Pokazywanie postów oznaczonych etykietą postkomuna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą postkomuna. Pokaż wszystkie posty

wtorek, kwietnia 13, 2010

Szczyt taktu

Dotychczas szczytem taktu było ponoć takie (z pewnością fikcyjne) wydarzenie, że facet poszedł na obiad do rodziców narzeczonej, gdzie oczywiście pragnął zrobić znakomite wrażenie, ale niestety mu się pierdło, więc z bólem serca musiał narzeczoną i jej rodziców zamordować. Od paru dni mamy jednak coś o niebo lepszego w tej, niełatwej przecież, konkurencji.

Teraz to jest tak: Szczyt taktu? Zamordować kogoś, żeby wreszcie móc o nim dobrze mówić.

(I w dodatku to już nawet nie jest fikcyjne.)


triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

wtorek, marca 25, 2008

Biężączka - kasjer lewicy (i morderca)

Każdy w miarę inteligentny człowiek, który zwrócił w ogóle uwagę na informację o aresztowaniu kasjera lewicy i brutalnego mordercy Petera Vogla vel Piotra Filipczyńskiego, ułaskawionego niegdyś z jakichś niezrozumiałych dla przeciętnych czytelników oficjalnej prasy przyczyn przez tow. Kwaśniewskiego (wówczas prezydenta RP), musiał sobie zadać pytanie, dlaczego ten człowiek w ogóle przybył do Polski. To znaczy - po co to wiadomo, żeby łowić dusze, dusze bogatych postkomunistów. Ale dlaczego podjął tak znaczne ryzyko, to jest pytanie!

Dużej części odpowiedzi udzielił Zbigniew Ziobro, mówiąc coś w tym duchu, że Vogel, widząc osiągnięcia ministra Ćwiąkalskiego, wyraźnie uznał, że ryzyko aresztowania go teraz nie jest już wielkie.

To na pewno prawda, ale chyba nie cała. Dla mnie nigdy nie było sprawą ani prostą, ani czystą, jakim to cudem wypuszczony w bardzo dziwny sposób... To znaczy byłby on dziwny, jeśli by się nie wiedziało jakim krajem była PRL w tamtych czasach, ale ze szwajcarską bankowością i jej szczerozłotymi standardami rzetelności ma to, przyznać trzeba, niewiele wspólnego. A więc wypuszczony jakoś tak, pokątnie, z totalitarnego kraju odsiadujący wyrok za morderstwo facet, w parę lat po przybyciu do Szwajcarii - kraju jakby nie było całkiem dlań obcego, więc to i język na pewno nie perfect i znajomość realiów, no i sprawdzić się nie bardzo miał czas - staje się kimś w sferach bankowych.

Sam spędziłem za granicą parę lat i przyznam ze wstydem, że mnie tam nikt żadnej wielkiej kariery nie proponował, ani w bankowości, ani w niczym innym. Choć tak się zabawnie składało, że mordercą wyjechawszym za granicę w stanie wojennym w czasie odsiadywania wyroku akurat nie byłem. Tak nawiasem i całkiem nie na temat, to kiedyś jeden szwedzki publicysta bardzo się dziwował karierze - jednak akademickiej, a nie bankowej, to spora różnica! - jaką przed wojną zrobił na Oxfordzie filozof Ludwig Wittgenstein. (Fakt że Żyd.) "Dzisiaj to taki imigrant mógłby na naszych uniwersytetach co najwyżej obsługiwać kserokopiarkę", podsumował różnice pomiędzy tym co było kiedyś, a tym co jest obecnie.

Oczywiście nie oszukujmy się - kim był Filipczyński dało się sprawdzić, zaś jeśli jego tropy były aż tak poplątane, że się nie dało, to tym mniej powodów by go czynić szychą w szwajcarskiej bankowości. A więc mamy kilka interesujących hipotez. Pierwsza jest taka, że cały ten szwajcarski bank był w jakiś sposób związany z prlowską razwiedką. I przez nią kierowany, albo przynajmniej skutecznie manipulowany. Jeśli tak było, co z pewnością nie jest całkiem nieprawdopodobne, to wątpliwe, by aż tak wiele się do dziś w tym tej sprawie zmieniło, bo nie miało powodu. Zaś działania Vogla, z tą ostatnią wizytą w ojczyźnie włącznie, świadczą przecież dobitnie o tym, że działania tego banku są nadal związane z tymi samymi sferami dawnych właścicieli PRL (i obecnych współwłaścicieli III RP).

Nieco mniej ekstremalna hipoteza jest taka, że bank może był w miarę zwyczajny, czyli bezpośrednio prlowska razwiedka nimi nie kierowała, ale kariera w nim Vogla/Filipczyńskiego wynikała w stu procentach z tego, iż miał on znakomite dojścia do komunistycznych i (potem) postkomunistycznych prominentów, dzięki czemu mógł bankowi (i prominentom także) zrobić na rączkę, generując dla banku ogromne zyski. Mnie ta hipoteza wydaje się niemal stuprocentowo pewna, tyle że ja nie mam akurat wielkich złudzeń co do rzeczywistych mechanizmów rządzących współczesnym liberalizmem.

No bo robienie forsy przez banki to liberalizm, zaś jeśli akurat najlepiej robi się forsę z totalitarystami i ewidentnymi zbrodniarzami - to cóż, forsa wszak nie śmierdzi. Dlatego też mózgowe twory w rodzaju "konserwatywnego liberalizmu", mające rzekomo łączyć w sobie kult żądzy zysku z konserwatywną etyką, są w moich oczach tak wewnętrznie spójne i harmonijne, że potwór Frankensteina to przy tym Afrodyta z Knidos. No, ale ja to wiadomo - antyliberalny fanatyk. Krótko mówiąc świat bankowości rysuje się na podstawie historii skarbnika lewicy jako bagno... Nie, chyba raczej szambo. No a czego można się domyśleć na temat innych sfer wielkiego biznesu i jego okolic (czyli przede wszystkim polityki i mediów), skoro tkanka nerwowa ekonomii, czyli banki, jest aż tak przeżarta cynizmem i moralną obrzydliwością?

Pytanie pozostaje, czy Vogel/Filipczyński przyjechałby do Polski nawet teraz, podczas rządów tak kochanego przez przestępców, i ze wzajemnością, ministra Ćwiąkalskiego, gdyby to całkiem i tylko od niego zależało? Nawet jeśli prawdopodobieństwo aresztowania spadło powiedzmy do 20% tego, które było za Ziobry - w końcu Ćwiąkalski i Platforma aż tak długo jeszcze nam miłościwie nie panują, choć dla mnie to już naprawdę sporo - to czy warto by mu było ryzykować? Oczywiście że nie byłoby mu warto, tyle że nie sądzę, by go o to pytano w tym jego banku, w tych tam szwajcarskich sferach bankowych.

Vogel/Filipczyński, kasjer i bankier lewicy (ach, jak miło się to pisze, kiedy oficjalne pismaki kulą już ze strachu przed procesem ogony!), morderca i człowiek ściśle związany z prlowską ubecją, po prostu jest od tego, żeby swemu bankowi załatwiać klientów. Tam gdzie ma kontakty, czyli w III RP. No a kto się nadaje na klienta, jeśli nie prominenci lewicy III RP a wcześniej PLRu? Zaś Vogel/Filipczyński najprawdopodobniej nie ma wielkiego wyboru - musi tych klientów łowić, czy ma ochotę ryzykować wpadnięcie w łapy ludzi, których na stanowiskach prokuratorów ustawił jeszcze Zbigniew Ziobro, czy nie ma. Gdyby się stawiał, na pewno cała jego zawodowa kariera ległaby w gruzach. Jeśli nie coś więcej...

Teraz słów parę na temat dzisiejszej konferencji prasowej postkomuny. Bractwo wyraźnie wpadło w panikę, czemu się zresztą specjalnie nie dziwię. Co dla mnie było interesujące, to to wyraźne wołanie o pomoc do wszelkiego lewackiego planktonu, z "Krytyką Polityczną" na czele. Były tam bowiem sugestie, że sprawa może uderzyć w całą lewicę, i wspomniano wprost właśnie "Krytykę Polityczną". Zabrzmiała w tym stwierdzeniu nawet nutka groźby, i jeśli ktoś zna nieco teorię gier, to z pewnością nasunął mu się "dylemat więźnia". "Jedziemy na tym samym wózku, towarzysze! Jeśli pójdziemy na dno, to wciągniemy was ze sobą w topiel!"

Sama konferencja oficjalnie poświęcona została przede wszystkim promowaniu aborcji, co również można odczytać jako wyciągnięcie ręki do obyczajowego lewactwa, a przy tym ukazanie się jako bezkrytyczny zwolennik wszystkiego, co "Europa" ze sobą niesie w sferze obyczajowej. Mamy więc, co już zresztą od dawna było widać, dwie partie zagranicy, które będą się chyba teraz coraz ostrzej ścigać o pozycję głównego tej zagranicy agenta i piewcy na gruncie III RP. Być może ta niemal otwarta deklaracja, iż postkomuna całkowicie już stawia na "Europę" i jej bezkrytycznych rodzimych wielbicieli, można odczytać jako pewną groźbę wobec Platformy.

W każdym razie jest zabawnie. Głupi ludek i tak wprawdzie niczego nie zrozumie, a zresztą co go to obchodzi, skoro ma seriale, a wkrótce olimpiada, ale człowiek inteligentny kolejny raz znalazł potwierdzenie tezy Flauberta, iż "życie wszy może być równie fascynujące, co życie Aleksandra Wielkiego". Co tam wesz - nawet życie Petera Vogla jest fascynującą zagadką, jeśli się na nie spojrzy pod odpowiednim kątem! Bardzo chciałbym znać odpowiedzi na parę związanych z tym panem zagadek. Choć dla mnie najciekawsze zagadki wcale nie są tam, gdzie się to głupiemu ludowi wmawia, bo kilka kwestii jest tu dla mnie w miarę oczywistych. Podzieliłem się zresztą nimi tutaj z Czytelnikiem.

A poza tym, dlaczego miałbym jeszcze raz nie powiedzieć prawdy? Więc mówię: Vogel/Filipczyński, kasjer i bankier lewicy, morderca nie wiadomo czemu (komu nie wiadomo, temu nie wiadomo, choć dotychczas twardych dowodów podobno wciąż jeszcze brak) ułaskawiony przez tow. prezydenta Kwaśniewskiego. Ułaskawiony, w dodatku, w wyjątkowo przyspieszonym trybie - normalnie trwa to ponoć od półtora roku w górę, w tym przypadku trwało miesiąc. No a teraz, towarzysze, czekam na pozew!

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, września 10, 2007

Żakowski mówi prawdę

Zabłądziłem wczoraj niechcący na TVN24, gdzie odbywała się właśnie dyskusja autorytetów moralnych oddelegowanych na front dziennikarski. No i słyszę, jak niejaki Żakowski tak oto tłumaczy ostatni, dobrze chyba wszystkim tu znany, wyskok niejakiego Kwaśniewskiego (cytuję z pamięci, ale z całą pewnością bez przekłamań): "Prezydent Kwaśniewski miał rację, bo przecież honor Kaczyńskich to ich prywatna sprawa i nikt poza nimi nie ma powodu się tym interesować, natomiast od członkostwa w Unii zależy nasze bezpieczeństwo".

Nie będę się zniżał do komentowania głupoty, pokrętności i obrzydliwości słów owego indywiduum, ponieważ każdy człowiek przy względnie zdrowych zmysłach, który je kiedykolwiek usłyszał czy przeczytał musi z całą pewnością wiedzieć do jakiej kategorii ten osobnik należy i jak w związku z tym należy traktować jego elukubracje.

Sprawa jest jednak tym razem o tyle bardziej interesująca, że w kategoriach obiektywnych faktów - w odróżnieniu od swych opinii na temat tak dlań abstrakcyjnych spraw, jak honor - Żakowskiemu zdarzyło się powiedzieć świętą prawdę! Tak jest - od członkostwa Polski w Unii zależy "nasze" - czyli ich - bezpieczeństwo. Osobiście nigdy nie miałem co do tego większych wątpliwości, dlaczego postkomuna i związane z nią siły aż tak parły do tego, by nas tym unijnym członkostwem uszczęśliwić, czemu nie przywiązywały większej wagi do warunków tej akcesji, i dlaczego lojalność wobec Unii jest dla nich teraz ponad wszystko - bardziej w pewnym sensie, niż nie tak dawna lojalność wobec Ojczyzny Robotników.

Proszę zwrócić uwagę, że Żakowski nie powiedział, iż "Unia to dla nas wszystkich gwarancja przyszłego dobrobytu". Nie, takie rzeczy rezerwuje się dla plebsu, w propagandowych agitkach, kiedy trzeba przepchnąć w kolejnym referendum kolejny akces, kolejną konstytucję, kolejne euro... Nie powiedział też Żakowski, że "wszystkie te fundusze, pomoce i programy rozwoju stanowią dla nas wyborną okazję do nachapania się". Choć to mnie akurat specjalnie nie dziwi, ile prawdy w końcu można oczekiwać po takim kimś w ciągu jednej dekady?

Na razie jednak tę przyprawiającą o zawrót głowy sugestię odkładam na bok i wracem do zasadniczego wątku. Możliwość, iż Żakowskiemu chodziło o to, że Unia w razie czego obroni nas przed Rosją, wydaje mi się zbyt absurdalne, nawet jak na Żakowskiego. Istnieje też teoretycznie inna możliwość - taka mianowicie, że Żakowski sugorował, iż Unia, albo też jej część, mogłaby nas zaatakować, gdyby nie to, że jesteśmy również jej członkiem. Pozostawiam Czytelnika sam na sam z tą interesującą myślą, sam nie odważam się przypisywać wyrażania jej, czy choćby świadomego jej formuowania w myślach nawet takiej kreaturze, jak nasz bohater. Nie, żeby on mi do tego całkiem nie pasował, ale przecież... Ta myśl jest napawdę wybuchowa, może mimo wszystko warto nieco głębiej ją podrążyć i spytać tego czy owego spośród moralnych autorytetów i euroentuzjastów o autorytatywną opinię?

Żakowski musiał być nieźle zdenerwowany, w końcu usprawiedliwianie niedawnego (nie powiem "najnowszego" bo kiedy to piszę, tamten mógł już zrobić coś równie głupiego i wrednego, bo to przecież całkowicie w zakresie jego możliwości) wyskoku Kwaśniewskiego to nie jest zadania wdzięczne czy łatwe. Ale cóż, na froncie ideologicznym robi się to, co naczalstwo robić karze, więc Żakowski wyboru wielkiego nie miał. No i z tego zdenerwowania chyba wyrwało mu się parę, niezwykłych u niego, słów prawdy.

Istnieje wprawdzie i inna możliwość. Ta, że Żakowski wiedział, co mówi - może sobie nawet to wcześniej zaplanował, może mu to wcześniej napisali, w końcu wiadomo było od paru dni, że po Kwaśniewskim będzie trzeba sprzątać - i chytrze udając, że w zdenerwowaniu wyrwało mu się coś tak w jego sferach niezwykłego, jak parę słów prawdy, przypomina towarzyszom, gdzie chleb posmarowany. Oraz co mogłoby im grozić, gdyby nie Unia i gdyby nadal miał szaleć kaczyzm i rozbestwiona czerń.

Po co ja to w ogóle mówię? Nie wdając się w metafizyczne rozważania na temat sensu pisania o polityce na blogu, czy jego braku, powiem, że - jeśli takie pisanie w ogóle ma jakikolwiek sens - to być może warto zwrócić ludziom uwagę na to, co jest najsilniejszą nicią wiążącą rodzimych postkomunistów i ich różowych przydupasów spod znaku szeroko pojętego Michnika z Brukselą i Berlinem.

Tą nicią jest, powtórzę to, co sam o tym od zawsze sądzę, a co Żakowski, zapędzony niechcący przez koleżkę do narożnika, właśnie potwierdził - przekonanie, iż Polacy mogliby w końcu, w jakimś momencie desperacji, albo może właśnie odzyskując zdrowie po stuleciach bezsiły i eunuchowatości, z postkomuną zrobić porządek nie oglądając się zbytnio na europejskie standardy. Co spowodowałoby również, że różowa lewica spod znaku szeroko pojętego Michnika straciłaby jakiekolwiek znaczenie.

Kraść - oczywiście, Unia daje do tego masę okazji. Ale tutaj nie ma przecież aż takiego gwałtu. "Jeśli się u żłobu utrzymamy", zdaje się mówić Żakowski i inne tego typu kreatury, "to na pewno ani nam ani naszym wnukom źle się działo nie będzie. Co innego, gdyby ta hołota się naprawdę zbuntowała. Wtedy nie tylko konta, ale i samo nasze bezpieczeństwo, byłoby zagrożone. Ale do tego Unia przecież nie dopuści i dlatego jesteśmy całym sercem z Unią!"
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, lipca 28, 2007

Myśli i bonmoty lewaków

Proszę - przyjmijcie do Partii. Chcę komunistą umierać. Wisława Szymborska

Naszym celem jest taka hegemonia, która pozwoliłaby na zawsze wykluczyć z dyskursu pewne treści. Kinga Dunin

Oto zaś pendant to tej śmiałej deklaracji, świadczący o tym, iż to nie był po prostu indywidualny jednorazowy wyskok:


Naszym celem jest stworzenie przestrzeni, w której pewne praktyki, uważane przez lewicę za szkodliwe, staną się niedopuszczalne. Sławomir Sierakowski

Oczywiście, że nastapi oddanie suwerenności. Ale przecież nie byłbym taki niemądry, żeby zwracać na to uwagę opinii publicznej. Premier Luksemburga dla "Le Soir"

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, maja 12, 2007

Trybunał Konstytucyjny zrobił nam europejskie kuku

Należałoby jakoś skomentować werdykt Trybunału Konstytucyjnego, bo to w końcu wydarzenie historyczne. Jak Targowica, Jałta, Okrągły Stół czy Nocna Zmiana. Tyle, że co tu gadać. No ale dobra, w końcu blogi są do gadania a nie np. strzelania, więc powiem co mi się wokół tego tematu nasuwa.

Po pierwsze, nasuwa mi się - po raz nie wiem który zresztą - myśl, że miałem jednak całkowitą rację twierdząc jeszcze w otchłani tzw. "stanu wojennego", że komunizm w Polsce skończy się z powieszeniem Urbana. Oczywiste było też dla mnie, że potem będą musiały nastąpić dalsze egzekucje i samosądy, które w końcu zostaną przez nową władzę jakoś wyhamowane i kilkadziesiąt tysięcy komuchów trafi do mamra czy jakichś obozów pracy z długoletnimi wyrokami. Reszta będzie szczęśliwa, że żyje i może zarabiać na chleb pracując na odpowiedzialnych stanowiskach ekspedientów czy obnośnych sprzedawców.

To oczywiście nie nastąpiło i skutki są dokładnie takie, jakich się wtedy zpodziewałem, a które to przekonanie - przyznam ze wstydem - nieco mi się w ostatnich latach zamazało. Nie odczuwam dumy, że miałem rację, jak zresztą w paru innych b. istotnych sprawach dotyczących polskiej i światowej polityki. Co z tego w końcu, że człowiek potrafi nieźle przewidywać, skoro i tak nie ma to żadnego przełożenia na opinie innych ludzi, o skutecznych działaniach już nie mówiąc. (No ale wtedy nie było jeszcze blogów! Alem się uśmiał! Choć oczywiście wcale nie jest mi wesoło.)

Druga refleksja jest taka, że papierowe konstytucje niewiele znaczą - liczy się tylko realny układ sił. Albo wróć! Konstytucje mają pewną moc i pewną pozytywną wartość (której nie warto jednak przeceniać): są niczym Rubikon, po przekroczeniu którego przez jakąkolwiek siłę wiadomo, że mamy do czynienia z wojną. (Niekoniecznie w sensie krwawym i skrajnym, ale jednak otwartym konfliktem.) Dopóki tego Rubikonu się nie przekroczy, mamy do czynienia albo z (niechętnym przeważnie) koncensusem i ("zgniłym" przeważnie) kompromisem, albo z prawnymi kruczkami i manipulacjami, które skrzywdzona akurat strona czuje się zmuszona znosić, nie czując się dość silna, by ten kłamliwy pozór odrzucić.

Polska, szczególnie od czasu przystąpienia do Unii Europejskiej przestała być bytem suwerennym, dzięki czemu lewactwo, postkomuna i związani z nimi aferzyści są w niej teraz bezkarni i niemal wszechmocni. Komu kibicuje Unia Europejska chyba wyraźnie widać, jeśli zaś ktoś - poniekąd słusznie - nie do końca dowierza tasiemkom informacyjnym TVN24 pokazującym stosunek "Europy" do lustracji, dekomunizacji, polskiej suwerenności i obecnego naszego rządu, to służę innego rodzaju informacją:
Dwie piąte szwedzkiej młodzieży twierdzi, że komunizm przyniósł światu dobrobyt.

Szwedzka Organizacja Informacji o Komunizmie zamówiła sondaż o stosunku młodzieży do komunizmu. Ogłoszone wczoraj w dzienniku “Dagens Nyheter” wyniki są zdumiewające.

43 proc. młodych Szwedów uważa, że liczba ofiar represji komunistycznych na całym świecie nie przewyższa miliona. A jedna piąta badanych była przekonana, że liczba ofiar nie przekracza 10 tys. osób.

40 proc. młodzieży zza Bałtyku uważa, że komunizm przyczynił się do wzrostu dobrobytu na świecie, a 22 proc. postrzega go jako demokratyczną formę rządu.

Informacja ta pochodzi z liberalnego szwedzkiego dziennika "Dagens Nyheter" i opublikowano ją 11.05.2007. Podaję ją na podstawie wątku na Forum Frondy, ale naprawdę dobrze znam Szwecję i te dane, choć przerażające, szczególnie w naszej obecnej sytuacji - wcale mnie przesadnie nie dziwią.

Naprawdę wyznam, że nie widzę wyjścia z tego koszmaru. Żadnych marokańskich oddziałów kolonialnych nigdzie nie widać - ani w Hiszpanii, ani tym bardziej w Polsce. Unia czuwa i w razie czego poda nam pomocną dłoń, a tabuny rodzimych lewaków, aferzystów, euroentuzjastów, cieniasów i Lech Wałęsa będą ich witać kwiatami i wskazywać mieszkania ludzi, których trzeba zaaresztować (jeśli nie gorzej).

Przyznam, że do niedawna obawiałem się o przyszłość naszej zachodniej cywilizacji - troskałem zagrożeniami wynikającymi z terroryzmu, pacyfizmu, globalnej gospodarki, kruchej moim zdaniem jak skorupka jajka... Od pewnego czasu jednak myśl, że wszechwładza i bezczelność wielkiego kapitału, rozkład wszelkich wartościowych międzyludzkich więzi, zalew najwulgarniejszej "rozrywki" i, przede wszystkim może, z każdym dniem coraz więcej najcyniczniejszych kłamstw - ryczących ze wszystkich głośników, mizdrzących się ze wszystkich ekranów, wsączanych do dziecięcych krwioobiegów z pominięciem kory mózgowej...

Kłamstw które z każdym dniem coraz więcej ludzi musi powtarzać udając, do czasu, że w nie wierzy, żeby w ogóle mieć szansę w życiu... Kłamstw na temat "wolności", "demokracji", "prawa", "piękna"... Myśl, że to wszystko kiedyś się skończy - a skończy się z całą pewnością, choć nie za mojego życia, pewnie nie za życia moich dzieci, ale się skończy, bo ten obłędny i na niczym solidnym nie oparty, a z każdą sekundą niemal coraz bardziej skomplikowany globalny system po prostu kiedyś osiągnie kres swych możliwości homeostazy - myśl ta jest dla mnie coraz bardziej słodka.

Oczywiście, będzie to ogromna katastrofa dla całej naszej cywilizacji, z której zresztą i tak bardzo niewiele pozostało - Europa to galwanizowany trup; USA to niemal samo Oświecenie, które już zaczyna gonić w piętkę; zaś w Ameryce Łacińskiej nagle, po starciu cieniutkiej warstwy politury, okaże się, że b. niewiele tam z naszej cywilizacji. Nie ma więc właściwie czego żałować. Nie, oczywiście jest czego żałować - Polski. Bo Polska niemal z całą pewnością nie przetrzyma tej katastrofy.

Tyle, że nie przetrzyma też obecnej fazy, tych wszystkich (i wielu innych) wspomnianych tu przeze mnie przed chwilą rzeczy - tych rzeczy, które od pewnego czasu określam mianem "realnego liberalizmu". (Mianem, które uważam za niezwykle wprost celne, proszę nie myśleć, że to kolejny językowy koncept, kolejny żarcik, kolejny prztyczek w stronę np. Korwina! Zamiast sobie to wmawiać, warto się raczej zastanowić nad sensem tego określenia.)

A więc Polska... Zapewne nic z niej wkrótce nie zostanie, poza wspomnieniem kraju stojącego nierządem, prześladującego niewinne mniejszości i najszlachetniejsze elity jakie cudem jakimś mu się przydarzyły, totalnie odpornego na wszelkie racjonalne argumenty, dostającego w dupę we wszystkich wojnach, które zresztą sam zawsze rozpętywał... Tak niemal na pewno będzie, ale mimo wszystko NIEMAL. Więc opuszczenie ramion i poddanie się takiemu akurat fatalizmowi byłoby podłe, tchórzliwe i głupie. Jedyną nadzieją jest nie mieć żadnej nadziei, zgodnie z celnym zdaniem jakiegoś antycznego historyka.

Im dalej zabrnie ta globalizacja, integracja, liberalizm, tym mniejszą będziemy mieli szansę, by cokolwiek z tego, co dla nas - wstecznych i opętanych nienawiścią do wszystkiego co piękne i postępowe oszołomów - uratować. Nikt nie może przewidzieć, kiedy to, co nas tak niszczy, nagle z hukiem padnie. Nie ma jednak cienia wątpliwości, że padnie i że z hukiem. Powinniśmy działać z myślą o tej chwili, jednocześnie opierając się z całych sił "postępowi", "integracji", a także syrenim śpiewom piewców różnych libertariańskich utopii, nawet tych, którzy mają dość sprytu, by ubierać swe śpiewy w tryle i fioritury różnych szemranych "monarchizmów", "katolicyzmów" czy "patriotyzmów", które to oni jednak mają wyłączne prawo interpretować i tylko ich wykładnia jest tą prawdziwą.

Jedyne, co nam wypada, to walczyć. Siły wrogów są przeważające, ale sami wrogowie to przecież głupie i tchórzliwe mentalne pokraki. Spójrzmy więc im ostro w oczy, dojrzymy w nich obłędny strach o własną skórę, fakt, że zmieszany z pewnością zwycięstwa. Jak jednak stwierdził pewien współczesny amerykański historyk analizując bitwę pod Maratonem (cytuję z pamięci): "Persowie popełnili ten najgorszy ze wszystkich błędów, jakie można popełnić na polu bitwy - chcieli zabijać, ale sami nie ginąć. Dlatego zostali pokonani i zmasakrowani."

Polecam tę myśl wszystkim, których jak mnie przygnębiła wczorajsza decyzja Trybunału Konstytucyjnego (choć przecież tylko takiej można się było spodziewać, prawda?) i obecna sytuacja - teoretycznie "patowa", ale w której jednocześnie z każdym dniem jesteśmy dokładniej ośliniani i kawałek dalej połykani.


triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.