Pokazywanie postów oznaczonych etykietą V2. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą V2. Pokaż wszystkie posty

niedziela, listopada 24, 2019

Hłe, hłe, hłe!

Just (czyt. "dżast") linek. Pisać za ch... olerę nie mam ochoty, ale po co pisać, skoro w sieci za darmo są takie jak ten smakołyki:


Ubawiłem się jak, norka, a jeszcze nie dojechałem do końca. Całe nasze @#$% liberalno-komusze życie w pigułce. (A już szczególnie życie tych, co mieli to szczęście, że wtedy żyli, of course. Z czego teraz są szacowni, bo starzy. Choć sadly not homo. Ach, o ileż życie byłoby prostsze!)

A zresztą zdjęcie też damy, co nam szkodzi...

Poseł Jerzy Zawieyski - IV Kadencja


triarius

P.S. 1 To zjęcie to bynajmniej NIE JA, tylko Nasz Bohater! (Zresztą nawet np. w Wiki są przezabawne rzeczy o tym panu.)

P.S. 2 Czytałem to, kulałem się ze śmiechu, aż bez większego zastanowienia dałem taki banalny tytuł. Notując nijako i uwieczniając mój homerycki śmiech. A gdybym był choć trochę pomyślał, dałbym coś w rodzaju: "Opowieść o Ludziach Życiowo Zaradnych"... Albo nawet "Ballada o..." No bo przecież tutaj jeden na drugiego, jeden drugiemu niby wbrew, a jednak każdy jakoś koniec z końcem w końcu potrafi związać, wódkę zakąsić, w telewizji wystąpić, a i na (męskie) dziwki mu nie zbraknie. Albo sukcesy w Totolotku i poklepanie przez oficera prowadzącego, jeśli nawet nie telewizja. Cudna zaiste symbioza, szapoba!

środa, sierpnia 14, 2019

Myślęta (lato 2019)

Bzdurny jest pogląd, że taki ktoś jak Merkela karierę mógłby zrobić dopiero w tej epoce - bowiem w czasach, gdy osmolone rondle szorowano piaskiem, Merkela byłaby bezcennym skarbem w każdej kuchni!

* * *

Teraz coś hiper-aktualnego, ale z ach-jakże-głębokim zagajeniem... Prawica Pospolita Odmiana Ogrodowa nie znosi psychologii i wszystkie działania swoich (a często i naszych przy okazji) wrogów sprowadza do wrednego charakteru i forsy (tzw. "syndrom Nalewek"). Inaczej Tygrysizm, który przypisuje naprawdę znaczną wagę do takiego czegoś w zachowaniach lewizny, z targowicą włącznie, co by można określić jako "psychologiczne poczucie słuszności und szczere oburzenie".

To trochę coś, jak ów aksjomat z NLP, że "każdy postępuje słusznie zgodnie z własnym przekonaniem i własną hierarchią wartości". (Co naszym, tygrysicznym zdaniem jest w 95% prawdą, ale istnieją jednak Maleszki i P*koty tego świata, o czym nie można zapominać. Choć na poziomie meta... Ech, filozofia!)

No więc sprawa tego Neumanna (czy jak on się tam pisze), co on kantował w swoich zeznaniach majątkowych. Ludzie się dziwią... Że oburzają, to zrozumiałe, ale dziwią też, bezczelności Platformy, targowicy i samego Neu... jak mu tam... że tę sprawę lekce-sobie-ważą i próbują ignorować... A przecież nie po to robiło się na każdym kroku oszustwa na miliardy, żeby teraz przywiązywać wagę do takich dupereli, że się komuś np. 30 głupich tysięcy na samochód pojawiło z dnia na dzień!

Prawda ludzie? No to macie tutaj kolejny przykład wyższości Naszej Tygrysicznej Myśli nad... Tym tam smętnym, co wiecie.

* * *

B. głębokie myśli mnie przed chwilą naszły... (U mnie tak to działa.) Wokół tego motywu, że KK skutkiem swego koszmarnego V2 stał się, bo właśnie taki był cel, częścią liberalnego światowego systemu. Czyli z czegoś stojącego jednak (niechby i "akceptując demokrację, ach!" i te rzeczy, tylko co to właściwie dzisiaj znaczy "demokracja", że spytam?) OBOK (choć po prawdzie powinno być PONAD!), wcielił się w samo to post-oświeceniowe, globalistyczne coś, co nas tak skutecznie uszczęśliwia.

No i, nie będę tutaj przedstawiał całego toku myślenia, ale skutek powyższego jest m.in. taki, jak w przypadku owych nauczycieli, którym szczeniaki zakładają na łeb kosze od śmieci i potem rozsyłają takie filmiki po cieci. Czyli psychologia (again!): jesteś niby integralną częścią groźnego i niewzruszonego systemu, ale ewidentnie stanowisz jego słabiutką część, słabszą od zgrai rozwydrzonych i nudzących się, a do całości systemu mających swoje wątpia (choćby dlatego, że system nie dość radykalnie prze do przodu) pętaków...

No i skutek taki, jaki właśnie oglądamy. I oglądać na pewno nie przestaniemy aż do samego końca... Czyjegoś, obawiam się, że wiem czyjego. (Da się to zrozumieć bez wyższych studiów ze Szpęgleryzmu Stosowanego?)

triarius

wtorek, stycznia 13, 2015

Czy ogromne biusty mają jeszcze jakąś przyszłość i dlaczego nic o nich dotąd nie mówił papież Franciszek, ani TV Trwam nie zrobiła reportażu?

W ramach ogłoszeń parafialnych i zjadania własnego ogona:

Mam ci ja akurat w głowie duży, mądry i jakżesz aktualny tekst pod roboczym tytułem "Kowboj Hollande i Kowboj Merkel", ale musielibyście mnie mocno pocisnąć i się ponapraszać, bo to by było sporo roboty, a pisanie, wbrew pozorom, okrutnie mnie męczy. Oczywiście możecie powyższe zignorować, nie ma sprawy - i tak macie jakieś 15 do 20 procent szansy, że to jednak dla was napiszę.

A teraz do ad remu...

* * *

Właśnie przeczytałem na tasiemce zachodniej telewizji, że "papież Franciszek zaapelował o przestrzeganie praw człowieka". Zrobiło mi się cholernie przykro, choć przecież większych złudzeń co do dzisiejszego Kościoła mieć już od dawna nie mogłem, a pęd do przerobienia katolicyzmu na Departament ds. Drugiej Religijności - obecny przecież b. wyraźnie co najmniej od lat '60 ubiegłego wieku - przybrał ostatnio zdecydowanie na sile. (Szczerze mówiąc, kiedy go wybrano, MIAŁEM spore złudzenia co do obecnego papieża. Cóż, widać bez pewnej dozy naiwnego optymizmu po prostu się nie da.)

Głowa i główny autorytet poważnego, jakby nie było, wyznania, która przyłącza się bez cienia próby zaznaczenia swej odrębności do wszechpanującej dziś - tyle że już nie na "całym świecie", bo to się od paru miesięcy b. zdecydowanie i na naszych oczach odkręca, ale na pewno na Zachodzie - mętnej religii "praw człowieka"...

Produktu oświeceniowego deizmu (tu ukłony dla panów Robespierre i Korwin-Mikke!). Wrogiego wobec katolicyzmu, w ogóle próbującego wszelkie religie zastąpić czymś "racjonalnym" i rzekomo lepszym, choć lud jakoś tej Istoty Najwyższej, mimo starczych chórów, nie łyknął, więc trzeba dalej kombinować, wykorzystując do tego także i znienawidzony Kościół Katolicki...

Dla każdego prawdziwego przywódcy tego Kościoła dogmaty i moralne nakazy jego własnej wiary stoją bez porównania wyżej od jakichś wymóżdżonych i stale nam, nie wiadomo na jakiej niby podstawie, aktualizowanych, "praw człowieka". Jednak oczywiście dzisiejsi katolicy to nie muzułmanie, więc nikt się tam z nimi pieścił za bardzo nie będzie. Ci drudzy też nie, więc albo to się da wykorzystać, albo won na śmietnik historii! (To oczywiście nie ja mówię, tylko ci... Wiadomo chyba kto.)

Cholernie smutne, poniekąd także piekielnie żenujące, choć przecież ze mnie żaden tam "dobry katolik" - może bym i się starał, ale trzeba było nie robić jakichś szemranych V2! No dobra, można by o tym jeszcze sporo, na pewno nie byłyby to same banały i oczywistości, ale ja chciałbym w końcu dojść do tych tytułowych ogromnych biustów i dać tu coś konkretnego, w co się można będzie wgryźć, a nawet wessać, i to z przyjemnością.

Wczoraj, wędrując sobie smętnie po kanałach tego żałosnego pakietu telewizji wszelakich co ją mam, jako dodatek do internetu, dzięki któremu się z wami, kochane ludzie, mogę kontaktować, ujrzałem zapowiedź programu na TV Trwam, no i oczywiście (zgadliście?) był to reportaż o kobiecym obrzezaniu w Kenii. Wkurza mnie mocno, jak już niektórzy mogą wiedzieć, pakowanie się Kościoła w takie sprawy, i to z wielu powodów. O niektórych już pisałem (w tekście o "Małym braciszku ubeka"), ale jeszcze mi trochę przyszło do głowy i dlatego powstał cały ten tutaj tekst.

Argumenty, które dotąd przywołałem, były m.in. takie, że gdyby naprawdę chodziło o dobro tych przycinanych tu i ówdzie kobiet (choć z pewnością, jeśli ktoś je w ogóle pytał o zdanie, ty tylko b. wybiórczo, nie oszukujmy się!), no to dlaczego zawsze to musi być Kenia, albo inna Uganda - nigdy zaś Arabia Saudyjska czy Egipt? Tam trudniej nakręcić reportaż? Zgoda, ale można to przecie nadrobić ustnym komentarzem. Nie można? No to sorry, ale bez wyjaśnienia dlaczego nie, ja nie łykam całej tej, excusez le mot, podejrzanej propagandy!

Wspomniałem też o męskich niemowlętach, i to nie tylko tu czy tam, ale także w krajach takich jak np. Ameryka, gdzie teraz może już nie tak powszechnie, ale do niedawna przycinanie ich było stałą i "automatyczną" praktyką w szpitalach, gdzie te chłopięta się rodziły. Powody, jeśli już się ktoś odważał spytać, były podawane różne - od "higienicznych" (na co oczywiście nie ma żadnych naukowych dowodów), po takie, że dzięki temu tamci, co to mają z przyczyn kulturowo-religijnych nie będą się wyróżniać. (Fajne? Niedługo, jak mi teraz przyszło do głowy, może podobnie będzie z kobietami Zachodu - w końcu NIKT chyba się nie ma wyróżniać? CI też przecie.)

Już po napisaniu tamtego tekstu przyszło mi do głowy, że w końcu na Zachodzie - tym cywilizowanym, pozbawionym religijnego fanatyzmu i w ogóle - jest teraz szaleństwo operacji plastycznych, więc niby jaka jest ta istotna różnica pomiędzy tym upiększaniem ciała, a tamtym? Tym bardziej że "te" regiony także sobie panie jak najbardziej "upiększają", a większość, z tego co słyszę, właśnie jakby w tę samą stronę, co w Kenii czy (ale cicho, bo się wyda!) Egipcie. Wot problema! (Kto nie wierzy, niech sobie wrzuci w Googla "Barbie look".)

Jednak clou (wszyscy w końcu jesteśmy dzisiaj Charlie) mojej diatryby jest jeszcze inne. Przed chwilą przyszło mi to do głowy i dlatego właśnie zdecydowałem się tę sprawę znowu poruszyć. Otóż mieszkałem ci ja swego czasu w Szwecji. I miałem sobie żonę, a żona miała OGROOOMNY biust. (Jak dziwnie spora część moich co bliższych kobiet, tak się składa.) No i ile razy ta moja żona poszła w tej Szwecji do lekarza, nie bylo możliwości, by jej nie namawiano na obcięcie sobie tego biustu.

Nie osobiście, ale o wydanie zgody na dokonanie na nim, tym biuście, eutanazji. Czyli że jakiś chirurg, opłacany z państwowej kasy, czyli podatnika, ufunduje mojej babie pozbycie się tych, całkiem niepotrzebnych, drugo... Czy to będzie trzecio? Rzędnych cech płciowych. Powód? Bełkotali m.in. coś o raku. Jasne - bez cycków wszyscy będziemy żyć wiecznie, a jedyny rak jaki istnieje, dotyczy dużych piersi! (Zresztą, choć nie chcę się babrać w tego typu problematyce, zdaje się najmniej śmiertelny ze wszystkich.)

No i, każdy przytomny człowiek sam na to wpadnie, że w Szwecji musi być bardzo niewiele kobiet w b. dużym biustem, bo jednak przeciętny leming (płci zresztą nieokreślonej, bo to Szwecja, ale raczej nie męskiej) na takie namawianie reaguje jak kot na szperkę i od ręki podpisuje stosowną zgodę. A potem to już tylko ciach i wszyscy szczęśliwi.

Tylko powiedzcie mi, kochane ludzie, jaka jest istotna różnica między tym i tamtym w tej Kenii? Mi to wygląda jakoś tak, że każda, lub niemal każda, cywilizacja ma tego typu zapędy. I nie bardzo wiadomo dlaczego, tak jak nie i znamy w sumie przyczyny ogromnej ilości trepanowanych czaszek z różnych prehistorycznych kultur. Przecież trepanacja czaszki - bez jakiegoś hiper-skutecznego znieczulenia czy choćby aseptyki - to też nie jest jakaś wprost wielka przyjemność dla pacjenta. Prawda?

W Kenii to ma swoje odwieczne kulturowe uzasadnienie, tak? Jasne - dla Charlie Hebdo i innych takich, oczywiście to jak najbardziej powód, by zwalczać, ale DLA KOŚCIOŁA KATOLICKIEGO?! Że im się po prostu (de gustibus etc.) takie przycięte kobietki o wiele bardziej podobają, podczas gdy tutaj, na Zachodzie, nikt jeszcze (no, poza homoseksualnymi projektantami mody) nie uważa, że kobieta bez cycków jest ładniejsza od takiej z b. obfitymi i ogólnie... (Ach!)

Tak że, jeśli mam rację, a przeważnie (niestety) ją miewam, to niektórzy tutaj, w naszym w dodatku imieniu, pakują się w cholernie paskudną i po prostu niebezpieczną grę, próbując nas mamić i oszukiwać pokrętnymi argumenty... Naprawdę - brzydko się bawicie i nie idźcie tą drogą! Każda mądra babcia wam powie, że oddając się zbyt łatwo, przekreślasz sobie szansę na jakikolwiek szacunek i dobre traktowanie - wiec sorry, ale katolicy nie powinni się tej szemranej bandzie, rządzącej obecnie światem pod hasłem "praw człowieka" oddawać na samo gwizdnięcie! Tego nawet największy przyjaciel człowieka zazwyczaj nie robi.

triarius

niedziela, listopada 02, 2014

Dobre rady, mentalne zatory i kryzys Kościoła

Przeczytałem właśnie, jak to od jakiegoś czasu robię niemal codziennie, najnowszy tekst by MatkaKurka... Przez niemal cały tekst było OK, choć bez wielkich wstrząsów, za to zakończenie wstrząsnęło mną potężnie, i to nie w jakimś pozytywnym sensie. Po prostu mną rzuciło. Chodzi o ten oto kawałek:

http://kontrowersje.net/refleksje_ateisty_nad_fenomenem_katolicyzmu


Zacytuję zresztą, chyba nie będzie to pogwałceniem żadnych tam praw. Oto słowa, od których włosy mi się na plecach jeżą:

Jeśli Kościół Katolicki nie pozbiera się i nie znajdzie pomysłu na istnienie po dwóch tysiącach lat, to przepadnie w jeden dzień jak greccy bogowie. Oczywiście nie mówię o święceniu prezerwatyw i sakramencie dla „związków partnerskich”. Mam na myśli taką rewolucję jak zwrócenie się kapłana do wiernych i mówienie w języku wiernych, obie te „reformy” zatwierdziła hierarchia. Teraz potrzeba czegoś równie spektakularnego i jeśli miałbym podpowiadać, to zniósłbym celibat, najgłupszy z katolickich wynalazków, źródło wszelkich nieczęści i problemów Kościoła. Tyle refleksji, jeśli strasznie zgrzeszyłem, to proszę o pokutę, mam nadzieję, że nie bluźniłem.
Tematów, i to ważnych, jest tu potencjalnie co niemiara, ale dzisiaj postaram się powstrzymać rumaka i skoncentrować się na sprawie najważniejszej. Muszę jednak pokrótce parę spraw wyjaśnić. Otóż:

- sam, tak jak MatkaKurka, jestem "w sumie" ateistą, choć pod względem kulturowym i uczuciowym bardziej chyba jestem związany z katolicyzmem od wielu jak najbardziej słusznych i poprawnych dzisiejszych katolików (że już nie będę tego słowa brał w cudzysłów, choć ręka mnie świerzbi);


- moje serce należy do kościoła sprzed Soboru Watykańskiego - tego trydenckiego kościoła - i w moim przypadku nie jest to wyłącznie kokieteria, bo ja jestem w tej szczęśliwej (?) sytuacji, że naprawdę tamten kościół pamiętam, choć fakt, że już wtedy, gdzieś w trzeciej klasie podstawówki, zacząłem wiarę tracić, i to wcale nie ze względu na jakąś materialistyczną propagandę (na którą jestem dziwnie odporny), a arystokratyczna babcia "uświadomiła" mnie politycznie już wcześniej, tylko po prostu ja tak wyraźnie mam;


- nie uważam, jak niektórzy cenieni przeze mnie publicyści, by ultramontanizm był dla Polski - dzisiaj, lub zresztą kiedykolwiek - rozwiązaniem któregokolwiek z jej problemów... ultramontanizm może się sprawdzić, w ziemskim bycie, bo nie mówię o zbawieniu duszy, jedynie w przypadku krajów takich jak niegdysiejsza Hiszpania czy Austria - które potrafiły wejść w rolę karzącej ręki i miecza Papiestwa - nie zaś w przypadku krajów peryferyjnych i wiecznie zagrożonych (także przez niewiernych), które katolickiej polityki nigdy nie tworzyły, co najwyżej jej SŁUŻĄC, krwią, potem i innymi zasobami... (ważny temat, ale na razie o tym tyle);


- sam mam specyficzne teologiczne gusta i różne związane z tym idiosynkrazje, o których potrafię czasem wspomnieć w prywatnej rozmowie, albo nawet w sieci - na przykład mam przekonanie do Marcjona, który, gdyby zwyciężył, nie mielibyśmy problemu z barbarzyństwem i po prostu podłością wysławianymi w Starym Testamencie (obok wielu niesamowicie pikantnych historyjek, których, na szczęście dla cnoty wiernych, nikt nie stara się zrozumieć), z czego wynikłoby także parę bardzo praktycznych i bardzo istotnych spraw, o których zamilczę, sapienti sat.


Tak że, przyznaję, sam nie jestem bez grzechu, do świętości mi daleko, i o żaden kardynalski kapelusz się nie dopraszam, choć było w historii nieco kardynałów, i mniej religijnych, i mniej przyzwoitych ode mnie. Nie chodzi mi też tutaj o to, żeby się tu kreować na najwierniejszego syna i obrońcę, którego rady czyta się w Watykanie z wypiekami.  Bóg mi świadkiem jednak, że staram się być lojalny i chyba raczej jestem. 


Czasem, nawet może aż za bardzo, bo mnie to jeszcze bardziej oddala od ortodoksji. Tej dzisiejszej, żeby już nie rozwijać tego tematu. Ale qui aime bien, châtie bien, jak się kiedyś mawiało, a czasem nawet i praktykowało. (A wy możecie sobie przetłumaczyć w guglu... Niestety jednak nie, bo gugiel pisze pierdoły, sorry!)


* * *


Teraz do naszej najistotniejszej sprawy... Wierzę, że Kurak też dobrze życzy Kościołowi (wbrew opinii paru ludzi, których cenię, a oni mają na jego temat masę podejrzeń), i że ze szczerzego serca udziela Kościołowi dobrych, w swoim mniemaniu, rad, które mają mu pomóc przetrwać więcej, niż te dotychczasowe dwa tysiące lat. Z tym się chyba możecie zgodzić? 

No to teraz - jakie ma być to największe zagrożenie? Odwrócenie się od Kościoła wiernych, tak? No bo do tego mają zmierzać te wszystkie światłe rady. Kościół ma jeszcze parę innych problemów, ale te rady dotyczą akurat tego aspektu. (Plus ew. "problemu pedofilii" w związku z tym celibatem, ale ten problem w ogóle jest dość szemrany, jak większość tego, o czym wrzeszczy lewizna.) Wierni mają się odwrócić od Kościoła, jeśli ten się szybko i skuteczenie nie zmodernizuje i nie stanie do nich otworem. No a jak jest z ISLAMEM, że spytam? 


Wiem, że islam nie jest w tej chwili popularny, zresztą trudno by był bardzo popularny dla katolika, ale jest to niewiątpliwie religia, istnieje nieco krócej od katolicyzmu, ale nie aż tyle krócej, a problemów z odwracaniem się odeń wiernych ewidentnie wciąż nie ma. Nie ma co hodować w sobie mentalnych zatorów, które by uniemożliwiały stawianie podstawowych pytań - tylko dlatego, że kogoś, mniej lub bardziej słusznie, nie lubimy.


Nie mówię oczywiście, że katolicy mają zarzynać barany w ramach kultu, albo wysadzać się w powietrze, ale jednak fakt, że tamci to robią, zdaje się świadczyć, że swoją religię traktują, nadal, ogromnie poważnie. Zgoda? Dlaczego ją tak poważnie traktują? Dlatego, że "stoi do nich otworem"? Że jest łatwa i przyjemna? Że niczego nie wymaga? Że jest zgodna z "najnowszymi odkryciami nauki"? (Że już o mitycznych  "prawach człowieka" nie wspomnę, bo to w ogółe żenada.)


Otóż nie! Muzułmanów jest dziś na świecie coś chyba ponad miliard, z czego Arabów tylko drobna część, a przecież Święta Księga jest po arabsku, w dodatku w trudnym i archaicznym języku, a tylko to ma dla wyznawców religijną wartość. Więc, chcą czy nie chcą, muszą się tym obcym językiem posługiwać, a przedtem jeszcze się go nauczyć. Żeby już nie przypominać innych obowiązków muzułmanina.


Celibatu faktycznie nie mają, ale ja tu nie piszę ulotki reklamującej islam, więc mogę z przekonaniem powiedzieć, że celibat jest akurat ogromnym osiągnięciem katolicyzmu. Nie tylko ja tak zresztą uważam, bo spotkałem się z tą opinią w sporej ilości mądrych książek. 


Religie nie mającej celibatu, a będące nieco choćby bardziej skomplikowane od islamu - który w końcu skomplikowany nie jest, choć za to ma ambicje kształtowania całego społecznego życia - degenerują się o wiele szybciej, niż (sorry wrażliwe dusze!) zdegenerował się po tych dwóch tysiącach lat katolicyzm. (A my przecież jeszcze dziś, mimo wszystko, próbujemy i mamy nadzieję, że uda nam się go uratować.)


Tak że - dla Matki Kurki i dla wszystkich myślących o tych sprawach tak jak on, pytanie: 


DLACZEGO ISLAM WCIĄŻ NIE TRACI WIERNYCH, CHOĆ FRONTEM DO NICH NIGDY STANĄĆ PRZECIEŻ NIE RACZYŁ? 


JAKI JEST POWÓD, DLA KTÓREGO KATOLICYZM NIE MOŻE POSTAWIĆ WŁAŚNIE NA ANALOGICZNĄ WIERNOŚĆ STARYM ZASADOM I ODWIECZNĄ TRADYCJĘ?


Zrozumiem (choć mnie to absolutnie nie zachwyci), jeśli ktoś powie: POSTĘP, PRAWA CZŁOWIEKA, NAUKOWY ŚWIATOPOGLĄD... Albo jeśli powie: to są prymitywy, nic nie kapują, my, młodzi wykształceni z dużych miast natomiast... Jednak gadka o nieuniknionej śmierci Kościoła z powodu rychłego odejścia od niego wiernych - zrażonych do tak archaicznej i mało człowiekolubnej instytucji, to, moim zdaniem, albo ordynarne kłamstwo albo skrajna bezmyślność. Sorry, ale takie jest właśnie moje zdanie, i nie od dzisiaj!


triarius


poniedziałek, stycznia 06, 2014

O tak zwanym równouprawnieniu

Oczywiście, że jestem wrogiem "równouprawnienia kobiet". Szok, nie? Czy uważam, że kobiety nie powinny mieć tych samych praw, co mężczyźni? Sorry, ale nijak nie mogę zrozumieć, jak "te same prawa" miałyby wyglądać. Nie rozumiem, całkiem na serio, jak kobiety w ogóle mogłyby mieć "te same" prawa co mężczyźni, ani jak mężczyźni mieliby mieć "te same prawa" co kobiety. Przecież to absurd! (O ile oczywiście nie mówimy o przypadkach, dzisiaj jeszcze, Deo gratias, dość rzadkich, choć niestety wrzaskliwych, jak to Grockie coś, albo Szczuka.)

Całkowicie odrzucam cały, ten obłędny w moich oczach, postulat. Tu nie chodzi tylko o górników, ewentualne traktorzystki i pilotów myśliwców. (Nawiasem mówiąc, Pakistan ma teraz kobietę pilota myśliwca. A potem niektórzy wątpią, że świat to dziś niemal wyłącznie amerykańskie imperium i Al Kaida!) Nie - ja w ogóle odrzucam ten sposób myślenia o tych sprawach, z którego tego typu hasła i postulaty się biorą! Chop coś może (czyli "ma jakieś prawo"), to i baba musi. Baba coś może (czyli "ma jakieś prawo"), to i chop przecież musi, bo jakby inaczej, jerum jerum!

Postulat "równości płci" uważam za intelektualny idiotyzm. Po prostu. Za lewiznę, liberalizm... Przez co rozumiem gnijące, od dwóch stuleci niemal, resztki Oświecenia. Które miało swoją wartość, nie przeczę, ale nieprzesadnie wielką, a poza tym powinno było się już dawno temu skończyć. Jasne - wiem że "równość kobiet i mężczyzn" postulowali i Pitagoras, i Platon... A potem sporo innych dętych mędrków.

Tylko co z tego? Pitagoras był przecież religijnym przywódcą, w typie, z tego co wiemy, nieco zbliżonym do Mahometa. Nawet Sybaris zrównał z ziemią, więc analogie nie są wcale bardzo odległe. A co do idealnego państwa Platona - to chyba nikt z autorytetów moralnych (Bratkowską z tego grona chwilowo wyłączam) nie chce nam rzec, że oni właśnie TO nam przygotowują? I że to była sympatyczna wizja, którą dałoby się zrealizować bez...? Wszystkiego czego nasze kochane moralne autorytety tak podobno nie lubią?

Darujcie, nie jestem liberałem (komuchy, socjaldemokraci i inne korwinięta wliczone), jakoś po mnie spłynęła, nie robiąc mi większych szkód, cała ta liberalna obróbka mentalna ("edukacja", media, "rozrywki", korporacje, granty, samorządy, co tam jeszcze) - więc dostrzeganie, przeważnie zresztą dziwnie szemranych, "praw" w jednych miejscach, przy załkowitej ślepocie na ich ewidentny brak w miejscach leżących tuż obok, jest mi obce.

Uważam zatem, że kobiety są gorsze? - spyta niewątpliwie prędzej czy później ktoś, po kim owa obróbka tak gładko jak po mnie nie spłynęła. Na co ja się ostro zaperzam. Niby dlaczego miałbym w ogóle ludzi w taki sposób, i na podstawie tak ogólnych cech jak płeć, wartościować?!

Do głowy mi to nawet nie przychodzi. Nie kreuję się na Boga, jestem takim samym człowiekiem jak każdy, więc niby dlaczego miałbym się stawiać w pozycji sędziego i ludzi hurtem oceniać? Pomysł, że połowa ludzkości miałaby być w jakiś sposób "gorsza"... Pewnie komuś  takie pomysły do głowy przychodzą, nawet, paradoksalnie, spotkałem się z nimi akurat najczęściej w kręgach głoszących wszech-tolerancję... O czym warto by było może kiedyś nawet napisać... Ale to jednak nie ja.

Czy zdaję sobie sprawę z tego, że jestem dzisiaj - nawet "na prawicy" i wśród "konserwatystów" - w ogromnej mniejszości? Zdaję sobie. To co Dávila mówi o dzisiejszej prawicy (że to tylko lewica pragnąca w spokoju trawić), bardzo do mnie trafia, w związku z tym niezbyt się tą swoją samotnością w tym przypadku przejmuję. Tym bardziej, że nie wygłaszam, jak Korwin, bezsensownych w sumie, kawałków o mniejszym mózgu kobiet, i że z tego miałoby aż tak wiele wynikać.

Mózgu to my, ludzie znaczy, mamy aż w nadmiarze, więc te parę gramów w tę lub w tamtą stronę naprawdę trudno na cokolwiek istotnego przekładać. Z tego co pamiętam, to Turgieniew miał dwa chyba razy większy mózg od Anatola France... Któren, zgoda, był komuch, ale inteligencji i zdolności pochłaniania wiedzy naprawdę trudno mu odmówić. (Wiem coś o tym, bo w młodości namiętnie gościa czytać lubiłem. I wcale się w dodatku tego nie wstydzę, ani nie uważam tego akurat czasu za stracony.)

Są bez porównania większe różnice pomiędzy płciami, niż wielkość mózgu, i te różnice determinują bez porównania więcej. O wiele większą, na przykład, wagę przywiązywałbym do ewidentnie większego konformizmu kobiet - który jest odwrotną stroną ich większej prospołeczności (żeby to tak sobie, brzydko ale krótko, nazwać) - co jest zresztą bez przerwy wykorzystywane przez lewiznę...

Jak jest wykorzystywane? A tak, że kobiety na przykład, z racji swej natury i swoich innych od męskich zainteresowań (generalnie i statystycznie, wiem że bywają różne wyjątki) nie zajmują się tak namiętnie polityką i ideologiami jak ta druga, aktywniejsza połowa ludzkiego gatunku. No i w wyniku tego zostawiają nasze drogie panie pole dla Szczuk, Śród, Bratkowskich. (O Górskich nawet nie wspominając.) I wszelkiej innej tego typu swołoczy. Która "w ich imieniu" wydaje z siebie te swoje smrodliwe wrzaski. I nie tylko, drogie ludzie, i nie tylko!

Ale cóż, skoro się akceptuje INTELEKTUALNIE OBŁĘDNĄ ideologię "równouprawnienia"... (To do "prawicy" i "konserwatystów". Tych dzisiejszych.) Skoro się przymyka oczy na ewidentny fakt, że kiedy oczywiste różnice przestają mieć znaczenie, a ludzie przestają się w praktyce w znaczącym stopniu różnić choćby czymś takim w oczy bijącym jak płeć... Płeć zdeterminowana - nie wyłącznie, zgoda, ale jednak w bez porównania najistotniejszej swej części biologicznie...

No to definiowanie różnic między ludźmi, w tym także, jeśli komuś to akurat będzie pasować, płci... I prawa różnym kategoriom ludzi przysługujące - z obowiązkami i przykrościami niejako w pakiecie... Będą określane całkiem arbitralnie... Przez kogoś... Kogo? Nie bardzo faktycznie wiadomo kto to jest, ale tyle się da powiedzieć, że to są bez wątpienia ci sami macherzy...

Ci sami, którzy już tyle nowych i wspaniałych "praw człowieka" dla nas wymyślili - praw człowieka, o których całkiem nie śniło się choćby naszym dziadkom... Którzy zatem, dziadkowie nasi znaczy (wliczając w to oczywiście babcie), walczyli i ginęli za coś całkiem z tymi prawami człowieka niezgodnego, niewykluczone że sprzecznego... Co za potworna myśl, prawda? (A w ogóle co za czarnosecinny koszmar, żem ja tu nie napisał "walczyli lub walczyły". Jerum, jerum!)

Albo tak właśnie jest, jak potworne by to nie było do zaakceptowania, albo też trzeba sobie uczciwie rzec, iż kiedy rzekomy konserwatysta łyka i akceptuje coś tak obłędnego, tak lewackiego i liberalnego, jak "równouprawnienie płci"... Kiedy tym następnie przesiąka i przyjmuje to za swoje...

To on nie może być specjalnie bystry, jeśli potem się dziwi, że częstują go sporą ilością całkiem nowych, i przez tych samych ukrytych dobroczyńców ludzkości arbitralnie sobie wymyślonych, płci. I całą masą rzeczy, które z tego wynikają. Prawda?

To całkiem tak, jak zaakceptować Sobór Watykański Drugi, a potem się dziwić... Sapienti sat.

triarius

wtorek, grudnia 07, 2010

Sizonal gritings ewrybady!

Od chwili ustanowienia w Kościele Katolickim V2 (zgrzyt, zgrzyt... to moje siekacze) w powietrzu, unoszą się chmarami zarodniki ekumenizmu. Nikt nie zna dnia ani godziny. Dnia ani godziny, kiedy go toto zaatakuje, zawładnie jego organizmem, każe mu przemawiać własnym głosem...

Tym razem zaatakowało naszego drogiego Nicka. Któren - po kilku ostatnio napisanych, krwiożerczych, a dziwnie sensownych, tekstach - postanowił uraczyć nas (zapewne z okazji zbliżających się świąt sezonowych) ekumeniczną zupką. Zupką (słuchajcie! słuchajcie!) sporządzoną na Spenglerze, wraz z (turpe dictu) Toynbeem i (sorry koleś, ale to całkiem nie ta liga!) Konecznym.

A oto i owa smakowita (aż mnie zemdliło) zupka. Kliknąć i się napawać:

http://www.nicek.info/index.php/2010/12/07/pogadajmy-o-cywilizacji-zagajam-temat/

Smacznego! Miłej lektury! Merry XMass, Wesołej Hanuki i co tam komu jeszcze!

Sorry Nicuś, bez urazy! Tak sobie po prostu polemizujemy. A że nieco zdalnie? Cóż, skoro ja się, twoim zdaniem, nie umywam do Korwina, to daruj, że nie mam ochoty marnować śliny pyszcząc na twoim blogu. Rozmawiaj se z Korwinem!

Co oczywiście nie oznacza, bym ja ciebie tutaj z rozkoszą za każdym razem nie witał. Zresztą ja akurat NIE uważam cię za głupszego od tamtego ponurego faceta. Tyle, że przyrządzanie mdłych zupek na Spenglerze ze zwietrzałymi przyprawami mógłbyś sobie jednak darować. Pozostań, przyjacielu mój, przy Toynbeem, skoro potrafisz się u niego dopatrzeć aż takich zalet. Ja przyznaję, nie potrafię, choć jego najważniejszą książkę mam od 20 lat na półce, na wyciągnięcie dłoni i sporo razy próbowałem coś w niej sensownego znaleźć.

Możesz to potraktować jako mój głos w tamtej twojej dyskusji. Nieco zdalny, ale cóż, sam wiesz. No i na koniec - zechciej imiennie przyjąć ode mnie Najserdeczniejsze Życzenia Ekumeniczno-Hanukowe!

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?