorsze czasy, a wtedy i tego nie będzie.)

I tak:



(Najpiękniejszy duet miłośny w historii muzyki. A kto się nie zgadza, niech udeptuje ziemię! Normalnie, nawiasem mówiąc, nie szaleję za panią von Otter, ale tutaj jako Neron jest świetna, podczas gdy wiele ładnych i kobiecych śpiewaczek po prostu fałszuje, Bóg wie czemu, ale podejrzewam belcanto.)

OK, wiem że nie zawsze macie aż tak uduchowione potrzeby. Więc czasem może być tak i nie będę miał cienia pretensji:



Tak też może być:



(Piękna, hiper-buntownicza, jakobicka śpiewka! Żeby takie teraz - na temat Ojrounii i chłopców Tuska! Marzenie ściętej głowy.)

Albo nawet tak:



(Brak zębów i pedalstwo głównego wokalisty nie ma aż takiego znaczenia, widać jednak tolerancji mi nie brakuje. A teraz jednak powrót na samą górę proszę i od nowa! Choć możecie się zgłosić po więcej skocznych i w sumie nowoczesnych kawałków, nie samym Monteverdim człek żyje.)

Ale na pewno nie ma być tego, co zewsząd teraz słychać! Proste?

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, listopada 08, 2008

What's it about i Jak działają synapsy leminga

Jednym z najnowszych i najcenniejszych egzemplarzy w mojej kolekcji sentencji, mott i bonmotów jest takie oto cudownie wieloznaczne i z każdej strony prawdziwe stwierdzenie: "It's not about who's right, but who's left". Nie wiem jak tam obecnie na naszej prawicy ze znajomością niuansów angielszczyzny, więc wyjaśnię. (Nie obrażać się, dla kogo to oczywiste!).

Może najpierw skąd pochodzi ta sentencja. Pochodzi od "ojca amerykańskiego karate" Eda Parkera. To by mogło stanowić kolejne clou, pozwalające zrozumieć, dlaczego tak mi się to podoba i o co tu chodzi. Dodać jeszcze mogę, że sentencję tę znalazłem w książce Marca "Animal" MacYounga na temat zastosowania sztuk walki na realnej i często niezbyt przyjaznej ulicy. "Animal" od dobrze ponad dziesięciolecia dostarcza mi, jakby mimochodem, także i sentencji. Zapłodnił mnie zresztą do obecnego tytułu tego bloga: "Wyższa Szkoła Taktu, Wdzięku i Elegancji 'Szarżujący Bawół'".

Dalej nie jest całkiem jasne, co w tym stwierdzeniu widzę? No to wyjaśniam. Można to przetłumaczyć na przykład tak: "Nie chodzi o to kto jest prawicą, tylko kto jest lewicą". Jest to zabawnie przewrotne, sugerujące jakieś głębie - czysty paradoks i coś w rodzaju koanu o klaskaniu jedną ręką. No i pasuje na prawicowe stronki. Nie jest to jednak, powiedzmy sobie szczerze, dokładnie to, o co ojcu amerykańskiego karate chodziło. Inna interpretacja, w dodatku całkiem już zgodna z intencją twórcy, jest taka: "Nie chodzi o to kto ma rację, a o to kto pozostanie". W domyśle: "na placu boju", albo po prostu "przy życiu".

O to chodzi PRZEDE WSZYSTKIM i to RÓWNIEŻ genialnie pasuje na prawicowe stronki. Niewykluczone, że nawet o wiele bardziej niż tamto o prawicy i lewicy. Żyjemy bowiem w takiej epoce, że naprawdę chodzi już po prostu o to "who's left" - czyli kto pozostanie. W każdym razie pozostanie nie jako marna imitacja globalnej mrówki, totalitarny leming, czy wymarzony przez wszelkie lewactwo od stuleci "nowy człowiek", tylko jako człowiek w miarę normalny - taki, jakiego sami potrafilibyśmy szanować, którego potrafilibyśmy zrozumieć, jakim chcielibyśmy, by były nasze dzieci i prawnuki, taki jakim byli nasi przodkowie - ci z których jesteśmy dumni.

To może teraz przejdźmy od teorii do praktycznego przykładu... Oto więc przykład. W ostatnich wyborach w USA podobno 96% Murzynów głosowało na kolorowego Obamę. Ktoś mógłby rzec, że to rasizm, i nie byłoby to pozbawione sensu. Miałby rację - byłby "right", by zacytować Eda Parkera. Tylko co, do kurwy nędzy, z tego? Ludzie, którzy wiedzą, że plemienne kryteria są i zawsze będą stosowane, że te sprawy nigdy nie będą dla większości w miarę normalnych ludzi bez znaczenia, i tak to wiedzą i niewiele im ten fakt - że niemal wszyscy czarni głosowali na czarnego - zmienia.

Jednak wielu z tych ludzi słysząc ową informację, od razu zapewne poczuje satysfakcję i jakiś drobniutki przypływ nadziei: "tak, teraz będziemy mieli argument do przekonywania lemingów!" Bullshit! Niestety, ale to bzdura. Lemingi są już tak dobrze wytresowane, iż tego typu informacje spłyną po nich jak woda po przysłowiowej gęsi. Może nie całkiem od rzeczy będzie prześledzić, jak będą działały w tym przypadku - a i w wielu innych analogicznych - synapsy leminga.

Ale jeszcze sobie coś wyjaśnijmy, bo może nie każdy kojarzy wszystko, com tu kiedykolwiek napisał. Otóż cały czas żyjemy jeszcze "w demokracji", ale tak naprawdę to już nikt tej demokracji poważnie nie traktuje, bo naprawdę rządzą nami "elity", oraz "Prawo". Co to oznacza w praktyce zapewne nie muszę czytelnikom moich kawałków wyjaśniać, ale powiedzmy sobie wprost, że na pewno o niczym istotnym już nie decyduje "wola ludu", ludu zaś "suwerennością" już nikt się naprawdę nie przejmuje. Ani elity, ani lemingi - ani nawet my przecież.

Elity działają głównie manipulując sobie zza kulis, a oficjalnie "zaporą przed populizmem", a Bogiem tej nowej totalitarnej utopii w którą nas z każdym dniem coraz głębiej pakują, jest Prawo. (Przez duże "P" oczywiście.) No i to prawo jest, jakże by inaczej, "rzymskie". Obowiązują w nim znaczy się, przeróżne "rzymskie zasady prawne". Które muszą być przestrzegane - także przez ten rzekomo wciąż "suwerenny" lud. Który nie śmie nic przeciw Rzymskiemu Prawu powiedzieć - no bo od razu stałby się "populistyczny", a to jest jedną z najgorszych rzeczy, jakie można w ogóle pomyśleć.

Jedną z zasad "prawa rzymskiego", która, jak i wszystkie zasady tego "rzymskiego prawa", nas obowiązuje... Choć Rzymianami przecież nie jesteśmy, a rzymskie pozdrowienie jest nawet b. źle widziane... Mamy "suwerenny lud", mamy "demokrację", Rzym jest właściwie dla nas fuj i tak ma być, ale "prawo rzymskie" to mus na wieki wieków!

No i jedna z zasad tego prawa mówi, że "odpowiedzialności zbiorowej nie budiet". Choć przecież wszędzie i zawsze jest odpowiedzialność zbiorowa - bo inaczej za jakie zbrodnie musiałbym oglądać codziennie mordy różnych Zemków, Kaliszów, Schetyn, i jeszcze miałbym mieć Tuska za premiera? Jeśli nie za winy dalekich przodków, co to liberum veto i te sprawy?

No dobra, moglibyśmy sobie tak ironizować do nowego roku i mielibyśmy rację ("right"), ale nie o o to chodzi. Ważne jest to, że leming, czyli normalny, nie-moherowy, nie-rasistowski, nie-populistyczny... Demokrata, a jakże... Więc takie coś Prawo Rzymskie i jego dzisiejszych interpretatorów szanuje jak... Nie bardzo nawet jest z czym porównać, bo przecież nie ojca matkę, chyba że byli ubekami albo co najmniej TW.

Więc tak sobie taki lemnig rozumuje. Murzyni wybrali czarnego - dobra, mieli rację czy nie mieli, jest w tym pewna plemienność. (Mówimy o takim nieco inteligentniejszym lemingu.) Ale to nie powód, byśmy my mieli teraz wobec nich STOSOWAĆ ODPOWIEDZIALNOŚĆ ZBIOROWĄ! Która, jak każdy wie, gwałci zasady Prawa Rzymskiego. Leming ma to przyswojone podkorowo, bo bo mu to codziennie mówią.

Jeśli leming jest w dodatku libralny - a który w końcu nie jest? - to doda jeszcze coś w stylu: "fakt, stało się, może nie całkiem ładnie, ale spuśćmy na to grubą kreskę i patrzmy w przyszłość!" No i doda, ze Prawo Rzymskie odrzuca odpowiedzialność zbiorową, więc teraz my NIE MAMY PRAWA z powodu zbiorowych działań Murzynów... Którzy być może całkiem przypadkiem, kierując się całkiem innymi kryteriami niż rasowe, wybrali swojego... Nie mogło tak być? Więc my teraz, stosując odpowiedzialność zbiorową, mamy odpowiadać... No niech będzie - "tym samym"??! Nielzia!

Tak działa umysł ogromnej większości współczesnych "obywateli" i nic się na to nie poradzi. Jeśli chce się coś tu zmienić, to radzę zacząć od samych podstaw. Miejsc gdzie można zacząć, jest sporo, ale czemu by to nie miało być zrozumieni i przemyślenie bonmotu Eda Pakera, od którego zacząłem. Tego że: "It's not about who's right, but who's left". A potem zacznijmy może z tego wyciągać praktyczne wnioski. Proste?

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.