Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Aussweiss. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Aussweiss. Pokaż wszystkie posty

wtorek, kwietnia 22, 2008

Eunuszyce i (znowu) ałzwajs

To nie jest blog obliczony na generowanie czyjejkolwiek przyjemności! Ani piszącego, ani (o dziwo) czytelnika. Słowa takie jak "ojropa" są tu wymyślane i propagowane nie ze względu na ich miłe brzmienie, a z całkiem innych powodów. Słowa takie jak "tuskoidy" nie są w zamierzeniu zaproszeniem do dyskusji na temat "Star Treka". (Przyznam się zresztą, bez cienia wstydu, że nigdy żadnego "Star Treka" na oczy nie widziałem, i w ogóle nie mam pojęcia, czy to jest to samo co "Gwiezdne Wojny", czy też co innego.)

Jeśli styl przypomina komuś szlachecką gawędę, to nie wynika to z jakichś specjalnych wysiłków autora, wspartych w dodatku obszernymi studiami adekwatnej literatury i krytyki literackiej, ino z tego to wynika, że autor jest właśnie taki facet i być może dość wiele mu się tych szlachecko-gawędziarskich genów w komórkach ustroju pałęta, by tak sponte sua pisał. Wszystkie zaś tu obecne makaronizmy, wszyscy ci rozliczni błyskotliwi concetti - jeśli oczywiście ktoś takie tutaj znajduje - są po prostu naturalnym sposobem działania mego umysłu i należy je traktować jako niezapowiedziany bonus.

W dodatku nie mam analitycznego umysłu, ani dość cierpliwości, by potrafić solidnie i regularnie analizować i komentować aktualne wydarzenia. Syntetycznego umysłu mógłby mi niejeden pozazdrościć, i staram się go tutaj wykorzystywać, ale skoro nawet Oswald Spengler nie załapał się nigdy na posadę politycznego komentatora w jakiejś szacownej gazecie, to ja z góry wolę z wszelkich prób robienia dziennikarstwa zrezygnować i zamiast tego wykrzyknąć, za Spenglerem, że "nie chodzi o wolność prasy, tylko o wolność OD prasy".

Więc, jeśli będą powstawać jakieś naprawdę wolne, naprawdę nielewacko-ojropejsiaste i naprawdę poważne media - to wiecie do czego ja się ew. nadaję i nie nadaję. Mogę się nieco wysilić, by rzetelnie analizować i opisywać, ale z rasowego rumaka... Już chciałem coś niepotrzebnie pyskiem strzelić, alem się szczęśliwie powstrzymał. Więc z rasowego rumaka rasowego bażanta, powiedzmy, nie zrobisz. Ani też odwrotnie.

Pisać naprawdę nie lubię (widać bardziej jestem spenglerowski "człowiek rasy", niż "człowiek intelektu", mój charakter pisma także zdaje się to potwierdzać), moja robota dla forsy zbyt przypomina to, co tutaj robię. Choć oczywiście jest nudniejsza, bo gdyby to tutaj było aż tak nudne, to bym tego po prostu nie robił. Cholera wie, czy takie dictum acerbum nie wypłoszy stąd moich ostatnich czytelników, ale skoro premier Tuś mi sie aż tak nie podoba, to muszę postępować inaczej. Czyli na przykład nie obiecywać różnych Drugich Irlandii, skoro naprawdę zmierzam do Drugiego Gabonu. Może ktoś zresztą tę drobną, choć istotną, różnicę doceni. 'Hu nołz?", jak zapewne mawiają nasi rodacy na wszechświatowych zmywakach? (Jeśli już się oczywiście nauczyli tamtejszego narzecza.)

No dobra, powiem ja dzisiaj coś konkretnego, czy będzie tylko take samo-się-napędzające perpetum mobile, czyli chiński (olimpijski) tygrys żywiący się własnym ogonem? Otóż coś tam jeszcze, poza słowotokiem, przygotowałem. Choć nie jest tego wiele. Ale jeszcze chwila grzebania się we własnych bebechach, skoro i tak nikt tutaj nie doczytał...

Więc powiem jeszcze, że o coś mi mimo wszystko z tym blogiem chodzi, i nie jest tak, ze sobie piszę najgorsze brednie, które mi do głowy przychodzą, a potem się śmieję z ew. naiwniaków, którzy to czytają. Tak naprawdę nie jest, przysięgam! Ten blog ma za zadanie WALKĘ. Jasne, to tylko blog, a nie mniej czy bardziej brudna literkowa bomba, ale kropla drąży skałę, a grosz do grosza... (I zbierze się złotówka!)

Szczególnie teraz, kiedy mam sporo pisania do zrobienia, a krajowa i światowa systuacja z jednej strony b. mi się nie podoba, z drugiej zaś pojawiają się jakieś wątlutkie iskiereczki, w potaci prawicowych, blogerskich inicjatyw... Więc szczególnie teraz chciałbym nieco choćby się przyczynić do przykopania czerwono-różowo-ojropejsko-cieniackiej swołoczy. I te rzeczy. Wypracowałem sobie więc formułę bloga, gdzie (poza atakami słowotoku i rozdrapywania własnych wirtualnych bebechów, jak właśnie teraz) jest sama esencja. Czyli przykłady, pomysły i zalecenia na temat tego, co można by W REALU zrobić, żeby było lepiej (nam, a gorzej naszy wrogom).

Jednym z takich pomysłków jest wymyślanie i propagowanie różnych słówek. Szczególnie takich, które działają skuteczniej i radykalniej niż piąchą w mordę. Słowek jak "ojropa" czy "niedokształciuch". To taki nasz malutki prawicowy Gramsci. Nie oszukujmy się, skurwiel odniósł ogromny sukces swymi pomysłami, a my teraz musimy to poodkręcać.

* * * * *

No więc mam nowe słówko, które sobie wczoraj wymyśliłem spacerujący i cieszący się ładną pogodą. Oraz oglądający zanikającą w oczach płeć rodzimych młodych kobiet. W spodniach oczywiście, zawsze i nieodmiennie. Nie żeby z rodzimymi mężczyznami było dużo lepiej, lub choćby trochę lepiej - obawiam się, że to właśnie od nich może się wszystko zaczynać...

Słówko to brzmi "eunuszyca". I chyba każdy domyśli się, co oznacza. Po czym zakrzyknie z zachwytu, widząc jakie to celne. Dlaczego "enuszyca", a nie znakomity przecież witkacowski "kobieton"? Spyta ktoś. Otóż "kobieton" jest przepiękny, ale nie na naszą wulgarną epokę. To raczej litaratura, niż werbalny kastet. Z jednej strony jest w nim "kobieta", z drugiej męski rodzaj - takie coś może stać się dla tych, których takimi słówkami chcemy deprecjonować po prostu komplementem! Czego my oczywiście nie chcemy, prawda?

"Eunuszyca" zaś? Z jednej strony rodzaj jest żeński, co tym specjalnym babusom może bardzo nie odpowiadać, z drugiej zaś jest tutaj "eunuch", który nikomu raczej wielkiego zaszczytu nie czyni, z definicji. A więc zachęcam do traktowania wszelkich tow. tow. Śród, Gretkowskich czy Szczuk per "eunuszyca". Dixi!

* * *

Druga sprawa to ałzwajs. Czyli, jak dotychczas to pisałem, zgodnie z pisownią niemieckiego oryginału i chyba z szacunku do Spenglera, choć jego języka nie znoszę - "Aussweiss". Pisałem już parę razy o tym, że propaguję to słowo jako okeślenie dla "dowodu osobistego". B. niedawno opisywałem jak przy odbiorze nowego ałzwajsa (który wtedy jeszcze pisałem Aussweiss, mea culpa) posługiwałem się tą nazwą u urzędzie i jakie to wywołało reakcje. Czyli żadnych, przynajmniej wśród urzędników, którzy wydawali się być po prostu przeszkoleni na tę okoliczność (!), choć (o czym chyba nie wspomniałem) jedna interesantka w średnim wieku łypnęła na mnie okiem wyraźnie spłoszona.

W sumie byłem dość z tamtego mojego występu zadowolony, ale od tego czasu był jeszcze jeden, a reakcje były całkiem inne i także interesujące. Oraz dające do myślenia i inspirujące. Mianowicie, w Urzędzie Skarbowym powiedziałem urzędniczce "auzwajs", mając oczywiście na myśli "dowód osobisty". Ona zaś całkiem nie zrozumiała o co mi chodzi, z pewnością szczerze, bo nie znała tego słowa. Na to jednak wtrącił się interesant w średnim wieku, który - ZE ŚMIECHEM! - rzekł jej, iż to "dowód osobisty".

Bardzo mi się ta sytuacja podobała, choć oczywiście to tylko drobiazg i do obalenia co jest do obalenia droga od tego jeszcze bardzo daleka. Jednak jeśli by się to określonko rozpropagowało, a tysiące ludzi każdego dnia robiłoby w całej Polsce tego typu drobne przedstawienia, może coś by do zrogowaciałej kory naszego ludu - a może nawet do skamieniałej kory urzędników - zaczęło powoli przenikać. Pomysłów tego typu mam sporo, niektóre są całkiem zabawne, inne brutalne i prosto do celu... Niemałą ich część realizuję jeśli tylko mam okazję, choć tylko drobną część tych fascynujących akcji dotąd opisałem.

A w każdym razie, jeśli nawet same akcje, słówka i przedstawionka nie dadzą aż takiego wyniku, jak byśmy chcieli, tego typu nastawienie budzi w nas to, czego, moim zdaniem, zawsze nam brakowało: "rewolucyjną czujność" - chęć wykorzystania każdej nadarzającej się okazji dla naszych celów, stałe zaangażowanie w sprawę... No i świadomość, że tak naprawdę, to wszystko się rozgrywa nie tutaj, na blogach, ale W REALU!

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

środa, marca 26, 2008

Mam nowy Aussweiss, Alleluja!

Byłem dzisiaj odebrać nowy Aussweiss. Obnosiłem się jak się długo dało z tym moim starym, zmachanym i podartym, z radością obserwując szok na buziach różnych słodkich duszyczek na jego widok, oraz słuchając ich ochów i achów. Oni tu oczekują Drugiej Irlandii, cudów i europejskiego raju, a taki jakiś niesforny moher robi im wbrew! I to w tak barbarzyński i okrutny sposób! Staniemy się znowu pośmiewiskiem Jamaiki. Brzydka panna bez posagu i jeszcze bez plastikowego Aussweissa... Jakże to tak? Aj waj! (Jak zapewne mawiają w takich właśnie sytuacjach w redakcji "Gazety Wyborczej".)

Tym bardziej, że tytułem propagandy (szeptanej) lubiłem tym słodkim ludzieńkom mówić, że Aussweissa wymianiać po prostu nie zamierzam, a jeśli Unia Ojropejska zacznie z tego powodu robić mi jakieś wstręty, to się zobaczy kto na tym gorzej wyjdzie. W końcu może Tusio opowiadać ludziom propagandowe pierdoły, to mogę i ja nieco pokoloryzować, tym bardziej, że jądro mojego przesłania jest, w odróżnieniu od tuskowego, zdrowe i prawdziwe.

Ale cóż, w końcu musiałem to coś odebrać, ponieważ europejski obywatel nie może sobie pozwolić na zupełne zniknięcie z pola widzenia Schetyn i Borrellów. Przynajmniej dopóki ci łaskawie nie znikną z jego pola widzenia. A jakoś im, cholera, niespieszno...

Odbierając ów dar od kochanych władz nie mogłem się jednak powstrzymać do okrzyku: "Jakiż to ogromny skok cywilizacyjny uczyniła Polska przez te paręnaście lat!" No, może nie całkiem na głos to powidziałem, ale takie były z pewnością moje myśli. I to głośne! Stanęło mi bowiem przed oczyma, jak to kilkanaście lat temu w tym samym Miejskim Urzędzie w Gdańsku urzędniczki na widok mojego szwedzkiego prawa jazdy najpierw oniemiały, potem zaś zaczęły z nim biegać po różnych pokojach, pokazując sobie to cacko i wydając odgłosy, które mnie dotychczas kojarzyły się wyłącznie z niewieścim orgazmem.

Teraz zaś każdy obywatel III RP, a tym samym Europejczyk, ma takie cacko na własność, może je sobie oglądać, pieścić, przemawiać doń słodkimi słowy... Nieco od mojego dawnego prawa jazdy mniejsze, ale przecież nie jest to z pewnością wyraz oszczędności spowodowanych jakimiś ekonomicznymi kłopotami Unii, tylko czymś innym. Stawiam na troskę o wygodę obywateli. No i fakt - kiedy np. się pomyśli o nudystach, czy jakichś ludziach nago protestujących przeciw czemuś... Nigdy oczywiście przeciw Unii, ale jest przecież sporo innych brzydkich ("innych brzydkich"? Unia przecież jest śliczna!) rzeczy na świecie, jak choćby mohery i oszołomy... Przeciw którym warto jest, i w ogóle nada, protestować, a na golasa jeszcze fajniej, bo to fanatycy od Rydzyka i ich to wnerwia.

No więc człowiek ęteligętny łatwo dojrzy prosty fakt, że dla takiego naguska im Aussweiss mniejszy, tym wygodniejszy. Gdzie bowiem miałby go sobie sierotka schować? Że spytam. To znaczy wiadomo gdzie, ale miejsca jednak na jakąś wielką sztywną płytę plastiku aż tak wiele tam niet', prawda? Choć są tacy, którzy nad tym pracują, by było go więcej, to jednak ogół pozostaje na razie w tej mierze daleko w tyle. Dlatego też i Aussweissy są niewielkie.

Najciekawszą jednak moją refleksją z dzisiejszego kontaktu z kochaną Władzą, jest taka oto... Choć cały czas - nazywając szpadel szpadlem, jak mam w zwyczaju - o Aussweissie mówiłem bez ogródek per "Aussweiss". Które to słowo kojarzyć się wielu powinno albo wcale, albo też... Jeśli nie wprost z mającej jakiś czas temu Okupacji Naszych Zachodnich Sąsiadów i Promotorów w Unii - kiedy to zły Adolf Hitler z kilkoma równie paskudnymi kumplami sterroryzował miłujący pokój naród niemiecki i zmusił go do paru kontrowersyjnych działań - to przynajmniej z filmów na temat tamtych bolesnych wydarzeń...

A więc chodzi o to, że ja o tym Aussweissie cały czas tym urzędnikom per "Aussweiss, Aussweiss"... A oni nic! Ani powieka im nie drgnęła. Mogli przecież udawać, że nie wiedzą o co mi chodzi, zmuszając mnie do znalezienia innej, mniej nabrzmiałej treścią, nazwy. Ale nie! Nie tylko że nie było perswazji... Wykładów na temat korzyści z integracji... Co przecież byłoby jak najbardziej na miejscu, prawda? Nie było też pogróżek, ani gazów łzawiących i innych środków przymusu bezpośredniego... W ogóle nie wezwano straży miejskiej, czy choćby lokalnej ochrony w postaci kulawego ciecia, który by na mnie groźnie spozierał, sugerując w ten sposób, że nie należy jego profesjonalnego gniewu lekceważyć, bowiem zna on jakieś ezoteryczne sztuki walki.

O antyterrorystach nawet nie wspominając. Nie było absolutnie żadnej reakcji! Oni tam po prostu przyjmowali ten "Aussweiss" jako coś absolutnie naturalnego. Jakby mieli jakieś szkolenia specjalnie na ten właśnie temat. Albo coś. I ta właśnie nazwa była dla nich obowiązująca. O czym my zapewne dowiemy się dopiero za parę lat.

No i ja teraz naprawdę mam zagwozdkę - czy ja się się z tego dziwnego faktu urzędniczej bystrości i tolerancji zarazem mam cieszyć, czy wręcz przeciwnie?

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.