Pokazywanie postów oznaczonych etykietą militaria. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą militaria. Pokaż wszystkie posty

wtorek, października 19, 2010

Detronizacja króla

(Jeśli ten tytuł przyprawił o atak wrzodów żołądka któregoś z rodzimych "monarchistów" - tych, co to chętnie by widzieli choćby Putina na polskim tronie, byle tylko na tronie - to na zdrowie, dobry człowieku!)

Po napisaniu poprzedniego kawałka porozmawiałem sobie z paroma ludźmi na poruszone tam tematy, przemyślałem je sobie, i teraz widzę, że chyba zbyt pochopnie mianowałem Parkinsona jednookim królem ślepych chłopiąt spod trzepaka... Tych, co to kora jak na korkowym dębie, ale kontakt ze światem filtrowany (szeregowo) przez tępe niewyspane dziecko, naćpanego abstrakcjonistę i klawiaturę, na której "e", "r" i klawisz "Shift" działają tylko sporadycznie.

Nie żebym się jakoś radykalnie wycofywał z tego, com napisał! Sprawa ta naprawdę od niepamiętnych czasów mnie u Parkinsona raziła, nadal uważam to za rzecz poważna i godną dyskusji, która w dodatku w naszym (od Boga chyba z jakiegoś powodu przeklętym itd.) kraju jest od dawna robiona w sposób kretyński, obrzydliwy i samobójczy. Uwzględniając jego luźną, nieco może szaloną i rozgadaną konwencję, to był, moim zdaniem, sensowny i potrzebny tekst.

Jednak, jak teraz widzę, bardzo być może Parkinsonowi w cytowanej tam przeze mnie wypowiedzi nie chodziło o to, co mnie, a także moich rozmówców, tak razi, a o coś w sumie innego. Szczególnie wymiana opinii z Mustrumem na niepopkach nasunęła mi tę myśl i w tej chwili wydaje mi się ona słuszna, a moja krytyka Parkinsona, oraz jego mianowanie na chłopiątkowego króla, pochopna.

W wypowiedzi Parkinsona było chyba coś poza dość typowo brytyjskim lekceważeniem wojsk lądowych (tak ukochana przez leberałów "w pełni zawodowa armia", choć jak co do czego, to oczywiście już nie). Kosztem oczywiście b. poważnego traktowania floty (na co celnie zwrócił uwagę jeden z pierwszych komentujących).

Nadal oczywiście z pełnym przekonaniem odrzucam paskudny pomysł czynienia z wojska bandy żałosnych przebierańców pod pretekstem "parad wojskowych", ale chyba jednak Parkinson myślał o czymś nieco innym. Nieco, ale istotnie innym.

Otóż jeśli mamy na przykład jakieś formacje, które istnieją od lat, powiedzmy, trzystu - przez który to czas przelewały krew wrogów, a nierzadko i własną, odznaczały się wielokrotnie, zapładniały niezliczone panny, wdowy i mężatki, łamiąc im przy okazji serca, cieszyły lud niezliczonymi marsowymi paradami itd., itd...

I mundury owych formacji naprawdę są w użyciu od tych trzystu lat - niekoniecznie cały czas na polu walki (choć przynajmniej na początku raczej powinny), ale w klubie oficerskim, na uroczystościach, balach, gdzie się regiment integruje z miejscową elitą (zapładnia itd.), koronacjach, paradach właśnie (a szczególnie paradach zwycięstwa), no to to nie są żadni szemrani przebierańcy, tylko całkiem sensowne wojsko!

Jeśli Anglicy mieliby od roku 1415 pułk łuczników, którzy od dawna strzelają już z broni palnej, a nie z łuków, ale istnieje ciągłość i to jest ten sam pułk... (W końcu ludzie się tak czy tak zmieniają, choćby dlatego, że giną na polu chwały, więc to nie o to chodzi, prawda?) No to nie ma w tym nic złego, że część takiego wspaniałego pułku (a możemy założyć, że to by było naprawdę nie byle jakie wojsko, z takimi tradycjami, te rzeczy grają rolę!) przemaszeruje przed tymi wszystkimi pannami, mężatkami, dziatwą i starcami z łukami i w swoim piętnastowiecznym rynsztunku.

Można by tak rzec, że "jeśli to się odbywa na poziomie danego regimentu, to nie są to przebierańcy, a całkiem normalna praktyka". Normalna i sensowna, bo stanowi nawiązanie i przypomnienie wszystkich tych wzniosłych, krwawych i ważnych wydarzeń, w których ów regiment chwalebnie się zapisał.

U nas jednak - a przez "u nas" rozumiem (sporo, przyznaję, na wyrost) III RP - żadnej takiej ciągłości nie ma. Nie istnieją pułki, których historia liczy się od, powiedzmy, Odsieczy Wiedeńskiej. Nawet gdybyśmy coś takiego próbowali na siłę stworzyć (jak buduje się dziś "autentyczne" zabytki sprzed wieków), to się nie da, bo po drodze był PRL, czyli ruska niewola, więc to nie były polskie oddziały!

Tu nie chodzi o to, że nasza "kawaleria" nie jeździ już na koniach i nie macha lancą, bo w innych krajach też "kawaleria" jeździ lekkimi czołgami, albo lata helikopterami, w czym nie ma nic aż tak dziwnego, a tym bardziej niestosownego, tylko o to, że naprawdę żadnej ciągłości tu nie ma i nie ma jej na tyle, że nie można tego nijak, w miarę sensowny i uczciwy sposób, obejść. U nas to są i będą przebierańce!

Jeśli lud naprawdę potrzebuje przebierańców, to, po pierwsze: należy ich puścić już po właściwej paradzie; po drugie: tym bardziej trzeba nauczyć lud, by bardziej od przebierańców kochał prawdziwe wojsko (własne!); po trzecie: stworzyć długą i chwalebną tradycję militarną poszczególnych formacji i oddziałów. To ostatnie oznacza oczywiście między innymi utrzymywanie ciągłości, ale także wiele innych spraw, które, niestety, trudno mi już uwierzyć, by mogły być w przewidywalnym czasie (w Polsce) zrealizowane. Ale fakty są faktami, prawda prawdą... A przebierańce są i pozostaną przebierańcami!

Teraz - tytułem przeproszenia Parkinsona z jednej, a rekompensaty dla chłopiąt spod trzepaka z drugiej strony - chciałem o czymś całkiem innym. Otóż Parkinson napisał coś, co mnie (z przerwami) zastanawia i intryguje do dziś, a przeczytałem to dawno.

Pisze mianowicie, że zaletą arystokratycznego systemu - takiego w którym ludzie są w dużym stopniu przypisani na całe życie do swej wysokości w społecznej hierarchii - jest to, że ludzie predystynowani (w sensie psychiki i zdolności) do sprawowania władzy i piastowania odpowiedzialnych pozycji nie muszą się przedzierać w swej karierze przez podrzędne stanowiska, do których się marnie nadają i na których się co najmniej marnują, jeśli nie gorzej, a od razu zaczynają od rządzenia.

Sprawa jest dość w praktyce złożona, mimo że teoretycznie prosta. Bez jakichś ambitnych symulacji - komputerowych, czy choćby czysto intelektualnych - nie jestem w stanie powiedzieć, ile w tym poglądzie prawdy. Tym bardziej, że wynik będzie z całą pewnością zależał od całej masy założonych parametrów, jak to: ilość zdolnych ludzi w każdej z obu tych "klas społecznych"; stabilność owej zdolności do sprawowania władzy na przestrzeni aktywnego życia; stopień, w jakim urodzony przywódca nie sprawdzi się na podrzędnym stanowisku itd., itd.

Jest to swego rodzaju druga strona słynnego twierdzenia Petera, mówiącego w sumie, iż każdy awansuje tak długo, aż osiągnie szczebel w hierarchii, czy stanowisko, na którym jest już niekompetentny, i tam pozostaje. Jest to oczywiście w dużym stopniu wyrafinowany żart, ale też sporo w tym niepodważalnej logiki, no a w dodatku wyjaśnia to wiele z tego, co się wokół nas dzieje. Wiążę się też poza tym owa teza z tezą Parkinsona, o której tutaj właśnie mówię.

Jak to się wiąże z chłopiętami spod trzepaka, spyta ktoś? A jaką mają te chłopięta korę, że ja z kolei spytam? Jak dęby korkowe, prawda? No więc proponuję im, by (na odmianę z przywracaniem standardu złota i innymi równie pożytecznymi zajęciami) wykorzystały ową korę do przeanalizowania wspomnianej tezy Parkinsona! Niech sobie przyjmą takie czy inne założenia. (Byle nam tylko potem powiedzieli, jakie przyjęli!) I niech oszacują, ile w tym twierdzeniu może być z prawdy.

Jest to oczywiście robota absolutnie bezinteresowna (w tym sensie, że realnego świata to nie zmieni), akademicka i teoretyczna - choć niewątpliwie potencjalnie w pełni naukowa i naprawdę interesująca - jednak pod trzepakiem rozstrzygane są codziennie nie tak bezinteresowne, akademickie i teoretyczne zagadnienia, prawda chłopięta?

Jeśli dostanę tutaj, w komętach, albo też na Forum Młodych, kilka naprawdę ciekawych analiz tego problemu, to niewykluczone, że ustanowię jakąś nagrodę za moim zdaniem najbardziej interesującą i sensowną. Nagrodą będzie najprawdopodobniej Uśmiech Prezesa, czyli Tygrysa - a więc nie byle pół miliona dolców na odczepnego, jak jakiś Nobel! - zatem chyba warto się wysilić. Ja tak myślę - a jak wy myślicie, słodkie chłopięta? Pocieszy was trochę mój uśmiech po stracie króla?

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

sobota, października 16, 2010

Dęby korkowe i zabójcy w koktailowych sukienkach

C.N. Parkinson to interesujący intelektualista. Interesujący zarówno sam z siebie, jak i z powodu swego społecznego odbioru. W końcu to nie jest byle co, że jego satyra na biurokrację (w dodatku WSPÓŁCZESNĄ, ZACHODNIĄ) w niektórych kręgach uchodzi za ostateczną, obiektywną PRAWDĘ na temat WSZELKIEJ biurokracji!

Ciekawe swoją drogą, dlaczego inna jego książka, po polsku wydana (już w PRL, jak i tamte sławniejsze o biurokracji, toż to dziw nad dziwy, prawda?) pod tytułem "Jak zrobić karierę", i będąca satyrą na współczesne (jak najbardziej zachodnie i kapitalistyczne) przedsiębiorstwa, nie zdobyła równie wielkiej sławy i nie uchodzi, z tego co wiem, w żadnych kręgach za ostateczną prawdę w kwestii kapitalizmu?

Parkinsona znam stosunkowo dobrze, bo czytałem go z upodobaniem już w PRL'u, a kiedy się z PRL'u wyrwałem, należał on do tych lektur, w których się przez czas jakiś z zapamiętaniem nurzałem. Znam więc zapewne więcej jego rzeczy, niż większość jego krajowych czcicieli (tych od "ostatecznej prawdy o biurokracji"), w dodatku sporą ich część przeczytałem w oryginale i bez ryzyka udziału w tym prlowskiej cenzury.

Ceniłem go już w PRL'u nawet nie tyle za ową przesławną satyrę na biurokrację (b. swoją drogą fajną), ale za parę pomniejszych i mniej znanych spraw. Jak np. za to, co Parkinson mówi na temat wychowania. A najbardziej chodzi mi o to, że ojciec próbujący zabawiać swoje dzieci robiąc z nimi to, co dzieciom robić pasuje, ale dorosłym jednak mniej, traci w oczach tych dzieci autorytet i wyrządza im szkodę, natomiast najlepiej jest. kiedy dzieci "bawią się i miło spędzają czas" po prostu POMAGAJĄC RODZINIE w jej walce o przetrwanie i pozycję społeczną. Mówiąc prościej - kiedy razem z rodzicami po prostu PRACUJĄ!

Do dziś uważam, że to wielka prawda, której wcale nie deprecjonują moje własne, niełatwe do jednoznacznej oceny, sukcesy wychowawcze z przeszłości. Są zresztą całkiem liczne przykłady na słuszność tego poglądu, jeśli się tylko człek rozejrzy. Oczywiście w obie strony. (Niektóre z nich nawet takie, że wolę ich tu nie poruszać, więc sza!)

Parkinson powiedział też jedną przeuroczą rzecz, którą mnie ujął za serce. Konkretnie o Marksie to powiedział - że "co za dziw, iż człowiek, na którego własna rodzina nie może patrzeć, sądzi, że znalazł sposób na rozwiązanie wszystkich problemów ludzkości". Rzekł też i to, że "zwykli, ciężko pracujący ludzie nie mogą inwestować, ani uczestniczyć w zbiorowych ekonomicznych przedsięwzięciach, bo po prostu nie mogą sobie pozwolić na żadną stratę". Fajnie by było, gdyby nasi rodzimi czciciele "wolnego rynku" i Margaret Thatcher się nad tym zastanowili!

I jeszcze wiele innych fajnych, mądrych rzeczy powiedział, czy raczej napisał, C.N. Parkinson. Dlaczego więc dla mnie jest jednak nieco... Jakby to powiedzieć...? No więc... Nieco jakby Patron Święty tych wszystkich chłopiąt spod trzepaka, co to korę mają grubą i pobrużdżoną niczym hiszpański dąb korkowy, ale kontaktu z rzeczywistością żadnego i zdolność oceny skomplikowanych sytuacji na poziomie skumbrii w tomacie?

Coś jak ogromny superkomputer, a na wejściu niezbyt bystre dziecko, które już od paru godzin powinno spać, wklepuje dane na zużytej klawiaturze, na podstawie obrazków namalowanych przez naćpanego lewackiego abstrakcjonistę... No a, jakby ktoś nie widział, podstawowa zasada teorii informacji to "rubbish in, rubbish out", czyli "(jeśli) śmieci wchodzą (to i) śmieci wychodzą".

A dlatego, moi państwo, że Parkinson napisał kiedyś rzecz, która mą po prostu wstrząsa i budzi mój słuszny gniew. Napisał mianowicie w tym stylu, że "skoro wojsko i tak na paradach nie występuje w polowych mundurach, tylko w galowych, więc o wiele fajniej by było, gdyby paradowało po prostu w mundurach historycznych". Dla mnie to po prostu anatema! Coś jak "w pełni zawodowa armia" Korwina, choć o wiele bardziej teoretyczne, więc mój protest jest tu o wiele bardziej bezinteresowny.

Parady mają niewątpliwie ogromny wpływ na psychikę narodu (że tak podniośle nazwę w tym miejscu kochany plebs, tę sól ziemi). Pamiętam, jakie wrażenie zrobiło na mnie działo przeciwlotnicze ciągnięte za ciężarówą w czasach jeszcze stalinowskich (duch Wodza żył jeszcze wiecznie, choć sam Wódz już był niedawno odszedł na łono Lenina). W Częstochowie to było, na głównej alei idącej do Klasztoru, tak nawiasem. (Ach, jak oni tam wtedy uwielbiali urządzać tego typu imprezy!)

Żołnierz to, jakby nie było, zabójca. Jasne - nasz, w słusznej sprawie, szlachetny jak cholera i sam nadstawiający płową główkę i pałające miłością do ojczyzny serce pod wraże kule... Ale jednak nie żadna tam Matka Teresa, której głównym zadaniem jest rozdawanie witaminizowanych batoników afgańskim dzieciom i inne takie! Że nie występuje na paradzie w uwalanych na kolanach ziemią drelichowych portkach, wymachując saperką i z kluczem do polowej latryny na szyi - zgoda! Nie występuje i  niech nadal tak trzyma!

W końcu, tak czy tak, większość czasu żołnierz spędza na prozaicznych i dość w sumie pokojowych zajęciach jak to: obieranie ziemniaków, cerowanie, łatanie, czyszczenie kibli... A w najlepszym przypadku broni... Przesypywanie ziemi z miejsca na miejsce saperką (czy czymś większym), warty, musztra, słanie wyra, wiązanie butów, płacz za mamą... Czy z tego wynika, że mają maszerować w paradach zlani łzami, trzymając w jednej ręce kartkę od mamy, a w drugiej kłębek nici i naparstek?

Fakt, dla mnie byłoby to o wiele lepsze, bo o wiele mniej teatralne i o wiele bardziej bliskie rzeczywistości, niż te wszelkie dzisiejsze przebierańce: a to za 8. Pułk Ułanów ("same grafy i barony")... to za wojów Krzywoustego... a to znów za warszawskiego powstańca...

Jednak żołnierz to groźna machina - turpe dictu DO ZABIJANIA - i jeśli pokazujemy go ludowi w celu wzmacniania jego patriotyzmu i bojowości, to trzeba go pokazywać właśnie JAKO TAKIEGO! A więc, może to być ZABÓJCA W KOKTAILOWEJ SUKIENCE (w dodatku nasz, szlachetny, zdolny do poświęceń i wszystkie panny na sam jego widok, ach!) - ale przecież nie jakiś cholerny statysta z marnego "historycznego" filmu!

Jestem w tej sprawie tak nieprzejednany, że gdybyśmy mieli Najpotężniejszą Armię Na Świecie, która by mogła zniszczyć każdego potencjalnego wroga w ciągu 20 minut, za pomocą rakiet galaktycznych, wirusów komputerowych i agentury... I gdyby ta  Najpotężniejsza Armia Na Świecie składała się w istocie ze 150 emerytek na pół etatu, rozsiewających wirusy i naciskających na rakietowe guziki, plus dwudziestu Specjalnych Agentek, zarażających wrażych polityków nową i nieuleczalną Chorobą Weneryczną...

To parada wojskowa powinna i tak pokazywać jakichś napakowanych drabów z nożami w zębach robiących salta w przód i w tył! Choćbyśmy mieli ich specjalnie do tego celu zatrudnić, jako powiedzmy "Kompanię Reprezentacyjną". Plus te agentki ewentualnie, ale z maskami na twarzach i topless. Emerytki nie są dość reprezentacyjne (bywają wyjątki, ale nie o nich teraz mówimy) I NIE DOŚĆ GROŹNE!

Choćby nawet, powiadam, ich artretyczne palce siały śmierć i zniszczenie wśród naszych wrogów. Zaś przebierańce udające ułanów czy smerdy z nabijanymi krzemieniami kijami są JESZCZE O WIELE MNIEJ groźne i reprezentacyjne. Każdy osiedlowy chuligan wzbudza w ludzie większy respekt, niż ta zgraja. Jeśli zaś nie o respekt i nie o dreszcz rozkosznego lęku: "To nasi chłopcy, jak coś, to oni im pokażą... też chcę być taki jak dorosnę! Mamo, proszę o dokładkę szpinaku!"... No to sorry, ale żyjemy w jakichś innych galaktykach i nie da się rozmawiać!

I tak to, z jednego (drobnego? bzdura!) powodu, C.N. Parkinson, któren tyle mądrych i dowcipnych rzeczy napisał, jest u mnie, mimo wszystko, wśród chłopiąt spod trzepaka - tych, co to kora jak u dębu itd. Jest oczywiście ich królem, bo "w krainie ślepych jednooki królem", ale jednak... Bo z wojskiem i tymi sprawami żartów nie ma! Anglik ewentualnie może sobie o tym nie wiedzieć, ale ja - niestety czy stety - Anglikiem nie jestem, tylko wręcz przeciwnie, zamiast morza mam wokół... Wolę nie wspominać... I choćby dlatego nie daruję!

W przyszłości, być może niedalekiej - skoro już wziąłem byka za rogi, dotykając tego nabrzmiałego między mną i C.N. konfliktu - mam zamiar (Deo volente) napisać jeszcze o nim co najmniej jedną rzecz, tym razem już bez żadnych pretensji.

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

wtorek, października 05, 2010

Że se na odmianę biężączknę (rzecz o taktyce)

O najnowszym manewrze miłościwie nam rządzącej partii powiedziano już na blogach niemal wszystko... Ale właśnie z akcentem na "niemal", więc ja tu powiem jeszcze trochę.

Sens całej operacji jest dość jasny i oczywisty: podzielić Platformę na kulturalne NSDA... Wróć! Pomyłka! Miało być "P". To znaczy "PO" miało być... No i jędrne, rubaszne, nie przebierające w środkach, ani się obcyndalające... Jak to nazywali? "Seks Analny"? Coś mi się tak te inicjały kojarzą... Nie, to coś nie tak. Zresztą przecież nie każdy seks analny jest od razu postępowy i europejski, tylko homo... Więc musiałoby być SAH, a tam były tylko dwie litery. W każdym razie takie coś, jak w swoim czasie robił Marat, czy inny Röhm. (A, to stąd to SA mi się wzięło!)

Manewr, jako się rzekło, ma swój sens i w teorii powinien zadziałać bez zarzutu. Czyli (kto tego jeszcze nie wie?) uchwycić zarówno elektorat "konserwatywno liberalny", ten kształcuny (na tych niezliczonych "europeistykach", oraz "marketingach i zarządzaniach"), światły niczym certyfikowana ojroświetlkówka, jak i ten co się mniej obcyndala, nie ma czasu na studiowanie długich analiz w Głosie Szabesgoja czy gdzieś... Woląc sobie poszczać do zniczy, czy potraktować kuksańcami staruszki za to, że się śmią modlić w publicznym miejscu. (Następny etap po "Schowaj babci dowód!")

W praktyce jednak jest to naprawdę dość skomplikowany manewr i wiele może pójść nie tak. Z militarnych doświadczeń ludzkości - zbieranych, jakby nie było, od paru tysięcy lat - wiadomo na przykład, że mało jest w taktyce równie samobójczych posunięć, jak próba wykonania skomplikowanego manewru w bojowym kontakcie z wrogiem.

Oczywiście - gdyby różni tacy dawni Persowie mieli komórki i odbierali nimi SMS'y, to może byłoby inaczej! Jednak tak czy tak, taki kontrolowany (z założenia) "rozłam" może się dość łatwo wymknąć spod kontroli. I co najmniej mieć sporo nieoczekiwanych dla wykonawców skutków ubocznych.

W końcu część lemingów (bo o nich tu w końcu rozmawiamy!) SMS'u po prostu nie zrozumie... Albo zrozumie odwrotnie... Dopalacze, Szkło Kontaktowe, Taniec z Gwiazdami, czy po prostu minister Hall... W wielu miejscach wystąpią wątpliwości - przechodzić do Ernsta... Chciałem powiedzieć "Herszta"... Czy pozostać z tymi kulturalnymi? Tu i tam wystąpią tarcia między aparatami obu partii, spory kompetencyjne...

Nie mówię już o "programach", bo to w tych naszych postpolitycznych czasach przeżytek i żadna z obu tych partii - poza oczywiście "Europą" i "Wyzwoleniem Ludzkości Od PiS" - głowy sobie takim czymś zawracać nie będzie. Jednak czymś się te partie powinny się w oczach, swoich co najmniej, lemingów różnić, więc będą jakieś (z pewnością drobne i na 100% absolutnie nieistotne) spory... Czy raczej "spory".

Jednak ten czy ów, co głupszy, leming może to i owo wziąć na serio. I się obrazić, albo coś... "Słowo ptakiem wyleci, wołem powróci", jak mawiali kiedyś homo sapiens. I konflikt - lokalny, zgoda, i na małą skalę - gotowy! I takie coś może się z czasem rozszerzyć. Tym łatwiej, jeśli nastąpi to na przykład na żywo w telewizji.

Najciekawszy jednak jest dla mnie tutaj wspomniany motyw "skomplikowanego manewru w zbrojnym kontakcie z wrogiem". Czyli z nami. Jasne - rodzimy ęteligęt, także ten "prawicowy", "zbrojnymi kontaktami" i innymi równie wulgarnymi sprawami się nie zajmuje... Preferując wzdychanie do (pierwszej) Solidarności, martyrologię, cytaty z JP2 i wirujące stoliczki.

A jeśli już koniecznie militaria, to wyłącznie lampasy, wyłogi i szamerunki! Nic, co by zalatywało krwią, czy choćby żołnierskim potem. (Fi donc! Jakież to niepolskie! Jakże nieprawicowe! Jak absolutnie nieęteligęckie i niekatolickie!) Nawet "rapcie" zbyt już zatrącają (Fifi, nie rusz!) konkretną walką. Ew. mogą być husarskie skrzydła, bowiem rodzimy prawicowy ęteligęt pewien jest, iż one bardziej przeszkadzały w biciu wroga, niż pomagały. (Eksperci mają na ten temat podzielone zdania, jakby coś.)

Rzecz dla mnie jest (że wrócę do głównego tematu) o tyle fascynująca, że teraz powinno się okazać, czy cały ten skomplikowany platformiany manewr naprawdę jest "w bojowym kontakcie z wrogiem" (czyli, przypominam, nami), czy też ten "wróg" wcale się już nie liczy, a cały "kontakt bojowy" jest w jedną tylko stronę: czyli, że oni nam dają w dupę, a my im możemy skoczyć. (I NIE jest to żadna krytyka akurat Jarosława Kaczyńskiego!)

Teraz się okaże, ludzie!

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

poniedziałek, marca 15, 2010

Strawa duchowa dla was (cholerne niedouki, rozmemłane lenie i wojująca prawico sprzed telewizora)

 Mało nas, mało nas do pieczenia chleba, ale może jednak Tygrysie Forum Młodych Spenglerystów (http://tygrys.niepoprawni.pl) oderwie się z czasem do ziemi i poszybuje ponad stratosferę. Nie będę miał co do tego wątpliwości, jeśli co pewien czas będą się tam pojawiać tak celne inicjatywy, jak ta ostatnia inicjatywa uczestnika Forum o ksywie Strus (od "Struś Pędziwiatr", słodkie!), który pracowicie i, co jeszcze ważniejsze, inteligentnie, streścił rozdział po rozdziale moją ulubioną książkę Roberta Ardreya "The Social Contract". (PO POLSKU, jakby ktoś miał wątpliwości!) Oto linek: http://niepoprawni.pl/forum/viewtopic.php?f=41&t=373#p4284.

Nie posiadam się z zachwytu i kolejny raz gorąco dziękuję Strus'iowi! A Wy, niedouki, lenie... i wszystko inne, na co, sami wiecie, że z nawiązką zasłużyliście - przeczytajcie chociaż tyle z tego biednego Ardreya! O którym Wam od lat opowiadam, a Wy, cholera, nic!

* * * * *

Korzystając z okazji, chciałbym polecić tekst Mustrum'a na jego blogu - o  militaryźmie, suwerenności i takich sprawach. Oto linek http://the-real-mustrum.blogspot.com/2010/03/ubudubu-czyli-do-wyszczerzonego-pan-bog.html.

Tamże znalazłem linek do naprawdę szokujących informacji: http://marucha.wordpress.com/2010/03/14/izrael-moze-byc-zmuszony-do-wymazania-europy-z-powierzchni-ziemi/.
* * * * *

No i na nieco (?) lżejszą nutę (niedouki, lenie i prawico sprzed telewizora!) chciałem Wam polecić oficjalnie wydanego przez komercyjne wydawnictwo ebooka jednego z popularniejszych rodzimych blogerów, a przy okazji jednego z moich ulubionych autorów, światowej klasy specjalisty od surrealistycznych humoresek (i nie tylko) - Jacka Jareckiego. Którą se można nawet na własność kupić klikajęcy na ten oto linek: http://www.goneta.net/sklep/product_info.php?products_id=98.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, grudnia 06, 2008

Czara się przelała, zaczynam strzelać do kaczek!

Można być facetem jak się patrzy, ale w końcu przychodzi taka chwila, że trzeba sobie postawić ambitne zadania, bo samo z siebie, samym urokiem młodości i że młody zdolny, to już coraz trudniej idzie. No więc sobie postawiłem - zostać najpiękniejszym starcem swojej epoki. Może jeszcze nie teraz od razu starcem, ale za jakiś czas. Najpiękniejszym to nie tyle o najbardziej do Antinousa zbliżonych rysach i pulchnych bioderkach, tylko odwrotnie - jędrność, siła i w ogóle hormony.

Bo starych dziadów dwa są rodzaje: jeden eunuchowacieje na potęgę, a drugi za to robi się wściekłym (lub w łagodniejszym wariancie zgryźliwo-gderliwym) dziadygą z brwiami jak zmarły nam swego czasu (bo nie powiem przecież św.p.) tow. Breżniew. Takim "profesorem" Bartoszewskim, tylko niekoniecznie aż takim zaplutym świrem. Jeśli ktoś nie pamięta tow. Breżniewa i nie chce pamiętać "profesora" B., to niech wie, że te brwi to taka istna dżungla nad Amazonką rzeką. No i ja jestem ten drugi rodzaj, co mnie b. cieszy. I niech mi tu nikt nie mówi, że wolałby mieć grzywkę, niż żeby mu włosy przeszły na brwi, plecy i klatkę - de gustibus, ale ja całkiem odwrotnie.

No a potem, w jakiś czas po podjęciu tego ważnego postanowienia, przychodzi inny czas, kiedy trzeba zacząć coś w tej sprawie robić. No i ja właśnie powoli wchodzę w tę fazę. A dzisiaj wieczorem, to znaczy jutro rano... Wróć! A wczoraj wieczorem, to znaczy dzisiaj rano poszedłem sobie na rajd po paru internetowych sklepach, żeby zacząć te moje wzniosłe plany realizować ostrzej niż dotąd.

Najpierw kupiłem sobie wór bokserski od którego zarwie mi się na pewno sufit i wyląduje na mnie parę pięter sąsiadów. Ale cóż, jeśli się chce zostać najpiękniejszym starcem swojej epoki... No i jeszcze krążki do sztangi/sztangielki po pół kilograma, których nigdzie w realu nie mogę dostać. Po co takie małe? Wór jest ciężki jak cholera. (Na razie, tak nawiasem, mam ci ja taką gruchę i ją biję, Żeby nie było, że nic nie biję.) To raz. A po drugie chcę zastosować metodę tego Myrona, co to cielaka nosił na plecach aż ten został bykiem. I Myron też bykiem przy okazji został. Tak, chyba mu Myron było, jeśli oczywiście nie jakoś całkiem inaczej. (Niewykluczone, że jednak Milon. Nie mam pamięci do nazwisk.)

Potem zaś poszedłem sobie na militaria.pl kupić se pistolet wiatrówkę i wszystko co potrzebne. Do czego? No przecież że do wypróbowania metod taktycznego strzelania z pistoletu opisanych przez kapitana Fairbarna! Najpierw wybrałem sobie taką tanią ale fajną wiatróweczkę z wyglądu nieźle udającą Berettę... Cóż, nie każdy jest Nicponiem i ma w domu więcej broni palnej - prawdziwej! - niż ja tzw. meszek! Z swoją drogą, to kiedyś żadnych meszek nie było. Albo to Czarnobyl zrobił, albo Tusk, albo Unia Europejska, czyli nasze do niej wejście. (Anschluss to się chyba fachowo nazywa.)

Potem jednak znalazłem sobie inną wiatróweczkę tej firmy, droższą, której zamek lata (jak łopata), co częściowo udaje odrzut. Że zmniejsza celność? A po co mi celność, jeśli nie ma w tym pistoletowego realizmu?! Żeby się kapitan Fairbarn ze mnie śmiał? W grobie ale jednak i słusznie w dodatku. Ten pistolet nazywa się Crossman PRO77. Jakby ktoś chciał zostać moim białym bratem w strzelectwie wiatrówkowym. Bez pozwolenia oczywiście i też przeceniony.

Wyszukując zaś do czego bym tu strzelał, żeby w dodatku nie musieć bez przerwy kupować nowego śrutu, wybrałem sobie kulochwyt magnetyczny Narconia... Wiem że niemiecki, Spengler też niemiecki, bywają więc wyjątki! Jest ponoć super. Są tam takie cztery kaczuszki, jak się taką trafi, to ta się kładzie... A jak wszystkie leżą, to trzeba trafić w takie kółko w środku... Które, jak mi teraz przyszło do głowy, może wyobrażać np. Słońce Peru.... Albo Słońce Kaszub... (Albo po prostu Rudego Pudla Merkeli.) I wtedy te kaczki znowu wstają, niczym feniksy jakieś, i do boju!

I to by było na tyle mojej opowieści. A kto myślał, że coś innego miałem na myśli z tymi kaczkami... Że to będzie jakoś inaczej, jakoś brzydko, i w ogóle, że się ze mnie drugi Tusk albo Palikot zrobił i rano lecę zapisać się do Cieniasów... To mu powiem, że okazał się kompletnie durnym idiotą. W dodatku bardzo głupim!

Niech żyją kaczki! Te moje, cztery, magnetyczne, co to jak feniks z popiołów. I, choć po prawdzie b. nie lubię kiedy tak się o nich mówi... Ale powiem, bo mi się to komponuje. Więc mówię, uwaga:

NIECH ŻYJĄ PANOWIE KACZYŃSCY!

(A co myślałeś głupi Tusku z jeszcze głupszym Palikotem i zaplutym Niesiołkiem-wygłupkiem?)

Ale postrzelać se też fajnie, na przykład do ptactwa. Przynajmniej tak się spodziewam. Szczególnie jak pojadę kapitanem Fairbarnem, a nie jakieś tam takie nudne stanie i...

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.