Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gazownik. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gazownik. Pokaż wszystkie posty

sobota, października 26, 2019

Imponująca konsekwencja przez te lata... Czy jednak nie?

Linek do naszego kawałka sprzed lat. Dlaczego tylko świeże dzieła miałyby od P.T. Publiczności ignorowane, skoro te sprzed lat także zasługują? (Nawet trochę komętów było, ale ubaw!)


A co będę żyłował! Jeszcze coś specjalnie dla Marysi, która ogromnie docenia nasz talent satyryczny i vis comica, ale za to absolutnie nic innego:


I jeszcze może coś, w końcu pełno tego mamy i tylko się kurzy. (Marysiu, to już nie dla Ciebie, daruj!)


A tu jeszcze coś z cyklu "ani Pl*forma ani Pan T." nie zmieniają centek" (tfu, co za zestawienie!):


To też wiekopomne (jak wszystko, co pisałem przed laty, podczas gdy wy... wiadomo), i też całkiem nie dla Marysi:


triarius

P.S. A teraz uważajcie na ogony i nie wychodzić wszyscy na raz!

środa, czerwca 10, 2015

Długi cień króla rybałtów (1)

Śmy sobie tu swego czasu mówili, że to co się teraz w świecie dzieje, to nie islam plus jakieś tam jeszcze drobne dodatki, tylko że sprawą zasadniczą wydaje się gwałtowne słabnięcie i (excusez le mot, komu tego potrzeba!) pedalenie się Zachodu, a wojujący islam to po prostu śliczna wisienka na tym dorodnym torcie, bo liczni inni też podobnie działają, tylko ciszej i ostrożniej. (Może poza Putinem, bo o nim, szeroko pojętym, też nie należy zapominać.)

No i mówiliśmy sobie, że np. ci tam muzułmanie na Bliskim Wschodzie traktują te swoje żałosne, narzucome im przecież przez kolonizatorów (i jeszcze gorzej,) państwa i ich granice, jako coś mocno paskudnego i do dupy. Czyli jako coś całkiem sprzecznego z ich własnym pojmowaniem państwa i narodu. (Z Iranem jest nieco inaczej, bo tam akurat państwo ma tysiące lat z przerwami. No i Egipt.)

Żeby już nawet pominąć ten drobny fakt, że to w ich oczach albo państwa marionetkowe, albo też utrzymywane przy życiu, przy zamkniętych akurat w tej sytuacji oczętach obrońców praw człowieka i "zachodnich wartości", jedynie dlatego, że stanowią, wbrew własnej oczywiście chęci, zaporę do rozprawy tych tam ludów z Izraelem i sprzedają Zachodowi ropę. Chodzi o pojmowanie narodu - to przede wszystkim, z tego dopiero wynika ew. koncepcja państwa - w przypadku akurat islamu charekterystyczne dla (Spenglerem jedziemy, uwaga!) Magiańskiej Kultury/Cywilizacji.

Święta księga, sakralny język, prawda jako concensus prawych mężów, duch  spływający z góry do serc, pojmowanie różnych rzeczy, które dla nas, ludzi Zachodu (ach!) są czystą dynamiką, jako różnego rodzaju esencji... Te sprawy. No i te ich narody są całkiem nie-terytorialne - w jednej wiosce może ich żyć kilka, i ani się ze sobą nie zmieszają, ani nawet nie nawiążą bliższych kontaktów. Taka "bałkanizacja", im to pasuje - nam, europejskim gojom, o wiele mniej. Wystarczy zresztą spojrzeć na, co śpiewa w duszy Gazownikowi, albo innej Unii Europejskiej, żeby zobaczyć, że to (poza oczywiście obrzydlistwem charakteru itd.) całkiem inne pojmowanie tych spraw.

Kiedy to napisałem... Nie w tak wielu słowach, bo tym razem chyba to wyraziłem o wiele dokładniej, ale jednak to miałem na myśli i taką myśl w węzłowatej formie z siebie wyemitowałem... Więc kiedy to napisałem, zaczęła mnie męczyć myśl, że "Jak to tak? Oni mają te swoje państwa, wraz z ich granicami, oparte na najgłębszych zasadach ich własnej K/C (nie "Komitet Centralny", tylko "Kultura/Cywilizacja, szpęglerycznie, tutaj to częsty skrót), na swojej religii -  co najmniej w świecie celów i ideałów, a my co? Wszystko od początku do końca oparte na przypadku? Albo nawet gorzej, bo na jakichś szemranych biurokratyczno-tajnopolicyjnych machinacjach?

Chodzi o to, i to wtedy napisałem, że nasze zachodnie narody popowstawały niejako "od tyłu" - czyli najpierw były państwa, nawet jak nie zawsze spełniały obecne wygórowane w tym względzie wymagania, a one tworzyły dopiero narody. I te państwa, a pośrednio i narody, to wynik różnych tam dynastycznych przepychanek, małżeństw, koligacji, i czego tam jeszcze.

W każdym razie dynastie, monarchie, a w niektórych przypadkach (Szwajcaria, Holandia) wobec nich opozycja. Co oczywiście explicite pisze Spengler w swym Magnum Opus, mając, jak zwykle, zupełną rację. Jednak w porównaniu z tamtym religijnym i wzniosłym ideałem narodu wydało mi się to jakieś takie cienkie, marne, a nawet trochę - jako żem w sumie republikanin, a nie monarchista - poniżające.

I polały mi się z ócz łzy rzęsiste. Jednak po chwili przypomniałem sobie, com kiedyś czytał, konkretnie o bitwie pod Bouvines, i tam właśnie znalazłem pewne treści, które także sugerują, że i u nas, w zachodniej cywilizacji (dla szpęglerystów "Faustycznej") narody i państwa, choć całkiem inaczej niż u Magianów, także jednak mają swoje korzenie w podstawowych zasadach, w podstawowych Prawdach... Czyli w sumie - jako że niewiele Prawdy nam pozostanie, jeśli całkiem usuniemy (szeroko pojętą) religię - na sprawach religijnych.

Oczywiście - król, Francji akurat konkretnie, kiedyś leczył np. dotykiem skrofuły. To była funkcja jak najbardziej sakralna. (Co zdaje się rozumieć Braun, chcąc koronować Chrystusa, a czego nie chcą zrozumieć wszyscy ci przezabawni "liberalno-konserwatywni monarchiści".) Nie mówiąc już o takich pikantnych, a prehistorią wprost pachnących sprawach jak to, że np. król Francji do samego praktycznie końca tej ich tysiącletniej monarchii (nie mówimy o najpóźniejszej, porewolucyjnej monarchii, mniej lub bardziej liberalnej, choć w przypadku Ludwika XVIII raczej jednak hiper-konserwatywno-cnotliwej) miał, także w oczach papieży, prawo do dwóch żon.

Do żony i oficjalnej kochanki, mówiąc hiper-formalnie, bo litera prawa kanonicznego nie dawała się tu nagiąć, ale jednak ta kochanka bywała traktowana, także i przez Watykan, jako absolutnie prawidłowa, przyzwoita kobieta, o randze, z założenia, niemal odpowiadającej randze królowej, a w praktyce często o wiele ponad królową, choć jej, kochanki znaczy, rządy trwały na ogół jednak krócej, no i ew. dzieci były znacznie mniej dostojne.

(Oczywiście nie jestem tak naiwny, by nie wiedzieć, że Watykan niemal zawsze zdolny był do kompromisów z możnymi tego świata, ale jednak w tym przypadku król nie był dla niego po prostu zwykłym facetem, i jakoś to wszystko, nawet bardzo religijnym ludziom, za bardzo nie przeszkadzało. Itd. Zresztą sprawa tych dwóch żon to w sumie drobiazg, ale mnie kręcą takie antropologiczne zjawiska, tym bardziej te z erotyką w tle. I przypomina się "Le roi a fait battre tambours", o której to ślicznej balladce kiedyś pisałem.)

Te rzeczy coś oczywiście mówią o sakralnych aspektach przy narodzinach naszych zachodnich narodów i państw, ale, przyzna chyba każdy, w sposób pośredni i pozostawiający niedosyt. Dlatego też tak się ucieszyłem przypominając sobie com wyczytał w tamtej książce o przesławnej bitwie sprzed ośmiuset już lat.

c. d. n. (albo i, oczywiście, nie, i od was to w pewnym stopniu zależy, kochani ludkowie z paluszkami jak szpony od mi tutaj pilnego komętowania... nie żeby coś!)

triarius

poniedziałek, lipca 14, 2014

Dlaczego współczesna sztuka jest taka denna? (005)

"Zaraz, zaraz", wykrzyknie nasz oponent, "jeśli ta wczesnochrześcijańska sztuka, czy jak to nazwać, jest tak prymitywna, tak mało urozmajcona... No to, proszę darować, ale po prostu nie zasługuje na miano sztuki! Chodzi o harmonię, o proporcje, o estetyczne przeżycie, złoty podział..."

Na co my, wciąż nieco niepewni, ale serce zaczyna nam bić, jak u kawaleryjskiego rumaka kiedy grają do szarży: "Ale sztukę WSPÓŁCZESNĄ kochasz pan i cenisz?"

"A jakże!", odpowiada tamten. "Nie jakichś tam umarlaków sprzed stuleci, tylko to, czym żyje współczesność, co oddaje rytm i istotę! W formie, której nie zrozumie prostak, profan ani wróg postępu..."

Nam się w tym momencie wzrok rozświetla, a usta wyginają w ledwie dostrzegalną, ale jednak niewątpliwą, radosną podkówkę.

"Jak cudnie!", przerywamu mu tę tyrdę, którą wyraźnie miałby zamiar ciągnąć naprawdę bardzo, bardzo długo.

Potem zaś zgodnym chórem, słowiczymi głosami, dodajemy: "Na tośmy właśnie czekali, drogi oponencie. No bo teraz albo pan masz rację, albo też jej nie masz. Jeśli jej nie masz, no to wiadomo - nasze górą. Jeśli zaś masz... No to proszę posłuchaj, bo sam chyba sobie nie zdążyłeś uświadomić, co właściwie w tej chwili dokonałeś!"

"Co, co takiego niby dokonałem?", protestuje tamten wyraźnie zaniepokojony.

Na co my, że właśnie spuścił był do ścieku sporą, jeśli nie większą... A może nawet nie tylko większą, tylo samo jądro po prostu i samą istotę. Czyż bowiem istotą tej współczesnej sztuki jest estetyczne przeżycie, harmonia, proporcja, złoty podział? Czy też przeważnie chodzi o coś dokładnie odwrotnego? O szokowanie, o burzenie stereotypów, o gwałcenie przesądów, a ślicznie po prostu nie ma prawa być?

* * *

WTRĘT:

Nie żebyśmy my tutaj, w Tygrysicznych sferach, byli aż takimi fanatykami wylizania, łatwości konsumpcji, czy nawet, choć ją cenimy - rzemieślniczej profesjonalności. W sztuce znaczy, co innego w hydraulice czy naprawie komputerów oczywiście. Jednak nie da się ukryć, że więcej tego u Fra Angelica, Braci Limburg, Dufaya, Monteverda, Caravaggia czy Rembrandta. Że architektów, choć też święci nie są, ci współcześni znaczy, tutaj sobie zostawimy na boku, bo przeważnie ich twory chociaż stoją i się nie walą.

* * *

Na co tamten, z wyraźnie już głupia miną: "No niby tak, ale przecież rytm epoki, niepokoje współczesnego człowieka, zagubenie, atomizacja..."

Na co my stawiamy go sobie na lewej dłoni, prawą dajemy mu lekkiego psztyczka w nos, i mówimy: "Nie gadaj człeku, zaplątałeś się jak kompletny neptek, twoja współczesna sztuka, wedle twoich własnych kryterium, nadaje się tylko na śmietnik. Prawda?"

Na co on mdleje, my dzwonimy na *112, przyjeżdżają i go zabierają do szpitala. Tyle!

No a jeśli on jednak nie ma racji, no to sztuka wszesnochrześcijańska jak najbardziej JEST sztuką, a jeśli się ona takiemu znawcy, jak nasz (obecnie zemdlały) rozmówca nie podoba, to jednak znaczy, że może istnieć sztuka, która jest sztuką jak najbardziej i zaspakaja jakieś (jeszcze nieustalone) potrzeby swoich współczesnych, a dla nas - czy raczej dla naszego rozmówcy, bo to już ustaliliśmy - wydaje się nie być sztuką, tylko jej niemal zaprzeczeniem i czymś żałośnie dennym.

W dodatku ten ktoś zapewne, jak to oni, uważa swoje gusta i kryteria za OBIEKTYWNE. Co z kolei otwiera różne sympatyczne możliwości - na przykład taką, że ze sztuką dzisiejszą mogłoby być dokładnie odwrotnie. Prawda?
* * *

Na tym sobie jednak ten odcinek zakończmy, bo pisanie na blogaskach to (na dobre czy na złe) nie wszystko co ten świat ma nam do zaoferowania. Będzie to też zapewne koniec tego cyklu, bo - choć miałbym jeszcze ogromną ilość do napisania - byłoby to już praktycznie pisanie książki, a tego byśmy nie chcieli. Skoro zamilczano Ardreya i Spenglera - formalnie BEZ cenzury! - no to jakie ja mam szansę, żeby się z własną książką przebić? A bez tego, po co?

Jeśli Bóg pozwoli, to na te tematy może jeszcze coś napiszę, ale tyle blogowych "wpisów" pod rzad z jednym tytułem to już i tak sporo wystawiania cierpliwości ew. P.T. Czytelników na próbę. Nie wykluczam jednak (ach to zjadanie własnego ogona, jak ja je lubie!), że opublikuję tu (i tam) jeszcze Appendix do tego cyklu, w którym przedstawię listę tematów, które, gdybym to dalej pisał (czego, jako rzekłem, nie planuję), chciałbym poruszyć. Bo poprzychodziły mi do głowy napradę fajne pomysły i tematy.

Dzięki kto miał cierpliwość, żeby to przeczytać! Dodatkowe dzięki dla wszystkich (no, powiedzmy dla większości) komentatorów! Wasz Rumiany Idiota (ach, jak mi się to nowe gazownicze określenie podoba!)

triarius

P.S. Moi państwo - jeszcze proszę o chwilę uwagi! Wychodzimy pojedynczo albo góra po dwóch. Nie zwracać na siebie uwagi i uważać na możliwe ogony.

poniedziałek, października 28, 2013

Że sobie o Tusiu i Putku na odmianę biężączknę - a co!

Mogę sobie nawet ja czasem biężączknąć? No to dzięki!



Więc sobie biężączknę - o czym by innym, jeśli nie o tym cudnym zdjęciu Tuska naszego kochanego z Putinem. Na którym bez cienia wątpliwości Tusk śmieje się jak uczniak, któremu się udał figiel i oczekuje od starszego chłopaka uznania, Putin zaś spogląda nań badawczo, z lekkim rozbawieniem, jakby chciał spytać "Czy możliwe, że to aż taki głupek? Zobaczysz głupku dalszy ciąg, to ci mina zrzednie."

Do tego ten całkiem jednoznaczny gest piąstkami. Bomba! Za Putinem zaś gość z niewinną minką Tartuffa, chyba nieźle wyszkolony i doświadczony w ukrywaniu uczuć. (Być może czujny i wie, że właśnie cyka się wiekopomną fotkę?) No i oczkami łypie na te piąstki naszego Tusia.

Zaraz... A może Tusk do Putina : "Zgaduj zgadula, gdzie złota kula"? Tylko że to tworzy więcej nowych pytań, niż daje odpowiedzi. Cóż bowiem miałoby być tą złotą kulą? Wot zagwozdka!

* * *

Żeby to miało być zdjęcie sprzed trzech dni, z wizyty samego Tuska w Rosji, wykazano już dobitnie, że to niemożliwe. Na blogaskach. Zresztą nawet Gazownik, z tego co wiem, nie próbuje tego argumentu, uderzając - jak liberalna lewizna zawsze, kiedy jej się logika nie dopina - w duszoszczipatielnyje tony. Z leciutką nutą niezbyt precyzyjnej groźby.

* * *

Nie wiem, czy Schetyna to aż taka ranga, żeby mógł coś takiego od ruskich na zawołanie dostać - żeby się, oczywiście, zemścić na Tusku za wykoszenie go w dolnośląskich wyborach i ponoć (jak mi w to nietrudno uwierzyć!) ewidentne wyborcze oszustwo. No, ale Komóra z ruskiej budy to już jest jakaś "ranga" (jakby w to nie było trudno uwierzyć, patrząc na tę twarz żywcem ze słynnego carskiego zalecenia dla czynowników), Schetyna to zaś pono jego człowiek...

Więc ta koincydencja może nie być bez znaczenia. W końcu raczej nie agonia Mazowieckiego (niech się w piekle smaży!).

* * *

Kiedyś, dawno temu (w Szwecji mieszkając) oglądałem b. ciekawy amerykański program na temat masowych morderców. Takich hobbystycznych, nie chodzi o zagranicznych kolegów rodzimego weekendowego samobójcy. No i tam był taki jeden, którego już złapali i próbowali mu udowodnić, że utrupił cała masę kobiet w celach rozrywkowych.

Działo się to w jakichś latach '70 i facet miał długie włosy, plus chyba wąsy. Spory był i dorodny, w ogóle to trochę dlatego to tak dobrze pamiętam, że gość b. przypominał z wyglądu jednego z moich życiowych nauczycieli Mike'a Daytona. (Można sobie poszukać w sieci, kto zacz. W każdym razie nie masowy morderca.)

Facet był ewidentnym psychopatą, przecudnie wprost płakał i przysięgał że to nie on... W ogóle wcielona niewinność. Uwierzyli by mu zapewne, bo materialne dowody były dość wątłe, a gość naprawdę miał aktorskie zdolności pierwszej wody, ale wpadł, bo w jego celi była ukryta kamera, a kiedy przesłuchujący wyszli, facet zaczął się dosłownie tarzać i zanosić histerycznym śmiechem.

Nie śledziłem, niestety, bo nie bardzo miałem jak (to były czasy przed internetem, przynajmniej dla mnie), jego dalszych losów, ale sądzę, że mu się jakość życia potem radykalnie pogorszyła, jeśli nie gorzej. Ale też to nie było w Polsce.

(Swoją drogą tamten - nie bójmy się tego słowa - psychopata nie miał w tej celi nawet żadnego Putka, któremu by się mógł pochwalić i łasić o podrapanie za uchem. Tutaj nasz kochany Tuś jest do przodu.)

* * *

"Śmiech jest płaczem mędrca". Jakiś starożytny mazgaj - mędrzec znaczy, a przynajmniej mistrz od paradoksów - to kiedyś rzekł, ja to b. dawno temu gdzieś przeczytałem i od tamtej pory jest to ze mną. Czasem to powtarzam, sobie lub innym. Z mniejszym lub większym rozbawieniem, z mniejszą lub większą powagą.

Nie trzymam ręki na pulsie, ale czy Gazownik jeszcze w te tony nie uderzył, tłumacząc ową wiekopomną scenkę i całą tę przecudną pantomimę? Albo to, albo stan wojenny i bratnia pomoc. No, chyba że rodacy znowu wykażą się skapcanieniem na skalę kosmiczną i to się da jakoś wyciszyć.

Chwila... Czy to nie było aby odwrotnie? "Płacz jest śmiechem mędrca"? (Doktor Alzheimer uśmiecha się figlarnie, jak sam Tusk na omawianym tu zdjęciu.) Trochę by to utrudniało... Ale przecież nie Gazownikowi!

triarius

P.S. Psia mać! Jakbym się był wcześniej zorientował, bo bym dał temu wpisu tytuł "Afekt rzekomoopuszkowy". Zmarnować taką okazję...

środa, października 31, 2012

Wąsy i podkoszulki (odc. 1)

Jakiś czas temu ("wstecz", jak mawiano za Gierka) dałem się namówić do kliknięcia na linek do, turpe dictu, Gazownika online, bo obiecali mi tam pokazać, jak to "opinia Niemców o Polakach się poprawia". Klikam więc i czytam. No i stoi tam faktycznie, na samym praktycznie początku, że "opinia Niemców o Polakach się poprawia". Stoi czarno na białym. (Czyli, jak mawiają dawniejsi inteligenci - explicite.)

Stoi i tyle. Żadnych konkretów, żadnych, nie daj Boże (?!), statystyk. Na okrasę, czy może na omastę, żeby było w co wbić zęby, żeby była narracja i human intrest, zacytowano nam jakiegoś Klausa, który stwierdza coś w tym duchu, że "do Polaków nic nie mam, tylko nie bardzo rozumiem, dlaczego oni wszyscy mają wąsy i chodzą w podkoszulkach?"

Tak, że sam ów artykuł całkiem mnie nie powalił i nie przyniósłby swym poziomem ani cienia mołojeckiej sławy najprzeciętniejszemu z prawicowych blogerów... Więc punkt dla nas, minus dla Gazownika. Ale my nie o tym. (A o czym? A o wąsach. I o podkoszulkach też. Tytuł też się liczy i należy nań zwracać uwagę, prawda?)

Od razu po przeczytaniu o tym Klausie mózg zaczął mi ostro pracować. Nad kwestią tych wąsów i podkoszulków oczywiście, bo poza tym naprawdę w owym tekście nie było zupełnie nic. Ja to w ogóle mam jakąś skazę i kiedy się to społeczeństwo lepiej zorganizuje, a ja jeszcze sam z siebie "nie zejdę", ani mnie powszechna eutanazja z powodu metrykalnego wieku nie obejmie, trzeba mnie będzie wyeliminować, bo po po prostu psuję statystyki, nie reaguję jak trzeba na narracje, bodźce, kije i marchewki...

I ci od reklamy i marketingu mają ze mną skaranie Boskie (jakie?!), i ci od politycznej propagandy, i ci od rozrywki i popkultury... "Po cholerę toto żyje, trudno orzec, czy ma szyję, a bez szyi na co komu się przyda?" Żeby zacytować (z pamięci, bo jedno słowo faktycznie mogłem poprawić) Wieszcza.

Najgorsze we wszystkim (i PO CO ja się tak sam z siebie dobrowolnie pogrążam?!) jest to, że tak jakoś mam, iż rządzi mną znana (komu znana, temu znana) maksyma pana de La Rochefoucauld, mówiąca, że: "Kiedy ktoś do ciebie mówi, zastanów się, jaki ma interes, żeby w ogóle mówić, i jaki ma interes, żeby ci powiedzieć prawdę. Uwierz mu tylko jeśli ma interes powiedzieć ci prawdę". (Jakoś tak to szło, cytat z pamięci, ale sens jak najbardziej się zgadza.)

No i ja tak właśnie mam. Pokazują mi na przykład film, a ja od razu się zastanawiam jak mnie chcą tym filmem urobić, kto za tym stoi i jaki ma w tym konkretnie interes. Bywa, że stwierdzę, iż film jest OK, po prostu ktoś lubi opowiadać obrazkowe historie, a przy okazji zarobić. Nie mam raczej paranoi. (Paranoicznego strachu w stosunku do tzw. "teorii spiskowych" też nie mam. W niektórych coś jest, w nielicznych nawet sporo, duża część to brednie. Jak niemal ze wszystkim.)

Nie jest to więc żadna, jak sądzę, paranoja, ale taki zdrowy odruchowy sceptycyzm. Który, gdyby było go więcej w świecie, puściłby większość propagandystów, szmirusów na usługach, postpolitycznych polityków, i podobnego typu trzodę, z torbami. I na pewno byłoby lepiej, ale też nie wpadajmy w utopie! Stoi za tym w końcu pół wieku doświadczeń, myślenia, czytania... A i tak nie każdy jest, intelektualnie, Panem Tygrysem, prawda?

Więc to by raczej musiało działać tak, że istnieje hierarchia, ludzie tym "powyżej" jakoś ufają, pilnie stosując przy tym także i zasadę głoszoną przez La Rochefoucauld... I tak to się kręci. Całkiem inaczej, niż teraz, kiedy wszelkie geszefty i kłamstwa są przez lud łykane niczym ryby przez głodne pelikany. Ech, rozmarzyłem się!

To był wtręt. Długi, zgoda! Wracamy do naszych (CZYICH?!) podkoszulków i wąsów. No więc ja nijak nie mogłem sobie wyobrazić tej, zalewającej rzekomo bratni nam europejski kraj, zgrai rodaków, jednolicie umundurowanych, niczym jakieś chińskie hunwejbiny z okresu niesławnej Rewolucji Kulturalnej, w wąsy i podkoszulki. Mam tu zresztą obok siebie pełno kaszubów, u których ponoć wąsy są w cenie, a mimo to aż tylu wąsatych na ulicach nie oglądam.

Z podkoszulkami zaś jest jeszcze o wiele gorzej. W sensie, że ich wcale nie oglądam. Może gdybym chodził po jakichś proletariackich domach, to bym czasem spotkał gospodarza w podkoszulku. Nie wiem. Tylko czy ów mityczny Klaus bywa w domach aż tylu polskich proletariuszy, rzuconych ręką Losu, Kiszczaka, Tuska & Co., na zaprzyjaźnioną nam europejską ziemię? Śmiem wątpić!

Cały ów tekst zaczyna nam się zatem jawić jako czysty mózgowy figment jakiegoś gazownika... A może jednak? Jednak co? Jednak w tym coś jest? Że co? Jakiś sens znaczy? A jaki to mógłby on być? A na przykład taki, że obraz Polaka ten Klaus wyrobił sobie na podstawie... Czego? A choćby reklam tego tam sklepu z elektroniką, co to pokazuje przygłupich polskich złodziei samochodów... I to by wystarczyło? Czekaj... Pomyślę... No dobra, a Bolek?

Co Bolek? Bolek przecież ma wąsy, tak? No ma, fakt. Wiesz co, coś w tym chyba jest! A do tego ten obecny... Jak mu tam? Bulek? Tak, Bulek! No więc on przecież nawet bez wąsów wyglądałby jak Bolek z wąsami, a i tak je ma własne. To ten sam typ przecież. Typ czego? Cicho! Nie żyjemy w Ameryce, a ja się lubię wyspać. Typ, sam wiesz czego, zresztą, nie udawaj!

Idźmy dalej! Pomiędzy Bolkiem i Bulkiem był ten, jak mu...? Putin? Nie, co ty gadasz! No ten, z golenią, co się kiwał. Ten magister? No ten właśnie! I czy on nie był podobny do Bolka? Był, jasne! A do Bulka niby to nie? Fakt, zgoda! No więc, zgodzisz się chyba, mieliśmy w tej, jak to nazwać...? Po prostu się zaśmieję i odpowiednio skrzywię, a ty kolego przecież zrozumiesz, że to ironia... No więc, mieliśmy w tej (hłe hłe!) "wolnej Polsce", po '89, kiedy to... Wiadomo! W sumie TRZECH Bolków.

I wszyscy z wąsami. Jak to? Ten środkowy chyba nie miał? No fakt, niby nie nie miał, ale wirtualnie, czy jak by to określić, to one tam jak najbardziej są. One nawet KRZYCZĄ SWOJĄ NIEOBECNOŚCIĄ! Krzyczą, że są. Albo, co najmniej, że być powinny. A jak krzyczą, no to są. Quod erat demonstrandum. "Kwot" co? To po łacinie. Nieważne, kiedyś takich rzeczy uczyli. W każdym razie Kartezjusz też tak kompinował i załapał się z tym do encyklopedii, więc to ma sens.

Niech będzie. Mamy więc trzech Bolków. Albo może Bulków. Nie jest pewne, który ma być tym... Chciałeś powiedzieć "eponimem"? Trochę się czepiasz, ale fakt - Bolków albo Bulków. Czy raczej jednocześnie - Bolków I Bulków. No a ten od goleni? Ten ochlaptus? Dlaczego on jest tylko tłem? Fakt, ale wiesz... On był w środku, tamci są skrajni, jakoś się może bardziej rzucają w oczy. Zresztą mówimy o wąsach, a wąsy - FORMALNIE - to mają tylko ci dwaj. Bolek i Bulek.

O podkoszulkach chyba też powinniśmy pogadać! No dobra, pogadajmy. Kiedy patrzysz na Bula, to czy nie widzisz podkoszulka? Albo na Bola? No widzę, fakt! Jakoś człowiek o tym nie pomyśli, ale jak już wspomniałeś, to nie mogę sobie wyobrazić Bolka czy Bulka  inaczej, niż w podkoszulku! Takim powyciąganym, niezbyt czystym... Plus oczywiście wąsy. Co za widok!

No a ten środkowy? A co to za różnica? Wygląda dokładnie tak samo, ta sama formacja... "Formacja"? A formacja - polityczna i, choć to zabawnie brzmi, intelektualna. No zgoda. I co teraz z tego dalej wynika? A to, że może ten Klaus, który tak uprzejmie Gazownikowi udzielił wywiadu na temat Polaków, podkoszulków i wąsów, obraz ten wyrobił sobie na podstawie... Już wiem! Telewizji, tak? Gdzie Bolek, Bulek i ten od goleni... Zgoda, właśnie tak by to mogło być. Nie zapominając o reklamach z przygłupimi złodziejami samochodów oczywiście. Jasne!

c.d.n. (albo i nie)

triarius

niedziela, listopada 27, 2011

Jęki zbyt mało dręczonej masochistki czyli prawicowość

Pisałem całkiem niedawno o brzydocie lewicy u władzy i (amicus Plato itd.) symetrycznej niejako sprawie, czyli o tym, iż prawica bezsilna, pozbawiona widoków na władzę, staje się chora i też sobą specjalnie atrakcyjnego widoku nie przedstawia.

No i cholera - wykrakałem! Jak tyle już razy, przyszło mi znowu robić za @#$% Kassandrę! W sytuacji, kiedy nawet Filip Macedoński by sobie nie poradził i dość szybko zapewne zacząłby się nadawać do czubków (choćby go dodatkowo skrzyżować z Cezarem i pokropić stężonym wywarem z Oxenstjerny), Jarosław Kaczyński (z całym dla niego szacunkiem, bo nie to tylko zasługi i niewątpliwa klasa, ale po prostu nikogo choćby zbliżonego użytecznością nie mamy) zaczyna gonić w piętkę. Do tego stopnia, że np. domaga się przywrócenia kary śmierci.

Grzebię w pamięci, grzebię, i jakoś nie mogę sobie przypomnieć, kiedy to jacyś niewolnicy, albo jakiś okupowany przez wroga naród, gdy formalnie przynajmniej kary śmierci "nie było" (poza ew. monitorowanymi 24 godziny na dobę celami, czy państwowymi wizytami w ościennych państwach), zaczęli się przywrócenia jej gwałtownie domagać.

I jeszcze dodatkowo sytuacja by się ostro zaostrzała, więc pan owych niewolników, albo okupujące ów naród mocarstwo, bardzo byliby zadowoleni, gdyby im dano nieco więcej luzu, a tych, których za mordę trzymają udało się dodatkowo pokazać, jako krwiożerczych bandziorów in spe, których trza jakoś bardziej zdecydowanie zacząć fizycznie tępić, bo to moralna zgroza i zagrożenie dla przyzwoitych ludzi na całym świecie! Kary śmierci się te krwiożercze bestie domagają! To nie ludzie, to... Itd.

Niby tutaj jest tak, że, teoretycznie przynajmniej, jeden niewolnik morduje drugiego, więc zgraja niewolników, głosem swego trybuna, domaga się od pana, żeby zdjął miękkie pantofelki z pomponikami i zaczął kopać okutym buciorem. "I oficjalnie ma mi być, żeby, Panie, było jak trzeba, po prawicowemu!" Jednak nie do końca jest to aż tak pewne, czy ten co morduje, to na pewno jeden z braci niewolników, bo może jednak to po prostu agent pana wśród nas... W którym to przypadku raczej jednak mało prawdopodobne, by pan wolę swych niewolników gorliwie zrealizował i dokonał egzekucji akurat tego, który niewolnikom podpadł.

Niezawisłe sądy, rozgrzane sędziny, monopol na propagandę i niemal monopol na informację dla mas... Nie - naprawdę nie sądzę, by jacyś zdrowi na umyśle niewolnicy mogli sobie oficjalnego przywrócenia kary śmierci w podobnej sytuacji życzyć! A co dopiero głośno i publicznie się tego domagać. Nie mówiąc już o powszechnych na naszej "prawicy" orgazmach z tego powodu. Cóż, bezsilność deprawuje, a absolutna bezsilność deprawuje absolutnie (jako rzecze Pan Tygrys).

I zamiast przekierować w takiej (smutnej, zgoda) sytuacji uwagę i energię na jakieś inne, może poboczne, ale możliwe do zrealizowania, albo chociaż żeby dało się o nie walczyć, cele - nasza "prawica" woli najpierw maniacko zagrzewać się do boju na blogach, potem "wesoło świętuje Święto Niepodległości" (w kraju jej pozbawionym), potem napala się, że lud wyjdzie na ulice (kibole i co tam jeszcze), skutkiem czego brzydka władza zostanie zmieciona... A na koniec, kiedy już złoża noradrenaliny się wyczerpią, a nadnercza mają całkiem dość i nowej nie produkują, mamy pokazową wprost histerię i cieszenie się, że oto "Kaczor pokazał pazury! Kaczor wreszcie przestał się cackać! Hurra, hurra i jeszcze po trzykroć HURRA!"

Plus podniecanie się różnych świrów, że trza jeszcze zrobić egzekucje publiczne. I na pewno też gdzieś (bo tego już sporo było, choć teraz akurat nie śledzę zbyt dokładnie i nie spotkałem) napalanie się na kastrowanie, chłostę w szkołach, obcinanie rąk... I co tam jeszcze. Przypominam - cały czas chodzi o NIEWOLNIKÓW, całkiem zależnych od bardzo przez nich nielubianej (i moim skromnym słusznie) władzy, bardzo też przez tę władzę nielubianych... Przy rozgrzanych sędzinach i napalonych służalczych sędziach... Antifie, Bulbulu, Merkeli, Putinie, Katzenbrennerze i Gazowniku...

Nie - dla mnie nie do pojęcia! Choć przecież, z drugiej strony, od dawna wiem, że bezsilność dobrze na psychikę nie robi, a prawicy akurat najgorzej, niestety. Pomijam już drobiazgi w stylu tego, że z tą karą śmierci - w aspekcie etycznym, politycznym zresztą też - nie wszystko jest aż tak proste i oczywiste, jak się naszej "prawicy" wydaje.

To jednak drobiazg przy całkiem NIEWIARYGODNYM widoku (w dodatku z fonią) ofiary domagającej się od oprawcy zdjęcia bamboszków i używania do kopania w dupę okutych buciorów. Już całkiem oficjalnie i bez uciekania się do Tupolewów czy sznurków od snopowiązałek. Do czego potrafi człeka doprowadzić totalna bezsilność, brak intelektualnej dyscypliny i beznadzieja! Do czego potrafi doprowadzić mężczyznę HISTERIA! Skargi zbyt mało dręczonej masochistki, jeśli mnie ktoś pyta o zdanie!

Ale cóż, nikt nie jest idealny, a prawica akurat sprawdza się u władzy (choćby to było jedynie państwo podziemne) - nie kiedy jest skutecznie i może już na wieki wieków tępiona i prześladowana. (No i jeszcze stojące na marginesie jednostki o prawicowych przekonaniach potrafią być atrakcyjne wizualnie: Dávila, Spengler, Pan Tygrys.) Co nie zmienia faktu, że ze swą, spowodowaną bezsilnością i otrzymywanymi razami, histerią - zrozumiałą może, zgoda - warto by się było mniej obnosić. No i trochę czasem pomyśleć, a nie jedynie zgrywać się na twardziela, choćby w najżałośniejszy z możliwych sposobów.

triarius - bloger bezzębny i wcale nie wzdychający do kary śmierci

sobota, listopada 12, 2011

Moje intuicje na temat wczorajszej prowokacji

Od kiedy tylko dowiedziałem się - przyznam, ze zdziwieniem, bo to naprawdę skrajna już bezczelność i dość gambitowe zagranie - że żydokomuna od Gazownika ściąga nam tutaj na 11 listopada potomków SS-manów (o potomkach Rosy Luxemburg nie wspominając), tak sobie to zinterpretowałem, że miłościwie nam panujące elity chcą szybko i radykalnie oddzielić wychodzących, już teraz, na ulice prawicowych oszołomów, od tych, którzy być może będą chcieli wychodzić na ulice za pół roku, za rok, i długo, długo potem (jeśli im się oczywiście tego na czas z głowy nie wybije).

Miałoby to działać w ten sposób, że siedzący przed telewizorem leming - wciąż "proeuropejski", wciąż wykształcony i z wielkich miast, wciąż jakoś tam z trudem wierzący w świetlaną przyszłość, i który całkiem niedawno zagłosował na swoich ulubieńców, więc o żadnym nagłym przebudzeniu i poznawczym dysonansie, podważającym jego elementarną zdolność kojarzenia nie marzący - TERAZ nastawi się do tych demonstrujących na ulicach oszołomów i "polskich szowinistów" negatywnie, a do zwalczających ich "sił porządku", władzy i czego tam jeszcze pozytywnie, to i za jakiś czas nagle nie będzie mu łatwo zmienić o 180 stopni swych sympatii, samemu wyjść wraz z tymi oszołomami na ulice i robić wbrew tej samej władzy, którą teraz tak głośno i z przekonaniem będzie popierał.

(Ludzie - to było tylko jedno zdanie i nie dało się nijak podzielić na mniejsze akapity! Niesamowity jestem.)

To bardzo, przyznam, sensowny pomysł, praktykowany zresztą od tysiącleci - wystarczy sobie przypomnieć Alkibiadesa i aferę z hermami. To był oczywiście nieco inny wariant, bo tam chodziło (zapewne, bo nic na sto procent wiedzieć już nie będziemy) o spójność grupy, jak powiedzmy w gangu, gdzie nowoprzyjęty musi na początek dokonać poważnego przestępstwa, żeby były haki i żeby gość był naprawdę "z nami". Jednak, w wariancie nieco "luźniejszym", reżimy totalitarne, a w każdym razie komuchy, bardzo skutecznie od zawsze potrafili umaczać masę ludzi, nie całkiem "swoich", we własne zbrodnie, kompromitacje, idiotyzmy...

I ci ludzie nie musieli być ani do końca przekonanymi komunistami, ani nawet partyjni - po prostu udało ich się postawić to "właściwej" stronie linii (frontu) oddzielającej komuszą władzę od (wciąż) większości zwykłych, raczej przyzwoitych i nawet jakoś tam patriotycznych ludzi. No a potem przejście przez tę linię frontu na drugą stronę - od światłej elity do głupków, oszołomów, nieudaczników itd. - nie było już wcale prostą decyzją.

Mamy tu zarówno skomplikowane i dość nawet wyrafinowane maczanie artystycznych, intelektualnych (przeważnie do wzięcia w DUŻY cudzysłów zresztą) elit, jak i przymuszanie całkiem zwykłych ludzi do udziału w wiecach potępiających wrogów socjalizmu, że nie wspomnę już o pochodach, czynach społecznych i głosowaniach.

Prosta sprawa w sumie i nie powód, żeby ktoś taki jak Pan Tygrys poświęcał temu cały wpis. Ale właśnie przed chwilą przyszło mi do głowy - już po fakcie, a nawet po przeczytaniu na jego temat w sieci, plus usłyszeniu tego, co mi mimo woli wpadło w ucho z reżimowej telewizji - że w tym być może jest jeszcze coś więcej. Otóż kiedy już wiem, jak ordynarna, jak grubymi nićmi szyta była ta prowokacja, czyli jak ostry gambit pozwoliła sobie ta władza, wraz ze sprzyjającą jej lewizną, rozegrać...

I ze wszystkim innym, co za tym prawdopodobnie stoi, bo rzecz była naprawdę "międzynarodowa" i raczej nie sądzę, by to była wyłącznie robota czysto warszawskiej żydokomuny i zupełnych kagiebowskich dołów z priwiślinskiego kraju... Raczej jednak "europa" także, a co najmniej nasz wielki przyjaciel z zachodu, który nam tu przysłał te bojówki... No więc przyszło mi do głowy, skoro to na taką aż skalę, i z pewnym jednak wiążącym się z tym ryzykiem, zrobiono, no to tu może chodzić o to, żeby wykopać PRZEPAŚĆ nie do przebycia pomiędzy WSZELKĄ LEWICĄ I WSZELKĄ PRAWICĄ.

Nie wiem, czy oni przeczytali niedawny tekst Pana Tygrysa o tym, że to już nie podział na lewicę i prawicę jest teraz istotny (choć oczywiście TOTALITARNE i/lub NIHILISTYCZNE LEWACTWO tym bardziej stanowi wroga dla obu!), i że jedyną naszą, naprawdę naszą - nie czekając na dintojry między nimi tam, u góry, na co nie mamy bezpośrednio żadnego wpływu - siłą są masy "ludowe", a te z definicji "należą" do lewicy, podczas gdy prawica nigdy nie miała i nie ma do nich ani serca, ani rozumu, ani żadnego na nie przełożenia. (Wandee i obrony Alcazaru to "wyjątki potwierdzające regułę"! Teraz sytuacja jest całkiem inna.)

No i oni tak sobie może wykombinowali, że jeśli teraz ostro zaczną wykopywać tę przepaść, a przy okazji wojenny topór, pomiędzy prawicą, wszelkimi patriotami swoich narodów (szczególnie dzisiaj w Europie), ludźmi niezależnie myślącymi, ojrosceptykami itd.- z jednej strony; i lewizną - z drugiej...

To ta przepaść ma szansę się rozszerzać, dzięki czemu powstanie skuteczna (z ich punktu widzenia) przepaść pomiędzy PRZYZWOITĄ I NIEGŁUPIĄ lewicą, która w obecnej dobie będzie dla nich zapewne stanowić NAJWIĘKSZE ZAGROŻENIE, i prawicą, ludźmi nastawionymi patriotycznie, sceptycznie wobec tego co się teraz na świecie dzieje, naturalnymi wrogami Nowego Światowego Porządku itd.

I że dzięki temu - albo uda się zrobić tak, że jeśli jedni wyjdą na ulice protestować z powodu głodu, chłodu i czego tam jeszcze, to drudzy na pewno nie wyjdą... Albo, lepiej, że od razu zaczną się między sobą naparzać... A władza, w roli mądrego arbitra, będzie napuszczać swoje kundle na kogo zechce, i w ogóle robić co zechce, bo już będzie miała całkiem wolną rękę.

To by było w sumie na tyle. Proponowałbym się nad tym zastanowić. I powtarzam - nie mam pojęcia, czy oni to wyczytali u Pana Tygrysa, co i tak zasługiwałoby na pewien podziw, bo znaleźli, zrozumieli i szybko zastosowali. Zresztą żartuję, że u mnie to wyczytali, choć ja ten swój tekst uważam za naprawdę bardzo ważny i wart rozpropagowania.

Oni na pewno na to wpadli sami i naprawdę wszystkie te głupie mordy, wraz z jeszcze głupszymi nieraz wypowiedziami, nie powinny nas mylić. Ani ci wszyscy durni hunwejbini, których oni używają dokładnie do tego, co czego się tacy nadają. Jak mawiał dawno temu mój ojciec, odnosząc się do kremlowskich przywódców i ich sukcesów w zwalczaniu szeroko pojętego: "To banda idiotów, ale postępuje niczym stado geniuszy!"

Warto się chyba zastanowić, bo mogę mieć tutaj rację. A jeśli by się okazało, że jest spora szansa, że ją mam, i w takim właśnie celu są podejmowane te ich ryzykowne działania, no to warto się zastanowić, co my na to. W sensie co robimy, jak odpowiemy. No i naprawdę nie lekceważyć wroga, bo jak się patrzy na mordy tych Michników i Blumsztajnów, to się faktycznie człekowi żal robi i dałby jałmużnę, ale to nie tak.

Czy ta ich gra - z nami, w sensie przeciw nam - jest już aż tak łatwa i prosta, czy też oni tam mają naprawdę niegłupich przywódców, i, w odróżnieniu od naszej, ich hierarchia autorytetu, hierarchia decyzyjna itd. działają bez zarzutu... Nieistotne, istotne jest, że, mimo tych durnych ryjów, i mimo wszystkich tych pierdołów, które niektórzy z nich raz po raz publicznie wygłaszają, ich się nie powinno lekceważyć!

Tym bardziej, że nawet cieszenie się z tego, jak "im się ta wczorajsza prowokacja nie udała" i "jacy to Polacy są silni", moim zdaniem robi im jak najbardziej na rękę, co najmniej dlatego, że to nie całkiem prawda, a na samooszukiwaniu daleko nie zajedziemy.

Jeśli ktoś się przejmuje tym, co ja piszę, to zachęcałbym do przeczytania tego mojego tekstu o prawicy i lewicy, przemyślenie go, i wyciągnięcie wniosków... Jakich? Sam nie wiem do końca, ale jak ktoś coś wymyśli, to mógłby się np. ze mną podzielić. Tak czy tak, prawica patrząca wyłącznie w przeszłość jest chyba nawet bardziej bez sensu, niż taka lewica.

Oni mają, przynajmniej potencjalnie, Masy... (Mówię oczywiście o Przyzwoitej lewicy, nie o totalitarnej lewiźnie! O naszych, da Bóg, sojusznikach.) Lewica zatem ma Masy, no to i Prawica powinna chyba coś wnosić do tego związku, a także po prostu coś sobą reprezentować. Ja głosuję na ROZUM. Nie przerost kory mózgowej, ale prawdziwy Rozum. Przynajmniej na tym etapie. ("Mądrość etapu" w wydaniu prawicowym.) Ma ktoś lepsze sugestie?

A dla wszystkich leniuszków out there oto linek do tego mojego tekstu, o którym mówiłem: http://bez-owijania.blogspot.com/2011/10/wszystko-co-chcieliscie-kiedykolwiek.html.

triarius

niedziela, lipca 17, 2011

Dobre bo polskie?

"Dobre bo polskie"? Piękne hasło i aby to czynem potwierdzić, zaraz udam się do Biedronki kupić sobie pęto kiełbasy! (Wędliny, które pamiętam ze Szwecji, były rzeczywiście koszmarne. Vivat Polonia!) Jednak rozciąganie tej zasady, niczym zużytej gumy od majtek, na sprawy takie, jak np. porównania wartości różnych myślicieli, to już nadużycie i, przykro mi, ale także chyba oznaka (narodowej?) głupoty.

I tak na przykład: Spengler - choć Prusak - jest i pozostanie geniuszem, a Koneczny - choć Polak i patriota (co mu się oczywiście chwali) - nigdy nie będzie wart nawet butów mu czyścić. Mówimy o sprawach intelektu, o historiozofii, nie o moralności, czy kibicowaniu "naszym chłopcom". Mądrość nie znalazła sobie bowiem (jak by to nie było trudne do pojęcia i horrendalne) umiłowanej siedziby w naszej nacji. A nawet, powiem brutalnie, jakby przeciwnie.

Korzystanie z cudzej mądrości jest całkiem niezłym dowodem mądrości własnej, a trzymanie się jak pijany płotu tradycyjnej rodzimej głupoty - dowodem czegoś wprost przeciwnego. I niestety jakoś tego drugiego widzę u naszej prawicy nadmiar, a tego pierwszego malutko.

Intelektualna tandeta jest i pozostanie intelektualną tandetą, choćby się ubrała w łowicki pasiak, włożyła na głowę czapkę krakuskę i przypasała karabelę. (Czysto dekoracyjną broń, nawiasem. Prawdziwa broń naszych dzielnych przodków to były całkiem inne rodzaje żelastwa.)

Czujmy się Polakami, walczmy o Polskę, ale nie wmawiajmy sobie, że wszystko co dobre pochodzi z naszych ziemi i zostało stworzone przez naszych. Dlaczego? Bo to brednie, a żywienie się bredniami nigdy nie wychodzi na zdrowie.

Gdyby naprawdę Polska była takim generatorem genialności - a nie raczej odwrotnie - to chyba nasza historia nie wyglądałaby tak ponuro, jak wyglądała, prawda? Nie mówię, że wszystko było denne i ponure, ale nie da się chyba ukryć, że nie byliśmy pieszczochami historii, los dał nam nieźle w dupę, a my  jakoś, mimo tej rzekomej genialności, którą mamy w genach, niewiele byliśmy w stanie w tej sprawie zrobić.

Gdybyśmy naprawdę byli tacy genialni i wszyscy mądrzy mieliby powód uczyć się od nas, to i ta nasza historia nie byłaby taka smętna, no a przede wszystkim nasza TERAŹNIEJSZOŚĆ nie byłaby tak obrzydliwa, upadlająca i beznadziejna... Przyszłość zaś nie rysowałaby się aż tak czarno.

Jeśli kogoś podniecają sukcesy i osiągnięcia dawnych Polaków - a niewątpliwie istniały - nic w tym złego! Jednak dobrze by było pamiętać, że tu nie o PRZESZŁOŚĆ nam najbardziej powinno chodzi, tylko o PRZYSZŁOŚĆ.

Można chodzić w krakuskach i z karabelą (nie mówiąc już w pasiakach) i być jedynie "grupą folklorystyczną" - jak sobie, w stosunku do Polaków, ale nie tylko, bo do wszystkich właściwie nacji, poza ew. wielkoruską - wymarzył Stalin.

Brenzlowanie się tym, że "ach, jacy Polacy wspaniali, bo wydali Konecznego i JP2", kiedy jednocześnie Polska zamienia się w totalne (!) szambo, a za niewiele lat roztopi się zapewne w szambie "europejskim", czy "globalnym", sterowanym przez naszych odwiecznych wrogów, to skrajny kretynizm, a nie żaden patriotyzm!

Kult JP2 wcale nie przeszkadza nawet obrzydliwie antypolskiemu Gazownikowi - wprost przeciwnie! Czemu? Bo to się pięknie daje w ich robocie wykorzystać, po prostu! Czy na to nie było już wielu przykładów, że spytam?

Tak że ja bym zalecił - zamiast budowania całkiem niepotrzebnych kapliczek całkiem malutkim lokalnym mędrkom, zamiast wmawiania sobie, że "mimo wszystko Polska jeszcze nie zginęła, skoro Europa nie zakazała jeszcze chodzenia w krakusce, a jeśli nawet, to i tak tego na razie prawie nie egzekwuje", zamiast chlubienia się własnym masochizmem i zapyziałą zaściankowością - może jednak lepiej "uczyć się, choćby od diabła", a w sprawach zasadniczych, czyli jednak PRZYSZŁOŚCI raczej, niż przeszłości, nie iść na żadne pedalskie kompromisy i nie dać temu całemu kurestwu cienia szansy tam, gdzie w ogóle coś od nas zależy.

Agentura jest oczywiście najgorszym zagrożeniem - ta chodząca w krakuskach pewnie nawet największym - ale rodzime mędrki z przeszłości, jeśli akurat nie sięgają do pięt myślicielom zagranicznym, także są cholernie szkodliwe.

To znaczy - one same nie, ale na pewno nam nie pomoże, jeśli, zamiast myśleć, naprawdę i bez pedalskich kompromisów MYŚLEĆ, będziemy się kręcić jak gówno w przerębli w kręgu ich zapyziałych i nieaktualnych myśli, uważając, że jedynym obowiązkiem Polaka jest przede wszystkim wierzyć, że cała mądrość pochodzi stąd, a każdy obcy to z definicji dureń i szuja. A w tym czasie targowica niech sprzedaje Polskę, a na karki naszych dzieci i wnuków szykowane są chomąta.

A już najprościej i najkrócej, jak potrafię (bo wiem, że ADHD i dysleksja grasują): przestańcie bronić Konecznego przed Spenglerem - zacznijcie (kur..a!) bronić Polski (i zachodniej cywilizacji, niechby i "łacińskiej", skoro wam tak na tym zależy)... Przed tym, co chyba wszyscy wiemy. A imię ich jest Legion!

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

sobota, sierpnia 25, 2007

Pogadajmy może na odmianę o sporcie...

Od dawna już nie podniecam się sportem, ani nawet specjalnie nim nie interesuję. Jednak w sporcie, jak w soczewce... (Znacie to? Znamy, znamy! No to posłuchajcie!) Więc w sporcie, jak w soczewce, skupia się sporo istotnych aspektów naszego życia, które tam często widać o wiele wyraźniej, niż gdzie indziej.

Na przykład to, że obecnie z rywalizacji lokalnych, czasem niemal podwórkowych herosów, oraz lokalnych, niemal podwórkowych drużyn, sport stał się rywalizacją międzynarodowych mega-koncernów i tysiąckrotnie przepłacanych mega-broilerów. O okładających się, czy choćby tylko rzucających młotem, skaczących o tyczce, czy biegających maratony kobietach nawet nie wspomnę - jestem bowiem facetem starej daty - sprzed epoki tańczących i opowiadających dowcipy prezerwatyw i niebieskiej cieczy wsiąkającej w tampony (nie żebym miał coś przeciw ginekologii, w tym tamponom, mam jednak to i owo przeciw sporej ilości zmian obyczajowych, które dane mi było obserwować). W mojej młodości kobiety nawet do siłowni nie chodziły! Nie, żeby wtedy w Polsce były jakieś publiczne siłownie, ale te rzeczy stanowiły jednoznacznie męską domenę, dokładnie odwrotnie niż dzisiaj.

Żeby się jednak za bardzo nie pogrążać we wspomnieniach z czasów niemal prehistorycznych, dokonam teraz potężnego skoku w czasie. Uwaga, skaczę!

Przed chwilą przypadkiem włączyłem telewizora i popatrzyłem sobie, jak RPA leje w rugby Szkocję. Popatrzyłem sobie, gnuśnie ale jednak, bo Szkocja w sporcie, a szczególnie w sportach zespołowych, to dla mnie coś całkiem wyjątkowego. Jako b. młode chłopię ujrzałem w telewizji słynny finał Pucharu Europy, w którym Celtic Glasgow wyciągnął mecz z 0:1 na 2:1 i pokonał Inter Mediolan. Było to, jak wie każdy rasowy podstarzały kibic, w roku 1967. Nie mieliśmy wtedy w domu telewizora, długo potem zresztą też nie, oglądałem to u kolegi. A przedtem jedynymi meczami, które widziałem, były te z mistrzostw świata w Anglii w 1966. Wychowawca na kolonii był kibicem, a w każdym razie wolał oglądać, niż się z nami użerać, więc oglądaliśmy, a ja się wciągnąłem.

Mam w żyłach dość sporo krwi wielkiego klanu MacLeod, z czego byłem wtedy cholernie dumny, w końcu było to PRL i jakiś powód do dumy, jakkolwiek irracjonalny, był dzieciakom mojego typu całkiem niezbędny. Zresztą nie powiem, bym dzisiaj z tego pochodzenia nie był już ani trochę dumny. (A co dopiero ze związanej z tym nieśmiertelności!) Czytałem wtedy zresztą pilnie Walter Scotta, co mogło, ale nie musiało mieć związku z tym moim częściowo szkockim pochodzeniem...
Więc ten Celtic Glasgow, jeszcze bez Boruca, i jego całkiem zaskakujące zwycięstwo, w niezbyt pięknym stylu zresztą, o ile pamiętam, ale tym bardziej człek był dumny, że przechytrzyli. Czy mogło być coś mniej żałośnie polskiego, mniej w znanym nam od stuleci stylu: "Hurra! Zwycięstwo albo śmierć! ZWYCIĘĘĘĘĘĘSTWO! O nie, przegraliśmy..." Obywatelskiej Platformy wtedy jeszcze nie bowiem znano, choć sporo z tego, co ją ewidentnie inspiruje i pobrzmiewa (lub może pogruchiwuje) w słowach jej lidera, jak najbardziej.

Światłe Autorytety z Gazownika próbują dzisiaj wszystkim wmówić, że PRL była ojczyzną nas wszystkich i każdy jest umaczany. Otóż, przy okazji wspominania spraw sportowych z zamierzchłej przeszłości, zdecydowanie odrzucam te kłamstwa! Ja nie byłem umaczany. Nie wdając się już w osobiste kombatanckie i martyrologiczne szczegóły, mogę jednak powiedzieć, że nawet całkiem rzadko kibicowałem polskim drużynom, czy w ogóle polskim sportowcom.

Może powinienem się tego dzisiaj wstydzić, w końcu patriotyzm i te rzeczy. Ale moje motywy były jak najbardziej prawidłowe - dla mnie byli to reprezentanci PRL'u, a nie żadnej Polski, z którą mógłbym się utożsamiać. Trąbiła na temat ich sukcesów prasa i telewizja, przyjmował ich u siebie Gierek... To nie było coś, co ja bym popierał, sorry!

Co innego oczywiście, gdy graliśmy, czy okładaliśmy się na ringu z reprezentantami ZSRR albo NRD. Tyle, że wtedy byłem raczej przeciw tamtym, niż za naszymi. Bo to nie byli dla mnie "nasi", tak to widziałem. Gdyby było trzeba walczyć o Polskę, to co innego. Zresztą... Ale nie miała to być kombatancka opowieść.

Więc, z tego braku uczuciowego związku z rodzimymi drużynami - bo ani Górnik z Lubańskim, ani Orły Górskiego z Deyną, ani nic właściwie, w każdym razie po Szurkowskim i Hanusiku... Tak, to jeszcze mnie cholernie podniecało i wtedy byłem jeszcze prawidłowym kibicem. Ale też byłem naprawdę b. młody... W sumie chodzi o to, że zamiast Polski miałem Szkocję. Kto zna przedziwne, ale zawsze tragiczne przygody Szkotów w finałach piłkarskich mistrzostw świata, ten wie, ile mnie to kosztowało. To nie było zwycięstwo Celticu nad Interem, ani żadne tam hollywoodzkie Braveheart (nigdy nie miałem zresztą ochoty oglądać tej szmiry, sam tytuł mnie odrzuca)! To był jak polskie powstania - dobrze dobrze... jest nadzieja... cóż panowie, jedziemy do domu...

Wracając do dzisiejszego meczu rugby, to najbardziej żałuję nie tego, iż Szkoci dostali w kość, bo w RPA to nie jest wielki wstyd, nawet u siebie, tylko, że nie przyszedłem dość wcześnie, by usłyszeć dudy grające, i pięćdziesiąt tysięcy zgranych, bojowych i muzykalnych gardeł śpiewających "The Flower of Scotland". To jest naprawdę coś niepowtarzalnego - ta atmosfera i te śpiewy na narodowym szkockim stadionie Murrayfield!

Powiem nawet, że znacznie mniej bym się obawiał o przyszłość Polski, gdyby nam się jakoś psim swędem udało wykazać, że takie szkockie dudy (dawniej powszechnie nazywane kobzą) są pradawnymi bojowym instrumentem Polaków. I jeszcze żeby się wykazało, że takie numery, jak "The Flower of Scotland" to najdawniejsza polska muzyka i coś co wykonano pod Grunwaldem zaraz po Bogurodzicy (też fantastyczny numer, niestety trochę trudny). Małopolska była niegdyś ponoć zasiedlona przez Celtów, więc może jednak by się coś dało zrobić? Albo jakaś unia personalna, w końcu Bonnie Prince Charlie był wnukiem Jana III Sobieskiego. (Czy prawnukiem? W każdym razie nie gorzej.)

Gwarantuję, że każdy polski żołnierz pod wpływem takiej muzyki poradziłby sobie w pojedynkę z masą talibów, Niemców, ruskich, i jeszcze paroma eurokomisarzami! Ta dzisiejsza strażacka muzyka udająca wojskową z całą pewnością nie ma takiego działania, a na mnie nie działa po prostu całkiem. Jeśli to ma jakoś na ludzi działać, to wróćmy chociaż do korzeni, czyli do muzyki janczarskiej, z czego to niegdyś powstało.

Wracając do meczu, to zabawne jest w drużynie rugby RPA to, że musi być ona rasowo zintegrowana, jakże by inaczej. Więc zawsze mają jednego czarnego. Ten czarny jest oczywiście b. dobry, ale gdyby kolor nie grał roli, to by go tam jednak nie było. Czarujące jest to, że kiedy taki czarny schodzi z boiska, to na jego miejsce z całą pewnością pojawi się... Kto taki? Proszę zgadywać! Chodzi o kolor. Takiej kpiny z politycznej poprawności polityczna poprawność po prostu by nie powinna ścierpieć. Gdyby się oczywiście poważnie traktowała.

Ale co tam polityczna poprawność, skoro wczoraj miałem dowód, do jakiego zidiocenia prowadzi masy żądza pieniądza stanowiąca podstawę realnego liberalizmu. Otóż wczoraj znakomity, niedawno zbiegły z kubańskiej drużyny, oczywiście amatorskiej, bokser wagi ciężkiej - 16 zwycięstw i nic poza tym, mający ponoć szanse stać się następnym mistrzem świata. (A co to dzisiaj trudnego? Nie, żebym sam chciał w tym wieku próbować, ale to się niesamowicie zdewaluowało i łatwo zobaczyć dlaczego.)

Więc ten Kubańczyk boksował wczoraj z jakimś kelnerem. Pokazywał niezłą technikę, ale poza tym nic się właściwie nie działo, bo kelner, choć dla naszego bohatera niegroźny, także był w sumie całkiem bezpieczny i żadna krzywda mu się nie działa. Ale w trzeciej rundzie nasz dzielny Kubańczyk trafił go dziesięciocentymetrowym ciosem w szyję, nieco za uchem. Nie "z karata", gdyby ktoś miał wątpliwości, ino bokserską rękawicą. No a nasz kelner... Poszedł jak ścięty na deski, gdzie trzęsły go jakieś drgawki, no i oczywiście na 10 nie wstał.

Tak się robi pieniądze! Na boksie w tym akurat przypadku, ale przy tym ciągu na forsę i przy tej głupocie ludzi, którzy potrzebują forsę wydać, bo ją przecież zarobili, jest to do zrobienia dosłownie w każdej dziedzinie. No i jest przecież robione, na każdym kroku. Oczywiście, powie jakiś znawca sportu - albo dobrze obkuty, albo też jak ja stary - przecież podobnym ciosem powalił Cassius Clay (później Muhammad Ali) strasznego Sonny Listona! Zgoda, choć tamten cios jednak miał o parę centymetrów więcej i, w wobec prymitywniejszej wówczas techniki, trudno było, i jest nadal, stwierdzić, gdzie trafił. Poza tym Liston był silnie pochylony do przodu, co mogło teoretycznie jakoś na skuteczność tamtego ciosu wpłynąć.

No i najważniejsze oczywiście było to, że wtedy każdy wiedział, iż w wynik walki zamieszane są zarówno mafia, jak i Czarne Pantery, a Liston lubił bić i robił to naprawdę świetnie, ale b. nie lubił obrywać, co mu się zresztą dotąd za często nie zdarzało, ganiać zaś po ringu też mu się nie zdarzało i nie lubił, więc jak wyczuł, że i tak nie wygra, to co ja się będę męczył, skoro zapłacili z góry?

Tyle, że tamta sprawa miała miejsce niesamowicie dawno temu i wielu zawsze twierdziło, że to szwindel. Teraz zaś nikt chyba tego nie twierdził, w każdym razie nie komentator komercyjnej telewizji, który to ludziom przybliżał. Zresztą, gdyby lud się domyślił, ile szwindli odchodzi w sporcie tam, gdzie jest naprawdę wielka forsa, to by może nie walił aż tak chętnie na "walki" rodzimych championów z zagranicznymi kelnerami, i co by wtedy było? Tragedia!

I tak od realnego liberalizmu w sporcie doszliśmy, zataczając pełny okrąg, do realnego liberalizmu w sporcie. Okrąg to najdoskonalsza figura... Można więc z dużą dozą słuszności stwierdzić, że realny liberalizm zwielokrotnia talenty człowieka, i to nie tylko te do robienia forsy kosztem naiwnych, ale także te stylistyczne i formalne, w pisaniu na blogach na przykład. A więc Alleluja (oczywiście świeckie i liberalne)!
A w ogóle to ja zapomniałem powiedzieć o może najważniejszej w tym wszystkim sprawie. Mianowicie to irracjonalne, emocjonalne kibicowanie Szkocji pozostało mi do dziś, mimo, że ani sport sam w sobie mnie nie podnieca, ani specjalnie dzisiejsza Szkocja, i uważam to za sprawę dość śmieszną... Gdyby nie to, że pokazuje ona siłę tego, co w psychologii nazywa się "imprinting".

Czyli tego, co opisuje np. Konrad Lorenz, kiedy np. pisklęta jako matkę traktują pierwszą poruszającą się rzecz, którą ujrzą po wykluciu się z jaja. I łażą za tą rzeczą, choćby to była np. kolorowa piłka. Jeszcze jeden zatem dowód na to, że człowiek nie kieruje się wcale wyłącznie racjonalnym rozumem, nawet ktoś tak się rozumem kierujący, jak ja. To naprawdę interesujące zjawisko, mowiące sporo o patriotyźmie i takich sprawach, no i w ogóle o wychowaniu.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

piątek, czerwca 08, 2007

Czyżbym przebił katarynę osikowym kołkiem?

Napisałem nie tak dawno temu tekścik w odcinkach pt. 'Czy "kataryna" to gazownik Kalukin?' I nawet go jeszcze nie dokończyłem - jednego odcinka wciąż brakuje, ale to po pierwsze niemal formalność, po drugie mam ostatnio sporo innej roboty, po trzecie zaś znowu mam sporo wątpliwości z cyklu "powrót na zewnętrzną ścianę wychodka".

Te dwa odcinki, które są już napisane, można znaleźć tutaj: Czy kataryna to gazownik Kalukin? ( 1 ) i Czy kataryna to gazownik Kalukin? ( 2 ).

Tekścik jest na serio w jakichś 90-95%. To znaczy prawdopodobieństwo, że to rzeczywiście jest Kalukin oceniam zdecydowanie niżej, choć gość mi z wielu względów do tego pasuje. Jednak najistotniejszą kwestię, czyli to, że "kataryna" to lewacka, zapewne gazownicza, prowokacja, traktuję w sumie całkiem poważnie. Zachęcam zresztą do zapoznania się z tymi dwoma istniejącymi już odcinkami cyklu.

Najzabawniejsze jednak jest to, że ostatni tekst na przesławnym blogu "kataryny" powstał 13 maja i traktuje o, z pozoru rzeczywiście przedziwnej, zmianie poglądów Adama Michnika w sprawie ujawnienia teczek. Można zresztą kliknąć i samemu sprawdzić: Michnik: "Teczki dla wszystkich". Jakby nic istotnego się od tamtego momentu nie wydarzyło...

Przyznam, że obserwuję tę systuację na przesławnym blogu od dłuższego czasu, z coraz większym zainteresowaniem i coraz większym rozbawieniem. Kataryna bywała na Forum Frondy, gdzie postawiłem swą przewrotną tezę, a potem broniłem ją przed zgrają oburzonych i pełnych pogardy szermierzy. No i sprawa jest o tyle zabawna, że jeśli moja gambitowa teza byłaby słuszna, to samo jej ujawnienie - nawet na tak mało znanym blogu, jak mój - zniszczyłoby cały sens tej przemyślnej (hipotetycznej) manipulacji.

Co zresztą jest właśnie jedynym powodem, dla którego starałem się tę tezę rozpropagować - żeby nie można było potem kiedyś manipulacji ujawnić i obśmiać prawicowych internautów, prawicowych blogerów i prawicy w ogóle: "jacy to durni i jak łatwo łapią się na byle fałszywkę, byle używała ulubionych słów kluczowych".

Wyobrażacie sobie, co by się działo? Wyobrażacie sobie, jak byśmy się potem czuli? I to nie tylko wszyscy namiętni i całkiem liczni wielbiciele "kataryny", ale po prostu wszyscy, dla ktorych poglądy gazownika i innych demokraci.pl są głupie i obrzydliwe. Pomyślcie tylko! Czy nie warto było sprytną paradą zapobiec czemuś takiemu?

No bo teraz - o ile oczywiście mam co do "kataryny" rację - nie będzie można już nas bezkarnie wyśmiewać, bo zawsze ktoś w odpowiedzi może powiedzieć: "No ale przecież jeden facet przejrzał całą tę grę na oczy, prawda? Więc chyba nie całkiem chodzimy stadem, nie zawsze nabierzemy się na każdą farbowaną lipę".

No więc w sumie, każdy kolejny dzień, nic nowego nie pojawia się na blogu "kataryny" sprawia, że bardziej na serio zastanawiam się, nie tylko czy jednak nie mam racji, ale także, czy moje na ten tamat pisanie nie nie stało się dla "kataryny" osikowym kołkiem. No bo po co dalej miałby się Kalukin i Agora wysilać, skoro manipulacja spaliła na panewce? Natomiast w innym przypadku, dlaczego nagle "kataryna" zaczęła na swym blogu publikować raz na miesiąc, zamiast jak dotychczas nie rzadziej niż co parę dni?

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.