Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ABW. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ABW. Pokaż wszystkie posty

niedziela, września 28, 2014

Taniec sprzątaczki

Siądźcie grzecznie wokoło i poopowiadamy sobie o źwierzątkach...

Jest sobie jedna taka rybka. W sensie nie jedna sztuka, tylko cały gatunek. Mała, i jak się dowiedziałem, "szablozęba". (Fajne określenie! Szczególnie słodkie, gdy chodzi o małą rybkę.) Jakoś się nazywa, nie chce mi się sprawdzać. Krótka nazwa na "b". Ta rybka jest też, jak się okazuje, bardzo cwana. Wykorzystuje ci ona dziwne stosunki panujące pomiędzy dwoma INNYMI rybkami. Też w sensie dwóch gatunków, a nie pojedynczych egzemplarzy.

Te stosunki polegają na tym... (Mocno to obrzydliwe, ale cóż, c'est la vie, jak mawiali co bardziej arystokratyczni z naszych przodków. Dodając "à la guerre comme à la guerre", co też, jak się zaraz przekonacie, ładnie pasuje.)

Polegają więc te stosunki na tym, że jedna z tych ryb jest duuuża, a druga mała, no i ta mała tej dużej wyżera spomiędzy zębów i ze skrzeli różne resztki i pasożyty. Tym się (o Boże!) żywi, a tamtej też robi dobrze, jako swego rodzaju szczotka do zębów. (I do skrzeli też. Słuszna uwaga, Tygrysiak.)

Odbywa to się tak (i to na odmianę jest SŁODKIE!), że ta mała podpływa do tej dużej tańcząc TANIEC SPRZĄTACZKI... Tak to określono, a ja nie wiem, czy to jest oficjalne naukowe określenie, kalka z angielskiego określenia, czy wynalazek samego tłumacza... W każdym razie dla mnie to przecudne i aż mnie zapłodniło do napisania niniejszego tekstu, a po prawdzie, choć w głowie mi się masa tekstów kotłuje, to do pisania mnie ostatnio nie ciągnie. Chyba że odkryję nagle jakiś "taniec sprzątaczki" i coś zaiskrzy.

I na ten taniec ta druga, większa, otwiera mordę i zastyga w bezruchu. A ta mniejsza... Już sami wiecie. No i teraz na scenę wchodzi na nasza pierwsza rybka - też mała, a do tego szablozęba i cwana jak cholera. (Wyskakuje z pobliskich chaszczy -  to nie ona tańczyła, rybki, jakby ktoś jeszcze nie wiedział, są trzy.) Ona podłapała ten (cały czas mnie to cieszy!) taniec sprzątaczki, a jak ta duża otworzy mordę, to ta nasza (nie bójmy się tego słowa!) wyszarpuje jej z tej mordy kawał mięcha i w nogi! Urocze, prawda?

Po co ja wam to mówię, spyta jakiś malkontent. Przecież dookoła historia, już nie tyle, że przyspieszyła, ale wiele rzeczy, które uważaliśmy za niemal niezniszczalne, wali się w gruzy. Nie wszyscy wprawdzie za niezniszczalne je uważali, fakt, ale większość. I ta sama zapewne większość wciąż nie dostrzega, że one się w te gruzy walą. Ale dostrzegą, nie ma innej możliwości!

No i ten malkontent (hipotetyczny, fakt) pewnie uważa, że ja wam powinienem te aktualne wydarzenia i to roz-się-w-drebiezgi-pierdalanie pracowicie wyjaśniać? Na co ja powiem: "Kto pilnie odwiedzał tego blogasa, odrabiał zadania domowe, brał udział w dyskusji, a przede wszystkim przeczytał te nasze Ardreye i Spenglery - ten na pewno to co istotne z obecnych i przyszłych wydarzeń w sumie wyczuwa".

Co do innych zaś... "Czyż niedźwiednikiem jestem...?" (Kto nie zna dalszego ciągu, może sobie poszukać w Googlach.) Po co ja będę to wszystko pracowicie komentował - ostatnio nawet bez cienia interaktywności, za darmo, nie dostrzegając żadnych pozytywnych tego skutków? Kto chciał, i jest zdolny, ten w sumie, jako się rzekło, rozumie. Inni? Może jeszcze zdążą nadrobić zaległości, choć czas na czytanie Ardreyów i tygrysich blogów zbliża się powoli (?) do swego kresu.

* * *

Mała dygresja...

Może jednak tak być, jak z moim jeżdżeniem na łyżwach. Chodziłem do pierwszej klasy, dostałem łyżwy, wyszedłem przed dom, gdzie po oblodzonym dojeździe do bloku śmigały m.in. zupełne przedszkolaki... Stwierdziłem, że za stary już jestem na łyżwy, skoro w tym wieku jeszcze się nie nauczyłem. No i z łyżwami nie miałem nic do czynienia - poza ew. kibicowaniem różnym zachodnim hokeistom, kiedy grali z Krajem Rad.

Niemal 40 lat później kupiłem sobie na aukcji za parę groszy (koron konkretnie, bo to było w Szwecji) buty z łyżwami. Nieco ciasne, ale darowanemu koniowi itd. A potem sobie w parę wieczorów wyszedłem z kobietą na pobliskie lodowisko, by w tajemnicy nauczyć się jeździć na łyżwach. Było mi to po nic, ale lubię nadrabiać dawne zaległości, choć ta akurat była mało istotna.

Łyżwiarstwo okazało się łatwiutkie. Do mistrzostwa nie doszedłem, bo po tych paru dniach znalazłem sobie inną rozrywkę i przestałem się dręczyć tymi ciasnymi butami, a na inne szkoda mi było pieniędzy i czasu. Podobnie było z piłkarstwem nożnym, choć w nieco późniejszym wieku to się zaczęło, no i nie miało żadnego happy endu. Jednak niewykluczone - choć wątpię, byście mieli na to 40 lat - że jeszcze zdążycie doczytać Ardreye, Spenglery i PanaTygrysi blog. Jeśli ostro zabierzecie się do roboty.

Po co? A choćby po to, żeby obserwowanie schyłku największej w historii cywilizacji (K/C dla wtajemniczonych) było O WIELE bardziej interesujące i dawało o ileż więcej satysfakcji. Mało? Zaś co do codziennego tłumaczenia ludziom i komentowania tych tam nalotów i tych tam terrorystów - a co będzie, jak przyjdą do mnie panowie z ABW? Czy czegoś tam?

Gdzie ja niby mam schować te cztery tony nawozu, skoro ja już się z tymi książkami i resztą nie mieszczę? Odmówię im? Tak po prostu? Przecież niegrzecznie! Będzie im przykro! Fakt, należałoby wytłumaczyć, że powinni więcej wierzyć we własne siły i nie polegać aż tak bardzo na mnie. A ja, ze swej strony, życzę im sukcesu i będę się za ich powodzenie modlił. Tylko czy to do nich trafi?

* * *

Wracając do naszych... Nie żadnych "mutonów"... "Baranów" też nie! Do rybek. Jak to, cośmy tu sobie opowiedzieli, ma się do czegokolwiek? A zastanówcie się sami! To dobre ćwiczenie. Zresztą, czy to musi się koniecznie wiązać z jakąś konkretną biężączką? Przecież jest interesujące samo w sobie, prawda?

W sumie jednak chciałem z tych rybek pewien morał, tygrysiczny jak cholera, wycisnąć. Taki mianowicie, że ja tę opowiastkę - ten opis zachowania wodnych stworzonek - wziąłem z ebooka, którego sobie, bez większego nawet przekonania, pożyczyłem z biblioteki, gdzie czegoś sobie szukałem. Ten audiobook nazywa się "Wywieranie wpływu na ludzi - teoria i praktyka", a autorem jest, amerykańskiego oryginału znaczy, niejaki Robert B. Cialdini. Pono wielki ekspert od tych spraw.

Ten ebook składa się z 8 płyt CD, z których wysłuchałem sobie luźno dziś dopiero pierwszą, i zaskoczyła mnie bardzo przyjemnie. Tą historią o rybkach, ale tam jest, na tej jednej płytce CD, jeszcze jedna informacja, która wydaje się bardziej sensacyjna i mająca o wiele większe praktyczne znaczenie (a potencjalnie praktyczne ZASTOSOWANIE).

Plus jedna czy dwie inne interesujące konkretne informacje. Plus oczywiście nieco typowego komercyjno-amerykańskiego wodolejstwa, bo bez tego dziś nijak. Choć o równouprawnieniu na razie nic nie było - plus dla Cialdiniego! Czyli naprawdę nieźle jak na pół godziny luźnego słuchania. No i chodzi teraz o to, że dość wielu (choć dość śmiesznie to brzmi w tym kontekście) tygrysistów wyrażało wątpliwości co do tego, czy w psychologii w ogóle jest coś sensownego, co by się mogło "nam" przydać.

Widzicie ludzie, jak ja na to patrzę... Wiadomo, że psychologia - jeśli spojrzymy na jej CAŁOŚĆ - to hochsztaplerstwo, łapanie duchów i lewacka propaganda. Co nie zmienia faktu, że SAMA DZIEDZINA jest zarówno ważna, jak i fascynująca, a przez te dwa miliony lat "ludzkość" jednak zebrała (kto zebrał to zebrał, ale jeśli nie my, to KTO?) na ten temat nieco interesujących doświadczeń i wniosków.

Część tych doświadczeń i wniosków zawarta jest także w tym, co się oficjalnie nazywa "psychologią". "Uczyć się choćby od diabła", to jedna z podstaw Tygrysizmu Stosowanego! Możemy bardzo nie lubić Niemiec i uważać ich za naturalnego wroga naszej Ojczyzny po wieki wieków, ale - zamiast sobie nickowym sposobem wmawiać, że to wyłącznie durnie z kwadratowymi łbami - my wolelibyśmy się od tych ich Spenglerów (Diltheyów, Clausewitzów itd.) czegoś nauczyć. A JEST się od nich czego uczyć - nie oszukujmy się!

Tak samo z psychologią. Nie łykamy całości, ale potrafimy błyskawicznie i niezawodnie wypatrzyć smakowite i pożywne kąski. Z których łapczywie korzystamy. To jest, jak niedawno doszedłem w swych soliloquiach, coś jak urzędowanie na samym szczycie łańcucha pokarmowego. W końcu jest się tym tygrysem, czyż nie? Na czymże to innym miałoby polegać?

A na czym polega u źwierząt? Na tym, że taka krowa je trawę, a potem pracowicie przerabia ją na białko, z którego sobie buduje własne ja. Podczas gdy taki na przykład Tygrys, je krowę, dzięki czemu ma GOTOWE źwierzęce białko na swoje ja, i nie musi marnować czasu, energii i czego tam jeszcze na przerabianie trawy.

Tak samo my tutaj. Nikt niemal tego inny nie robi - bo ludzie albo sami pracowicie żrą trawę, próbując ją przerabiać na genialne i niepowtarzalne twory, albo też powtarzają po jednym, góra dwóch, w wyjątkowych przypadkach trzech, mędrcach und autorytetach - stając się w wyniku tego epigonami... My całkiem inaczej! Niech żyje Tygrysizm Stosowany - Wierzchołek Intelektualnego Łańcucha Pokarmowego! (Formalnie to niby "koniec" łańcucha, a nie "wierzchołek", ale to jakoś niespecjalnie brzmi. Kojarzy się z pokarmowym "przewodem", a nie każdy od razu chce być posłem. Np. Biedroniem.)

Niech nam żyje! Hip hip...? No jasne że "hip", a do tego jeszcze gromkie "hurra!" I to by było na tyle. Co do domu? MYŚLEĆ! Na razie wystarczy.

triarius

P.S. A teraz wychodzimy pojedynczo albo góra po dwóch. Uważać na ew. ogony!

środa, listopada 21, 2012

Żadnych zamachów, żadnych samobójstw!

Mam nieco wątpliwości, czy w tych różnych ABW mają kogoś dość inteligentnego, by czytać tego bloga, ale na wszelki wypadek wyjaśnijmy sobie parę podstawowych rzeczy.

Nie planuję żadnego zamachu. Ani bombowego, ani żadną inną metodą. Mam swoje sceptyczne poglądy na temat całej tej sytuacji, tak krajowej, jak i bardziej globalnej. Fakt, moja sympatia i uznanie dla miłościwie nam panującej Władzy, dla Autorytetów, Mędrców, Artystów, Hillary Clinton, van Rumpuja, oraz świeckich relikwii Bronisława Geremka, są nikłe, w sumie niezauważalne. Ale żadnych zamachów nie planuję!

Faktycznie trudno nawet ustalić dlaczego, ale chyba nie jest tu moim obowiązkiem analizować tu przepastnych głębi mojej duszy. Czego by zresztą, sądząc po dotychczasowych sukcesach tego typu instytucji, i tak nikt by w żadnym ABW nie zdołał pojąć.

Ponad to oficjalnie zawiadamiam (skoro już przy tego typu sprawach jesteśmy, wcześniej było mi trochę głupio, że to trochę jak "żaba nadstawia łapę"), że absolutnie nie zamierzam popełniać samobójstwa. Ani w piątek, ani w sobotę, ani nawet w żaden inny dzień tygodnia (co by było poniekąd miłą odmianą na krajowym rynku, ale też nic to dla mnie).

Bez wdawania się w głębokie analizy powiem, że po prostu całkiem nie jestem typem samobójcy. Jakoś mi to nie leży. Jakoś to nie jest kompatybilne z moją naturą, a w końcu akurat te rzeczy są najtrudniejsze do zrobienia. Z ekonomią faktycznie mogłoby być lepiej. Ale cóż, wiadomo, Zielona Wyspa i Druga Irlandia - nie tylko mnie to dotknęło przecież. To jednak nie powód. Żadnych większych długów nie mam, potrzeby w sumie elastyczne i mogę się bez wielu wydatków obejść. I nie tylko to.

Lat mi niby faktycznie nie ubywa, ale zdrowy jestem jak przysłowiowa ryba... Nie - naprawdę o żadnym samobójstwie mowy być nawet nie może! Ani, przypominam, o zamachu. Może w tym jest jakaś pycha - że niby moje własne życie, tych parę lat, które mi pozostały (i KTÓRE MAM ZAMIAR WYKORZYSTAĆ DO SAMEGO KOŃCA!), w moich własnych oczach jest warte bez porównania więcej, niż ew. śmierć (o życiu nawet nie wspominając) tych, których by ew. należało. Napisałem "ew." - bo nikogo do niczego nie namawiam, a tylko sobie tak hipotetycznie. Marzę, czy jakoś tak.

Niechęć do wszystkiego co piękne, humanistyczne i postępowe? Zgoda, winny! Marzenie o przyszłej kontrrewolucji, a nawet poniekąd próby działania na jej rzecz? Zgoda, przed tym zarzutem nie mógłbym się uczciwie (i bez jakiegoś ketmana) obronić. Jednak - i to być może nawet co bystrzejszy pracownik ABW mógłby w porywach zrozumieć - od wyjaśniania ludziom Ardreya do organizowania bombowych zamachów jest bardzo daleka droga. Że o ew. samobójstwie (w piątek, sobotę, czy nawet w inny dzień) nie wspomnę.

Do tego Polonu 210 praktycznie nie ruszam, Pavulonu też. Alkohol to dla mnie niemal już abstrakcja. Na drogach jestem przedziwnie ostrożny, poruszając się po nich niemal wyłącznie na własnych zelówkach. Cholesterol? Dokładnie nie wiem, ale właśnie dlatego nie wiem, że mnie to kompletnie nie interesuje. Jestem po prostu zdrowy i dziarski młodzieniaszek, mimo chronologicznie starczego wieku.

Mimo to, mimo tego, żem taki w sumie młody - NAPRAWDĘ ŻADNYCH ZAMACHÓW TERRORYSTYCZNYCH NIE PLANUJĘ! Ani do nich nikogo nie namawiam. Nie z powodów moralnych zresztą, tylko z obiektywnych - to po prostu nic nam w obecnej sytuacji nie da. Ale w końcu nie o moralne motywy tutaj chodzi, tylko o fakty - planowanie, zamierzanie, namawiania. W końcu nie o (posoborowym) zbawieniu mojej duszy teraz rozmawiamy, tylko o innych sprawach. No to ja tego właśnie NIE robię. I wątpię, żeby się to w przewidywalnej przyszłości mogło zmienić.

Tak że proszę do mnie w tej sprawie nie przychodzić, nie przysyłać mailów, nie dzwonić... A Masowy Samobójca (nie żebym naprawdę sądził, że mógłby mnie spotkać ten  poniekąd zaszczyt, ale w tym nieszczęsnym kraju niczego człek nie może już być całkiem pewien) mógłby się ew. zająć paroma innymi osobami. Nie żebym wskazywał palcem, co mogłoby być zinterpretowane itd., ale płakał w razie czego nie będę. A jak MS nieco pomyśli, to sam bez większego trudu wpadnie, o kogo by mogło chodzić.

No i żeby to wszystko na koniec zrekapitulować (i nie przeciążać za bardzo niczyjej inteligencji) - rekapituluję: ANI TERRORYSTYCZNYCH ZAMACHÓW, ANI SAMOBÓJSTW NIE PLANUJĘ! Ani na siebie, ani na nikogo innego! Ani też nie namawiam. (Jeszcze tego nie mówiłem?)

Gdybym zaś kiedyś zaczął głosić coś innego, proszę to brać z dużą dozą sceptycyzmu! A teraz proszę mi życzyć jeszcze co najmniej stu lat życia W końcu jak ktoś żadnych zamachów, ani samobójstw, nie planuje, to dlaczego by nie miał długo żyć? W tym szczęśliwym punkcie globu, gdzie nas czule umieścił miłosierny Los? Nie ma żadnego powodu!

Ludzi służbowo monitorujących sieć (a więc, pochlebiam sobie, i tego mojego bloga, choć taki trudny) proszę, by ten mój wpis starannie sobie zarchiwizowali i przynajmniej postarali się zrozumieć to co tu napisano TŁUSTYM DRUKIEM. Na żółtym tle, żeby było łatwiej zauważyć. Oczywiście nie chodzi o zrozumienie w pojedynkę, tylko z pomocą baterii potężnych serwerów. Takie jak te od ostatnich wyborów mogą być. Może się to kiedyś przyda. (Oby nie!)


triarius

niedziela, maja 22, 2011

Tajemnica ABW nareszcie przeniknięta!

Wielu ludzi nie potrafi rozumieć, dlaczego spośród całej masy tekstów i stronek wykpiwających wąsatego... {tu wpisać właściwe słowo}... bohaterskie ABW wybrało sobie właśnie tę jedną. By jej właścicielowi - w trosce o BW, oczywiście, bo jakże by inaczej - zrobić poranną pobudkę, poszperać i porekwirować. Inni zaś głoszą, że wszystko w najlepszym porządku, bowiem dowcipasy pod adresem Bulbula* (bo o niego tu chodzi, gdyby ktoś jeszcze nie wiedział) były niewybredne i na niewysokim poziomie. Jedni tak - drudzy tak! Ach, te wieczne podziały! Ach, ten wieczny brak jedności! I nie ma między tymi opiniami żadnego związku, a prawda wciąż ukryta i niedostępna!

To się nazywa "widzieć drzewa, a nie widzieć lasu", moi ludkowie! Jednak nil desperandum, bo ja akurat potrafię obie te rzeczy mentalnie ogarnąć na raz - może dlatego, że chodziłem do szkół wprawdzie w mrocznej epoce PRL, ale za to jednak w czasach, kiedy o min. Hall nikomu się nawet w najgorszych koszmarach nie śniło. I zaraz wam powiem, jak to z tym ABW jest!

Otóż przyczyna jest WŁAŚNIE TA, że dowcipasy na owej stronce były na poziomie kogoś, komu dyplom teściowa napisała w 17 dni, kogoś o twarzy promieniejącej wprost europejską (od Gibraltaru po Ural, z akcentem na to ostatnie) inteligencją - bowiem wyłącznie DLATEGO Bulbul, czy może raczej wesoła gromadka jego czujnych doradców, nie wymagajmy zbyt wiele od Głowy (?) Państwa (?), byli je w stanie zrozumieć. Proste? Wszystkie inne dowcipasy, anegdotki i ciekawostki na temat Bulbula oni po prostu wciąż uważają za komplementy!

A więc cicho sza, ludkowie rostomili, bo jak im ktoś powie, jak się rzeczy mają w rzeczywistości, to czeka nas tu zapewne nie tylko masowe ranne wstawanie i masowe wizyty smutnych panów, ale może i druga Kambodża!

----------------

* Bulbul to po persku "słowik". Jakby ktoś miał jakieś straszne podejrzenia. Nie ma w tym słowie nic obraźliwego, zagrażającego Bezpieczeństwu Wewnętrznemu, nie mowiąc już, by się dało porównać z "chamem", "ch...jem", czy jakimkolwiek z wielu innych cool określeń, które nikomu nie przeszkadzały. A przynajmniej nikomu, kto się w III RP liczy. Słowik to w końcu miłe stworzonko, prawda? No i właśnie dlatego sobie o nim piszę. A że po persku? Nie ma chyba jeszcze w tym języku nic z założenia niewłaściwego? Chyba by mi o tym powiedziano, prawda? (No, tom się zabezpieczył.)


triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

piątek, czerwca 06, 2008

Bonmot Hrabiego i spocony tow. Zemke

Spengleryzowaliśmy sobie dzisiaj od niechcenia z Hrabią, jak to człek ma skłonność, kiedy zręby do wykuwania, a jemu, człowiekowi znaczy, się nie chce. Hrabia co pewien czas wyskakiwał z jakąś "oligarchią" albo "koncesją", ale bez większego przekonania - podejrzewam, że ostatnio robi to głównie po to, by mi udowodnić, żeśmy go jeszcze całkiem ze Spenglerem nie przekabacili. 

Że intelektualne wpływy koleżków z blokowiska nadal są potężne, on zaś, Hrabia, niczym tytan dzierżący sklepienie niebieskie... A nawet dwa sklepienia niebieskie... Żonglujący nimi lekko i z dnia na dzień większą swadą... Te rzeczy. Kto chce, może na chwilę przymknąć oczy i sobie to wyobrazić. Zapewniam, że to b. atrakcyjny widok i się nie rozczaruje. 

Jeśli mu się uda, może potem spróbować wyobrazić sobie spoconego tow. Zemke, spocone ABW i WSI... Wpatrujące się w literki, nadsłuchujące... Łapiące aluzje niczym bocian żaby (piękny motyw ze znanego trzynastozgłoskowca mojego autorstwa, który był kiedyś opublikowany w Tekstowisku, ale potem mi go usunęli, razem ze wszelkimi śladami po mojej niegodnej osobie).

 Tow. Zemke, jęcząc głucho i wyrywając sobie włosy z głowy, nerwowo grzebie w starym wydaniu Spenglera cyrylicą, starając się zrozumieć aluzje... ABW co chwila spogląda na siebie bezradnie, w milczeniu, bez słowa... WSI drapie się po karku, i w ogóle gdzie popadnie, co chwilę wykrzykując w komórkę "da tawariszcz kamandir! eto budiet sdiełano!".

 A potem, już cicho, do siebie, płaczliwym głosem: "tylko q...wa jak? powiedzcie wy mnie tawariszczi!"). Dzień jak co dzień, innymi słowy. Dzień jak co dzień III RP, Hrabiego i mnie. A jednak nie był to taki całkiem zwyczajny dzień... Hrabia bowiem w pewnym momencie rzucił bonmota. Zdarza mu się to całkiem nierzadko, choć nieczęsto, mimo wszystko, są to bonmoty aż tej klasy, głębi i błyskotliwości.

Tym razem Hrabia rzekł: "mam nowego bonmota". Tak mówi niemal zawsze w takich przypadkach i to mnie jeszcze nie zaskoczyło. Potem zaś rzekł, cytuję: "W Kulturze się robi, w Cywilizacji się gada". Jakby mi coś w mózgu wybuchło, rozbłysło i rozświeciło całą rzeczywistość, całą historię... Jednocześnie usłyszałem, uszyma duszy, ale to nie były żadne zwidy, to była rzeczywistość... Usłyszałem jęk WSI, skowyt ABW, oraz westchnienie tow. Zemke... Jakby ktoś z ogromnego miecha na raz całe powietrze wypuścił...

To co Hrabia powiedział, stanowiło akurat zadziwiający pendent do moich własnych przemyśleń kilku ostatnich dni. O których może napiszę, a może nie napiszę, ponieważ, zgodnie z genialnym bonmotem Hrabiego - ujmującym w krótkim, prostackim niemal, zdaniu dużą część spengleryzmu - gadania ci u nas nie brakuje. A przecież pisanie na blogu to też gadanie. Jedynie. Na pewno w każdym razie nie działanie.

Jakie były te moje głębokie przemyślenia ostatnich kilku dni? Te, za których poznanie tow. Zemke, ABW i WSI oddaliby... Nie wnikajmy dokładnie co by oddali, ale nie ulega wątpliwości, że niemało. Jakież więc one były? Może to wyjawię moim słodkim czytelnikom, ale już nie tym razem, bowiem dość już głębokich rzeczy'm dzisiaj powiedział, dość już żem tajemnic alkowy zdradził, dość już żem słów wygenerował.

A zatem, do następnego razu. Ciąg dalszy MOŻE jeszcze nastąpić, to niewykluczone. Deo volente, ale także triario volente, bo może mi się po prostu nie chcieć. Nie chcieć napisać akurat o tym, albo nie chcieć już pisać na blogu w ogóle. Nie mówię oczywiście o spenglerowaniu sobie od niechcenia z Hrabią, drogim druhem.

Nie byłbym tak okrutny, by odbierać chleb tow. Zemke i innym towarzyszom, których tu przelotnie wspomniałem. I których, korzystając z okazji, serdecznie pozdrawiam! 

triarius 

---------------------------------------------------  

Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

środa, kwietnia 25, 2007

Ostatnia reduta tow. Blidy - zaiste dziwna sprawa

Na temat dzisiejszego samobójstwa tow. Blidy Barbary...

Otóż faktu, że pistolet wspomniana towarzyszka trzymała akurat w kiblu - w dodatku nabity (co wcale nie jest typowe), może nawet odbezpieczony - nie potrafię sobie wytłumaczyć inaczej, niż tak, że był on przeznaczony właśnie takiego użytku, a nie na przykład od obrony przed ew. bandytami. No bo przecież, gdyby napadł ją bandzior, to szansa, że na tyle przejmie się jej zadeklarowanymi fizjologicznymi potrzebami, by dać się zastrzelić, byłaby dość niewielka, prawda? Najpierw by ją zabił, albo ogłuszył, albo związał, puszczaniem jej do kible specjalnie by się nie przejmował.


Jeśli zaś naprawdę ten pistolet był przewidziany dokładnie na taką okazję - czyli na wizytę ABW (czy podobnej instytucji), a nie bandyty - to w głowie się kręci od wniosków hipotez. Z których pierwszym i najoczywistszym jest taki, że sprawa, w której ABW naszło tow. Blidę była bardzo, ale to bardzo poważna.

(20 kwietnia 2010: Wtedy widocznie nie wiedziałem, że to był rewolwer, a nie (półautomatyczny) pistolet. Nie żeby to coś istotnie zmieniało, ale parę sformułowań tutaj byłoby nieco inne.)


triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo. (I takoż realny liberalizm.)